Młodzieżowa Agencja Detektywistyczna. Tom 2. Pojedynek z Niebieskim - Agnieszka Pruska - ebook + audiobook

Młodzieżowa Agencja Detektywistyczna. Tom 2. Pojedynek z Niebieskim ebook i audiobook

Agnieszka Pruska

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Marek i Janek Uszkierowie spędzają ferie w starym domu należącym do ich rodziny. Powoli odkrywają, że dom i jego mieszkańcy są dosyć dziwni, a na dodatek niespodziewanie napotykają w okolicy znanego im już ze sprawy szajki wandali Niebieskiego. Co on tu robi? Czy ich śledzi? Czego może chcieć? Wszystko to prowadzi do tajemnicy sprzed lat, której rozwikłania z zapałem podejmuje się Młodzieżowa Agencja Detektywistyczna.

To jest niezwykła przygoda dla całej rodziny!
Agnieszka Pruska, autorka bestsellerowych powieści policyjnych o śledztwach gdańskiego komisarza Barnaby Uszkiera, zaprasza do wysłuchania  „Pojedynku z Niebieskim”. To jest druga zagadka dzieci komisarza Uszkiera  –  Marka i Janka –  którzy są na wakacjach z rodzicami. Polecamy również kolejną część o przygodach Marka i Janka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 14 min

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
allsees

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Warmia55

Dobrze spędzony czas

Radamenes! On jest perłą w tej opowieści. Choć i młodzież, i ciotka dzielnie dotrzymywali mu kroku.
00

Popularność




LIND & CO

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Pojedynek z Niebieskim

Tom 1

„Młodzierzowa Agencja Detektywistyczna”

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.

Wydanie I, 2023

Projekt okładki:

Beata Kulesza-Damaziak, studio KARANDASZ

Copyright © dla tej edycji:

Wydawnictwo Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2023

ISBN 978-83-67718-35-6

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

Młodzieżowa Agencja Detektywistyczna szuka nowej sprawy

– Nudno – stwierdził Janek, sadowiąc się wygodnie na tapczanie w pokoju brata.

Najmłodszemu z Uszkierów nie chodziło o to, że nie ma się czym zająć, bo jako skater i miłośnik piłki nożnej i tak miał mało czasu, ale brakowało mu dreszczyku emocji, który towarzyszył im podczas wakacji. Do niedawna granie w piłkę, jazda na rowerze czy deskorolce i inne tego typu zajęcia wydawały się całkiem atrakcyjne. Po wakacjach to się zmieniło.

– Nudno – zgodził się Marek, ale zaraz dodał bezstronnie: – Ale co byś chciał? Nie łapie się przestępców co chwilę.

Był październik i chłopcy z nostalgią wspominali letnie przygody. W słowach Marka nie było przesady, bo w czwórkę, razem z Zosią i Pawłem Myczkowskimi, którzy też pochodzili z Gdańska, założyli Młodzieżową Agencję Detektywistyczną, a potem śledzili przestępców. W efekcie przyczynili się do ujęcia wandali. To było COŚ! W przypadku Janka i Marka okazało się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, bo ich ojciec, Barnaba Uszkier, był komisarzem policji. Gdy pierwsza sprawa została już rozwiązana, członkowie MAD uznali, że agencja detektywistyczna nie zawiesi działalności, bo na pewno trafi na kolejną ciekawą zagadkę. Minęło jednak kilka miesięcy, a nic się nie działo.

– Niby racja, ale szkoda, że się skończyło.

– To było lepsze niż gra roku – uznał Marek, zapalony gracz. – I tak się zastanawiam, czy nie powinniśmy być aktywniejsi.

– Mamy skakać? Biegać?

– Zgłupiałeś? Ojciec dostaje sprawy, bo ktoś coś zgłasza na policję. No wiesz, ludzie mówią, że znaleźli trupa albo że ktoś im coś ukradł. Wszyscy wiedzą, że to policja się tym zajmuje, więc od razu do nich lecą z donosem. Nam nikt nic nie powie. Wydawało mi się, że łatwiej jest trafić na podobną aferę jak ta w Olsztynku.

– Może po prostu nikt w naszym otoczeniu nie ma do czynienia z przestępstwami. Nie licząc ojca oczywiście.

– Spotkajmy się z Zośką i Pawłem, może coś wykombinujemy razem – zaproponował Marek. – Pójdźmy gdzieś, niechby nawet do galerii. Pogadamy i porozglądamy się, może na coś trafimy.

