Opowieści celtyckie. Tom I. Początek - Karolina Janowska - ebook

Opowieści celtyckie. Tom I. Początek ebook

Karolina Janowska

3,8

Opis

„Opowieści celtyckie. Początek” to pierwszy z trzech tomów niesamowitych przygód
Galvana Wercyngetoryksa i Juliusza Cezara!

Nad kraj Celtów nadciąga niebezpieczeństwo ze strony rosnącej w siłę potęgi Rzymu. Gdy na świat przychodzi syn wodza Arwernów, Galvan, druidzi upatrują w nim wybrańca bogów, który wedle przepowiedni odnowi blask celtyckiej chwały i zjednoczy wszystkie plemiona, dając początek silnemu imperium. Po tragicznej śmierci ojca chłopiec zostaje odesłany do kapłanów, gdzie ­rozpoczyna długą naukę sztuki wojennej. Pod okiem rozporządzającej starożytną magią ­kapłanki, wkracza na niełatwą drogę swego prze­znaczenia.

­Tymczasem po drugiej stro­nie Alp rodzinna tragedia popchnie mło­dego obywatela rzymskiego na szlak wiodący do władzy i zaszczytów, okupionych wolnością i krwią Celtów, który pewnego dnia skrzyżuje się z linią życia Galvana.

Galvan będzie musiał dokonać wyboru między obowiązkiem narzuconym mu przez bogów a zakazaną miłością, która zrodzi się między nim i córką jego mistrzyni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 477

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (13 ocen)
3
6
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

Kraj Arwernów, niedaleko Gergowii, rok 82 p.n.e.

 

Celtyllus kręcił się niespokojnie po obejściu, krzywiąc się na każdy głośniejszy krzyk dobiegający z domostwa. Był wodzem Arwernów i niejedno przeszedł podczas bitew z Rzymianami lub innymi plemionami celtyckimi, ale jakoś nie uodpornił się na krzyki rodzących kobiet. Jego zdaniem trwało to już zbyt długo, zaczęło się w nocy, a teraz dochodziło południe. Jak długo, na Teutatesa, można rodzić dziecko?

Celtyllus wyrzucał z siebie paskudne przekleństwa, ilekroć usłyszał szmery i krzyki. Geillis rodziła po raz pierwszy, była jego legalną małżonką, a on denerwował się, bo na świat miał przyjść jego pierwszy prawowity syn. Co prawda, synowie z konkubin też się liczyli, ale nie mogli przejąć władzy i obowiązków naczelnika. Wiedźma Scatah wywróżyła mu, że urodzi się syn, a skoro ona to mówiła, należało jej wierzyć.

Scatah właściwie nie była wiedźmą w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale wojującą kobietą – czarownicą, jakich w całej Galii było sporo. Ich męskimi odpowiednikami mogliby być druidzi, gdyby nie fakt, że ci ostatni nie walczyli. Celtyllus posłał swojego nieślubnego syna, Celtillognatosa na naukę do druidów, bo nie mógł go uczynić wojownikiem. Poza tym nie wypadało, by ojciec pokazywał się w obecności nieletnich dzieci. Chłopiec miał teraz osiem lat i pobierał nauki dopiero od roku. Celtyllus sam w dzieciństwie wymigał się od mądrości druidów i nigdy tego nie żałował, stał się za to wojownikiem i naczelnikiem plemienia.

Scatah oznaczało „Ta, co budzi lęk” i w rzeczy samej, była to kobieta przerażająca. Piękna, to jasne, jak każda z wojowniczek, nauczycielek młodych chłopców. Owe przewodniczki po świecie wojny wprowadzały młodych mężczyzn w arkana walki i erotyki, odbywały z nimi inicjacyjny stosunek i uczyły ich tego misterium. Celtyllusa uczyła matka Scatah, która już nie żyła. On sam wspominał ją z nostalgią, ale też bał się jej – była przerażająca.

Skoro zatem Scatah wywróżyła, że Celtyllusowi urodzi się syn, to musiał jej wierzyć. Zresztą Geillis także kazała sobie wróżyć, robiła próbę krwi, toteż jasne było, że w tej chwili wydawała na świat chłopca.

Tyle tylko, że temu chłopcu jakoś nie było śpieszno, ociągał się niemiłosiernie, przyprawiając swoją matkę o nieludzkie cierpienia. Celtyllus nie potrafił zliczyć, ile razy wchodził do izby i dopytywał, czy to już. Za każdym razem kobiety odsyłały go na podwórze. Nie godzi się, by mężczyzna przebywał pod jednym dachem z nieczystą. A położnice uchodziły za nieczyste, podobnie jak kobiety miesiączkujące. Odsuwano je od społeczności, zamykano w odosobnieniu, by żadne złe duchy, jakie im wtedy towarzyszą, nie miały dostępu do reszty plemienia.

Ale Celtyllus nie był człowiekiem cierpliwym. Miał już, co prawda, syna i córkę, a od możnego rodu z sąsiedztwa adoptował drugiego syna, wedle zwyczaju zresztą. Tyle że tamte dzieci były z konkubin, nie miały praw dziedziczenia godności naczelnika. A ten chłopiec miał być jego gwarancją przedłużenia klanu wodzów, legalnym potomkiem rodu Wielkich Wojowników.

Do licha, jak ta kobieta wrzeszczy! Geillis miała szesnaście lat i to był jej pierwszy poród, więc zrozumiałe było, że nie miała za grosz doświadczenia. Ale Celtyllus brał udział w niezliczonych potyczkach, a tam krew lała się strumieniami, ból zaś był okropny. Jego żona tymczasem krzyczała lepiej od niejednego rannego wojownika, pewnie też traciła tyle samo krwi.

Celtyllus miał ochotę sam zacząć wrzeszczeć z niecierpliwości i wściekłości, ale nagle za drzwiami uspokoiło się i słychać było tylko gorączkowe krzątanie. Zapanowała straszliwa cisza, bo Celtyllus nie słyszał wydawanych stłumionym szeptem poleceń. Geillis wydała z siebie jeszcze jeden udręczony krzyk, po czym rozległo się plaśnięcie i płacz noworodka.

W drzwiach ukazała się głowa kuzynki Celtyllusa.

– Możesz wejść, twoja żona urodziła syna – oznajmiła mu.

Zwyczaj nakazywał, by ojciec uznał dziecko za swoje. Cere­moniał wyglądał podobnie jak w Grecji, siedem dni po urodzeniu odbywała się uroczystość. Wcześniej jednak ojciec miał prawo obejrzeć dziecko, by móc zadecydować, czy przyjmie je do rodziny. Jeśli było chore lub kalekie, mógł kazać je natychmiast zabić.

Celtyllus wpadł do izby jak burza. Ujrzał swoją młodocianą małżonkę, młodszą od siebie o dobre dwadzieścia lat, leżącą na posłaniu z owczych skór. Była blada i wycieńczona, ale wyraźnie szczęśliwa, że udało jej się wydać dziecko na świat. Przy niej siedziały kobiety, a w rogu Scatah obmywała noworodka.

– Urodził się w samo południe – odezwała się. – To mu dobrze wróży. Będzie z niego wielki wojownik, Celtyllusie.

Uradowany ojciec podszedł i spojrzał na kwilące dziecko. Chłopiec był duży i zapowiadał się na silnego, miotał bezradnie rączkami, kiedy obca kobieta obmywała go z krwi i resztek błony płodowej.

– Mój prawowity syn – odezwał się z dumą. – Mój legalny potomek!

– Za siedem dni nadasz mu imię – rzekła Scatah. – Czy już wiesz, jak będzie ono brzmiało?

– To się okaże za siedem dni – odrzekł Celtyllus.

Po twarzy urodziwej wiedźmy przebiegł uśmiech, a w jej wzroku pojawił się wizjonerski blask.

– Ja wiem, jak będą go zwały następne pokolenia – powiedziała. – Będą o nim mówić Wielki Król Wojowników. Jego imię zostanie zapomniane, ale to miano przylgnie do niego na zawsze.

– Chcesz powiedzieć, że mój syn będzie królem? – uradował się Celtyllus.

Wizjonerski blask w oczach Scatah płonął dalej, ale uśmiech znikł z jej twarzy.

– Nie wszystko mogę ci wyjawić, Celtyllusie – odparła. – Pewne rzeczy lepiej zostawić w spokoju. Twój syn sam zdecyduje o swoim losie. Ja mogę ci tylko powiedzieć, że okryje się chwałą i sławą.

Celtyllusowi musiało to wystarczyć. Wyszedł z izby na południowe jesienne słońce i udał się do ołtarza, by złożyć bogom ofiarę w podzięce za nowo narodzonego syna.

 

Morze Śródziemne

 

Gajusz Juliusz Cezar, krewny zabitego w wyniku wojny domowej Mariusza, zaciskał zęby z nienawiścią, stojąc na deskach pokładu. Znajdował się na statku, który miał go zawieźć do Grecji, gdzie było bezpiecznie. Wiedział, że dopóki żyje Sulla i dopóki pełni władzę dyktatora, nie wolno mu wrócić do Rzymu. Sulla ogłosił proskrypcje, setki obywateli szło na śmierć, ponieważ sprzyjało Mariuszowi albo też z powodu zwykłej niegodziwości sąsiadów. W obecnym położeniu wygodnie było zadenuncjować znienawidzonego osobnika, by się na nim zemścić i pożegnać na zawsze. Śmierć była w podobnym wypadku tak pewna jak fakt, że słońce świeci, o ile ten ktoś nie przeszedłby natychmiast do obozu Sulli.

Cezar miał osiemnaście lat. Do tego wyjazdu został zmuszony, by ratować życie, a umierać nie chciał. W Rzymie zostawił ukochaną żonę, Kornelię, a wraz z nią malutką córeczkę, Julię. Zostawiał też matkę, Aurelię, z którą był w bardzo ciepłych, zażyłych stosunkach, zwłaszcza od czasu śmierci ojca przed czterema laty. Rodzina była dla niego najważniejsza, ale dlatego właśnie musiał uciekać, by Kornelia nie wpadła w ręce wroga.

Na samą myśl, że jego bliskim mogłoby się coś stać, Cezara ogarniała dzika furia. Był patrycjuszem, co prawda ze zubożałej rodziny, ale mimo wszystko. Był też ważną osobą, siostrzeńcem Mariusza, więc szczególnie narażonym na nienawiść Sulli. Jednak dyktator pozwolił mu ocalić życie i nakazał opuścić Miasto. Tego Cezar nie mógł zrozumieć.

Stał na pokładzie na szeroko rozstawionych nogach i poprzysięgał zemstę.

– Pokażę wam jeszcze – mruczał do siebie ze złością, choć jego oblicze było jak wycięte w kamieniu. – Nikt nie będzie lekceważył potomka rodu Juliuszów! Nikt nie będzie znieważał Cezara!

To nie była pycha, jedynie świadomość własnej wartości. Jednak musiał przyznać sam przed sobą, że imponował mu Sulla, a przedtem Mariusz. Obaj mieli ambicję stać się kimś wyjątkowym, obaj pragnęli zgarnąć władzę w Rzymie tylko dla siebie. To zaś wydawało się młodemu człowiekowi warte zachodu.

Wieczorny wiatr rozwiewał jego gęste czarne włosy, igrał z prostą tuniką. Młodzieniec stał niewzruszenie niczym spiżowy posąg, wzbudzając zdumienie wśród załogi okrętu. Był szczupłej budowy, ale na rękach, nogach i pod ubraniem odznaczały się wspaniałe mięśnie, wyrobione podczas ćwiczeń z bronią. Na twarzy, tak przerażająco młodej, malował się wyraz surowości, niepasujący do młodzieńca.

Mężczyźni na pokładzie pokazywali go sobie ukradkiem palcami i poszeptywali. Cezar już zdążył zdobyć sławę, a to dzięki temu, że Sulla darował mu życie. Ludzie zastanawiali się, kim był ten chłopak, że dyktator się zawahał. To, co Sulla wyczyniał na ulicach Rzymu i w rzymskich domach, było czymś gorszym niż zwykła rzeźnia. Krew obywatelska lała się strumieniami, partia optymatów zaś bała się triumfować, żeby czujne oko dyktatora nie zwróciło się przeciwko swoim.

Cezar wciąż był słaby po przebytej chorobie. Wciąż jeszcze czuł, że siły zeń uciekają. Gdyby nie choroba, zapewne udałoby mu się zaszyć w jakiejś norze w mieście i przeczekać, a potem przyjść do domu, do Kornelii. Ale on był chory, tak ciężko, że wydawało się, iż ramię Sulli będzie niepotrzebne. I gdy na wpół przytomny leżał na ulicy, znalazł go jakiś sullański żołnierz, którego Cezar przekupił resztą pieniędzy wyniesionych z domu.

Dyktator... Z tym wiązała się ogromna władza, wprost nieograniczona...

W myślach młodego człowieka zapanował chaos. Nigdy nie pragnął tytułów ani zaszczytów, dotąd chciał być tylko dobrym obywatelem, członkiem senatu, mężem i ojcem. To i tak dość jak na osiemnastolatka. Ale przyszła wojna domowa, najgorsza ze wszystkich możliwych, i uczyniła z niego mężczyznę w ciągu kilku godzin. Prawdziwego mężczyznę, który w jednej chwili zdecydował, czego chce w życiu.

A chciał pomścić swoją krzywdę, pomścić śmierć Mariusza i jego żony, samotność Kornelii, niepokój matki i siostry oraz wynagrodzić malutkiej Julii pierwsze miesiące bez ojca. Za to wszystko miała odpokutować partia optymatów, zwolenników mordercy w purpurowej todze.

Jeszcze nie teraz, myślał Cezar, stojąc nieruchomo na pokładzie i przesuwając ciężar ciała z jednego biodra na drugie, kiedy statek się kołysał. Teraz muszę czekać, uważać na swoje życie. Teraz jest czas nauki. Ale któregoś dnia nadejdzie czas wyrównania rachunków i wtedy Sulla i jego stronnicy zobaczą, z kim zadarli.

Ciemne chmury przesuwały się po niebie, zwiastując nadchodzącą noc. Cezar oderwał wzrok od linii horyzontu, gdzie majaczył słabo pas lądu, i udał się do swoich przyjaciół, by wraz z nimi zatopić smutki w winie.

Musiał czekać.

Republika także.

I

Geillis spoglądała na swojego męża, który wrócił właśnie z miasta. Celtyllus, odkąd urodził mu się syn, wodził wokół dumnym wzrokiem, stawiał kroki niczym pan i władca i, o ile to możliwe, stał się jeszcze bardziej wyniosły. Gdy wszedł do izby, natychmiast odszukał żonę wzrokiem.

Celtyllus był postawnym mężczyzną, w sile wieku – niedawno skończył trzydzieści pięć lat. Już zdążył się wsławić w bojach, a ponieważ był potomkiem możnego rodu, piastował urząd jednego z wodzów plemienia Arwernów. Swoje długie, ufarbowane na blond włosy, splecione miał w warkocze, a niebieskie, chłodne oczy patrzyły na ludzi przenikliwie.

Podszedł do żony, która wciąż leżała na posłaniu, i usiadł obok niej. Ubrany był w prosty strój, zwykłe spodnie i tunikę ściągniętą pasem ze srebrną ozdobną klamrą. Na szyi lśnił mu złoty torques, naszyjnik oznajmujący władzę, a na nadgarstkach połyskiwały bransolety.

– Dziecko śpi? – chciał wiedzieć. – Mam nadzieję, że jest zdrowe.

Celtyllus był w Gergowii, by załatwić swoje sprawy, a żonę zostawił pod opieką rodziny. Nie obawiał się, że coś jej się stanie, nikt nie ważyłby się tknąć żony Celtyllusa. On sam wybrał ją, bo była najpiękniejszą dziewczyną, z jaką miał do czynienia, chociaż sypiał wcześniej z ­innymi kobietami. Geillis jednak miała w sobie coś takiego, co przykuwało wzrok i drażniło zmysły.

Rzecz jasna, dziewczyna musiała się zgodzić, Celtyllus nie mógł jej tak po prostu pojąć za żonę. Najpierw musiał przedyskutować sprawę z jej bratem, jako że ojciec Geillis już nie żył. Ale Gobannicjon nie miał nic przeciwko takiemu szwagrowi jak Celtyllus, zatem kandydat na męża mógł oficjalnie pomówić z dziewczyną.

Tamtego dnia Geillis była zajęta wyplataniem koszy z wikliny i nie spodziewała się gościa. Odziana była skromnie, pomijając srebrną bransoletę na ramieniu. Było ciepło, nawet jak na październik. Długie blond włosy dziewczyny opadały na jej plecy niczym kaskady, co wprawiło Celty­llusa w istny zachwyt.

Gdy usłyszała, z czym do niej przyszedł, zdumiała się.

– Ależ ty masz kobietę, Celtyllusie – zauważyła. – Chcesz, żebym była twoją nałożnicą?

Gobannicjon stał obok, dyskretnie trzymając się z dala, ale słyszał całą rozmowę. Uważał, że Celtyllus jak na starającego się o rękę dziewczyny, jest nieco za stary, a poza tym miał już syna z nałożnicy. Wprawdzie nie było to niczym nienormalnym, wszyscy Celtowie praktykowali tego rodzaju obyczaje, ale brat Geillis i tak wiedział swoje. Z drugiej jednak strony, Celtyllus pochodził z możnego rodu, o jego przodkach śpiewano pieśni i opowiadano w czasie uczt, a sam Celtyllus, gdyby mógł, z pewnością ubiegałby się o tytuł króla.

Tyle tylko, że Celtowie nie życzyli sobie żadnych królów. Już nie.

Patrząc na Geillis, ten potężny mężczyzna tracił całą pewność siebie.

– Nie, Geillis, nie chcę, żebyś była moją nałożnicą – powiedział i potrząsnął głową. – Chcę cię za żonę. Za prawną, legalną żonę.

– A co z Emer?

– Jeśli taka będzie twoja wola, odeślę ją, jak tylko wygaśnie umowa.

Emer była kochanką Celtyllusa, którą sobie najął na rok. Takie obowiązywało prawo i jeśli mężczyzna chciał kontynuować tego rodzaju związek, musiał wypłacić kobiecie okup, coibche. Gdyby Celtyllus chciał poślubić Geillis, musiałby zapłacić za nią jej rodzinie, a jej samej wyznaczyć sumę pieniędzy, jakimi mogłaby dysponować po ewentualnym rozwodzie. Było to zbliżone do greckiej hedny, z tym że w Grecji kobieta nie miała prawa do rozwodu.

Geillis przystała na jego warunki i wyszła za mąż. Miała wtedy piętnaście lat i była równo dwadzieścia lat od niego młodsza. Nie mogła powiedzieć, by było to małżeństwo z miłości, ona po prostu korzystała na takim związku. Ale z biegiem czasu przywiązywała się coraz bardziej do swojego małżonka, który jak na razie nie sprowadzał do domu konkubin.

Ale teraz Geillis leżała w połogu, była nieczysta, nie wolno jej było pokazywać się wśród ludzi i nie mogła wykonywać żadnych obowiązków.

