Noc wigilijna - Mikołaj Gogol - ebook

Noc wigilijna ebook

Mikołaj Gogol

5,0
3,41 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Minął ostatni dzień przed Bożym Narodzeniem. Nastała jasna zimowa noc. Wyjrzały gwiazdy. Księżyc majestatycznie wypłynął na niebo — poświecić ludziom dobrej woli i całemu światu, iżby wszyscy mogli wesoło kolędować i sławić Chrystusa. Mróz brał mocniej niż z rana; ale za to było tak cicho, że skrzypienie zamarzniętego śniegu pod butem słyszało się na pół wiorsty. Ani jedna jeszcze gromadka chłopców nie pokazała się pod oknami chat; tylko samotny księżyc zaglądał w nie ukradkiem, jakby wywołując strojące się dziewczęta, aby co rychlej wybiegły na skrzypiący śnieg. W tym momencie z komina pewnej chaty buchnęły kłęby dymu zaścielając chmurą niebo, a wraz z dymem okrakiem na miotle uniosła się wiedźma." (fragment)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 71

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Noc wigilijna

Nikołaj Gogol

Strona redakcyjna

ISBN: 978-83-7991-210-0 Licencja: Tekst z domeny publicznej. Źródło: Polska Biblioteka Internetowa Opracowanie tej wersji elektronicznej: © Masterlab 2014 Język i pisownia mogą być miejscami archaiczne - zachowane w brzmieniu zgodnym z oryginalnym wydaniem. Zdjęcie na okładce: Przemysław 'env1ro' Szczepański MASTERLAB Białobrzegi, Polska www.masterlab.pl

Noc wigilijna

Minął ostatni dzień przed Bożym. Narodzeniem. Nastała jasna zimowa noc. Wyjrzały gwiazdy. Księżyc majestatycznie wypłynął na niebo — poświecić ludziom dobrej woli i całemu światu, iżby wszyscy mogli wesoło kolędować i sławić Chrystusa. Mróz brał mocniej niż z rana; ale za to było tak cicho, że skrzypienie zamarzniętego śniegu pod butem słyszało się na pół wiorsty. Ani jedna jeszcze gromadka chłopców nie pokazała się pod oknami chat; tylko samotny księżyc zaglądał w nie ukradkiem, jakby wywołując strojące się dziewczęta, aby co rychlej wybiegły na skrzypiący śnieg. W tym momencie z komina pewnej chaty buchnęły kłęby dymu zaścielając chmurą niebo, a wraz z dymem okrakiem na miotle uniosła się wiedźma.

Gdyby w tym czasie trójką gminnych koni przejeżdżał asesor z Soroczyniec, w czapce z barankowym otokiem zrobionej na sposób ułański, w granatowym kożuchu podbitym czarnymi barankami, z przemyślnie splecionym batogiem, którym ma zwyczaj podpędzać swego woźnicę — to by ją na pewno zauważył, ponieważ asesor z Soroczyniec nigdy w świecie nie przeoczy żadnej wiedźmy. Wie na pamięć, ile u każdej baby świnia ma prosiąt, ile u kogo płótna leży w kufrze i co ze swej odzieży lub gospodarstwa porządny człowiek zastawi w niedzielę w szynku. Ale soroczyński asesor tędy nie przejeżdżał, zresztą, co go obchodzą cudze sprawy, ma własną gminę. A tymczasem wiedźma uniosła się tak wysoko, że tylko jak czarna plamka migała w górze. Lecz gdziekolwiek ukazywała się plamka, tam gwiazdy jedna za drugą gasły na niebie. Wkrótce wiedźma uzbierała ich pełny rękaw. Jakieś trzy lub cztery jeszcze błyszczały. Nagle z drugiej strony ukazała się druga plamka, rosła, pęczniała i oto już przestała być plamką. Krótkowidz, gdyby nawet zamiast okularów wdział na. nos koła z komisarzowej bryczki, nie rozpoznałby, co to takiego. Z przodu całkiem Niemiec: wąziutka, stale ruchliwa i wszystko węsząca mordka, zakończona, jak u naszych świń, okrągłym piątakiem, nogi tak cienkie, że gdyby miał takie wójt z Jaresków, to załamałyby się pod nim w pierwszym kozaku. Ale za to z tyłu — istny komornik guberniałny w mundurze, albowiem za plecami zwisał mu ogon taki ostry i długi jak obecnie noszone poły munduru; i tylko chyba po koźlej brodzie pod mordką, po niewielkich różkach sterczących na głowie i po tym, że cały był nie bielszy od kominiarza, można się było domyślić, że to wcale nie Niemiec i nie gubernialny komornik, lecz po prostu diabeł, któremu pozostała jeszcze ostatnia noc do szwendania się po bożym świecie i kuszenia do grzechu porządnych ludzi. Bo już jutro, po pierwszym uderzeniu dzwonu na jutrznię, z podwiniętym ogonem umknie co tchu do swego legowiska. Tymczasem diabeł po cichutku podkradał się do księżyca i już wyciągał rękę, by go schwycić; nagle jednak cofnął ją, jakby się oparzył, possał palec, wierzgnął nogą, zabiegł z drugiej strony, po czym znów odskoczył i cofnął rękę. Jednakże, pomimo niepowodzenia, chytry diabeł nie zaprzestał zbytków. Podbiegłszy, porwał obydwiema rękami księżyc, wykrzywiając się i dmuchając przerzucał go z ręki do ręki, jak chłop, który wydostał gołymi rękami płonący węgiel do fajki; aż wreszcie pośpiesznie schował go do. kieszeni i jakby nigdy nic pobiegł dalej. W Dikańce nikt nie zauważył, że diabeł ukradł księżyc. Co prawda, pisarz gminny, wychodząc na czworakach z szynku, widział, jak ni stąd, ni zowąd księżyc zaczął tańcować po niebie, i zaprzysięgał się na Boga, zapewniając o tym całą wieś; ale włościanie kręcili głowami, a nawet go wyśmiewali. Co jednak było powodem, że diabeł zdecydował się na taki bezprawny czyn? Ano właśnie ten powód: wiedział, że bogaty Kozak Czub został zaproszony przez diaka na kutię, gdzie będą: sołtys wraz z przybyłym z archijerejskiego chóru, w granatowym surducie, krewniakiem diaka, co to potrafi brać najniższe basowe nuty; Kozak Swerbyguz i jeszcze ten i ów. Prócz kutii podadzą warenuchę, wódkę na szafranie i mnóstwo wszelakiego jedzenia. A tymczasem córka Czuba, najpiękniejsza we wsi dziewczyna, pozostanie w domu, a do niej na pewno przyjdzie kowal, siłacz i chłop jak dąb, którego diabeł bardziej nie cierpiał niż kazań ojca Kondrata. W wolnym czasie kowal zajmował się malowaniem i słynął jako najlepszy malarz w całej okolicy. Sam setnik Ł...ko, wtedy jeszczecieszący się zdrowiem, umyślnie wzywał go do Połtawy, aby mu pomalował płot koło domu. Wszystkie miski, z których dikańscy Kozacy siorbali barszcz, były pomalowane przez kowala. Kowal był człowiekiem nabożnym i często malował święte obrazy; teraz jeszcze można znaleźć w cerkwi w T... ewangelistę Łukasza jego pędzla. Wszakże tryumfem sztuki kowala był obraz namalowany na cerkiewnej ścianie, w prawym przedsionku, przedstawiający świętego Piotra w dniu Sądu Ostatecznego, gdy, z kluczami w ręku, wypędza z piekła złego ducha: przerażony diabeł miota się we wszystkie strony, czując swą zgubę, a zamknięci w piekle grzesznicy biją i wyganiają go batami, polanami i wszystkim, co im wpadła w ręce. W czasie gdy malarz pracował nad tym obrazem i malował go na ogromnej desce, diabeł ze wszystkich sił starał się mu przeszkodzić: to niepostrzeżenie trącał go w łokieć, wydmuchiwał z paleniska kuźni popiół i obsypywał nim obraz; pomimo to praca została ukończona, deska wniesiona do cerkwi i wprawiona w ścianę przedsionka. Od tego czasu diabeł poprzysiągł kowalowi zemstą. Jedna tylko noc pozostałą mu teraz do szwendania się po świecie; lecz nawet tej nocy szukał wszelkich sposobów, by wywrzeć na kowalu swoją złość. I właśnie dlatego postanowił ukraść księżyc wiedząc, że stary Czub jest leniwy i niemrawy, do diaka zaś od jego chałupy wcale nie było tak blisko; droga szła tyłami wsi, obok młynów, obok cmentarza, okrążała jar. W noc księżycową warenucha i wódka na. szafranie mogłyby skusić Czuba; ale w taką ćmę bardzo wątpliwe, aby się komuś udało ściągnąć go z pieca i wywabić z chaty. A kowal, który od dawna nie był z nim w dobrej komitywie, pomimo swej siły za nie nie odważyłby się w czasie obecności jego przyjść do córki. W ten oto sposób, gdy tylko diabeł schował księżyc do kieszeni, na całym świecie zrobiło się nagle tak ciemno, że nie każdy znalazłby drogę do szynku, nie mówiąc już o drodze do diaka. Wiedźma, ujrzawszy się nagle w ciemnościach, krzyknęła. Wtedy diabeł z galanterią pochwycił ją pod rękę i zaczął szeptać na ucho to samo, co zazwyczaj szepcze się płci niewieściej. Dziwnie się plecie na tym naszym świecie! Wszystko, co tylko na nim żyje, usiłuje małpować i naśladować jedno drugie. Dawniej, bywało, w Mirgorodzie tylko sędzia i horodniczy chadzali zimą w pokrytych suknem kożuchach, wszyscy zaś drobni urzędnicy nosili kożuchy po prostu bez pokrycia. A teraz i asesor, i podkomorzy wykosztowali się na nowe szuby z reszetiłowśkich jagnięcych skórek, z sukiennym pokryciem. Kancelista i pisarz gminny w zaprzeszłym roku wzięli granatowej kitajki po 60 kopiejek arszyn. Zakrystian zrobił sobie na lato nankinowe szarawary i kamelorową kamizelkę w paski. Słowem, wszyscy pną się do góry! Kiedyż wreszcie ludzie przestaną być próżni! Można pójść o zakład, że wielu by się zdziwiło widząc diabła idącego w ich ślady. Najbardziej zaś irytujące jest to, że zapewne uważa siebie za gładysza, a tymczasem cóż to za postać— pożal się Boże! Gęba, jak powiada Foma Grigorijewicz, obrzydlistwo nad obrzydlistwami, a jednak i on się umizga! Lecz na niebie i pod niebem tak się zrobiło ciemno, że wcale nie można było dojrzeć, co się dalej działo między nimi.

— Więc ty, kumie, jeszcze nie byłeś u diaka w nowej chacie? — mówił Kozak Czub, wychodząc z drzwi swej chałupy, do chuderlawego, wysokiego chłopa w krótkim kożuszku i z obrośniętą brodą, świadczącą, że już dłużej chyba niż dwa tygodnie nie dotknął jej ułamek kosy, którym zazwyczaj z braku brzytew chłopi golą swe brody. — Będzie tam tęgie popijanie! — ciągnął Czub wyszczerzając zęby w uśmiechu. — Żebyśmy się tylko nie późnili. — Czub poprawił przy tym swój pas, ściśle obejmujący kożuch, nacisnął mocniej czapę, ujął w rękę bat — postrach dokuczliwych psów; ale spojrzawszy w górę, zatrzymał się... — Ki diabeł! Patrzaj no, patrzaj, Panasie!

— Co? — powiedział kum i także uniósł głowę do góry.

— Jak to co? Księżyca nie ma.

— A to ci heca! Rzeczywiście nie ma księżyca.

— No właśnie, nie ma! — wyrzekł Czub z pewnym niezadowoleniem z powodu niewzruszonej obojętności kuma. — Ciebie to zapewne nic nie obchodzi.

— A cóż mam robić?

— Akurat musiał — ciągnął Czub ocierając rękawem wąsy — jakiś diabeł (bodaj, kundel, rankiem kieliszka wódki nie wypił) wmieszać się w tę sprawę!... Doprawdy, śmiechu warte... Umyślnie, siedząc w chacie, patrzyłem w okno: cudo — nie noc! Jasno, śnieg błyszczy od księżyca. Widno było jak w dzień. Nie zdążyłem wyjść za drzwi, a tu masz, i choć oko wykol! — Czub długo jeszcze gderał i klął, a jednocześnie rozmyślał, na co się tu zdecydować. Okropnie chciało mu się pomieć jęzorem u diaka, gdzie niewątpliwie siedział już sołtys i przyjezdny bas, i dziegciarz Mikita, który co dwa tygodnie jeździł do Połtawy na targ, a potem opowiadał takie facecje, że wszyscy słuchacze aż się za brzuchy trzymali ze śmiechu. Widział już w myślach stojącą na stole warenuchę. Wszystko to, rzeczywiście, było bardzo nęcące, ale nocne ciemności przypominały mu o tym lenistwie, które jest tak miłe wszystkim Kozakom. Jak to byłoby dobrze wyciągnąć się teraz