Myczkowscy nie dali się długo prosić i w najbliższą sobotę czwórka przyjaciół poszła do Forum. Niestety – nie trafili na nic, co mogłoby być początkiem nowego śledztwa MAD. Jedynym zyskiem wyprawy były lody.

– W mieście chyba jest trudniej – zawyrokowała Zosia kończąca olbrzymią porcję smakołyku.

– I dlatego mamy zrezygnować? – zaprotestował Janek.

– No nie. Ale w ośrodku od razu trafiliście na ślady działania wandala. Tak po prostu, nie szukając specjalnie w Mierkach, Olsztynku czy jeszcze dalej – poparł siostrę Paweł.

– I wandal nie ukrywał tego, co zrobił, to była demonstracja – zgodził się Marek. – Szansa na to, że w Gdańsku trafimy na skrzętnie ukrywany przekręt, jest niewielka.

– I jeszcze musi to być coś, czym możemy się zająć – przypomniała Zosia. – Jakbyśmy znaleźli zwłoki, to ja wymiękam. Trzeba by było od razu powiedzieć waszemu ojcu.

– Jakie zwłoki? Oszalałaś? – Paweł popukał się palcem w czoło.

– Widziałaś kiedyś trupa leżącego na ulicy albo gdziekolwiek indziej? – spytał w tym samym czasie Marek.

– No nie, na szczęście.

– I pewnie nie zobaczysz – włączył się Janek. – Zresztą nie o takie sprawy nam przecież chodzi. Ma być ciekawie i ciut niebezpiecznie. A nie kryminalno-mafijnie.

– To nie pozostaje nam nic innego, tylko bacznie się rozglądać i podsłuchiwać, o czym gadają dorośli – zawyrokował Marek, wstając od stolika.

– Dlaczego? – spytała Zosia.

– Co dlaczego?

– Dlaczego mam podsłuchiwać dorosłych?

– A zwracać uwagę na to, o czym gadają, lepiej brzmi? – wzruszył ramionami Marek – Ja przeważnie olewam te rozmowy, chyba że usłyszę coś, co mnie zainteresuje. A może coś przeoczyłem? Może jakiś znajomy starych wspomniał o czymś intrygującym?

– Właściwie masz rację – zgodziła się Zosia, a potem wstała i wyprostowała spódniczkę.

– Przyjdziecie do nas jutro? – zaproponował Janek. – Pogramy w RPG-a.

– Nie możemy, idziemy do babci na imieniny – wyjaśnił Paweł.

– To za tydzień w sobotę?

– Pewnie.

Po wyjściu z galerii rozstali się na przystanku tramwajowym i rozjechali w różne strony.

Uszkierowie nie powiedzieli przyjaciołom, na jakiego RPG-a ich zapraszają, ale już od jakiegoś czasu Marek tworzył własną grę. Janek mu pomagał i razem wymyślali wszystko od podstaw. To oni stworzyli scenariusz, postacie, świat i misje. I oczywiście zasady, które częściowo wzorowali na znanych sobie RPG-ach, a częściowo stworzyli na potrzeby tej konkretnej gry. „Obce” były jedynie akcesoria typu kości czy figurki, chociaż te ostatnie też planowali zrobić własne, żeby bardziej pasowały do fabuły. A fabuła była kryminalna. Mało tego! Niektóre aspekty bracia przekonsultowali z ojcem i jego przyjacielem doktorem Widockim, policyjnym patologiem. Mieli nadzieję, że grając z przyjaciółmi, przetestują system.

Sobotnia rozgrywka była pełna emocji, narodziło się kilka nowych pomysłów, a Paweł – miłośnik mangi i rysunku – zaproponował, że zaprojektuje postacie. Grę przerwali i zeszli na dół dopiero wtedy, gdy dobiegło ich wezwanie od rodziców Pawła i Zosi, którzy przyjechali razem z dziećmi. Od razu, żeby zostało to ujęte w planach obu rodzin, Paweł zaproponował, żeby za dwa tygodnie spotkać się u nich. Nikt nie zgłosił sprzeciwu.

Jesień dłużyła się młodym Uszkierom jak nigdy dotąd. Mimo starań nie trafili na nic, co mogłoby być początkiem nowej sprawy MAD. Do świąt i zaczynających się niedługo potem ferii zostało już mało czasu.

– Jeszcze trzy tygodnie, potem niedługo ferie – zauważył Janek. – A starzy jakoś nie wspominają o tym, gdzie pojedziemy w tym roku. Do tej pory zawsze wyjeżdżaliśmy.

– Trzeba ich przycisnąć – zdecydował Marek. – I nie musimy jechać razem z nimi, możemy sami.

– Na obóz?

Marek nie odpowiedział od razu. Nieraz wyjeżdżali na obozy, przeważnie wracali zadowoleni, lecz na ostatnich wakacjach uświadomił sobie, że zorganizowany pobyt ma swoje zalety, ale i wady. Główną jest to, że nie mają tyle swobody, co podczas wyjazdów z rodzicami.

– Wolałbym nie – westchnął. – Będą nas pilnować i zapomnij, że będziemy mogli pójść gdzieś bez nadzoru. Zero samodzielnych wypraw.

– I jeszcze dobrze by było, żeby Paweł i Zośka pojechali razem z nami – dodał Janek.

Przy kolacji spytali rodziców o plany na ferie.

– Mamy z tym pewien problem – wyznał tato. – Ja nie dostanę urlopu w tym terminie, a mama jest tak zawalona tłumaczeniami, że pewnie też nie wyrobi się z nimi przed feriami.

– Może byście wybrali sobie jakiś obóz tematyczny? Są przeróżne, pewnie znajdziecie coś dla siebie – zaproponowała mama.

– No czy ja wiem – westchnął Janek.

– W ofercie może być wszystko, a potem okaże się, że to tylko na wabia – powątpiewał Marek. – No wiecie: zapewniamy dostęp do internetu, a na miejscu wyjdzie, że tylko od ósmej do czternastej, wtedy gdy będziemy na zajęciach.

– Przecież byliście już na różnych obozach i wam się podobało – zdziwiła się mama.

– Ale byliśmy młodsi – zauważył trzynastoletni Marek.

– A tak wprost: doskonale wiecie, że na obozie nie będziecie robili tego, co wam przyjdzie do głowy. – Uszkier nie miał problemów z odgadnięciem, o co chodzi synom. – Wolicie siedzieć w Gdańsku?

– Nie, no chyba nie – westchnął teatralnie Janek.

– A nie moglibyśmy pojechać gdzieś sami? – zaproponował Marek. – Z Zosią i Pawłem. Na przykład do jakiegoś gospodarstwa agroturystycznego.

– Jak ty to sobie wyobrażasz? Czwórka nieletnich sama na wakacjach? – retorycznie spytał Uszkier.

Temat upadł i bracia zaczynali się już przyzwyczajać do myśli, że ferie spędzą w mieście. Razem z Myczkowskimi, którzy też mieli zostać w Gdańsku, zaczęli już nawet planować, co mogą zrobić, żeby maksymalnie wykorzystać wolne dni.

Dopiero tydzień przed rozpoczęciem ferii okazało się, że w tajemnicy przed dziećmi Uszkierowie i Myczkowscy zaplanowali im wyjazd. Cała czwórka już w sobotę miała pojechać do położonego niedaleko Chojnic Mylofu. Mieszkała tam cioteczna babcia Janka i Marka, siostra tak lubianej przez nich babci Lusi. Była niewiele starsza od rodziców chłopców i nie lubiła, jak ktoś mówił o niej babcia.

– Ciotka mieszka sama w dużym domu, bez problemu was pomieści – oświadczył Uszkier.

– Macie być grzeczni i jej pomagać. To, że zgodziła się na wasz przyjazd, nie znaczy, że będzie was obsługiwała – dodała mama.

– I oczywiście obowiązują te same zasady, co zawsze. Włączone telefony macie mieć cały czas przy sobie i nie robicie wycieczek dalszych niż pięć kilometrów.

– I oczywiście mówicie ciotce, gdzie idziecie i o której wrócicie.

– Możecie zacząć się pakować od razu, bo wyjeżdżamy w sobotę rano. Mylof jest nad Brdą i zaporą, weźcie wędki, może będziecie chcieli połowić.

– Będą ryby na obiad – ucieszył się Marek.

– O ile coś złowicie. Ale jeżeli nie, to też pewnie pojecie ryb, bo tam jest hodowla pstrągów.

Tydzień do wyjazdu członkowie Młodzieżowej Agencji Detektywistycznej spędzili na przygotowaniach do pobytu w Mylofie.

Żożo i Rademens

W sobotę o ósmej rano dwa samochody ruszyły z Gdańska w stronę leżącego w Borach Tucholskich Mylofu. Marek i Janek nie ukrywali zadowolenia z tak zaplanowanych ferii. Ciotkę widywali rzadko, jedynie wtedy, gdy przyjeżdżała w odwiedziny do rodziny, ale kojarzyła im się z luzem i poczuciem humoru, a to dobrze wróżyło. Tuż przed Mylofem minęli miejsce, gdzie jeszcze do niedawna był las. Wichura i trąba powietrzna zniszczyły go skutecznie. Widać było, że leśnicy już pracują nad ponownym zalesieniem, ale miną dziesiątki lat, zanim urosną drzewa i las się odrodzi.

– Ciotka ma urlop, ale nie liczcie na to, że będzie was cały czas niańczyła – powiedziała mama, gdy podjeżdżali pod zaporę w Mylofie.

– Spoko, mamo, umiemy się sobą zająć, nie jesteśmy już dziećmi – zapewnił Janek.

Marek powstrzymał się od uwagi, że właściwie liczą na to, że ciotce nie będzie się chciało nimi zajmować i zyskają sporo luzu. W końcu ma urlop, powinna odpocząć.

– Pamiętaj, że ciocia jest sekretarką w szkole i z rozmaitymi uczniowskimi wykrętami jest za pan brat – przypomniał Uszkier.

Ciotka już na nich czekała. Dosyć wysoka, szczupła, z ciemnymi włosami opadającymi w niesfornych lokach na ramiona prezentowała się sympatycznie.

– Wchodźcie, wchodźcie, bo mi Rademens nawieje. Pada, więc wróci przemoczony i w całym domu będzie śmierdziało mokrym kotem.

Dom był duży, ale ośmioro gości jednocześnie zdejmujących kurtki i buty w przedpokoju ledwo się zmieściło. Gdzieś spod nóg ciotki uciekł piękny szary kot. Marek natychmiast pobiegł do pokoju za kotem, chociaż trochę żałował, że ciotka nie ma psa.

Gospodyni od razu pokazała chłopcom i Zosi, gdzie są ich pokoje, i powiedziała, żeby się tam rozgościli, obejrzeli dom, a potem przyszli na drugie śniadanie. Pachniało już smakowicie drożdżówką.

Dom był stary, ale zadbany i bardzo klimatyczny. Za radą ciotki rozpoczęli zwiedzanie od własnych pokojów, które znajdowały się na piętrze. Ponieważ jeden z nich miał wyjście na balkon znajdujący się nad werandą położoną od strony ogrodu, postanowili losować, kto gdzie będzie spał.

– Trudno, nigdy nie miałem szczęścia w żadnych loteriach – stwierdził Paweł, wlokąc walizkę do dzielonej z Zosią sypialni. Szczęśliwymi posiadaczami balkonu okazali się Uszkierowie.

Po pięciu minutach, bo tyle wystarczyło im na rozejrzenie się po pokojach, spotkali się na korytarzu. Oprócz ich sypialni były tu jeszcze cztery pomieszczenia.

– Wchodzimy do nich? – zapytał Janek.

– Ale to jakoś tak głupio zaglądać komuś do pokojów – zaniepokoiła się Zosia.

– Przecież ciotka kazała nam zwiedzić dom, prawda? – przypomniał Marek.

Obejrzeli łazienkę, spory pokój zastawiony w całości półkami z książkami, jeszcze jedną sypialnię i składzik. A właściwie całkiem ładny i jasny pokój, do którego ciotka powstawiała chyba to, co nie mieściło się gdzie indziej albo nie było jej potrzebne.

– Jest jeszcze strych – zauważył Janek, popatrując na klapę w suficie.

– I całkiem wygodne schodki, nie jakaś drabina – dodał Marek.

Paweł uśmiechnął się porozumiewawczo do braci. Strych mógł kryć przeróżne ciekawe przedmioty. Zbędne, ale czasem bardzo intrygujące.

– Chyba nie chcecie od razu robić ciotce przeszukania na strychu? – spytała Zosia z dezaprobatą. – Lepiej obejrzyjmy dół i… i chodźmy na ciasto, bo już mam ślinotok.

Na parterze był salon, z którego wychodziło się na werandę, trzy pokoje, łazienka i kuchnia. Narożny pokój należał do ciotki, dwa były przechodnie i właściwie trudno było o nich coś powiedzieć oprócz tego, że w każdym pełno było kwiatów. Przy stole w salonie siedzieli dorośli. Rozmawiali, pili kawę i wyglądało na to, że rodzice Zosi i Pawła polubili się z ciotką Uszkierów. Temu wszystkiemu przyglądał się siedzący na fotelu Rademens. Był naprawdę piękny. Stalowoszary z długim puszystym futrem i niebieskimi oczami. Duży.

– Jaka to rasa? – spytała Zosia i pogłaskała Rademensa.

– Maine coon, ale chyba z lekką domieszką persa – wyjaśniła ciotka. – Dostałam go, więc dokładnie nie wiem. Był mały, zaparchacony i ledwo żywy.

– Gdy się na niego patrzy, to aż trudno w to uwierzyć – powiedziała mama Zosi i Pawła.

– I mądry – pochwaliła zwierzaka ciotka, a widząc pytające spojrzenia, wyjaśniła: – Wiem, każdy chwali swojego pupila, ale Rademens jest bardzo nietypowym kotem.

Wszyscy zamilkli w oczekiwaniu na opowieść, a ciotka, niczym wytrawny gawędziarz, przez chwilę milczała, wzbudzając większe zaciekawienie. Zosia głaskała kota, który pomrukiwał z zadowoleniem.

– Gdy go dostałam, miałam psa, już dorosłą suczkę, nieco podobną do wilczura. Sunia potraktowała kociaka jak swego szczeniaka. Można powiedzieć, że go usynowiła. I nauczyła zachowań typowo psich.

– Jakich? – spytał od razu Janek.

– Przychodzi na wołanie, a wiecie, że koty reagują albo i nie, zależy, czy mają w tym interes. Rademens przychodzi zawsze. Rzadko korzysta z kuwety, a przeważnie prosi, żeby go wypuścić na dwór, poza tym aportuje zabawki. A przede wszystkim broni domu. Nie szczeka, tego nie zdołał się nauczyć, ale prycha i powarkuje, gdy mu się coś nie spodoba.

– Na nas nie prychał – zauważyła Zosia.

– Nie wydaliście się mu zagrożeniem – roześmiała się ciotka. – I dobrze, bo potrafi całkiem nieźle podrapać. Zobaczcie, jak wygląda jego fotel. Całe oparcie postrzępione. Na szczęście zadowala się tym jednym meblem i drapakiem.

– A na smyczy też chodzi? – spytał Uszkier.

– Tylko jak idziemy do weterynarza, żeby mi nie uciekł, bo nie lubi tych wizyt. To wieś, po co mu smycz? Ale chodzi ze mną na spacery, też tak trochę po psiemu.

– Kotopies – stwierdził Paweł.

– Żebyś wiedział, zobacz.

Ciotka zagwizdała, a Rademens natychmiast zerwał się na nogi.

– No gdzie masz myszkę, gdzie?

Na to pytanie kocur przez chwilę pokręcił się po pokoju, a potem podszedł do ciotki z czymś, co kiedyś było pluszową myszką, ale teraz przypominało nieforemny wałeczek.

– Zostaw – poleciła ciotka, a kot wypluł zabawkę z pyska.

I czekał. Ciotka rzuciła myszkę, kocur pobiegł za nią, przyniósł i położył u nóg swojej pani. Ciotka rzuciła, przyniósł. I tak kilka razy.

– Aportuje lepiej niż niejeden pies – przyznał ojciec Zosi i Pawła i zmienił temat: – Co sądzicie o spacerze?

– Pokażę wam Mylof – zaproponowała ciotka. – A w drodze powrotnej możemy zajść na obiad, bo mówiliście, że chcecie zjeść pstrąga.

Ciotka pokazała im najbliższą okolicę, a młodzi Uszkierowie i Myczkowscy od razu sprawdzili, gdzie można łowić ryby. Mieli sprzęt wędkarski i zamierzali go wykorzystać.

Po popołudniowej kawie starsze pokolenie Uszkierów i Myczkowskich przypomniało, że oczekuje codziennych telefonów lub chociaż SMS-ów.

– Przecież jesteśmy u cioci, nie musicie nas tak kontrolować – skrzywił się Marek.

– Jakbyśmy mieli po pięć lat – dołożył Paweł.

– Właśnie dlatego, że nie macie już po pięć lat, wolimy was sprawdzać. I nie mówcie, że nie wiecie, o co chodzi. – Uszkier spojrzał wymownie na członków MAD. – Ustalimy stałą porę? Może koło osiemnastej?

– To już lepiej koło trzeciej lub wieczorem – zaproponował Marek.

– A czym będziecie tak zajęci o szóstej wieczorem, że nie będziecie mogli z nami rozmawiać? – zaciekawiła się mama Uszkierów.

– W Mylofie na pewno są jacyś nasi rówieśnicy i możemy coś razem robić – wyjaśnił Janek.

– I to taki trochę obciach powiedzieć: sorry, dajcie mi kilka minut, muszę do rodziców zadzwonić – wyjaśnił Marek, a Myczkowscy tylko pokiwali głowami.

– A o trzeciej będziecie mniej zajęci? – lekko zakpił ojciec Zosi i Pawła.

– Pewnie, to zazwyczaj pora obiadu, więc i tak będziemy w domu.

– Dobrze, niech wam będzie – zgodził się Uszkier, a reszta dorosłych skinęła głowami na znak akceptacji.

Zaraz potem rodzice odjechali, a członkowie MAD zostali sami z ciotką.

– Ciociu, a jak będziemy gdzieś szli i nie będzie padało, to możemy zabrać ze sobą Rademensa?

– Możecie. Ale nie zdziwcie się, jak w którymś momencie zniknie. Gdy mu się spacer nudzi, wybiera chodzenie własnymi drogami, w końcu to kot.

– Będziemy mieli to na uwadze, ciociu.

– A właśnie, nie mówcie do mnie ciociu – uśmiechnęła się ciotka.

– A jak? – zainteresował się Janek. – Babciu?

– Za babcię to mógłbyś po uszach dostać! Czy ja wyglądam na babcię? Mam siwy koczek, laska i jestem zasuszoną staruszką?

– No coś ty?!

– To jak mamy mówić? – zaciekawił się Marek.

– Żożo. Prawie wszyscy, oprócz rodziny, tak do mnie mówią.

– A dlaczego rodzina nie? – drążył Janek.

– Chyba dlatego, że rzadko się widujemy. Tutaj wszyscy mówią na mnie Żożo.

– Od czego masz takie przezwisko?

– Kiedyś, jako dziecko, jąkałam się. Jakiś dowcipniś podchwycił, jak mówię „jego żo-żo-żo-żo-na”. I zostało Żożo.

– W sumie fajne – zawyrokowała Zosia. – I oryginalne.

– Owszem. Wy też – Żożo spojrzała na Myczkowskich – możecie tak do mnie mówić.

Reszta popołudnia i wieczoru minęła ciotce i dzieciakom na omawianiu tego, co chcieliby, i tego, co mogą robić na feriach. Niewielki Mylof nie oferował zbyt wielu atrakcji, ale byli we czwórkę, a obok była rzeka i las, więc nie powinni się nudzić. Na towarzystwo miejscowej młodzieży zbytnio nie mogli liczyć, bo nie było jej dużo w ich wieku, a poza tym jeszcze nie mieli ferii. Okazało się też, że ciotka ma niezły zestaw planszówek, w które mogli pograć w razie niepogody. Poza tym mieli laptopy i własnego RPG-a, którego zamierzali udoskonalić. Janek trochę żałował, że nie wziął deskorolki, bo przy panującej pogodzie była szansa na pojeżdżenie.

– Jutro po śniadaniu mogę pokazać wam okolicę, nie tę, a taką trochę dalszą – zaproponowała Żożo.

Mimo że ciotka wydawała się fajna, zdecydowanie woleli sami rozejrzeć się po nowym miejscu. Pójść, gdzie będą chcieli, zatrzymywać się, gdzie coś ich zainteresuje i… rozmawiać na tematy, które niekoniecznie spodobałyby się ciotce. Marek i Janek, przy niemym poparciu Myczkowskich, wytłumaczyli to Żożo.

– Rozumiem, macie swoje sprawy. W razie czego dzwońcie. Jak zawędrujecie za daleko albo jak zacznie padać, to przyjadę po was.

– A nie będzie pani… Nie będzie ci przykro? – zaniepokoiła się Zosia.

– Nie, naprawdę możecie iść sami. Też kiedyś byłam w waszym wieku i wolałam odkrywać świat na własną rękę. Poza tym mam trochę pracy, nie będę się nudziła – zapewniła Żożo.

Czy członkowie MAD mają przywidzenia?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji