Opowieść wysłanniczki - Angelika Botor - ebook
NOWOŚĆ

Opowieść wysłanniczki ebook

Angelika Botor

2,3

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Myślisz, że w chwili próby pomogą ci dobre duchy? Cóż, czeka cię niełatwe zadanie, bo potrafią być nie mniej uparte i pamiętliwe niż ludzie.

Lyrissa potrzebuje pomocy, by pokonać toczący bezwzględną wojnę Zakon Umysłów. Ma z nim osobiste porachunki – niemal sto lat niewoli i okrutnego eksperymentowania na jej magii. Na szczęście otaczają ją przyjaciele, którzy zrobią wszystko, by dziewczyna odzyskała zaufanie, pokonała oprawców i wreszcie mogła zaznać szczęścia. A także by przypomniała sobie, kogo zdążyła pokochać, nim niemal wiek temu Zakon doprowadził do Rzezi Nieśmiertelnych.

Wyrusz w podróż nie tylko po niesamowitym, rozległym świecie, ale i po utracone wspomnienia i obiecaną miłość. Lyrissa wzniesie się na swoich skrzydłach wysoko, wypatrując samej siebie z przeszłości… a dawni prześladowcy będą próbowali zrobić wszystko, by strącić ją w otchłań.

Opowieść wysłanniczki to snuta z rozmachem historia pełna szlachetnych ideałów, hartu ducha wobec cierpienia i dodającej otuchy nadziei. Jeśli chcesz spotkać przyjaciół na śmierć i życie, stoczyć widowiskowe bitwy, zyskać przychylność duchów i odnaleźć przeznaczenie, los ci sprzyja! Wszystko to właśnie trzymasz w rękach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 558

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,3 (3 oceny)
0
0
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tysiulec87

Z braku laku…

Jakoś nie porwała mnie ta książka. Czytamy o bohaterach, którzy wiele przeszli i nadal na swej drodze napotykają liczne przeszkody, ale ze wszystkim radzą sobie, według mojego odczucia, nad wyraz łatwo. W książce wiele się dzieje i dzieje się szybko i bardzo chaotycznie. Może i miałabym to poważna lektura ukazująca siłę przyjaźni, poświęcenie itp ale dla mnie to typowa młodzieżówka. Sam pomysł fajnie, opis zachęcający jednak samo wykonanie nie przypadło mi do gustu.
30
KatarzynaMaria13

Z braku laku…

Nie dałam rady doczytać do końca. Niby tyle się dzieje, a jednak jest tak mdło i nijako.
20

Popularność




Drodzy Czytelnicy,

za chwilę przeniesiecie się do królestw przepełnionych magią, intrygami i wojną, która wstrząsnęła kontynentem tinesejskim! Witajcie w świecie, w którym opowieści stają się prawdą, a cuda rzeczywistością.

Muszę Was ostrzec, że niektóre sceny w książce są pełne przemocy. Opowieść Wysłanniczki nie jest skierowana do dzieci ani do bardzo wrażliwych osób.

Życzę Wam przyjemnego odbioru. Nadszedł czas, bym oddała narrację bohaterom historii.

Angelika Botor

Dla wszystkich, którzy we mnie wierzą

Dla wszystkich, którzy się do mnie uśmiechają

Dla wszystkich, którzy mi przebaczają

Dla wszystkich, którzy mnie kochają

Celine wierzgała w łóżku, nie mogła zasnąć. Była za bardzo podekscytowana jutrzejszym powrotem ukochanego ojca. Widziała oczami wyobraźni okręty podpływające do portu. Twarz taty, pełną spokoju i szczęścia, gdy będzie maszerował ku niej i mamie.

Znowu będą razem.

Mała dziewczynka zapaliła świecę. Niestety, zrobiła to w złym momencie, bo obok jej drzwi właśnie ktoś przechodził. Dostrzegła cienie na podłodze. Ktoś delikatnie zapukał, więc Celine zgasiła płomień i zaczęła udawać chrapanie, pragnąc zmylić niespodziewanego gościa.

Do pokoju weszła młoda kobieta, której uroda olśniewała jak gwiazdy na niebie. Usiadła na miękkim posłaniu i pocałowała czarne włosy symulującego sen dziecka.

– Celine, wiem, że nie śpisz – wyszeptała słodkim głosem. Celine spojrzała w szaroniebieskie oczy matki. Zachichotała, gdy kobieta połaskotała ją po brzuchu. – No, skoro już się obudziłaś – zaakcentowała ostatnie słowo – to możemy porozmawiać. Hm… Niech zgadnę. Nie możesz się doczekać przyjazdu taty?

Dziewczynka zakryła buzię aksamitną pościelą i pokiwała głową.

– Wiesz… Jeśli nie wypoczniesz, nie będziesz miała sił, by przytulić tatusia. A byłaby szkoda, bo on bardzo za tobą tęsknił i odliczał każdą sekundę, nie mogąc się doczekać spotkania z tobą. Nawet dzisiaj kapitan Marius narzekał, że cały czas patrzył na zegarek.

Celine usiadła, odrzucając miękki materiał.

– Skąd to wiesz, mamusiu?

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Tajemnica – odparła.

– Jestem już wystarczająco duża, by ją poznać. – Celine dumnie się wyprostowała, czym rozbawiła matkę.

– To prawda. Masz już siedem lat, jednak musisz poczekać, aż ja będę gotowa, dobrze?

Celine pokiwała głową. Jej rodzice potrafili porozumiewać się bez słów; mama zawsze wiedziała, co się dzieje z tatą i na odwrót. Dziewczynka pytała koleżanki, czy ich opiekunowie też tak mają. Dostawała negatywne odpowiedzi, co utwierdzało ją w przekonaniu, że mamusia i tatuś są wyjątkowi.

– Mamo, nie zasnę – powiedziała po chwili milczenia. – Nie ma na to najmniejszych szans.

Rodzicielka pogłaskała ją po twarzy.

– To co z tym faktem zrobimy?

– A może opowiesz mi bajkę? – zaproponowała Celine, zachwycona swoim pomysłem. Uwielbiała słuchać niezwykłych, wymyślanych przez mamę historii. Wiedziała, że tata również. Często przytulał córeczkę i razem słuchali. Niekiedy dorzucał coś od siebie, a wtedy mama patrzyła na niego z uniesioną brwią.

Kobieta zanuciła piosenkę i rozejrzała się po pokoju. Przerwała, wbijając spojrzenie w obraz skrzydlatej pani stojącej na klifie. Przez noc Celine nie potrafiła dojrzeć żadnych szczegółów. Najwyraźniej jej mama miała lepszy wzrok.

– Zgoda – odpowiedziała w końcu, znów spoglądając na córkę. – Ale gdy skończę, bez słowa protestu pójdziesz spać.

– Obiecuję! – przyrzekła Celine, kładąc się wygodnie.

– Kiedyś żył mężczyzna, który potrafił opowiadać bajki jak nikt inny. Urodziła mu się córka, którą kochał ponad wszystko. To właśnie o niej będzie ta historia.

1.

Opowieść rozpoczyna się dawno temu, w czasach, gdy żyli bliźniacy, Brae i Amargein. Z biegiem lat oddalili się od siebie i postanowili stworzyć dwa imperia, Drugais i Plandai, które tysiące lat temu podzieliły kontynent tinesejski. W świecie, w którym pycha, duma i nienawiść jeszcze nie były znane, rodzeństwo rozpętało zamęt, którego konsekwencje wykraczały daleko poza wyobrażenie.

Terytorium Brae’a – Drugais – znane było z podziemnych i podwodnych miast, Brae nienawidził bowiem słońca równie mocno jak swego brata. Jego poddani musieli nauczyć się żyć w ciemności. Natomiast Amargein uwielbiał góry. On i jego bliscy przyjaciele,­ dzięki duchowi nieba i światła, stali się Podniebnymi Jeźdźcami, panującymi nad Plandai. Razem strzegli ziem i dbali o dobro poddanych.

Stosunki między dwoma narodami były napięte, jednak władca Amargein nie zamierzał ogłaszać wojny. Wierzył, że uda mu się pogodzić z bliźniakiem i ich krainy będą mog­ły istnieć obok siebie. Brae nazwał Amargeina tchórzem. Postanowił za wszelką cenę zdobyć jego ziemię. Chciał jej wyłącznie z zazdrości. Nie umiał pojąć, dlaczego lud Plandai był szczęśliwy, podczas gdy jego poddani się umartwiali. Nie potrafiąc odnaleźć powodu smutku swego kraju, zaprag­nął włączyć sąsiadujące państwo do swojego. Nie bał się powziąć drastycznych środków, by osiągnąć ten cel. Wyruszył więc w podróż do Abyssi, świata śmierci, by prosić władcę umarłych o pomoc. Ten, widząc, że zło zawładnęło sercem Brae’a, podarował mu coś, co zmieniło świat na zawsze: nieśmiertelność. Wrócił do Drugais z przekonaniem, że szala zwycięstwa przechyliła się na jego stronę. Obdarował swój lud atanazją.

Wojownicy Brae’a – Wieczni Rycerze – ruszyli, by zniszczyć Podniebnych Jeźdźców. Bitwa obróciła w ruinę oba imperia. Ponoć brzęk metalu i krzyki poległych słyszane były w Abyssi, której władca się nimi rozkoszował.

Ta krwawa rzeź do dziś jest symbolem zagłady. Brae i Amargein przepadli, jednak ich wojna na zawsze pozostała ludziom w pamięci.

– I to koniec? – zapytała mała dziewczynka. Przechyliła głowę i zamrugała. Wpatrywała się w ojca z ciekawością. Nie wierzyła, że ta opowieść tak się kończy! Co prawda zrozumiała z niej niewiele, ale miała nadzieję, że się rozkręci.

– Lyrisso, jeszcze nie skończyłem mówić! – Mężczyzna się uśmiechnął. Podrapał brodę, patrząc na swoją córkę. – Hm… Na czym to ja przerwałem?

– Brae i Amargein przepadli – odparła. Ojciec pstryknął palcami.

– Faktycznie! A więc tak… – Odchrząknął i powrócił do historii: – Legenda głosi, że z tej walki tylko czterech wojowników wyszło żywych. Estella i Ashan, którzy byli Podniebnymi Jeźdźcami, oraz Angestia i Morris, należący do legionu Wiecznych Rycerzy. Ocaleni postanowili odbudować Drugais i Plandai. Poddani obwołali ich władcami tych ziem. Nastał pokój. Po paru latach Angestia i Morris doczekali się syna, którego nazwali Lonhar, a Estella i Ashan córki Akiry. Książę i księżniczka zakochali się w sobie. Z tego związku narodziła się dziewczynka, Ornora. Była jedyna w swoim rodzaju: nieśmiertelna istota z wielkimi złotymi skrzydłami. Wyrosła na okrutną bestię. Ashan ją zabił i wraz z Morrisem zadecydowali o separacji swoich dzieci. Wytłumaczyli im, że to dla dobra całej ludzkości. Lonhar nie mógł znieść rozłąki z ukochaną i w tajemnicy odwiedzał Akirę, lecz któregoś dnia strażnik wziął go za wroga i strzelił do niego z kuszy. Akira, na wieść o śmierci miłości jej życia, chciała popełnić samobójstwo. Od tej decyzji powstrzymywała ją świadomość swojej brzemienności. Bojąc się reakcji królów i królowych, uciekła, a następnie urodziła Aillę, która okazała się przeciwieństwem zmarłej siostry. Gdy dorosła, stała się obrończynią świata, jednak ci, którzy pamiętali Ornorę, chcieli Aillę zgładzić. Bali się jej mocy. – Mężczyzna odetchnął głośno. – Nawet dzisiaj rodzą się takie dzieci, ale bardzo rzadko. A gdy już się pojawią, niektórzy chcą ich śmierci.

– I dlatego musimy jutro wyjechać? – zapytała cicho Lyrissa. – Bo jestem taka jak Ornora i Ailla?

Mężczyzna przełknął głośno ślinę i pokiwał głową.

– Tak, kochanie. Jesteś cudem, którego ludzie nie tolerują. – Pogłaskał ją po policzku. – Nic się nie bój. Królowa Cytria cię nie skrzywdzi. W Seomrze będziesz czuła się jak w bajce. A teraz śpij. Jutro czeka cię wielki dzień. – Pocałował ją w czoło i zgasił stojącą na stoliku nocnym świecę. – Kocham cię, Lyrisso.

– A ja ciebie, tatusiu – odpowiedziała i zamknęła oczy.

Tej nocy śniły jej się dwie kobiety. Jedna była jasnością, a druga ciemnością.

Morris Ristes był barczystym mężczyzną o oczach niebieskich jak szafiry i jasnobrązowych włosach, które sięgały połowy pleców. Zazwyczaj nie dbał o wygląd, ale dzisiaj postanowił to zmienić, dlatego ostrzygł brodę i zaplótł włosy w warkocz. Umył się na tyle dokładnie, na ile pozwoliły mu domowe warunki. Niestety, nie miał żadnego pomysłu, jak ukryć rany powstałe na jego ciele w wyniku lat ciężkiej pracy.

No nic, czas ruszać.

Schował do powozu torbę córeczki. Obrócił się z westchnieniem i wszedł ostatni raz do niewielkiej drewnianej chatki, by sprawdzić, czy wszystko zrobił zgodnie z planem. Zniszczył meble, rozbił okna i podziurawił podłogę – wnętrze wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado. I bardzo dobrze. Morris zdjął kapelusz z głowy i zrobił krok w stronę kruszynki stojącej na środku salonu. Spojrzała na niego wielkimi szaroniebieskimi oczami. Jej usta, czerwone niczym krew, zadrżały, a skóra stała się biała jak mleko. Ubrana była w brązową, skromną sukienkę i futro. Zbliżała się zima, więc wrogowie będą mieli ciężką i długą drogę, by przedostać się w głąb Szklanych Gór, co da im czas na ucieczkę. A przynajmniej Morris miał taką nadzieję. Wsunął dziewczynce kosmyk gęstych, prostych i bladoróżowych włosów za ucho. Zauważył, że po jej policzku spływa łza. Otarł ją palcem.

Żałował, że musiał zniszczyć domek. Był ich azylem, schronieniem. Miejscem, w którym się narodził jego największy skarb i stracił miłość swojego życia – matkę Lyrissy. W ścianach tej chatki kryło się mnóstwo wspomnień. Wiedział, że część jego serca tu pozostanie.

Nieoczekiwanie na plecach dziewczynki zmaterializowały się gigantyczne, świecące skrzydła. Kiedy ojciec ich dotknął, poczuł w palcach delikatne mrowienie.

– Schowaj je – poprosił, a ona wykonała polecenie. – Nikt nie może się dowiedzieć, kim jesteś, zrozumiałaś? Możesz być sobą wyłącznie przy mnie i królowej.

– Dlaczego zniszczyłeś nasz domek? Myślałam, że go kochasz! – zaszlochała, ignorując jego wypowiedź.

Przytulił ją mocno, próbując powstrzymać łzy. Pragnął być dla niej silny.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo. Musiałem to zrobić, byś była bezpieczna.

– Nie rozumiem!

Pocałował ją w policzek, a następnie spojrzał jej w oczy. Oczy Norah – jego ukochanej – zazwyczaj pełne życia, dzisiaj skrywały niepewność.

– Czas ruszać – powiedział.

– Ale tato…

Morris pociągnął ją delikatnie w stronę wyjścia. Przeszedł obok strzaskanych drzwi, szarpiąc się jednocześnie z Lyrissą. Bał się, że dziewczynka jest na tyle zdenerwowana, iż może obudzić swą wewnętrzną moc. Na szczęście po kilku minutach przestała walczyć i pozwoliła zaprowadzić się do powozu. Morris podniósł ją i wsadził do środka.

– Teraz czeka na nas wielka przygoda – rzekł, ozdabiając twarz szerokim, aczkolwiek sztucznym uśmiechem. – Kto wie, może zobaczymy Podniebnych Jeźdźców szybujących po niebie?

– Naprawdę? – Szare oczy dziewczynki rozbłysły.

– Tak, tylko pokażą się dopiero wtedy, gdy będziesz grzeczna.

– Obiecuję! – pisnęła, podekscytowana możliwością ujrzenia istot z wczorajszej bajki na dobranoc.

Ojciec zmrużył oczy i zamknął drzwi. Odmówił krótką modlitwę do duchów dobroci, by się udało. By udało mu się przywieść Lyrissę do przyjaciółki Norah, królowej Seomry.

Seomra była ogromnym państwem, którego granic nikt nie mógł ujrzeć, kraina ta znajdowała się bowiem pod wodą. Wyłącznie stolica z domem królewskim umieszczona została na małych wyspach. Niewielka liczba mieszkańców przemieszczała się na łodziach bądź korzystała z mostów zaprojektowanych przez najlepszych architektów na kontynencie tinesejskim. Reszta obywateli Seomry, mowa tu o biedniejszych, znalazła swój raj pod wodą, gdzie nauczyli się żyć jako nieśmiertelni. Oczywiście mogli wychodzić na powierzchnię, ale tylko paru z nich korzystało z tego przywileju.

Morris słyszał wiele historii o tym, w jaki sposób nieśmiertelni odkryli metodę, by żyć w głębinach oceanu, jednak w żadną z nich nie wierzył. Uważał, że są wyłącznie niesamowitymi bajkami. Tak samo niesamowitymi jak pałac. Gdy parę miesięcy po opuszczeniu chatki dopłynęli wreszcie do stolicy, Vatnili, ze zdumienia szeroko otworzył usta. Dotychczas Lyrissa większość podróży spała albo obserwowała świat przez niewielkie okienko powozu. Zatrzymywali się, lecz w strachu przed wrogiem Morris nie mógł im pozwolić na długi odpoczynek. Pomimo sprzeciwów dziewczynki szybko ruszali dalej.

Ale warto było wyruszyć w tę podróż! Dla szumu morza, śpiewu ptaków, a przede wszystkim dla szerokiego uśmiechu jego córki. Już kilka dni wcześniej zmieniła futro na lekki, hebanowy płaszcz. Zamruczała, gdy promienie słoneczne oświetliły jej twarz. Teraz płynęli statkiem już ponad godzinę, a dziewczynka jeszcze nie miała dosyć tego nowego dla niej sposobu podróżowania. Morris był szczęśliwy, widząc radość na twarzy dziecka. Wierzył, że zaczną nowe życie z dala od tych, którzy pragną porwać i wykorzystać jego córkę.

– Tatusiu, czy teraz tutaj będziemy mieszkać? – Dziewczynka wskazała palcem na olbrzymią budowlę, która emanowała potęgą i bogactwem. Wzniesiona z białej cegły na górzystej wyspie, miała wysokie okna wypełnione witrażami, strzeliste wieże i strome dachy. Nikt nie mógł przepłynąć obok tego architektonicznego arcydzieła obojętnie.

Morris pokiwał głową, jednocześnie wymyślając córce opowiadanie na dobranoc, w którym wyjaśni, jak ten budynek powstał.

– Nie mogę w to uwierzyć! – zapiszczała z zachwytu, na co ojciec się roześmiał.

Gdy łódź przybiła do brzegu, wyszli na ląd i wyciągnęli bagaże. Zauważył, że w ich stronę zmierzał mężczyzna z łysą głową i pogodną twarzą. Nie był wysoki ani umięśniony, ale ojciec Lyrissy doskonale wiedział, że pod tą powłoką krył się silny, sprytny i inteligentny szpieg Cytrii.

– Witaj z powrotem, Morrisie! – krzyknął Ivar z otwartymi ramionami. Morris pozostawił torby na trawie i chwycił dłoń dziewczynki. Podszedł do szpiega i wolną ręką poklepał go po ramieniu.

– Dobrze cię widzieć, Ivarze – odparł. Lyrissa pociągnęła go za materiał koszuli. Morris zerknął na nią i zmierzwił jej włosy. – A to, drogi przyjacielu, jest moja córka, Lyrissa.

Szpieg przykucnął i spojrzał w oczy przyszłej nieśmiertelnej. Podał jej dłoń, którą bez wahania uścisnęła.

– Dzień dobry, skarbie. Jestem Ivar Barates, ale jeśli chcesz, możesz mi mówić wujku – rzekł po marisasku. Po tym zdaniu schylił głowę i ucałował jej delikatny nadgarstek. Roześmiała się w odpowiedzi. Ivar spojrzał na swojego dawnego kompana. – Ma urodę po matce – powiedział, zmieniając język na seomrski.

Warga Morrisa zadrżała. Lyrissa miała takie same wielkie szare oczy jak Norah. Odziedziczyła po niej także kruchość i ciekawość.

– Charakter też – odpowiedział szpiegowi. – Zmieńmy temat – dodał, gdy zauważył zagubienie na twarzy córki. – Widzę, że Seomra niewiele się zmieniła, od kiedy ostatni raz tu byłem.

Ivar parsknął.

– Zdziwiłbyś się – odparł i podniósł dwie torby, jedyny dobytek Ristesów. – Od kiedy ty i Norah odpłynęliście dwieście lat temu, wiele się pozmieniało.

Kiedy Ivar wypowiedział imię kobiety, Morris zerknął na Lyrissę, lecz z jej spojrzenia nie mógł nic odczytać.

– Co na przykład? – Zmarszczył brwi. Dał znać dziewczynce, by szła za Seomranem.

– Kilkanaście lat temu Cytria poczęła córkę, księżniczkę Kiarę.

Mężczyzna otworzył szeroko usta, na co jego przyjaciel się roześmiał.

– Poza granicami Seomry nikt o tym nie wie. A zwłaszcza w Marisas.

Czyli państwie otoczonym górami, w którym Norah i Morris zamieszkali po odejściu z Seomry. To właśnie tam urodziła się i wychowała Lyrissa. Ta kraina sąsiadowała z wrogiem królestwa Cytrii, Fadanią, więc nic dziwnego, że władczyni ukrywała fakt, iż ma dziedziczkę.

– Jej Królewska Mość pragnie pokazać dziewczynę światu. Za pół roku odbędzie się bal, na którym Kiara może się stać nieśmiertelną.

– Czyli przybyliśmy w samą porę – stwierdził Morris, w którego głowie pojawiło się wiele pytań.

Lyrissa, podążając za mężczyznami, rozglądała się po wielkim ogrodzie otaczającym pałac. Powoli wspięli się na szczyt wyspy, na której znajdowała się majestatyczna budowla. Dziewczynka była ciekawa historii każdego fundamentu i elementu twierdzy. Chciała o nie zapytać, jednak ugryzła się w język, kiedy dostrzegła, że dorośli nie zwracają na nią uwagi. Nie było sensu ich zaczepiać. I tak jej nie odpowiedzą.

W końcu dotarli do wysadzonej rubinami bramy. Strażnicy odziani w zbroje z wielobarwnych łusek przepuścili nowo przybyłych gości. Oczy Lyrissy prawie wyszły z orbit, gdy zobaczyła przepych i luksus jej nowego domu. Próbowała zapamiętać jak najwięcej detali. Zaczęła także wyobrażać sobie przeróżne sytuacje. Może ktoś tu kogoś poprosił o rękę? Albo pokonał potwora?! Kto wie? Niewykluczone, że coś niezwykłego przydarzy się także Lyrissie! Pragnęła przeżyć przygodę!

Z zamyślenia wyrwało ją głośne chrząknięcie. Spojrzała na swojego tatę, patrzącego na nią w oczekiwaniu.

– Coś mówiłeś? – zapytała niewinnie. Morris się roześmiał.

– Muszę się udać na spotkanie z królową Cytrią.

– To świetnie! Mogę iść z tobą? – rzuciła z nadzieją, że się zgodzi. On jednak przygryzł wargę i podrapał się po brodzie.

– Kruszynko, pozwolisz mi na rozmowę z królową sam na sam?

– Przecież nie będę wam przeszkadzać! – upierała się przy swoim.

– Nie wątpię, ale chciałbym, byś zobaczyła swoją komnatę. Jest w niej mnóstwo zabawek.

Słysząc o prezentach, Lyrissa momentalnie zapomniała o rozmowie z władczynią Seomry. Pociągnęła Ivara za rękaw.

– Chodź, wujku! – krzyknęła.

Szpieg z figlarnym uśmieszkiem poszedł za Lyrissą. Jak mógłby odmówić dziecku tak pełnemu życia jak ona?

2.

Morris szedł do sali tronowej z przerażeniem. Sądził, że Cytria jest na niego obrażona. Jakże by mogła nie być? Przecież wysyłała do niego po śmierci Norah listy, a on na żaden z nich nie odpowiedział. Liczył, że kilka lat to dla nieśmiertelnej niewiele, bo teraz chodziło o losy Lyrissy – istoty, która stanowiła ogromne niebezpieczeństwo. Musiał prosić królową o pomoc.

Strażnik wprowadził go do pomieszczenia. Morris zapomniał, jak się mówi, gdy ujrzał zamyśloną kobietę siedzącą na pokrytym lodem tronie, kontrastującym z jej czarną długą suknią, białą aksamitną skórą i bordowymi włosami o delikatnie fioletowym połysku. Kiedy dostrzegła Morrisa, na jej poważnej, wydawać by się mogło nawet przerażającej – zwłaszcza dla wrogów – twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nie zważając na etykietę, podbiegła do mężczyzny i mocno go przytuliła.

– Jak się cieszę, goszcząc cię w mych progach, stary przyjacielu – powiedziała Cytria, patrząc na niego czerwonymi tęczówkami.

– Nie mogę uwierzyć, że cię widzę. – Westchnął Morris. – Nie zmieniłaś się ani trochę.

Naprawdę tak uważał. Cytria stała się nieśmiertelną w wieku dwudziestu siedmiu lat, jednak niejeden nastolatek zabiłby, by wyglądać tak jak królowa.

– Mam ci tyle do powiedzenia – powiedzieli jednocześ­nie. Wówczas ton głosu kobiety zmienił się na smutny.

– Musisz mi opowiedzieć o swojej córce. Przez okno widziałam, że jest piękną dziewczynką. Gdy urośnie, jej uroda będzie jeszcze większa niż naszej Norah.

Uśmiechnął się smutno, próbując nie uronić łzy. Zawsze był wrażliwym mężczyzną i choć przez pobyt w Marisas zmężniał, to i tak na myśl o ukochanej mocno się wzruszał.

– Cytrio, tak mi przykro – wyszeptał, lecz mu przerwała, unosząc dłoń. Gest królowej, pomyślał.

– Nie zadręczaj się. Ty najlepiej wiedziałeś, jaka była Norah. Żądna przygód. Nic nie mogło jej zatrzymać. Przynajmniej miała ciebie za swego towarzysza – odpowiedziała i spojrzała mu w oczy. – Powiedz tylko, czy była szczęśliwa?

Pokiwał głową. Każdego dnia jego serce szalało z radości, widząc szeroki uśmiech na twarzy Norah. Cieszyła się z najmniejszych rzeczy.

Morris i Norah poznali się, kiedy mężczyzna przybył na dwór Seomry na służbę u nowej królowej. Norah, osierocona nieśmiertelna, była damą dworu. Męczyło ją życie w zamku, które, jak mówiła przez wszystkie lata, było nużące i pozbawiające iskry duchów. Zauroczony dwórką zaproponował jej podróż. Jak się okazało, jedyną i ostatnią.

– Odeszła tak nagle. Rodziła w chatce i nastąpiły komplikacje. Nie zdołałem jej pomóc. – Po policzkach spłynęły mu łzy, które tak długo w sobie trzymał. – Przepraszam.

Cytria objęła go, a on odwzajemnił uścisk.

– To nie twoja wina, słyszysz? – rzekła władczyni. – To. Nie. Twoja. Wina.

Przez chwilę stali przytuleni w milczeniu, nie zważając na obecność kilku strażników. Wtem nieśmiertelna cofnęła się i uśmiechnęła słabo.

– Musimy być silni. Norah zdenerwowałaby się, widząc nas zapłakanych z powodu jej śmierci.

– Masz rację.

– Dobrze, Morrisie. Patrzmy w przyszłość. Zadbajmy o nasze dziedzictwo.

– Słyszałem już o Kiarze. Mam nadzieję, że wszystko mi szczegółowo opowiesz.

Cytria ukazała dwa rzędy białych, równych zębów.

– Zapraszam cię na krótki spacer po posiadłości. Trochę się w niej zmieniło, od kiedy stąd odszedłeś.

Morris był zmęczony i nie miał ochoty na przechadzkę, ale nie mógł odmówić królowej Seomry. Poza tym przed spoczynkiem chciał się dowiedzieć wszystkiego o bieżących sprawach. Chciał też jak najprędzej porozmawiać o losie Lyrissy. Dziewczynka była bezpieczna, lecz na jak długo? Grzecznie podał królowej ramię.

– Zatem prowadź – powiedział sztywno.

*

Lyrissa z trudem nie zasnęła na porannej lekcji z panią Kareny. Nauczycielka pokazywała jej, jak się liczy. Szkoda, że dziewczynce nic nie wchodziło do głowy. Podstawowe działania próbowała okiełznać już od tygodnia. Nie cierpiała matematyki! Kilku języków nauczyła się w ciągu miesiąca, etykiety w godzinę, choć stosowała się do niej rzadko. Potrafiła już także pisać, czytać i tańczyć. Do czego jej jeszcze te liczby?! Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk upadającej na biurko książki.

– Proszę się skupić, panienko!

Jakże różowowłosa ślicznotka nie cierpiała się uczyć! Wolała się bawić na podwórku, rysować lub obserwować Kiarę przygotowującą się na osiemnaste urodziny. Ach, jak księżniczka była nimi zdenerwowana! Nie pokazywała tego służbie ani rodzicom, jednak Lyrissa wiedziała swoje.

Uczennica podskoczyła na krześle, gdy nauczycielka uderzyła linijką o biurko.

– Panienko Lyrisso! – Pani Kareny podniosła głos.

Dziewczynka wymamrotała przeprosiny, ponieważ kolejny raz przeniosła się do świata wyobraźni. Siedziała na krześle z zadumą na twarzy jeszcze przez dziesięć minut, aż w końcu starsza kobieta odetchnęła głęboko.

– Dobrze, kończymy na dziś – wymamrotała.

Na te słowa Lyrissa prędko spakowała przybory do torby i pobiegła w głąb pałacu. Może jeszcze zdążę na ostatnią przymiarkę Kiary? – pomyślała. Mieszkała z rodziną królewską dwa miesiące i zdążyła się zżyć z królową i jej mężem, który pełnił funkcję ambasadora. Największą sympatią darzyła jednak księżniczkę. Pomimo różnicy wieku świetnie się dogadywały. Żywa, ciekawska, marzycielska Lyrissa i cicha, opanowana, nieśmiała Kiara. Traktowały się jak siostry, więc Lyrissa powinna doradzić dziewczynie w wyborze kreacji.

Biegła szybko, przepraszając po drodze służbę, którą przez przypadek popchnęła bądź uderzyła. W pewnym momencie zagapiła się, przez co wpadła na rozmawiającą ściszonym głosem parę. Otworzyła szeroko oczy, gdy zobaczyła włosy Cytrii w kolorze buraka – jej wizytówkę, na temat której Lyrissa stworzyła już kilka historyjek. Na przykład o zamkniętej w wieży królewnie, której ciekawy kolor włosów wiązał się z magią. Królowa trzymała za ramię swego męża, Gowana. Roześmiał się, kiedy zdyszana Lyrissa chwyciła się pod boki.

– Wybaczcie, ciociu i wujku – wysapała. – Nie zauważyłam was.

Gowan podrapał się po blond brodzie. Ambasador był mężczyzną umięśnionym, wysokim, ale nie aż takim wysokim jak jej ojciec. Zyskał nieśmiertelność w wieku trzydziestu sześciu lat, dzięki czemu wyglądał dojrzalej niż większość tutejszych mężczyzn. Ujrzawszy go po raz pierwszy, Lyrissa stwierdziła, że chciałaby w przyszłości mieć tak przystojnego męża. Ponadto ambasador chodził z laską zdobioną złotymi liśćmi. Dawno temu miał wypadek, przez który teraz utykał. Mimo wszystko mąż królowej cały czas się uśmiechał, zwłaszcza spoglądając na swoją małżonkę. Patrząc na nich, dziewczynka miała ochotę poprosić ich, by opowiedzieli jej o swojej historii miłosnej.

– Gdzie tak gonisz? – zapytała władczyni Seomry. – Czyżby na przymiarkę sukni Kiary?

Lyrissa kiwnęła głową, więc Cytria uśmiechnęła się smutno.

– Kochanie, krawcowa przyjechała dzisiaj wcześniej.

– Dlaczego? – zapytała jak zwykle ciekawska dziewczynka.

Małżeństwo westchnęło.

– Z różnych powodów.

– Ale jakich? – dociekała Lyrissa.

– Musisz sama zapytać Kiarę.

Dziecko posmutniało.

– Dobrze – wymamrotała kruszynka i zaczęła kierować się w stronę lewego skrzydła pałacu. – Miłego dnia wam życzę!

– Lyrisso, poczekaj. – Cytria ją zatrzymała. Mała odwróciła się w jej stronę, mając nadzieję, że królowa odpowie na poprzednie pytanie. Nic z tego. – Przyjdę do ciebie wieczorem, dobrze? Chciałabym z tobą porozmawiać.

– Dobrze – powtórzyła dziewczynka i pobiegła (tym razem wolniej) zapytać Kiarę, czemu nie dała jej znać o zmianie godziny przymiarki.

Udając smoka z bajek ojca, gnała przez korytarze i lustrowała wzrokiem posągi i obrazy. Ostatecznie trafiła do celu, czyli azylu następczyni tronu. Dziewczynka delikatnie zapukała w drzwi. W końcu niekiedy trzeba korzystać z zasad etykiety.

– Proszę wejść! – usłyszała melodyjny głos Kiary.

Lyrissa otworzyła drzwi na oścież i wkroczyła do środka. Pierwsze, co zrobiła, to wskoczyła na dokładnie pościelone łóżko i rozrzuciła poduszki.

– Lyrisso, przestań! – jęknęła nastolatka siedząca przy wielkim biurku. Podeszła do dziewczynki i zaczęła zbierać poduszki. – Przepraszam, nie jestem w nastroju na zabawę.

– Ja tu nie przyszłam dla zabawy! – odparła młodsza panienka, patrząc na Kiarę. Księżniczka z wyglądu wdała się w matkę. Te same włosy, cera. Nawet oczy miała w kolorze rubinów.

– Tak? A w jakiej sprawie? – zainteresowała się siedemnastolatka.

– Nie powiedziałaś mi o zmianie godziny przymiarki! Dlaczego? Chciałam ci pomóc. Jestem aż tak złą doradczynią? – Lyrissa przytuliła poduszkę, którą jej starsza przyjaciółka położyła na łóżku.

Księżniczce zrobiło się jej żal. Wiedziała przecież, że Lyrissa strasznie ją polubiła i traktuje jak siostrę. Aczkolwiek są pewne sprawy… Ech! Mniejsza z tym, pomyślała.

– Przykro mi, że cię nie uprzedziłam. Myślałam, że w tym czasie jesteś zajęta i nie znajdziesz dla mnie czasu – wyszeptała różowowłosej. Usiadła obok i przytuliła ją do siebie. – Od teraz będę ci o wszystkim mówiła.

– Obiecujesz? – chciała się upewnić dziewczynka.

– Jestem księżniczką. Ja zawsze dotrzymuję słowa. – Mina Lyrissy zrzedła. Kiara sapnęła. – Moi rodzice dostali dzisiaj odpowiedź od królestwa o nazwie Rilertas w sprawie ich przyjazdu do Seomry. Rodzina królewska zjawi się kilka miesięcy wcześniej, niż to było w planach.

– Czyli kiedy dokładnie będą? – Lyrissa nie wiedziała, o co chodzi. Z chęcią jednak słuchała i pytała o wszystko, nawet o najdrobniejsze szczególiki.

– Za dwa tygodnie – wymamrotała córka Cytrii.

– Dlaczego to taki problem? Przyjadą i tyle. – Tym stwierdzeniem dziewczynka wywołała uśmiech u Kiary.

– Problem jest w tym, że król i królowa Rilertasu mają dwóch synów. Pierwszy z nich, jeśli oczywiście wszystko pójdzie zgodnie z planem, ma mi się oświadczyć na przyjęciu urodzinowym.

– To chyba pozytywna wiadomość. Miłość, małżeństwa są super! Co prawda nie będziesz miała niespodzianki, ale ty przecież nie lubisz niespodzianek. – Lyrissa spojrzała w rubinowe oczy Kiary. Na twarzy następczyni tronu malowało się napięcie.

– Może – odpowiedziała. – Wiesz, ja muszę się jeszcze pouczyć.

– A co wcześniej robiłaś?

– Właśnie to – rzekła.

Dziewczynka zauważyła, że Kiara jest zestresowana i chce zostać sama. Naprawdę się martwiła tymi urodzinami. Po co organizować huczną imprezę, skoro ta nie cieszy solenizanta? Jak urosnę, nie pozwolę ludziom decydować za mnie, obiecała sobie Lyrissa.

Wstała i mocno objęła przyszłą królową za szyję.

– Ja cię zawsze wysłucham, wiesz? Nie jesteś sama! Zobaczysz, będziesz się uśmiechać! Dopilnuję tego!

– Dziękuję, kochanie. – Kiara pocałowała ją w policzek. – Dziękuję, że przyszłaś dzisiaj do mnie, i jeszcze raz przepraszam, że ci nie dałam znać o zmianie godziny przyjścia krawcowej. Za to chcę, żebyś to ty na uroczystość zrobiła mi fryzurę. Co ty na to?

– Nie! – jęknęła różowowłosa. – Nie umiem! I nie musisz przepraszać. Już i tak się nie gniewam.

Lyrissa puściła księżniczkę i zeszła z łóżka. Pomachała jej jeszcze na pożegnanie i wyszła z pokoju.

Rozmyślała nad sytuacją królewny w drodze do sypialni, a także będąc już w swoim niewielkim pokoiku. Nie miała ochoty się bawić ani czytać książki, którą wzięła dzień wcześniej z półki pałacowej biblioteki. Zastanawiała się, jak rozweselić Kiarę, bo pierwszy raz w trakcie pobytu w Vatnili widziała taki wielki niepokój w jej oczach.

Skorzystała więc ze swoich mocy. Wyobraziła sobie bryłę szlachetnego kamienia i wtem w jej dłoniach pojawiły się diamenty, szmaragdy, rubiny, opale i obsydiany. Dzięki zdolnościom telekinetycznym Lyrissy minerały latały wokół niej. Poruszała palcami, nadając kamykom nowe kształty. Pracowała tak do wieczora, aż usłyszała pukanie do drzwi. Szybko schowała swoje skarby pod poduszkę.

Do środka weszła królowa. Dziewczynka z szacunkiem wstała z łóżka.

– Hej, ciociu – mruknęła.

Pomimo braku pokrewieństwa Cytria w trakcie pierwszego spotkania pozwoliła jej mówić do siebie jak do krewnej. Widziała bowiem u córki Morrisa strach, który ścisnął jej serce. Nie chciała, by dziewczynka się bała. Miała zamiar dać jej dom i schronienie. Pokochała małą. Królowa powiedziała jej, że są rodziną i nie ma zamiaru jej skrzywdzić.

– Skoro jesteś dobra, to dlaczego masz czerwone oczy? – zapytała dziewczynka. – W bajkach czerwone ślepia nic dobrego nie wróżą.

Cytria wtedy tylko się roześmiała. Teraz pokręciła głową, otrząsając się ze wspomnień sprzed dwóch miesięcy.

– Ciociu, jeszcze raz przepraszam, że na was wpadłam. Na pewno nie jesteś zła? – zapytała dziewczynka, przerywając ciszę.

Och, Lyrisso… Władczyni podeszła do małej.

– Na pewno. Przyszłam tu w innej sprawie – wyszeptała i usiadła na miękkiej pościeli.

Niezwykła istotka klapnęła obok niej i położyła głowę na jej ramieniu.

– Słucham. – Lyrissa uśmiechnęła się do przyjaciółki matki.

Królowa zwątpiła w to, co miała rzec, gdy ujrzała iskierki w oczach dziewczynki.

– Za niedługo przyjeżdżają do naszego pałacu ciekawi niezwykli goście. A wiesz, co to oznacza?

– Że będę musiała bardzo uważać, by nie pokazać swoich mocy. Tak, wiem.

– Kochanie… – Cytria westchnęła. Jakże to było dziwne, że tak łatwo potrafiła wydawać rozkazy, lecz nie potrafiła wyznać jednej małej rzeczy dziecku! – Nie możesz w ogóle wychodzić wtedy z pokoju. To dla twojego bezpieczeństwa. Przykro mi, ale nie możemy ryzykować…

– Nie! – krzyknęła Lyrissa. – Nie możesz mi tego zrobić! Nie jestem więźniem. To dlatego, że wpadłam na ciebie i Gowana? Przeprosiłam!

Władczyni pokręciła głową.

– Nie rozumiesz. – Syknęła, czując ból wywołany mocą dziecka.

Mała traciła kontrolę. Treningi nie pomagały Lyrissie zapanować nad swoją potęgą. Przecież to tylko mała dziewczynka! Dziewczynka, która jeśli zechce, zmiecie cały pałac z powierzchni ziemi, dopowiedziała sobie szybko w myślach królowa. – Lyrisso, uspokój się! Daj mi wszystko wytłumaczyć! – krzyknęła głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Jej rozkazy nic nie pomogły. Po pokoju zaczęły wirować przedmioty. Lyrissa wywołała w sypialni tornado, a na jej plecach zmaterializowały się gigantyczne skrzydła. Białe, oślepiające, zachwycające. Do pomieszczenia wkroczyli Morris i Gowan, lecz zostali wysłani prosto na ścianę przez szalejący podmuch.

Nagle, wszystko ustało. Cytria i ojciec Lyrissy spojrzeli na siebie, dysząc ciężko. W następnym, pełnym napięcia momencie zerknęli na skrzydlatą istotę, leżącą w łóżku z zamkniętymi oczami.

– Mamo… – Celine przerwała opowieść – dlaczego bohaterowie noszą imiona naszej rodziny? – Otworzyła szeroko oczy. – Czy to twoja historia?

Dziewczynka podsłuchała koleżanki, opowiadające o jej mamie niestworzone rzeczy. O niczym, co usłyszała, nie rozmawiała z rodzicami, co nie zmieniało faktu, że się martwiła. W szkole Celine słyszała plotkary, rozpowiadające przerażające historyjki, w które nie chciała uwierzyć. Z drugiej strony, przeszłość mamy i taty, a zwłaszcza mamy, była owiana tajemnicą.

– To, że mam na imię Lyrissa, wcale nie znaczy, że to o mnie. Czasem fajnie jest sobie wyobrazić, że żyjemy w innym świecie, a nasz los jest całkiem odmienny. Dzięki temu możemy przeżyć o wiele więcej przygód, niż nam jest dane.

– Jesteś z nami nieszczęśliwa? – Celine posmutniała. – Wiem, że czasem jestem niegrzeczna, ale myślałam…

– Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie – wyszeptała Lyrissa. – Źle mnie zrozumiałaś. Nie zamieniłabym swojego życia na żadne inne. Ciebie i twojego tatę kocham całym sercem i duszą. Nigdy o tym nie zapominaj. Chodziło mi o to, że warto korzystać z wyobraźni. Gdy byłam w twoim wieku i, dajmy na to, jeździłam na koniu, w głowie kreowałam obraz. Jechałam na stworzonym przez ogień rumaku. Wybrał mnie ze względu na moją odwagę. Nikt inny nie mógł na niego wsiąść, bo od razu zaczynał się palić. Tylko ja potrafiłam. A kiedy mój ojciec opowiadał mi bajki na dobranoc, niekiedy zmieniał imiona i wygląd bohaterów, tak by nas przypominali, przez co opowiadania były ciekawsze.

– Gdybym tak robiła, moje koleżanki uważałyby mnie za dziwaczkę. A muszę dbać o reputację.

– W twoim wieku bujna wyobraźnia jest jak najbardziej wskazana.

– Skoro tak mówisz – mruknęła i ziewnęła.

– Widzę, że jednak jesteś senna – zauważyła Lyrissa, podnosząc się z posłania. – W takim razie na dziś skończymy.

– Nie! – pisnęło dziecko, chwytając mamę za rękę. – Chcę dojść do momentu, w którym zakochałaś się w tacie.

– Ach, jesteś przekonana, że bajka jest o mnie. Nic tego nie zmieni, prawda? – Imiona się zgadzają. Zdolności magiczne też! Tylko kolor włosów się delikatnie różni. Matka dziewczynki miała brązowe włosy z paroma jasnoróżowymi pasmami. – Skarbie, przestań dociekać, czyja to historia. Przecież ja nie mam skrzydeł. – Cmoknęła. – Poza tym, gdybym opowiadała ci o moim życiu, znałabyś zakończenie. Nie wybaczyłabym sobie tego.

– Czemu? Przecież za każdym „żyli długo i szczęśliwie” musi się kryć coś niesamowitego. Cały czas to powtarzasz: że tylko osoby odważne i walczące ze złem mają szanse być szczęśliwe, a droga do celu jest ważniejsza niż cel.

Lyrissa zmrużyła oczy, uśmiechając się smutno. Szkoda, że nie zorientowałam się wcześniej, co jest prawdziwym złem, pomyślała.

– Cieszę się, że jednak mnie słuchasz. No dobrze. Wróćmy zatem do historii.

– A kiedy pojawi się w niej tatuś?

– Celine, skończ dociekać, czy bajka jest o mnie! – Kobieta roześmiała się cicho i podjęła opowieść.

3.

Lyrissa dyskretnie wyglądała przez okno na dziedziniec. Z ciekawością czekała na gości i ujrzawszy ich, parsknęła śmiechem. Taki stres, a tak nijaki wygląd. Tylko dwie osoby rzuciły jej się w oczy. Mały chłopiec, może tylko kilka lat starszy od niej. Rozmawiał z wysokim mężczyzną, który zachowywał się, jakby był na dworze Cytrii już wiele razy. Zmierzwił włosy młodziakowi. Dziewczynka otworzyła okno, ryzykując, że ktoś ją zobaczy, lecz była tak ciekawa, że zapomniała o czujności.

Najmłodszy gość wyglądał dziwnie. Chudziutki i niski. Czarne włosy, chłodny odcień skóry i oczy, w pięknym, a także nietypowym kolorze lodowego kwarcu.

Mężczyzna stojący na przodzie zrobił krok w lewo i zasłonił jej widok. Szeroki w ramionach przybysz nosił się dumnie. Ubrany był w zbroję pokrytą niebieskimi klejnotami. Miał kwadratową szczękę i kilka pieprzyków na policzkach. Dzięki niezwykle bystremu wzrokowi Lyrissa dostrzegała nawet najmniejsze szczegóły i stwierdziła, że mężczyzna byłby przystojny, gdyby nie arogancja bijąca z jego błękitnych oczu.

Nieoczekiwanie dziewczynka usłyszała miękkie pukanie. Szybko zeszła z biurka i usiadła na krześle, udając, że rysuje. Tego dnia nie musiała się uczyć, ponieważ pani Kareny nie było w pałacu.

Do pomieszczenia weszła Kiara w pięknej, ciemnozielonej długiej sukni. Szyję dziewczyny zdobił naszyjnik z obsydianami. Włosy zostawiła rozpuszczone. Uśmiechnęła się delikatnie do drogiej, małej przyjaciółki.

– Witaj, Lyrisso.

– Cześć – mruknęła ta cicho w odpowiedzi, przez co piękność stojąca w drzwiach westchnęła.

– Proszę cię, przestań się obwiniać – odparła spokojnie. Lyrissa spojrzała na nią szarymi oczami.

– Przeze mnie twoja matka i mój ojciec potrzebowali uzdrowiciela. – Głos dziewczynki się załamał. Schowała kredkę do pojemnika. – Tak bardzo mi wstyd!

Księżniczka podeszła do niej i mocno ją przytuliła.

– Lyrisso, to był wypadek. Nikt się na ciebie nie gniewa.

– To dlaczego ciocia mnie unika?

Od tamtego wydarzenia minęło trochę czasu i królowa nie zaszczyciła jej ani jednym spotkaniem.

– Ponieważ musiała wydobrzeć i od powrotu do zdrowia miała więcej zmartwień ze względu na przyjazd rodziny Caries. To naprawdę ważne dla naszego królestwa – odpowiedziała. – To co? Rozweselisz się?

Łaskotki sprawiły, że Lyrissa się rozchmurzyła.

– Taki uśmiech ma u ciebie pozostać. – Kiara pstryknęła ją w nosek. – Ja niestety muszę już iść, ale spróbuję się do ciebie wymknąć. Siedź w pokoju i się nie wychylaj. Nie używaj w ogóle mocy, dobrze?

Dziewczynka pokiwała głową, marszcząc brwi.

– Przysięgnij na mały paluszek, że nie zrobisz dzisiaj nic, co może ci zagrozić.

– Obiecuję – wyszeptała Lyrissa, przypieczętowując obietnicę.

– W porządku. Służba przyjdzie do ciebie o szesnastej z obiadem.

Następczyni tronu wstała i podeszła do drzwi.

– Powodzenia – rzuciła dziewczynka.

– Dziękuję. Bardzo mi się przyda.

Nastała szesnasta, ale pokojówki nie przyszły. Wybiła siedemnasta i dalej nikt nie zjawił się w komnacie. Może zapomnieli? Albo byli bardzo zajęci gośćmi? Powód był nieistotny wobec głośnego burczenia w brzuchu. Lyrissa przecież nie mogła cierpieć z głodu! W głowie kręciły się trybiki, gdy dziewczynka zastanawiała się, jak dotrzeć do jedzenia. Jeśli przyjezdni usłyszą dźwięki pochodzące z jej brzuszka, to z pewnością się zaniepokoją. Tak sobie tłumaczyła dziesięciolatka, gdy po kryjomu schodziła do kuchni, łamiąc daną księżniczce obietnicę. Teoretycznie mogła użyć magii, by stać się niewidzialną, a nawet się teleportować. Praktycznie – wolała nie ryzykować, że ktoś odkryje, iż jest wyjątkowym dzieckiem. Aż tak bardzo nie chciała łamać złożonej przysięgi.

Truchcikiem pobiegła po obiad, który w końcu jej się należał. Gdy była już wystarczająco blisko kuchni, do jej noska wleciał zapach pieczonego mięsa i pieczywa. Zapomniała więc o ostrożności. Nie rozglądając się, weszła do pomieszczenia. Na blacie postawiono misy z owocami morza, ryżem, gulaszem, pieczonymi ziemniakami i gotowanymi warzywami. Aż ślinka pociekła z buzi Lyrissy. Już miała podbiec do tych pyszności, kiedy ktoś ją złapał i podniósł do góry. Wierzgała nogami i rękami, próbując się wyswobodzić z uścisku.

– Mam cię! – ucieszył się mężczyzna, którego chrapliwy głos przestraszył dziewczynkę.

– Hej, Xavier, co ty robisz?! Ona się boi! – Chłopiec, którego Lyrissa nie widziała, wydawał się zaniepokojony. – Puść ją!

– Ja się nie boję! Jestem wściekła! – wrzasnęła, nadal walcząc.

– Z pewnością się nie boisz. – Xavier obrócił się w stronę młodego kawalera, przez co Lyrissa głośniej krzyknęła. – Mam ją puścić, tak?

– Jeśli tego nie zrobisz, to ona cię ugryzie. – Jego towarzysz zmrużył lśniące oczy. – Proszę.

Xavier puścił dziewczynkę, która z gracją tancerki stanęła na podłodze. Z wkurzoną miną wbiła spojrzenie w żartownisia.

– Jeśli jeszcze raz mnie podniesiesz, uderzę cię w miejsce, którego dziewczynki nie powinny oglądać!

Xavier próbował stłumić chichot. Groziło mu dziecko sięgające jego pępka! Ha! Xavier był strażnikiem, co za tym idzie, wielkim, umięśnionym i silnym wojownikiem. A jego przeciwniczka… No cóż, jedyne, co w niej widział wyjątkowego, to włosy.

– Uważaj, bo zaraz umrę ze strachu – zażartował i pstryknął ją w nos. Przykucnął, ale i tak był od niej wyższy. – Gdzie twoi rodzice? Zgubiłaś się?

– Nie! – jęknęła. – Przyszłam coś zjeść.

– Czyli ukraść?

– A skąd! Ja tu mieszkam i mam prawo do posiłku! – Tupnęła, broniąc swoich racji. Przekrzywiła głowę, patrząc na twarz Xaviera. – Chwilka… Ja cię skądś kojarzę. – Popatrzyła na swojego rówieśnika. – I ciebie też!

Otworzyła szeroko oczy, bo przypomniała sobie, skąd ich zna. To goście pałacu! Królestwo Rilertas! O nie!

– Przepraszam, muszę już iść – wymamrotała i skierowała się do wyjścia, lecz znowu zaburczało jej w brzuchu, na co Xavier zachichotał. Przystojny dworzanin wyciągnął nóż i odciął skrawek materiału ze swojej koszuli. Nie nosił już munduru Rilertasu, ale zawsze miał przy sobie nóż, by w razie kłopotów móc obronić siebie i chłopca. W materiał zawinął garść ziemniaków i warzyw.

– Wiesz, nie jestem pewien, jakie tu panują zasady, ale wydaje mi się, że byłoby to podejrzane, gdyby misa jedzenia zniknęła. A kilka ziemniaków to jeszcze nie zbrodnia. – Dał jej zawiniątko. – Zmykaj, zanim ktoś się dowie, że uciekłaś z pokoju, Lyrisso.

On wie, kim jestem, pomyślała spanikowana dziewczynka. Wzięła szybko pakunek i wybiegła z kuchni.

Usłyszała kolejne kroki, więc się schowała za filarem. Zabiegani kelnerzy jej nie dostrzegli.

– A panowie co tu robicie? – zapytała młoda kelnerka.

– Zgubiliśmy się – odpowiedział Xavier.

– Uciekłem, a mój opiekun mnie tu znalazł – uzupełnił chłopiec. – Czy może nas pani zaprowadzić do jadalni? Mój ojciec pewnie się niepokoi.

– Tak jest, Wasza Wysokość.

Lyrissa z mocno bijącym sercem na paluszkach uciekła do pokoju, choć była pewna, że wszyscy słyszeli walenie w jej klatce piersiowej. O nie! Władcy Seomry nie mogą się dowiedzieć, że dała się nakryć księciu Rilertasu i jego opiekunowi. Podekscytowanie walczyło w niej z przerażeniem. Kiedy jednak wróciła do siebie, roześmiała się, ściskając w dłoni skrawek koszuli. Ja to mam szczęście, stwierdziła w myślach dziewczynka i poprosiła duchy pokoju i tajemnic, by ją strzegły.

*

Następnego dnia obudził ją cichy głos.

– Córeczko. – Morris potrząsnął delikatnie dziewczynką. – Czas wstawać.

Przeciągnęła się z głośnym jękiem i potarła oczy, mlaszcząc.

– Nie śpię.

Uśmiechnęła się do ojca. Pobyt w Seomrze mu sprzyjał. Wyglądał lepiej. Nie musiał już ciężko pracować. Teraz zajmował się jakimiś sprawami dotyczącymi edukacji dzieci, dlatego Lyrissa widywała go rzadziej, choć z powodu zajęć przygotowanych dla niej przez królową nie miała czasu, by tęsknić.

– Dzień dobry, tatusiu.

– Nasi goście jeszcze nie wstali, ale kucharze przygotowali już co nieco na śniadanie.

Wstał i podszedł do biurka, na którym postawił srebrną, pięknie zdobioną tackę z wielkim śniadaniem. Konfitura z malin, herbata, niedawno wyjęte z pieca bułeczki, kawałek sera, sałatka owocowa i owsianka. Cóż, to zdecydowanie było za dużo dla tak drobnej dziewczynki, ale i tak Lyrissa chciała to wszystko zjeść.

– Dziękuję! – wykrzyknęła, gdy jej tata postawił jedzenie na pościeli. Morris się roześmiał i westchnął.

– Mam nadzieję, że nie byłaś wczoraj bardzo głodna. Od teraz, póki przedstawiciele rodu Caries nie wyjadą, ja ci będę przynosił posiłki.

Zeszłego dnia tata przyszedł odwiedzić samotną dziewczynkę i zobaczył, że je skradzione ziemniaki. Córeczka przyznała się, że poszła do kuchni, ale zachowała w sekrecie, że spotkała Xaviera i księcia. Może dlatego ojciec nie zareagował gniewem, tylko smutkiem. Wytłumaczył jej, że nie jest zły za to, iż nie posłuchała prośby królowej, lecz nie powinna już więcej wychodzić z pokoju, by król, królowa, a przede wszystkim następca tronu Rilertasu i jego świta nie mieli okazji, żeby ją ujrzeć. Odkrycie dziecka z niewytłumaczalnymi mocami mogło przynieść za dużo pytań.

W rekompensacie za obiad przyniesiono jej obfitą kolację!

W sumie, stwierdziła Lyrissa, nic złego się nie wydarzyło. Rozmyślając w nocy, postanowiła zapomnieć o wczorajszej przygodzie. Niestety, książę Rilertasu miał inne plany.

Rozmawiając z tatą, za oknem zauważyła chodzącego po stromych dachach młodszego brata następcy tronu.

– Wiesz co, tato? – zagadnęła dziewczynka, udając, że ziewa. – Chyba jeszcze położę się spać. Dziękuję za śniadanie! – Włożyła do ust porcelanową łyżeczkę z resztą owsianki. Szybko przełknęła. – Bardzo pyszne!

– W sumie masz rację. – Podrapał się po brodzie. – Jest jeszcze bardzo wcześnie. Zostawię ci tackę na biurku, na wypadek, gdybyś chciała dojeść później.

Wyszedł, a Lyrissa policzyła w głowie do dziesięciu. Wstała i otworzyła okno. Jej pokój znajdował się wysoko i miała z niego niesamowity widok. Ale widok nierozsądnego chłopca nie był fajny. Siedział na dachu, wpatrując się w niebo. Lyrissa bała się, że książę spadnie, dlatego postanowiła się ujawnić.

– Ej! – zagadnęła cicho. Spojrzał na nią jasnymi oczami. – Zejdź! Bo jeszcze sobie zrobisz krzywdę!

Zmarszczył brwi i znów spojrzał w obłoki, na co Lyrissa się zirytowała.

– Mówię serio! Zrobisz. Sobie. Krzywdę – zaakcentowała każde słowo.

Nie słuchał jej. Co za mały bałwan! A wczoraj wydawał się grzeczny. Kto by pomyślał, że okaże się tak lekkomyślny?

– Więc nie jesteś córką służby, tak? Widocznie się pomyliłem.

Przewróciła oczami. No dobrze, i tak już wie, że tu mieszkam, więc może nic się nie stanie, gdy z nim porozmawiam? – pomyślała. Poza tym Xavier znał jej imię. Lyrissa zawsze podejmowała pochopne decyzje i uwielbiała poznawać nowe osoby, a tutaj miała do czynienia z księciem, który mimo lekkomyślności wydawał się miły. Jak mogła nie skorzystać z tej sytuacji?

– Jeśli wejdziesz przez okno, to wtedy pogadamy. Co ty na to?

Zastanawiała się, czy będzie musiała go przekonywać, jak w opowieściach taty, gdy bohaterki zmuszały chłopców do różnych działań. Młodszy syn króla Rilertasu nie okazał się wyjątkiem od tej reguły.

– Ty wejdź na dach – odparł.

– Nie mogę – rzekła szybko, cofając się od okna. – Jeśli chcesz ryzykować życiem, to proszę bardzo! – Machnęła ręką. Miała nadzieję, że widząc, iż odchodzi, chłopak postanowi jednak wejść. Wstał i zaczął chodzić po dachu. Każdy kolejny krok przybliżał dziewczynkę do zawału.

– Nie wiem, czy wiesz, ale jestem księciem.

– No i? – Przewróciła oczami.

– Mój brat mówi, że skoro jestem wysoko w hierarchii, mam się słuchać wyłącznie jego i króla.

– A król ma się słuchać duchów. W tym ducha mądrości, który mówi o rozsądku. Na twoim miejscu użyłabym móz­gu i zeszła.

Pokręcił głową i zrobił piruet, próbując sprowokować Lyrissę. Śmiał się i patrzył na minę dziewczynki, jednak raptem potknął się i stracił równowagę. Zaczął się turlać, krzycząc o pomoc.

Jak zostało wspomniane wcześniej, Lyrissa słynęła z pochopnych decyzji, a widząc, że ktoś potrzebuje ratunku, nie zamierzała stać bezczynnie. Przywołała skrzydła i skoczyła z okna, po czym poszybowała za głupim arystokratą.

Złapała go, gdy ten spadał w kierunku twardej ziemi. Nieco spowolniona jego ciężarem pofrunęła do pokoju. Wskoczyła przez otwarte okno i położyła księcia na łóżku. Ten zwymiotował na podłogę i spojrzał na nią zmieszany.

– Przepraszam – wymamrotał.

Skrzywiła się, jednak wybaczyła chłopcu i wzruszyła ramionami.

– Nic nie szkodzi. Ważne, że jesteś już bezpieczny. – Ukryła skrzydła i poszła na drugi koniec pokoju po szmatkę leżącą w balii.

– Czekaj! Ja to posprzątam – powiedział. Popatrzyła na niego, marszcząc brwi.

– A co z faktem, że jesteś księciem? Chcesz pobrudzić sobie rączki?

– Wcześniej żartowałem. I tak bym cię posłuchał, tylko chciałem, żebyś zwróciła na mnie uwagę.

– Siedziałeś na dachu. Już się tobą zainteresowałam.

– No tak – odparł po chwili – ale byś się mną znudziła po kilku minutach.

Lyrissa pokręciła głową, nie bardzo rozumiejąc logikę, jaką kierował się ten chłopiec. Podała mu szmatkę.

– Sprzątaj.

Powoli zszedł z łóżka i wytarł wymiociny z podłogi. Bardzo się starał, jednak ślad pozostał.

– Naprawdę mi przykro – rzekł, rumieniąc się.

– W porządku.

Usiadła na krześle i spojrzała w jego niemal białe oczy.

– Pewnie cię zastanawia, dlaczego mam skrzydła – wyszeptała, a on posmutniał.

– Wybacz, że musiałaś je ujawnić. Obiecuję, nikomu o nich nie powiem.

– Naprawdę? – zapytała zdziwiona.

– Nawet Xavierowi – obiecał, przez co dziesięciolatka trochę się uspokoiła. – A mogę cię o coś zapytać?

Zaczyna się, pomyślało niezwykłe dziecko. Jednak choć Lyrissa siedziała tu z osobą, której nie powinna ufać, pozwoliła jej zadać pytanie.

– Dlaczego wczoraj wkradłaś się do kuchni? – zapytał, patrząc na resztki obfitego śniadania.

– Służba miała mi przynieść jedzenie. Zapomniała, więc postanowiłam sama o siebie zadbać – oznajmiła, kiedy książę włożył ścierkę do balii. Nic nie odpowiedział. – Moja kolej na pytanie. Dlaczego siedziałeś na dachu?

Spojrzał na nią łagodnie.

– Skoro mieszkasz w takim miejscu, masz skrzydła i dostałaś dzisiaj wykwintne śniadanie, to znaczy, że jesteś ważna, mimo wczorajszej wpadki służby. Czy nie powinnaś zatem jeść z rodziną królewską?

Przewróciła oczami. Ponownie.

– Na wszystkie duchy, widziałeś moje skrzydła i pytasz o to, z kim powinnam jeść? Po prostu jestem córką przyjaciółki królowej, więc tak jakby jest moją ciocią. Poza tym nie ma we mnie niczego wyjątkowego. – Wzruszyła ramionami, a on uśmiechnął się szeroko.

– Kłamiesz, ale nie będę cię zmuszał do odpowiedzi – wyszeptał, a jego rumieniec się powiększył. – Ile masz lat? – zmienił temat.

– Dziesięć – odpowiedziała. – A ty?

– Jesteś dwa lata młodsza ode mnie – stwierdził, nie odpowiadając precyzyjnie na jej pytanie.

– A gdzie jest Xavier?

– Pewnie śpi albo udaje, że śpi.

– Jest twoim opiekunem?

Pokiwał głową.

– Tak, ale pozwala mi na wiele rzeczy.

– Zauważyłam. A twoi rodzice? Wiedzą, że ryzykujesz życiem? W bajkach książęta mieli przygody, ale rodzice się o nich martwili. A twoi?

– Bardziej się przejmują tym, czy księżniczka polubi Dorrela.

– Dorrela?

– Mojego brata. Na męża się nie nadaje.

– Wielkie słowa jak na dwunastolatka – rzekła, niepokojąc się, czy Cytria pobłogosławi ten związek dla sojuszu. – Nie lubisz go?

– Cały czas mi dokucza, że jestem słaby i nie umiem chwycić miecza.

– Przynajmniej nie masz lęku wysokości. Tylko nad równowagą musisz popracować.

Roześmiali się. Podał jej rękę.

– Tak w ogóle jestem Ramsey – powiedział. Popatrzyła na wyciągniętą dłoń i po raz kolejny podjęła ryzyko.

– Miło mi cię poznać. Mam na imię Lyrissa.

4.

Ile czasu potrzeba, by móc rzec, że ktoś jest przyjacielem? Niektórzy twierdzą, że dziesięć lat, inni, że sto. Ludzie, którzy liczą przyjaźń w latach, są w błędzie. Czas jest względny, a to, czy ktoś jest prawdziwym druhem, odkrywa się tylko w szczerości i miłości. Lyrissa o tym doskonale wiedziała. Traktowała Ramseya jak przyjaciela. Od momentu gdy go ocaliła, spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Ukrywali jednak swoją znajomość przed wszystkimi. No dobrze, nie przed wszystkimi. Xavier był jedynym strażnikiem ich sekretu. Jako szpieg Rilertasu i tak by się dowiedział. Ramsey, który jak obiecał Lyrissie, nie pytał o jej magiczne zdolności, nie zamierzał zdradzać swojemu opiekunowi informacji o skrzydłach nowej przyjaciółki, aczkolwiek, patrząc na to, że mężczyzna już znał jej imię i był tajniakiem, Lyrissa mogła czuć niepokój. Uspokajało ją to, że przecież obaj jej pomogli. To utwierdziło dziewczynkę w przekonaniu, że znalazła w nich, a zwłaszcza w dwunastolatku, swoich powierników.

Rozmawiali o wielu ważnych, a także mało istotnych sprawach. Jednak to chłopak zwierzał się częściej. Lyrissa poznała sytuację rodzinną Ramseya, która była okropna, bo rodzice chcieli wysłać swojego młodszego syna do wojska. Znała jego uczucia odnośnie do Xaviera, którego traktował jak prawdziwego ojca. Wiedziała o jego przechadzkach do sierocińca, gdzie poznał kilku przyjaciół, którzy go wykorzystali, gdy dowiedzieli się o jego statusie, i narobili mu problemów. Zawstydzony i wściekły król, usłyszawszy o wycieczkach syna, pobił go za nieposłuszeństwo. Lyrissa zdawała sobie sprawę, że książę jest nieufny, i dlatego czuła ogromną wdzięczność, że obdarował ją swoją sympatią. Chciała zatem dać mu coś od siebie. Ją prawdziwą. Taką, której świat miał nie zobaczyć.

– Chciałbyś znać prawdę o moich skrzydłach, co? – zapytała pewnego ciepłego wieczoru.

– Zabroniłaś mi o nie pytać – przypomniał. Siedzieli na dachu, oglądając pierwsze pojawiające się na niebie gwiazdy. Ukryli się za kominem w przedsionku, by nikt z dołu nie mógł ich dostrzec.

– No tak – mruknęła, wymachując nogami. – Choć pewnie jesteś ciekawy.

– Jasne! – wykrzyknął, uśmiechając się szeroko. Na jego twarzy rzadko pojawiały się oznaki radości, więc Lyrissa czuła dumę, że mogła mieć swój udział w takim małym, lecz ważnym dla niej cudzie. – Tylko że przyjaciół się do niczego nie zmusza.

Lyrissie zrobiło się ciepło na serduszku, gdy nazwał ją przyjaciółką.

– Oszukiwać też ich nie wolno.

Nieoczekiwanie chłopiec wstał i pomógł jej się podnieść.

– Chodź. Pokażę ci specjalne miejsce, które odkryłem. Skoro jesteśmy razem, zaprowadzę cię do krainy wyobraźni – oznajmił, podchodząc do okna.

Wchodząc za nim do swojej sypialni, Lyrissa zmarszczyła brwi. Co Ramsey kombinuje?

– Coś odkryłeś i dopiero teraz mi o tym mówisz?

Bardzo rzadko zwiedzała tajemne zakątki pałacu, bo choć wiedziała, że może się swobodnie poruszać – oczywiście wtedy, gdy nie ma gości – to strażnicy bacznie ją obserwują. Zatem każde nowe miejsce przynosiło jej wiele radości.

– Kilka dni temu nie mogłem spać i Xavier wziął mnie na wycieczkę.

Ach, ten Xavier! Wspaniały z niego człowiek! Opiekun Ramseya miał ponad dwieście lat, a jego służba, na początku wojskowa, u ojca księcia, trwała od siedemdziesięciu. W trakcie jednej z bitew został poważnie ranny i w związku z tym oraz z faktem, że był członkiem jednej z najbardziej zamożnych rodzin w królestwie, został strażnikiem młodego księcia. Właściwie, gdyby coś złego przytrafiło się Ramseyowi, Xavier bardziej by się tym przejął niż rodzina. Ród Caries rządził władczą, surową ręką, której brakowało młodszemu bratu Dorrela. Zamiast cech tak pożądanych u rodziny królewskiej Rilertasu w sercu chłopaka gościły wrażliwość i pokora.

– Mój tata, gdy nie mogę spać, opowiada mi bajki – ­powiedziała.

– Wiesz, Xavier jest bardziej realistą niż marzycielem – odparł, dziewczynka zaś wyciągnęła torbę i spakowała do niej resztki z kolacji, w postaci żółtego sera, oliwek i bagietki, na wypadek, gdyby zgłodnieli podczas krótkiej wyprawy. – Nie ma nic do bajek, ale nie umie ich opowiadać.

– To dobrze, że masz mnie. – Posłała mu uśmiech, który odwzajemnił.

Kwarcowe oczy chłopaka lśniły.

– Coś czuję, że spodoba ci się to miejsce.

*

Zeszli z góry i okrążyli wyspę. Tak daleko Lyrissa nigdy się nie zapuszczała. Szli ostrożnie po śliskich kamieniach. Dziewczynka zaniemówiła, gdy ujrzała niewielki pałacyk wbudowany w skały, porośnięty krzewami, zaniedbany, aczkolwiek nadal piękny, nastrojowy. Nie spodziewała się takiego widoku.

– To nie wszystko – powiedział do niej Ramsey, chwytając ją za dłoń. Zaprowadził dziewczynkę do środka przez wielkie i ciężkie drzwi, które otworzył drutem przerobionym na klucz.

Wnętrze było imponujące. Pomimo ciemności Lyrissa zdołała dostrzec, że wykończono je ze starannością i z niebanalnym pomysłem. W niewielkich oknach znajdowały się kolorowe mozaiki, przedstawiające statki płynące po morzu. Długie schody prowadzące na piętro wykonano najprawdopodobniej z kamienia pochodzącego z jaskini. Na ścianach powieszono lampy, a z sufitu zwisały żyrandole, których ramiona przypominały kształtem macki ośmiornicy. Nie było mebli, oprócz stolika, kilku krzeseł i kominka.

– Jesteśmy sami? – wyszeptała. Poczuła oddech przyjaciela, kiedy mówił, że tak. Sekundę po jego odpowiedzi w każdym przedmiocie służącym do oświetlenia zapłonął ogień. Dzięki temu Lyrissa mogła się dokładniej przyjrzeć temu niesamowitemu miejscu. Dlaczego było opuszczone?

Ramsey poprowadził ją obok schodów do sali bankietowej. Światło odbijało się wysoko nad nimi od szklanego sufitu. W powietrzu iskrzyły białe i niebieskie światełka. Lyrissa dotknęła jednego z nich, przez co się rozmnożyło.

– Niesamowite – mruknęła.

– Aż chce się wierzyć w magię. – Ramsey podszedł do niej. – Mam dla ciebie niespodziankę. Zamknij oczy i pomyśl o tym, co chciałabyś zobaczyć.

Posłuchała go. Wyobraziła sobie łąki pełne kwiatów, na których leży i plecie wianki.

– A teraz spójrz na sufit – wyszeptał.

Dwa razy nie musiał powtarzać. Uniosła głowę i na szklanej tafli ujrzała tę samą łąkę, stworzoną wcześniej w wyobraźni.

– To czary! – oznajmiła, spoglądając na piękne kwiaty. Cudowne! Niezwykłe! Fantastyczne! Tak wiele słów określających ten widok przyszło jej na myśl…

Ramsey odchrząknął, wyrywając ją z zamyślenia. Przerzuciła wzrok na jego onieśmieloną twarz. Ukłonił się nisko. Dziewczynka zachichotała, widząc, jak biedaczek się rumieni.

– Zatańczysz? – zapytał cicho.

Dygnęła, patrząc mu w oczy. Królowa jej kiedyś powiedziała, że ukłon to oznaka szacunku. Jednak gdy kłaniasz się i schylasz głowę, stajesz się sługą. Lyrissa nie zrozumiała do końca tych słów, ale zawsze podnosiła podbródek, patrząc innym w oczy. Dzisiejsza noc nie stanowiła wyjątku.

– Z przyjemnością.

Niespodziewanie na ścianach pojawiły się obrazy przedstawiające instrumenty. Tajemnicza orkiestra zagrała walca. Roześmiani, zaczęli tańczyć. Chłopak niekiedy deptał ją po palcach, więc zaraz nauczyła go podstaw.

– Skąd umiesz tak tańczyć? – zapytał.

– Szybko się uczę – odpowiedziała i przytuliła go.

Objął ją i oparł podbródek na jej ramieniu. Był tylko odrobinę wyższy.

– Ramsey?

– Tak?

– Myślisz, że zostaniemy przyjaciółmi na zawsze?

Przytulił ją jeszcze mocniej.

– Tak! Nawet jeśli mój brat nie poślubi Kiary, to i tak nas to nie zmieni. Będziemy pisać do siebie listy, dobrze? Codziennie w nocy myślmy o sobie, patrząc w gwiazdy, a w dzień zerkając na niebo! W ten sposób o sobie nie zapomnimy. Ja o tobie z pewnością nigdy nie zapomnę i będę cię lubić zawsze!

– Dziękuję – powiedziała. – A chcesz usłyszeć bajkę?

Zachichotał i pokiwał głową.

Skończyli tańczyć, a muzyka przestała grać. Usiedli na zimnej i wilgotnej podłodze.

To był ten moment. Lyrissa opowiedziała historię o Podniebnych Jeźdźcach i Wiecznych Rycerzach. Gdy skończyła tłumaczyć związek między postaciami a jej mocami, Ramsey chwycił ją za rękę.

– Nie martw się, Lyrisso. Nikomu nie wyjawię twojej tajemnicy. Nie chcę, by stało ci się coś złego.

– A dalej chcesz się ze mną przyjaźnić? Pomimo że nie wyjawiłam ci tego wszystkiego wcześniej?

– Jasne! Ale od teraz żadnych tajemnic między nami.

Chciał złożyć obietnicę na mały paluszek, ale dziewczynka pokręciła głową.

– To tak nie działa.

Zamyślił się.

– Wiesz, w moim kraju, gdy ludzie coś sobie obiecują, rozcinają dłonie i przysięgają na krew.

– Możemy tak zrobić – odpowiedziała chwilkę później.

Wstali w poszukiwaniu ostrego przedmiotu. Ramsey jako pierwszy znalazł ostry odłamek kamienia i pokazał go przyjaciółce.

– Jesteś gotowa?

– Tak – wymamrotała i jednym ruchem przebiła sobie wnętrze dłoni. – Twoja kolej.

Przyjął narzędzie i z wahaniem rozciął rękę. Lyrissa posmutniała, kiedy ujrzała Ramseya przygryzającego ze stresu wargę na widok krwi.

– Ja, Ramsey… obiecuję dochować tajemnicy Lyrissy i być jej przyjacielem na zawsze.

– Ja, Lyrissa, obiecuję pamiętać o tej przysiędze i być przyjaciółką Ramseya na zawsze – powiedziała dziewczynka, ściskając dłoń swojego towarzysza.

Po tych słowach znikąd pojawił się silny wiatr, a wokół dzieci zawirowały światełka wydające świszczące dźwięki. Lyrissa krzyknęła i wskutek podmuchu rozdzieliła się z chłopakiem.

Obolała leżała przez chwilę na ziemi, nie wiedząc, co się dzieje. Na szczęście w momencie rozdzielenia dłoni wiatr ustał. Różowowłosa zamrugała i spojrzała na Ramseya. Miał zamknięte oczy, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie. Odetchnęła z ulgą. Wstała i spojrzała na swoje ręce. Po rozcięciu nie było śladu, jakby nie składali sobie żadnych przyrzeczeń. Może byli na to za mali i nie podziałało?

Podbiegła do chłopca.

– Ramsey! Wstań! – Delikatnie nim potrząsnęła. Jęknął i otworzył oczy. Lyrissa uśmiechnęła się szeroko. – Na litość duchów, nigdy mnie tak nie strasz!

– Postaram się – oznajmił i spróbował się podnieść. Nie, nic z tego. Był zbyt zmęczony. – Nie wiem, czy tak to miało wyglądać, ale nie żałuję. A ty?

– Oczywiście, że nie. Od teraz jesteś na mnie skazany!

Roześmiali się cicho.

– To dobrze – odparł, kiedy pomagała mu wstać.

Trzymając się za ręce, szli do pałacu szczęśliwi, że są przyjaciółmi. Nie wiedzieli, że już wkrótce los rozdzieli ich na bardzo, ale to bardzo długo.

Celine zasnęła, więc Lyrissa przerwała opowieść. Tym lepiej, bo tamta noc, na której się zatrzymała, była usiana ostatnimi momentami pełnego magii dzieciństwa. Kilka dni później rozpoczął się dla bohaterki mroczny czas.

Dobrze, córeczko, że zasnęłaś. Przynajmniej nie będziesz miała koszmarów. Kobieta żałowała, że w ogóle zaczęła tę historię. To przez ten obraz! Z westchnieniem odgarnęła włosy córki.

– Śpij dobrze, kochanie – wyszeptała jeszcze i zgasiła świecę. Wyszła z pokoju ze smutkiem. To był naprawdę zły pomysł, by opowiadać akurat o Lyrissie. Co jej strzeliło do głowy?! Chyba przez całą wieczność będzie podejmowała pochopne decyzje. Nic tego nie zmieni.

Poczuła falę ciepła.

– Dlaczego jeszcze nie śpisz? – usłyszała w głowie głos męża. Był zaspany. Czyżby przez przypadek wysłała mu sygnał?

– Przepraszam, nie chciałam cię obudzić – odpowiedziała również w myślach. Kolejna mentalna pieszczota sprawiła, że zadrżała.

– Nie przepraszaj – poprosił. – A więc co się stało, że nie ma cię w łóżku?

– Celine nie mogła spać. Jest podekscytowana twoim powrotem. Opowiadałam jej bajkę.

– A mi opowiesz?

– Nie. Już i tak za dobrze ją znasz.

– Tak?

– Żyła sobie dziewczynka, której moc mogła zniszczyć świat. Musiała uciekać przed wrogami, pragnącymi ją zgładzić. Miała na imię Lyrissa.

Przez chwilę w jej głowie było cicho.

– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytał zaniepokojony mężczyzna.

Matka Celine dotarła do swojego pokoju i ułożyła się w ogromnym łóżku.

– Nie – wyszeptała. – Żałuję, że wróciłam do tego tematu, i nie chcę go kontynuować.

– Lyrisso, jestem przy tobie. Może nie fizycznie, ale…

– Tak, wiem. Dziękuję – przerwała mu. – Wiesz, o której przybędziecie?

– Przed wschodem słońca dotrzemy do granicy.

– Będę na ciebie czekać – odparła z westchnieniem.

– Kocham cię – powiedział jeszcze.

Po policzku Lyrissy spłynęła łza. Był czas, gdy od nikogo nie słyszała tych słów, a kiedy poznała swojego przyszłego męża, wątpiła, że będzie darzyć ją uczuciem, jakim ona obdarzyła jego.

– A ja ciebie.

Pomimo rozmowy z ukochanym nie mogła zasnąć. Wpatrywała się w sufit, na którym namalowane zostały konstelacje gwiazd.

– To bez sensu – wymamrotała, wstając. Poszła do biblioteki, której księgozbiór ją zachwycał. Często przychodziła tutaj z mężem i razem wyszukiwali, a potem czytali powieści, komentując zachowania bohaterów oraz styl pisarski autorów.

Tym razem wiedziała dokładnie, po co przyszła. Znalaz­ła grube tomisko Kroniki Seomry, oprawione w złotą skórę. Drżącymi rękami otworzyła na rozdziale z datą dwudziestego czwartego kwietnia. Rzeź Nieśmiertelnych.

Nagle usłyszała za sobą kroki i zachrypnięty głos ojca.

– Lyrisso, co ty tutaj robisz? – zapytał zmartwiony. Kobieta upuściła książkę.

– Nie mogłam spać – odparła, podnosząc dzieło. Odwróciła się do Morrisa i uśmiechnęła się delikatnie. – A co z tobą? Wiesz, co powiedział lekarz. Powinieneś odpoczywać.

Machnął ręką. Jego niebieskie oczy powędrowały do książki.

– Lyrisso, porozmawiajmy.

– Dlaczego teraz?

– Bo najwyraźniej tego potrzebujesz.

– Już rozmawiałam z… – Głęboko odetchnęła. Może faktycznie konwersacja z tatą jej pomoże? Od ponad dziesięciu lat starannie unikała tematu Rzezi Nieśmiertelnych i konsekwencji płynących z tamtego zdarzenia. A wybór bajki dla Celine sprawił, że wkroczyła na tereny, o których wolała zapomnieć, aczkolwiek wiedziała, że to się nigdy nie stanie. – Opowiadałam Celine bajkę i jakoś… To był błąd, bo strach powrócił.

Morris odchrząknął.

– Jesteś silna – powiedział, podchodząc do niej bliżej. Wiedział jednak, że nie lubiła kontaktu fizycznego. Trochę czasu minęło, zanim pozwoliła się dotknąć mężowi, a kiedy ją pierwszy raz przytulił, była napięta jak struna. Z innymi ludźmi szło o wiele gorzej, lecz robiła postępy. Morris widział je i był z niej dumny. Dawała sobie radę. – Nie zapominaj o tym.

Pokręciła głową.

– Nie czuję siły. Wiem, że od tamtych wydarzeń minęło sporo lat, ale czasami… wspomnienia wracają do mnie z podwójną siłą i nie umiem przestać rozmyślać nad tym, co by było, gdybym podjęła inne decyzje.

– To nie była twoja wina.

– Nie tylko ty mi to mówisz, a jednak wiem, że gdybym postąpiła inaczej, zrozumiała, co się dzieje wcześniej, to los wielu ludzi byłby inny.

– Lyrisso…

– Przepraszam – powiedziała, odkładając książkę na swoje miejsce. – Nie mogę. Pójdę już spać.

Powstrzymując łzy, ruszyła do sypialni. Ułożyła się na łóżku i zaczęła płakać. Czuła mentalną pieszczotę męża.

– Przepraszam, tak bardzo przepraszam – powtarzała, aż w końcu zmęczenie ją dopadło i zasnęła.

5.

Co byś wybrał? Co jest lepsze? Mroczny sen czy gonitwa myśli, niszcząca chęć zaśnięcia? Czy umiesz stwierdzić, co jest gorsze? Odpowiem ci: mroczny sen. W czasie gonitwy myśli przynajmniej wiesz, że żyjesz.

Nadszedł dwudziesty czwarty kwietnia. Długo oczekiwane urodziny Kiary. Lyrissa zerkała przez okno, jak do pałacu zjeżdżają się goście w pięknych oryginalnych strojach, stanowiących symbole tradycji ich królestw. Oni wszyscy chcą się cieszyć z Kiarą, pomyślała mała dziewczynka. Ciekawe, jakie dostanie prezenty?

Od intensywnych rozmyślań oderwało ją pukanie do drzwi. Odwróciła głowę i zobaczyła, jak do środka wchodzi Ramsey ubrany w trochę za duży, elegancki, czarny garnitur.

– Co tu robisz? – zapytała, z jednej strony zdziwiona i zmartwiona, a z drugiej uszczęśliwiona. – Nie powinno cię tu być.

Ten dzień był dla niej szczególnie niebezpieczny ze względu na obecność wielu obcych. Zagrożenie kryło się za każdym rogiem. Wspólnie zatem postanowili, że tego dnia się nie spotkają.

– Spokojnie. Xavier stoi na straży.

Zmrużyła oczy, zastanawiając się, czy powinna się gniewać na przyjaciela. Jego zachowanie było lekkomyślne, ale rozumiała go. Dowiedzieli się, że królowa Cytria pokłóciła się z rodzicami Ramseya i teraz nie byli pewni, czy dojdzie do zaręczyn Kiary i Dorrela. W takim wypadku ten wieczór mógł się okazać ich ostatnim.

Postanowiła się nie złościć. Wszystko będzie dobrze. Nikt się przecież o nich nie dowie.

– A nie powinieneś być na przyjęciu?

– Jakie to przyjęcie, skoro nie mogę z tobą zatańczyć? – Zarumienił się. – Co więcej, jeśli Kiara ma dzisiaj stać się nieśmiertelną, to z tobą chcę zobaczyć jej przemianę.

– Chyba masz rację – powiedziała. – Tylko musimy być ostrożni, by nikt nas nie zobaczył, dobrze?

– Spokojnie, Xavier nam pomoże. Nie będziemy przecież wyróżniać się z tłumu. – Spojrzał na jej różowe włosy. – Chociaż…

Lyrissa uniosła palec wskazujący.

– Poczekaj – poprosiła. Zrobiła okrężny ruch ręką i w jej dłoni pokazał się pędzel. – Twój ulubiony kolor to niebieski, prawda?

Pokiwał głową, analizując każdy jej ruch.

Dotknęła włosów, które zmieniły barwę na kasztanową. Zostało tylko jedno pasemko różowych. Ramsey otworzył szeroko usta i oczy ze zdziwienia. To było niesłychane!

– Jeszcze nie skończyłam! – Roześmiała się i musnęła pędzlem nijaką sukienkę, którą nosiła. Jej ubiór w magiczny sposób się zmieniał, dziewczyna emanowała światłem, a wokół niej krążył jasny, brokatowy pył. Gdy skończyła pracę i zobaczyła swoje dzieło w lustrze, uśmiechnęła się szeroko. Dumna, obróciła się, a jej uśmiech się poszerzył, kiedy ujrzała zachwyt w oczach Ramseya.

– Mieliśmy się nie wyróżniać! – wyszeptał.

– Przecież każdy na balu będzie chciał się spodobać. Mój strój nie różni się od innych – rzekła niezgodnie z prawdą.

Jej nowa suknia o kolorze nieba stworzona została z kilku kawałków tiulu. Ramiączka pokryte były fiołkami. Przód sięgał do kolan, a tył do ziemi. Lyrissa nosiła także białe pantofelki. Wyglądała prześlicznie!

– No to w drogę – odpowiedział Ramsey. Czuł się przy niej onieśmielony. Ona w tym stroju emanowała wdziękiem, żywiołowością i radością. On wyróżniał się tylko bardzo jasnymi oczami. To był zaszczyt, że właśnie jemu zaufała i postanowiła z nim zatańczyć na balu przyszłej królowej Seomry.

– No to w drogę – powtórzyła Lyrissa. Z uśmiechem na twarzy chwyciła chłopaka za rękę i razem wybiegli na przyjęcie.

Ku wielkiemu zdziwieniu chłopaka wtopili się w tłum. Nikt nie zwracał na nich uwagi, a nawet jeśli, to tylko przez sekundę, a później obojętny gość szukał wzrokiem czegoś ciekawszego niż para dzieciaków.

Postanowili pójść na balkon, bo nie chcieli przegapić żadnego etapu uroczystości.

– Twój tata nie będzie się zastanawiał, gdzie jesteś? – zapytała, choć znała odpowiedź.

– Wątpię.

Uścisnęła jego dłoń, dodając mu otuchy. Uśmiechnął się do niej i spojrzał w tył, szukając wzrokiem Xaviera, lecz go nie widział.

– Xavier zniknął – mruknął chłopiec.

Lyrissa także się rozejrzała.

– Pewnie gdzieś tu jest, tylko się dobrze ukrył. Nie martw się. On nigdy by cię nie zostawił.

Ramsey pokiwał głową. Wtem orkiestra symfoniczna Seomry zaczęła grać hymn królestwa. Wszyscy stanęli na baczność, nawet monarchowie innych państw. Z sufitu wokół lodowego tronu popłynął wodospad, akompaniujący swoim szmerem granej muzyce. Obok niego stali kapłan w białej szacie, królowa i Gowan.

Dziewczynka rozejrzała się po tłumie i ujrzała ojca patrzącego ze smutkiem na tron. Z jednej strony chciała, by ją zobaczył. Wtedy mogłaby zrobić głupią minę i go rozbawić. Z drugiej, to byłby zły pomysł, zważywszy na to, że nie powinno jej być na balu. Przez chwilę w jej sercu pojawił się nawet lęk przed zdemaskowaniem, zwłaszcza że obok Morrisa stał król Rilertasu i patrzył na nią, mrużąc oczy. Zdecydowała się nim nie przejmować, biorąc pod uwagę słowa Ramseya, iż jego ojcu bardzo zależy na sojuszu z Seomrą, więc nie mógł pozwolić sobie na żadne głupstwa i denerwowanie królowej. Dorośli powinni być bardziej ostrożni niż dzieci, bo to oni noszą ciężar decyzji. Więc jeśli tata przyjaciela Lyrissy chce być współwłaścicielem morskiego królestwa, musi uważać.

Do pomieszczenia wkroczyło zgromadzenie radnych, składające się z pięćdziesięciu nieśmiertelnych, ubranych w złote togi. Za nimi, w eleganckich strojach, szli naczelnicy armii. Lyrissa zastanawiała się, czy broń przypięta do ich pasa jest prawdziwa. Te myśli przerwała wymowna cisza, która nastąpiła, gdy wszyscy zajęli już swoje miejsca.

Każdy gość w wielkiej sali balowej wstrzymał oddech, kiedy ujrzał Kiarę, przyodzianą w biało-złotą suknię. Skromna, długa aż do ziemi, wprawiała w zachwyt elegancją i prostym, subtelnym krojem. Długie rękawy ozdobione zostały lśniącymi klejnocikami, a nadgarstki złotymi bransoletami. Z ramion spływała peleryna z naszytym godłem Seomry – mityczną syreną.

Lyrissa czuła, że w stylizacji księżniczki czegoś brakuje. Myślała gorączkowo, przyglądając się przyjaciółce. Naga szyja, rozpuszczone długie włosy były tylko lekko pofalowane. No właśnie! Na głowie następczyni tronu nie widniała korona. A przecież Lyrissa zrobiła dla niej podarek w postaci korony!

O nie! Nie przemyślała, w jaki sposób złoży prezent przyszywanej kuzynce. Co teraz? Dziesięciolatka skupiona była tylko na pięknym nakryciu głowy, ozdabiającym przyszłą nieśmiertelną. Bez korony strój będzie niekompletny, a w końcu to były osiemnaste urodziny! Wszystko miało być perfekcyjne, a bez tego drobiazgu tak nie będzie! Lyrissa puściła dłoń towarzysza i zaczęła kierować się w stronę wyjścia, by jak najszybciej dostać się do sypialni. Ramsey biegł przez chwilę za nią, wołając jej imię, lecz wkrótce na drodze stanęli mu goście.

Została sama.

Pobiegła przez ciemny, opustoszały korytarz i zadrżała z powodu zimna, jakie panowało w pałacu. Dziwne… Wydawało jej się, że wszystkie okna były zamknięte. Niepokojące było też to, że w przejściu panował mrok. W trakcie przyjęcia każdy przedpokój powinien być jasny i majestatycznie udekorowany.

Zwolniła kroku i zobaczyła kawałki szkła z rozbitego okna. Zamknęła oczy i pokręciła głową, myśląc, że wyobraźnia płata jej figle. Rozejrzała się wokół. Przez chwilę wydawało jej się, że widzi jakiś cień.

Aha! To na pewno tylko moja fantazja, stwierdziła, lecz ta myśl nie uspokoiła jej galopującego serca.

Coś tu zdecydowanie było nie tak. Przypomniała sobie opowiadania, w których bohaterowie szli przez ciemny tunel, a wokół nich krążyły przerażające cienie. Nie, nie! Nic złego się nie dzieje. W Seomrze jestem bezpieczna, pomyślała.

Szła coraz szybciej. A może powinnam wrócić? To zły pomysł, by być w tej chwili samą. Lyrissa wolała trzymać za rękę Ramseya, obserwując, jak ciało i dusza Kiary stają się wieczne. Nawet bez korony. Odwróciła się i wpadła na Xaviera. Uśmiechnęła się do niego z ulgą.

– O! Cześć, Xavier! – przywitała się radośnie, mając pewność, że przy nim nic jej nie grozi. – Dlaczego nie jesteś przy Ramseyu?

– Widziałem, że wychodzisz, i postanowiłem cię pilnować – powiedział z napięciem w głosie.

– To bardzo miłe – odpowiedziała, czując, jak jej serce dalej mocno wali w piersi. Jej optymizm zbladł, gdy zauważyła, że Xavier jest czujniejszy niż zwykle. – A nie powinieneś pilnować Ramseya? Coś może mu się stać.

Przykucnął i chwycił ją za ramiona.

– Uwierz mi. W tej chwili to nie Ramseyowi grozi niebezpieczeństwo. – Próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas. Co się z nim stało? Nie był dowcipny i rozluźniony. Dlaczego? Czyżby tak samo jak reszta rodziny Lyrissy obawiał się balu?

Chwycił ją za rękę, a drugą zmierzwił jej nadal kasztanowe włosy. Spojrzał na jakiś punkt za nią.

– Lyrisso – odchrząknął – musisz się ukryć. Niektórzy ludzie na tym przyjęciu chcą ci zrobić krzywdę, rozumiesz?

Otworzyła szeroko oczy.

– Co? Ale jak to?! Muszę iść do tatusia! – odparła, wystraszona jego słowami. Chciała się wyrwać z jego objęć, lecz mocno ją trzymał.

– Wszystko będzie dobrze, tylko musisz mnie słuchać, zrozumiałaś?

– Nie rozumiem! – pisnęła.

– Czas nagli. Zaufaj mi.

Przełknęła głośno ślinę i pokiwała głową. Xavier zaprowadzi mnie w bezpieczne miejsce, powtarzała sobie w myślach.

Strażnik Ramseya wstał i pociągnął ją w stronę przeciwną niż sala bankietowa. Grzecznie za nim szła, a raczej bieg­ła, bo mężczyzna poruszał się bardzo szybko i nie mogła za nim nadążyć.

– Dokąd idziemy? Czemu mnie ciągniesz? – zapytała, ale on tylko mocniej chwycił ją za rękę. Zatrzymał się raptownie. Lyrissa przytuliła się do niego, pierwszy raz w życiu czując taki strach. Coś zdecydowanie było nie w porządku.