Opowieść - Agata Cieszyńska - ebook

Opowieść ebook

Agata Cieszyńska

4,1

Opis

Tam, gdzie lęk odbiera dech, ulgę przynosi zrozumienie.

Tytus to młody mężczyzna, student, który mieszka z rodziną we wsi o nazwie Kamienna Góra. Pewnego dnia zaczyna dostrzegać wokół siebie trudne do wyjaśnienia zjawiska. Jak to możliwe, by człowiek posiadł moc zatrzymywania czasu i teleportacji? Spokojne życie Tytusa, jego kuzynki Igaliny i ich bliskich zmienia się w podróż po przeznaczenie. Wyprawiają w nią Tytusa jego dziadkowie, informując go podczas wigilijnej nocy, że jest magiczną istotą, aureusem, i przekazując ekwipunek wraz z wyjątkową mapą. Młody aureus wyrusza w drogę do skalistego lasu. Czekają na niego liczne niebezpieczeństwa, spotkania z mrocznymi siłami i bezlitosnymi wrogami. Czy uda mu się przetrwać w rzeczywistości tak różnej od tego, co mu dobrze znane?

„Każdy krok odchodzącego Tytusa wprawiał podłogę drzewnego pałacu w drgania, powietrze gromadziło się w skondensowane masy i wirowało u jego stóp. On tego nie dostrzegł, ale pozostali widzieli wszystko bardzo dokładnie i nie mogli się temu nadziwić. Chwilę wcześniej słuchali go w ciszy i zdumieniu, niektórzy ze współczuciem, inni z oburzeniem, ale gdy wychodził, wszyscy, dosłownie wszyscy, zostali porażeni buzującą i wydostającą się na zewnątrz Chmurnego energią, nieokiełznaną, przerażającą i ogromną, aż przytłaczającą.
Tytus opuścił trening. Zniknął im z oczu nie tylko na chwilę.”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (13 ocen)
5
6
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Coqua

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka jest niesamowita!
10
burgundowezycie

Dobrze spędzony czas

„Opowieść” to historia o aureusach, więzach rodzinnych, przyjaźni, poszukiwaniu siebie i odpowiedzialności jaką niosą magiczne zdolności. Tytus jako świeżo upieczony aureus, mierzy się z wewnętrznymi rozterkami, próbuje zrozumieć i poukładać otaczający go świat na nowo. Jednak nie jest on jedynym ciekawym bohaterem tej książki, gdyż każda z wykreowanych postaci ma do opowiedzenia swoją historię. Stworzony przez Autorkę świat, w którym żyją magiczne aureusy kierujące się dobrem i posiadające nadprzyrodzone umiejętności, jest złożony i oryginalny. Dodatkowym plusem jest użyty przez Autorkę bogaty i baśniowy język, który dodatkowo dopełnia fabułę. Cała książka, która jest pierwszą częścią, stanowi swoisty wstęp do serii jak i do świata wykreowanego przez Autorkę, który zapowiada się być ciekawy i wciągający. Niewątpliwie jest to powieść, która zainteresuje miłośników fantastyki i przygody. Dziękuję za zaufanie i egzemplarz do recenzji od @wydawnictwo_novaeres, a @cieszynska.agata za ś...
10
Naastia

Nie oderwiesz się od lektury

Czy rzeczywiście znasz swoich bliskich? Tytus, młody student z Kamiennej Góry, sądził, że tak. Kiedy więc wokół niego zaczynają dziać się niewytłumaczalne rzeczy, a dziadkowie dają mu do ręki tobołek i wyjątkową mapę, zmienia się w jego życiu wszystko. Bo odtąd już wie, że nigdy nie był człowiekiem. Jest magiczną istotą, aureusem i musi wyruszyć w drogę do skalistego lasu. Po co? To się jeszcze okaże. Tytus dopiero odkrywa swoje przeznaczenie. Język powieści jest prosty, a jednocześnie barwny, co pozwala wyobrazić sobie otoczenie głównego bohatera i jego kompanów. Każda z postaci jest opisana w taki sposób, żeby łatwo można było się z nią utożsamiać. Fani fantastyki będą zachwyceni!
10
Isenor_Tarpanito

Dobrze spędzony czas

Urban fantasy pełne ciepła, romantyzmu, magii oraz poczucia bezpieczeństwa jak i humoru. Przyjemna i lekka lektura idealna na końcówkę roku, jak również inną porę roku.
00
love_ksiazkowe

Nie oderwiesz się od lektury

„Wszystko zamarło, chmury stały w miejscu, gałęzie drzew nie chybotały się, nie odczuwało się żadnego ruchu, nawet najdrobniejszego przepływu powietrza. Zerknął ponownie na telefon, wciąż dziewiąta pięćdziesiąt. Czas się zatrzymał.” Kiedy tylko zobaczyłam okładkę tej książki, od razu pomyślałam, że będzie to magiczna opowieść. Nie pomyliłam się ani trochę. Mamy tutaj szczyptę magii, która powoli pokazuje się czytelnikowi. Mamy niespieszną, tajemniczą historię, która powoli się przed nami otwiera, wpuszczając nas za bramy swojego królestwa. Ta książka zaczyna się niepozornie, jak dobra obyczajówka, które zresztą bardzo lubię. Powoli poznawałam bohaterów, wkraczałam w ich świat. Patrzyłam na ich zachowania, jak zmieniają się razem z biegnącym czasem, aż w końcu stało się coś niesamowitego, coś, co nie miało prawa się stać, a jednak stało się. I wiecie co? Jestem kupiona. Od razu przypomniał mi się Harry Potter. Nie, ta pozycja nie jest do niego podobna, jednak początek troszeczkę go...
00

Popularność




Moim Bratnim Duszom

Rozdział 1

Na wsi

Rodziny Nowickich i Leśniewskich, spokrewnione rody, przeniosły się z Austrii do małej wsi położonej na północnym zachodzie malowniczego kraju w Europie centralnej, Polski. Świetnie mówili w tamtejszym języku, gdyż mieli polskie korzenie, a w domu rodzinnym od zawsze, niezależnie od tego, jaki rejon świata zamieszkiwali, rozmawiali w języku swoich przodków.

Sprowadzili się do Kamiennej Góry wczesną wiosną dwa tysiące pierwszego roku. Kupili dwa domy oddalone od siebie o jakieś czterysta metrów. W pierwszym, bardzo dużym, o tajemniczej aurze, zamieszkali seniorzy rodu Nowickich – pani Aniella i pan Hubert – wraz z córką Rozalią Różańską i jej mężem Feliksem Różańskim. Rozalia była wtedy w ciąży z ich pierwszym dzieckiem – miał to być syn. W drugim domu, małej wiejskiej chatce na skraju miejscowości, zamieszkała rodzina Leśniewskich, pani Adalina i jej malutka wnuczka Igalina.

Dom państwa Nowickich i Różańskich był wielki, a w przyszłości koledzy syna Rozalii i Feliksa określali go nawet mianem mrocznego, choć i tak uwielbiali tam przebywać. Niewątpliwie był on pełen ciepła i miłości. Do tajemniczej willi o brązowej elewacji prowadziła ścieżka z czarnych płaskich kamieni, a wchodziło się do niej przez podwójne, obszerne, ciemnogranatowe stalowe drzwi z wewnętrznym lustrem weneckim biegnącym asymetrycznie wzdłuż wrót, tuż przy klamce. Parter był wysoki, miał około trzech metrów, co sprawiało, że po wejściu do domu ogromna przestrzeń aż zapierała dech. Z obszernego korytarza z wielką szafą z lustrzanymi drzwiami wchodziło się do długiego i szerokiego holu zakończonego potężnymi, ciemnobrązowymi, drewnianymi schodami prowadzącymi na pierwsze piętro. Stojąc przodem do schodów, po lewej stronie holu, można było zobaczyć bezdrzwiowe wejście do kuchni z jadalnią, a dalej – przesuwne drzwi do salonu, pod schodami zaś drzwi do łazienki. Po prawej stronie był korytarz, który prowadził do sypialni z garderobą państwa Nowickich oraz łazienki, z której korzystali seniorzy. Na piętrze jako pierwszy wchodzących na górę witał kolejny przestronny hol z dużym oknem w kształcie wieży na jego przeciwległym krańcu. Hol usiany był drzwiami prowadzącymi kolejno do czterech sypialni oraz dużej łazienki. Jedną sypialnię – największą – zajęli młodzi małżonkowie, drugą zarezerwowali dla mającego niebawem narodzić się syna, trzecią zaadaptowali na gabinet do nauki i pracy, a ostatnią określili mianem pokoju dla gości. Dominującą kolorystyką ścian w willi był srebrzysty grafit.

Willa państwa Nowickich i Różańskich stała na długiej działce nie w centrum, ale też nie przy samej granicy wioski. Niedaleko znajdował się dom Adaliny Leśniewskiej i jej wnuczki. Ten umiejscowiony był w rejonie zwanym już krańcem wsi, za podwórkiem pań Leśniewskich nie było bowiem nic prócz szczerego pola. Dom wyglądał jak wiejska chatka z bajki, brakowało tylko serduszek wyciętych w okiennicach czy porozwieszanych ogrodowych ozdób i latarenek. Nie, do czasu osiągnięcia przez Igalinę wieku nastoletniego takich dodatków u Leśniewskich nie było można uświadczyć, gdyż poziom cukierkowości doprowadziłby panią Adalinę do szału. Była ona bardzo konkretną, można by rzec, surową osobą, która zdecydowała się na zakup wiejskiego domku z bajki tylko dlatego, że po pierwsze nie miała innego wyjścia, a po drugie pomyślała, że może rzeczywiście w takim domu będzie przyjemniej dorastać tej małej istotce, za którą tak nagle w pełni stała się odpowiedzialna. Jedyną osobą, dla której i wobec której Adalina wyskrobywała z czeluści swej surowości najpierw okruchy, a potem całe pokłady ciepła i słodyczy, była jej wnuczka Igalina, osierocona w dniu swoich narodzin.

Rodzinom żyło się w Kamiennej Górze dobrze i spokojnie, a spokój bardzo sobie cenili. Rozalia, po śmierci matki Igaliny, była tuż obok babci dziewczynki prawdopodobnie najważniejszą kobietą w jej życiu. Dbała o nią, wychowywała, tuliła do snu. Wszyscy wspierali Adalinę, jak tylko mogli, w stworzeniu wnuczce namiastki świata najszczęśliwszego, jakiego doświadczałaby na pewno przy matce, która kochała ją całym sercem, chciała jej całym sercem, która o niej śniła. Rozalia i Feliks spędzali z Igą tak dużo czasu, że po przeprowadzce do Kamiennej inni mieszkańcy, nie znając jeszcze historii tamtej rodziny, byli pewni, że Igalina była ich córką. Niejednokrotnie, widząc Różańskich już później z dwoma wózkami – spacerówką półtorarocznej Igi i gondolą nowo narodzonego syna – komentowali, jakie to śliczne dzieciaczki, jak do siebie podobne i jakie szczęście mieli rodzice, że trafiła im się parka. Rozalia zawsze dziękowała, ale i stanowczo prostowała tamte słowa. Podkreślała, że chłopiec to ich syn, a Iga to córka jej zmarłej kuzynki. Feliks nie odnosił się do opinii wygłaszanych przez przechodniów, tylko uśmiechał do nich szeroko. Do niektórych zagadujących sprostowania Rozalii trafiały, do innych zupełnie nie. Po pewnym czasie wieś zaczęły obiegać pełne zdziwienia i oburzenia głosy, że Różańscy skupili się całkowicie na synu, a odcięli od kontaktu z biedną córeczką, którą to co rusz mieli podrzucać do ciotecznej babki z chatki na skraju wioski. Rozalię początkowo bardzo to poruszało, Feliks natomiast miał te plotki serdecznie gdzieś od ich zarania aż do ustania.

***

Syn – Tytus. Kiedy Rozalia urodziła syna, życie rodzin Różańskich, Nowickich i Leśniewskich, siłą rzeczy, zmieniło się. Pojawił się bowiem drugi mały człowiek do wychowania. Wszyscy skupili się na tym zadaniu najlepiej, jak mogli. Państwo Aniella i Hubert byli najwspanialszymi dziadkami, jakich można sobie wymarzyć – mieli w tym wprawę, bo równie wspaniale dziadkowali Igalinie przez minione półtora roku. Pani Adalina, choć nie tak jak przed Igaliną, otworzyła się również przed synem Rozalii i Feliksa. Przyczynił się do tego zapewne fakt, że sami Różańscy byli jej bliscy i szalenie dla niej ważni. Niemniej, mimo to, zbliżenie do Tytusa zajęło pani Leśniewskiej kilka ładnych lat. Młodzi małżonkowie kochali syna, od kiedy tylko dowiedzieli się, że zamieszkał w łonie matki, a gdy ujrzeli go po raz pierwszy, rozkochali się w nim na dobre i, co niezmiernie ważne, zakochali się też ponownie w sobie nawzajem. Można było rzec z pełnym przekonaniem, że miłość królowała w tamtej rodzinie. Wszystko kręciło się wokół dwójki maluchów, Igaliny i Tytusa. Tuż obok miłości królowały standardowe zmartwienia o los dzieci, o ich zdrowie, ząbkowanie, zielone kupy, nieprzespane noce, przyszłość, szczęście, bezpieczeństwo, o ich wzajemne relacje. Proza życia. Niektórzy dorośli starali się nie gromadzić zmartwień, inni martwili się non stop. Rozalia, ku ogromnemu smutkowi swoich rodziców, oświadczyła Feliksowi, że więcej dzieci mieć nie będą, bo stwierdziła, że nie zniosłaby dodatkowo spotęgowanego drżenia o potomstwo. Feliks zbytnio się temu nie sprzeciwiał, po prostu się zgodził na – wydawało się – bezdyskusyjne postanowienie wybranki swego serca.

***

Gdy Tytus skończył dwa latka w sierpniu dwa tysiące trzeciego roku, Rozalia podjęła decyzję o rozpoczęciu studiów na Wydziale Biologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Pożaniu. Niestety, w najbliższym Kamiennej dużym mieście, Czeszynie, nie było kierunku, na którym Rozalia planowała podjąć naukę, czyli mikrobiologii, dlatego musiała szukać dalej. Jej mama Aniella nie popierała tej decyzji.

– Masz małe dzieci, trudny czas za sobą, odpuść, poczekaj. Masz dobrą pracę, na miejscu, skończyłaś już jedne studia, nie potrzebujesz tego. Nie teraz. – Aniella zdecydowała się poruszyć temat z córką, gdy ta obwieściła, że nazajutrz Feliks bierze wolne, by zająć się Tytusem i Igaliną, a ona wyrusza do Pożania, aby złożyć dokumenty na uczelnię.

– Doskonale wiesz, mamo, że ja doskonale wiem, czego potrzebuję – powiedziała Rozalia stanowczo, ale łagodnie. – Dam radę – dodała uspokajająco z uśmiechem. – Tato, mógłbyś jutro ze mną pojechać? Nie jeździłam jeszcze nigdy samochodem po Polsce tak daleko i na dodatek samotnie – zwróciła się do pana Huberta. – Mamo, nie masz nic przeciwko? – spytała również pani Anielli.

– Mam, ale tylko tyle, że nie powinnaś brać sobie teraz na głowę studiów. Jesteś rozchwytywanym matematykiem, córciu, ciesz się tym i życiem poza pracą, poza zawodowymi obowiązkami. Dzieci są małe, na karierę przyjdzie jeszcze czas. Będziesz zmęczona i sfrustrowana.

– Mamo, dam radę.

– Wiem, że dasz radę. Ty to akurat dasz radę, choćby nie wiem co, ale nie o to w życiu chodzi, żeby dawać radę. Chodzi o szczęście, o spokój, zdrowie, chwytanie chwil, a nie o przesypianie ich nad talerzem zupy.

Rozalia wpatrywała się przez moment w zatroskane oczy matki. Tak bardzo ją rozumiała, tak bardzo doceniała jej opiekuńczość i tak żałowała, że mama nie miała szans, by w pełni zrozumieć jej decyzję.

– Opracowaliśmy z Feliksem plan działania, mamuś. Wszystko będzie w jak najlepszym porządku, a ja zrobię, co w mojej mocy, by nie stracić żadnej z chwil. – Podeszła do matki i mocno ją przytuliła. – Wiesz przecież, że choćbyś nie wiem, co mówiła, to ja i tak pójdę na te studia – powiedziała żartobliwe. – Nic się nie martw – dodała i pocałowała ją w prawy policzek, tuż nad długą, cienką blizną.

– Zawsze będę się o was martwić – skomentowała pod nosem pani Aniella, ale nikt tego nie dosłyszał. W tamtym momencie toczyła się już żywa dyskusja między panem Hubertem, który oczywiście z chęcią wybierał się nazajutrz z córką do Pożania, Feliksem i Rozalią na temat ustalenia drogi, którą najsprawniej i najszybciej dwójka podróżników dotrze do celu.

***

Iga i Tytus rozwijali się pięknie, rośli zdrowo w ciepłych, radosnych, spokojnych domach. Byli niewątpliwie przeszczęśliwymi dziećmi, a od kiedy zaczęli chodzić do szkoły, plotki na temat ich pokrewieństwa i rzekomego porzucenia Igaliny przez domniemanych rodziców, Rozalię i Feliksa, skończyły się na dobre. Tytus i Iga poznawali dzieci z wioski i pobliskich miejscowości, nawiązywali przyjaźnie. Wiele z nich zostało z nimi na lata, a niektóre na całe życie. Iga bardzo blisko kolegowała się z Judytą, na którą wołali Gina[1], i Teodorem, do którego wszyscy mówili Teo. Gina była w wieku Tytusa, chodziła z nim do klasy, a Teo był o cztery lata starszy od Igi. Najlepszym przyjacielem Tytusa był Filip, chłopiec ze szkolnej ławy i zza płotu. Domy przyjaciół sąsiadowały ze sobą. Koledzy spędzali więc razem dużo czasu. Do paczki należeli również Jaśmina, młodsza siostra Judyty, i Maurycy, tuż po Teo najstarszy w ekipie. Poza kumplami Tytus i Igalina mieli oczywiście siebie. Pałali do siebie kuzynowską miłością, przyjacielską wiernością i nadludzką lojalnością, byli bratnimi duszami, rozumieli się bez słów. Zrobiliby dla siebie wzajemnie dosłownie wszystko.

Kuzynostwo spędzało ze sobą sporo czasu, spotykało się codziennie. Gdy Iga skończyła dziesięć lat, a Tytus dziewięć, ustalili sobie nawet pewien rytuał odkrywania rodzinnych historii. Praktykowali go w bajkowej chatce pań Leśniewskich.

Chatka była domem piętrowym, z tym że dużo mniejszym niż willa Nowickich i Różańskich. Budynek z zewnątrz pokrywała pomarańczowo-kremowa drobna cegła, drewniane okiennice w kolorze złotej miedzi otulały okna o brązowych ramach, a do wnętrza domu prowadziły czerwone drewniane drzwi. Po przekroczeniu progu chatki wchodziło się do małego korytarzyka, a z niego do ułożonego prostopadle do wejścia, szerokiego w stosunku do całego domu przedpokoju. Naprzeciw znajdowała się wyrwa w ścianie, nie przejście, ale wyrwa, nierównomierna dziura stanowiąca transfer z przedpokoju do saloniku pań Leśniewskich, w którego centrum stał kominek w towarzystwie dwóch opasłych foteli. Odwiedzający czuli, że kominek w tamtym domu to główne miejsce spotkań, rozmów, posiadówek. Salonik z jednej strony – lewej, patrząc od drzwi wejściowych – sąsiadował z kuchnią, a dalej z łazienką. Z drugiej strony graniczył z małym pokoikiem, w którym panie zorganizowały sobie bibliotekę o raczej surowym wyglądzie, po latach złagodzonym artystycznymi dodatkami i obrazami Igaliny. Po prawej stronie od wejścia z korytarza do przedpokoju znajdowały się – niczym ukryte w ścianie – bardzo kręte i wąskie schody jesionowe prowadzące na piętro. Tam mieściła się malutka łazienka i dwie sypialnie. Obok łazienki leżącej za sypialnią pani Adaliny wbudowano kolejne schody, równie wąskie jak pierwsze, z tym że te wiodły na użytkowe poddasze upstrzone małymi okrągłymi oknami. Panie wykorzystywały tamtą przestrzeń jako stryszek, na którym wieszały pranie, składowały ozdoby choinkowe i różne, jak się później okazało, ciekawe skarby. Dzięki tamtym skarbom strych z roku na rok nabierał dla Tytusa i Igaliny innego znaczenia, był coraz bardziej magiczny i tajemniczy. Poddasze bajkowej chatki miało w sobie coś wyjątkowego.

W swoim rytuale odkrywania historii rodzinnych kuzynostwo udawało się na bajkowy strych i szukało skarbów przeszłości. Robili to w trzeci czwartek każdego miesiąca, bo wtedy pani Adalina chodziła zawsze na kawę i drożdżowca do swojej kuzynki Anielli, a dzieci mogły oddać się szperaniu. Wszystko odbywało się w tajemnicy. W sumie ani Tytus, ani Igalina nie wiedzieli, dlaczego ukrywali swój zwyczaj. Chyba trochę dlatego, że tak po prostu było fajniej, ciekawiej, bardziej tajemniczo, a trochę dlatego, że oboje czuli, że tematy dotyczące ich przodków, wspólnych prapradziadków, życia w Austrii były niechętnie poruszane przez dorosłych, a na pytania odpowiadano im niekompletnie. Tytus i Igalina należeli jednak do dzieci dociekliwych i spostrzegawczych, dzięki czemu dokładnie wiedzieli na przykład, jak poznali się rodzice Tytusa, że dziadek Hubert po raz pierwszy spotkał babcię Aniellę na festynie zorganizowanym przez pobliskie austriackie miejscowości, w których w tamtym czasie mieszkali. Wiedzieli również, jak zginął dziadek Jerzy, mąż babci Adaliny, i jak umarła mama Igi. Skarby rodzinne, pamiątki sprzed lat, które cudem udawało im się znajdować na strychu bajkowej chatki, odkładali na miejsca, tak by nikt nie zauważył, że je odnaleźli. Niemniej niektóre były tak ciekawe, a przy tym wydawały się tak zapomniane, że podejmowali ryzyko i zabierali je ze sobą, zaciskając kciuki, by nikt ich o nie nigdy nie zapytał, bo wtedy musieliby powiedzieć prawdę, szczerą prawdę. Żadne z nich nie potrafiło bowiem kłamać.

Cenne znaleziska składowali w zielonej skrzyni, którą Igalina wygrała w konkursie historycznym, gdy była w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Skrzynię z kolei trzymali w szafie Igi, pod wieszakami, okrytą narzuconym na nią zimowym kocem. Czasami wracali do ukrytych w niej skarbów, przeglądali je po raz wtóry i wymyślali historie, które mogły się z nimi wiązać. Bardzo lubili te wyimaginowane scenariusze. Jednym z cenniejszych, według kuzynostwa, znalezisk był zasuszony zielony kwiat. Znaleźli go, gdy byli już nastolatkami. Kwiat przykuł uwagę ich obojga. Iga twierdziła, że miał w sobie coś wyjątkowego, że chociaż był zasuszony i leżał w zakurzonym plastikowym pudełku, to tętnił życiem. Spostrzeżenie kuzynki nie było zrozumiałe dla Tytusa, niemniej również dostrzegał w roślinie coś interesującego. Był pewien, że widział podobny kwiat już wcześniej. Któregoś razu tata przywiózł mamie dwa identyczne okazy, ale świeżo ścięte. Utkwiło mu to w pamięci, gdyż kwiaty te były wyjątkowo piękne, całe zielone. Przypominały mu rośliny zwiastujące wiosnę, a tata przywiózł je mamie zimą, tuż przed Bożym Narodzeniem. Pamiętał to dobrze również dlatego, że mama bardzo się wzruszyła, gdy jej je wręczył. Tytus próbował wtedy nawet zażartować, że może nie wiedział o jakimś ich święcie, że może mieli wtedy jakąś rocznicę pierwszej randki, pocałunku czy czegokolwiek, ale rodzice się zmieszali, gdy tylko się zorientowali, że był świadkiem tamtej sceny. Zbyli go zdawkowym: „Obiad za dziesięć minut”.

Poza ususzonym kwiatem do zielonej skrzyni skarbów trafiło malutkie zdjęcie mężczyzny o oczach identycznych jak oczy Igaliny. Później okazało się, że było to zdjęcie jej ojca. W skrzyni znalazły się jeszcze: drewniana szkatułka z napisem „Jerzy”, w której wnętrzu leżało jakby nietknięte upływem czasu czarne pióro, pusty flakon perfum, z którego mimo braku płynu unosił się jeszcze różany zapach, książka, a raczej zbiór manuskryptów spisanych na maszynie do pisania, nazwany Gwiazdy, i kilka innych znalezisk.

Kuzynostwo uwielbiało swój rytuał historyczno-szpiegowski. Po latach Tytus żartował do Igaliny, że to pewnie ich czwartkowe zajęcie z dzieciństwa sprawiło, że zdecydowała się zostać mistrzem wiedzy historii sztuki w dorosłym życiu i wybrała tematyczne studia.

***

Gdy Tytus miał trzynaście lat, w życiu rodzin Różańskich, Nowickich i Leśniewskich wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.

– Jestem w ciąży – powiedziała cichym, łamiącym się głosem Rozalia do Feliksa, kiedy siedzieli przy jadalnianym stole. Ukryła twarz w dłoniach, spod których chwilę później popłynęły strużki łez.

Feliks właśnie pracował, wpatrywał się w laptop i zupełnie nie spodziewał się takiego obwieszczenia. Znieruchomiał, przez chwilę nic nie mówił. W jadalni panowała cisza przerywana jedynie szlochem ciężarnej kobiety. Tytus nie rozumiał płaczu mamy. On cieszył się wprost nieziemsko. Schodził wtedy z góry, powoli, w jednej ręce trzymając zeszyt od matmy, a drugą wymachując w rytm myśli, w których po raz wtóry przeliczał wynik, chcąc się upewnić, że poprawnie rozwiązał zadanie. Brakowało mu kilku stopni, by być na dole, gdy nagle usłyszał krótkie zdanie wypowiedziane maminym głosem, świadczące o tym, że on, Tytus Różański, zostanie starszym bratem. Chciał rzucić matmę i zacząć skakać z radości, ale powstrzymał się, jego radość przyćmił szloch, który jako następny dobiegł jego uszu. Spróbował się zatem uspokoić i z delikatnym uśmiechem na ustach przykucnął na schodach, wytężając słuch. Miał mały dylemat, bo wiedział, że nie powinno się podsłuchiwać… Ale w tak wyjątkowej sprawie, to chyba mniejsze zło – pomyślał i skupił się na słuchaniu jeszcze bardziej.

– Kochanie… – powiedział po dłuższej chwili Feliks, odsunął laptop, wstał i podszedł do Rozalii. Ukląkł przy jej krześle. – Skarbie… – dodał i delikatnie odciągnął jej dłonie od zapłakanej twarzy. – Od kiedy o tym wiesz?

– Od wczorajszego wieczora jestem pewna.

– Czyli to dlatego nie spałaś? – zapytał, nie oczekując odpowiedzi. – To jest wspaniała wiadomość – wyszeptał ze szczerego serca głosem pełnym troski, ciepła i radości jednocześnie. – Zmieniająca wiele, trudna, ale wspaniała, Rozalko. – Przytulił żonę, ściągnął ją z krzesła i wtulił filigranową kobietę w swoje szczupłe, ale silne ciało. – Kocham cię, a być z tobą, uszczęśliwiać cię, dbać o ciebie to największe potrzeby mojego serca. Wiesz o tym, prawda?

– Wiem – powiedziała wciąż szlochająca Rozalia.

– Wszystko będzie dobrze. Zrobimy, co trzeba, żeby było dobrze. Zaplanujemy, co się da, a całej reszcie po prostu stawimy czoła razem. – Musnął ustami jej ciemny, długi warkocz. – Wszystko będzie dobrze – powtórzył.

Feliks jeszcze długo tulił Rozalię, a ona jeszcze długo płakała, siedząc zwinięta w kulkę na kolanach męża na podłodze w jadalni. W końcu Feliks wstał, wciąż trzymając żonę w ramionach, podszedł do sofy stojącej w salonie i odłożył na nią na wpół śpiącą kobietę. Siedział przy niej, aż zasnęła na dobre, a potem wrócił do jadalnianego stołu, zasuwając za sobą drzwi od pokoju dziennego, zarówno te prowadzące do holu, jak i te oddzielające go od jadalni. Wzrok skierował w okno, patrzył w dal. Tytus obserwował całą tę scenę długo i cierpliwie, stojąc już wtedy w progu pomieszczenia, w którym jadali posiłki. Zamarł w swojej pozie, zastanawiając się, czy wkroczyć do jadalni, czy jednak się wycofać. Bał się drgnąć. Nie chciał zostać usłyszany, nie chciał przeszkodzić rodzicom w tak, według niego, intymnej dla nich chwili. Z drugiej jednak strony marzył, by wbiec do pokoju w euforii i rzucić się im na szyje. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, czuł się dziwnie, nieswojo. W jego klatce piersiowej pojawił się dziwny ucisk, a na serce wtoczył się kamień. Rozumiał, że małe dziecko zmienia wiele, wiedział, że mama i tata raczej nie planowali więcej potomstwa, ale żeby aż tak się martwić ciążą? Dlaczego tak się bali? Dlaczego nie cieszyli się tak, jak cieszył się on? Przecież mieli super rodzinę, mieli ciocię Adalinę i Igę, mieli siebie. On sam był już trzynastolatkiem i czuł się gotów zająć młodszym rodzeństwem. Czy rodzice o tym nie pomyśleli? Postanowił, że im to uzmysłowi.

Wszedł do jadalni, zerknął na zasunięte salonowe drzwi i skierował się dalej, do taty.

– Hej – powiedział.

– Cześć, synku – odpowiedział tata, zupełnie niezaskoczony obecnością Tytusa. Oderwał wzrok od okna i spojrzał na pierworodnego. – Matma? – spytał.

– Yyy, tak – powiedział zmieszany Tytus, który już zupełnie zapomniał, że jakieś dwie godziny temu przeliczał zadania z matematyki i szedł do mamy, by je z nią skonsultować.

– Mama teraz śpi, daj jej, proszę, chwilę odpocząć – powiedział Feliks do syna, wskazując wzrokiem zasunięte drzwi do salonu. – Może ja mogę ci sprawdzić to zadanie? – spytał.

– Nie – odpowiedział Tytus. – To znaczy, możesz, jeśli chcesz – dodał – ale ja nie o tym…

Feliks patrzył na syna pogodnie.

– Tak? – zachęcił potomka, by kontynuował.

– Tato, ja słyszałem waszą rozmowę. Słyszałem, co powiedziała mama i co mówiłeś ty.

– Rozumiem – powiedział Feliks. – I jak się czujesz z tymi wieściami, Titi? Będziesz starszym bratem. – Ojciec uśmiechnął się szczerze i szeroko. To był naprawdę promienny uśmiech i Tytusowi kamień powoli zaczął osuwać się z serca.

– Ja czuję się z tym świetnie. Strasznie się cieszę, tato. Nie mogę się doczekać, kiedy dziecko się urodzi.

– To cieszę się bardzo, synu – rzekł. – Wiele się zmieni, wiele… – Ucichł na chwilę. – Ale będzie pięknie – dodał i kolejny raz się uśmiechnął.

– Tato – zaczął ponownie Tytus, bo jeszcze nie czuł się w pełni uspokojony, a kamień na jego sercu wciąż częściowo tkwił.

– Tak, Titi?

– A dlaczego mama tak płakała?

– Powodów jest zapewne wiele – odpowiedział dyplomatycznie, acz trochę niespokojnie Feliks.

– Na przykład? – Tytus nie dawał za wygraną.

– Hormony, złe samopoczucie, zmiana w życiu, troska o maleństwo, o ciebie i Igę, reorganizacja naszego rodzinnego i zawodowego życia i wiele innych.

– Ale przecież to jest nic. Przecież najważniejsze jest to, że będzie nas więcej, przecież poradzimy sobie zawsze i ze wszystkim. Sami tak mi mówicie, a mama powtarza to prawie non stop. Dlaczego teraz tak nie myśli?

– Myśli, synku, myśli – zapewnił go Feliks. – Ale dziecko to ogromna zmiana, czasem nawet rewolucja.

– Damy radę, tato. Ja mam już trzynaście lat, mogę więcej sprzątać, koszę już trawę, jeżdżę rowerem na duże zakupy, wiem, że czasem omijam rzeczy na liście, ale już nie będę, obiecuję. No i mogę pomóc przy maluchu, mogę go nosić, grzechotać tymi zabawkami dla dzieci i książki mu czytać, dużo książek będę mu czytał. Damy radę.

Feliks patrzył na Tytusa. Poczuł, jak tańczą w nim różne emocje: kumulacja troski o Rozalię, o rodzinę, duma z syna. Wzruszenie, którego mu właśnie dostarczył chłopiec, zawładnęło jego sercem i umysłem. Nie mógł powstrzymać łez. Przestał kontrolować samego siebie, co robił przez ostatnie dwie godziny, przytulił potomka i nawet nie próbował ukryć, że płakał.

– Tak cię kocham, Titi. Zawsze i ze wszystkim sobie poradzimy, dziękuję, że mi o tym przypominasz.

– Ja też cię kocham, tato – powiedział bardziej podekscytowany niż wzruszony Tytus, a kamień osunął się już całkowicie z jego serca.

***

Dziewczynki urodziły się w połowie lutego, w walentynki, w roku, w którym ich starszy brat kończył czternaście lat. Dzień ten nie należał do łatwych i wieńczył równie niełatwy okres życia Tytusa i jego rodziny. Druga ciąża Rozalii była trudna, a sprawy nie ułatwiał fakt, że okazała się ciążą mnogą, bliźniaczą. Tytus martwił się o mamę i mające się narodzić siostry. Rozalia praktycznie całą ciążę musiała leżeć lub polegiwać. Poza fizycznymi ograniczeniami i somatycznymi dolegliwościami psyche kobiety również zawładnęły strapienia. Poziom umartwienia, jaki Rozalia osiągnęła w dniu, gdy dowiedziała się o ciąży, utrzymywał się miesiącami. Uśmiech na jej twarzy zaczął pojawiać się dopiero w połowie trzeciego trymestru, a Tytus podsłyszał raz, jak babcia Aniella i ciocia Adalina rozmawiały, że tamta powracająca radość Rozalii to wyłącznie zasługa jego, Tytusa, i Feliksa. Chłopiec wiedział, że jego dziadkowie i ciocia darzyli tatę ogromnym szacunkiem, ale to, jak wynosili go nad niebiosa od momentu, gdy dowiedzieli się o stanie mamy, było nowością. Feliks rzeczywiście dwoił się i troił, by wszystkim, a w szczególności Rozalii, było dobrze.

W dzień porodu Rozalia zachowywała się bardzo nietypowo. Z jednej strony była zmęczona i obolała, więc zrozumiałe, że humor jej nie dopisywał, z drugiej opóźniała swój wyjazd do szpitala, jak tylko mogła, i nie odstępowała Tytusa, a raczej nie pozwalała mu odstępować siebie nawet na krok. Rozalii towarzyszyła również położna, znajoma z pracy, która była z nimi w domu przed porodem i potem w szpitalu, na sali porodowej. W końcu Feliks postawił na swoim i ruszyli na porodówkę, było to koło południa. Kilkanaście godzin później, nocą, w willi Nowickich i chatce Leśniewskich rozbrzmiały wibracje telefonów komórkowych. Feliks wysyłał zdjęcia małych, różowych, pofałdowanych, gdzieniegdzie ubabranych jeszcze maziami początku życia istot. Tytus wpatrywał się w ciemnym pokoju w tamte fotografie, przesuwał palcem jedną po drugiej, szukając na nich… mamy. Nie doszukał się jej, niestety, i mimowolna łza spłynęła po jego policzku.

Po chwili usłyszał kroki. Po schodach szły dwie pary nóg ludzkich i dwie psich, które ostatecznie weszły do jego pokoju.

– Titi, śpisz? – zapytał dziadek.

– Chyba śpi – odpowiedziała za Tytusa babcia. – Chodźmy.

– Nie śpię – odezwał się Tytus. Czuł się niezręcznie, ale bardzo nie chciał być w tamtym momencie sam. Na jego sercu leżał kamień, głaz, uczucie już nieco przez niego rozpoznane.

– Titi, wnusiu, gratulujemy. Jesteś starszym bratem – powiedziała babcia trzęsącym się ze wzruszenia głosem.

– Dziękuję – odparł.

– Jak ci z tym? – zapytał dziadek, siadając na krańcu łóżka i klepiąc go przez kołdrę po nogach.

– Dobrze. Cieszę się. Siostry są słodkie – odpowiedział cicho.

– Chyba jesteś bardzo zmęczony, co? – dopytywała babcia. – Śpij i śnij kolorowo, wnusiu, starszy bracie. Widzimy się rano. I jeszcze raz gratuluję. – Pocałowała go w czoło i wyszła z ciemnego pokoju. Toda postanowiła zostać z Tytusem, wskoczyła na jego łóżko i wtuliła swój psi pyszczek w kołdrę blisko kolan chłopca.

Dziadek powiódł wzrokiem za babcią, westchnął, kręcąc głową z dezaprobatą. Podniósł się z tapczanu, podszedł bliżej do wnuka i pogłaskał go po włosach.

– Nie patrz na same zdjęcia – powiedział – SMS też przeczytaj – dodał, a w ciemnościach słychać było jego dobrotliwy uśmiech. – Jesteś niesamowity, chłopcze, wyjątkowy. Śpij dobrze. – Wyszedł.

Tytus leżał chwilę bez ruchu, sięgnął po telefon. Przewertował wszystkie zdjęcia raz jeszcze, szybko, nie przyglądając się im już zupełnie, i dotarł do ostatniego, pod którym rzeczywiście zapisany był tekst SMS-a. Nie zauważył tego wcześniej. Odczytał w myślach:

Dziś, 14 lutego, o godzinie 01:40 na świat przyszły dwie panny Różańskie, obie przeurocze, co oczywiście miały po kim dziedziczyć :) A kobieta, która dokonała tego cudu, na który ja teraz tak w oczarowaniu patrzę, odpoczywa i zdjęć sobie nie życzy. Wszystko jest dobrze, wszystkie trzy są zdrowe i bardzo dzielne. Nie martwcie się, tylko radujcie! Rozalia śle Wam wszystkim buziaki, a najmocniejsze Tytusowi. Synku, jest pięknie! Do zobaczenia niebawem!

Tytusowi zaszkliły się oczy. Nim się na dobre rozpłakał, zdążył doczytać końcówkę SMS-a:

Ściskamy! Cztery piąte Różańskich

Tytusowemu sercu ulżyło.

***

Tytus i Iga byli zauroczeni bliźniaczkami, opiekowali się „Małymi”, jak zwała je później cała rodzina, tak często i tak intensywnie, jak tylko potrafili i jak tylko im na to pozwalano. Rozalia i Feliks bowiem nie chcieli, aby narodziny córek aż tak zmieniły życie Tytusa i Igaliny, nastolatkowie potrzebowali przecież czasu na swoje sprawy.

Tytus uwielbiał wieczorne spacery. Chadzali wtedy zawsze z mamą, tatą, Małymi i Igą w siną dal, przez wieś, za wieś. Kamienna Góra to urocza miejscowość, otoczona łąkami i lasami, to idealne miejsce na długie wędrówki. Mieszkali tam już piętnaście lat, znali każdy zakamarek.

– Idziemy? – spytał Tytus mamę pewnego środowego popołudnia w trakcie wyjątkowo słonecznego marcowego dnia.

– Idziemy, idziemy – odpowiedziała. – Wyciągniesz wózek?

– Już wyciągnąłem. Mam je wziąć? – zapytał Tytus.

– Nie, dziękuję, synku, tata przebiera jeszcze Matyldę.

– Musiała, co? Jak zwykle przed samym wyjściem.

– A jak – odpowiedziała z uśmiechem Rozalia.

Gdy Feliks przebrał Mati, cała rodzina wyruszyła na spacer.

– A może kupmy dużego psa? – rzucił Tytus, gdy przekraczali granice wioski i zbliżali się do lasu. Igalina zachichotała, a Rozalia rzuciła mu przerażone spojrzenie.

– Może wróćmy do tematu innym razem – zaproponował łagodząco Feliks i puścił synowi oko.

Spacerowali w szóstkę, czasem w siódemkę, gdy dołączała do nich Toda. Momentami głośno dyskutowali, chwilami szli w ciszy, wsłuchując się w odgłosy lasu, od czasu do czasu się przekomarzali, a czasem nawet kłócili. Kłótnie dotyczyły na przykład tego, że według Rozalii Feliks przypalił o poranku mleko na kakao i swąd czuć było w całym domu, z kolei zdaniem Feliksa swąd czuć było z garnka przypalonego dzień wcześniej w porze obiadu, kiedy to dziadek pochłonięty grą na pianinie zapomniał, że babcia poprosiła go o przypilnowanie gotującego się posiłku. Kłócili się również o to, że Iga kupiła sobie czerwony rower, a Tytus był pewien, że kupi fioletowy, i nawet założył się o to z Filipem, a w konsekwencji zakład ten przegrał. Dobrym tematem do sporów były także buty, które – zdaniem Rozalii – Tytus zostawiał zawsze na środku przedpokoju, zamiast postawić je, jak przystało, na półkę lub po prostu pod ścianą. Tytus zgrywał wtedy filozofa i mówił, że trzy kroki od ściany to w ujęciu całej wioski wciąż jest pod ścianą. Małe były zbyt małe, by w czasie tamtych spacerów dyskutować i – póki co – smacznie spały, ale kilka lat później brały już czynny udział w rodzinnych dywagacjach.

– Uwielbiam te lasy – powiedział Tytus, odprowadzając Igalinę do chatki po jednym z ich spacerów.

– Jak my wszyscy – przytaknęła Igalina.

Och, jak brakowało Tytusowi tamtych wspólnych wycieczek po podkamiennych lasach kilka lat później. Och, jak brak ich było im wszystkim.

[1] Gina - wym. Dżina.

Rozdział 2

Krzyk

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział 1. Na wsi
Rozdział 2. Krzyk
Rozdział 3. Szpargały
Rozdział 4. Ognisko
Rozdział 5. Wigilia
Rozdział 6. W drogę
Rozdział 7. Bystre oko
Rozdział 8. Sokół
Rozdział 9. Kompan podróży
Rozdział 10. Inni. Wrota. Zasadzka
Rozdział 11. Skrót
Rozdział 12. Twierdza
Rozdział 13. Zwiadowcy
Rozdział 14. Niespodzianka
Rozdział 15. Geneza
Rozdział 16. Trening
Rozdział 17. Wyciszenie

Opowieść

ISBN: 978-83-8313-817-6

© Agata Cieszyńska i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Magdalena Czarnecka

KOREKTA: Angelika Kotowska

OKŁADKA: Wioleta Melerska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek