Orły imperium. Wygnańcy Rzymu - Simon Scarrow - ebook

Orły imperium. Wygnańcy Rzymu ebook

Simon Scarrow

4,8

Opis

Jest 57 rok n.e. Weterani rzymskiej armii, trybun Katon i centurion Macro, powracają do stolicy imperium. Po nieudanej kampanii na wschodzie spotykają się z nieprzychylnym przyjęciem na cesarskim dworze. Ich reputacja i przyszłość są zagrożone.

Kiedy wrogowie polityczni Nerona wykorzystują jego zauroczenie kochanką, cesarz zostaje zmuszony skazać ją na wygnanie. Katon, niemile widziany w Rzymie, otrzymuje rozkaz eskortowania kobiety na Sardynię. Po przybyciu z niewielką kadrą oficerów na tę niespokojną wyspę musi stawić czoła śmiertelnej zarazie i brutalnej rebelii, która grozi pogrążeniem całej prowincji w krwawym chaosie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 534

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (32 oceny)
26
5
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MarzenaFat

Nie oderwiesz się od lektury

Sparrow nie traci formy w pisaniu.
00
adamsky1973

Nie oderwiesz się od lektury

Przełomowe przygody, ciekawe jak zawsze
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuThe Em­pe­ror’s Exile
Pro­jekt se­riiMA­RIUSZ BA­NA­CHO­WICZ
Pro­jekt okładki NA­TA­LIA TWARDY
Fo­to­gra­fia na okładce© czam­fir/Adobe Stock© ri­pel­mia/Fre­epik© Bian­co­blue/Fre­epik© Mu­ham­mad­stock­spic/Fre­epik
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuPA­TRYK MŁY­NEK
Re­dak­cjaELŻ­BIETA SPA­DZIŃ­SKA-ŻAK
Ko­rektaUR­SZULA WŁO­DAR­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Co­py­ri­ght © 2020 Si­mon Scar­row First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2020 by He­adline Pu­bli­shing Group
All ri­ghts re­se­rved.
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
Wszyst­kie po­staci – oprócz zna­nych po­staci hi­sto­rycz­nych – są fik­cyjne, a ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do osób ży­ją­cych lub zmar­łych jest cał­ko­wi­cie przy­pad­kowe.
ISBN 978-83-271-6666-1
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

SI­MON SCAR­ROW

CYKL ORŁY IM­PE­RIUM

Bry­ta­nia

ORŁY IM­PE­RIUM (42–43 rok n.e.)

POD­BÓJ (43 rok n.e.)

PO­LO­WA­NIE (44 rok n.e.)

ORŁY I WILKI (44 rok n.e.)

PO­ŚCIG (44 rok n.e.)

Rzym i pro­win­cje wschod­nie

PRZE­PO­WIED­NIA (Rzym, 45 rok n.e.)

RE­BE­LIA (Ju­dea, 46 rok n.e.)

CEN­TU­RION (Sy­ria, 46 rok n.e.)

Ba­sen Mo­rza Śród­ziem­nego

GLA­DIA­TOR (Kreta, 48–49 rok n.e.)

LE­GION (Egipt, 49 rok n.e.)

PRE­TO­RIA­NIN (Rzym, 51 rok n.e.)

Po­wrót do Bry­ta­nii

BRA­CIA KRWI (51 rok n.e.)

KO­HORTA (51 rok n.e.)

BRY­TA­NIA (52 rok n.e.)

Hisz­pa­nia

NIE­PO­KO­NANY (54 rok n.e.)

Po­wrót do Rzymu

DZIEŃ CE­ZA­RÓW (54 rok n.e.)

Kam­pa­nia na wscho­dzie

KREW RZYMU (Ar­me­nia, 55 rok n.e.)

ZDRAJCY RZYMU (Sy­ria, 56 rok n.e.)

WY­GNAŃCY RZYMU (Sar­dy­nia, 57 rok n.e.)

Mo­jemu sy­nowi Nic­kowi w roku jego dwu­dzie­stych pierw­szych uro­dzin i ukoń­cze­nia stu­diów.

Gra­tu­luję, z uzna­niem i mi­ło­ścią.

LI­STA PO­STACI

PRE­TO­RIA­NIE

Pre­fekt Kwin­tus Li­cy­niusz Ka­ton, młody ofi­cer, czę­sto wy­ko­rzy­sty­wany

Cen­tu­rion Lu­cjusz Kor­ne­liusz Ma­cro, we­te­ran zbli­ża­jący się do przej­ścia w stan spo­czynku

Cen­tu­rioni: Igna­tius, Plan­ci­nus, Por­cino, Me­tel­lus, ofi­ce­ro­wie dru­giej ko­horty gwar­dii pre­to­riań­skiej, wszy­scy za­ufani i do­brzy żoł­nie­rze

Optioni: Pe­lius i Kor­ne­liusz z dru­giej ko­horty, któ­rych czeka awans (i służba w nie­spo­koj­nej pro­win­cji)

DOM KATONA

Apo­lo­niusz, in­te­li­gentny i prze­bie­gły wy­wia­dowca

Pe­tro­nella, żona Ma­cro, nie może do­cze­kać się jego odej­ścia z woj­ska

Lu­cjusz, syn Ka­tona, który nie może się do­cze­kać, aż do­ro­śnie i sta­nie się taki jak Ma­cro

Kro­ton, ma­jor­do­mus w re­zy­den­cji Ka­tona

Pol­le­nus, nie­wol­nik, który wcze­śniej na­le­żał do se­na­tora Se­neki, dla­tego jest trak­to­wany z uza­sad­nioną po­dejrz­li­wo­ścią

Ka­sjusz, pies Ka­tona, groź­nie wy­glą­da­jący mie­sza­niec o sercu ze złota

CESAR­SKI PA­ŁAC

Ce­sarz Ne­ron, próżny, lek­ko­duszny władca rzym­skiego świata

Se­na­tor Se­neka, cier­pliwy men­tor Ne­rona

Pre­fekt Bur­rus, nie­cier­pliwy do­radca Ne­rona

PRO­WIN­CJA SAR­DY­NIA

Gu­ber­na­tor Bo­rus Pom­po­niusz Scurra, gnu­śny ary­sto­krata, spra­wu­jący urząd znacz­nie prze­kra­cza­jący jego ubo­gie umie­jęt­no­ści

De­cia­nus Ca­tus, do­radca Scurry i czło­wiek, który wie, jak po­cią­gać za sznurki

De­ku­rion Lo­cul­lus, żoł­nierz ze świty Scurry

Klau­dia Akte, ko­chanka Ne­rona prze­by­wa­jąca na wy­gna­niu i bar­dzo tym fak­tem nie­po­cie­szona

Cen­tu­rion Mas­si­mi­lia­nus, naj­wyż­szy rangą cen­tu­rion w szó­stej ko­hor­cie ga­lij­skiej

Option Mi­cus, od­ważny młody ofi­cer z szó­stej ko­horty ga­lij­skiej

Pi­no­tus, ma­gi­stra­tus mia­sta Au­gu­stis

Lu­pis, były my­śliwy, obec­nie żoł­nierz au­xi­liów

Cal­garno, młody bry­gant, który ugryzł wię­cej, niż był w sta­nie prze­łknąć

Bar­cano, wła­ści­ciel za­przęgu mu­łów, który swój biz­nes ceni bar­dziej niż wła­sne ży­cie

Ve­spillo, po­ga­niacz mu­łów, który swoje ży­cie ceni bar­dziej niż biz­nes swo­jego pra­co­dawcy

Be­ni­cus, herszt bry­gan­tów, który cu­dzą wła­sność przed­kłada nad etykę

Mi­lo­pus, pa­sterz, który wie wię­cej, niż to dla niego do­bre

INNI

Ole­arius Rhia­na­rius Pro­bi­tas, wła­ści­ciel szem­ra­nej firmy prze­wo­zo­wej

Pre­fekci Ve­sti­nus, Ba­stil­lus i Ta­dius, do­wódcy ko­hort sar­dyń­skiego gar­ni­zonu

RZYM­SKA PRO­WIN­CJA SAR­DY­NIA, 57 ROK N.E.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Rzym, lato 57 roku n.e.

Z ogrodu Dumy La­tium roz­po­ście­rał się piękny wi­dok na mia­sto. Karczma znaj­do­wała się na szczy­cie pa­górka tuż przy Via Ostien­sis – dro­dze, która pro­wa­dziła z portu w Ostii do od­le­głego o nieco po­nad dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów Rzymu. Lekka bryza sze­le­ściła w ko­ro­nie wy­so­kiej to­poli obok karczmy. Po­ro­śnięte wi­no­ro­ślą tre­jaże osła­niały stoły i ławy w ogro­dzie przed skwa­rem po­po­łu­dnio­wego słońca. Duma La­tium była usy­tu­owana tak, aby czer­pać pro­fity z ru­chu na dro­dze. Ob­słu­gi­wała kur­su­ją­cych tą trasą han­dla­rzy i woź­ni­ców, któ­rzy do­star­czali do sto­licy to­wary z ca­łego im­pe­rium, a także urzęd­ni­ków i tu­ry­stów ko­rzy­sta­ją­cych z ukoń­czo­nego krótko wcze­śniej kom­pleksu por­to­wego w Ostii. Jedni opusz­czali Rzym, by od­być za­mor­ską po­dróż; inni, jak pewna mała grupa sie­dząca przy stole z naj­lep­szym wi­do­kiem na Rzym, wra­cali do sto­licy po okre­sie służby na wschod­niej gra­nicy.

Było ich pię­cioro: dwóch męż­czyzn, ko­bieta, chło­piec i duży, groź­nie wy­glą­da­jący pies. Ob­ser­wo­wał ich uważ­nie wła­ści­ciel karczmy, który dla nie­po­znaki starą szmatą strze­py­wał mrówki z kon­tu­aru. Był dość by­stry, by roz­po­znać żoł­nie­rzy, na­wet gdy nie mieli na so­bie woj­sko­wego rynsz­tunku. Ci przy stole byli ubrani w lek­kie lniane tu­niki, a nie cięż­kie weł­niane stroje le­gio­ni­stów. Nie­mniej no­sili się z pew­no­ścią we­te­ra­nów i mieli bli­zny świad­czące o tym, że sto­czyli w ży­ciu nie­jedną walkę.

