Pieskie wakacje - Daria Karczmarek - ebook

Pieskie wakacje ebook

Daria Karczmarek

3,1
8,45 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Akcja książki „Pieskie wakacje” zaczyna się w pierwszym dniu wakacji. Główna bohaterka Marysia, właścicielka kota Ziutka budzi się w fatalnym humorze, ponieważ: jej rodzice wyjechali na stypendium naukowe do Kanady, wszystkie koleżanki są na obozach lub koloniach, a ona pozostała pod opieką ciotki Stefy, zapalonej kucharki.

Wakacje rysują się jej wyłącznie jako pasmo nudy. Jednak już pierwszego dnia ktoś podrzuca pod drzwi mieszkania Marysi psa. Pies okazuje się suczką i do tego szczenną. Marysia z ciotka Stefa przygarniają całą gromadkę, a dziewczynka próbuje znaleźć dla szczeniaków nowych opiekunów. Natomiast ciotka Stefa spotyka swojego dawnego narzeczonego, który po długiej emigracji wraca na dobre do kraju.

Pan Michał zaprasza ciotkę Stefę i Marysię (oraz wszystkie zwierzaki) do swojego domku nad jeziorem, aby tam wspólnie z nim spędziły wakacje. Tam z kolei Marysia spotyka swojego kolegę ze szkoły – Kostka, jego braciszka i nowych znajomych. Marysia i jej nowa paczka spędzają ze sobą dużo czasu korzystając z uroków lata i gościnności ciotki Stefy.

Psy dokazują, kwitnie miłość między ciotką o panem Michałem, a Marysia coraz bardziej lubi Kostka. W czasie jednej z wypraw do lasu nastolatkowie znajdują dzikie wysypiska śmieci. Udaje im się zauważyć sprawców więc zgłaszają sprawę na policję. Ponieważ obawiają się, że policja będzie działać zbyt  opieszale, decydują się na nocną wyprawę, aby pomóc policjantom w ujęciu sprawców. Okazują się nimi złodzieje samochodów, którzy do lasu wyrzucali m.in. części samochodowe. Rodzice niezbyt zachwyceni działaniami dzieci doceniają ich odwagę.

Książka „wciąga” od pierwszej strony, jest napisana z humorem, z odrobiną ironii; dowcipnie zilustrowana, dzieje się w niej dużo i szybko. Przeznaczona jest dla czytelników w wieku 10-13 lat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 159

Oceny
3,1 (17 ocen)
2
4
6
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Niezła powieść. Wreszcie dzieciaki normalnie spędzające wakacje. Polecam.
00



©Copyright by Demart SA, Warszawa 2012

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część, ani całość niniejszej publikacji „Pieskie wakacje” nie może być reprodukowana, ani przetwarzana w sposób elektroniczny, mechaniczny, fotograficzny i inny, nie może być użyta do innej publikacji oraz przechowywana w jakiejkolwiek bazie danych bez pisemnej zgody Wydawcy.

Demart SA

02-495 Warszawa

ul. Poczty Gdańskiej 22a

tel. 22 662 62 63; faks 22 824 97 51

http://www.demart.com.pl

e-mail: [email protected]

Dział zamówień:

Sprzedaż hurtowa:

tel. 22 498 01 77/78, faks 22 753 03 57

e-mail: [email protected]

Sprzedaż detaliczna:

e-mail: [email protected]

Seria książek dla dzieci „Z biglem”

Projekt okładki: Marianna Oklejak

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 1

Trzydziestego czerwca w domu Marysi Wejchert nastał sądny dzień. Bladym świtem, z hukiem i biadoleniem na ustach, wtoczyła się do domu korpulentna postać cioci Stefy. Ciocia na pewno nie należała do ludzi lubiących sobie pospać i poleniuchować. Była ostatnią osobą na świecie, która umiałaby, choć minutę, usiedzieć bezczynnie. Nie zważając więc na rozpaczliwe protesty rozczochranego podlotka, zdarła z Marysi kołdrę i otworzyła szeroko okno.

– No rybeńko, wstajemy, już ranek, kto to widział tak długo leżeć w łóżku –powiedziała głosem kaprala ciotka.

Rybeńka otworzyła jedno oko i natychmiast je zamknęła. Z całą intensywnością dotarło do niej, że oto na całe dwa miesiące została pozbawiona rodziców, a ich miejsce zajął kapral w spódnicy. Mamcia i tatko postanowili skorzystać z jedynej w życiu okazji i polecieć do Kanady na dwumiesięczne stypendium dla młodych naukowców. Osobiście Marysia uważała, że pojęcie młodości jest w tym przypadku mocno naciągnięte i nie dotyczy steranychżyciem trzydziestoparolatków. Okazało się jednak, że wszystko jest względnei młodzi biolodzy frrrrrrrrrrrrrrr…. polecieli do Calgary. Zanim jednak Marysia pomachała im na lotnisku chusteczką, podczas burzliwej rodzinnej narady ustalono, że:

po pierwsze, dwanaście lat to całkiem dużo,

po drugie, ciotka Stefa świetnie gotuje,

po trzecie, za rok to dopiero będą wspólne wakacje!!!

I tak zamiast słonych fal, szumu morza, wieczornych spacerów z nieznajomym po plaży, Marysia spędzi nudne, przewidywalne wakacje z ciotką Stefą. W dodatku wakacje tuczące, co dla wiecznie się odchudzającej Marysi było tak samo straszne, jak muzyka disco-polo.

Największą bowiem wadą ciotki było to, że gotowała naprawdę nieziemsko. Nie było chyba na świecie anorektyczki, która byłaby w stanie oprzeć się pierogom, blinom, tartom… Do tego wszystkiego ciotka była wszechstronna i nowoczesna, rozwijała swój talent kulinarny systematycznie i wielobiegunowo. W wieku lat trzydziestu opanowała kuchnię polską, ukraińską, rosyjską i litewską, do czterdziestki poznała wnikliwie kuchnię śródziemnomorską, z pięćdziesiątką na karku eksperymentowała z kuchnią Dalekiego Wschodu. Przynajmniej trzy razy w tygodniu spadała, jak grom z jasnego nieba, taszcząc siaty pełne tuczących przysmaków.

Rodzina obawiała się o swoje żołądki, które nie zawsze były w stanie przetrawić surowe ryby i egzotyczne owoce. Nikt jednak nie ośmielił się głośno zaprotestować, więc po cichu wyciągano plączącą się między zębami trawę i podkarmiano surowymi rybami uszczęśliwionego kota Ziutka. Ciotka była wniebowzięta, rodzina miała spokój, tylko od czasu do czasu ktoś pod pozorem choroby przechodził tygodniową głodówkę.

Marysia obudziła się całkowicie, smakowite zapachy dochodzące z kuchni przypomniały jej, że wczoraj z rozpaczy zapomniała zjeść kolację.

Miała syndrom porzuconego dziecka – oto ona wypieszczona i wychuchanajedynaczka została porzucona przez żądnych wiedzy i naukowych (podobno!)doświadczeń rodziców. Do tej pory wakacje spędzali zawsze razem. Tylko raz próbowali wypchnąć ją na kolonie, jednak po tygodniu, po licznych telefonach zarówno jej, jak i wychowawców, zabeczana i ostatecznie zniechęcona do grupowych wyjazdów osiadła w domu. Ale zapach omletu na szynce robił się coraz bardziej intrygujący, więc zwiesiła z tapczanu chude nogi i powlokła się do kuchni.

– Chodź, rybeńko, chodź, omlet pomoże na wszystkie troski, nie przejmuj się, dwa miesiące miną, że ani się obejrzysz – powiedziała ciotka Stefa, nakładając na talerz omlet wielkości jeziora Bajkał. – Pomieszkamy sobie razem, pogotujemy pyszności, pojedziemy nad jeziorko i co tam jeszcze będziesz chciała.

Marysia smętnie zwiesiła głowę; możliwości były niewielkie. Kasia, Ania, Marta wyjechały na obóz w góry, Paulina z rodzicami nad morze, Zuza ladadzień jedzie do Grecji – a ona? Ona zamknie się w pokoju i będzie kontestować. Dwie łzy wielkości grochu kapnęły jej na środek omletu. Gruby Ziutek przywabiony zapachem szynki wskoczył swojej pani na kolana i przymilnie otarł się o rękę. Ciocia Stefa ciężko westchnęła, dramaturgię spotęgował jeszcze grzmot za oknem. I w tej samej chwili zadźwięczał dzwonek u drzwi.

Rozdział 2

Pod drzwiami siedział pies, mały czarnawobrązowy, taki jamnikowaty. Siedział i spokojnie patrzył.

– Co za licho? – zapytała zaskoczona ciotka Stefa.

W odpowiedzi pies szczeknął dwa razy.

– Aha, rozumiem, że się właśnie przedstawiłeś.

– Ciociu to jest chyba suka i jakaś taka gruba ona jest, jak nasz Ziutek, przekarmiona.

– Coś podobnego, że też ci ludzie serca nie mają, chyba nam ją jakiś łachudra podrzucił – ciotka Stefa nie kryła oburzenia.

W tym czasie Gruby Ziutek zjadłszy podstępnie resztkę omletu dotarł wreszcie do drzwi. Natychmiast się zjeżył i syknął. Przybłęda położył uszy po sobie i przymilnie popatrzył kotu w oczy. Spojrzał raz drugi i przyjaźniepomachał ogonem. Gruby Ziutek uznał, że ten nowy jest całkowicie niegroźny,zabrał się więc do obwąchiwania intruza.

– No i co my mamy zrobić, przecież nie możemy go wziąć, mamy kota – powiedziała ciotka i chwyciła się pod boki.

– Ale nie możemy też zostawić go, czy raczej jej – tak na korytarzu – zaoponowała Marysia.

Na schodach słychać było kroki, ktoś zbliżał się powoli do trzeciego piętra. Szła pani Ania spod ósemki, pediatra; mieszkała tu od roku z trójką dzieci, chomikiem, patyczakiem i mężem hipochondrykiem.

– Dzień dobry pani – powitała ją Marysia. – Czy nie widziała pani właściciela tego psa, ktoś nam go chyba podrzucił, zadzwonił i uciekł.

– Dzień dobry – głos pani Ani walczył z zadyszką. – Wybiegał z klatki jakiś taki łysy, mało mnie nie zabił, tak się spieszył, to na pewno on! Wsiadł do wozu i ruszył z piskiem, jakby go ktoś gonił.

– A numerów samochodu pani nie pamięta? – zapytała ciotka Stefa.

– Nawet nie wiem, jaka to marka, a co dopiero numery – pani Ania bezradnie rozłożyła ręce, upuszczając jedną z siatek.

Uchyliły się drzwi naprzeciwko i na korytarz wyszedł pan Robercik.

– Piesek jak ta lala; szczęście, że nie pod moje drzwi go podrzuciłten łysy (wyraźnie był dobrze zorientowany, już od paru minut podsłuchiwał pod drzwiami). – Weź go pani i sprzedaj, jeszcze pani zarobi – zarechotał i szybko zamknął drzwi.

Tymczasem pies z kotem weszli w komitywę; Gruby Ziutekod razu zobaczył w suce wiernopoddańczy charakter i skłonność do ofiar, postanowił więc zaakceptować przybłędę, słusznie przypuszczając, że w zamian za dach nad głową po wsze czasy dzielić z nim będzie swoją miskę.

– Chyba powinna go pani zawieźć do schroniska alboogłoszenie dać w gazecie, może się znajdzie jakiś właściciel,innego wyjścia nie ma – pani Ania na nowo rozpoczęła wędrówkę po schodach.

– No chyba rzeczywiście – powiedziała ciotka Stefa i szerokim gestem zaprosiła przybłędę do domu.

Pies wszedł, udał się prościuteńko do kuchni, usiadł pod lodówką, oblizał metalowe drzwi i przyjaźnie szczeknął. Gruby Ziutek popatrzył na przybłędę z podziwem.

– Widać, że wychowany w domu wie, że to, co dobre jest w lodówce – powiedziała ciotka, nakładając suce sporą porcję mielonego indyka. – No masz, masz, biedaku zjedz sobie.

Gruby Ziutek postanowił wkroczyć do akcji; miauknął przeraźliwie. – Ty też dostaniesz, jak jedno, to i drugie. – Ziutek mlasnął jęzorem i pochłonął trzecią tego ranka porcję kalorii, w ogóle nie troszcząc się o linię.

– Ciociu, czy ona może zostać u nas?

– O to musisz zapytać rodziców, nie wiem też, co na to kot, jak na razie nie stwarza problemów, ale może zaraz się pogryzą albo pogonią, kto to wie…

– Oj ciociu, może na razie niech zostanie, a jak przyjadą rodzice to z nimi porozmawiam, chyba nie trzeba im zawracać teraz głowy takim drobiazgiem.

Marysia spojrzała błagalnie na ciotkę, ciotka spojrzała na psa, pies na pustą miskę.

– No dobrze, niech ci będzie, ale to ty będziesz z nim wychodziła na spacer.

– Jasne, super! – krzyknęła Marysia. – A jak ją nazwiemy? Może Gapa albo Mała albo Frania.

– Chyba Franczeska, tak bardziej dostojnie, zobacz, jakie ma dumne spojrzenie.

Franczeska przybrała pozę rasowego psa, pomachała ogonem i szczeknęła radośnie uznając, że wreszcie znalazła godny siebie dom.

Rozdział 3

O trzeciej nad ranem Marysi zachciało się pić. Właśnie śniło jej się, że jest na tratwie na środku morza, wszędzie dookoła jest słona woda, a ona umiera z pragnienia. Zaczyna rzęzić, widzieć podwójnie, rzucać siępo deskach tratwy. Wpada wreszcie do wody i topiąc się, w ostatniej sekundzie,uświadamia sobie, że do tratwy był przyczepiony baniak z coca-colą. Zmaltretowana psychicznie i wysuszona jak pustynia Gobi poszła napić się soku. Weszła do kuchni i stanęła jak wryta.

– Ciociuuuuu!!! Ciociuuuu!!! – błyskawicznie znalazła się przy łóżku ciotki. – Ciociu, choć szybko do kuchni, szybko!!!

– Co, co, co się stało!!! – nieprzytomna ciotka próbowała pozbierać myśli.

– Wstawaj, sama zobaczysz, padniesz trupem, jak zobaczysz, mówię ci, no wstawaj!

Ciotka Stefa, przeczuwając pęknięcie rury, zalany sufit, kradzież z włamaniem i inne kataklizmy pobiegła do kuchni. To, co zobaczyła, przeszło jejnajśmielsze oczekiwania: na podłodze koło lodówki spokojniutko wypoczywałasobie Franczeska otoczona wianuszkiem szczeniąt. Obok świeżo upieczonej matki leżał, dumny jak paw, Gruby Ziutek.

Maluchy, jeszcze trochę mokre, spały w najlepsze. Franczeska czule patrzyłato na gromadkę, to na stojące w progu kuchni ciotkę i Marysię; najwyraźniej oczekiwała wyrazów uznania i zachwytów.

– O rany – szepnęła pobladła z emocji ciotka Stefa – ale się porobiło!

Już wiadomo, dlaczego była taka gruba i dlaczego ktoś ją wyrzucił!

– Cztery psie bobasy! Trzy ciemne, a jeden łaciaty, chyba ma wszystkie możliwe kolory: szary, czarny, brązowy i biały – rozczuliła się Marysia. Usiadła po turecku na podłodze i pogłaskała wzorową matkę po głowie. Jeden z maluchów obudził się i przyssał do sutka.

– Ale śmiesznie! Zobacz, jak pije, cmoka i cmoka – Marysia przyglądała się z ciekawością. Nie tylko ona, Gruby Ziutek wlepiał oczy w szczeniaka,zastanawiając się najwyraźniej, czy i on może się do tego mlekociągu podczepić.

– Co my teraz zrobimy z tyloma psami? Na jednego, małego to twoi rodzice może by się i zgodzili, ale pięć to już przesada. Trzeba będzie je oddać. Tylko gdzie znaleźć czterech desperatów, którzy chcieliby nierasowe,nierodowodowe pieski? Marysiu, jutro dowiesz się, wszystkiego o szczeniakach, do wychowania musimy podejść fachowo, inaczej zostaną tu na wieki, a do przyjazdu rodziców muszą być wydane! – zakończyła komendą ciotka i z wizją pałętających się po domu i sikających na dywan szczeniaków poszła spać.

Marysia w ogóle nie mogła już zasnąć, pół nocy przyglądała się pieskom,głaskała je, próbowała z nimi rozmawiać. Zapomniała o rodzicach, nieudanych wakacjach i morskiej bryzie. Gruby Ziutek, czując się trochę zazdrosny, wskoczył jej na kolana i także domagał się swojej porcji pieszczot.I tak głaszcząc na przemian kota i psy Marysia zasnęła na kuchennej podłodze.

Rozdział 4

Następnego dnia po południu Marysia wiedziała już wszystko, co o szczeniakach i karmiących matkach wiedzieć się powinno. Trzy godziny poświęciłana studiowanie wiadomości w internecie, oglądanie zdjęć i kopiowanieco ważniejszych informacji. Z rozpędu przeanalizowała jeszcze strony dotyczącemacierzyństwa u innych ssaków (w tym człowieka), depresji poporodowej i kolek u niemowlaków. Z ulgą stwierdziła, że małe jedzą dużo, Franczeska nie ma depresji i żaden z maluchów nie jest odrzucony. Zrobiła całej rodzinie wygodne legowisko w swoim pokoju i ostrożnie przeniosła do niego psy.

Kot, który czuł się najwyraźniej odpowiedzialny za Franczeskę i jej przychówek, ulokował się tuż obok. Pierwszy dzień życia szczeniaków ograniczał się do jedzenia i spania. Maluchy były wielkości tenisowej piłeczki pokrytej puchem. Ciepłe ciałka oddychały miarowo. Myśl o tym, że te rozkoszne stworzenia będą musiały znaleźć nowy dom doprowadzała Marysię do rozpaczy. Miała zaledwie osiem tygodni na to, by poszukać dla maluchów przyjaznych ludzi. Przez osiem tygodni będą piły mleko matki i grzały się jej ciepłem.

Po pięciu należy się spodziewać figli i psot, obgryzania mebli i łobuzerskich wypadów do pozostałych pokojów.

Marysia nie miała pojęcia, gdzie znaleźć opiekunów dla szczeniaków. Schroniska są przepełnione, a takich ludzi jak ona, chcących oddać psy w dobre ręce są tysiące. Do sprawy należało podejść marketingowo, obmyślić plan, zaprezentować psy jako produkt najlepszej marki i sprzedać, to znaczy wydać, bo to w końcu jakby znaleźne maluchy. A wszystko trzeba zrobić jaknajszybciej. Tymczasem szukanie dobrych kandydatów na rodziców zastępczych,może trwać nawet miesiące, a tego ciotka z pewnością nie wytrzyma, nie mówiącjuż o nieświadomych niczego rodzicach… Trzeba by jeszcze pogadać z kimś, kto się, choć trochę, zna na reklamie… Jest! No pewnie, mąż pani Ani,pan Tomek pracuje w agencji reklamowej, na pewno będzie wiedział, jak najlepiej upchnąć szczeniaki. Olśniona tą myślą Marysia czym prędzej, przeskakującpo dwa schody, pobiegła dzwonić pod ósemkę.

Dzwonek oczywiście nie działał. Pan Tomek, pozbawiony zdolności technicznych, naprawą wszelkich sprzętów, awariami i kontaktami z sąsiadami obarczał swoją uroczą żonę.

Był przystojnym trzydziestolatkiem, cały czas jednak wydawało mu się, że jest chłopcem. Nie mógł pojąć, jakim cudem w tak młodym wieku zdążył się ożenić i spłodzić trójkę przemiłych dzieci. Jeszcze niedawno rozkochiwałw sobie każdą napotkaną na drodze dziewczynę. Niebieskie, łagodne spojrzenie, blond kitka i tak charakterystyczne dla artystów roztargnienie, pozwalało mu, co tydzień spotykać się z inną pięknością. Oczywiście do czasu, kiedy to drogę przecięła mu filigranowa Ania. Teraz całe dnie spędzał przed komputerem, projektując katalogi, składając foldery i ulotki. Większość pracy robił w domu,całe szczęście szef nie wymagał od niego zbyt częstego pojawiania się w agencji. Wymagał „roboty na czas”, a gdzie ją Tomek zrobi, to już jego sprawa. Problem pojawiał się dopiero podczas konfrontacji z klientem. Pan Tomek nie znosił krytyki, a poprawianie jego projektów przez marketingowców z firm doprowadzało go do szaleństwa. Konfrontacja kończyła się zwykle karczemną awanturą, po której sąsiad, klnąc pod nosem, zmieniał projekt i natychmiast szedł biegać. Skłonność pana Tomka do wyolbrzymiania swoich chorób byłaogólnie znana od czasu, kiedy to powalony przez gorączkę, święcie przekonany, że umiera, wyskoczył w piżamie na klatkę schodową, chcąc natychmiast jechać do szpitala. Fakt, że ma za żonę lekarza, nie miał tu nic do rzeczy, pediatra to lekarz, który zna się tylko na dolegliwościach dziecięcych,co najwyżej może więc leczyć Zośkę, Martę i Jonasza, a nie swojego męża. Drzwi otworzyły się wreszcie i na progu stanął, nieco zaspany pan Tomek.

– A, to ty, żony nie ma w domu, poszła z dzieciakami do kina – wystękał, nie mogąc opanować ziewania.

– A ja właśnie do pana.

– O?! – zdziwił się niezmiernie. – A jak ci mogę pomóc? Wejdź, wejdź, nie będziemy tak stać w tym przeciągu, bo się jeszcze zaziębię – powiedział ten okaz zdrowia i zatrzasnął drzwi wejściowe.

– Muszę oddać cztery szczeniaki i nie wiem, jak to zrobić. Chyba stanę na rynku i będę krzyczeć. Chcę je jakoś zareklamować, tylko nie wiem, jak i gdzie.

– A skąd ty masz cztery psy? O ile dobrze pamiętam to do niedawna nie miałaś ani jednego.

– No tak właściwie to mam pięć, ale matka zostaje. Podrzucił nam ktoś pod drzwi jednego, no i z tego jednego w nocy zrobiło się pięć.

–A to numer! Dobrze, że nam nie podrzucił, troje dzieci i pięć psów to dopiero byłoby piekło. Wiesz co, może zrobimy plakacik, wydrukujemy na kolorowejdrukarce i powiesisz, gdzie się da. Jakiś zgrabny tekścik, wzruszający, dowcipny i koniecznie zdjęcie – klient kupuje oczami, zobaczy i zapragnie – zapalił się pan Tomek. – Tylko musimy zrobić małą sesję zdjęciową.

Sesja zdjęciowa nie była łatwa; najpierw Franczeska warczała na lampy, potem nie podobały jej się kable i w ogóle całe to zamieszanie wokół jej dzieci. Nerwowo łypała okiem, gotowa w każdej chwili bronić rodziny.

– Ona chyba wie, że ten galimatias nie wyjdzie jej na dobre. – Marysia wierzyła w instynkt matki, która podskórnie czuje każde zagrożenie.

– E tam, chwila moment i będzie po wszystkim, dopóki małe ssą mleko,to jest nerwowa, ale już niedługo zacznie się od nich opędzać, mówię ci to jakopotrójny tata, he, he, he – zaśmiał się Tomek z miną gnębionego co dzieńojca.– No dobra, pstrykamy, poproszę o zadowolone, pełne miłości i mądrości pyski, Franczeska uśmiech proszę. – Tomek był w swoim żywiole, skakał z aparatem niczym cyrkowiec.

Marysia nigdy by nie przypuszczała, że zrobienie kilku zdjęć może trwać dwie godziny i że wszyscy, łącznie z psami, będą się czuli jak po wyjęciu z maglownicy.

– Dobre zdjęcia wymagają czasu i poświęcenia – wygłosił na koniec sentencję boski fotograf i zaczął pakować sprzęt.

O zdjęciach możnabyło powiedzieć wszystko, z wyjątkiem tego, że przedstawiają miłą, sympatyczną psią rodzinkę. Pysk znudzony, pysk smutny, pysk wycieńczony – Marysia oglądając na komputerze zdjęcia miała wrażenie, że psiakom dzieje się ogromna krzywda, a plakat będzie wołaniem o ratunek.

– Można by dać tytuł: „Kto pomoże bezdomnym i chorym psom?” albo „Na ratunek”. Jeżeli powieszę te zdjęcia, to mam murowaną kontrolę z Towarzystwa Ochrony Zwierząt. – Marysia straciła wiarę w boskiego fotografa i jego marketingowy zmysł.

– Wiesz co, Marysiu, nie bądź taką fatalistką, idź ty sobie najlepiej na lody i przyjdź za dwie godziny, będzie plakacik, że ci oko zbieleje – Tomek nie lubił najwyraźniej, gdy podważało się jego kompetencje.

Dwie godziny później Marysia nie mogła oczom uwierzyć, pysk szczęśliwy, błysk w oku, duma na czole – Franka wyglądała jak z kreskówki o psie Pluto; co prawda chwilę musiała się zastanowić, czy aby na pewno to jest jej pies,ale co tam, liczy się efekt. Przytulone do matki, z niewinnymi pyskami, leżałycztery szczeniaki. Całość wieńczył napis: „Psy dla dobrych ludzi – mało szczekają, mało jedzą, uszczęśliwią samotnych, porzuconych i nieprzystosowanych”. Na dole numer telefonu i imię Marysi.

– No i jak mała, nieźle, co? – pochwalił sam siebie Tomek – skseruj ten plakacik kilkanaście razy i rozwieszaj w marketach, na słupach, płotach, zobaczymy, jaki będzie efekt.

– Dzięki, naprawdę nie spodziewałam się, że tak to się da wyciągnąć w komputerze.

– Nie ma za co, ma się ten talent – powiedział bardzo zadowolony z siebie boski fotograf.

Rozdział 5

Ciotka Stefa nie mogła się zdecydować. Wybór w sklepie mięsnym był stanowczo zbyt duży, nawet biorąc pod uwagę jej nieprzeciętne zdolności kulinarne. Odkąd towaru było pod dostatkiem, kupowanie najprostszej rzeczy zajmowało sporo czasu. Dociekliwe pytania i porady sprzedawczyń wprawiały ciotkę w popłoch, często więc wracała z zakupów z przedmiotami zupełnie niepotrzebnymi. Teraz też zastanawiała się głęboko nad wyborem najlepszych wędlin i mięsa na cały weekend. Ciotka bowiem nigdy nie przyjęła do wiadomości, że sklepy są otwarte i w sobotę, i niedzielę, i że nie trzeba zaopatrywać rodziny w góry suchego prowiantu. „Nie, to mielone nie wygląda dobrze”, pomyślała przyglądając się krwistej mamałydze „stanowczo muszę wybrać coś delikatniejszego”, postanowiła i z rozmachem – upsss… – nadepnęła na nogę stojącego za nią jegomościa.