Celtyllus udał się do miasta, by stamtąd przywieźć do domu nałożnicę, która mogłaby wyręczać Geillis w obowiązkach. A także by sobie umilić czas, kiedy żona nie będzie w stanie wypełniać swoich powinności względem niego. Tak czy inaczej, musiał tę sprawę przedyskutować z żoną, inaczej być nie mogło. Geillis miała prawo, gdyby pomysł Celtyllusa jej się nie spodobał, zabrać swoje rzeczy i zażądać rozwodu, odejść do brata i dziecko zabrać ze sobą. Na razie bowiem podlegało jej opiece.

Celtyllus zdjął z ramion płaszcz i skinął na sługę, by mu podała napój. Arwernowie nie pijali wina, pili piwo jęczmienne lub zaprawiane chmielem. Wino było trunkiem Rzymian, pito je z okazji większych uczt lub uroczystości, ale na ogół zadowalano się rodzimymi trunkami. Posłanie żony znajdowało się na podłodze, podobnie jak wszystkie inne łoża w domu, toteż Celtyllus usiadł na słomie przykrytej skórami owczymi i wyciągnął przed siebie nogi.

Domostwo Celtyllusa wyglądało jak typowe domy naczelników. Zbudowane zostało na planie prostokąta, było obszerne, dawało schronienie wielu ludziom, bliższej rodzinie. Podmurówkę wykonano z kamienia, ściany z drewna i wikliny, a dach pokrywała słoma. Nie było komina, jedynie dymnik w dachu. Palenisko znajdowało się w głównej izbie i otoczone było murkiem, by ogień nie rozprzestrzeniał się dookoła. Dach podtrzymywały dwa rzędy kolumn, niemal tak jak w domach rzymskich, a po bokach budynku znajdowały się skrzydła, w których mieściły się sypialnie.

Dookoła domu Celtyllusa, wokół centralnego dziedzińca, rozmieszczone były inne domy, w których mieszkali niewolnicy, służba i klienci, dalsza rodzina i sprzymierzeńcy. Taka grupa domostw świadczyła o pozycji Celtyllusa, a im więcej ich było, tym naturalnie lepiej.

W centralnej izbie poza paleniskiem znajdował się też stół; był on najczęściej okrągły, by wszyscy członkowie rodziny mogli czuć się przy nim równi. Przy tym stole siadano na ziemi, na zwykłych wiązkach słomy.

Włosy Geillis opadały jej na czoło i ramiona, więc Celtyllus je odgarnął. Obok niej na posłaniu leżało niemowlę pogrążone we śnie. Dumny ojciec przez chwilę wpatrywał się w nie urzeczony, ale po niedługim czasie spochmurniał.

– Przeklęte prawa – mruknął pod nosem. – Po święcie Samain trzeba go będzie dać do adopcji.

– Nie tak prędko, jak sądzę – odparła Geillis. – Mam prawo karmić go przez trzy miesiące, zanim oddam go mamce. A i potem nie będziemy musieli go jeszcze oddawać. Mamy na to czas, dopóki nie skończy trzech lat. Możemy wybrać odpowiednią rodzinę.

Dziecko należało oddać do adopcji, pod opiekę innej rodziny, a do siebie przyjąć dziecko innych ludzi. Taki był obyczaj i w ten sposób między rodzinami wytwarzały się specyficzne więzy. Nie uchodziło też, by ojciec miał kontakt z dzieckiem publicznie do osiemnastego roku życia, czyli do czasu, gdy wolno chłopcu posługiwać się bronią.

Ale w domu to co innego.

Celtyllus znowu obrzucił syna czułym spojrzeniem, na jakie zapewne nie pozwoliłby sobie w obecności obcych.

– Chciałem z tobą porozmawiać o czym innym – powiedział powoli. – Byłem w Gergowii, by poszukać kobiety, Geillis.

– Chcesz mieć nałożnicę? Stać nas na to?

– Nie ty musisz się o to martwić. Ta kobieta odciążyłaby cię w pracach domowych teraz, kiedy masz dziecko.

– I sypiałaby z tobą?

Celtyllus uśmiechnął się pod nosem.

– Chyba ci to nie przeszkadza?

– Wolałabym, żeby z tobą nie sypiała – oświadczyła żona.

W jej niebieskich oczach lśniło coś, co jej małżonek bez trudu rozpoznał. To była zazdrość, uczucie nie do pomylenia z żadnym innym.

– Geillis, jesteś słaba, nie możesz ze mną teraz spać, póki wszystko się nie zagoi – tłumaczył. – A poza tym dopóki karmisz syna, nie możesz mieć kontaktów z mężczyznami. Wezmę ją na rok, potem odeślę, jeśli taka będzie twoja wola.

Geillis właściwie nie miałaby nic przeciwko pomocy w domu. Ona była prawowitą małżonką, a tamta kobieta byłaby tylko konkubiną. No i posiadanie przez Celtyllusa nałożnicy stanowiłoby o jego statusie. Nie każdy mógł sobie pozwolić na wypłacenie obcej kobiecie coibche, by spała w jego ramionach. Jeśli zaś urodziłaby mu dziecko, musiałby mu zapewnić utrzymanie. Geillis powinna więc być dumna z zamiaru męża, ale nie była.

Wiedziała, że takie praktyki są na porządku dziennym. Ona sama wychowywała się w domu z obcymi dziećmi, gdyż jej braci adoptowała inna rodzina. Ojciec obok żony miał dwie nałożnice, z którymi na zmiany regularnie sypiał. Czasami brał do łoża wszystkie trzy kobiety, o tym Geillis też wiedziała. Nie przeszkadzało jej to, takie sprawy były naturalne, podobnie jak fakt, że za dziewictwo wypłacano okup.

Po śmierci ojca zajął się nią brat, Gobannicjon. On też decydował o jej dalszej przyszłości, ale po omówieniu tego z Geillis. W społeczności galijskiej kobiety miały dużo do powiedzenia, jakkolwiek prym wiedli niezaprzeczalnie mężczyźni. Po śmierci męża często zdarzało się, że żona była zabijana, by nie dostała majątku w swoje ręce. Ale Geillis była spokojna, taki mąż jak Celtyllus nieprędko wybierze się na tamten świat.

– Zrobisz, jak uważasz – powiedziała wreszcie. – Jeżeli sądzisz, że potrzebna ci kobieta w obejściu, to weź ją.

Siliła się na obojętny ton, ale w głębi duszy czuła smutek. Nie chciała się dzielić mężem z nikim. Nawet jeśli miało to służyć jej tak zwanemu dobru.

Odwróciła się i spojrzała na śpiącego syna. Miał już dziesięć dni i otrzymał imię od swojego ojca. To imię miało mu służyć, dopóki nie osiągnie pełnoletności i otrzyma nowe po zakończeniu edukacji wojskowej. Teraz jej syn nosił imię Galvan, przyszłe okrywała jeszcze mgła tajemnicy.

Celtyllus pogładził ją po twarzy i wyszedł, nieświadomy, że zostawił ją zawiedzioną i wykorzystaną. Cóż, liczyła się z tym, że kiedyś Celtyllus sprowadzi nową kobietę, ale miała nadzieję, że nastąpi to później. W świetle prawa miał rację, ona musiała odczekać swoje dwa miesiące, zanim nie nastąpi rytuał oczyszczenia. Do tego czasu musiała tkwić w swoim obejściu, a dziecko wraz z nią. Celtyllus zaś z pewnością wiedział, co robi.

Tydzień później Celtyllus przywiózł nową konkubinę do domu. Geillis wstała już z posłania, ale nadal była słaba i wymagała rytuału oczyszczenia, ponieważ karmiła dziecko. Wolno jej było poruszać się tylko w obrębie własnego domu, wyjść zaś mogła jedynie na dziedziniec. Po zakończeniu okresu karmienia miała przejść rytuał i zostać na nowo włączona do społeczności. Małego Galvana miała karmić mamka wraz z innym dzieckiem, które w ten sposób stanie się jego bratem lub siostrą.

Legalna małżonka Celtyllusa wyszła na próg, by powitać jego nową nałożnicę. Była to dziewczyna z Gergowii, Aman, która zgodziła się być jego konkubiną przez rok. Miano jej za to nieźle zapłacić, a poza tym status nałożnicy naczelnika nie był do pogardzenia. Gdyby Celtyllus spłodził z nią dziecko, musiałby je uznać za swoje, tym bardziej, jeśli Aman była dziewicą.

To, że nie była, to już inna sprawa.

Geillis trzymała na rękach dziecko, kiedy jej mąż zsadził Aman z konia. Ta dziewczyna była starsza od małżonki Celtyllusa, z pewnością miała dwadzieścia lat, ale musiała pochodzić z niskiego rodu, skoro zgodziła się dla zysku zająć miejsce tymczasowej gospodyni. Miała ciemne włosy i oczy, a jej rodzina pochodziła z Massalii, co wskazywałoby, że miała greckich przodków.

Na zewnątrz obie kobiety uścisnęły sobie ręce, ale Aman musiała dostrzec niechęć we wzroku prawowitej małżonki, bo przy wszystkich dobrych zamiarach Geillis nie potrafiła tego ukryć. Aman przelękła się. To Geillis była tutaj panią, miała sporo do powiedzenia, jako że zarządzała dobrami swoimi i swego męża. Status konkubiny był niższy niż status żony, o tym wszyscy dobrze wiedzieli, Aman także.

– Piękne dziecko – ośmieliła się zauważyć, kiedy Celtyllus odszedł do koni. – Chłopiec?

Geillis miała ochotę ostro jej odpowiedzieć, ale zamiast tego podała jej dziecko na ręce.

– Galvan – powiedziała z uśmiechem. – Celtyllus ma jeszcze jednego syna z nałożnicy, Celtillognatosa. Ten przejmie po nim posiadłość i pociągnie dalej ród.

Aman rzuciła jej spojrzenie niepozbawione smutku. Ona była nałożnicą, a chociaż starsza, musiała się podporządkować żonie swego pana. Jej syn, jeżeli go urodzi, będzie należał do domowników Galvana, nigdy nie stanie się prawowitym spadkobiercą, jakkolwiek będzie dzieckiem Celtyllusa.

Ale Aman nie miała wyjścia. Jeżeli chciała kiedykolwiek zyskać męża, tak jak Geillis, musiała mieć pieniądze. Jej ojciec nie dałby jej posagu, bo nie miał z czego, więc Aman godziła się na rolę konkubiny, by na siebie zarobić. Celtyllus miał być jej drugim mężczyzną.

Spojrzała jeszcze raz na niemowlę, które otworzyło oczy i usiłowało skupić na niej swój wzrok. Jego oczy były błękitne, chłodne, wywołujące dziwne wrażenie. Aman nie spotkała się jeszcze z takimi oczami u dziesięciodniowego dziecka.

Wieczorem Geillis długo leżała wpatrzona w ciemny sufit nad sobą. Nie mogła zasnąć, chociaż utrudzona była dniem i zajęciami, jakie musiała wykonać. Co prawda, od razu zauważyła, że Aman jest doskonałą pomocą i wyręką, bo jakkolwiek Celtyllus posiadał niewolników, to parali się oni męską robotą, wyrabiali rozmaite przedmioty, byli to głównie rzemieślnicy. Kobiet było znacznie mniej i Geillis musiała wykonywać większość prac w obejściu, a teraz dochodziła jej także opieka nad dzieckiem.

Ale teraz, gdy wszyscy udali się już na spoczynek, ona przeżywała męki, zdając sobie sprawę, że jej miejsce u boku Celtyllusa zajęła ta ciemnooka dziewczyna. Geillis nie mogła ich nie słyszeć. Nie mogła też wątpić, że poczynania Celtyllusa sprawiają Aman przyjemność, gdyż z sąsiedniej izby dobiegały ją jęki, sapanie i westchnienia rozkoszy. Geillis zaciskała pięści, świadoma, że nie ma przystępu do męża, zanim nie odstawi Galvana od piersi. Wiedziała również, że jej małżonek pewnego dnia może sobie zażyczyć je obie do łóżka, a one będą musiały być mu posłuszne.

Razem z Aman...

Nie, tego by nie chciała za nic w świecie!

Niemowlę spało obok niej na posłaniu spokojnym snem. Geillis rozmyślała, zastanawiała się, co by zrobiła na miejscu tej obcej dziewczyny. Gdyby Celtyllus przyjechał do niej, zaofiarował jej okup i zapragnął jako nałożnicy, czy zgodziłaby się i zajęła miejsce u jego boku ze świadomością, że on ma legalnie poślubioną małżonkę?

Znała odpowiedź. Nie uczyniłaby tego choćby przez szacunek dla samej siebie.

To, co czuła do swego męża, nie było miłością. To było poczucie przynależności i wspólnoty, swego rodzaju oddanie i przywiązanie, ale Geillis nie kochała Celtyllusa. Tak przynajmniej uważała, co nie przeszkadzało jej w okazywaniu zazdrości o obcą kobietę.

Spojrzała na swego synka i zastanawiała się, czy on też w przyszłości będzie sypiał z dwiema albo i trzema kobietami, obarczony żoną i nałożnicami, nie mając nigdy dość miłości. Jej mały, niewinny chłopiec, który będzie musiał wykazać się w walce, zabijać ludzi i płodzić nowe dzieci. Czasami, gdy jeszcze nosiła go pod sercem, myślała nad tym, że nie chciałaby urodzić chłopca. Życie mężczyzn niekoniecznie musi być takie wspaniałe, jak podkreślają na każdym kroku. Nigdy w życiu nie chciałaby ujrzeć Galvana zakrwawionego na polu bitwy.

Zastanawiała się, dlaczego ona sama nie została wojownikiem. Mogłaby to uczynić, w Galii kobiety miały do tego pełne prawo. Przez myśl przeszła jej wiedźma Scatah, która dokonywała obrzędu wtajemniczania młodych chłopców w arkana wojenne i miłosne. Rytuał „pasowania” na żołnierza był tożsamy z pasowaniem na mężczyznę. Scatah, przerażająca, była piękna, zmysłowa i straszna. Geillis się jej bała, ale nie stykała się z nią często, bowiem wiedźmy – wojowniczki trzymały się z dala od wsi i większych społeczności. Wzywano je, kiedy były potrzebne, ale na ogół swoich rytuałów dopełniały w odosobnieniu.

Geillis ułożyła się wygodniej. Sen nie nadchodził, słyszała za to odgłosy miłości zza ściany. Zazwyczaj, gdy robili to krewni, Geillis nie miała trudności z zaśnięciem. To było naturalne, nawet kiedy przez cienkie przepierzenie słyszała ojca i jego nałożnice. Ale słuchanie, jak jej własny mąż uprawia miłość z obcą dziewczyną, jak robi jej to samo, co robił Geillis, było ponad jej siły.

Zasnęła nad ranem, kiedy tamci wyczerpani skończyli. Na myśl, że tak mają wyglądać wszystkie jej noce przez następne dwa miesiące, ogarniało ją zniechęcenie. Nie pomagał wcale fakt, że nadchodziła jesień, zbliżał się koniec roku, niebawem miało nadejść święto Samain. Święto ofiarowania pierwocin bogom, by ich obłaskawić.

Szkoda, że Aman nie wyda na świat dziecka do tego czasu, pomyślała Geillis cokolwiek bluźnierczo. Poczuła lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, ale nie przejęła się tym. Po jakimś czasie zmorzył ją sen, nie słyszała więc, że Celtyllus po odpoczynku z nową energią przystąpił do sycenia swoich zmysłów urokami nowej nałożnicy.

Nazajutrz Aman ledwo trzymała się na nogach. Celtyllus udał się do swoich zajęć, podczas gdy obie kobiety w ten piękny jesienny dzień wyszły na podwórze, by zająć się reperacją odzieży przed zimą. Galvan został w domu pod opieką niewolnicy, bowiem ciężko byłoby Geillis skupić się na pracy, trzymając jednocześnie niemowlę.

Wszystko wskazywało na to, że Galvan będzie pięknym dzieckiem. Po obojgu rodzicach miał odziedziczyć jasne włosy, jakkolwiek włosy Celtyllusa były ciemnoblond, regularnie farbował je sobie za pomocą krowiego moczu. Brązową barwę uzyskiwano dzięki orzechom, a rudą po zmieszaniu w odpowiednich proporcjach obu składników. Ale włosy Geillis miały piękny złocisty odcień, a jej oczy były przejrzyście błękitne jak jesienne niebo nad domostwem.

Była do tego szczupła, a po urodzeniu dziecka szybko wracała do formy. Co prawda, biodra jej się zaokrągliły, a piersi zwieszały się w dół pod ciężarem mleka, ale to miało się niebawem zmienić. Była też wysoka, a chód miała sprężysty, jak każda młoda dziewczyna.

Aman stanowiła jej przeciwieństwo. Ciemne długie włosy, splecione w warkocz, opadały jej na plecy, miała smagłą cerę po swoich helleńskich przodkach, a czarne bystre oczy spoglądały trzeźwo na świat. Była mocniej zbudowana niż Geillis, nadawała się z pewnością do rodzenia synów, ale też była wysoka, a wszystkie proporcje miała odpowiednie.

Geillis zwróciła uwagę, że Aman jest zręczna w swojej robocie. Naprawiały właśnie zimowe opończe, tej roboty nie zlecały niewolnicom, jako że one i tak miały dość zajęć. Mężczyźni kręcący się po obejściu unikali wzroku Geillis, a ona nie próbowała nawet na nich patrzeć. Wiedziała, że nie wolno, dopóki nie zostanie rytualnie oczyszczona. Taki obyczaj panował od dawna, jeszcze w czasach, gdy plemiona celtyckie wędrowały przez połacie Europy, szukając miejsca, gdzie mogłyby osiąść. I Geillis wiedziała, że nic tego nie zmieni, nawet gdyby Rzymianie mieli przyjść tu i wprowadzić swoje obyczaje.

Promienie ciepłego jesiennego słońca padły na jej twarz. Geillis odrzuciła warkocz na plecy i przyjrzała się konkubinie Celtyllusa. Aman miała pogryzione, opuchnięte wargi, a siadając, krzywiła się z bólu.

– Jeśli cię to męczy, zostaw – odezwała się Geillis. – Poradzę sobie.

Aman podniosła na nią swoje ciemne oczy, przywodzące na myśl odległą Helladę, o której Geillis tylko słyszała. Czasem do Gergowii przyjeżdżali helleńscy kupcy, którzy przywozili egzotyczne towary, wonne olejki, korzenne przyprawy z dalekich Indii, tkaniny nieznane w kraju Arwernów. Geillis bardzo lubiła targi, kiedy przyjeżdżali Grecy, znacznie bardziej, niż gdy przybywali tu rzymscy kupcy. Rzymianie byli ludźmi stanowczymi, tkwiła w nich z jednej strony jakaś dziwna surowość, z drugiej zaś obdarzeni byli ognistym temperamentem, co dawało niezwykle urozmaiconą mieszankę.

Ale Geillis bała się Rzymian. Ich apetyt na władzę był nie­pohamowany.

– Mój małżonek zmęczył cię w nocy? – domyśliła się Geillis. – Wiem coś o tym. Potrafi wycisnąć z ciała resztki sił.

Aman spojrzała na nią podejrzliwie.

– Mówisz tak, jakbyś nie była zazdrosna o mnie – powiedziała wreszcie. – A przecież dobrze wiem, że jesteś mi niechętna.

Geillis roześmiała się.

– Dobrze byłoby mieć męża tylko dla siebie – stwierdziła. – Ale przy temperamencie Celtyllusa niechybnie opadłabym zupełnie z sił. Poza tym, kiedy będzie sypiał z tobą, ja będę miała pewność, że nie zajdę znowu w ciążę w ciągu najbliższych nocy. Naprawdę nie mam na to ochoty.

– Nie stosujecie żadnych ziół? – zdumiała się Aman.

– Nie, a ty?

Aman się uśmiechnęła.

– Byłam nałożnicą już raz. Gdybym nie piła wywaru z ziół, pewnie miałabym już dziecko. Dziwi mnie, że Celtyllus o tym nie wie.

– Celtyllus nie dba o takie sprawy, a mi nikt nigdy tego nie wyjaśnił.

Spojrzała na Aman uważnie i stwierdziła, że ta kobieta nie jest głupia. Nie mogła też być jej rywalką, zajmowała niższą pozycję. A co do nocy z Celtyllusem, to faktycznie potrafił on zamęczyć kobietę na śmierć. Często Geillis budziła się z okropnym tępym bólem w podbrzuszu i była pewna, że ma obite wszystkie kobiece narządy w środku. Celtyllus bowiem był wybitnie hojnie obdarzony przez naturę, ale to, co na krótszą metę dawało nieopisaną rozkosz, na dłuższą sprawiało potworny ból. A Celtyllus nie należał do mężczyzn, którzy zadowalają się jednym aktem w ciągu nocy. Często kochał się z Geillis do rana, bez wytchnienia i ze zdumiewającą siłą.

– Twój syn jest bardzo pięknym dzieckiem – zauważyła Aman. – Pewnie zostanie kiedyś naczelnikiem.

Geillis wcale tego nie pragnęła, jakkolwiek wiedziała, że dla mężczyzn stanowi to olbrzymie wyróżnienie i zaszczyt. Ona wcale nie chciała, by jej malutki synek stał się kiedyś wielkim wodzem, zabijał ludzi i gnał na wojny. Plemiona celtyckie nigdy nie potrafiły żyć w zgodzie przez dłuższy okres, a Arwernowie byli nękani bezustannie przez Eduów z północy, którzy zamieszkiwali masyw między rzekami Liger i Maroną. Sprzymierzeńcami Arwernów byli Sekwanowie, ale prawdziwe niebezpieczeństwo polegało na tym, że Eduowie byli sprzymierzeńcami Rzymu, a to mogło się okazać groźne.

Tak więc Geillis wiedziała, że jej syn pewnego dnia stanie się wojownikiem, że nauczy się tego ponurego rzemiosła i pewnie stanie na czele wojsk, prowadząc je do jakiejś bitwy.

– Nie wiem – odparła zamyślona. – Celtyllus ma jeszcze jednego syna. Czasami chciałabym, żeby to on został naczelnikiem.

– Boisz się?

– A która matka nie boi się, że jej dziecko polegnie w bitwie? – zapytała Geillis. – Mężczyźni uważają, że śmierć na wojnie jest czymś chwalebnym, ale ja wcale tak nie myślę. Podczas ostatniej wojny z Germanami zza Renu zginęło wielu mężczyzn. I to wcale nie było chwalebne, kiedy reszta wracała bez rąk albo nóg i kiedy nieszczęsne kobiety wyły z rozpaczy na wieść o poległych.

Aman patrzyła gdzieś daleko, zamyślona.

– Zawsze tak było i zawsze będzie, Geillis – szepnęła. – Moi przodkowie mieszkali w Massalii. Jak myślisz, czy to była wielka chwała, kiedy wkroczyli tam Rzymianie?

Geillis nie odpowiedziała. Bała się Rzymian, odczuwała przed nimi dziwny, nieuzasadniony lęk. Właściwie nie był on do końca bezpodstawny, zwłaszcza gdy obserwowała, jak ci dawni rolnicy znad Tybru zagarniali jedną prowincję za drugą, latynizowali wszystko dookoła, podbijali każdy naród, jaki im stanął na drodze, nie przejmując się zgoła nikim ani niczym, wszystko włączali do swojej Republiki, a z pokonanymi rozprawiali się krwawo i bezwzględnie, burząc miasta i ciągnąc ludzi do niewoli. Geillis słyszała o Kartaginie i Koryncie, nie było to znowu tak dawno temu. Słyszała o Grecji i Macedonii, o walkach na Wschodzie z Partami, o Syrii, gdzie usiłowano narzucić rzymską władzę, o podbitej Hiszpanii i wojnach z Luzytanami, którzy nie chcieli się podporządkować. Wieści o tych wojennych zawieruchach docierały, rzecz jasna, do Gergowii, bo jakżeby inaczej.

Dlatego właśnie Geillis się bała. Wiedziała, że pewnego dnia Rzymianie wyciągną ręce po Galię, że będą chcieli ją zagarnąć dla siebie, i miała nadzieję, że nie nastąpi to za jej życia ani za życia jej syna.

Wiedziona jakimś instynktem wstała i weszła do izby, w której leżał Galvan. Dziecko nie spało, a że na dworze było ciepło, Geillis włożyła go do wiklinowego kosza wymoszczonego delikatnymi owczymi skórami, i wyniosła przed dom. Galvan mrużył swe błękitne oczka od intensywnego jesiennego słońca.

– Nie chcę, żebyś był wielkim wojownikiem – szepnęła matka. – Chcę, żebyś był zwykłym galijskim chłopcem, żebyś dorastał w wolnym kraju i zestarzał się jak każdy zwykły człowiek. Nie chcę, żebyś walczył z innymi narodami. Nie chcę, żebyś zginął gdzieś w rzymskiej niewoli!

W oczach Aman błysnęło coś, czego Geillis nie umiała pojąć. Nigdy potem o to nie pytała, zresztą zapomniała po niedługiej chwili. Ale Aman zapamiętała tamte słowa wypowiadane przez niespokojną matkę i wiele lat później przypomniała je sobie w zupełnie innych okolicznościach.

Ale tego dnia obie kobiety z uśmiechem pochylały się nad dzieckiem i do głowy by im nie przyszło traktować poważnie słów wypowiedzianych przez Geillis w chwili rozczulenia. Galvan, syn Celtyllusa, był tylko niemowlęciem, wiele wody w rzece Elaver miało upłynąć, zanim wolno mu będzie oficjalnie chwycić broń do ręki. Tego dnia słowa były jedynie słowami, bez znaczenia.

– Gdy minie rok, będę chciała, by Celtyllus przedłużył z tobą umowę – powiedziała Geillis nieoczekiwanie. – Chyba że ty będziesz miała coś przeciwko temu.

Aman się zdumiała. Nie spodziewała się takich słów z ust tej dumnej dziewczyny, która powitała ją wczoraj niechętnym, zimnym wzrokiem.

– Nie mam nic przeciwko temu – odparła. – Dla mnie to nawet lepiej.

Geillis podała jej rękę i Aman uścisnęła ją, jakby przypieczętowywała pakt. Dla niej taki układ był bardzo korzystny, podwoiłoby to jej zarobek. Nie wiedziała jeszcze, jak bardzo przywiąże się do rodziny Celtyllusa i że Geillis stanie się jej przyjaciółką na całe życie.

Tego jednak żadna z nich nie mogła wiedzieć tamtego dnia, gdy spokojnie reperowały zimowe ubrania Celtyllusa.

Święto Samain było dla Celtów najważniejszą uroczystością w roku. Oznaczało koniec lata i początek zimy, aczkolwiek przypadało na pełnię jesieni. W kalendarzu rzymskim był to pierwszy dzień miesiąca o nazwie november. Ten dzień był niebezpieczny, ponieważ stał otworem dla wszystkich zmarłych, którzy mogli wtedy przenikać do świata żyjących, tak samo jak żywi mogli na chwilę zajrzeć do świata duchów.

Było to święto ofiarowania pierwocin bóstwom piekielnym. Wszystko, co się urodziło jako pierwsze w czasie poprzedzającym święto albo i w samym dniu Samain, poświęcano bogom. W każdym razie wcześniej ofiary tego rodzaju praktykowane były w całej Celtyce, nie tylko w kraju Arwernów. Ale odkąd Rzymianie zaczęli panoszyć się w Narbonii i w swojej Prowincji, jak nazywali Galię Zaalpejską, Celtowie zaprzestali ofiar z ludzi, zastępując ich zwierzętami. Wpływy rzymskie stały się nazbyt widoczne na całym terytorium galijskim.

Poza świętem Samain także składano ofiary różnym bogom, aby ich sobie zjednać. Ofiara dla Teutatesa była topiona, zanurzano jej głowę w zbiorniku pełnym wody. Aby ubłagać Eusa, boga wojny, wieszało się ofiarę na drzewie i rozrywało na kawałki, Taranisa zaś zjednywano, paląc wiklinowe kukły, w których zamknięci byli ludzie. Jednak w ostatnich dziesięcioleciach powoli odchodzono od ofiar z ludzi, co nie znaczy, że zupełnie ich zaniechano. Zdarzały się jeszcze tego typu praktyki, zwłaszcza po klęskach żywiołowych, ale coraz rzadziej, gdyż wraz z wpływami rzymskimi docierały ich hasła o poszanowaniu i nietykalności wolnego człowieka. Efekt miało to taki, że początkowo składano ofiary z niewolników, jednak obecnie coraz częściej od tego odchodzono i składano w ofierze raczej zwierzęta.

Tak czy owak święto Samain nadal było najważniejsze i największe ze wszystkich. W tym roku Geillis nie mogła się na nim pokazać, ponieważ nadal karmiła dziecko i była nieczysta, a mąż wciąż jeszcze nie sypiał z nią. Ona jednak bynajmniej nie była smutna z tego powodu, nie przejawiała też żadnych oznak przejęcia.

– Nie lubię tego święta – wyznała Aman, karmiąc Galvana rano. – Chociaż nigdy nie mogłam się do tego przyznać. Tobie jednak mogę zaufać, mam nadzieję. Nienawidzę, kiedy krew leje się strumieniami. Czym innym jest palenie pierwszych kłosów zboża, a czym innym uśmiercanie noworodków.

Aman pokiwała głową zamyślona. Samain było ważne, oznaczało początek nowego roku, a gdyby nie składano bogom ofiar, odwróciliby się oni od ludzi i zesłali nieurodzaj, chorobę albo śmierć. Z bóstwami piekielnymi nie należało żartować, jakkolwiek ona sama też nie przepadała za składaniem ofiar.

Aman bowiem miała w pamięci jedno Samain, gdy jej matka urodziła dziecko. Zdarzyło się to dzień przed świętem i matka Aman modliła się, by tak się nie stało. Aman miała wtedy pięć lat i doskonale wszystko pamiętała. Rozumiała wtedy już, skąd się wzięło dziecko i że to jej brat albo siostra. Ale widziała je potem tylko jeden jedyny raz, na ołtarzu ofiarnym w święto Samain.

– Pojutrze oddam Galvana mamce – powiedziała Geillis, odsuwając syna od piersi. – Jeszcze tylko tydzień i będę wolna. Będę mogła poruszać się wśród ludzi jak zwykły, nieskażony niczym człowiek.

Galvan miał już dwa miesiące i zapowiadał się na wspaniałe dziecko. Rósł jak na drożdżach, z dnia na dzień stawał się coraz ładniejszy, był powodem do dumy dla Celtyllusa, no i dla Geillis, rzecz jasna. Aman także uwielbiała chłopca, rozpieszczała go, ilekroć Geillis poleciła się nim zająć. Kochała go jak własnego syna.

Ona sama podejrzewała, że jest brzemienna, ale na razie nie chciała tego nikomu mówić. Sypiała z Celtyllusem od dwóch miesięcy, noc w noc, i powoli miała tego dosyć. Rada była, że niebawem Geillis wróci do łask, czy może raczej przestanie być uważana za skażoną, i Celtyllus zajmie się nią. Aman nie kochała Celtyllusa, chociaż przyjemnie jej z nim było, a on sam zaliczał się do porządnych ludzi.

Tyle tylko że miał wygórowane ambicje, pragnął zostać kimś więcej niż tylko naczelnikiem. Ale Aman była nim zmęczona, tym jego wiecznym nienasyceniem, jego niesamowitą zdolnością do regenerowania sił, a także jego olbrzymim członkiem, który zdawał się ją rozrywać na kawałki. Z początku to było wspaniałe, ale potem Aman miewała coraz większe trudności z siedzeniem czy normalnym chodzeniem.

Jak Geillis mogła to znosić? Ta szesnastoletnia dziewczyna!

W osadzie panował niepokój, krzątanina przed świętem i nastrój wyczekiwania. Tego wieczora kapłan miał złożyć ofiary, zanieść modły do bogów z prośbą o udany kolejny rok, o dobrą, łagodną zimę, o obfite zbiory latem, o pomyślność, szczęście na polowaniu i o pokój z innymi narodami celtyckimi. To był wielki dzień, ale obie kobiety wolały się trzymać razem i nie odstępować daleko od domu. Mogło się zdarzyć, że jakiś zmarły zabłąka się wśród żywych i nie będzie chciał odejść, że zaczepi je i zechce wciągnąć do zimnego świata zmarłych...

Dlatego szukały nawzajem swojego towarzystwa. Celtyllusa nie było w domu, miał obowiązki do wypełnienia podczas święta. Musiał zatroszczyć się o gości, którzy przybyli na Samain z innych miast i osad, dlatego swoje kobiety zostawił w domu. Służba i niewolnicy kręcili się między obejściami, czerwone i brązowe liście szeleściły na wietrze, jesień królowała w pełni.

Geillis wyszła na podwórze.

Drgnęła.

Przed domem stała Scatah, ta sama, która pomagała jej podczas porodu. Odziana była strojnie, a jej długie rude włosy spływały po ramionach i piersiach do pasa, harmonizując z liśćmi na drzewach. Scatah zwykle nosiła się inaczej, ale tego dnia wypadało być wystrojonym. W ręku trzymała kostur, chociaż była młoda, mogła mieć około dwudziestu pięciu lat. Jej fascynująca twarz wydała się dziwna Geillis, dziwna i przerażająca.

Imię Scatah pasowało do jej postaci.

Czarownica podeszła do sparaliżowanej ze strachu Gei­llis, uśmiechając się tajemniczo. A może to tylko Geillis miała takie wrażenie? Faktem było, że nie widywała tej dziwnej postaci zbyt często, bowiem Scatah jako wiedźma, a w dodatku wojowniczka, miała zgoła inne obowiązki. Podczas wojny zagrzewała żołnierzy do walki, sama także brała udział w bitwach. Wśród Celtów nie było to niczym niezwykłym. Pod obcisłą suknią kryła się wspaniała sylwetka i o tym Geillis doskonale wiedziała. Wystarczyło spojrzeć na tę kobietę, która prężnym krokiem zbliżała się do drzwi.

– Nie musisz się mnie bać, Geillis – odezwała się. – Idąc z mojej siedziby, musiałam po prostu przejść przez twoje domostwo, tędy jest najbliżej.

Geillis przełknęła ślinę. Zauważyła, że Aman także wyszła na próg i przypatrywała się obcej kobiecie swymi bystrymi oczami.

– Czy mogę obejrzeć twojego syna? – zapytała Scatah, nadal się uśmiechając. – Pomogłam mu wszak przyjść na świat, chciałabym go zobaczyć.

Geillis skinęła Aman głową i nałożnica czym prędzej poszła po dziecko. Rude włosy Scatah targał delikatny jesienny wiatr. Na widok niemowlęcia wiedźma uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

– Rośnie ci wspaniały syn, Geillis – powiedziała. – Będzie z niego wielki wojownik. Tak, sama go wyszkolę, ja i moja córka Uatah.

– Ale ja nie chcę, żeby on walczył! – wyrwało się Geillis, zanim zdążyła pomyśleć. – Nie chcę, żeby poszedł na wojnę i zginął.

Zielone oczy Scatah skierowały się wprost na nią. Te oczy były niezwykłe, jasnozielone i tak chłodne, że przywodziły na myśl seledynowy lód. Czarne źrenice odbijały się w nich w niezwykły sposób, czyniąc oczy czarownicy jeszcze bardziej przenikliwymi.

– Twój syn może się stać największym wojownikiem, jakiego Celtyka widziała kiedykolwiek – oznajmiła. – Ale widzę na jego drodze cień, bardzo potężny. Jeżeli Galvan poradzi sobie z tym cieniem, okryje się wielką sławą.

– A jeśli nie?

Scatah patrzyła jej długo w oczy.

– Każdy z nas ma swoją drogę i swój kres – powiedziała w zamyśleniu. – Nie wiem, jaka śmierć czeka twojego syna. Nie widzę tak daleko, nie znam drogi tego drugiego człowieka. Alpy zasłaniają mi widok.

Geillis i Aman spojrzały po sobie.

– Czyli ten cień, ten człowiek to Rzymianin? – zapytała Geillis przestraszona.

– Tak, to jeden z nich – przyznała Scatah. – Ale nie znam jego zamiarów, nie wiem, co chce uczynić. Ja tylko przeczuwam, a Galvan sam będzie szedł własną drogą i decydował o swoim losie. Pamiętaj, Geillis, każdy sam buduje swoją przyszłość i dokonuje wyboru.

Geillis aż za dobrze zrozumiała, co Scatah chciała jej przez to powiedzieć. Jeżeli Galvan pójdzie walczyć przeciwko temu Rzymianinowi, niechybnie zginie. Jeśli zostawi go w spokoju, będzie się cieszył długim życiem.

Zielone oczy Scatah wytrącały ją z równowagi.

Wiedźma skierowała swój wzrok na Aman. Na jej kształtne usta wypłynął nowy uśmiech, tym razem pozbawiony demonizmu.

– Tak, spodziewasz się dziecka Celtyllusa – uśmiechnęła się. – Urodzisz mu syna, to pewne. Ale to będzie ostatni syn Celtyllusa.

Roześmiała się cicho, tajemniczo, po czym pozdrowiła obie kobiety i odeszła w stronę osady, gdzie tego wieczoru miały być składane ofiary.

– Jak ja nienawidzę takich przepowiedni! – wybuchnęła Geillis, kiedy wiedźma zniknęła za zabudowaniami. – Taka mądra ja też potrafię być! Jeśli mądrze wybierze, to czeka go długie życie, dobre sobie!

Aman także nie wyglądała na zadowoloną.

– Ona musi wiedzieć, że człowiek nie do końca decyduje o swoim losie – mruknęła. – Los narzuca mu sposób postępowania.

– Jeśli ten jakiś Rzymianin faktycznie zechce bić się z Galvanem, to wcale nie jest powiedziane, że musi być lepszy od mojego syna.

Aman przyłożyła rękę do brzucha, wciąż jeszcze płaskiego.

– Co ona chciała powiedzieć przez to, że moje dziecko będzie ostatnim synem Celtyllusa? – zapytała.

– Nie wiem, może następna będzie córka? – wyraziła swój pogląd Geillis. – Że też ta kobieta wie takie rzeczy! Naprawdę jesteś brzemienna, Aman?

– Tak mi się wydaje.

– No tak – westchnęła Geillis. – To Celtyllus potrafi robić najlepiej! Płodzić dzieci!

Aman spojrzała na nią z rozbawieniem.

– To wcale nie takie przyjemne, jak się może wydawać – stwierdziła. –Tak naprawdę to okropny ból.

– Tak, wiem coś o tym – mruknęła Geillis. – On powinien mieć ze dwadzieścia kobiet na raz, bo jedna nie wytrzyma długo tego jego wielkiego, twardego...

Popatrzyła na Aman i obie wybuchnęły śmiechem. Ponury nastrój wywołany przez Scatah i jej przepowiednie powoli się oddalił. Geillis wzięła syna z objęć Aman i przytuliła do siebie.

– Brednie – oświadczyła zdecydowanie. – Ta przeklęta Scatah powinna siedzieć w swojej norze i tam snuć proroctwa. Może by tak kiedyś przepowiedziała, że Rzymianie przestaną się wtrącać w nieswoje sprawy i szukać pretekstów do ekspansji dalszych podbojów!

Aman też była tego zdania, ale nie powiedziała nic, tylko wymownie zacisnęła usta. Ona też uważała, że ponure wiadomości Scatah powinna raczej zostawić dla siebie.

Dwa dni po święcie Samain, kiedy rozpoczął się już dla Celtów nowy rok, Geillis przekazała swojego syna mamce. Nie równało się to jeszcze z adopcją, wciąż jeszcze Galvan pozostawał pod jej opieką i tak miało być do trzeciego lub czwartego roku życia. Potem dziecko należało oddać do obcej rodziny, by zacieśniać więzy międzyplemienne. Ale tego dnia Galvan miał ssać mleko innej kobiety, a Geillis w siedem dni po odstawieniu syna miała zostać rytualnie oczyszczona.

To zaś miało oznaczać, że będzie jak kiedyś pełnoprawną członkinią wspólnoty, a Celtyllus wróci do jej łóżka. Gei­llis w sekrecie poprosiła Aman o przygotowanie ziół, bo nie chciała mieć teraz więcej dzieci. Pragnęła swoją uwagę skoncentrować na Galvanie, dopóki ten nie zostanie oddany do adopcji, a ona sama będzie wtedy mogła zajść w kolejną ciążę.

Żal jej było rozstawać się z dzieckiem, nawet jeśli chodziło tylko o ssanie piersi. Geillis kochała synka tak bardzo, że nie chciała, by pił mleko innej kobiety. Niemniej rozumiała, że tak każe obyczaj i nie da się tego zmienić.

Mamka pochodziła z jej własnej klienteli czy może raczej z klienteli Celtyllusa. Miała na imię Ramona i niedawno urodziła swojego synka, wobec czego świetnie się nadawała na karmicielkę. Syn Ramony miał się stać bratem mlecznym Galvana, a to oznaczało więź na całe życie.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że Geillis poczuła ucisk zazdrości na widok Galvana w objęciach obcej kobiety, chociaż z Ramoną rozmawiała każdego dnia, wydawała jej polecenia i niejednokrotnie pomagała przy pracy. Ramona była starsza od Geillis, miała prawie trzydzieści lat, ale między innymi właśnie dlatego Geillis zdecydowała się na nią. Była pewna, że ta dojrzała kobieta, mająca już troje dzieci, zapewni jej synkowi odpowiednią opiekę.

Mimo to Geillis poczuła pustkę, kiedy nie musiała dźwigać niemowlęcia na własnych rękach. Przedtem zajmowała się nim sama albo na zmianę z Aman, ale teraz odpowiedzialność za dziecko spoczywała także na mamce. Gdyby Geillis nie spodobał się sposób, w jaki Galvan jest traktowany, mogła kazać Celtyllusowi zabić mamkę.

Oczywiście Geillis nie zamierzała tego robić, to się nie mieściło w jej głowie. Chociaż w jej żyłach płynęła krew celtyckich wojowników, ona sama nie należała do ludzi lubujących się w rozlewie krwi, nie uważała też, że karanie śmiercią jest dobre. To powodowało, że ludzie bali się swoich panów i buntowali się przeciwko nim. Geillis niejedno słyszała o buntach uciskanych niewolników, tak w Rzymie, jak i w samej Galii.

Tydzień po przekazaniu Galvana Ramonie Geillis została rytualnie oczyszczona. Cieszyło ją to i nie jednocześnie. Z jednej strony bowiem mogła się teraz pokazywać wśród ludzi, jechać z Celtyllusem do Gergowii, uczestniczyć w zabawach i ucztach, z drugiej zaś bezpiecznie się czuła w domu, z ciepłym niemowlęciem u boku, kiedy jej świat zawęził się do własnego podwórza, a wszystkie sprawy innej wagi nie musiały jej obchodzić. Jako położnica, a potem kobieta skalana przez fakt karmienia piersią, Geillis czuła się otulona ciepłą mgiełką, bezpieczna i otoczona troską. Teraz musiała wracać do swoich obowiązków.

Stało się to dla niej nader oczywiste wieczorem, kiedy Celtyllus odesłał Aman do sąsiedniej izby, gdyż chciał spać z żoną tej nocy. Aman odetchnęła z ulgą, jako że mogła odpocząć od jego rozpasania, a poza tym bała się, że Celtyllus okaże się zbyt ciężki dla dziecka. Kiedy szła na spoczynek, wymieniły z Geillis rozbawione spojrzenia.

Ale Geillis spragniona była uścisku mężczyzny. Doszła już zupełnie do siebie po porodzie, chciała poczuć Celty­llusa w sobie, w całej jego olbrzymiej okazałości. Pragnęła doświadczyć tego cudownego oszołomienia, kiedy poruszał się w niej, gdy miażdżył jej wargi swoimi ustami, gdy ją brał mocno i brutalnie, tak że sprawiało jej to ból. I chciała mieć świadomość, że Celtyllus znowu należy do niej, tylko do niej i że jej pragnie, jakkolwiek zaprzyjaźniła się z Aman.

Tej nocy to Aman leżała na posłaniu, nie mogąc zasnąć. Słyszała jęki Geillis, jej świszczący oddech, i uśmiechała się w ciemności. Ona sama miała tego na razie dosyć, ale po oczach Geillis poznawała, że młoda małżonka jest za tym stęskniona. Aman słyszała szelest słomy i stukot, dyszenie Celtyllusa i prawie widziała jego twarz wykrzywiającą się w rozkoszy, jego niemal zwierzęcą żądzę w oczach. Czuła rozpychającą ją nabrzmiałą męskość z pulsującymi żyłami, której nigdy nie potrafiła do końca objąć ustami, i niemal widziała napinające się w wysiłku mięśnie jego płaskiego brzucha i stalowych ramion.

Tak, Geillis z pewnością radośnie przyjmie małżonka tej nocy.

Aman odwróciła się do ściany. Pomyślała sobie, że ona też chciałaby kochać się kiedyś z własnym mężem, wiedząc, że jest jego prawnie poślubioną kobietą. Ale spodziewała się dziecka Celtyllusa i jej szanse na poślubienie kogoś zamożnego malały. Gdy urodzi syna, a Celtyllus go uzna, ona stanie się pełnoprawnym członkiem rodziny. Przez pierwsze miesiące po urodzeniu dziecka nie będzie jej wolno wychodzić do ludzi, potem zaś przez kilka lat będzie musiała się nim opiekować.

Jeżeli Aman pragnęła czegokolwiek, to tylko miłości i poczucia więzi, ale wiedziała, że rzadko który mężczyzna kieruje się uczuciem w wyborze małżonki. Raczej decydują o tym inne względy, a ona tak bardzo chciała kogoś kochać i by ktoś kochał ją.

Cóż, musiała się pogodzić z tym, że zostanie w rodzinie Celtyllusa.

Tyle że Aman nie posiadała tej wiedzy co Scatah i nie miała pojęcia, jak inaczej od przewidywań ułoży się jej życie. Nie wiedziała tego także Geillis, czekająca w objęciach Celtyllusa na kolejną dawkę miłości tej nocy.

Na posłaniu mamki spał zaś Galvan, jedyny legalny syn Celtyllusa, któremu Scatah przepowiadała już we wczesnym niemowlęctwie bardzo trudny wybór życiowej drogi. Ale Scatah nie miała wpływu na bieg wydarzeń, nie mogła też przewidzieć, co wydarzy się za wiele lat. Ona miewała tylko przeczucia i niejasne wizje.

Sny i wizje zaś nie mogą informować o odległych w czasie wydarzeniach.

II

Gobannicjon rozsiadł się wygod­nie przy stole swego szwagra Celtyllusa i rozprostował obolałe nogi. Wracał właśnie z Rzymu, gdzie udał się wraz z innymi Arwernami w interesach. Być może brzmiało to trochę dziwnie, ale Gobannicjon lubił jeździć do Rzymu. To miasto go porażało, fascynowało i budziło w nim strach. Za każdym razem, kiedy się tam wybierał, zastanawiał się, jak to możliwe, że jedno niewielkie plemię Latynów zdołało zbudować tak wspaniałe miasto, podbić wszystkie narody italskie i rozlewać się dalej po całym świecie.

Handlował z Rzymianami swoimi wspaniałymi wyrobami złotniczymi i nie tylko. Jego imię mówiło samo za siebie, oznaczało kowala wojny, i tak się składało, że oba człony były dopasowane do natury tego człowieka. Gobannicjon był bowiem rzemieślnikiem, wytwarzał z metali bardzo ładne ozdoby, które kobiety chętnie kupowały, a gdy zachodziła potrzeba, przeistaczał się w zręcznego wojownika.

Celtyllus rad był tej wizycie, bowiem chętnie dowiedziałby się, jaka sytuacja panuje za Alpami. Gobannicjon wyjechał pół roku temu, ale też pewnie mnóstwo czasu zeszło mu w Prowincji Rzymian, którą oni nazywali Galia Togata albo Transalpina.

– Co tam słychać w szerokim świecie, szwagrze? – zapytał, kiwając jednocześnie ręką na sługi, by napełniły puchar gościa piwem. – Co tam znowu ci Rzymianie knują?

Gobannicjon upił solidny łyk piwa i z hałasem odstawił naczynie na stół. Kątem oka obserwował Aman, nałożnicę Celtyllusa od trzech lat, która krzątała się po obejściu, a jej i Celtyllusa syn dreptał na swoich małych nóżkach i czepiał się jej spódnicy. Miał na imię Brennus, na pamiątkę tamtego Brennusa, wielkiego wodza, który napadł ongiś na Rzym.

– Ano nic nie knują – odparł pogodnie. – Ich dyktator zmarł niedawno w swojej willi.

– Chcesz powiedzieć, że stary tyran nie żyje?

– Nie nazwałbym Sulli tyranem – powiedział Gobannicjon. – Ten człowiek miał takie same zapędy polityczne jak ty, Celtyllusie. Chciał zostać jedynowładcą.

Celtyllus wlepił wzrok w swego szwagra i potrząsnął zdumiony głową.

– A skąd ty możesz wiedzieć, co ja zamierzam? – zdumiał się.

– Większość ludzi to wie. W tak małej miejscowości jak ta niczego nie można ukryć na dłużej, Celtyllusie. Jak się miewa moja siostra?

– Doskonale – mruknął Celtyllus. – Mam ją zawołać?

Gobannicjon w rzeczy samej pragnął zobaczyć się z Geillis, toteż Celtyllus skinął na sługę, by zawołała jego żonę. Geillis nabrała zwyczaju wystawiania latem krosien przed dom, bo tam łatwiej i przyjemniej jej się przędło, a Celtyllus nie sprzeciwiał się temu. Geillis miała spokój przez kilka godzin dziennie, podczas gdy mały pędrak kręcił się przy niej wraz ze swoim przyrodnim bratem.

– Celtillognatos wraca niebawem do domu – powiedział od niechcenia. – Przyjedzie tu na uroczystość adopcji Galvana.

Gobannicjon zamyślił się. Tak, Galvan miał już trzy lata, należało go oddać innej rodzinie. Pomyślał, że sam chętnie by zabrał do siebie małego siostrzeńca i wychował na porządnego człowieka, ale Celtyllus nie zechce pewnie zacieśnić więzi rodzinnej jeszcze bardziej.

Usiłował przypomnieć sobie Celtillognatosa, syna, którego Celtyllus miał z Emer, swoją wieloletnią konkubiną. Był to cichy chłopiec, którego Gobannicjon widywał tylko podczas wizyt u Celtyllusa, bowiem nie wypadało, by ojciec pokazywał się publicznie z niedorosłym synem. Gobannicjon też oficjalnie nie pokazywał się w towarzystwie swojego syna, który miał już dziesięć lat. Nie przeszkadzało mu to jednak darzyć dziecka silnym uczuciem.

Weszła Geillis i rozproszyła myśli Gobannicjona. Chociaż brat nie widział jej raptem pół roku, wydało mu się, że uległa zmianie. Ale nie, pozostała taka sama, jaką ją widział jesienią. Może tylko tyle, że z każdym miesiącem nabierała godności, jaka przystoi żonie naczelnika. Wysoka i smukła przywodziła na myśl topolę. Uśmiechnęła się szeroko na widok brata.

Za nią do izby wszedł Galvan, jej trzyletni synek. Było to urocze dziecko, podobne do matki jak dwie krople wody. Rzecz jasna, Galvan był też podobny do ojca, ale jako pierwsze rzucały się w oczy jego piękne blond włosy w kolorze piasku na plaży, opadające na niezwykle kształtną buzię. Chłopiec miał jasne, przejrzyste spojrzenie, a jego oczy zdawały się bardziej niebieskie niż niebo.

– Syn ci rośnie wspaniały, Celtyllusie! – wykrzyknął Goban­nicjon zachwycony.

– On ma trzech wspaniałych synów, bracie – odezwała się Geillis. – Brennus też jest pięknym dzieckiem.

Jak na zawołanie Brennus, syn Aman, podszedł do Geillis i stanął obok Galvana. Był to ciemnowłosy i ciemnooki chłopiec, bardzo przypominający swoją matkę. Doprawdy, Celtyllus miał wszelkie powody, by być dumnym ze swoich synów.

Przez chwilę uwaga Gobannicjona skupiła się na dzieciach. Podczas gdy rozwodził się szeroko nad przyszłością obu chłopców i przepowiadał im losy wspaniałych wojowników, na twarzy Geillis pojawiał się grymas niezadowolenia.

– Och, przestań już, bracie! – wykrzyknęła. – Czy wy, mężczyźni, nie potraficie wymyślić innej przyszłości dla mojego syna niż tylko wojny i wojny?

Gobannicjon spojrzał na nią zdumiony, nie pojmując niczego, a Celtyllus roześmiał się hałaśliwie. Podszedł do Geillis i objął ją mocno ramieniem, wciąż się śmiejąc.

– Za to kobiety mają zwyczaj wpadania w panikę, kiedy tylko się wspomni o rozlewie krwi – powiedział. – No, no, Gobannicjonie, muszę przyznać, że twoja siostra ma cięty język, chociaż nigdy się z tym nie obnosiła.

Gobannicjon siedział z Galvanem na kolanach, a mały bawił się jego długim blond warkoczem i usiłował złapać zwisające w dół twarzy wąsy. Obaj mężczyźni śmiali się z zapalczywości Geillis, więc ona też się w końcu uśmiechnęła, ale wcale nie była zadowolona. Wymieniła spojrzenia z Aman i przekonała się, że nałożnica myśli podobnie.

– Dobrze, to teraz ty mi opowiedz, Celtyllusie, co słychać tu, w Galii – poprosił. – Geillis, dolejesz nam piwa?

Celtyllus zasępił się. Jego gładkie czoło pokryły głębokie bruzdy.

– Nie jest dobrze, szwagrze – zaczął. – Właściwie coraz gorzej.

– Jak to? Nie masz chyba na myśli naszych najdroższych sąsiadów?

Tymi najdroższymi sąsiadami byli Eduowie. Zamieszkiwali ogromne połacie ziemi, sąsiadowali aż z Paryzjami, do których należało miasto Lutecja, byli zaś sprzymierzeńcami nie tylko Biturygów, ale także, o zgrozo, Rzymian.

Drugim potężnym ludem w Galii byli właśnie Arwernowie. Dążyli oni od dawna do hegemonii nad jak największą liczbą innych plemion celtyckich, pragnęli podporządkować sobie całą Galię. Celtyllus należał do tych wodzów, którzy bez mrugnięcia okiem zdecydowaliby się na rzeź tysięcy ludzi, by zawładnąć ich ziemią. Do tego Arwernowie mieli najlepiej wyszkolonych wojowników, dysponowali największą potęgą wojskową, no i ze względu na położenie geograficzne zaliczali się do jednego z najbogatszych narodów galijskich. Utrzymywali stosunki handlowe z Grekami, wyrabiali też złote monety, co nie wszystkim ludom Galii się udawało.

Eduowie mieli te same chęci w stosunku do Galii, toteż między plemionami nieustannie wybuchały spory.

– Właśnie ich mam na myśli – odparł ponuro Celtyllus.

Geillis siedziała z Galvanem na kolanach i przenosiła wzrok z jednego na drugiego. Zdecydowanie nie podobało jej się to, co słyszała.

– Co radzisz, Celtyllusie? – chciał wiedzieć Gobannicjon.

– Myślę, że trzeba będzie zacząć rozmowy ze Swebami – odparł Celtyllus zamyślony.

– Ze Swebami?! – wykrzyknął Gobannicjon. – Z tym wariatem Ariowistem? Czyś ty na głowę upadł, szwagrze? Nie lepiej udać się do naszych sojuszników, Sekwanów?

Celtyllus masował sobie palcami skronie i okolice oczu. Gdy podniósł wzrok na szwagra, wydawał się dziesięć lat starszy. Wokół ust rysowały mu się głębokie zmarszczki.

– Sam już nie wiem, co robić – stwierdził. – Jeżeli udamy się do Sekwanów, to wojna pewna jak to, że słońce świeci. Jak pójdziemy z tym do Ariowista, to Eduowie podniosą alarm i polecą do Rzymian, to pewne. Do licha, można stracić rozum.

– Ariowist jest młody – zauważył Gobannicjon. – I porywczy. Jak mu damy pretekst, to zaraz ruszy na Eduów. Nie możemy sobie teraz na to pozwolić, zwłaszcza że ty masz konkretne plany.

– Cicho bądź! – burknął Celtyllus. – Nie mówi się głośno o takich sprawach.

Gobannicjon przeciągnął się na wiązce słomy. Nie podobały mu się słowa Celtyllusa ani tym bardziej fakt, że Eduowie znowu zaczęli sobie poczynać. Nie tak dawno oba plemiona toczyły krwawą wojnę, a skończyło się na tym, że Eduowie musieli ustąpić i zawrzeć pokój na warunkach Arwernów. Ale teraz, gdy sytuacja się uspokoiła, znowu podnosili głowy.

– Musimy czekać, Celtyllusie – powiedział z przekonaniem. – Może z ich strony to tylko demonstracja siły.

Celtyllus tylko prychnął w odpowiedzi. Rywalizacja między Eduami i Arwernami trwała od wielu lat. Arwernowie zaczęli umacniać swoją pozycję w Galii w czasach Hannibala, kiedy ten wielki kartagiński wódz werbował ich do swojej armii. Arwernowie rozciągali powoli swoje wpływy na południe, czyniąc swoich wasali lub sprzymierzeńców z kolejnych ludów: Helwiów, Kadurków, Gabalów, Rutenów i Nitiobrygów. Potem posunęli się jeszcze dalej, rozciągając swoją władzę nad (plemionami) Salluwiów, Wokoncjów i Allobrogów.