Proste rozwiązania - Wysocka-Morawiec Paulina - ebook + audiobook + książka

Proste rozwiązania ebook i audiobook

Wysocka-Morawiec Paulina

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sandra jest utalentowaną specjalistką od zabezpieczeń w dziale IT dużej firmy. Nie ma życia prywatnego – pracy poświęca cały swój czas. Pozwala jej to nie myśleć o przeszłości, o której za wszelką cenę chciałaby zapomnieć.

Kiedy pierwszy raz zobaczyła Tomasza, poczuła, że taki mężczyzna nie jest dla niej. Był niczym książę z bajki… a ona przecież nie była księżniczką. Nie mogła więc uwierzyć, że się nią zainteresował.

Chociaż Tomasz się domyśla, że Sandra jest lekko pokiereszowana przez życie, uważa ją za przyzwoitą kobietę. Co zrobi, gdy się dowie, jak bardzo daleki jest od prawdy? Czy ją zrozumie i zaakceptuje, czy wręcz przeciwnie – zacznie nią gardzić?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 41 min

Lektor: Lena Schimscheiner
Oceny
4,4 (72 oceny)
44
17
8
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruddaa

Z braku laku…

miala potencjał bo pomysl na fabule fajny ale to tyle. Jak dla mnie ksiazka była nudna, ciągnęła sie jak flaki z olejem. Tak na dobra sprawę to w pewnym momencie sporo "przekartkowałam". w sumie mozna przeczytac poerwsze 150 stron i 20 ostatnich i czlowiek wie o co chodzi w ksiazce 🤷‍♀️
00
Weronika8608

Dobrze spędzony czas

spoko
00
Kuszla

Nie oderwiesz się od lektury

Kiepski start nie musi oznaczać katastrofy w życiu dorosłym. I choć dzieci obciążone trudnym dzieciństwem mają w życiu ciężej, wcale nie definiuje to ich osobowości. Sandra jest tego przykładem. Ta piekielnie mądra i utalentowana informatyczka stanęła na głowie, aby móc osiągnąć w życiu swój cel. Tylko ona wie, jak wiele musiała poświęcić, aby dziś moc stać się jedna z najlepszych informatyczek w firmie. Choć jej istnienie zostało zauważone dopiero wtedy, kiedy odnalazła lukę w zabezpieczeniu systemu, to każdego dnia dawała z siebie przysłowiowe 110%. Zrezygnowała z życia prywatnego na poczet chronienia danych osobowych klientów. Nie miała nikogo, a praca stanowiła jej centrum istnienia. Jednak czy na pewno? Czy jest możliwość, aby magnetyzm jaki odczuwała w stosunku do szefa, mógł przyciągać ich oboje? Pochodzili z dwóch różnych światów, a jej przeszłość była w stanie wiele namieszać... Choć w pierwszej chwili byłam pewna, że to typowy romans, to lektura szybko sprowadziła mnie na zi...
00
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna historia, ciekawie zbudowana, bardzo dobrze przedstawiona. godna polecenia
00
MonikaRuc

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąco polecam
00

Popularność




Text Co­py­ri­ght © Pau­li­na Wy­soc­ka-Mo­ra­wiec
Co­py­ri­ght © 2022 by Luc­ky
Pro­jekt okład­ki: Ilo­na Go­sty­ńska-Rym­kie­wicz
Zdjęcie na okład­ce: LI­GHT­FIELD STU­DIOS (stock.ado­be.com)
DTP: Ju­sty­na Ja­kub­czyk
Re­dak­cja i ko­rek­ta: Ju­sty­na Ja­kub­czyk
Wy­da­nie I
Ra­dom 2022
ISBN 978-83-67184-51-9
Wy­daw­nic­two Luc­ky ul. Że­rom­skie­go 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­luc­ky.plwww.wy­daw­nic­two­luc­ky.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

OSIEM LAT WCZE­ŚNIEJ

Ze­gar na ścia­nie od­mie­rzał jej ostat­nie mi­nu­ty w tym miej­scu. Była tego pew­na. Nie za­mie­rza­ła wra­cać. Już daw­no obie­ca­ła so­bie, że cho­ćby nie wia­do­mo jak ją ku­si­ło, ni­g­dy nie przyj­dzie po po­moc, radę ani na nie­zo­bo­wi­ązu­jącą po­ga­węd­kę.

Miesz­ka­ła w bi­du­lu dzie­si­ęć lat i z czy­stym su­mie­niem mo­gła po­wie­dzieć, że nie było to do ko­ńca złe miej­sce. Było cie­pło, czy­sto, a po­si­łki cze­ka­ły na nią o sta­łych po­rach. Opie­ku­no­wie też nie byli źli. Choć po­tra­fi­li być su­ro­wi, ni­g­dy nie pod­nie­śli na nią ręki. Nie mo­gła na­rze­kać. Mia­ła tu do­bre ży­cie. Przy­naj­mniej we­dług jej stan­dar­dów.

Nie chcia­ła wra­cać, bo to miej­sce przy­po­mi­na­ło jej, kim była i skąd po­cho­dzi­ła, a ona za wszel­ką cenę chcia­ła za­po­mnieć. Z oślim upo­rem wy­pie­ra­ła wspo­mnie­nia z cza­su, któ­ry spędzi­ła w domu, ale one wra­ca­ły jak bu­me­rang. Wra­ca­ła mat­ka z roz­czo­chra­ną czu­pry­ną i pod­puch­ni­ęty­mi ocza­mi, któ­ra wo­la­ła ku­pić wód­kę i faj­ki niż je­dze­nie. Wra­cał oj­ciec w po­pla­mio­nym pod­ko­szul­ku, nie­ogo­lo­ny, z kwa­śnym po­al­ko­ho­lo­wym od­de­chem i ka­blem w dło­ni. Jej dzie­ci­ństwo ogra­ni­cza­ło się do smro­du, gło­du, stra­chu, wrza­sków, si­nia­ków i wsty­du. Wstyd był naj­gor­szy, dręczył ją ka­żde­go dnia od roz­po­częcia szko­ły.

Jej ró­wie­śni­cy mie­li czy­ste, wy­pra­so­wa­ne ubra­nia, a ona no­si­ła nie­do­pra­ne i przy­ma­łe szma­ty z lum­pek­su. Na prze­rwach przy­gląda­ła się ich pu­de­łkom śnia­da­nio­wym. Były wy­pcha­ne po brze­gi sma­ko­ły­ka­mi. Ona cie­szy­ła się, kie­dy w ob­dar­tym ple­ca­ku mia­ła sczer­stwia­ły chleb z ka­wa­łkiem prze­ple­śnia­łe­go sera. Trzy­ma­ła się na ubo­czu, ale i tak sły­sza­ła ich szep­ty za ple­ca­mi. Śmia­li się z niej, a ona nic nie mo­gła na to po­ra­dzić. Czu­ła się gor­sza.

Nie szu­ka­ła przy­ja­źni u tych lep­szych, bo bała się od­rzu­ce­nia, a z po­dob­ny­mi so­bie wo­la­ła się nie za­da­wać. Wte­dy przy­zna­ła­by przed ca­łym świa­tem, że jest taka jak oni, a nie chcia­ła być. Nie szu­ka­ła po­mo­cy, bo w nią nie wie­rzy­ła. Prze­my­ka­ła po­mi­ędzy in­ny­mi ni­czym cień, za­wsze z ni­sko spusz­czo­ną gło­wą. Po ci­chut­ku ma­rzy­ła, że kie­dyś jej ży­cie się zmie­ni, sta­nie się nor­mal­ne.

Nikt nie zwra­cał uwa­gi na przy­ma­łe ubra­nia z lum­pek­su, na brak dru­gich śnia­dań. Ona sama ukry­wa­ła si­ńce, w my­ślach dzi­ęku­jąc ojcu, że nie zwy­kł bić w twarz. Przy­naj­mniej za to była mu wdzi­ęcz­na. Do­pó­ki trzy­ma­ła się z boku, ci­chut­ka jak mysz­ka, nikt nie za­wra­cał so­bie nią gło­wy. Cza­sa­mi za­sta­na­wia­ła się, czy gdy­by prze­sta­ła po­ja­wiać się w szko­le, kto­kol­wiek by to za­uwa­żył. Bała się, że nie.

Wszyst­ko się zmie­ni­ło, kie­dy za­sła­bła na sali gim­na­stycz­nej. Wła­śnie bie­gli czwar­te okrąże­nie, gdy za­ćmi­ło jej się przed ocza­mi. Obu­dzi­ła się w ga­bi­ne­cie hi­gie­nist­ki. Sły­sza­ła przy­tłu­mio­ne gło­sy na­uczy­ciel­ki i dy­rek­to­ra. Roz­ma­wia­li o niej. Pó­źniej było po­go­to­wie, po­li­cja, a w ko­ńcu po­go­to­wie opie­ku­ńcze. Pa­mi­ęta­ła strach prze­mie­sza­ny z ulgą, gdy się do­wie­dzia­ła, że w naj­bli­ższym cza­sie nie wró­ci do domu. Wte­dy po raz pierw­szy so­bie przy­rze­kła, że zro­bi wszyst­ko, by stać się nor­mal­nym czło­wie­kiem.

Wszyst­ko było nowe, nie­zna­ne i choć mia­ła pe­łny brzuch i czy­ste ubra­nia, szyb­ko za­tęsk­ni­ła za ro­dzi­ca­mi. Byli, jacy byli, ale tam­to ży­cie zna­ła, a oni byli jej. Roz­łąka za­bo­la­ła bar­dziej, niż się tego spo­dzie­wa­ła. Ro­dzi­ce zda­wa­li się nie po­dzie­lać jej uczuć. Nie wal­czy­li o nią. Przez dzie­si­ęć dłu­gich lat ani razu się nią nie za­in­te­re­so­wa­li. Nie przy­szli do niej, nie przy­sła­li ni­cze­go. A ona cier­pia­ła. Mi­nęło spo­ro cza­su, za­nim ja­ki­mś cu­dem uda­ło jej się prze­kuć tęsk­no­tę w nie­na­wi­ść. Sto­jąc przed ga­bi­ne­tem swo­jej wy­cho­waw­czy­ni, czu­ła do nich już tyl­ko wstręt.

Za­pu­ka­ła i pchnęła drzwi. Po­miesz­cze­nie przy­po­mi­na­ło bar­dziej klit­kę niż ga­bi­net. Trzy ści­śni­ęte obok sie­bie biur­ka, roz­pa­da­jąca się kse­ro­ko­piar­ka w kącie i wiel­ka sza­fa pe­łna te­czek. Mimo to San­dra lu­bi­ła tam przy­cho­dzić. To było bez­piecz­ne miej­sce, gdzie za­wsze wi­ta­no ją ze spo­ko­jem i wy­ro­zu­mia­ło­ścią.

Ko­bie­ta za biur­kiem otak­so­wa­ła ją wzro­kiem. Mia­ła oko­ło pi­ęćdzie­si­ęciu lat i nie­zwy­kle su­ro­wy wy­raz twa­rzy. Wszy­scy nowi się jej bali, aż w ko­ńcu do­cie­ra­ło do nich, że pod tą po­wło­ką kry­je się do­bra oso­ba. Wy­star­czy­ło, by kąci­ki jej ust unio­sły się lek­ko w górę, ca­łko­wi­cie od­mie­nia­jąc jej ob­li­cze. Wiel­ka szko­da, że ro­bi­ła to tak rzad­ko.

– Wi­dzę, że je­steś go­to­wa. – Ko­bie­ta za­trzy­ma­ła spoj­rze­nie na sta­rej tor­bie w ręku dziew­czy­ny. – Po­staw ją pod ścia­ną i sia­daj. Na­pi­jesz się her­ba­ty?

– Nie, dzi­ęku­ję.

Wy­cho­waw­czy­ni ski­nęła gło­wą. Si­ęgnęła po jed­ną z te­czek i za­częła prze­glądać jej za­war­to­ść, choć do­brze zna­ła tre­ść ka­żde­go do­ku­men­tu.

– San­dra – za­częła, wra­ca­jąc spoj­rze­niem do dziew­czy­ny. – Twój plan usa­mo­dziel­nie­nia jest bar­dzo am­bit­ny i wiesz, że w zu­pe­łno­ści go po­pie­ram, ale... – Za­wie­si­ła głos, jak­by bała się kon­ty­nu­ować. – Czy je­steś pew­na, że so­bie po­ra­dzisz?

Dziew­czy­na zda­wa­ła so­bie spra­wę, że to py­ta­nie ma dru­gie dno. Tak na­praw­dę ko­bie­ta oba­wia­ła się, że ko­lej­na pod­opiecz­na szyb­ko się pod­da i z bra­ku wy­jścia wró­ci do domu. Ale San­dra wie­dzia­ła, że tak się nie sta­nie. Będzie wal­czyć i zro­bi wszyst­ko, co ko­niecz­ne, by jej ży­cie w ko­ńcu za­częło wy­glądać tak, jak tego chcia­ła.

– Pro­szę się nie mar­twić. Wszyst­ko do­kład­nie prze­my­śla­łam. Na po­cząt­ku za­trzy­mam się u Be­aty, a pó­źniej po­szu­kam ja­kie­goś po­ko­ju. Przy­naj­mniej do cza­su, aż nie przy­dzie­lą mi miesz­ka­nia. Mam już za­kle­pa­ną po­sa­dę w jed­nej re­stau­ra­cji. Nic spe­cjal­ne­go, ale nie będzie ko­li­do­wać ze szko­łą i po­zwo­li ja­koś zwi­ązać ko­niec z ko­ńcem.

Ko­bie­ta po­pa­trzy­ła na nią ze wspó­łczu­ciem.

– Je­śli cho­dzi o przy­dział lo­ka­lu... – Zno­wu zer­k­nęła w kart­ki. – Nie­ste­ty mo­żesz tro­chę po­cze­kać.

San­dra ski­nęła. Nie była zdzi­wio­na. Wi­ęk­szo­ść z nich mu­sia­ła cze­kać.

– Jak dłu­go?

– Co naj­mniej trzy lata – po­wie­dzia­ła wy­cho­waw­czy­ni z taką skru­chą, jak­by oso­bi­ście za to od­po­wia­da­ła.

Dziew­czy­na mia­ła ocho­tę się ro­ze­śmiać. I oto wła­śnie ko­lej­na rysa na ide­al­nym sys­te­mie tego kra­ju – po­my­śla­ła.

– Po­cze­kam – od­po­wie­dzia­ła spo­koj­nie i prze­su­nęła się na krze­śle. – Pani Bon­cal, mam pro­śbę.

Ko­bie­ta splo­tła ze sobą ręce, po­ło­ży­ła je na biur­ku. Utkwi­ła spoj­rze­nie w swo­jej pod­opiecz­nej. W jej oczach bły­snęła iskra na­dziei, że będzie mo­gła ja­koś po­móc ko­lej­ne­mu dziec­ku, któ­re sys­tem bez­li­to­śnie wy­rzu­cał na sam śro­dek oce­anu do­ro­sło­ści.

– Słu­cham.

– Gdy­by ktoś z mo­jej ro­dzi­ny o mnie py­tał, pro­szę nie zdra­dzać im, gdzie je­stem, do­brze?

Ko­bie­ta wy­gi­ęła war­gi w nie­znacz­nym uśmie­chu. Był tak de­li­kat­ny, że przy­po­mi­nał bar­dziej gry­mas niż ozna­kę ra­do­ści, ale mimo to roz­ja­śnił jej twarz.

– Oczy­wi­ście.

– Dzi­ęku­ję. Czy mogę już...? – San­dra zer­k­nęła na drzwi.

– Po­cze­kaj. Za­nim wyj­dziesz, chcia­łam ci tyl­ko po­wie­dzieć, że w cie­bie wie­rzę. Wi­dzę, że wiesz, cze­go chcesz, i do tego dążysz. Je­steś do­brą i mądrą dziew­czy­ną, ale pro­szę, uwa­żaj na sie­bie. Cza­sem najła­twiej­sze wy­jścia nie są tymi naj­lep­szy­mi, a gdy coś się nie uda­je, nie war­to się tego wsty­dzić. Trze­ba scho­wać dumę do kie­sze­ni i zwró­cić się po po­moc, ro­zu­miesz?

Dziew­czy­na ski­nęła gło­wą. Ro­zu­mia­ła aż za do­brze, ale już po­sta­no­wi­ła, że ni­g­dy wi­ęcej nie prze­kro­czy pro­gu tego bu­dyn­ku, a ona za­wsze do­trzy­my­wa­ła sło­wa da­ne­go sa­mej so­bie.

– I pa­mi­ętaj, żeby co pół roku do­star­czać za­świad­cze­nie o kon­ty­nu­owa­niu na­uki. Wiem, że le­d­wie po­nad pi­ęćset zło­tych to nie­wie­le, ale lep­sze to niż nic.

Ko­bie­ta wsta­ła i obe­szła biur­ko. Po­ło­ży­ła dło­nie na ra­mio­nach San­dry.

– Mam na­dzie­ję, że wszyst­ko uło­ży się tak, jak so­bie wy­ma­rzy­łaś. Chcia­ła­bym mieć wi­ęcej ta­kich wy­cho­wan­ków.

Dziew­czy­na mia­ła wra­że­nie, że oczy ko­bie­ty za­szły mgłą. Ona sama nie czu­ła wzru­sze­nia. Je­dy­ne, co jej to­wa­rzy­szy­ło, to nie­pew­no­ść i strach przed po­ra­żką. Zmu­si­ła się do uśmie­chu.

– Dzi­ęku­ję.

Wsta­ła i ob­jęła ko­bie­tę ra­mio­na­mi. Czu­ła, że obie wła­śnie tego po­trze­bu­ją. Wy­cho­waw­czy­ni od­sy­ła­ła na­stęp­ne dziec­ko w nie­zna­ne, a San­dra bez­pow­rot­nie że­gna­ła się z ko­lej­nym eta­pem swo­je­go ży­cia. To­nąc w zna­jo­mym za­pa­chu per­fum, pró­bo­wa­ła wmó­wić so­bie, że to dla niej nic nie zna­czy.

Kil­ka se­kund pó­źniej po­de­szła do swo­jej tor­by i znik­nęła za drzwia­mi, ani razu nie ogląda­jąc się za sie­bie.

OBEC­NIE

San­dra za­mknęła oczy i za­klęła siar­czy­ście. Mia­ła ocho­tę znik­nąć. Wci­ągnęła do płuc tyle po­wie­trza, ile była w sta­nie, a pó­źniej wy­pu­ści­ła je usta­mi. Po­wo­li, bar­dzo po­wo­li. Ręce na kie­row­ni­cy na­dal się trzęsły, ale czu­ła się odro­bi­nę le­piej. Na tyle, by uchy­lić jed­no oko i spoj­rzeć we wstecz­ne lu­ster­ko. Jęk­nęła.

Jak to się sta­ło, że wcze­śniej nie za­uwa­ży­ła tego sa­mo­cho­du? Par­king był opu­sto­sza­ły, a lśni­ące­go czar­ne­go mer­ce­de­sa nie spo­sób było prze­oczyć. Dla­cze­go więc tego wie­czo­ru gdzieś jej umknął? Wie­dzia­ła. Jak co dzień wy­szła jako jed­na z ostat­nich. Ści­ska­ła tor­bę ze słu­żbo­wym lap­to­pem w dło­ni, ale my­śla­mi na­dal była przy swo­im od­kry­ciu. Jako je­dy­na z dzia­łu IT do­strze­gła, że ktoś pró­bo­wał obe­jść za­bez­pie­cze­nia sys­te­mu. Oczy­wi­ście nic z tego nie wy­szło, ale nie umknęło jej, że mia­ła do czy­nie­nia z fa­chow­cem. Ka­żdy inny laik na­ro­bi­łby ba­ła­ga­nu, a jego nie wy­krył sys­tem mo­ni­to­rin­gu. Po tym ata­ku zo­stał tyl­ko po­dej­rza­ny log sys­te­mo­wy. Tak nie­win­ny ślad, że nie­mal sama go prze­oczy­ła.

Ery­ka, jej prze­ło­żo­ne­go, już nie było, więc ru­szy­ła pro­sto do pre­ze­sa. Wie­dzia­ła, że za­wsze opusz­cza fir­mę ostat­ni, zu­pe­łnie jak­by poza nią nie miał in­ne­go ży­cia. Tak jak ona.

Biu­ro SM So­lu­tions wy­da­wa­ło się ob­uma­rłe. Wo­kół pa­no­wa­ła gro­bo­wa ci­sza. Nie było ko­jące­go szu­mu kom­pu­te­rów, gwa­ru roz­mów ani na­wet ci­chej mu­zycz­ki gra­jącej w tle. Mi­ja­ła opusz­czo­ne bok­sy po­grążo­ne w pó­łm­ro­ku. Pró­bo­wa­ła po­ha­mo­wać drże­nie dło­ni. Ko­la­na mia­ła za­ska­ku­jąco mi­ęk­kie, a w ustach su­szę. Stre­so­wa­ła się i była o to na sie­bie wście­kła.

To­masz Ma­lic­ki od sa­me­go po­cząt­ku ją onie­śmie­lał. I wca­le nie cho­dzi­ło o to, że był od niej star­szy o de­ka­dę, ro­sły jak dąb i nie­zwy­kle przy­stoj­ny. To mo­gła znie­ść. Pro­ble­mem była jego po­sta­wa. Za­wsze stał sztyw­no, ema­no­wał spo­ko­jem, któ­re­go jej bra­ko­wa­ło, i ni­g­dy się nie uśmie­chał, a przy­naj­mniej ona ni­cze­go ta­kie­go nie wi­dzia­ła, choć pra­co­wa­ła w jego fir­mie już dwa lata. Swo­ją po­wa­gą przy­po­mi­nał San­drze jej wy­cho­waw­czy­nię z bi­du­la, z tą ró­żni­cą, że pani Bon­cal nie­kie­dy po­zwa­la­ła so­bie na lek­kie wy­gi­ęcie warg i cie­płe spoj­rze­nie, on nie. Za ka­żdym ra­zem, gdy go spo­ty­ka­ła, czu­ła się jak mała, roz­trze­pa­na dziew­czyn­ka. Stre­so­wał ją i w grun­cie rze­czy cie­szy­ła się, że ni­g­dy nie zwra­cał na nią uwa­gi. Bała się, że gdy­by kie­dyś się do niej ode­zwał, ona chlap­nęła­by coś na­praw­dę głu­pie­go i ca­łko­wi­cie ośmie­szy­ła w jego oczach. Z ja­kie­goś dziw­ne­go po­wo­du nie chcia­ła, by my­ślał o niej źle.

Ni­g­dy na­wet nie prze­szło jej przez myśl, że kie­dy­kol­wiek sama do nie­go pój­dzie, i to z wła­snej, nie­przy­mu­szo­nej woli. Ale bez­pie­cze­ństwo fir­my było wa­żniej­sze niż jej ir­ra­cjo­nal­ny strach przed prze­ło­żo­nym. Bo prze­cież w grun­cie rze­czy po­zo­sta­wał zwy­kłym czło­wie­kiem, a nie ja­ki­mś bo­giem, praw­da?

Była już w po­ło­wie dro­gi do jego ga­bi­ne­tu, gdy usły­sza­ła krzyk. Po­zna­ła jego głos, ale pierw­szy raz była świad­kiem, gdy go pod­nió­sł. Po jej kręgo­słu­pie prze­mknął nie­kon­tro­lo­wa­ny dreszcz, któ­ry po­zo­sta­wił na skó­rze gęsią skór­kę.

Zro­bi­ła kil­ka kro­ków w przód. W swo­ich spor­to­wych bu­tach po­ru­sza­ła się po wy­kła­dzi­nie ci­cho ni­czym nin­ja.

– To nie wcho­dzi w grę, Lili! Sko­ro sam spie­przył, niech te­raz sam to na­pra­wia! – wrza­snął i za­mil­kł na krót­ką chwi­lę. – Sama wy­szłaś za tego idio­tę. W kó­łko po­wta­rza­łaś, że to jest two­je ży­cie i masz pra­wo de­cy­do­wać, więc te­raz nie miej pre­ten­sji do mnie. – Mó­wił już spo­koj­niej, ale na­dal był wzbu­rzo­ny. – Jezu, nie płacz. Nie za­po­mi­naj, że to on pierw­szy zo­sta­wił mnie sa­me­go. Na­wet pal­cem nie kiw­nął, żeby mi po­móc. – Prych­nął. – Ża­łu­je? W du­pie to mam, Lili. Nie wsta­wię się za nim u ni­ko­go, a już szcze­gól­nie u Ko­ściel­skie­go. Niech ra­dzi so­bie sam. Mo­żesz mu to prze­ka­zać.

San­dra usły­sza­ła trzask, do­syć gło­śne prze­kle­ństwo i w ko­ńcu od­głos kro­ków. Za­wró­ci­ła na pi­ęcie i czym prędzej po­bie­gła do po­ko­ju zaj­mo­wa­ne­go przez dział IT. Szyb­ko scho­wa­ła lap­to­pa do tor­by, zdjęła z wie­sza­ka dre­so­wą blu­zę i po­gna­ła do wy­jścia, mo­dląc się w du­chu, by po dro­dze nie wpa­ść na pre­ze­sa.

Nie była win­na, że usły­sza­ła jego pry­wat­ną roz­mo­wę, ale mimo wszyst­ko czu­ła się z tym źle. Poza tym nie za­mie­rza­ła się do nie­go zbli­żać, gdy był tak wzbu­rzo­ny. Do tej pory za­wsze, na­wet w kry­zy­so­wej sy­tu­acji, ema­no­wał spo­ko­jem. Taki To­masz Ma­lic­ki ją onie­śmie­lał, ale zdąży­ła się już do tego przy­zwy­cza­ić, na­to­miast wście­kły po pro­stu ją prze­ra­żał. Nie mia­ła w so­bie do­sta­tecz­nie wie­le od­wa­gi, by do nie­go iść, szcze­gól­nie że nie nio­sła ze sobą do­brych wia­do­mo­ści. Po­sta­no­wi­ła, że z sa­me­go rana prze­ka­że swój ra­port Ery­ko­wi, a on za­ła­twi resz­tę.

We­szła do sa­mo­cho­du, wrzu­ci­ła wstecz­ny i tym spo­so­bem ude­rzy­ła w mer­ce­de­sa Ma­lic­kie­go.

Gdy wzi­ęła się w ga­rść, pod­je­cha­ła do przo­du i wy­sia­dła. Swo­je­go auta nie za­szczy­ci­ła na­wet spoj­rze­niem. I tak nie było już pierw­szej mło­do­ści. Jed­no stłu­cze­nie nie spra­wia­ło wiel­kiej ró­żni­cy. Za to nie­mal nowy sa­mo­chód pre­ze­sa miał te­raz wy­ra­źne wgnie­ce­nie w ka­ro­se­rii. Nie tak duże, ale wi­docz­ne. Do tego spo­re za­dra­pa­nie na la­kie­rze. San­dra opa­rła się o swój ba­ga­żnik. Mia­ła ocho­tę za­pła­kać.

Orien­to­wa­ła się, że ta­kie sa­mo­cho­dy mają ci­chy alarm. Pew­nie Ma­lic­ki już wie­dział, że coś sta­ło się z jego au­tem. Ocza­mi wy­obra­źni wi­dzia­ła go, jak kro­czy ko­ry­ta­rzem wy­pro­sto­wa­ny i gro­źny. Wstrząsnął nią strach i coś jesz­cze, o czym wo­la­ła nie my­śleć.

Ro­zej­rza­ła się do­oko­ła. Nie było ni­ko­go. Żad­nych świad­ków. Wie­dzia­ła też, że ka­me­ra w rogu ni­cze­go nie za­re­je­stro­wa­ła, bo już trze­ci dzień cze­ka­ła na ser­wis. Mo­gła uciec. Nikt by się nie zo­rien­to­wał, że to ona, ale...

Nie mo­gła. Kil­ka lat temu obie­ca­ła so­bie, że już za­wsze będzie po­stępo­wać wła­ści­wie. Sko­ńczy z cho­dze­niem na skró­ty. Jej wy­cho­waw­czy­ni mia­ła ra­cję. Pro­ste roz­wi­ąza­nia nie za­wsze były naj­wła­ściw­szy­mi. San­dra ża­ło­wa­ła, że za­miast uwie­rzyć jej na sło­wo, mu­sia­ła prze­ko­nać się o tym na wła­snej skó­rze.

Ode­pchnęła się od sa­mo­cho­du i zre­zy­gno­wa­na po­czła­pa­ła w stro­nę we­jścia do biu­row­ca.

Nie­mal zde­rzy­ła się z nim w drzwiach. Bąk­nął coś pod no­sem i mi­nął ją, kie­ru­jąc się pro­sto na par­king. Le­d­wo ją do­strze­gł, jak zwy­kle. Ru­szy­ła za nim, kry­jąc się w cie­niu jego wiel­kie­go cia­ła. Kie­dy się za­trzy­mał, wpa­dła na jego ple­cy. Od­wró­cił się i spoj­rzał na nią z góry. Pierw­szy raz sta­ła tak bli­sko nie­go. Z tej od­le­gło­ści wy­da­wał jej się jesz­cze wi­ęk­szy.

Coś bły­snęło w jego oczach. San­drze za­szu­mia­ło w gło­wie, gdy do­ta­rło do niej, że w ko­ńcu na­praw­dę ją za­uwa­żył.

– Prze­pra­szam – szep­nęła, wier­cąc się pod jego czuj­nym wzro­kiem. – Nie chcia­łam.

Unió­sł brew, jak­by nie ro­zu­miał. Mach­nęła ręką w stro­nę mer­ce­de­sa i sta­rej sko­dy.

– Nie za­uwa­ży­łam – mruk­nęła.

Zmru­ży­ła oczy i zgar­bi­ła ra­mio­na, jak­by cze­ka­ła na cios. Ża­den nie nad­sze­dł. Ma­lic­ki od­su­nął się od niej i pod­sze­dł do swo­je­go sa­mo­cho­du. Uwa­żnie obej­rzał szko­dy, prze­su­nął po nich dło­nią.

Zbli­ży­ła się do nie­go.

– Na­praw­dę mi przy­kro. Obie­cu­ję, że po­kry­ję wszyst­kie kosz­ty, tyl­ko...

Wy­pro­sto­wał się i zno­wu sku­pił na niej wzrok. Nie mo­gła ni­cze­go wy­czy­tać z jego twa­rzy. Fru­stro­wa­ło ją to.

– Tyl­ko?

Prze­łk­nęła śli­nę. Było jej go­rąco.

– Pro­szę mnie nie zwal­niać.

Na uła­mek se­kun­dy unió­sł brwi, pó­źniej wró­ci­ła jego zwy­cza­jo­wa ma­ska uszy­ta ze spo­ko­ju i po­wa­gi.

– Pani... – spoj­rzał na nią wy­cze­ku­jąco.

– San­dra Ca­ban.

Ski­nął gło­wą.

– Pani San­dro, czy nie uwa­ża pani, że to by­ła­by lek­ka prze­sa­da?

Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Z do­świad­cze­nia wie­dzia­ła, że lu­dzie ro­bią gor­sze rze­czy z bar­dziej bła­hych po­wo­dów.

– Dla ja­sno­ści: nie, nie zwol­nię pani. A te­raz pro­szę je­chać do domu. Już pó­źno. Tyl­ko tym ra­zem pro­szę bar­dziej uwa­żać. Do­bra­noc.

Wy­mi­nął ją. San­dra sta­ła nie­ru­cho­mo ni­czym rze­źba, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, dla­cze­go na nią nie na­wrzesz­czał. Prze­cież jej się na­le­ża­ło, a on już wcze­śniej był zde­ner­wo­wa­ny. Do­pie­ro po kil­ku dłu­gich se­kun­dach uświa­do­mi­ła so­bie, że za­po­mnia­ła po­wia­do­mić go o swo­im od­kry­ciu.

Po­bie­gła za nim. Od­wró­cił się, kie­dy usły­szał jej kro­ki. Przy­sta­nął.

Za­trzy­ma­ła się ja­kieś dwa me­try od nie­go. Mia­ła za­dysz­kę, więc cze­kał, aż uspo­koi od­dech na tyle, by mo­gła co­kol­wiek z sie­bie wy­du­sić.

– Prze­pra­szam, ale musi pan o czy­mś wie­dzieć. Ktoś pró­bo­wał do­brać się do na­sze­go sys­te­mu.

Wy­da­wa­ło jej się, że na­pi­ął mi­ęśnie ukry­te pod ma­ry­nar­ką.

– Pro­szę się nie mar­twić. Znał się na rze­czy, ale nie uda­ło mu się uzy­skać do­stępu.

Twarz To­ma­sza Ma­lic­kie­go na­dal po­zo­sta­wa­ła spo­koj­na, tak samo jak jego głos.

– Kie­dy?

– Wczo­raj.

– I mó­wisz mi o tym do­pie­ro dziś?

Spu­ści­ła wzrok. Czu­ła się win­na, choć prze­cież na­wet jej bar­dziej do­świad­cze­ni ko­le­dzy ni­cze­go nie wy­ła­pa­li.

– Jego atak nie zo­sta­wił ni­cze­go w lo­gach. Na jego ślad wpa­dłam le­d­wie go­dzi­nę temu.

Przez chwi­lę na nią pa­trzył, jak­by spraw­dzał, czy mówi praw­dę. Jego spoj­rze­nie pa­li­ło skó­rę. Mia­ła ocho­tę przed nim uciec, ale wie­dzia­ła, że to by­łby zły ruch.

– Chcia­łam panu po­wie­dzieć, ale... był pan za­jęty, więc... – za­częła się plątać. O mały włos nie przy­zna­ła się do pod­słu­chi­wa­nia.

Mia­ła wra­że­nie, że jego oczy odro­bi­nę zła­god­nia­ły.

– Czy jest pani pew­na, że ak­tu­al­nie wszyst­ko jest bez­piecz­ne? Nie trze­ba zgła­szać wy­cie­ku RODO?

– Ab­so­lut­nie.

Ski­nął gło­wą.

– W ta­kim ra­zie zaj­mie­my się tym ju­tro z sa­me­go rana.

– Do­brze.

Od­wró­cił się i od­sze­dł. San­dra pa­trzy­ła na jego syl­wet­kę zni­ka­jącą w ciem­nym bu­dyn­ku. Czu­ła ulgę i żal, któ­re­go nie po­tra­fi­ła uspra­wie­dli­wić.

San­dra le­d­wo zdąży­ła wpro­wa­dzić prze­ło­żo­ne­go w te­mat. Wła­ści­wie tyl­ko na­po­mknęła o swo­im od­kry­ciu. Tyle jed­nak wy­star­czy­ło, by z twa­rzy Ery­ka znik­nęły wszel­kie ko­lo­ry.

– Kur­wa – bąk­nął pod no­sem. – Je­steś pew­na?

Mia­ła ocho­tę prze­wró­cić ocza­mi. Cza­sa­mi lu­dzie za wszel­ką cenę chcie­li wy­przeć nie­wy­god­ną praw­dę. Ona już daw­no prze­sta­ła pró­bo­wać. Już daw­no zro­zu­mia­ła, że rze­czy­wi­sto­ści nie da się oszu­kać. Wspó­łczu­ła lu­dziom, któ­rzy na­dal sta­ra­li się to zro­bić. A może im za­zdro­ści­ła?

– Oczy­wi­ście.

– Po­każ.

San­dra sku­pi­ła wzrok na mo­ni­to­rze i za­częła stu­kać w kla­wia­tu­rę. Po­czu­ła się le­piej. Ta zna­jo­ma me­lo­dia za­wsze ją re­lak­so­wa­ła.

Wte­dy otwo­rzy­ły się drzwi ich po­ko­ju. Wszy­scy za­wie­si­li wzrok na pre­ze­sie. Dło­nie San­dry znie­ru­cho­mia­ły. Za­pa­no­wa­ła ci­sza.

To­masz Ma­lic­ki rzad­ko by­wał w tym miej­scu. Je­śli nie sie­dział w ga­bi­ne­cie, mo­żna go było spo­tkać na open spa­ce, w kon­fe­ren­cyj­nej albo w po­ko­ju so­cjal­nym, bo z ja­kie­goś dziw­ne­go po­wo­du za­wsze sam ro­bił so­bie kawę. Do dzia­łów typu ksi­ęgo­wo­ść, HR czy IT za­glądał od świ­ęta lub gdy coś na­wa­la­ło, w po­zo­sta­łych przy­pad­kach ogra­ni­czał się do e-ma­ili i te­le­fo­nów.

– Dzień do­bry – po­wie­dział i ro­zej­rzał się po sze­ścio­oso­bo­wym ze­spo­le.

W od­po­wie­dzi do­stał kil­ka nie­śmia­łych po­mru­ków. San­drę na­wet cie­szy­ło, że nie tyl­ko ona czu­je się onie­śmie­lo­na w to­wa­rzy­stwie sze­fa.

Ma­lic­ki sku­pił się na głów­nym in­for­ma­ty­ku. Eryk na­dal nad nią wi­siał, pod­par­ty jed­ną ręką o blat biur­ka, a pa­lec przy­ozdo­bio­ny ob­rącz­ką drgał mu nie­spo­koj­nie. Gło­śno prze­łk­nął śli­nę. San­dra mu się nie dzi­wi­ła. Za­wa­li­li, a on był za nich wszyst­kich od­po­wie­dzial­ny. Je­śli na ko­goś spad­ną kon­se­kwen­cje, on od­czu­je je naj­moc­niej.

– Masz chwi­lę? – za­py­tał To­masz.

Brzmiał tak spo­koj­nie, jak­by za­pra­szał Ery­ka na nie­zo­bo­wi­ązu­jącą roz­mo­wę. San­dra ko­lej­ny raz za­częła się za­sta­na­wiać, czy na­praw­dę jest taki opa­no­wa­ny, czy to tyl­ko jego ma­ska.

– Pew­nie.

Eryk od­bił się od biur­ka, ota­rł dło­nie o dżin­sy i si­ęgnął po swo­je­go lap­to­pa.

San­dra do­strze­gła na jego czo­le kro­pel­ki potu i na­gle po­ża­ło­wa­ła, że nie za­dzwo­ni­ła do nie­go po­przed­nie­go wie­czo­ra. Po­win­na była ja­koś go przy­go­to­wać. A te­raz sze­dł na spo­tka­nie z Ma­lic­kim, żeby tłu­ma­czyć się z cze­goś, o czym nie­mal nic nie wie­dział.

Zła­pa­ła go za ra­mię, kie­dy prze­ci­skał się obok jej biur­ka.

– No­tat­ki zo­sta­wi­łam w apli­ka­cji.

Usły­sza­ła kli­ka­nie. Za­uwa­ży­ła, że kil­ka osób już za­czy­na szu­kać od­po­wied­nie­go pli­ku.

Eryk ski­nął jej gło­wą i po­sze­dł za Ma­lic­kim. San­dra pa­trzy­ła na drzwi za­my­ka­jące się za nimi. Za­sta­na­wia­ła się, dla­cze­go pre­zes kom­plet­nie ją zi­gno­ro­wał. Przez całą swo­ją wi­zy­tę na­wet na nią nie spoj­rzał. Zu­pe­łnie jak­by nie ist­nia­ła. Za­zwy­czaj nie mia­ła z tym pro­ble­mu i na­wet się z tego cie­szy­ła, ale prze­cież wczo­raj to ona od­kry­ła atak na fir­mę i to ona uszko­dzi­ła jego sa­mo­chód. Na­wet je­śli miał do niej żal o to dru­gie, mógł to cho­ciaż oka­zać. Przy­jęła­by wszyst­ko z wy­so­ko unie­sio­ną gło­wą, bo coś jej się na­le­ża­ło. Co­kol­wiek. Tym­cza­sem do­sta­ła zim­ną obo­jęt­no­ść, któ­ra oka­za­ła się bar­dziej bo­le­sna, niż San­dra się tego spo­dzie­wa­ła. Naj­gor­sze było to, że zu­pe­łnie tego nie ro­zu­mia­ła. Prze­cież le­d­wie wczo­raj sama go uni­ka­ła. Więc co się zmie­ni­ło?

– O kur­wa – szep­nął Pa­tryk.

Sie­dział na­prze­ciw­ko niej. Le­d­wo go wi­dzia­ła zza mo­ni­to­ra.

– Ty to wy­cza­iłaś? – za­py­ta­ła Iwo­na.

San­dra ski­nęła gło­wą.

– Sza­cun, Mró­wecz­ko – mruk­nął Se­we­ryn. Był ły­sa­wy i umi­ęśnio­ny. Przy­po­mi­nał bar­dziej ochro­nia­rza niż in­for­ma­ty­ka. – Tu­taj pra­wie nic nie ma. Le­d­wie cień kodu. To tak, jak­byś zna­la­zła zia­ren­ko maku w ster­cie po­pio­łu.

San­dra unio­sła brew i spoj­rza­ła na nie­go wy­mow­nie. Mężczy­zna ob­lał się ru­mie­ńcem.

– Sor­ki, ostat­nio Nad­ia nie scho­dzi z Kop­ciusz­ka. Nor­mal­nie każe so­bie pusz­czać w kó­łko. I to ró­żne wer­sje – wy­mam­ro­tał.

W po­ko­ju roz­le­gło się kil­ka ci­chych śmie­chów. Nie były prze­śmiew­cze, brzmia­ły ra­czej przy­ja­źnie. W tym po­ko­ju wszy­scy się ak­cep­to­wa­li, bo ka­żdy miał na kon­cie wła­sne dzi­wac­twa.

– Uwierz mi, nie ma we mnie ni­cze­go z Kop­ciusz­ka – po­wie­dzia­ła San­dra.

Iwo­na od­chy­li­ła się na krze­śle i wpa­trzy­ła w su­fit.

– Daj spo­kój, w ka­żdej z nas jest. Bra­ku­je tyl­ko ksi­ęcia i wró­żki chrzest­nej ze zło­tą kar­tą kre­dy­to­wą.

– Ma­te­ria­list­ka – mruk­nął Kaj­tek. Ani się obej­rzał, obe­rwał od Iwo­ny kul­ką pa­pie­ru.

San­dra sta­ra­ła się nie skrzy­wić. Nie chcia­ła, by zo­ba­czy­li, jak bar­dzo do­tknął ją ten ko­men­tarz. Wy­łączy­ła się z roz­mo­wy i za­tra­ci­ła w pra­cy. To był je­dy­ny zna­ny jej spo­sób, by ode­gnać wspo­mnie­nia.

Kwa­drans pó­źniej w rogu mo­ni­to­ra po­ja­wi­ła się ikon­ka no­wej wia­do­mo­ści. Cały ich dział był wzy­wa­ny do sali kon­fe­ren­cyj­nej. Spo­tka­nie roz­po­czy­na­ło się za pół go­dzi­ny.

Po­kój wy­pe­łni­ła nie­zręcz­na ci­sza. Po­zo­sta­li też mu­sie­li prze­czy­tać krót­kie­go e-ma­ila od Ma­lic­kie­go.

– My­śli­cie, że cze­ka nas bura? – za­py­tał Pa­tryk.

Se­we­ryn po­kręcił gło­wą.

– A ty wi­dzia­łeś, żeby kto­kol­wiek w tej fir­mie do­stał od nie­go burę?

Pa­tryk jesz­cze bar­dziej zmar­kot­niał.

– Raz sły­sza­łem, jak upo­mi­nał jed­ne­go me­ne­dże­ra. Nie krzy­czał ani nic, ale ten jego chłód był chy­ba jesz­cze gor­szy, wie­cie?

Chłód? – po­my­śla­ła San­dra. Do tej pory nie uto­żsa­mia­ła go z Ma­lic­kim. Spo­kój i po­wa­ga – tak, ale nie chłód. Może dla­te­go, że nie do­strze­ga­ła go w jego oczach. A po­tra­fi­ła po­znać zim­ne ser­ce jak nikt inny. Oj­ciec dał jej dużo nie­za­po­mnia­nych lek­cji i na­wet była mu za to wdzi­ęcz­na. Dzi­ęki nie­mu mo­gła trzy­mać się od po­dob­nych osób z da­le­ka.

– Nie prze­sa­dzaj, nie może być taki zły – po­wie­dzia­ła Iwo­na, ale w jej gło­sie za­bra­kło prze­ko­na­nia.

Dwa­dzie­ścia mi­nut przed wy­zna­czo­ną go­dzi­ną San­dra do­sta­ła ko­lej­ną wia­do­mo­ść. Klik­nęła w nią i omal nie ob­la­ła się kawą, któ­rą wła­śnie zbli­ża­ła do ust. Prze­bie­gła po te­kście kil­ka razy, ale po­le­ce­nie wci­ąż po­zo­sta­wa­ło ta­kie samo. Eryk chciał, by do­łączy­ła do nich wcze­śniej niż resz­ta. Wła­ści­wie nie po­win­na się dzi­wić. Prze­cież to ona wszyst­ko za­częła. W do­dat­ku jesz­cze przed chwi­lą sama pra­gnęła ja­kie­go­kol­wiek wy­ró­żnie­nia. Więc dla­cze­go te­raz tak bar­dzo trzęsły jej się ko­la­na?

Wzi­ęła po­rząd­ny haust kawy, odło­ży­ła ku­bek i za­trza­snęła po­kry­wę lap­to­pa. Zro­bi­ła to nie­co zbyt ener­gicz­nie, bo wszy­scy na nią spoj­rze­li. Od­chrząk­nęła i uśmiech­nęła się. Wy­szło jej to do­syć nie­szcze­rze.

– Spo­tka­my się na miej­scu, do­brze?

Zgar­nęła kom­pu­ter i już jej nie było.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki