Seks się liczy. Od seksu do nadświadomości - OSHO - ebook

Seks się liczy. Od seksu do nadświadomości ebook

Osho

5,0
29,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

OSHO – charyzmatyczny mistrz duchowy pochodzący z Indii. Znakomity mówca swobodnie posługujący się zarówno wschodnimi tradycjami mistycznymi, jak i zachodnią psychoterapią. Jego nauki dotyczą nie tylko indywidualnego poszukiwania sensu, lecz także najbardziej palących spraw społecznych i politycznych.

Przesłanie tej książki brzmi: Nauczmy się kochać! Seks powinien być wolny od poczucia winy i stłumienia, to przecież dar natury, nie ma w nim nic złego – mówi OSHO. Nie chodzi tu jedynie o przyjemności ciała, ale również o psychologiczne i duchowe wymiary seksu. Jeśli tylko zaakceptujemy naszą seksualność i nauczymy się nią cieszyć, dotrzemy do niedostępnych dotychczas obszarów naszej duszy i samoświadomości. To pierwszy krok, by wznieść się wyżej, lepiej poznać siebie i osiągnąć szczęście.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 428

Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Pytanie: Dlaczego temat seksu tak bardzo ludzi krępuje? Dlaczego jest takim tabu?

Odpowiedź: Ludzie przez wieki po prostu tłumili życie seksualne. Wszyscy religijni prorocy, mesjasze i zbawiciele mówili im, że seks jest grzechem.

Moim zdaniem seks to wasza jedyna energia, to energia życia. Wy decydujecie, co z nią robicie. Może stać się grzechem, ale też najwyższym punktem waszej świadomości. Tylko od was zależy, jak używacie tej energii.

Kiedyś nie wiedzieliśmy, jak korzystać z elektryczności. Elektryczność dostępna była zawsze – jako błyskawica – i zabijała ludzi, ale teraz jest do waszej dyspozycji. Robi to, co chcecie. Seks to bioelektryczność. Problem w tym, jak go użyć. Najważniejsze, żeby go nie potępiać. Gdy tylko coś potępicie, nie możecie tego użyć. Powinniście uważać go za rzecz tak normalną i naturalną jak sen, głód i wszystko inne.

Co więcej, seks można połączyć z medytacją, a wtedy jego jakość całkowicie się zmienia.

Seks bez medytacji może tylko płodzić dzieci, połączony z medytacją może przynieść ci ponowne narodziny, może uczynić z ciebie nowego człowieka.

Kochać się, medytując?

Tak. Może raczej powiedzmy odwrotnie, medytować, kochając się. Bowiem mała zmiana czyni wielką różnicę…

W klasztorze rozmawiali dwaj mnisi – ponieważ każdego wieczoru mieli jedną lub dwie godziny na medytację i spacer. Dyskutowali o tym, czy w porządku jest palić, skoro nie zostało to zabronione, ale wciąż mieli obawy. Uznali więc, że lepiej będzie zapytać opata.

Następnego dnia jeden z mnichów był bardzo przygnębiony, a kiedy zobaczył, jak ten drugi nadchodzi, paląc, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Powiedział: – Co się stało? Spytałem opata: „Czy mogę palić, kiedy medytuję?”, a on odpowiedział: „Nigdy!”. I był bardzo zły. Ale ty palisz. Nie pytałeś go?

Drugi mnich rzekł: – Ja też pytałem, ale zadałem mu pytanie: „Czy mogę medytować, kiedy palę?”. On odpowiedział: „To dobry pomysł. Po co marnować czas? Jeśli, gdy palisz, możesz równocześnie medytować, to wspaniale. Rób to!”.

A więc nie powiem, żebyście kochali się, kiedy medytujecie, nie. Powiem, żebyście medytowali, kiedy się kochacie. I jest to jeden z najspokojniejszych, najcichszych, najbardziej harmonijnych stanów – wtedy najłatwiej jest medytować. Gdy zbliżacie się do doświadczenia orgazmu, myśli się zatrzymują, stajecie się bardziej naenergetyzowani, płynni, całe ciało pulsuje. Ta chwila wymaga przytomności – cokolwiek się dzieje, pulsowanie, zbliżający się orgazm, wiecie, że jest punkt, z którego nie ma powrotu. Tylko obserwujcie. To jest najskrytsza, wewnętrzna obserwacja; jeśli potraficie to obserwować, potraficie obserwować wszystko inne w życiu, ponieważ seks jest najintymniejszym i najbardziej absorbującym doświadczeniem.

Napisałem książeczkę. Zatytułowana jest Od seksu do nadświadomości, ale nikt nie zwrócił uwagi na nadświadomość, zauważono tylko seks, a czytali ją mnisi i mniszki wszystkich religii! Napisałem czterysta książek na najróżniejsze tematy; poruszyłem w nich kwestie o olbrzymiej wadze dla takich ludzi jak mnisi poszukujący prawdy. Ale nie, problemem jest to, że oni cierpią, a cierpią z powodu swej wypartej seksualności.

Powiedziałeś, że sam seks da tylko coraz więcej dzieci; ale co stworzysz, gdy połączysz seks z medytacją?

Wykreujesz siebie na nowo. Odkryjesz, że taki, jaki jesteś, nie jesteś pełny. Są wyższe stopnie inteligencji, świadomości; gdy zaczniesz tworzyć te wyższe stopnie inteligencji i świadomości, będziesz zaskoczony – zainteresowanie seksem zacznie słabnąć, ponieważ teraz seks tworzy coś o wiele większego niż życie, tworzy świadomość. Życie jest czymś niższym; świadomość wyższym. A kiedy potrafisz już tworzyć świadomość, wtedy nic nie przeszkadza ci uprawianie seksu, ale wyda ci się on bardzo nudny. Nie będzie dawał radości, lecz zda ci się czystą stratą energii. Będziesz wolał użyć swej energii do tworzenia coraz wyższych piramid świadomości w sobie, aż do osiągnięcia ostatecznego celu, który nazywam oświeceniem.

A więc wszystko, co robimy bez świadomości, jest grzechem – może o to ci chodzi?

W istocie słowo grzech pierwotnie oznaczało „roztargnienie” i dobrze jest o tym pamiętać.

Świadomość oznacza pamiętanie, przytomność, a grzech brak przytomności, roztargnienie.

Ale nie będę używać słowa grzech, ponieważ wszystkie religie go używały i skaziły. Po prostu będę go nazywać nieświadomością, roztargnieniem – co jest pierwotnym znaczeniem tego słowa.

A czym jest cnota?

Świadomością, większą przytomnością.

Wszystkiego?

Wszystkiego. Kiedy twoja uwaga jest całkowita, całe twoje życie jest cnotą; cokolwiek robisz, ma smak czystości, aromat boskości.

CZĘŚĆ I

Od seksu do nadświadomości

CZĘŚĆ I: Od seksu do nadświadomości

1. Poszukiwanie miłości

Czym jest miłość?

Żyć nią i znać ją jest bardzo łatwo, ale trudno jest wyrazić ją w słowach. To tak jakby pytać rybę: „Czym jest morze?”. Ryba odpowie: – To jest morze. Jest wokół, wszędzie. Ale jeśli będziesz nalegał: – Zdefiniuj morze, proszę, nie tylko je wskazuj – wówczas dla ryby problem stanie się naprawdę trudny.

Także w naszym ludzkim życiu wszystko, co dobre, piękne i prawdziwe, możemy tylko przeżywać i znać. Możemy tym być, ale bardzo trudno jest to zdefiniować, mówić o tym. Niestety, o czymś, co ludzie powinni przeżywać – o czymś, co w istocie ma być przeżywane – przez ostatnich pięć do sześciu tysięcy lat tylko mówiono. O miłości mówi się i dyskutuje, śpiewa się o niej pieśni i pobożne hymny, ale w życiu ludzi nie ma miejsca dla samej miłości.

Jeśli głęboko wejrzymy w człowieka, odkryjemy, że żadne inne słowo przez niego używane nie jest bardziej fałszywe niż „miłość”. A najgorsze jest to, że w jego przekonaniu miłość zapoczątkowali ci, którzy w istocie ją zafałszowali, którzy zatamowali wszystkie jej strumienie. Religia mówi o miłości – ale rodzaj miłości, jaki otaczał dotąd człowieka, jak jakieś nieszczęście jedynie zamknął wszystkie drzwi do miłości w jego życiu.

Nie ma tu większej różnicy między Wschodem a Zachodem, między Indiami i Ameryką. Rzeka miłości nie zaczęła jeszcze płynąć w ludziach. I winimy za to człowieka lub zrzucamy winę na umysł. Mówimy, że ludzie są źli lub że umysł jest trujący, i dlatego nie płynie w naszym życiu miłość. Umysł nie jest trujący; ci, którzy nazywają umysł trującym, w istocie zatruli miłość i nie pozwolili się jej narodzić. Nic nie jest trucizną na tym świecie. Nic nie jest trucizną w całym istnieniu; wszystko jest nektarem. To ludzie zmienili cały ten nektar w truciznę, a głównymi winowajcami są tak zwani nauczyciele, tak zwani święci, tak zwani ludzie religijni.

Trzeba to dokładnie zrozumieć, ponieważ jeśli nie zdamy sobie z tego jasno sprawy, miłość nie będzie mogła istnieć w ludzkim życiu – nawet w przyszłości.

Próbując obudzić miłość, wciąż opieramy się na rzeczach, z powodu których miłość nie może się narodzić. Przez wieki stale powtarzane są całkowicie błędne zasady i właśnie dlatego, że wciąż są powtarzane, nie dostrzegamy ich fundamentalnych wad. Wręcz przeciwnie, sądzimy, że to ludzie błądzą, bo nie potrafią sprostać tym zasadom.

Dzisiejszy człowiek jest wytworem kultury liczącej pięć, sześć lub dziesięć tysięcy lat. Ale to jego obwinia się, że błądzi, a nie kulturę. Człowiek się degeneruje, a mimo to kultura jest chwalona. „Nasza wielka kultura, nasza wielka religia” – wszystko jest „wielkie”. A człowiek jest tego owocem!

Ale to nie człowiek jest zły i powinien się zmienić. Nikt nie śmie wstać i zapytać, czy kultura i religia, które nie zdołały napełnić ludzi miłością w ciągu dziesięciu tysięcy lat, same mogą być złe. A jeśli miłość nie rozwinęła się w ciągu minionych dziesięciu tysięcy lat, to jaka jest możliwość, że w oparciu o tę samą kulturę i religię miłość kiedykolwiek w przyszłości wypełni ludzkość? Coś, czego nie można było osiągnąć w ciągu minionych dziesięciu tysięcy lat, nie zostanie też osiągnięte w nadchodzących dziesięciu tysiącach lat. Dzisiejszy człowiek jutro będzie taki sam. Ludzie zawsze byli tacy sami i pozostaną tacy sami, a mimo to ciągle chwalimy naszą kulturę i religie, chwalimy świętych. Nie jesteśmy nawet gotowi wziąć pod uwagę tego, że nasza kultura i religia mogą być winne.