Naj­star­szy z nich wzro­stem był po­ni­żej prze­cięt­nej, ale so­lid­nie zbu­do­wany. Jego krótko przy­strzy­żone ciemne włosy przy­pró­szyła si­wi­zna, a ogo­rzałą twarz po­kry­wały bruzdy i bli­zny. Wo­kół oczu i w ką­ci­kach ust miał jed­nak cha­rak­te­ry­styczne zmarszczki, które świad­czyły o tym, że mimo wielu cięż­kich do­świad­czeń za­cho­wał jo­wialną na­turę i był skory do uśmie­chu. Karcz­marz oce­nił, że ma około pięć­dzie­się­ciu lat, co ozna­czało, że zbli­żał się do końca służby w woj­sku. Drugi męż­czy­zna, sie­dzący obok chłopca, rów­nież był ciem­no­włosy, ale o po­nad de­kadę młod­szy. Mógł mieć trzy­dzie­ści parę lat, lecz trudno było po­wie­dzieć coś wię­cej, po­nie­waż jego sku­piony wy­raz twa­rzy i po­wścią­gliwe ru­chy zdra­dzały doj­rza­łość po­nad fak­tyczny wiek. Był tak wy­soki jak jego to­wa­rzysz ni­ski i tak szczu­pły jak jego star­szy kom­pan bar­czy­sty i mu­sku­larny.

Karcz­marz po­my­ślał, że dawno nie wi­dział tak nie­do­bra­nej dwójki. Nie­mniej obaj wy­glą­dali na twarde sztuki, dla­tego cie­szył się, że to ich pierw­szy dzba­nek wina i że są trzeźwi. Miał na­dzieję, że tak zo­sta­nie. Żoł­nie­rze, któ­rzy za­czy­nali pić, mo­gli być w jed­nej chwili ra­do­śni albo smętni, a w na­stęp­nej z byle po­wodu roz­ju­szeni i agre­sywni. Na szczę­ście obec­ność ko­biety i chłopca z pew­no­ścią dzia­łała na nich to­nu­jąco. Ona sie­działa obok star­szego męż­czy­zny. Przy­su­nęła się doń bli­żej, a on ją ob­jął wło­cha­tym ra­mie­niem. Swoje dłu­gie ciemne włosy zwią­zała do tyłu w pro­sty ku­cyk, od­sła­nia­jąc sze­roką twarz, ciemne oczy i zmy­słowe usta. Miała pełną fi­gurę i swo­bodny styl by­cia. Do­trzy­my­wała kroku obu kom­pa­nom w opróż­nia­niu ko­lej­nych kub­ków wina. Chło­piec miał około pię­ciu lat, ciemne krę­cone włosy i szczu­płą bu­dowę młod­szego męż­czy­zny, któ­rego karcz­marz uznał za ojca dziecka. Ma­lec wy­glą­dał na psot­nego urwisa. Pod­czas gdy do­ro­śli roz­ma­wiali, ukrad­kiem się­gnął do kubka z wi­nem. Ona pac­nęła go w rękę, na­wet nań nie pa­trząc, jak to czy­nią ko­biety, u któ­rych wy­cho­wy­wa­nie dzieci roz­wija ten nie­zwy­kły szó­sty zmysł.

Karcz­marz uśmiech­nął się pod no­sem, rzu­cił szmatę do ku­bła z mętną wodą i pod­szedł do ich stołu, trzy­ma­jąc się na dy­stans od psa.

– Ży­czy­cie so­bie coś do je­dze­nia, moi przy­ja­ciele?

Pod­nie­śli nań wzrok, a star­szy męż­czy­zna za­py­tał:

– A co masz?

– Gu­lasz wo­łowy. Wie­przo­wina na go­rąco i zimno. Mam też kur­czaki z rożna, kozi ser, świeżo wy­pie­czony chleb i se­zo­nowe owoce. Wy­bie­raj­cie, na co tylko ma­cie ochotę, a ja po­lecę dziew­czy­nie, żeby brała się do ro­boty. Le­piej niż tu nie zje­cie ni­g­dzie przy ca­łej Via Ostien­sis.

– Ni­g­dzie wzdłuż ca­łych dwu­dzie­stu ki­lo­me­trów? – Star­szy męż­czy­zna par­sk­nął śmie­chem i kon­ty­nu­ował kpią­cym to­nem: – A masz ty w ogóle ja­kąś kon­ku­ren­cję?

– Od­puść, Ma­cro – wtrą­cił młod­szy i zwró­cił się do karcz­ma­rza: – Po­trze­bu­jemy coś na szybko. Weź­miemy wie­przo­winę na zimno i kur­czaka z ko­szy­kiem chleba. Masz oliwę z oli­wek i ga­rum?

– Tak, za do­dat­kową opłatą.

– Nie lu­bię ga­rum – bąk­nął chło­piec. – Jest okropne.

Star­szy męż­czy­zna uśmiech­nął się do niego.

– Nie mu­sisz go jeść, Lu­cju­szu. Chęt­nie we­zmę twoją por­cję.

– Jaka cena?

Karcz­marz do­ko­nał w my­ślach szyb­kiej kal­ku­la­cji, bio­rąc pod uwagę koszt skład­ni­ków, ale głów­nie ja­kość odzie­nia go­ści i praw­do­po­do­bień­stwo, że mają przy so­bie za­osz­czę­dzony żołd. Z do­świad­cze­nia wie­dział, że tacy wra­ca­jący do domu wo­jacy byli bar­dziej skłonni wy­da­wać pie­nią­dze lekką ręką. Po­dra­pał się po gło­wie i od­chrząk­nął.

– Mogę przy­go­to­wać na­prawdę do­bre ja­dło za trzy se­ster­cje od osoby. Wli­cza­jąc ga­rum, oliwę i jesz­cze je­den dzba­nek wina.

– Trzy se­ster­cje! – prych­nęła szy­der­czo ko­bieta. – Całe trzy, po­wia­dasz? Żar­tu­jesz so­bie, czło­wieku. Gdy­by­śmy dali pięć za wszystko, i tak by­śmy prze­pła­cili.

– No, ja so­bie wy­pra­szam... – Karcz­marz wy­krzy­wił twarz w gry­ma­sie obu­rze­nia i zro­bił krok do tyłu. Ona jed­nak prze­rwała mu w pół zda­nia. Ce­lu­jąc weń wska­zu­ją­cym pal­cem, zmie­rzyła go wzro­kiem od stóp do głów.

– Nie! To ja so­bie wy­pra­szam, ośli­zgły cwa­niaczku. Ku­po­wa­łam żyw­ność na tar­go­wi­skach Rzymu, od kiedy po­tra­fi­łam cho­dzić. Przez ostat­nie dwa lata od­wie­dza­łam rów­nież ba­zary na pro­win­cji i w Tar­sie. I ni­g­dzie nie spo­tka­łam ni­kogo, kto pró­bo­wałby mnie orżnąć tak jak ty te­raz.

– Ale... przez ten czas, jak was tu nie było, ceny po­szły w górę – wy­mam­ro­tał karcz­marz. – Na Sar­dy­nii była plaga głodu, a te­raz ta za­raza... To na­pę­dza ceny.

– Bu­jać to my, a nie nas – od­gry­zła się.

Młod­szy męż­czy­zna nie mógł się po­wstrzy­mać od śmie­chu. Wziął ją za rękę i uści­snął po przy­ja­ciel­sku.

– Spo­koj­nie, Pe­tro­nello. Wy­stra­szy­łaś go. Ja sta­wiam. – Po­tem spoj­rzał na karcz­ma­rza. – Do­ga­dajmy się w imię po­koju i przy­jaźni, co?

– No to dzie­sięć – od­parł szybko karcz­marz. – Nie mogę za mniej.

– Dzie­sięć? – Młod­szy męż­czy­zna wes­tchnął. – Osiem albo znowu cię po­szczuję Pe­tro­nellą.

Karcz­marz zer­k­nął nie­pew­nie na ko­bietę, syk­nął przez po­żół­kłe zęby i ski­nął głową.

– Niech bę­dzie osiem. Ale bez wina.

– Z wi­nem – oświad­czył sta­now­czo drugi męż­czy­zna, a z jego twa­rzy ulot­niły się wszel­kie ślady do­brego hu­moru, gdy wpa­try­wał się cięż­kim spoj­rze­niem swych ciem­nych oczu.

Karcz­marz wy­dął po­liczki, ob­ró­cił się na pię­cie i czmych­nął, zni­ka­jąc w drzwiach za kon­tu­arem, które pro­wa­dziły do kuchni, i wy­krzy­ku­jąc po­le­ce­nia.

– Moja luba, cała ona – rzu­cił Ma­cro. – Dzika ni­czym lwica. Wiem, co mó­wię. Mam na so­bie ślady po jej pa­zu­rach.

– Mój pa­nie... Ka­to­nie, nie po­wi­nie­neś był się zgo­dzić na osiem se­ster­cji – mruk­nęła Pe­tro­nella. – To za dużo.

Ka­ton po­krę­cił głową, lekko uba­wiony tym, że wciąż od czasu do czasu ty­tu­ło­wała go swoim pa­nem. Po­da­ro­wał jej wol­ność po­nad rok wcze­śniej, po tym, jak jego przy­ja­ciel ujaw­nił swoje uczu­cia do niej. Te­raz ona i Ma­cro byli mał­żeń­stwem, a stary cen­tu­rion po­sta­no­wił wy­stą­pić o zwol­nie­nie z dal­szej służby w woj­sku, aby mo­gli roz­po­cząć ra­zem nowe, spo­kojne ży­cie. Gwoli prawdy ten spo­kój mógł oka­zać się trud­niej­szy do osią­gnię­cia, niż Ma­cro są­dził, po­nie­waż ra­zem z mał­żonką wy­bie­rał się do Bry­ta­nii, gdzie za­mie­rzał pro­wa­dzić obe­rżę, któ­rej był współ­wła­ści­cie­lem po­społu z wła­sną matką. Ka­ton znał ją wy­star­cza­jąco do­brze, by wie­dzieć, że ma cha­rak­ter rów­nie wy­bu­chowy jak Pe­tro­nella. Za­po­wia­dało się więc, że Ma­cro znaj­dzie się mię­dzy mło­tem a ko­wa­dłem i może jesz­cze za­tę­skni za służbą w le­gio­nach. Tak czy ina­czej, to była jego de­cy­zja i Ka­ton uznał, że przy­ja­ciel wie, co robi. Oczy­wi­ście zda­wał so­bie sprawę, że bę­dzie mu bra­ko­wało sta­rego druha, i to bar­dzo, ale mu­siał po­dą­żać da­lej wła­sną drogą. Mógł mieć tylko na­dzieję, że ich drogi po­now­nie się skrzy­żują, je­śli do­sta­nie przy­dział do gar­ni­zonu w Bry­ta­nii. Odło­żył w my­ślach te wi­zje przy­szło­ści na bok i cmok­nął.

– Już czas, że­byś prze­stała zwra­cać się do mnie „mój pa­nie” – za­gad­nął do Pe­tro­nelli. – Dawno nim nie je­stem, a te­raz, śmiem są­dzić, na­wet twój mąż nie ro­ści so­bie prawa do tego ty­tułu.

Ma­cro wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu, się­gnął ręką i czule po­kle­pał żonę po bio­drze.

– Swo­jego czasu nie ta­kich krnąbr­nych re­kru­tów po­tra­fi­łem wziąć w ryzy. Na bo­gów, Ka­to­nie, by­łeś jedną z naj­więk­szych nie­do­łęg, ja­kie wi­dzia­łem w swo­jej ka­rie­rze, kiedy tam­tego wie­czoru sta­wi­łeś się w ko­sza­rach Dru­giego Le­gionu.

– No i spójrz na niego te­raz – wtrą­ciła Pe­tro­nella. – Try­bun gwar­dii pre­to­riań­skiej. A ty ni­gdy nie awan­so­wa­łeś wy­żej cen­tu­riona.

– Co kto lubi, moja droga. Mnie się po­doba by­cie cen­tu­rio­nem. W tym je­stem naj­lep­szy.

– W tym by­łeś naj­lep­szy – od­po­wie­działa z na­ci­skiem. – To już za tobą. I niech ci na­wet nie przyj­dzie do głowy, by mnie trak­to­wać jak ja­kie­goś re­kruta, bo wtedy to ja dam ci wy­cisk. – Zwi­nęła dłoń w ku­łak i przy­sta­wiła mę­żowi pięść do nosa, za­nim się od­prę­żyła.

Lu­cjusz szturch­nął Ka­tona.

– Po­doba mi się, jak Pe­tro­nella robi się zła, oj­cze – wy­szep­tał. – Jest wtedy taka straszna.

Sły­sząc to, Ma­cro ryk­nął śmie­chem.

– Na­wet nie masz po­ję­cia jak bar­dzo, chło­paku! Wy­branka mego serca jest twarda jak stare buty. – Zer­k­nął na nią czuj­nie. – Ale o wiele mil­sza.

Pe­tro­nella prze­wró­ciła oczami i szturch­nęła go w że­bra.

– Och, za­mknij się już.

Ma­cro na­gle spo­waż­niał. Uniósł dłoń, by ob­ró­cić jej twarz do sie­bie, i po­ca­ło­wał ją czule w usta. Ona wpiła się weń, obej­mu­jąc ra­mio­nami jego sze­ro­kie plecy i przy­wie­ra­jąc do niego ca­łym cia­łem. Ich usta przez dłuż­szą chwilę nie od­ry­wały się od sie­bie. Gdy w końcu się wy­pro­sto­wali, Ma­cro po­krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem.

– Na wszystko, co święte, to jest ko­bieta dla mnie. Moja dziew­czyna. Moja Pe­tro­nella.

– Naj­droż­szy... – wy­mru­czała, nie od­ry­wa­jąc od niego oczu.

Ka­ton od­kaszl­nął.

– Mam za­ła­twić wam tu po­kój w do­brej ce­nie, go­łą­beczki?

Wkrótce po­tem na ich stole zja­wił się po­si­łek, który przy­nio­sła na wiel­kiej tacy kor­pu­lentna dziew­czyna ocie­ka­jąca po­tem od pracy przy pa­le­ni­sku w kuchni. Po­sta­wiła tacę i wy­ło­żyła na blat pa­ski wie­przo­winy, dwa pie­czone kur­czaki na drew­nia­nym pół­mi­sku, wi­kli­nowy ko­szyk z kil­koma ma­łymi okrą­głymi bo­chen­kami, dwa za­ty­kane dzbanki z ce­ra­miki sa­mij­skiej z oliwą i ga­rum oraz jesz­cze je­den dzba­nek wina. Por­cje były więk­sze, niż się spo­dzie­wał Ka­ton, a że był w do­brym na­stroju, dał usłu­gu­ją­cej im dziew­czy­nie se­ster­cję na­piwku. Ona spoj­rzała z nie­do­wie­rza­niem na mo­netę w swej dłoni i zer­k­nęła ner­wowo przez ra­mię, ale karcz­marz był za­jęty przy in­nym stole, gdzie usia­dło dwóch no­wych klien­tów. Wsu­nęła mo­netę do kie­szonki na przo­dzie swej po­pla­mio­nej stoli i po­spie­szyła z po­wro­tem do kuchni.

– Ach, to jest ży­cie! – ob­wie­ścił Ma­cro, od­ry­wa­jąc udko kur­czaka. Szarp­nął zę­bami przy­pie­czoną skórkę i za­czął prze­żu­wać. – Piękny, sło­neczny dzień. Naj­lep­sze to­wa­rzy­stwo, ja­kie można mieć. Do­bre żar­cie, zno­śne wino i per­spek­tywa wy­god­nego łóżka na ko­niec dnia. By­łoby do­brze za­li­czyć jesz­cze go­rącą ką­piel i się prze­brać.

– Na pewno w domu bę­dzie wszystko, czego po­trze­bu­jemy – od­po­wie­dział Ka­ton, rzu­ca­jąc ka­wa­łek mięsa psu. Ten tylko kłap­nął py­skiem i trą­cił jego dłoń, do­ma­ga­jąc się wię­cej.

– Wy­bacz, Ka­sju­szu, tylko tyle ci przy­słu­guje.

Ba­gaże zo­sta­wili w Ostii, skąd je­den z lu­dzi pre­fekta miał je przy­wieźć do Rzymu. Zmie­rzali do prze­stron­nej re­zy­den­cji, któ­rej Ka­ton był wła­ści­cie­lem, usy­tu­owa­nej na Wi­mi­nale, w jed­nej z za­moż­niej­szych dziel­nic mia­sta. Ob­ję­cie lata wcze­śniej sta­no­wi­ska do­wódcy ko­horty au­xi­liów za­pew­niło mu awans do ekwi­tów, klasy spo­łecz­nej o je­den szcze­bel niż­szej od se­na­to­rów. W tym cza­sie stał się rów­nież czło­wie­kiem dość za­moż­nym, głów­nie dzięki temu, że odzie­dzi­czył po­sia­dłość i ma­ją­tek po swoim te­ściu, który był za­mie­szany w spi­sek prze­ciwko ce­sa­rzowi. Spi­skowcy zdo­ła­liby zre­ali­zo­wać swój plan za­bi­cia Ne­rona, gdyby nie in­ter­wen­cja Ka­tona. W na­grodę otrzy­mał wszystko, co wcze­śniej na­le­żało do se­na­tora Sem­pro­niu­sza. Ta­kie były wzloty i upadki rzym­skiej ary­sto­kra­cji pod rzą­dami ce­za­rów, po­my­ślał Ka­ton. Miał świa­do­mość, że to, co otrzy­mał od ce­sa­rza, rów­nie ła­two mógł stra­cić. Te­raz, gdy miał syna do wy­cho­wa­nia, był zde­ter­mi­no­wany trzy­mać się z da­leka od wszel­kich in­tryg i nie ku­sić losu. Nie żeby to było ta­kie ła­twe, bio­rąc pod uwagę marny po­czą­tek kon­fliktu z kró­le­stwem Par­tów przez ostat­nie dwa lata. Próba za­stą­pie­nia władcy Ar­me­nii zwo­len­ni­kiem Rzymu do­pro­wa­dziła do ka­ta­strofy i buntu w po­mniej­szym przy­gra­nicz­nym kró­le­stwie. To gro­ziło roz­prze­strze­nie­niem się re­wolty, za­nim osta­tecz­nie udało się zdu­sić ją w za­rodku. Ka­ton ode­grał klu­czową rolę w obu tych kam­pa­niach i te­raz się oba­wiał, że za­płaci cenę za te po­rażki, kiedy tylko złoży ra­port w ce­sar­skim pa­łacu.

Chó­ralny śmiech skie­ro­wał jego uwagę na stół, przy któ­rym sie­dzieli po­zo­stali go­ście. Karcz­marz wła­śnie ich za­ba­wiał, po czym wy­krzyk­nął po­le­ce­nie do dziew­czyny z ob­sługi, na­stęp­nie pod­szedł do Ka­tona i jego kom­pa­nów, si­ląc się na uprzejmy uśmiech.

– Przy­znaj, pa­nie, że ja­dło jest tak do­bre, jak za­po­wia­da­łem, prawda?

– Może być – burk­nęła Pe­tro­nella i osten­ta­cyj­nie przyj­rzała się z bli­ska jed­nemu z bo­chen­ków. – Chleb mógłby być śwież­szy.

– Był upie­czony z sa­mego rana.

– Nie wąt­pię. Tyle że nie dzi­siaj.

Karcz­marz za­ci­snął zęby, si­ląc się na spo­kój.

– Ale reszta jest do­bra? Lep­sza niż może być, jak ro­zu­miem? Co po­wiesz, smyku? – zwró­cił się do Lu­cju­sza, mierz­wiąc ręką jego włosy. Chło­piec, in­ten­syw­nie pra­cu­jąc szczę­kami nad ka­wał­kiem chrząstki, po­trza­snął głową i pod­niósł wzrok. Ka­ton prze­łknął i za­in­ter­we­nio­wał.

– Cał­kiem nie­złe to ja­dło.

Wbrew uza­sad­nio­nej po­sta­wie Pe­tro­nelli za­le­żało mu na tym, by nie do­pro­wa­dzać do kon­fliktu z karcz­ma­rzem. Tacy lu­dzie byli uży­tecz­nymi kol­por­te­rami in­for­ma­cji i plo­tek za­sły­sza­nych od prze­jeż­dża­ją­cych klien­tów, a Ka­ton chciał się do­wie­dzieć, jak wy­gląda sy­tu­acja w Rzy­mie, za­nim wejdą do mia­sta. Po­spiesz­nie prze­łknął ka­wa­łek na­są­czo­nego oliwą pie­czywa i od­chrząk­nął.

– By­li­śmy parę lat na wschod­niej gra­nicy.

– Ach! – Karcz­marz ski­nął głową. – Wal­czy­li­ście z tymi prze­klę­tymi Par­tami? Jak idzie wojna?

– Wojna? – Ka­ton wy­mie­nił spoj­rze­nia z Ma­cro. – Jesz­cze się nie za­częła.

– Nie? Ostat­nim ra­zem, kiedy by­łem w Rzy­mie, w biu­le­ty­nach wy­wie­szo­nych na Fo­rum Ma­gnum pi­sali o se­rii starć na gra­nicy. I że spu­ści­li­śmy im nie­zły ło­mot.

– No cóż, nie można wie­rzyć we wszystko, co pi­szą w biu­le­ty­nach – wtrą­cił Ma­cro. – Po­tyczki były. A co do reszty... – Wzru­szył ra­mio­nami.

Karcz­marz zmarsz­czył czoło.

– Chcesz po­wie­dzieć, że biu­le­tyny kła­mią?

– Nie­ko­niecz­nie. Ale nie po­sta­wił­bym na nie oszczęd­no­ści swo­jego ży­cia.

– W każ­dym ra­zie – kon­ty­nu­ował Ka­ton – nie je­ste­śmy na bie­żąco z tym, co się dzieje w sto­licy. Wy­da­rzyło się coś, o czym po­win­ni­śmy wie­dzieć?

– Przez ostat­nie parę lat? Ile ma­cie czasu?

– Tyle, by zjeść, za­nim ru­szymy da­lej. Tak więc się stresz­czaj.

Karcz­marz po­dra­pał się po po­liczku, zbie­ra­jąc my­śli.

– Naj­więk­szą no­winą jest chyba to, że Pal­las, jak sły­sza­łem, jest na wy­lo­cie.

– Pal­las? – Ma­cro uniósł brew. Pal­las był jed­nym z ce­sar­skich wy­zwo­leń­ców, któ­rych Ne­ron odzie­dzi­czył po Klau­diu­szu, a obec­nie głów­nym do­radcą ce­sa­rza. To było sta­no­wi­sko, które wy­ma­gało po­nad­prze­cięt­nych umie­jęt­no­ści w szpie­go­wa­niu i dźga­niu w plecy, a także wiel­kich po­kła­dów chci­wo­ści i am­bi­cji. Tego wszyst­kiego Pal­las miał jed­nak aż w nad­mia­rze. Wy­glą­dało więc na to, że dał się na czymś przy­ła­pać albo któ­ryś z jego ry­wali oka­zał się lep­szy. – Co się stało?

– Zo­stał oskar­żony o spi­sek ma­jący na celu oba­le­nie ce­sa­rza. Pro­ces ma się roz­po­cząć za ja­kiś mie­siąc. Bę­dzie nie­złe wi­do­wi­sko. Broni go se­na­tor Se­neka. Po­szedł­bym po­pa­trzeć, gdy­bym nie miał tu­taj tyle ro­boty.

Ma­cro spoj­rzał na przy­ja­ciela.

– Ożeż, a to nie­spo­dzianka. My­śla­łem, że Pal­las ma już na stałe ryj w ko­ry­cie. Bio­rąc pod uwagę, jak bar­dzo się spo­ufa­lił z Agry­piną – do­dał ostroż­nym to­nem.

Ka­ton przy­tak­nął w mil­cze­niu, roz­wa­ża­jąc w my­ślach po­ten­cjalne kon­se­kwen­cje tego prze­ta­so­wa­nia na szczy­cie wła­dzy. Pal­las sprzy­mie­rzył się z Agry­piną i jej sy­nem Ne­ro­nem w ostat­nich la­tach rzą­dów po­przed­niego ce­sa­rza. Jego re­la­cje z matką Ne­rona wy­kra­czały poza po­li­tykę. Ka­ton i Ma­cro od­kryli ten se­kret lata wcze­śniej i roz­trop­nie trzy­mali ję­zyk za zę­bami. Nie­mniej ta hi­sto­ria była te­ma­tem roz­mów przy sto­łach ary­sto­kra­tów i plo­tek krą­żą­cych wśród plebsu zbie­ra­ją­cego się przy pu­blicz­nych fon­tan­nach w slum­sach. Po­gło­ski to jed­nak co in­nego niż zna­jo­mość prawdy; taka wie­dza była nie­bez­pieczna. Te­raz wy­glą­dało na to, że dni Pal­lasa są po­li­czone. Przy­pusz­czal­nie nie tylko jego.

– Czy poza nim ktoś jesz­cze bę­dzie są­dzony?

– Nic mi o tym nie wia­domo. Może dzia­łał sam. Bar­dziej praw­do­po­dobne, że ce­sarz ostrzy so­bie zęby na jego for­tunę. Czło­wiek nie staje się tak bo­gaty, nie ro­biąc so­bie przy tym wro­gów. Z lu­dzi, któ­rych się spo­nie­wie­rało, idąc w górę. Albo tych, któ­rzy po pro­stu za­zdrosz­czą suk­cesu i ma­jątku. Wie­cie, jak to jest wśród wyż­szych sfer Rzymu. Każda oka­zja do­bra, by dźgnąć w plecy... Tak mó­wią. – Zer­k­nął na Ka­tona, a po jego twa­rzy prze­mknął cień nie­po­koju. – To, mó­wisz, co was spro­wa­dza do Rzymu?

– We­zwano nas. To zna­czy moją ko­hortę gwar­dii pre­to­riań­skiej.

– Twoją ko­hortę? – Karcz­marz uśmiech­nął się blado, na­gle zda­jąc so­bie sprawę, że stąpa po śli­skim grun­cie, dzie­ląc się swoją opi­nią na te­mat mo­ty­wów ce­sa­rza.

– Je­stem do­wódcą w ran­dze try­buna. Ma­cro jest moim naj­wyż­szym rangą cen­tu­rio­nem. Przy­pły­nę­li­śmy do Ostii pierw­szym stat­kiem, jaki się na­wi­nął. Reszta ko­horty przy­bę­dzie za parę dni, więc bę­dziesz miał oka­zję za­ro­bić, gdy tędy przejdą.

– Nie było moim za­mia­rem kry­ty­ko­wać lep­szych ode mnie, pa­nie. To tylko uliczne plotki. Nie chcia­łem ni­kogo ura­zić.

– Spo­koj­nie. Twoja opi­nia na te­mat Ne­rona po­zo­sta­nie tylko do na­szej wia­do­mo­ści. Ale co z Agry­piną? Masz ja­kąś wie­dzę, czy ma­czała palce w oskar­że­niu Pal­lasa o spi­sek? Kiedy wy­jeż­dża­li­śmy na wschód, oboje byli naj­bliż­szymi do­rad­cami Ne­rona.

– Już nie, pa­nie. Jak po­wie­dzia­łem, Pal­las bę­dzie są­dzony, a ona wy­pa­dła z łask. Ce­sarz wy­rzu­cił ją z pa­łacu i po­zba­wił ofi­cjal­nej ob­stawy.

– Ne­ron? – wtrą­cił Ma­cro z nie­do­wie­rza­niem w gło­sie. – Kiedy ostatni raz wi­dzia­łem ich ra­zem, ona miała go owi­nię­tego do­okoła ma­łego palca. Wy­gląda na to, że chło­pacz­kowi w końcu uro­sły jaja i te­raz on rzą­dzi. No i do­brze.

– To się jesz­cze okaże... – mruk­nął Ka­ton. Miał już wcze­śniej do czy­nie­nia z no­wym ce­sa­rzem, dla­tego wąt­pił, że Ne­ron zro­bił coś ta­kiego z wła­snej ini­cja­tywy. Było bar­dziej praw­do­po­dobne, iż jego ręką kie­ro­wała ja­kaś inna pa­ła­cowa frak­cja. – Za­tem kto te­raz do­ra­dza ce­sa­rzowi?

Karcz­marz, cho­ciaż za­pew­niony, że jego słowa nie zo­staną użyte prze­ciwko niemu, ob­ni­żył głos.

– Nie­któ­rzy mó­wią, że te­raz praw­dziwą wła­dzę spra­wuje Bur­rus, do­wódca gwar­dii pre­to­riań­skiej. On i Se­neka.

Ka­ton prze­tra­wił w my­ślach tę in­for­ma­cję i uniósł py­ta­jąco brew.

– A co inni mó­wią?

– Że Ne­ron jest nie­wol­ni­kiem swo­jej ko­chanki, Klau­dii Akte.

– Klau­dii Akte? Ni­gdy o niej nie sły­sza­łem.

– Nic dziw­nego, pa­nie, skoro cię tu nie było przez parę lat. Jest wi­dy­wana w jego to­wa­rzy­stwie do­piero od kilku mie­sięcy. W te­atrze, na wy­ści­gach i tak da­lej. Sam ją wi­dzia­łem, kiedy ostat­nio by­łem w Rzy­mie. Ładna, ale cho­dzą słu­chy, że jest wy­zwo­leń­cem, a to nie po­doba się moż­nym.

– Wy­obra­żam so­bie. – Ka­ton wie­dział, jak bar­dzo wy­czu­leni w kwe­stii róż­nic kla­so­wych byli tra­dy­cjo­na­li­ści w gro­nie se­na­to­rów. Fakt uro­dze­nia się w ich kla­sie spo­łecz­nej i wy­ni­ka­jące z tego ol­brzy­mie przy­wi­leje trak­to­wali jak coś w ro­dzaju da­nego im przez bo­gów prawa do uwa­ża­nia wszyst­kich in­nych za pod­lu­dzi. Ta ich aro­gancka py­cha draż­niła Ka­tona. Na­wet je­śli my­śleli, że ich gówno pach­nie ład­niej niż tych, któ­rymi po­gar­dzali, by­naj­mniej tak nie było. W do­datku to samo gówno zwy­kle zaj­mo­wało w ich gło­wach wię­cej miej­sca niż szara masa zwana mó­zgiem. Wi­dok ce­sa­rza ob­no­szą­cego się ze swoją ple­bej­ską ko­bietą i pu­blicz­nie ucie­ra­ją­cego im nosa z pew­no­ścią do­pro­wa­dzał co bar­dziej draż­li­wych se­na­to­rów do kon­spi­ra­cyj­nego szału. Ne­ron ostro so­bie z nimi po­gry­wał, na­wet je­śli nie do końca był tego świa­dom.

– Nie od­cią­gam już dłu­żej od po­siłku, pa­nie. – Karcz­marz po­kło­nił się Ka­to­nowi i jego to­wa­rzy­stwu, po czym wró­cił na swój sto­łek przy końcu kon­tu­aru.

Ma­cro opróż­nił ku­bek z wi­nem do dna, bek­nął i się uśmiech­nął.

– Wy­gląda na to, że w Rzy­mie w końcu zmie­niło się na lep­sze. Przy odro­bi­nie szczę­ścia ta żmija Pal­las trafi w za­światy i prze­sta­nie bruź­dzić. Za to warto się na­pić. – Na­peł­nił ku­bek so­bie i Ka­to­nowi. Jego przy­ja­ciel nie się­gnął jed­nak po swój, tylko pa­trzył przed sie­bie w za­my­śle­niu.

– Co jest, Ka­to­nie? Zna­la­złeś ja­kieś po­dwójne dno tej sy­tu­acji? Dla­czego mie­li­by­śmy nie świę­to­wać do­brych wie­ści?

Ka­ton wes­tchnął i się­gnął po ku­bek.

– W su­mie dla­czego by nie? Ale sam po­wiedz, bra­cie, jak czę­sto w ślad za do­brymi wie­ściami idą złe?

– Ach, do cho­lery z tym twoim pe­sy­mi­zmem. Po pro­stu na­pij się wina, do­brze?

Pe­tro­nella szturch­nęła Ma­cro łok­ciem.

– Nie klnij przy dziecku! Chcesz, żeby Lu­cjusz za­czął mó­wić jak ty?

Ma­cro zer­k­nął na chłopca i mru­gnął do niego, a on się roz­pro­mie­nił.

– Miejmy więc na­dzieję, że się mylę – skwi­to­wał Ka­ton i uniósł ku­bek do to­a­stu. – Za Rzym, za dom i spo­kojne ży­cie. Za­słu­ży­li­śmy so­bie na to.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki