Ona i jej kot - Makoto Shinkai, Naruki Nagakawa - ebook

Ona i jej kot ebook

Makoto Shinkai, Naruki Nagakawa

4,5
33,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Cztery kobiety, cztery koty, cztery przeplatające się ze sobą historie.

Miyu czuje, że jest inna niż wszyscy, i dlatego żyje samotnie. Pewnego deszczowego wiosennego dnia w kartonowym pudle znajduje kota i zabiera go do domu. Reina, tak samo niezależna jak jej kotka Mimi, wkracza w dorosły, nie zawsze przyjazny świat. Aoi to młoda kobieta, której życie naznaczyła śmierć najlepszej przyjaciółki. Staruszka Shino i jej kot wspierają bratanka, który szuka swojego miejsca w życiu.

Życiowym zmaganiom bohaterek dyskretnie przyglądają się koty, a z tej czułej obserwacji rodzi się szczególna, głęboka więź. Bo przecież świat koci niewiele się różni od ludzkiego, a wsparcie, jakie zapewnia druga istota, pozwala zmagać się z małymi i wielkimi problemami.

Ona i jej kot
to cztery pełne uroku i zachwytu nad życiem opowieści, które powstały dzięki kotom zabranym z ulicy. To także nowa odsłona jednej z pierwszych prac znanego japońskiego reżysera filmów animowanych Makoto Shinkaia.

Naruki Nagakawa dokonuje nie lada sztuczki – sugestywne obrazy i oniryczną wizję Shinkaia przemienia w poetycką prozę. Mnóstwo ciepła i emocji, które rozpozna każdy, kto chociaż przez chwilę mieszkał
z kotem pod jednym dachem!
Joanna Julia Sokołowska,
autorka bloga Byłem tu. Tony Halik i prowadząca podcastu O Japonii

„Ciepła, mocna wizualnie i klimatyczna książka, która odpędza nawet najbardziej dogłębne poczucie samotności. Tutaj koty ratują ludzi i wyjaśniają, co się naprawdę w życiu liczy”.
Anette König, SRF
 
„Czysta prostota. Kilka stron tej powieści dostarcza tylu wrażeń, co całe tomy innych”.
MyanimeList.net

„Poruszająca opowieść o więzi, jaką tworzymy z naszymi zwierzętami”.
AniList

„Krzepiąca kocia historia Shinkaia i Nagakawy to jednocześnie podnoszący na duchu emocjonalny przekaz skierowany do dwunożnych przyjaciół”.
Lisette Gebhardt, Literaturkritik 

 
Makoto Shinkai – japoński filmowiec, animator, autor i artysta mangi. Początkowo pracował jako grafik komputerowy. W 1999 roku zadebiutował pięciominutowym filmem animowanym pt. Ona i jej kot, w którym użył własnych, ręcznie rysowanych ilustracji, a sceny 3D wykonał głównie za pomocą Adobe After Effects. Film został entuzjastycznie przyjęty i był wielokrotnie nagradzany. Po tym sukcesie Shinkai porzucił pracę grafika i zajął się produkcją filmową.

Naruki Nagakawa – japoński scenarzysta i autor mang, twórca adaptacji na powieść filmu Shinkaia Ona i jej kot.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 137

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Seria z Żurawiem

Projekt okładkiMałgorzata Flis

Tytuł oryginału: 彼女と彼女の猫Kanojo to kanojo no neko

Autor historii: Makoto ShinkaiAutor adaptacji literackiej: Naruki Nagakawa

Original Japanese edition published by KANZEN CORP., Tokyo.Polish language translation rights arranged with KANZEN CORP. through The English Agency (Japan) Ltd. and New River Literary Ltd.

SHE AND HER CAT by Makoto Shinkai and Naruki Nagakawa© 2013 Makoto Shinkai/CoMix Wave Films Inc.© 2013 Naruki NagakawaAll rights reserved.

© Copyright for the Polish Translation and Edition by Wydawnictwo Uniwersytetu JagiellońskiegoWydanie I, Kraków 2022

Niniejsza książka stanowi utwór chroniony na podstawie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Prawami do tego utworu dysponuje Wydawca – Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bez zgody Wydawcy niedopuszczalne jest kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne korzystanie z niniejszej książki w całości lub z jej fragmentów z wyjątkiem dozwolonego użytku osobistego lub publicznego.

ISBN 978-83-233-5076-7ISBN 978-83-233-7295-0 (e-book)Wydawnictwo Uniwersytetu JagiellońskiegoRedakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Krakówtel. 12 663 23 80Dystrybucja: tel. 12 631 01 97tel. kom. 506 006 674, e-mail: [email protected]: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325www.wuj.pl

Rozdział I

Morze słów

1

Dzień był deszczowy, niedawno przyszła wiosna.

Padała na mnie mżawka podobna do mgły. Leżałem na skraju chodnika. Ludzie przechodzący obok oddalali się pospiesznie, rzucając na mnie tylko krótkie spojrzenia. Szybko zabrakło mi sił, by trzymać głowę w górze. Jednym okiem patrzyłem na ołowiane niebo.

Było bardzo cicho, tylko dudnienie przejeżdżających pociągów rozbrzmiewało w oddali jak grzmoty. Wagony sunęły po wiadukcie z potężnym, miarowym stukotem.

Fascynował mnie ten dźwięk.

Skoro moje ciało napędzał słabowity puls, który słyszałem gdzieś w głębi, jak ogromną rzecz musiał wprawiać w ruch ten odgłos? To pewnie serce całego świata. Wielkiego, silnego, idealnego świata. Ja nie mogłem nawet stać się jego częścią.

Drobne krople deszczu opadały bezgłośnie, wszystkie w takim samym tempie. Leżałem z policzkiem przyciśniętym do dna kartonowego pudła, ulegając złudzeniu, jakbym powoli unosił się w powietrze. Wzlatywałem ku niebu i dalej, w bezkres. Już niedługo rozlegnie się suchy trzask, wraz z którym zostanę odcięty od tego świata.

Na początku łączyła mnie z nim moja mama. Była ciepła i dobra. Dawała mi wszystko, czego potrzebowałem.

Ale jej już nie było.

Nie pamiętałem, dlaczego tak się stało ani czemu leżę w kartonowym pudle wystawiony na deszcz. My nie potrafimy zapamiętać wszystkiego. Zapisujemy w pamięci tylko naprawdę ważne wspomnienia. Ja takich nie miałem wcale.

Deszcz padał delikatnie. Moje puste ciało powoli, powolutku wznosiło się do ołowianego nieba. Zamknąłem oczy i czekałem na ten ostateczny moment, gdy odejdę na zawsze.

Stukot kół jakby przybrał na sile. Uniosłem powieki – miałem przed sobą twarz kobiety. Patrzyła na mnie z góry, trzymając nad głową wielki przezroczysty parasol. Długo się tak przyglądała? Nie odrywała wzroku, kucając z brodą opartą na kolanach. Miała opadające na czoło długie włosy. Kopuła parasola odbijała dźwięki przejeżdżających pociągów, dlatego wydawały się głośniejsze.

I jej włosy, i moje ciało przesiąkły wilgocią, powietrze wypełniał przyjemny zapach deszczu.

Z trudem uniosłem głowę i popatrzyłem na kobietę obojgiem oczu. Jej źrenice drżały. Na mgnienie odwróciła wzrok, po czym utkwiła we mnie spojrzenie jeszcze mocniej, jakby podjęła jakąś decyzję. Przez chwilę wpatrywaliśmy się tak w siebie nawzajem.

Ziemia bezgłośnie kręciła się wokół własnej osi, a nasze ciała powoli oddawały ciepło otaczającemu nas światu.

– Może pójdziesz ze mną?

Poczułem zimne jak lód opuszki jej palców. Bez trudu uniosła mnie i wzięła na ręce. Z góry kartonowe pudło wyglądało na zaskakująco małe. Kobieta włożyła mnie między kurtkę a sweter. Było tam niewiarygodnie ciepło. Słyszałem jej tętno. Zaczęła iść, stukot pociągów wyprzedził nas i poniósł się dalej. Nasze serca i serce świata zaczęły bić w jednym rytmie.

Tamtego dnia mnie przygarnęła. Zostałem jej kotem.

Społeczeństwo jest zbudowane ze słów.

Zaczęłam tak myśleć, gdy skończyłam naukę i pierwszy raz poszłam do pracy. „Zrób to”, „Przekaż tamto panu jakiemuś tam”. Praca posuwa się do przodu za sprawą rzucanych niedbale, ulotnych zdań. Wszyscy uznają ten fakt za coś oczywistego, ale dla mnie to prawdziwy cud.

Lubię komunikację za pomocą dokumentów i pism, bo w ten sposób zostaje namacalny, fizyczny ślad. Dla innych to uciążliwa formalność, a ja chętnie ich w niej wyręczam, dlatego w sekretariacie bardzo mnie cenią. Łatwiej mi pracować z papierami niż z ludźmi. Nie jestem najlepsza w rozmawianiu, już po chwili nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Za to moi znajomi gadają na okrągło. Tamaki, przyjaciółka jeszcze ze szkoły policealnej, sypie żartami jak z rękawa, zawsze pękam ze śmiechu, kiedy się z nią spotykam. Ze scen, które we mnie nie wzbudzają zupełnie niczego, ona wyciąga coraz to nowsze interesujące niuanse. Zupełnie jakby widziała coś, czego ja nie potrafię dostrzec. Tamaki jest niesamowita.

Lubię gadatliwych ludzi.

Mój chłopak ma na imię Nobu. Jest rok młodszy i bardzo, bardzo dużo mówi. O swojej pracy w agencji ubezpieczeniowej, o filmach SF albo muzyce elektronicznej. I o dawnych chińskich wojnach. Opowiada mi o wielu różnych rzeczach. Dzięki temu znam nazwiska chińskich generałów i sporo wiem o systemie ubezpieczeń.

Tamaki doskonale ubiera w słowa to, co dostrzega w otaczającym ją świecie, a Nobu świetnie potrafi przekazać wszystko, co zgromadził we własnej głowie. Ja nie umiem żadnej z tych rzeczy.

Gdy przychodzi wiosna, przypominam sobie, jak pierwszy raz wynajmowałam mieszkanie. To wspomnienie nachodzi mnie szczególnie w deszczowe dni, takie jak ten. Sama obeszłam wtedy biura nieruchomości, a następnie zawarłam umowę, niepewnie przybijając pieczątkę z nazwiskiem1. Nigdy wcześniej nie żyłam w pojedynkę. W dniu przeprowadzki padało dokładnie jak dzisiaj. Tamaki przyszła mi pomóc wraz z kolegą z niższego rocznika, którym był właśnie Nobu. Wspólnie rozpakowaliśmy moje rzeczy, poskręcaliśmy półki, a potem zjedliśmy obiad w knajpce niedaleko. Cała ta sytuacja – przyjaciółka i nowo poznany chłopak pomagają w przeprowadzce, posiłek we trójkę – była dla mnie zupełnie nierzeczywista, jak sceny wyjęte z serialu. Nie potrafiłam wyrazić, co czuję.

1W Japonii pieczątki powszechnie używa się zamiast podpisu (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

– Przypominają się szkolne czasy, prawda? – powiedziała Tamaki.

Nobu się roześmiał.

Wtedy zrozumiałam, także siląc się na uśmiech, że większość ludzi miała takie rzeczy już dawno za sobą. Drobnostka w rodzaju samodzielnego mieszkania koniec końców niczego w człowieku nie zmienia.

Jakiś czas po przeprowadzce Nobu zawitał do mnie w pojedynkę.

W mojej pralce rozszczelnił się wtedy zawór, z miejsca podłączenia węża często ciekła woda. Poskarżyłam się Tamaki, a ona widocznie poprosiła kolegę, żeby do mnie przyszedł. Myślałam, że to ona wpadła w odwiedziny, więc kiedy w drzwiach zobaczyłam właśnie jego, byłam trochę zdezorientowana. Nobu kupił zawczasu różne rzeczy w markecie budowlanym i szybko uporał się z usterką. Nie wiedziałam nawet, że po każdym praniu trzeba zakręcać dopływ wody.

„Ale byłabym szczęśliwa, mając takiego mężczyznę zawsze przy sobie” – pomyślałam wtedy, po czym powiedziałam mu o tym z łatwością, która zaskoczyła nawet mnie samą.

Nigdy wcześniej nie udało mi się tak szczerze wyznać komuś tego, co czuję.

Tamtego dnia Nobu został u mnie na noc.

Stwierdziłam w duchu, że słowa mają moc zmieniania świata. Trochę się tego przestraszyłam.

Spotykaliśmy się co tydzień u mnie w mieszkaniu, ale potem Nobu nagle zaczął mieć bardzo dużo pracy, więc widywaliśmy się coraz rzadziej. Uważałam go za mojego chłopaka. Za kogo on uważał mnie? Chciałam wierzyć, że jesteśmy w tej kwestii zgodni, nawet jeśli nie mówimy tego na głos.

Mangi dla dziewczynek w czasopismach, które pożyczałyśmy sobie nawzajem z koleżankami, zawsze dobiegały końca, gdy bohaterka schodziła się ze swoim ukochanym. Było jasne, że dziewczynom nic więcej nie trzeba do szczęścia. Teraz przekonałam się, że w rzeczywistości wcale się na tym nie kończy.

Czasem czułam się bardziej samotna, niż kiedy nie miałam chłopaka.

Dzisiaj spotkałam się z Nobu po raz pierwszy od trzech miesięcy. Nareszcie się zobaczyliśmy. Szliśmy razem w wiosennym deszczu. Jak zawsze był rozgadany i miły. Przyjemnie oddać się jego słowom i dryfować zgodnie z ich prądem. Kiedy jednak zostawałam sama, nadchodził niepokój. Zupełnie jakbym płynęła w morzu i nagle zdała sobie sprawę, że nie sięgam dna.

„Jesteśmy parą, prawda?”

Za nic nie mogłam zadać tego prostego pytania. Gdybym dostała odpowiedź, po której relacja dwojga ludzi musi się zakończyć, na pewno bym utonęła.

Dlatego dziś także przytakiwałam Nobu, jak satelita krążąc wokół słów, które naprawdę chciałam usłyszeć. Zupełnie jakbym dalej chodziła do podstawówki. Może gdybym wtedy przerobiła tego rodzaju sytuacje, teraz by to tak nie wyglądało.

Koniec końców Nobu nigdy nie mówi tego, na czym mi zależy.

Rozstaliśmy się niedaleko jego pracy. Pomyślałam, że pewnie minie sporo czasu, zanim znowu się zobaczymy.

Dojechałam na moją stację i ruszyłam do domu trasą inną niż zwykle. Musiałam nadłożyć drogi, ale akurat miałam ochotę na spacer w chłodnym wczesnojesiennym deszczu.

Właśnie wtedy spotkałam pewnego kota.

2

W mieszkaniu czuć jej zapach, bardzo mnie to uspokaja.

Naszego pierwszego wspólnego ranka byłem zaskoczony, bo jeszcze nigdy nie obudziłem się w tak ciepłym miejscu. Ona już nie spała, gotowała wodę na kuchence.

– Cześć – powiedziała, widząc, jak obserwuję parę unoszącą się z czajnika.

Szybkim ruchem odsunęła zasłony. Pięknie wyglądały chmury zabarwione światłem wschodzącego słońca. Budynek stał na wzniesieniu, z jej okna na pierwszym piętrze było widać sunące wiaduktem pociągi. Dopiero wtedy zrozumiałem, że to one wydają tamten potężny dźwięk.

Powiedziałem jej o tym, chcąc natychmiast podzielić się swoim odkryciem.

– Tak, ja też się cieszę, Chobi2 – odpowiedziała z uśmiechem.

2 Wym. „ciobi”, „cio”, jak w słowie „ciocia” – dosł. coś małego.

Chobi?

– Tak się będziesz nazywał, wiesz?

Wtedy pierwszy raz tak się do mnie zwróciła.

Chobi. Polubiłem to imię. Ona mi je nadała. Pomyśla­łem wtedy, że zapamiętam ten ranek już na zawsze.

Od razu ją pokochałem.

Była bardzo piękna i miła. Kiedy zauważała, że na nią patrzę, jej twarz rozjaśniała się w delikatnym uśmiechu.

Zawsze najpierw przygotowywała jedzenie dla mnie – talerzyk mleka, konserwę, chrupiącą suchą karmę – a dopiero potem sama zaczynała jeść. Kiedy ja piłem z talerzyka, ona kucała obok, trzymając w obu dłoniach duży biały kubek pełny ciepłego mleka. Siedzieliśmy tak jedno obok drugiego i piliśmy to samo.

Poruszała się bez pośpiechu, z gracją. Przy niej czułem spokój.

Gdy już zjadłem połowę swojej porcji (instynkt podpo-wiadał, żeby zostawić resztę na wszelki wypadek), przewra­­-całem się na grzbiet. Ona wtedy lekko gładziła mnie po futrze na brzuchu, a ja z zadowoleniem machałem ogonem.

Lubiłem wchodzić jej na brzuch, kiedy leżała na podłodze. Zwykle coś wtedy czytała i w milczeniu głaskała mnie po grzbiecie. Lubiłem też patrzeć, jak robi pranie. Wskakiwałem do kosza pełnego ubrań przesiąkniętych jej zapachem i leżałem tam oczarowany.

Suszenie prania także bardzo mi się podobało. Wy­chodziliśmy razem na balkon, gdzie mogłem oglądać ją, kiedy rozwieszała mokre rzeczy, patrzeć na rozciągające się w górze błękitne niebo, chodzących ulicą ludzi i przejeżdżające samochody.

Na moim legowisku leżał jej sweter, zawsze na nim spałem. Ten biały, który miała na sobie, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy.

Na początku budziłem się w nocy, miaucząc z przerażeniem, przez jakiś sen, którego potem nie pamiętałem. Przychodziła do mnie wtedy i delikatnie głaskała. Była bardzo czuła i ciepła.

Sama robiła sobie jedzenie. Uwielbiałem, kiedy przyrządzała zupę miso, bo dawała mi suszone sardynki. Lubiłem też, gdy jadła tofu na zimno – wtedy posypywała moją konserwę płatkami suszonej ryby bonito.

Podczas gotowania nuciła różne piosenki. Kochałem jej śpiew.

„Chobi”.

Zawsze tak na mnie mówiła. To imię łączyło mnie z nią, a ona łączyła mnie ze światem.

Codziennie rano wstawałam o tej samej godzinie, w tej samej kolejności robiłam śniadanie, oglądałam ten sam program w telewizji i o tej samej porze wychodziłam do pracy.

Od kiedy zamieszkałam sama, życie według ustalonego rytmu zaczęło sprawiać mi radość. Uspokajała mnie świadomość, że są rzeczy, nad którymi mam kontrolę.

Pojawienie się Chobiego nie zmieniło wiele w mojej codzienności. W domu rodzinnym mieliśmy psa i bywało ciężko – trzeba było wyprowadzać go na spacer nawet w deszcz czy śnieg – natomiast koty są bezproblemowe.

Dziś także obudziłam się na moment przed budzikiem i szybko go wyłączyłam. Czułam, że Chobi jest w pokoju. Sięgnęłam po leżący przy łóżku termometr i zmierzyłam temperaturę ciała. Notowałam ją, od kiedy zaczęłam się spotykać z Nobu. Po jakimś czasie weszło mi to w nawyk i czułam się dziwnie na myśl, że mogłabym tego nie robić, poza tym szkoda mi było marnować dotychczasowe pomiary.

Zrobiłam śniadanie w promieniach słońca wpadających przez duże okno. Ugniotłam w dłoniach małe onigiri3, trochę więcej, niż potrzebowałam. Te, które zostały, spakowałam na lunch. Wypiłam mleko z Chobim, potem przebrałam się w strój do pracy, a Chobi rozpoczął zapasy ze zdjętą przeze mnie piżamą. Mogłabym na niego patrzeć bez końca.

3 Bardzo popularna przekąska, składająca się z ugotowanego ryżu (uformowanego w owalny lub trójkątny kształt), najczęściej z nadzieniem (np. łososiem, tuńczykiem z majonezem, wodorostami konbu, kwaśną marynowaną morelą japońską).

Lubiłem spoglądać na jej profil, kiedy robiła makijaż przed lustrem. Rozkładała przed sobą małe przyrządy i z wprawą używała każdego po kolei – wszystko bardzo starannie. Potem odkładała rzeczy na miejsce i spryskiwała się perfumami, a ich woń wypełniała cały pokój. Pachniały jak zroszona deszczem trawa.

W telewizji podawano dzisiejszą pogodę. Zawsze ruszała do pracy dokładnie wtedy, kiedy prognoza dobiegała końca.

Uwielbiałem to, jak wyglądała, gdy co rano wychodziła z mieszkania. Wiązała swoje długie włosy, wkładała marynarkę w ich kolorze, potem buty na wysokim obcasie. Patrzyłem na nią w przedpokoju. Kucała tam i kładła mi rękę na głowie.

– To ja lecę. Pa – mówiła, prostowała się jak struna i otwierała ciężkie metalowe drzwi.

Mrużyłem oczy przed wpadającym do środka słońcem.

„Pa”.

Znikała w świetle, energicznie postukując obcasami. Słuchałem, jak jej kroki na schodach się oddalają.

Potem wskakiwałem na krzesło i obserwowałem przez okno pociągi jadące wiaduktem. Kto wie, może była w jednym z nich. Patrzyłem tak do woli, a później zeskakiwałem na podłogę.

W mieszkaniu nadal unosił się zapach jej perfum. Zasypiałem z powrotem, spowity tym zapachem.

Jechałam w zapełnionym do ostatniego miejsca wagonie, myśląc o Chobim.

Kiedy spał albo był czymś zajęty, udawał, że nie słyszy mojego wołania, natomiast jeśli sam chciał, żebym się nim zajęła, nagle przewracał się na grzbiet i pokazywał mi brzuch. Gdy przechodziłam nad nim wtedy z obojętną miną, podbiegał, tuptając po podłodze, i znów rozkładał się przede mną brzuchem do góry. Najsłodsza rzecz na świecie.

Mimowolnie się uśmiechnęłam, lecz zaraz w popłochu to ukryłam. Tym pociągiem jeździły moje koleżanki z pracy i uczniowie ze szkoły. Byłoby mi wstyd, gdyby zobaczyli mnie z jakąś głupią miną.

Fajnie było wiedzieć, że ktoś czeka na mnie w domu.

Mój wzrok przypadkiem napotkał wiszącą nad drzwiami wagonu reklamę firmy organizującej śluby. Może właśnie na tym polegała radość z małżeństwa? Mnie dostarczał jej kot.

Jedna dziewczyna z mojej dawnej klasy wyszła już za mąż. Chajtnęła się ze swoim chłopakiem zaraz po liceum. Rodzice dostawali od niej pocztówki noworoczne, ostatnią ze zdjęciem, na którym z niemowlęciem na rękach stała obok męża. Próbowałam wyobrazić sobie siebie z Nobu na ich miejscu, ale było to tak nierealne, że ogarniał mnie pusty śmiech. Jak miałabym zaproponować, żebyśmy się pobrali, skoro nie potrafiłam nawet zapytać, czy jesteśmy parą? A może Nobu wziąłby ze mną ślub, gdybym zaszła w ciążę?

Poza tym czy ja w ogóle chcę wychodzić za mąż? Wyobraziłam sobie siebie na starość w mieszkaniu pełnym kotów.

W wagonie rozległ się komunikat. Dojeżdżałam do stacji, na której miałam przesiadkę. Wyprostowałam się zdecydowanie i wysiadłam na peron.

Pracowałam w sekretariacie policealnej szkoły artystyczno-projektowej. Dotarłam na miejsce i usiadłam przy swoim biurku – było, zgodnie z naturą mojego stanowiska, zapełnione dokumentami, pismami, teczkami i segregatorami. Jeden stos papierów zsunął się z sąsiedniego biurka, przewracając mój stojak na długopisy. Nie chcę zwracać nikomu uwagi, jeszcze by pomyśleli, że jestem czepialska. To niczyja wina, mamy po prostu za mało miejsca. A przynajmniej tak sobie powtarzałam, włączając komputer.

Po przebudzeniu przeciągnąłem się i postanowiłem pójść na spacer.

Wyszedłem na balkon przez otwór w ścianie, który zrobiono przy podłączaniu piecyka gazowego czy innego sprzętu. Moja pani zamontowała tam małe drzwiczki specjalnie dla mnie. „Jak urośniesz, pewnie przestaniesz się mieścić, ale o tym pomyślimy później” – tak powiedziała, jednak na razie nie miałem z tym problemu. Nie doceniała kociego talentu do przeciskania się przez najwęższe szczeliny.

Była piękna pogoda, wiał przyjemny wiatr. Spomiędzy barierek patrzyłem na pociągi i strumienie aut oraz ludzi płynące ulicą. Kiedy już upewniłem się, że świat działa, przeszedłem przez dwa sąsiednie balkony i znalazłem się na zewnętrznych schodach.

Powietrze było pełne różnych woni. Czułem ziemię, przynoszone przez wiatr zapachy innych zwierząt, aromaty z kuchni w którymś mieszkaniu, swąd spalin i koszy ze śmieciami.

Gdy stanąłem na ziemi, uniosłem głowę i spojrzałem na jej mieszkanie. Jednopiętrowy budynek otaczały wysokie zabudowania. Co prawda wszystkie okna miały ten sam kształt, ale te jej wyglądały wyjątkowo.

Obszedłem budynek. My, koty, mamy swoje terytoria. Ta okolica należała do mnie. Wąchałem tu i ówdzie, sprawdzając, czy żadne inne koty nie próbowały się zbliżyć, i zostawiałem swój zapach. Szczerze mówiąc, nie przywiązywałem do takich spraw szczególnej wagi, ale instynkt nie pozwalał mi o nich zapomnieć.

Zwykle na tym kończył się mój poranny patrol, ale że przyzwyczaiłem się już do okolicy, wpadłem na pomysł, by trochę powiększyć moje terytorium. Nadawał się do tego teren naprzeciwko wiaduktu, trochę w górę wzniesienia, bo nie czułem stamtąd zapachu innych kotów.

Im większe terytorium, tym lepiej. Tak mi podpowiadał instynkt. Nie miałem jednak ochoty na kłótnie z innymi przedstawicielami mojego gatunku.

W miarę możliwości wybierałem wysokie albo wąskie przejścia, na przykład szczyty ogrodzeń albo przesmyki pod żywopłotami, tak by nie przejechał mnie samochód ani nie zaczepiali ludzie. Wreszcie dotarłem przed dom z ogrodem pełnym bujnej zieleni.

Szybko zrozumiałem, dlaczego nie osiadł tam żaden inny kot. Był tam pies. I to duży. Wyglądał niemłodo, miał długie uszy i sierść w biało-czarne łaty.

My, koty, z reguły nie jesteśmy przez psy mile widziane. Już miałem odejść, ale akurat ten postanowił mnie zagadnąć.

– Dawnośmy się nie widzieli, Shiro4.

4 Dosł. biel, biała.

Aż zamrugałem ze zdziwienia. Jego głos brzmiał wręcz przyjaźnie. Bez śladu arogancji typowej dla takich dużych osobników.

– Dzień dobry – odpowiedziałem nieśmiało.

– Jak zwykle wyglądasz zachwycająco, moja piękna.

Piękna? Psy chyba nie odróżniały kocura od kotki.

– Ale… ja jestem samcem – odparłem lekko gniewnym tonem. Oczywiście najpierw sprawdziłem, czy tamten ma obrożę i jest przywiązany.

– Ach, rozumiem. – Wydawał się niezrażony. – W takim razie przystojny z ciebie kawaler – dodał, pewnie z grzeczności.

– Dziękuję.

Dziwny pies. Zaciekawił mnie.

– Nie nazywam się Shiro, tylko Chobi.

Wytrzeszczył oczy.

– Chobi? Rozumiem… Czyli nie jesteś Shiro. Prze­praszam, pomyliłem się, bo to jej teren.

Poczułem ukłucie rozczarowania. Nie podobała mi się myśl, że ktoś mógłby mnie ubiec.

– Ale tu nie ma żadnych kotów. Czułbym zapach.

– Owszem, nie ma, bo pilnuję, żeby się nie zbliżały – odpowiedział pies zagadkowo.

– Pies, który pilnuje terytorium kota? Pierwsze słyszę.

– Obiecałem Shiro, że będę to robił.

– A gdzie ona się podziewa?

– Od jakiegoś czasu tu nie przychodzi. Kiedy ją ostatnio widziałem, chodziła z dużym brzuchem.

Wtedy zrozumiałem. Biała kotka wyglądająca identycznie jak ja…

– To pewnie moja mama – wydusiłem z trudem.

Zostałem sam z tego samego powodu, dla którego w powietrzu tutaj na wzgórzu nie unosiła się kocia woń. Shiro już nie było.

Pies westchnął głęboko.

– John – powiedział.

– John?

– Tak mam na imię. Opowiem ci teraz coś ważnego. Myślę, że powinieneś wiedzieć. – Przybrał poważny ton.

– Dobrze, John.

– Chobi, czy Shiro dużo się z tobą bawiła?

– Nie pamiętam. Ale mam nadzieję, że tak.

– Rozumiem…

Przez chwilę nic nie mówił.

– Wiesz, byliśmy z Shiro tak jakby parą ukochanych.

Jego opowieść nagle zmieniła tor.

– Ukochanych? – powtórzyłem.

– Wszystkie, które uznaję za piękne, to moje ukochane.

– Aha…

– Shiro miała śliczną białą sierść, taką jak ty – powiedział nieobecnym głosem.

– Dziękuję.

O moją sierść dbała moja pani, dlatego wyglądała tak ładnie.

– Kiedy jeszcze nosiła was w brzuchu, martwiła się o ciebie i twoje rodzeństwo.

Na te słowa trochę ścisnęło mnie w gardle.

– Powinieneś od dzisiaj pilnować tego terenu.

– Ja? Mogę?

– Shiro by się cieszyła. W ten sposób zostanie po niej jakiś ślad.

– Dziękuję, John.

– Robię to dla mojej pięknej ukochanej.

John ziewnął przeciągle, szeroko otwierając pysk.

– Przychodź, kiedy chcesz.

Nasza rozmowa chyba dobiegła końca. John położył głowę na łapach i zasnął.

„Niezwykła sprawa” – myślałem sobie, schodząc szybkim krokiem w dół wzniesienia.

Tamtego deszczowego dnia, gdy miałem już odejść z tego świata, moja pani uratowała mnie i jakimś cudem zostałem przy życiu. Potem zupełnym przypadkiem spotkałem Johna… Poznałem jego opowieść o mojej mamie i przejąłem jej terytorium.

Choć już prawie pożegnałem się z tym światem, teraz znów czułem, że biegnę w jego rytmie.

Wróciłem na dobre.

Przerwa na lunch. Zjadłam przy biurku przyniesione z domu bento, a potem poszłam do działającej niedaleko małej kawiarni. Tam mogłam się zrelaksować, bo było dość drogo, co odstraszało uczniów. Kiedy zamówiłam kawę, nagle zdałam sobie sprawę, że jeszcze nie powiedziałam Nobu o Chobim.

Bardzo rzadko sama do niego dzwoniłam. Nie tylko dlatego, że zawsze wydawał się bardzo zajęty. Także ze strachu. Bałam się, że rozmowa utknie w martwym punkcie, powiem coś niepotrzebnie i go przez to zniechęcę.

Ale akurat o Chobim mogłabym mówić bez końca.

Czy Nobu lubi koty? Może wcale nie? Nawet tego o nim nie wiedziałam. Opowiadał mi o tak wielu rzeczach, jednak nigdy nie wspomniał o kotach.

Wybrałam numer z historii połączeń. Musiałam się sporo cofnąć, żeby go znaleźć. A przecież kiedyś rozmawialiśmy przez telefon wiele razy dziennie. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.

„Nie mogę teraz odebrać. Proszę o zostawienie wia…”

Nagle posmutniałam. Rozłączyłam się, nie nagrywając niczego na sekretarkę. Z głębokim westchnieniem zanurzyłam się w kawiarnianej sofie.

Telefon zawibrował. Błyskawicznie spojrzałam na ekran – Tamaki. W pełnej energii i emotikonów wiadomości informowała, że wybiera się do mnie w Golden Week5. Nachalność bardzo w jej stylu. „Będę czekać” – napisałam w odpowiedzi. Brzmiało trochę oschle, więc wysłałam jeszcze zdjęcie Chobiego.

5 Dosł. złoty tydzień – okres między 29 kwietnia a 5 maja, na który przypada kilka świąt państwowych; wielu Japończyków bierze wtedy urlop i podróżuje.

Kelner przyniósł moją kawę. Upiłam łyk, po czym zebrałam się w sobie i postanowiłam napisać do Nobu. On prawie nigdy do mnie nie pisał. Jeśli już chciał mi coś przekazać, wolał powiedzieć, taki typ człowieka.

„Przygarnęłam kota. Wabi się Chobi”.

Myślałam dobrą chwilę. Koniec końców wyszło drętwo. Dodałam zdjęcie Chobiego. Wahałam się, czy nie wysłać też swojego, ale zrezygnowałam.

Na obu zdjęciach Chobi pokazywał brzuch.