Chcę wam powiedzieć, że są winne. Dowodem na to jest dzisiejszy człowiek. Jaki może być inny dowód? Jeśli zasiejemy ziarno i owoc jest trujący i gorzki, czego to dowodzi? Dowodzi tego, że ziarno musiało być trujące i gorzkie. Oczywiście, trudno jest przewidzieć, czy konkretne ziarno wyda gorzki owoc, czy nie. Można obejrzeć je uważnie, naciskać lub otworzyć, ale nie można być pewnym, czy owoc będzie gorzki, czy nie. Zasiej ziarno; roślina wypuści pędy. Przeminą lata, urośnie drzewo, rozpostrze gałęzie ku niebu, urodzi owoce – i dopiero wtedy dowiesz się, czy zasadzone ziarno było gorzkie, czy nie.

Dzisiejszy człowiek jest owocem nasion kultury i religii zasianych dziesięć tysięcy lat temu i odtąd pielęgnowanych. Owoc jest gorzki; pełen konfliktów i nienawiści. Ale my nadal chwalimy te nasiona i sądzimy, że zrodzi się z nich miłość.

Chcę wam powiedzieć, że tak się nie stanie, ponieważ religie zniszczyły podstawowy potencjał dla narodzin miłości. Zatruły go. Więcej miłości można dostrzec u ptaków, zwierząt i roślin, które nie mają religii ani kultury niż w ludziach. Więcej miłości można dostrzec u plemion pierwotnych w dżunglach – plemion, które nie mają rozwiniętej religii, cywilizacji ani kultury – niż w dzisiejszych tak zwanych postępowych, kulturalnych i cywilizowanych ludziach.

Dlaczego w ludziach tym bardziej słabnie miłość, im bardziej stają się cywilizowani i kulturalni, im bardziej ulegają wpływowi religii, im częściej chodzą do świątyń i kościołów na modły? Z pewnością ma to swoje przyczyny i chcę omówić dwie z nich. Jeśli ktoś je zrozumie, zatamowane strumienie miłości mogą zostać uwolnione i rzeka może znów płynąć.

Miłość jest w każdym człowieku. Nie trzeba jej znikąd dostarczać. Nie trzeba jej gdzieś szukać. Ona jest. Jest pragnieniem życia w każdym człowieku. Jest aromatem życia w każdym z nas. Ale zewsząd otaczają ją wysokie ściany i nie może się ukazać. Wokół są skały i strumień nie może płynąć.

Poszukiwania miłości, sztuki miłości nie można się nigdzie nauczyć.

Rzeźbiarz pracował w kamieniu. Gość, który przyszedł zobaczyć, jak wygląda praca nad posągiem, nie ujrzał niczego, co by przypominało posąg, tylko kamień ociosany tu i tam dłutem i młotkiem. „Co robisz?”, zapytał odwiedzający. „Czy nie zamierzasz wykonać posągu? Przyszedłem zobaczyć powstający posąg, ale widzę tylko ciebie ociosującego kamień”.

Artysta odrzekł: „Posąg jest już ukryty wewnątrz. Nie trzeba go robić. Trzeba jakoś oddzielić bezużyteczną masę kamienia, która jest wokół niego, a wówczas posąg sam się ukaże. Rzeźby się nie robi, ją się tylko odkrywa. Odsłania, wydobywa na światło”.

Miłość jest ukryta w ludziach; trzeba ją tylko uwolnić. Problem polega nie na tym, jak ją stworzyć, lecz na tym, jak ją odsłonić. Okryliśmy się czymś, co nie pozwala miłości się ujawnić.

Spróbujcie spytać lekarza, czym jest zdrowie. To bardzo dziwne, ale żaden lekarz na świecie nie potrafi powiedzieć, czym jest zdrowie! Cała medycyna zajmuje się zdrowiem, ale nikt nie jest w stanie powiedzieć, czym jest zdrowie. Jeśli spytacie lekarzy, powiedzą: „Mogę opowiedzieć wam tylko o chorobach i ich objawach. Znam różne terminy techniczne i opisy wszystkich chorób. Ale zdrowie? Nic nie wiem o zdrowiu. Mogę tylko powiedzieć, że zdrowie jest tym, co pozostaje, gdy nie ma choroby”. Jest tak, ponieważ zdrowie ukryte jest w ludziach. Nie jesteśmy w stanie go zdefiniować.

Choroba pochodzi z zewnątrz; dlatego można ją zdefiniować. Zdrowie pochodzi z wnętrza; dlatego nie może być zdefiniowane. Możemy tylko powiedzieć, że nieobecność choroby jest zdrowiem. Ale to nie jest definicja zdrowia; nie powiedzieliście niczego o samym zdrowiu. Prawda jest taka, że zdrowia nie trzeba tworzyć. Jest albo ukryte przez chorobę, albo objawia się samo, gdy choroba odchodzi lub jest wyleczona. Zdrowie jest w nas, jest naszą wrodzoną naturą.

Miłość jest w nas, jest naszą wrodzoną naturą. A zatem proszenie ludzi, żeby rozwijali miłość, jest czymś zasadniczo błędnym. Problem nie w tym, jak rozwijać miłość, ale jak zbadać i odkryć, dlaczego miłość nie jest w stanie sama się przejawić. Co przeszkadza? W czym trudność? Gdzie jest bariera?

Jeśli nie będzie barier, miłość przejawi się sama. Nie trzeba jej uczyć ani wyjaśniać. Gdyby nie było narzuconych barier złej kultury i uwarunkowań, miłość wypełniałaby każdego. Ona jest nieuchronna, nikt nie może jej uniknąć. Miłość jest naszą wrodzoną naturą.

Ganges wypływa z Himalajów. Płynięcie jest jego naturą; żyje, ma wodę, będzie płynąć i dotrze do oceanu. Nie spyta policjanta ani kapłana o drogę do oceanu. Czy widzieliście kiedyś rzekę stojącą na skrzyżowaniu i pytającą policjanta, gdzie jest ocean? Nie, poszukiwanie oceanu ukryte jest w jej istocie. A ponieważ ma energię, przedrze się przez góry i skały, przetnie równiny i dotrze do oceanu. Niezależnie od tego, jak daleko byłby ocean, jak bardzo byłby ukryty, rzeka na pewno go odnajdzie. A nie ma przewodnika ani mapy wskazującej, którędy ma przejść… ale bezbłędnie dociera do celu.

Przypuśćmy jednak, że na jej drodze zbudowano tamy? Załóżmy, że wokół rzeki wzniesiono wysokie ściany? Co wtedy? Rzeka pokonuje naturalne przeszkody, przedziera się przez nie, ale jeśli powstały przeszkody stworzone przez człowieka, to może nie dotrzeć do oceanu.

Należy zrozumieć tę różnicę. Żadna naturalna przeszkoda nie jest naprawdę przeszkodą; dlatego rzeka dociera do oceanu. Przecinając góry, osiąga ocean. Ale bariery stworzone przez człowieka mogą uniemożliwić rzece dotarcie do oceanu.

W naturze panuje podstawowa jedność, harmonia. Naturalne przeszkody występujące w przyrodzie są być może wyzwaniem do wzbudzenia energii; są prowokacją, która ma wyzwolić to, co jest utajone w istnieniu. Sadzimy ziarno; wydaje się, że warstwa ziemi nad ziarnem przyciska je, nie pozwala mu rosnąć. Ale tak nie jest; gdyby nie było tej warstwy ziemi, nasienie nie mogłoby wzejść. Z pozoru wydaje się, że warstwa ziemi przyciska ziarno, ale przyciska je w taki sposób, że ono może rozmięknąć, rozpaść się i zmienić w kiełek. Z pozoru wydaje się, jakby ziemia przeszkadzała ziarnu, ale ziemia jest tylko przyjacielem, pomaga ziarnu wzrosnąć.

Natura jest harmonią, rytmiczną symfonią. Ale sztuczność, którą ludzie narzucili naturze, rzeczy, które skonstruowali i mechaniczne urządzenia, jakie wrzucili w strumień życia, stworzyły przeszkody. Wiele rzek przestało płynąć, a potem zrzucono na nie winę. Nie ma potrzeby obwiniać ziarna. Jeśli nie wyrasta w roślinę, twierdzimy, że ziemia mogła być niedobra, że ziarno mogło nie mieć wystarczającej ilości wody lub mogło otrzymać za mało ciepła. Ale jeśli kwiaty miłości nie kwitną w czyimś życiu, mówimy: „Ty za to odpowiadasz”. Nikt nie myśli, że ta roślina nie wyrosła, nie rozwinęła się i nie potrafiła zakwitnąć z powodu nieodpowiedniej gleby, braku wody czy niedostatku ciepła.

Główne przeszkody stworzyli ludzie. Ze swej natury przecież rzeka miłości ma płynąć i dotrzeć do oceanu życia. Ludzie są tutaj, by płynąć jako miłość i dotrzeć do boskości.

Jakie sztuczne przeszkody człowiek stworzył? Po pierwsze, dotychczas cała ludzka kultura były przeciwna seksowi, przeciwna namiętności. Ten sprzeciw, ta negacja zakłóciła i zniszczyła możliwość narodzenia się miłości w ludziach.

Prawda jest po prostu taka, że seks jest punktem wyjścia wszystkich podróży do miłości. Miejscem narodzin podróży do miłości – Gangotri miłości, źródłem, początkiem Gangesu miłości – jest seks. A wszyscy są do niego nastawieni nieprzychylnie – wszystkie kultury, wszystkie religie, wszyscy guru, wszyscy święci ludzie. Atakują samo Gangotri, samo źródło, i tamują rzekę w tym miejscu: „Seks jest grzechem… seks jest niereligijny… seks jest trucizną”. Nigdy nie przychodzi nam do głowy, że to energia seksualna ostatecznie przemienia się w miłość.

Ewolucja miłości to nic innego jak przemieniona energia seksualna. Patrząc na bryłkę węgla, nigdy nie pomyślałbyś, że właśnie ten węgiel przemieniłby się w diament. Między węglem a diamentem nie ma zasadniczej różnicy. Składniki są te same. Przechodząc proces trwający tysiące lat, węgiel staje się diamentem.

Ale węgla się nie ceni. Kiedy przechowywany jest w domu, składuje się go w miejscu niewidocznym dla gości. Diamenty noszone są na szyi lub na piersi, żeby każdy mógł je zobaczyć. Diamenty i węgiel są tym samym, ale wydaje się, że nie ma między nimi widocznego związku; sprawiamy wrażenie, iż nie zdajemy sobie sprawy, że są dwoma punktami podróży tego samego elementu. Jeśli jesteś negatywnie nastawiony do węgla – co jest bardzo prawdopodobne, bo na pierwszy rzut oka nie przynosi niczego poza czarną sadzą – możliwość przemiany węgla w diament natychmiast przepada. A to właśnie węgiel mógł być przemieniony w diament.

To energia seksualna przemienia się w miłość. Ale wszyscy są przeciw niej, są jej nieprzychylni. Wasi tak zwani dobrzy ludzie są przeciwko niej. Ten sprzeciw nie pozwolił ziarnu nawet wykiełkować. Zniszczył pałac miłości u samych podstaw, na samym początku. Węgiel nigdy nie staje się diamentem, ponieważ akceptacja potrzebna do jego ewolucji, do procesu przemiany, nie wchodzi w grę. Jak możemy przemienić coś, czemu jesteśmy nieprzychylni, czemu się sprzeciwiamy, z czym nieustannie walczymy?

Ludzie zostali wrogo nastawieni do własnej energii. Nastawiono ich, żeby zwalczali energię seksualną. Z pozoru ludzi uczy się rezygnacji z wszelkich konfliktów, walk i zmagań. Ale w istocie uczeni są walki: „Umysł jest trucizną, więc walczcie z nim – truciznę trzeba zwalczać. Seks jest grzechem, więc walczcie z nim”. A niby każe się nam zaniechać wszelkich konfliktów! Te same nauki, które są podstawą konfliktów wewnętrznych człowieka, każą mu porzucić konflikt! Z jednej strony przywodzą ludzi do szaleństwa, z drugiej otwierają zakłady, żeby ich leczyć. Z jednej strony rozsiewają zarazki choroby, z drugiej budują szpitale, które mają leczyć chorych.

W tym kontekście koniecznie trzeba zrozumieć jedną rzecz. Ludzi nigdy nie da się oddzielić od seksu. Seks jest źródłem naszego życia, rodzimy się z niego. Życie przyjęło energię seksu jako punkt wyjścia stworzenia, a wasi święci ludzie nazywają ją grzeszną… coś, czego samo życie nie uważa za grzech! A jeśli myślicie o Bogu jako Stwórcy, i jeśli Bóg uważa seks za grzech, to nie ma na tym świecie większego grzesznika od Boga.

Widzicie kwitnące kwiaty – czy pomyśleliście kiedyś, że kwitnięcie kwiatów jest aktem namiętności, aktem seksualnym? Co się dzieje, gdy kwiat kwitnie? Motyle siadają na nim i zbierają jego pyłek, jego spermę, dla innego kwiatu. Paw tańczy w pełnym splendorze – poeta będzie śpiewał pieśni na jego cześć, wasi święci również będą przepełnieni radością na jego widok. Ale czy nie zdają sobie sprawy, że taniec jest jawnym wyrazem namiętności, że jest to głównie akt seksualny? Paw tańczy, by uwieść wybrankę. Paw wabi samicę, swą partnerkę. Ptak śpiewa, paw tańczy, chłopiec stał się młodzieńcem, dziewczyna wyrosła na piękną kobietę – to wszystko jest wyrazem energii seksualnej. To są różne przejawy energii seksualnej. Całe życie, cała ekspresja, całe kwitnienie jest zasadniczo energią seksualną. Przeciwko tej energii religie i kultury sączą truciznę w umysły ludzi. Próbują wciągnąć ich w walkę przeciwko niej. Uwikłały ludzi w walkę przeciw ich własnej podstawowej energii, wskutek czego stali się żałośni, godni współczucia, pozbawieni miłości, fałszywi, stali się niczym.

Nie należy walczyć z seksem, ale zaprzyjaźnić się z nim i wznieść strumień życia na wyżyny.

Błogosławiąc nowo poślubioną parę, mędrzec w Upaniszadach powiedział do panny młodej: „Obyś została matką dziesięciorga dzieci i w końcu oby twój mąż stał się dla ciebie jedenastym dzieckiem”. Jeśli namiętność jest przekształcona, żona może stać się matką; jeśli pożądanie jest przekształcone, seks może stać się miłością. Tylko energia seksualna rozwija się w energię miłości.

Ale napełniliśmy ludzi wrogością do seksu i w rezultacie nie tylko nie zakwitła w nich miłość – bowiem miłość jest ewolucją wychodzącą poza energię seksualną i może powstać tylko z akceptacji tej energii – lecz z powodu tego sprzeciwu wobec seksu ich umysły coraz bardziej się nim nasycały. Wszystkie piosenki, cała poezja, cała sztuka i malarstwo, wszystkie świątynie i rzeźby w nich, bezpośrednio lub pośrednio skoncentrowały się na seksie. Nasze myśli krążą wokół niego. Żadne zwierzę na świecie nie jest tak seksualne jak ludzie. Ludzie żyją seksem stale – na jawie i we śnie, chodząc i siedząc; seks stał się dla nich wszystkim. Z powodu wrogości do niego, z powodu tego sprzeciwu i wyparcia, seks stał się w nich jak wrzód.

Nie możemy uwolnić się od czegoś, co jest źródłem naszego życia. Ale gdy toczy się w nas ten ciągły wewnętrzny konflikt, całe nasze życie może stać się chore – i stało się. Wasze tak zwane religie i kultury są zasadniczo odpowiedzialne za, tak ewidentną, nadmierną seksualność ludzkości. Odpowiedzialni za to są nie „źli ludzie”, lecz „dobrzy ludzie” i święci. Dopóki cała ludzkość nie uwolni się od tego nagannego postępowania przywódców religijnych i „dobrych ludzi”, miłość nie może się narodzić.

Pamiętam pewne zdarzenie:

Któregoś dnia tak zwany święty człowiek wychodził z domu – szedł do przyjaciół – gdy w bramie spotkał przyjaciela z dzieciństwa, który przyszedł go odwiedzić. Święty człowiek powiedział: „Witaj! Gdzie byłeś przez tyle lat? Wejdź! Wiesz, obiecałem przyjaciołom, że ich odwiedzę i trudno byłoby przełożyć wizytę, więc proszę, odpocznij w moim domu. Wrócę za godzinę. Niebawem będę z powrotem i możemy długo rozmawiać. Przez lata niecierpliwie czekałem na ponowne spotkanie z tobą”.

Przyjaciel odpowiedział: „Czy nie byłoby lepiej, jakbym poszedł z tobą? Mam bardzo brudne ubranie, ale jeśli możesz dać mi coś świeżego, przebiorę się i pójdziemy razem”.

Jakiś czas wcześniej święty człowiek dostał od bogacza drogie szaty i zachował je na jakąś ważną okazję. Teraz przyniósł je z radością. Jego przyjaciel włożył kosztowny płaszcz, turban, piękne buty. Wyglądał jak król! Patrząc na przyjaciela, święty człowiek poczuł się trochę zazdrosny; w porównaniu z nim wyglądał jak służący. Zaczął zastanawiać się, czy nie popełnił błędu, oddając swe najlepsze ubranie, i poczuł się gorszy. Teraz wszyscy skierują uwagę na jego przyjaciela, pomyślał, a on sam będzie wyglądał jak sługa. Dzisiaj, z powodu własnych ubrań, będzie wydawał się żebrakiem.

Próbował uspokoić umysł, myśląc o sobie jako o człowieku Boga, który mówi cały czas o Bogu, duszy i szlachetnych rzeczach. W końcu, jakie znaczenie ma wspaniały płaszcz czy drogi turban? Zostawmy to, co to za różnica? Ale im bardziej próbował przekonać siebie, że płaszcz i turban nie mają żadnego znaczenia, tym natrętniej o nich myślał.

Na zewnątrz próbował rozmawiać ze swoim przyjacielem o innych sprawach, ale w głębi jego myśli krążyły wokół płaszcza i turbanu. Po drodze, chociaż szli razem, przechodnie patrzyli tylko na jego przyjaciela, nie na niego. Zaczęło ogarniać go przygnębienie.

Gdy dotarli do domu, który mieli odwiedzić, przedstawił swego przyjaciela: „To mój przyjaciel z dzieciństwa, Jamaal. Czarujący człowiek”. I nagle wyrwało mu się: „A ubrania są moje!”.

Przyjaciel osłupiał. Gospodarze również byli zdumieni: co to za głupie zachowanie? Święty człowiek także zdał sobie sprawę, że uwaga była nie na miejscu, ale było już za późno. Załował swej gafy i z tego powodu jeszcze bardziej tłumił swoje myśli.

Gdy wychodzili z domu, przeprosił przyjaciela.

Przyjaciel powiedział: „Oniemiałem. Jak mogłeś powiedzieć coś podobnego?”.

Święty człowiek odparł: „Przepraszam. To był lapsus”.

Ale język nigdy nie popełnia lapsusów. Czasem słowa wymykają się z czyichś ust nieświadomie, ale to też zdarza się tylko wtedy, gdy ten ktoś o czymś myśli; język nigdy nie popełnia lapsusów. Święty człowiek powiedział: „Wybacz. To naprawdę była pomyłka. Nie wiem, jak coś takiego mogło wyjść z moich ust”. Ale wiedział bardzo dobrze, jak to się stało: myśl wynurzyła się z jego umysłu.

Ruszyli do domu innego przyjaciela. Święty człowiek ciągle sobie powtarzał, że nie powinien wspominać, iż ubrania są jego; mobilizował się wewnętrznie. Gdy przybyli do bramy domu drugiego przyjaciela, mocno postanowił nie wspomnieć o tym, że jest właścicielem ubrań.

Ten biedny człowiek nie zdawał sobie sprawy z tego, że im bardziej postanawiał nic nie mówić o ubraniach, tym bardziej wzmacniało się wewnętrzne odczucie, że musi powiedzieć, iż ubrania należą do niego. W końcu, dlaczego czynimy takie stanowcze postanowienia? Gdy ktoś czyni mocne postanowienie, na przykład składa ślubowanie celibatu, znaczy to tylko, że seksualność rozpaczliwie napiera od wewnątrz. Czemu innemu mogłoby służyć postanowienie? Jeśli ktoś postanawia mniej jeść lub zrobić głodówkę, znaczy to, że ta osoba głęboko pragnie jeść więcej. Takie wysiłki nieuchronnie prowadzą do wewnętrznego konfliktu. To, z czym chcemy walczyć, jest naszą słabością. Wtedy naturalnym skutkiem jest wewnętrzny konflikt.

Zajęty wewnętrzną walką, święty człowiek wszedł do następnego domu. Rozpoczął bardzo ostrożnie: „To mój przyjaciel…”, ale zauważył, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Wszyscy patrzyli na jego przyjaciela i na jego ubranie z podziwem, i to go dotknęło: To mój płaszcz i mój turban! Ale znowu nakazał sobie stanowczo nie mówić o ubraniu. Każdy, bogaty czy biedny, ma jakieś ubranie. To błaha rzecz, cały ten świat to majak, iluzja, tłumaczył sobie. Ale ubrania kołysały się przed jego oczami jak wahadło, tam i z powrotem.

Ponowił prezentację: „To mój przyjaciel. Przyjaciel z dzieciństwa. Wspaniały dżentelmen. A ubranie… jest jego, nie moje”.

Ludzie byli zdumieni. Nigdy przedtem nie słyszeli takiej prezentacji: „Szaty są jego, nie moje”!

Gdy opuścili dom, znowu gorąco przepraszał: „Wielka gafa”, przyznał. Nie wiedział już, co robić, a czego nie. Nigdy przedtem ubrania nie miały dla mnie takiego znaczenia! O Boże, co się ze mną stało? Biedak nie wiedział, że zastosował wobec siebie taką strategię, że każdy by się w tym pogubił.

Przyjaciel, teraz bardzo oburzony, powiedział, że nie pójdzie z nim dalej. Wtedy tak zwany człowiek Boga chwycił go za ramię i błagał: „Proszę, nie rób tego. Będę nieszczęśliwy przez resztę życia, okazawszy przyjacielowi tak złe maniery. Przysięgam, że nie wspomnę ponownie o ubraniu. Przysięgam Bogu całym sercem, że nie wspomnę już więcej o ubraniu”.

Nigdy nie należy ufać tym, którzy przysięgają, ponieważ z pewnością tkwi w nich coś głębszego niż przyrzeczenie przeciw czemu muszą przysięgać. Przyrzeczenie, czy postanowienie jest na powierzchni, na zewnątrz. Składane jest świadomą częścią umysłu. Ale rzecz, przeciw której czynione jest postanowienie, jest wewnątrz, w labiryntach podświadomego umysłu. Gdyby umysł został podzielony na dziesięć części, tylko jedna część, właśnie ta wierzchnia, oddana jest ślubowaniu; pozostałych dziewięć części zwróci się przeciwko niej. Ślubowanie celibatu, na przykład, składane jest przez jedną część umysłu, podczas gdy reszta, pozostałych dziewięć części, woła do życia o pomoc, prosząc o tę rzecz, która została zaszczepiona ludziom przez życie.

Przybyli do domu trzeciego przyjaciela. Święty człowiek trzymał się z tyłu, ściśle kontrolując każdy oddech.

Powściągliwi ludzie są bardzo niebezpieczni, bowiem wewnątrz nich kipi istny wulkan, a tylko na zewnątrz są sztywni i opanowani. Pamiętajcie, że kontrolowanie czegokolwiek wymaga tak wiele wysiłku i energii, że powściągliwości nie można utrzymywać bez przerwy. Czasem będziecie musieli się zrelaksować i odpocząć. Jak długo można zaciskać pięść? Dwadzieścia cztery godziny? Im mocniej ją zaciskacie, tym bardziej się męczy i tym prędzej będzie się musiała otworzyć. Cokolwiek wymaga wysiłku i im więcej wysiłku wymaga, tym szybciej się zmęczycie i zacznie się dziać coś przeciwnego. Ręka może być otwarta cały czas, ale nie może pozostać zaciśnięta w pięść cały czas. Nic, co wymaga nieustannego wysiłku, nie może się stać naturalnym sposobem życia, nigdy nie może być spontaniczne. Jeśli wymaga wysiłku, będzie też wymagać odpoczynku. A więc im bardziej święty się kontroluje, tym bardziej jest niebezpieczny – ponieważ kiedyś będzie musiał uwolnić to napięcie. Kiedy ktoś kontroluje się przez dwadzieścia cztery godziny, musi odprężyć się przez godzinę czy dwie, a w tym czasie nastąpi tak gwałtowny napływ tłumionych „grzechów”, że znajdzie się w samym środku piekła.

A więc święty człowiek i jego gość przybyli do domu trzeciego przyjaciela. Święty człowiek rygorystycznie się kontrolował, by nie powiedzieć nic o ubraniu. Wyobraźcie sobie jego stan! Jeśli jesteście chociaż w niewielkim stopniu tak zwanymi religijnymi ludźmi, na podstawie własnego doświadczenia możecie wyobrazić sobie jego stan. Jeśli kiedykolwiek przysięgaliście nie robić czegoś lub coś ślubowaliście, czy kontrolowaliście się w czymkolwiek, musicie bardzo dobrze znać pożałowania godny stan, jakiego taka osoba doświadcza wewnętrznie.

Weszli do domu. Święty człowiek był tak zmieszany, że cały oblewał się potem. Widząc jego napięcie, przyjaciel również się niepokoił.

Przedstawiając przyjaciela, święty człowiek powoli i ostrożnie wymawiał każde słowo: „Poznajcie mojego przyjaciela. To stary przyjaciel, bardzo miły człowiek…”. Na moment się zawahał. Z wnętrza nadeszło jakby potężne pchnięcie, cała samokontrola znikła i wyrwało mu się: „A ubrania? Wybaczcie, nie będę o nich mówił, bo przysiągłem tego nie robić!”.

To, co przydarzyło się temu człowiekowi, przydarzyło się całej ludzkości w odniesieniu do seksu. Ponieważ jest potępiony, seks stał się obsesją, chorobą, raną. Został zatruty.

Od najwcześniejszych lat dzieci są uczone, że seks jest grzechem. Dziewczęta i chłopcy są uczeni, że seks jest grzechem. Dziewczęta rosną i chłopcy rosną; nadchodzi adolescencja, później zawierają małżeństwa i podróż w świat seksu rozpoczyna się z mocnym przekonaniem, że seks jest grzechem. W Indiach dziewczynie mówi się również, że jej mąż jest jej bogiem. Jak może czcić jak boga kogoś, kto wciąga ją w grzech? Jak to możliwe? Chłopcu mówi się: „To twoja żona, twoja towarzyszka życia, twoja lepsza połowa”. Ale ona wiedzie go do piekła – ponieważ pisma mówią, że kobieta to drzwi do piekła. „Te drzwi do piekła są moją towarzyszką życia, moją lepszą połową?”. Jak może powstać jakakolwiek harmonia z tą zmierzającą do piekła, nastawioną na grzech lepszą połową?

Takie nauki zniszczyły małżeńskie życie na całym świecie. Gdy życie małżonków jest w ten sposób niszczone, nie ma szansy na miłość. A jeśli nawet mąż i żona nie mogą swobodnie kochać się wzajemnie – tam, gdzie siła miłości jest najbardziej spontaniczna i naturalna – to gdzie może istnieć wzajemna miłość? Miłość między mężem i żoną może zostać podniesiona na tak wzniosłe wyżyny, do tak subtelnych wymiarów, że pokona wszystkie bariery i będzie się rozwijać coraz wyżej. To jest możliwe. Ale jeśli zostanie zduszona już w zarodku, stłumiona, zatruta, nic nie może wzrastać, nic nie może się rozwijać.

Wielki mistyk Ramanudża obozował we wsi. Przyszedł do niego człowiek i powiedział, że chce doświadczyć Boga.

Ramanudża spytał go: „Czy kiedyś byłeś w kimś zakochany?”.

„Nie, nigdy nie dbałem o coś tak przyziemnego”, odpowiedział człowiek. „Nigdy nie zniżyłem się tak bardzo; chcę doświadczyć Boga”.

Ramanudża spytał znów: „Nigdy w ogóle nie dbałeś o miłość?”.

Poszukujący był stanowczy: „Mówię prawdę”, odparł.

Ten biedny człowiek mówił tak, jak sądził, że powinien mówić. W ówczesnym świecie religii bycie zakochanym oznaczałoby odrzucenie. Był pewny, że gdyby powiedział, iż kogoś kocha, mistyk kazałby mu natychmiast pozbyć się tej miłości – wyrzec się przywiązania i porzucić wszystkie światowe emocje, zanim zacznie szukać przewodnictwa. A więc nawet jeśli ten człowiek kogoś kochał, to wciąż zaprzeczał.

Ale gdzie znajdziesz kogoś, kto nie kochał nigdy ani trochę? Ramanudża spytał po raz trzeci: „Powiedz coś. Pomyśl uważnie. Ani odrobiny miłości dla kogoś, kogokolwiek? Czy nie kochałeś choć trochę ani jednej osoby?”.

Aspirant odpowiedział: „Przepraszam, ale dlaczego ciągle zadajesz to samo pytanie? Nie dotknąłbym miłości nawet długim na dziesięć stóp kijem. Chcę doświadczyć Boga”.

Na to Ramanudża odparł: „A zatem będziesz musiał mi wybaczyć. Udaj się, proszę, do kogoś innego. Moje doświadczenie mówi mi, że jeśli kochałeś kogoś, kogokolwiek, że jeśli kiedyś miałeś choćby przebłysk miłości, ta miłość może rozwijać się do punktu, w którym dosięgnie Boga. Ale jeśli nigdy nie kochałeś, nie masz w sobie niczego, co może rosnąć. Nie masz ziarna, które może wyrosnąć w drzewo. Idź i poproś kogoś innego”.

Jeśli nie ma miłości między mężem i żoną – jeśli żona nie poczuła miłości do męża, a mąż nie poczuł miłości do żony – mylisz się, jeśli sądzisz, że będą zdolni kochać swe dzieci. Żona będzie zdolna kochać dziecko tylko w takim stopniu, w jakim kocha męża, ponieważ dziecko jest odbiciem jej męża. Jeśli nie kocha męża, jak może kochać dziecko? A jeśli dziecko nie otrzymuje miłości – samo wychowywanie dziecka nie jest miłością – jak można oczekiwać, żeby dziecko kochało matkę i ojca? Element życia zwany „rodziną” został zatruty przez potępienie seksu i nazwanie go grzechem. Powiększoną formę rodziny nazywamy światem. A później narzekamy, że nigdzie nie można znaleźć miłości? Jak w tych okolicznościach możesz się spodziewać, że gdzieś znajdziesz miłość?

Każdy mówi, że kocha. Matki, żony, ojcowie, bracia, siostry, przyjaciele, wszyscy mówią, że kochają. Ale jeśli spojrzeć na życie zbiorowe, nigdzie nie widać miłości. Jeśli tylu ludzi kocha, na świat powinny spływać strumienie miłości; wszędzie powinny być kwiaty miłości, lampy miłości powinny płonąć wszędzie. Gdyby w każdym domu świeciła lampa miłości, jak dużo byłoby miłości w świecie! Ale zamiast tego wszędzie panuje atmosfera nienawiści, złości, walki. Nigdzie nie można znaleźć jednego promyka miłości.

To kłamstwo mówić, że każdy kocha. Dopóki wierzymy w to kłamstwo, miłość nie będzie mogła nawet zacząć stawać się rzeczywistością. Nikt tutaj nie kocha nikogo. I dopóki naturalność seksu nie zostanie zaakceptowana całym sercem, nikt nie będzie mógł nikogo kochać.

Chcę wam powiedzieć, że seks jest rzeczą boską. Energia seksu jest energią duchową, boską energią. Dlatego ta energia tworzy nowe życie. To największa, najbardziej tajemnicza siła.

Porzućcie wrogość wobec seksu. Jeśli chcecie, żeby miłość spłynęła na wasze życie, przestańcie walczyć z seksem. Zaakceptujcie go z zadowoleniem. Uznajcie jego świętość. Uznajcie jego błogosławieństwo. Badajcie go coraz głębiej, a będziecie zdumieni, że im bardziej akceptujecie święty charakter seksu, tym bardziej staje się święty. A im bardziej będziecie z nim walczyć, jakby był czymś grzesznym i brudnym, tym będzie się stawał bardziej grzeszny i brzydki.

Gdy mężczyzna zbliża się do żony, powinien mieć poczucie świętości, jakby szedł do świątyni. A gdy żona zbliża się do męża, powinna być przepełniona poczuciem świętości, czci, jak gdyby zbliżała się do Boga. Kiedy kochankowie zbliżają się do siebie w czasie seksu, gdy uprawiają miłość, to naprawdę zbliżają się do świątyni. W ich zbliżeniu funkcjonuje świętość, działa twórcza siła istnienia.

W moim rozumieniu człowiek doznał pierwszych przebłysków przebudzenia, medytacji, w chwilach uprawiania miłości nigdzie indziej. Podczas uprawiania miłości ludzie po raz pierwszy zdali sobie sprawę z tego, że możliwa jest tak wielka rozkosz. Ci, którzy zastanawiali się nad tą prawdą, ci, którzy rozmyślali głęboko nad zjawiskiem seksu, uprawiania miłości, stwierdzili, że w chwilach uprawiania miłości, podczas szczytowania, umysł uwalnia się od myśli. Na moment myśli znikają. Gdy pojawia się ta pustka umysłu, gdy znikają myśli, spływa deszcz rozkoszy. Odkryli sekret.

Odkryli też ten sekret, że jeśli umysł można uwolnić od myśli w inny sposób niż za pomocą seksu, można osiągnąć tę samą rozkosz. Z tego wyrosły systemy jogi i nie-umysłu, które zrodziły medytację. U podstaw medytacji jest doświadczenie uprawiania miłości. W ten sposób ludzie doświadczyli tego, że umysł można uciszyć, uwolnić od myśli bez angażowania się w seks, i że można osiągnąć tę samą rozkosz, która pojawia się w seksie.

Ponadto uprawianie miłości może trwać tylko przez ograniczony czas, ponieważ jest rozproszeniem i uwolnieniem energii. Ale w doświadczeniu medytacji można pozostawać nieprzerwanie.

Chcę wam powiedzieć, że ten, kto osiągnął medytację, przez cały czas doświadcza tej samej rozkoszy, jakiej doświadcza para w chwilach orgazmu. Nie ma innej zasadniczej różnicy między rozkoszą tych dwóch doświadczeń. Mędrzec, który powiedział, że wiszajanand i brahmanand – rozkosz uzyskiwana z zaspokajania zmysłów i rozkosz uzyskiwana z wchodzenia w świętość – są bliźniacze, z pewnością powiedział prawdę. Rodzą się z tego samego łona, z tego samego doświadczenia. Miał rację.

A więc pierwszą zasadą, jaką chcę wam przekazać, jest to, że jeśli chcecie poznać zjawisko zwane miłością, najpierw musicie całym sercem zaakceptować świętość, boskość seksu. Ze zdumieniem stwierdzicie, że im pełniej, im szczerzej zaakceptujecie seks, tym bardziej się od niego uwolnicie. Im mniej jest akceptacji, tym bardziej przywiązujecie się do seksu, jak święty człowiek, który stał się niewolnikiem swych ubrań. Im większa akceptacja, tym bardziej się uwalniacie. Religijnością nazywam całkowitą akceptację życia, wszystkiego, co jest w nim naturalne. Taka religijność wyzwala człowieka.

Za niereligijnych uważam tych, którzy odrzucają i negują to, co naturalne w życiu: „To jest złe, to jest grzeszne, to jest trujące. Zostawcie to; porzućcie tamto”. Ci, którzy mówią o wyrzeczeniu, są niereligijni.

Przyjmujcie życie takim, jakie jest, w jego naturalności i przeżywajcie je w jego pełni. Ta pełnia będzie podnosiła was dzień po dniu, krok po kroku. Akceptacja podniesie was na wyżyny, gdzie pewnego dnia doświadczycie tego, co nie ma w sobie śladu seksu. Jeśli seks jest węglem, pewnego dnia wyłoni się z niego także diament miłości. To pierwszy klucz.

Drugą podstawową rzeczą jest to, co cywilizacja, kultura i religie dotąd wzmacniały w nas. To również jest ważne, ponieważ pierwsza zasada przemieni waszą energię seksualną w energię miłości, ale jest coś innego, co blokuje waszą energię seksualną jak mur i nie pozwala jej płynąć. A tym czymś jest ego, poczucie, że „ja jestem”.

„Ja jestem” przejawia się przez niereligijnych ludzi, ale w waszych tak zwanych dobrych i religijnych ludziach przejawia się jeszcze silniej. Oczywiście, w nich przybiera inną formę. Mówią oni: „Chcę pójść do nieba; chcę osiągnąć zbawienie, wybawienie; chcę tego, chcę tamtego” – ale to „ja” jest w nich obecne.

Im ktoś ma silniejsze „ja”, tym mniej jest zdolny do zjednoczenia się z kimś. „Ja” jest oddzielającą ścianą. Obwieszcza swe istnienie. Obwieszcza, że: „Ty jesteś ty, a ja jestem ja. Między tymi dwoma istnieje dystans”. A zatem, obojętne jak bardzo „ja” mogę kochać ciebie, obojętne, jak blisko „ja” mogę cię trzymać, ciągle jesteśmy dwoma. Obojętne, jak blisko się spotkamy, ciągle jest przepaść – ja jestem ja, a ty jesteś ty. Dlatego nawet najbardziej intymne doświadczenia nie zbliżają ludzi. Ciała siedzą blisko siebie, ale osoby są od siebie daleko. Dopóki wewnątrz jest „ja”, nie można usunąć poczucia „drugiego”.

Sartre ukuł wspaniałe powiedzenie: „Inni to piekło”. Ale nie wyjaśnił, dlaczego „inny” jest „innym”. Inny jest „innym”, ponieważ ja jestem „ja”. Dopóki ja jestem „ja”, świat wokół jest „innymi”, oddzielnymi i odległymi. A dopóki istnieje oddzielenie, nie można doświadczyć miłości.

Miłość jest doświadczeniem jedności.

Miłość pojawia się, gdy mur runął i dwie energie spotkały się w jedności, złączyły. Miłość pojawia się, gdy ściany między dwojgiem ludzi runęły i ich istoty spotkały się, połączyły i stały jednym. Gdy do tego doświadczenia dochodzi między dwojgiem ludzi, nazywam je miłością. Gdy do tego samego doświadczenia dochodzi między jednostką a całością, nazywam je boskością.

Jeśli ty i inna jednostka doświadczacie tego – że znikają wszystkie bariery, że stajecie się jednym na głębszym, wewnętrznym poziomie, jedną melodią, jednym strumieniem, jedną istotą – wtedy jest to miłość. A jeśli do tego samego doświadczenia dochodzi między jednostką a całością – jeśli jednostka rozpuszcza się i staje się jednym z całością – wtedy to doświadczenie jest boskością. Dlatego mówię, że miłość jest drabiną, a stanie się bogiem jest ostatecznym celem podróży.

Jak „inny” mógłby zniknąć, dopóki „ja” nie znikłem, dopóki się nie rozpuściłem? „Inny” jest wytworem echa mojego „ja”. Im głośniej krzyczę „ja”, tym silniej tworzony jest „inny”. „Inny” jest echem naszego „ja”.

A czym jest to „ja”? Czy myśleliście kiedyś o tym? Czy wasze nogi, ręce, głowa albo serce są tym „ja”? Jeśli usiądziecie spokojnie na chwilę i zagłębicie się w siebie, by badać, czym i gdzie jest „ja”, będziecie zaskoczeni, że mimo intensywnych poszukiwań nigdzie nie możecie znaleźć „ja”. Im głębiej będziecie szukać wewnątrz siebie, tym głębszą pustkę i ciszę znajdziecie, i żadnego ego, nigdzie żadnego „ja”.

Cesarz Milind posłał po mnicha Nagsena, by zaszczycił jego dwór.

Posłaniec przybył do Nagsena i rzekł: „Nagsenie, cesarz chce cię widzieć. Przybyłem, aby cię zaprosić”.

Nagsen odpowiedział: „Jeśli mnie chcecie, przybędę. Ale, wybacz, nie ma tu kogoś takiego jak Nagsen. To tylko imię, tylko użyteczna etykietka”.

Dworzanin doniósł cesarzowi, że Nagsen jest bardzo dziwną osobą: odpowiedział, że przyjdzie, ale rzekł, że nie ma tam kogoś takiego jak Nagsen, to imię jest tylko użyteczną etykietką. Cesarz odparł: „To dziwne. Ale jeśli mówi, że przyjdzie, to przyjdzie”.

Nagsen przybył punktualnie królewskim rydwanem, a cesarz powitał go u bramy. „Bhikszu Nagsenie, witam cię!”, krzyknął.

Usłyszawszy to, mnich zaczął się śmiać. „Przyjmuję twą gościnność jako Nagsen, ale pamiętaj proszę, że nie ma tu Nagsena”.

Cesarz powiedział: „Mówisz zagadkami. Jeśli cię nie ma, to kto tu przybył, kto przyjął moje powitanie? Kto do mnie mówi?”.

Nagsen spojrzał za siebie i spytał: „Czy to nie ten rydwan, cesarzu Milind, w którym przybyłem?”.

„Tak, to ten sam”.

„Zabierzcie, proszę, konie”. Zrobiono jak prosił.

Wskazując na konie, mnich zapytał: „Czy to jest rydwan?”. Cesarz powiedział: „Jak konie można nazwać rydwanem?”.

Na znak mnicha odprowadzono konie i usunięto dyszle używane do zaprzęgania koni.

„Czy te dyszle są twoim rydwanem?”.

„Oczywiście, że nie, to są dyszle, a nie rydwan”.

Wtedy usunięto koła i Nagsen spytał: „Czy te koła są rydwanem?”. Cesarz powiedział: „To są koła, nie rydwan”.

Mnich kontynuował, każąc usuwać część po części, a cesarz na każde pytanie musiał odpowiadać: „To nie jest rydwan”.

W końcu nie zostało nic.

Mnich spytał: „Gdzie teraz jest twój rydwan? O każdym usuniętym elemencie mówiłeś: »To nie jest rydwan«. A więc powiedz mi, gdzie jest teraz twój rydwan?”.

To objawienie wstrząsnęło cesarzem. Nie było już rydwanu, a kiedy był rozbierany kawałek po kawałku, żaden element też nie był rydwanem.

Mnich ciągnął dalej: „Rozumiesz mnie? Rydwan był tylko zespołem, zbiorem pewnych rzeczy. Sam jako taki nie ma własnego istnienia, nie ma ego; rydwan jest tylko połączeniem”.

Szukajcie wewnątrz: Gdzie jest wasze ego? Gdzie jest wasze „ja”? Nigdzie nie znajdziecie „ja”. To tylko połączenie wielu energii i nic więcej. Poszukujcie dalej każdego jego elementu, każdego aspektu, a nic nie znajdziecie. W końcu pozostanie nicość.

Miłość rodzi się z tej nicości, ponieważ ta nicość, pustka, nie jest tobą, jest czystą boskością.

Miłość może zrodzić się tylko z pustki, ponieważ tylko pustka zdolna jest do połączenia się z inną pustką; tylko próżnia może stać się jednym z inną próżnią. Nie dwie osoby, ale tylko dwie nicości mogą się spotkać, bo teraz nie ma bariery. Wszystko inne, z wyjątkiem nicości, otoczone jest ścianami.

A więc po drugie zapamiętać należy, że gdy znika osobowość, nie ma „mnie”. Wtedy pozostaje całość, nie „ja”. Kiedy do tego dochodzi, kruszą się wszystkie bariery, wszystkie ściany i ukryty w środku Ganges miłości rusza. On zawsze był gotowy i czekał, aż staniesz się nicością i pozwolisz mu płynąć.

Kopiemy studnię. Woda jest już w dole; nie trzeba jej znikąd przynosić. Tylko ziemię i kamienie trzeba wykopać i usunąć. Co właściwie robimy, gdy budujemy studnię? Tworzymy pustkę, aby woda ukryta pod spodem mogła znaleźć przestrzeń, w którą może wejść, i w której może się ukazać. Woda jest już wewnątrz, pragnie przestrzeni, by się zamanifestować. Łaknie pustki, której nie dostaje. Studnia wypełniona jest piaskiem i kamieniami, a więc usuwamy piasek i kamienie i woda wzbiera.

Podobnie w głębi ludzkiego serca jest już miłość; potrzebna jest przestrzeń, pustka, w której może się pojawić. Ale wszyscy wypełnieni jesteśmy swoim „ja”, każdy przechwala się swoim „ja”. Pamiętajcie, dopóki wasze jestestwo krzyczy „ja”, jesteście studnią pełną piasku i kamieni, i strumień miłości nie wpłynie do tej studni – nie może.

Czytałem piękną opowieść Shela Silyersteina zatytułowaną The Giying Tree. Było raz stare, majestatyczne drzewo, którego gałęzie rozpościerały się ku niebu. Gdy kwitło, motyle rozmaitych kształtów, barw i rozmiarów przylatywały i tańczyły wokół niego. Gdy rodziło owoce, przylatywały do niego ptaki z dalekich krajów. Jego gałęzie były jak ramiona wyciągnięte na wietrze, całe wyglądało tak pięknie.

Codziennie mały chłopiec przychodził bawić się pod nim, a wielkie stare drzewo zakochało się w małym chłopcu. Wielkie i stare może zakochać się w małym, młodym, jeśli wielkie nie uważa, że jest wielkie. Drzewo nie uważało, że jest wielkie – tylko ludzie żywią tego rodzaju wyobrażenie – więc zakochało się w chłopcu. Ego zawsze próbuje być zakochane w większym. Ego zawsze próbuje związać się z większymi od siebie. Ale dla miłości nikt nie jest duży ani mały. Miłość obejmuje wszystkich, którzy się zbliżą.

A więc w drzewie obudziła się miłość do tego małego chłopca, który bawił się blisko niego. Jego gałęzie były wysoko, ale ono je zgięło i opuściło w dół, aby mógł zrywać jego kwiaty i zbierać owoce. Miłość zawsze jest gotowa się zgiąć; ego nigdy nie jest do tego gotowe. Gdy zbliżysz się do ego, wypręży się jeszcze bardziej, zesztywnieje tak, że nie będziesz mógł go dotknąć. Ten, kogo można dotknąć, uważany jest za małego. Ten, kogo nie można dotknąć, kto siedzi na tronie władzy w stolicy, uważany jest za wielkiego.

Przychodzi swawolne dziecko, a drzewo zgina gałęzie. Gdy dziecko zerwało kilka kwiatów, drzewo ogromnie się ucieszyło, całe jego jestestwo przepełniło się radością miłości. Miłość jest szczęśliwa, gdy może coś dać; ego jest szczęśliwe, gdy może coś wziąć.

Chłopiec rósł. Czasem spał w zagłębieniu drzewa, czasem jadł jego owoce, a czasem nosił koronę z jego kwiatów i zachowywał się jak mały król dżungli. Gdy w naszym życiu kwitną kwiaty miłości, upodobniamy się do króla, ale gdy obecne są ciernie ego, stajemy się biedni i żałośni. Widok chłopca tańczącego w koronie z kwiatów napełniał drzewo radością. Kołysało się w miłości, śpiewało na wietrze. Chłopiec urósł jeszcze bardziej. Zaczął wspinać się na drzewo, by huśtać się na jego gałęziach. Drzewo czuło się bardzo szczęśliwe, gdy chłopiec odpoczywał w jego konarach. Miłość jest szczęśliwa, gdy daje komuś dobre samopoczucie; ego jest szczęśliwe tylko wtedy, gdy odbiera komuś dobre samopoczucie.

Z upływem czasu na chłopca spadł ciężar innych obowiązków. Pojawiły się ambicje; musiał zdawać egzaminy; rywalizował z przyjaciółmi, więc nie przychodził regularnie. Ale drzewo czekało na niego niecierpliwie. Przyzywało go całą duszą: „Przyjdź, przyjdź. Czekam na ciebie”. Miłość zawsze czeka na ukochanego. Miłość oczekuje. Drzewo było smutne, kiedy chłopiec nie przychodził. Miłość smuci się tylko z jednego powodu: gdy nie może się dzielić; jest smutna, gdy nie może dawać. Miłość jest szczęśliwa, kiedy może się dzielić. Najszczęśliwsza jest, gdy może dać wszystko.

Chłopiec urósł jeszcze bardziej i coraz rzadziej przychodził do drzewa. Ktoś, kto nabiera znaczenia w świecie ambicji, znajduje coraz mniej czasu dla miłości. Chłopiec był teraz ambitny i pochłonięty sprawami materialnymi: „Jakie drzewo? Dlaczego miałbym je odwiedzać?”.

Pewnego dnia, gdy przechodził obok, drzewo zawołało do niego: „Posłuchaj!”. Jego głos brzmiał w powietrzu: „Posłuchaj! Czekam na ciebie, ale ty nie przychodzisz. Czekam na ciebie każdego dnia”.

Chłopiec rzekł: „Co masz takiego, żebym miał do ciebie przychodzić? Ja szukam pieniędzy”. Ego zawsze czegoś chce: „Co masz do zaoferowania, żebym miał do ciebie przyjść? Mogę przyjść, jeśli możesz mi coś dać. Inaczej nie mam po co przychodzić”. Ego zawsze ma jakiś zamiar, cel. Miłość nie ma żadnego zamiaru, celu. Miłość sama sobie jest nagrodą.

Zaskoczone drzewo powiedziało: „Będziesz przychodził tylko wtedy, kiedy ci coś dam? Mogę dać ci wszystko, co mam”. To, co odmawia, nie jest miłością. Ego odmawia, miłość daje bezwarunkowo. „Ale ja nie mam pieniędzy. To tylko ludzki wynalazek. My, drzewa, nie cierpimy na tę chorobę i jesteśmy szczęśliwe”, powiedziało drzewo. „Na nas kwitną kwiaty. Rośnie na nas wiele owoców. Dajemy kojący cień. Tańczymy na wietrze i śpiewamy pieśni. Niewinne ptaki skaczą po naszych gałęziach i świergocą, ponieważ nie mamy pieniędzy. W dniu, kiedy zaangażujemy się w robienie pieniędzy, staniemy się równie nędzne i żałosne, jak wy, ludzie, którzy siedzicie w świątyniach i słuchacie kazań o tym, jak uzyskać spokój, jak znaleźć miłość. Nie, nie, my nie mamy pieniędzy”.

Chłopiec rzekł: „A więc po co miałbym do ciebie przychodzić? Będę musiał pójść tam, gdzie są pieniądze. Potrzebuję pieniędzy”. Ego prosi o pieniądze, bo pieniądze to władza. Ego potrzebuje władzy.

Drzewo głęboko się zastanowiło, potem zrozumiało coś i powiedziało: „Zrób jedną rzecz. Zerwij wszystkie moje owoce i sprzedaj je. W ten sposób możesz zdobyć pieniądze”.

Chłopiec natychmiast się rozpromienił. Wspiął się na drzewo i zerwał wszystkie owoce; strząsnął nawet niedojrzałe. Działał tak gwałtownie, że gałęzie się połamały, liście opadły. Drzewo było bardzo szczęśliwe, przepełnione radością. Miłość, nawet gdy zostanie połamana, jest szczęśliwa. Ale ego nie jest szczęśliwe, nawet gdy dostaje; ego jest tylko nieszczęśliwe.

Chłopiec nawet się nie odwrócił, żeby podziękować drzewu. Ale drzewo nie zauważyło tego. Otrzymało swoje podziękowanie, gdy chłopiec przyjął ofiarę jego miłości: zebrał i sprzedał jego owoce.

Chłopiec nie wracał przez długi czas. Teraz miał pieniądze i próbował zrobić z nich więcej pieniędzy. Całkiem zapomniał o drzewie. Mijały lata. Drzewo było smutne. Tęskniło za chłopcem, jak matka, której piersi przepełnione są mlekiem, ale której dziecko zginęło. Całe jej jestestwo łaknie dziecka, pragnie go odnaleźć, by przyszło i ulżyło jej. Taki krzyk wypełniał wnętrze tego drzewa. Jego cała istota cierpiała katusze.

Po wielu latach, już jako dorosły, chłopiec przyszedł do drzewa. Drzewo powiedziało: „Chodź do mnie. Chodź i obejmij mnie”. Mężczyzna rzekł: „Skończ z tym nonsensem. To było dobre w dzieciństwie”. Ego postrzega miłość jako nonsens, dziecięcą fantazję.

Ale drzewo zapraszało go: „Chodź, pokołysz się na moich gałęziach, zatańcz ze mną”.

Mężczyzna odparł: „Przestań gadać na darmo! Chcę zbudować dom. Czy możesz dać mi dom?”.

Drzewo wykrzyknęło: „Dom? Ja żyję bez domu”.

Tylko ludzie żyją w domach. Nikt inny na tym świecie prócz nich nie żyje w domu. I widzicie, w jakim są stanie ci mieszkający w domach ludzie? Im większy dom, tym człowiek staje się mniejszy.

„My nie żyjemy w domach. Ale możesz zrobić jedno, możesz obciąć i zabrać moje gałęzie – wtedy będziesz mógł zbudować dom”.

Nie zwlekając, mężczyzna przyniósł siekierę i odrąbał wszystkie gałęzie drzewa. Teraz drzewo było nagim pniem. Ale było bardzo szczęśliwe. Miłość jest szczęśliwa, nawet gdy utraci członki dla ukochanego. Miłość jest dawaniem; miłość zawsze jest gotowa się dzielić.

Mężczyzna nie raczył nawet obejrzeć się na drzewo. Budował dom. Dnie przechodziły w lata.

Pień czekał. Chciał go przywołać, lecz nie miał ani gałęzi, ani liści, by wydać głos. Wiatry wiały, ale on nie mógł wydać głosu. A mimo to w jego duszy rozbrzmiewał tylko jeden krzyk: „Przyjdź. Przyjdź, mój ukochany. Przyjdź”.

Upłynęło wiele czasu i mężczyzna stał się starcem. Kiedyś przechodził obok i stanął przy drzewie.

Drzewo spytało: „Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić? Bardzo długo cię nie było”.

Starzec powiedział: „Co możesz dla mnie zrobić? Chcę udać się do dalekich krajów, zarobić więcej pieniędzy. Potrzebuję łodzi”.

Drzewo radośnie odrzekło: „Zetnij mój pień i zrób z niego łódź. Będę bardzo szczęśliwe, kiedy stanę się twoją łodzią i pomogę ci popłynąć do dalekich krajów po pieniądze. Ale proszę, pamiętaj, dbaj o siebie i szybko wracaj. Zawsze będę na ciebie czekać”.

Mężczyzna przyniósł piłę, ściął pień, zrobił łódź i odpłynął.

Teraz drzewo jest małym pniakiem. I czeka na powrót ukochanego. Czeka i czeka, i czeka. Ale teraz nie ma już nic do zaoferowania. Być może mężczyzna nigdy nie powróci do niego; ego idzie tylko tam, gdzie może coś zyskać. Ego nie idzie tam, gdzie nic nie można uzyskać.

Pewnej nocy odpoczywałem w pobliżu tego pniaka. Wyszeptał do mnie: „Mój przyjaciel jeszcze nie wrócił. Bardzo się martwię, czy nie utonął lub nie zaginął. Mógł zaginąć w jakimś dalekim kraju. Może już nawet nie żyje. Tak bardzo chciałbym usłyszeć jakieś wieści o nim! Zbliżam się do kresu życia, byłbym więc zadowolony, gdybym przynajmniej czegoś się o nim dowiedział. Wtedy mógłbym umrzeć szczęśliwie. Ale on by nie przyszedł, nawet gdybym mógł go zawołać. Nie mogę już nic dać, a on rozumie tylko język brania”.

Ego rozumie tylko język brania; miłość jest językiem dawania.

Nie powiem nic więcej. Jeśli życie może stać się takie jak to drzewo, rozpościerające szeroko gałęzie, by wszyscy mogli znaleźć w jego cieniu schronienie, obejmujące ramionami wszystkich, wtedy zrozumiemy, czym jest miłość. Dla miłości nie ma świętych pism, definicji, doktryn. Nie ma ustalonych zasad dla miłości.

Gdy przybyłem, aby dać ten wykład, zastanawiałem się, co wam powiem o miłości. Miłość tak trudno opisać. Mogłem po prostu przyjść i usiąść – gdybyście mogli dojrzeć ją przelotnie w moich oczach, może to byłaby miłość lub gdybyście mogli odczuć ją w gestach moich rąk, moglibyście ją zobaczyć i powiedzieć: To jest miłość.

Ale czym jest miłość? Jeśli nie widać jej w moich oczach, jeśli nie czuć jej w ruchach moich rąk, to na pewno nigdy za sprawą moich słów nie poczujecie, czym ona jest.

Jestem bardzo wdzięczny, że wysłuchaliście mnie z taką miłością i w takiej ciszy. A teraz, na koniec, kłaniam się bogu, który mieszka w was wszystkich. Proszę przyjmij mą ofiarę szacunku.

2. Podstawowe przyciąganie

Wczesnym rankiem, przed świtem rybak przybył nad rzekę. Na brzegu potknął się o coś i stwierdził, że był to mały worek kamieni. Podniósł worek i, odkładając na bok sieć, usiadł na brzegu, oczekując wschodu słońca. Czekał na świt, żeby rozpocząć codzienną pracę. Leniwie wyjął kamień z worka i rzucił do spokojnej rzeki. Potem rzucił następny kamień, a potem następny. Podobał mu się odgłos pluskania w ciszy wczesnego poranka, więc dalej, jeden po drugim, rzucał kamienie do wody.

Powoli wstało słońce i rozwidniło się. Wrzucił już wszystkie kamienie prócz jednego; ostatni kamień leżał na jego dłoni. Gdy w świetle dziennym zobaczył, co trzyma w ręce, jego serce niemal zamarło, brakło mu tchu. To był diament! Wyrzucił cały worek; w ręce miał ostatni. Krzyczał, płakał. Przypadkiem natknął się na wielkie bogactwo, które mogłoby wielokrotnie wzbogacić jego życie. Lecz w ciemności, nieświadomie, wyrzucił wszystko.

W pewnym sensie rybak miał szczęście – pozostał mu jeden diament; światło pojawiło się, nim wyrzucił także ostatni. Na ogół ludzie nie mają nawet tyle szczęścia. Mija całe życie, a słońce nigdy nie wschodzi, w ich życiu nigdy nie nadchodzi poranek. Światło nigdy się nie pojawia i wyrzucają wszystkie diamenty życia, sądząc, że to kamyki.

Życie jest wielkim skarbem, ale nie robimy z nim nic, tylko je marnujemy, tracimy, trwonimy. Nim jeszcze poznaliśmy, czym jest życie, już je odrzucamy. Zmarnowaliśmy życie, jeśli nie doświadczyliśmy tego, co było w nim ukryte – całego sekretu, tajemnicy, szczęścia, błogości, wyzwolenia.

Chcę powiedzieć kilka rzeczy na temat skarbów życia. Ale tym, którzy już wzięli je za kamyki, bardzo trudno jest otworzyć oczy i zobaczyć, że to są diamenty. A ci, którzy zmarnowali życie na wyrzucaniu ich jako kamieni, zdenerwują się, jeśli powiesz im, że to kamienie szlachetne, nie kamyki. Zezłoszczą się, nie dlatego że powiedziałeś nieprawdę, ale dlatego, że ujawniłeś ich głupotę, przypomniałeś im, że wyrzucili niezmierzone skarby.

Ale obojętne, jak wiele skarbów straciliście, jeśli pozostała choćby jedna chwila życia, możecie coś uratować. Możecie jeszcze coś zrozumieć, coś osiągnąć. Gdy zgłębiacie życie, nigdy nie jest tak późno, żebyście musieli czuć się zrozpaczeni.

Lecz w naszej ignorancji, w naszej ciemności, uznaliśmy, że w życiu nie ma nic z wyjątkiem kamyków i kamieni. Ci, którzy działali, opierając się na takim założeniu, uznali porażkę, nawet nie podejmując poszukiwań.

Jeśli chodzi o taką rozpacz, taką założoną z góry porażkę, chcę przede wszystkim powiedzieć, że życie nie jest stertą brudu i kamieni. Życie jest o wiele bogatsze i wiele kryje się w brudzie i kamieniach. Jeśli macie oczy, które widzą, to również z życia wyłania się drabina sięgająca boskości.

W tym ciele z krwi, mięsa i kości ukryte jest to, co jest poza ciałem, to, co nie ma nic wspólnego z ciałem, krwią i kośćmi. W tym ciele, które urodziło się dziś, a umiera jutro, powracając do prochu, żyje to, co nieśmiertelne, to, co nigdy się nie rodzi i nigdy nie umiera. W formie żyje to, co nie ma formy, w widzialnym żyje niewidzialne. We mgle śmierci ukryty jest wieczny płomień. W dymie śmiertelności ukryty jest płomień nieśmiertelności, światło, które nigdy nie gaśnie. Ale widząc dym, odwracamy się i nigdy nie odnajdujemy płomienia; ci, którzy zebrali nieco więcej odwagi, szukają trochę, ale nawet oni gubią się w dymie i nie docierają do płomienia.

Jak możemy przebyć tę drogę do płomienia poza dymem, do jaźni wewnątrz ciała, do boskości ukrytej w naturze? Jak można tego dokonać?

Pierwsza rzecz: Stworzyliśmy takie poglądy o życiu, ustaliliśmy o nim takie pojęcia, wymyśliliśmy na jego temat takie filozofie, że nie możemy zobaczyć prawdy życia. Już uznaliśmy, czym jest życie – nie poszukując, nie badając, nie uzyskując własnego zrozumienia. Zrozumieliśmy tylko jakieś wcześniej ustalone, przyjęte z góry wyobrażenie o życiu. Przez tysiące lat uczono nas wciąż tylko jednej rzeczy, jak mantry: życie nie ma sensu, życie jest jałowe, życie jest cierpieniem, życie zasługuje tylko na to, żeby się go wyrzec. Nieustannie powtarzane, osiadło to w nas głęboko, jak mocna skała. Z tego powodu życie stało się cierpieniem i zaczęło wydawać się jałowe. Wskutek tego straciło wszelką radość, całą miłość, całe piękno. Człowiek stał się szpetny, stał się kłębkiem nieszczęścia.

Kiedy uznaliśmy, że życie jest bezsensowne i jałowe, nic dziwnego, że już nie staramy się nadać mu znaczenia. Jeśli przyjęliście, że życie jest szpetne, dlaczego mielibyście szukać w nim piękna? A kiedy się mocno wierzy, że życie zasługuje tylko na to, żeby się go wyrzec, to po co próbować je odnowić, oczyścić, polepszyć i upiększyć?

Do życia mamy taki stosunek, jaki ludzie mają do poczekalni na stacji kolejowej. Człowiek wie, że jest tam tylko na chwilę, że wkrótce wyjedzie. Co go obchodzi poczekalnia? Jakie ona ma znaczenie? A więc rozrzuca wokół śmieci, pluje, brudzi, nie dba o nią; poczekalnia go nie interesuje – w końcu niedługo ją opuści.

Tak samo traktujemy życie – jak czasowe miejsce zamieszkania. Co w takim razie z poszukiwaniem i tworzeniem piękna i prawdy w życiu?

Chcę powiedzieć, że z pewnością rozstaniemy się z tym życiem, ale nigdy nie da się rozstać z życiem jako takim. Opuścimy tę siedzibę, opuścimy to miejsce, ale istota życia pozostanie z nami – jesteśmy nią. Miejsce się zmieni, dom się zmieni, ale życie? Życie będzie z nami. W żaden sposób nie można się go pozbyć.

I rzecz nie tylko w tym, że mogliśmy upiększyć miejsce, w którym przebywaliśmy, że mogliśmy stworzyć kochające otoczenie, że mogliśmy śpiewać pieśń radości tam, gdzie mieszkaliśmy. Rzecz w tym, że ten, kto śpiewa pieśń radości, otworzył miejsce dla większej radości w sobie. Ten, kto upiększa dom, może znaleźć większe piękno. Ten, kto nawet przez tych kilka minut spędzonych w poczekalni żywi miłość, zasłużył sobie na większą miłość.

Kształtuje nas to, co robimy. Ostatecznie tworzą nas nasze działania. To, co robimy, powoli, powoli staje się twórcą naszego życia i naszej duszy. To, co robimy, decyduje o tym, jak siebie tworzymy. Nasze postępowanie decyduje o kierunku, w jakim wędrować będzie nasza dusza, o drogach, po jakich będzie się poruszać, nowych światach, jakie będzie penetrować.

Gdybyśmy byli świadomi, że tworzy nas nasze postępowanie, wtedy może pogląd, że życie jest jałowe i bezsensowne, wydałby się chybiony. Wtedy może przekonanie, że życie jest cierpieniem, wydałoby się błędne. Wtedy może postawa negująca życie wydałaby się nam niereligijna. Ale jak dotąd, w imię religii uczono nas tylko negować życie. Jak dotąd, prawda jest taka, że cała religia była nakierowana tylko na śmierć zamiast na życie. Dla religii ważne jest to, co przychodzi po śmierci, a nie to, co jest przed śmiercią. Jak dotąd, religie czciły śmierć, nie życie. Nigdzie nie widać czci dla kwiatów życia; wszędzie są tylko peany i cześć dla martwych kwiatów, zwiędłych kwiatów, kwiatów, które umarły.

Dotąd wszystkie rozważania religijne dotyczyły tego, co jest po śmierci – nieba, zbawienia, nirwany, jak gdyby to, co jest przed śmiercią, nie miało żadnego znaczenia. Chcę wam powiedzieć, że jeśli nie potraficie zatroszczyć się nawet o to, co jest przed śmiercią, nigdy nie będziecie potrafili zatroszczyć się o to, co przychodzi po śmierci. Jeśli uważacie, że to, co jest tutaj, przed śmiercią, nie ma znaczenia, to nigdy nie zdołacie odkryć znaczenia w tym, co przychodzi po śmierci. Do śmierci musimy przygotować się poprzez wszystko, co istnieje tutaj w życiu. Jeśli jest inny świat po śmierci, tam również znajdziemy tylko to, co stworzyliśmy i przeżyliśmy w tym życiu. Ale jak dotąd propagowano jedynie lekceważenie tego życia, ignorowanie tego życia.

Nie ma innego Boga niż samo życie. Nie może być. Chcę też powiedzieć, że dążenie do opanowania sztuki życia jest dążeniem do opanowania sztuki religijności. A doświadczenie ostatecznej prawdy w tym życiu jest pierwszym krokiem do osiągnięcia ostatecznego. Ktoś, kto traci to życie, na pewno straci wszystko inne.

Jednak dotychczasowe podejście było dokładnie odwrotne. To podejście każe wyrzec się życia, wyrzec się świata. Nie każe poszukiwać w życiu, nie każe uczyć się sztuki życia. Nie mówi też, że to, jak doświadczacie życia, zależy od tego, jak na nie patrzycie. Jeśli życie wydaje się ponure i nieszczęśliwe, to jest tak, dlatego że źle je przeżywacie. Życie może stać się strumieniem szczęścia, jeśli tylko wiecie, jak je przeżywać.

Religię nazywam sztuką życia. Prawdziwa religia to nie porzucenie życia, lecz schody prowadzące głęboko w życie. Prawdziwa religia to nie odwracanie się plecami do życia, lecz pełne otwarcie oczu na życie. Religia nie jest ucieczką od życia, lecz pełnym objęciem życia. To totalne spotkanie z życiem.

Może to z powodu tych podstawowych błędnych przekonań tylko starzy ludzie wykazują zainteresowanie religią. Wejdźcie do świątyń, kościołów, do gurudwarów, a znajdziecie tam tylko starych ludzi, nie zobaczycie młodych. Dlaczego? Jest tylko jedno wyjaśnienie: dotąd nasze religie były religiami ludzi starych, zbliżających się do śmierci, dręczonych lękiem przed śmiercią i zainteresowanych rozmyślaniem o tym, co dzieje się po śmierci, pragnących wiedzieć, co jest po śmierci.

Jak religia oparta na filozofii śmierci może wpłynąć na całe życie? Jak religia, która kontempluje tylko śmierć, może uczynić świat religijnym? Nie może. Nawet po pięciu tysiącach lat religijnego nauczania świat ciągle zdąża od niereligijności do jeszcze większej niereligijności. Chociaż na tej planecie nie brakuje świątyń, meczetów, kościołów, księży, nauczycieli i ascetów, jej mieszkańcy nie zdołali jeszcze stać się religijni. I nie zdołają, ponieważ religia stoi na złym fundamencie. Zamiast życia, śmierć uczyniono fundamentem religii. Zamiast kwitnących kwiatów centralnym punktem religii były groby. Nic dziwnego, że zwrócone ku śmierci religie nie są zdolne zachwycić serca życia.

Kto za to wszystko odpowiada?

W nadchodzących dniach chcę omówić religię życia. A to znaczy, że najpierw musimy zrozumieć podstawowy, kluczowy punkt.

Dotąd robiono wszystko, by ukryć, zataić i zapomnieć o podstawowej prawdzie życia, zamiast ją zrozumieć i zbadać. A negatywne skutki tej próby zaprzeczenia podstawowej prawdzie rozprzestrzeniły się na cały świat.

Co jest centralnym elementem w normalnym życiu ludzi? Czy jest to Bóg? Dusza? Prawda? Nie. Co jest jądrem człowieka? Co kryje się w głębi ludzkiego serca, kogoś, kto nigdy nie podjął duchowych poszukiwań, kto nigdy nie podążał ścieżką duchowego poszukiwania? Modlitwa? Oddanie? Wcale nie. Jeśli zbadamy energię życia normalnego człowieka, jeśli zbadamy nasze własne siły witalne, nie odkryjemy tam ani Boga, ani oddania, ani modlitwy, ani uwielbienia, ani medytacji. Odkryjemy tam coś zupełnie innego, coś, co zamiast być znane i rozumiane, było tłumione i pomijane milczeniem.

Czym jest to coś, co odkryjemy, gdy odsłonimy i przeanalizujemy jądro człowieka? Zostawmy na chwilę ludzi; nawet gdy spojrzymy na królestwo zwierząt czy roślin, co znajdziemy w jądrze wszystkiego? Jeśli zbadamy aktywność rośliny, co znajdziemy? Co w istocie robi roślina? Cała jej energia skierowana jest na produkowanie nowych nasion. Jej cały byt, wszystkie soki życiowe zajęte są tworzeniem nowych nasion, rodzeniem nowych nasion.

Co robi ptak? Co robi zwierzę? Jeśli zbadamy uważnie naturę, odkryjemy, że jest tylko jeden proces, że wszędzie zachodzi tylko jeden całkowity proces. Jest to proces ciągłego tworzenia, prokreacji, ciągłego odradzania się życia w coraz nowszych formach. Kwiaty karmią nasiona; owoce karmią nasiona. A co zrobi nasienie? Nasienie wyrośnie w nową roślinę, nowy kwiat, nowy owoc… Jeśli się przyjrzeć, życie jest nieskończonym, nieprzerwanym procesem prokreacji. Życie jest energią zaangażowaną w stały wysiłek prokreacji.

To samo dzieje się z ludźmi. U ludzi ten wysiłek ciągłej prokreacji nazwaliśmy seksem. Z powodu tego określenia ta energia zyskała złą reputację, została potępiona; to obudziło w ludziach potępiające odczucia w stosunku do niej. Niemniej jednak w ludziach także dokonuje się stały wysiłek tworzenia życia – nazwaliśmy go seksem lub energią seksualną. Ale czym jest energia seksualna?

Od niepamiętnych czasów fale oceanu uderzają o brzeg. Fale nadchodzą, uderzają i cofają się. Przychodzą ponownie, uderzają i cofają się. Życie też przez setki tysięcy lat uderza w formie niekończących się fal. Wydaje się, że życie pragnie wznieść się na pewną wysokość. Te fale oceaniczne, fale życia, jak się zdaje, pragną wznieść się gdzieś wyżej, ale tylko uderzają o brzeg i się rozpadają. Powstają nowe fale, uderzają i znikają. Ocean życia uderzał przez tak wiele miliardów lat – nacierając, wznosząc się i opadając każdego dnia. Czemu to służy? Z pewnością zdaje się istnieć dążenie do życia sięgającego jeszcze większych wysokości. Z pewnością zdaje się istnieć dążenie do osiągnięcia większych głębi. Z pewnością w nieustannym procesie życia zdaje się istnieć dążenie do zrodzenia większego życia.

Nie tak dawno – zaledwie kilkaset tysięcy lat temu – na ziemi po raz pierwszy pojawili się ludzie. Przedtem były tylko zwierzęta. Zwierzęta powstały również nie tak dawno temu. Wcześniej był czas, gdy nie było zwierząt tylko rośliny. A jeszcze wcześniej był czas, gdy na tej planecie nie istniały rośliny. Były tylko skały, góry, rzeki i oceany.

Czego pragnął ten świat skał, gór, rzek i oceanów? Dążył do stworzenia roślin. I stopniowo, bardzo stopniowo, pojawiły się rośliny. Energia życia przejawiła się w nowej formie. Wtedy ziemia pokryła się zielenią. Rozkwitły kwiaty.

Ale rośliny także nie były z siebie zadowolone; one również odczuwały wewnętrzny pęd i dążenie do czegoś wyższego; pragnęły stworzyć zwierzęta i ptaki. Później powstały zwierzęta i ptaki. Przez wieki zapełniały całą planetę, ale wciąż nie było widać ludzi. A mimo to ludzie byli tu zawsze, tkwiąc w istocie zwierząt i ptaków, dążąc do przełamania bariery, dążąc do narodzenia. Później, we właściwym czasie, pojawili się ludzie.

A więc, po co człowiek istnieje? Człowiek nieustannie pragnie stworzyć nowe życie. Tę tendencję nazwaliśmy seksem, namiętnością seksualną, żądzą. Ale jakie w istocie jest podstawowe znaczenie tej żądzy?

Ludzie nie chcą skończyć na sobie samych; chcą posunąć życie do przodu – tylko takie jest podstawowe znaczenie. Ale dlaczego? Czy to możliwe, że ludzka dusza próbuje zrodzić lepszego człowieka, większego człowieka, nadczłowieka? Z pewnością tak. Ludzka dusza na pewno pragnie lepszej istoty ludzkiej, wyższej istoty. Od Nietzschego do Aurobindo, od Patandżalego do Bertranda Russella, w głębi ludzkiego serca królowała wizja-marzenie: jak zrodzić lepszą ludzką istotę.

Ale jak może narodzić się lepszy człowiek? Przez tysiące lat potępialiśmy samo pragnienie prokreacji. Zamiast szanować seks, obrzucaliśmy go wyzwiskami. Boimy się nawet o nim mówić. Próbowaliśmy udawać, że nie istnieje, jakby nie miał swego miejsca w życiu. A prawda jest taka, że w ludzkim życiu nie ma niczego ważniejszego od tego pragnienia. Ale ono było ukrywane i tłumione. Ludzie nie uwolnili się od seksu przez ukrywanie go i tłumienie; przeciwnie, stali się jeszcze bardziej opętani seksem. Tłumienie przynosi odwrotne skutki.

Może niektórzy z was słyszeli o prawie francuskiego uczonego Emila Couća: prawie odwrotnego skutku. Możemy robić to, co chcemy robić w taki sposób, że przynosi to rezultat odwrotny do zamierzonego. Ktoś uczy się jeździć na rowerze. Droga jest dobra i szeroka, ale na jej skraju leży mała skałka. Rowerzysta boi się, że w nią uderzy. Szansa na uderzenie w nią jest jak jeden do stu – według wszelkiego prawdopodobieństwa nawet ślepiec bezpiecznie ją ominie. Ale z powodu lęku rowerzysta zwraca na nią zbyt wiele uwagi. W jego wyobraźni skałka staje się wielka, a reszta drogi znika. Ta skałka go hipnotyzuje, przyciąga i w końcu rowerzysta wpada na nią. Zderza się właśnie z tą rzeczą, której z całych sił próbował uniknąć.

Droga była dobra i szeroka, a więc jak ta osoba spowodowała wypadek?

Couć mówi, że nasze umysły rządzone są prawem odwrotnego skutku. Zderzamy się właśnie z tą rzeczą, przed którą tak bardzo pragniemy się uchronić, ponieważ nasza świadomość skupia się tylko na niej.

Przez minionych pięć tysięcy lat ludzie próbowali uchronić się przed seksem. Rezultat jest taki, że wszędzie, w każdym kącie i zakamarku natykają się na seks. Prawo odwrotnego skutku zawładnęło zbiorową duszą ludzi.

Czy nie zauważyliście nigdy, że umysł przyciągany jest i hipnotyzowany właśnie przez tę rzecz, której pragnie uniknąć? Ludzie, którzy nastawiali innych przeciw seksowi, są odpowiedzialni za doprowadzenie ich do opętania seksem. Ludzkie zaabsorbowanie seksem jest skutkiem złego nauczania.

Dzisiaj boimy się rozmawiać o seksie. Dlaczego tak się obawiamy tego tematu? Z lęku, że przez mówienie o seksie ludzie mogą stać się jeszcze bardziej nim opętani. To przekonanie nie ma żadnych podstaw, jest błędne. Świat uwolni się od seksu tylko wtedy, gdy będziemy zdolni do normalnego i zdrowego dialogu na jego temat.