Zimne nóżki nieboszczyka - Agnieszka Pruska - ebook + książka

Zimne nóżki nieboszczyka ebook

Agnieszka Pruska

4,0

Opis

Kryminalne perypetie z nieboszczykiem w tle

 

Alicja i Julia zdecydowały, że zimowe ferie tym razem spędzą w Chojnicach. Miasto i okolice wydają się atrakcyjne, ale przyjaciółki obawiają się, że może im trochę brakować „kryminalnych atrakcji”. Czy zimą w mieście można trafić na zbrodnię i tajemnicę, a nawet nieboszczyka? Okazuje się, że jak najbardziej.

 

"Kryminalna zagadka, trochę ochłody i duża dawka humoru – lektura w sam raz na wakacje i nie tylko!" - Anna Klejzerowicz, autorka kryminałów

 

„Dwie przyjaciółki, prywatne śledztwo i nieboszczyk, który jest, a jakoby go nie było. Brzmi intrygująco? Tak właśnie powinno się pisać komedie kryminalne! Zapewniam, że nie oderwiecie się od lektury, i gorąco polecam!”  – Alek Rogoziński

 

Agnieszka Pruska – pisarka i animatorka kultury. Popularność zyskała dzięki serii bestsellerowych powieści policyjnych o śledztwach gdańskiego komisarza Barnaby Uszkiera. W drugiej swojej serii, której głównymi bohaterkami są dwie dociekliwe nauczycielki Alicja i Julia, postawiła na humor, tworząc jedne z najzabawniejszych współczesnych komedii kryminalnych.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (85 ocen)
32
29
14
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Azurelight

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka
00
RodzinkaP

Całkiem niezła

chłopacy? czy to jakieś regionalne określenie " chłopaków, chlopcow" 😀
00

Popularność




 

 

Pierwszy śnieg spadł pod koniec listopada i nieoczekiwanie rozbudził we mnie wspomnienia z dzieciństwa. Jeździłam na zimowiska rok w rok przez chyba dziesięć lat i pamiętałam zabawy na śniegu. Narty, sanki, łyżwy i walki na śnieżki. Nie tęsknię za szaroburą masą zalegającą na ulicach w miastach, gdy zima po raz kolejny zaskakuje drogowców, ale pokryte śniegiem pola i lasy prawie zaczęły mi się śnić.

– Idź na plażę i zrób orzełka, może ci przejdzie – poradziła moja przyjaciółka Julia.

Siedziałyśmy u niej w domu i czekałyśmy na naszych facetów. Mieliśmy razem pójść do świeżo odkrytej knajpki, a oni spóźniali się mimo popołudnia teoretycznie wolnego. Mój mąż pomagał w czymś koledze, a Dawid Julki nie wrócił jeszcze z pracy. Był gliniarzem i nigdy nie było wiadomo, czy coś go nie zatrzyma.

– Sama się tarzaj na plaży w zamrożonych śmieciach morskich i psich gówienkach. – Wciągnęłam nogi na narożnik, bo zrobiło mi się zimno. – Ale na biegówkach bym sobie pojeździła.

Przez kilka lat dosyć regularnie biegałyśmy na nartach po okolicznych lasach. Potem zniechęciłyśmy się, bo jak był śnieg, to nie miałyśmy czasu, a jak miałyśmy czas, to śniegu nie było. Może w tym roku będzie inaczej?

– Ja też – przyznała bez wahania Julia. – Jutro?

Jej entuzjazm był podejrzany. Czyżby sierżant Podgórski miał zajętą niedzielę? Zastosowałam dyplomację.

– A Dawid ma narty?

– Nie ma – stwierdziła z zaskakującą satysfakcją Julka.

– Do jutra nie kupi.

– I bardzo dobrze. Zobaczy, jak to jest, gdy się siedzi w domu i czeka.

Aha, wszystko jasne. Najwyraźniej Podgórski ostatnio prawie nie wychodził z komendy i Julia czuła się zaniedbana.

– Przecież wiedziałaś, że to gliniarz. Nie spodziewałaś się chyba, że przestępczość spadnie do zera, gdy zamieszkacie razem.

– No nie, ale mam go za mało.

W tym momencie za mało bywający mężczyzna wszedł do domu i przerwał nam obgadywanie go. Nie było tylko Rafała, a nas głód zaczynał coraz bardziej przyciskać. Zadzwonił, gdy już sięgałam po telefon, żeby mu powiedzieć, co myślę o skazywaniu nas na niechybną śmierć głodową. Podjeżdżał pod dom Julki, więc umówiliśmy się na dole.

Nieuprzątnięty śnieg leżał na ulicy i zanim doszłam do samochodu, zdążyłam pośliznąć się i wywalić. Na szczęście ciepła i gruba kurtka trochę osłabiła impet, ale podejrzewałam, że i tak będę miała siniaka w okolicy kości ogonowej.

– Nie narzekaj, chciałaś mieć kontakt ze śniegiem, to korzystaj z okazji – nie wytrzymała Julia.

– Ale nie taki. Taki mnie nie satysfakcjonuje. Nic mi nie jest – uspokoiłam Rafała, który otrzepywał mnie ze śniegu. – Jedźmy już, bo umrę z głodu, a nie na skutek urazu.

Tego dnia śnieg odszedł już w zapomnienie i przez resztę wieczoru rozmawialiśmy na zupełnie inne tematy.

***

Obie z Julią uczyłyśmy w tym samym liceum, ale w tym półroczu nasze plany lekcyjne nie pokrywały się i rzadko zdarzało nam się razem wracać do domu. Wyjątkiem były dni, kiedy jedna z nas miała zastępstwo. Kiedy dwa tygodnie po rozważaniach na temat nart wracałyśmy razem, Julia nieoczekiwanie wróciła do tematu.

– Podobno ma być śnieg na ferie.

– Zima jest, to nic nadzwyczajnego. Gdyby był śnieg w czasie wakacji, to co innego. Chociaż, czy ja wiem… Nie nadążam już za tą pogodą.

Moje stwierdzenie miało swoje uzasadnienie. Po śniegu nie zostało nawet wspomnienie i szłyśmy w porozpinanych kurtkach. W połowie grudnia.

– Może byśmy pojechały gdzieś na te narty?

– Na ferie? – spytałam głupio.

– A na co?

– Możemy. Ale gdzie tu jest drugie dno?

– A musi być?

– Dwa lata temu oświadczyłaś, że więcej nie będziesz się narażała na długotrwałe wyziębienie i spalisz narty. Nie wiem gdzie, bo na kaloryferze byłoby ci trudno.

– Też nie wiem. – Julia wzruszyła ramionami, co spowodowało zgubienie szalika. Podniosła go, otrzepała i kontynuowała: – Nie musimy robić długich wypadów w siarczystym mrozie, ale pobyt na świeżym powietrzu dobrze nam zrobi po tym użeraniu się z małolatami. Gdańsk nie Kraków, oddychać się da, ale fajnie by było wyjechać. I przy okazji może coś zobaczyć.

– Nie wiem, czy Dawid i Rafał dostaną urlopy – zauważyłam.

– No to pojedziemy bez nich, przecież nieraz tak już robiłyśmy.

– Albo mi powiesz, o co chodzi, albo nie jadę! – zagroziłam.

Nie uwierzyłam w konieczność wietrzenia się w przerwie międzysemestralnej i dotleniania na wsi. Julka musiała mieć jeszcze jakiś powód, ale najwyraźniej nie przechodziło jej to przez gardło. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zgadnąć, że chodzi o Dawida.

– Prawie go nie ma, wiesz? – poskarżyła się.

– To gliniarz i to nie taki jeżdżący w patrolu.

– Wiem, ale w domu bywa jak w hotelu. Śpi i je.

Najwyraźniej jednodniowy wypad na narty ze mną i z moim mężem nie spełniły zadania, sierżant nie zaczął tęsknić do nieprzytomności.

– Chcesz pojechać, żeby zobaczył, jak to jest, gdy cię dłużej nie ma?

– Dokładnie. Alka, ja wiem, jaki on ma zawód, wiem, że go nie zmieni, i wiem, że nie pracuje od ósmej do szesnastej, ale ostatnio naprawdę się mijamy. Boję się, że na dłuższą metę oboje nie damy rady tak żyć. Chcę, żeby to sobie uświadomił teraz.

– I co dalej? Pójdzie do szefa i zażąda, żeby go zwalniał szybciej do domu?

– Nie. Nie wiem. Znaczy wiem, dalej będzie tak samo. Ale Dawid chyba nie wie, jak to jest siedzieć w domu i czekać. A gdy przez dwa tygodnie będzie wracał do pustego mieszkania, może mu to da do myślenia?

– Może da, ale nie licz na wiele. – Tym razem ja wzruszyłam ramionami – Dobra, to gdzie chcesz jechać?

– Do Chojnic. Co o tym myślisz?

Z Chojnicami było tak jak z Fromborkiem. Niby nie leżały na końcu świata i można było tam podskoczyć choćby na weekend, ale w zimie? Jako miejsce do wykorzystania biegówek okolice wydawały się wprost idealne. Poza tym był tam Lasek Miejski, w którym być może również da się pobiegać. Tym bardziej że po dość długiej przerwie będziemy musiały się stopniowo do nart przyzwyczaić, co uświadomiłyśmy sobie dwa tygodnie temu.

– W Chojnicach są też jakieś muzea i inne atrakcje – kusiła Julia.

– W postaci zwłok? – spytałam, przypominając sobie nasze ostatnie wyjazdy.

– W jakim sensie? Opóźnień? W muzeum? No chyba że chodzi ci o dojazd, ale przecież pojedziemy samochodem, a nie pociągiem. Co cię transport publiczny obchodzi?

– W sensie nieboszczyka.

– Oszalałaś? W zimie?

W sumie miała rację. Jak do tej pory wszystkie zwłoki, które udało nam się znaleźć, były wakacyjne, można powiedzieć – letnie. Zawahałam się. Ostatnio naprawdę przytrafiały nam się wydarzenia nietypowe i nieco makabryczne. Jednocześnie intrygujące i aż proszące o to, żeby rozwiązać zagadkę. Ale to było latem i nie w mieście. Trochę szkoda.

– Jasne, w zimie nikt się nie morduje – stwierdziłam zgryźliwie. – Ale niestety muszę ci przyznać rację, szansy na nieboszczyka raczej nie mamy.

– To są ferie zimowe, zbieranie grzybów i przy okazji zwłok odpada – stwierdziła Julia z zadowoleniem. – Będziemy jeździły na nartach, zwiedzały Chojnice i czytały. A żeby ci nic głupiego do głowy nie przyszło, to możemy wziąć jeszcze rakiety śnieżne.

– Chodziłaś na nich kiedyś? – zaciekawiłam się, porzucając wszelkie trupy.

– Nie, ale znajomy chodził. Mówi, że nie jest to takie trudne, a można wejść na przykład do lasu. Na nartach nie da rady.

– Dobra, wypożyczymy i weźmiemy je.

Pomysł mi się spodobał, rakiety śnieżne kojarzyły mi się ze zdobywaniem jakichś niezbadanych i trudnych terenów. Trudno spodziewać się takich pod Chojnicami, ale gdyby śnieg był puszysty i głęboki, jazda na nartach odpadnie i rakiety rzeczywiście mogły się przydać.

Jakiś czas przed wyjazdem okazało się, że ani Rafał, ani Dawid nie mogą z nami jechać, i odwołałyśmy rezerwację jednego z pokoi. Rafał kończył jakiś strasznie ważny projekt i miał nadzieję na niezłą premię i wymianę samochodu, a Dawid pracował intensywnie przy kolejnym śledztwie. Znowu jechałyśmy same, ale istniała szansa, że uda im się przyjechać na weekend, o ile nie wyskoczy im coś nieprzewidzianego. Obiecałyśmy tak ułożyć plan zwiedzania okolicy, żeby miejsca najatrakcyjniejsze przypadły na czas, kiedy będziemy to mogli zrobić we czwórkę.

***

Z nartami na dachu i całą resztą upchaną w bagażniku w pierwszą sobotę ferii ruszyłyśmy do Chojnic. Była prawie dokładnie połowa stycznie i pogoda nam sprzyjała. Temperatura utrzymywała się lekko poniżej zera, niedawno znowu spadł śnieg i to w takiej ilości, że najprawdopodobniej pokrył wszystkie dziury, kamienie i inne nierówności na trasach, którymi zamierzałyśmy jeździć. Koło czternastej dojechałyśmy do niewielkiego hotelu na skraju Chojnic. Drewniany, z kominkiem, niewielką liczbą pokoi gościnnych i podobno dobrą kuchnią w zupełności nam odpowiadał. Tuż obok była kręgielnia, z której zamierzałyśmy skorzystać któregoś wieczoru. Poza tym było stąd blisko do Lasku Miejskiego. Zresztą gdzie w Chojnicach mogło być daleko? Nawet jeżeli coś było oddalone o kilka kilometrów jak rynek czy Park Tysiąclecia, to samochodem można było tam dojechać dosłownie w parę minut. Dodatkowym plusem było to, że hotel położony był od strony Jeziora Charzykowskiego, a właśnie w tamtych rejonach zamierzałyśmy jeździć na biegówkach.

W recepcji przywitała nas miła dziewczyna i wręczyła klucz. Co prawda dosyć dziwnie na nas przy tym spojrzała, ale pomyślałam, że może ze względu na zdecydowanie duży bagaż. Dopiero w pokoju okazało się, o co chodzi.

– Zwariowali? Nie śpię z tobą! – zaprotestowałam natychmiast po wejściu.

– Ja z tobą też nie! Strasznie się wiercisz. Jak to robisz na swoim łóżku, mam to w odwłoku.

– I, zobacz, kołdra jest jedna! Pozabijałybyśmy się w nocy!

– No to ja już wiem, dlaczego ta dziewczyna na nas tak patrzyła – stwierdziła z uciechą Julka. – Pewnie nieczęsto mają tu takie pary. Nie zmieniłaś łóżek w rezerwacji?

Faktycznie początkowo, gdy była szansa na to, że Dawid i Rafał pojadą z nami, zarezerwowane dwa pokoje z łóżkami małżeńskimi, ale potem zmieniłam na jeden pokój z DWOMA łóżkami. Nie zauważyli?

– A może to dwa łóżka, które da się rozsunąć?

Obejrzałyśmy mebel dokładnie, ale stanowił monolit.

– Chodź, trzeba to wyjaśnić – zarządziła Julia.

W recepcji była ta sama dziewczyna, która dała nam klucz.

– Mamy jedno łóżko, a właściwie łoże – zagaiłam.

– Owszem, ale przecież tak miało być – zdziwiła się.

– Nigdy w życiu! Jak pani chce z nią spać, to proszę bardzo, ja nie będę – zaproponowała Julia, wywołując konsternację recepcjonistki. Najwyraźniej też nie chciała ze mną spać. Trudno, jakoś to przeżyję.

– Pierwotnie mieli przyjechać z nami nasi mężowie. – Nie wnikałam w to, że Dawid nie był jeszcze mężem Julii. – I rzeczywiście chcieliśmy podwójne łóżka. Ale zmieniłam rezerwację, proszę sprawdzić.

Przez chwilę kobieta szukała czegoś w komputerze, a potem speszona spojrzała na nas.

– Rzeczywiście.

– Już wiemy, że łóżek nie da się rozsunąć. Proszę nam zamienić pokój.

– Nie mogę.

– Jak to?

– Dzisiaj nie ma wolnego pokoju z dwoma łóżkami, będzie dopiero od jutra.

– Cholera! – wyrwało się Julii, która z reguły nie klnie.

– To co pani proponuje? – podpuściłam recepcjonistkę.

– Gdyby zgodziły się panie spędzić tak jedną noc, to od jutra zamienimy pokój. I dostaną panie zniżkę na dzisiaj.

Jeżeli nie chciałyśmy szukać teraz innego hotelu, a jutro znowu się przeprowadzać, to właściwie nie miałyśmy wyjścia. Może jakoś przetrwamy?

– Ale niech nam pani da drugą kołdrę! – zażądała Julia, której myśli biegły pewnie tym samym torem.

– Tak, oczywiście – zapewniła kobieta.

Wróciłyśmy do pokoju i rozpakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy. Julia z niechęcią spojrzała na łóżko.

– Tylko spróbuj chrapać!

– Ja nie chrapię! Gdybyśmy chrapały, to już dawno przecież byśmy o tym wiedziały. Z dwoma kołdrami jakoś przetrwamy. Pewnie byłyśmy tematem plotek przez jakiś czas – roześmiałam się.

– No a tu taki zawód. Ale powiem ci, że znajomy też się kiedyś z tym spotkał. Zamówił pokój dla siebie i kumpla, bo razem gdzieś jechali i musieli zanocować po drodze. Jeden pokój wypada taniej niż dwie jedynki, ale nie przyszło im do głowy, że trzeba zaznaczyć, iż chce się osobne łóżka. Ale im udało się od razu zamienić lokum.

– Idziemy na obiad? – zaproponowałam, bo pora była już odpowiednia.

– Możemy. A potem na spacer po mieście?

– Nie wiem, co zobaczymy po ciemku, ale niech ci będzie.

Zjedzenie posiłku i wypicie piwa zajęło nam prawie godzinę, ale nigdzie się nie śpieszyłyśmy i w pełni napawałyśmy się świadomością, że tak będzie przez najbliższe dwa tygodnie. Będziemy robiły, co chcemy i kiedy chcemy, nie będziemy wstawały o określonej godzinie, posiłki będziemy mogły jeść gdziekolwiek, jednym słowem – pełen relaks. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko Rafała, bo lubiłam wspólne wyjazdy.

Postanowiłyśmy zrobić sobie spacer, a nie podjeżdżać samochodem do rynku. Pewnie wyjdzie nam jakieś dziesięć kilometrów, co nie jest odległością nie do pokonania. Ubrałyśmy się odpowiednio, zarzuciłyśmy nieodłączne na wszystkich wyjazdach plecaki na ramię i wyruszyłyśmy na podbój miasta.

Nie przewidziałyśmy jednego. Po śniegu idzie się znacznie trudniej i wolniej, a ponieważ po południu zaczęło padać, ulice nie były odśnieżone. Do centrum doszłyśmy zmachane i Julia oświadczyła, że oglądać rynek może pod warunkiem, że najpierw się rozgrzejemy, na przykład herbatą, bo ciut zmarzła w stopy. Już chciałam spytać, czy chce te stopy moczyć w napoju, ale powstrzymałam się, choć z trudem.

– Trzeba było ubrać ciepłe skarpetki. Zimne nogi mogą prowadzić do przeziębienia. Chcesz być udupiona w hotelu?

– Zimne nóżki to są w galarecie – mruknęła pod nosem Julia i zamówiła dwie herbaty. – Chodź, siądziemy na chwilę przed dalszym marszem.

Po tej krótkiej przerwie obeszłyśmy rynek dookoła, obejrzałyśmy fosę, Bramę Człuchowską, Ratusz i niedziałającą w zimie fontannę, spróbowałyśmy zapamiętać, co gdzie jest, i mając w perspektywie kilkukilometrowy spacer powrotny, uznałyśmy, że jak na pierwszy dzień wystarczy nam atrakcji. Śnieg padał coraz gęściejszy i chodziło się trudniej. Mimo to jakoś nie przyszło nam do głowy, że możemy wezwać taksówkę. Pewnie dlatego, że wszelkie wyjazdy kojarzyły nam się ze spacerami.

– O matko, ale się zmachałam. – Julka padła na fotel zaraz po zdjęciu butów.

– W sumie bardzo dobrze, miałyśmy zaprawę przed nartami. Żeby tylko przestało padać, bo nie będzie jak biegać, zostaną nam rakiety. – Spojrzałam na drugi fotel i zawahałem się. – Idziemy na dół?

Spacer z przerwą na herbatę zabrał nam ponad trzy godziny, zbliżała się siódma wieczorem, jakby nie było pora kolacji. Przy okazji mogłyśmy spotkać innych gości hotelowych. Może jest ktoś, kto biega na nartach w okolicy i wie, które trasy są najciekawsze? I niezbyt trudne, bo trochę się bałam, że wybierzemy sobie taką, której nie damy rady.

– Możemy – zgodziła się Julia.

Chwilę naradzałyśmy się, co zamówić, w końcu podjęłyśmy tę trudną decyzję i teraz, czekając przy piwie na kolację, rozglądałyśmy się dyskretnie po sali. Nasza obserwacja była niestety ograniczona, bo oprócz nas przy stolikach siedziało tylko pięć osób. Biorąc pod uwagę wiek, ciuchy, jak również tuszę jednego z mężczyzn, nie było co ich pytać o narty. Już szybciej o SPA lub dobre knajpy w okolicy. Jedną z kobiet wręcz pożerałyśmy wzrokiem. Na oko sądząc, była w naszym wieku, wyższa od nas i tak chuda, że zachwyciłaby się nią każda agencja zatrudniająca modelki. Wieszak nie kobieta. I nie anorektyczka, bo doskonale widziałyśmy, ile zjadła, mniej więcej tyle, ile my razem. I nie poleciała pozbyć się tego od razu.

– Może ma tasiemca? – spytała Julka.

– Może. Nie mów, że zazdrościsz jej zwierzątka.

– Zwierzątka nie, ale możliwości jedzeniowych tak. Na nic nie musi uważać.

– Albo ma takie geny, albo jest chora. Tego drugiego nie zazdroszczę, pierwszego tak – wyznałam.

– No nie wiem – Julia zawahała się i jeszcze raz dokładnie, ale dyskretnie, przyjrzała się kobiecie. – Zobacz, istna glista.

– Zawiść przez ciebie przemawia – drażniłam się z Julką.

– E tam. Chyba jednak wolę moje kształty. Zobacz, jaka jest koścista.

Faktycznie, kobieta ubrana była w obcisły sweterek i takież spodnie. Przy takiej chudości nie był to najszczęśliwszy wybór. Przy tym była dosyć wysoka i miała szpilki, co potęgowało wrażenie, że jest bardzo chuda. Może Julia ma rację? Może rzeczywiście nie mamy jej czego zazdrościć? I skąd ona bierze ciuchy, chyba XXS, z odpowiednio długimi rękawami i nogawkami?

Nasz obiekt obserwacji dopił kawę, zapłacił, podniósł się i skierował do wyjścia. Najwyraźniej przyszła tu tylko coś zjeść, a nie była gościem hotelowym. Odruchowo odprowadzałyśmy ją wzrokiem do drzwi. Kobieta skinęła głową w stronę recepcji, położyła rękę na klamce od drzwi wyjściowych i popchnęła je. Niestety, zamiast je otworzyć, pośliznęła się wyłożyła jak długa. Personel hotelu rzucił się jej na pomoc. Na szczęście nic poważnego jej się nie stało.

– Matko, wszystkie kości jej się poobijały – powiedziała Julia ze współczuciem.

– Ciekawe, na czym się tak pośliznęła.

Przeczekałyśmy zamieszanie, a potem spytałyśmy o to kelnerkę. Okazało się, że ktoś przed chwilą naniósł śniegu, nie zdążyli jeszcze tego sprzątnąć, a kobieta miała wyjątkowo śliskie buty.

– Jak ona dojdzie do domu? – zastanowiłam się.

– Zawsze przyjeżdża samochodem i zawsze ma szpilki – oświeciła nas kelnerka. – Da sobie radę, ma wprawę w chodzeniu na obcasie w rozmaitych warunkach. Tak kocha te buty, że i w góry pewnie by w nich poszła. Teraz miała pecha, nie przewidziała śniegu na podłodze, pchnęła drzwi i nogi jej odjechały – wytłumaczyła obrazowo.

No tak, rzeczywiście pech. I szczęście, że nic jej się nie stało.

Więcej atrakcji tego wieczoru nie było. Rozleniwione przesiedziałyśmy na dole do dziewiątej. Dzięki temu poznałyśmy, z widzenia, bo wymieniliśmy tylko powitalne uśmiechy i „dobry wieczór”, jeszcze sześcioro gości hotelu. W pewnym momencie Julia ziewnęła tak, że nie zdążyła zakryć ust.

– Zasnę zaraz. Spacer, świeże powietrze, kolacja i piwo to nasenna mieszanka – usprawiedliwiła się.

Też mi się oczy zamykały, ale miałam nadzieję, że uda mi się jeszcze trochę poczytać wieczorem. Byłam w połowie książki i aż mnie do niej ssało. Starym zwyczajem wylosowałyśmy, która pierwsza pójdzie się kąpać, tym razem wypadło na mnie. Naprzemienna i ustalona z góry kolejność eliminowała spory na ten temat.

Gdy wyszłam z łazienki, Julka kończyła właśnie rozmowę.

– Powiedział, że to dziwne wracać do pustego domu – podsumowała.

– Przyzwyczaił się, że jesteś.

– A mi to dobrze siedzieć w pustym? Ja śpię po prawej, zaklepuję!

– A śpij, mi jest wszystko jedno.

Zadbałyśmy o to, żeby kołdry nam się nie poplątały i zgodnie postanowiłyśmy jeszcze chwilę poczytać. Ta zgodność była potrzebna, bo we wspólnym łóżku czytanie i spanie jednocześnie raczej nie wychodzi. Chyba że ktoś lubi spać, gdy mu lampka świeci w oczy. Czytałam kryminał i Julka szturchnęła mnie w tak emocjonującym momencie, że w pierwszej chwili tego nie zauważyłam.

– Ty, coś się kotłuje za naszymi drzwiami – wyszeptała mi na ucho.

– To hotel, ludzie chodzą po korytarzu – odparłam normalnym głosem. – Wyluzuj.

Julia ostrożnie wstała z łóżka i zakradła się pod drzwi. Ciekawość przeważyła i zrobiłam to samo. Musiałyśmy wyglądać dosyć komicznie, obie w piżamach, z głowami przytulonymi do drzwi.

– …i mówię ci, tam ktoś leżał – skończył zdanie męski głos.

– Pewnie ktoś się nawalił i go zmogło po drodze do domu. Albo bezdomny – odezwał się drugi mężczyzna.

– Może. Co robimy? Jak dla mnie, to ten facet był już sztywny. Sprawdzałem.

– Jak był sztywny, to nic mu nie pomoże. Siedzimy cicho, niech go znajdzie ktoś inny. Mówiłeś, że leży pod płotem cmentarza, w sumie niezłe miejsce…

Głosy zamilkły i mężczyźni się oddalili. Popatrzyłyśmy na siebie zdziwione i zaniepokojone. Przyjechałyśmy do Chojnic dopiero dzisiaj, a tu już nieboszczyk.

– Chodź do łóżka – zaproponowałam, bo mi nogi zmarzły.

– Joensuu, dobrze, że nas nikt nie słyszy – zachichotała Jula, ale zaraz spoważniała. – Co robimy?

– Idziemy spać. Jutro rano możemy się tam przelecieć, pod ten cmentarz, daleko nie jest. Ale jak będzie jasno, teraz to i tak nic byśmy nie zobaczyły.

– A jak ten ktoś zamarznie?

– Najwyżej zesztywnieje, słyszałaś przecież, że już nie żyje.

Julka, dosyć nietypowo jak na nią, bo przeważnie to ja ją musiałam namawiać, jeszcze przez chwilę usiłowała mnie wyciągnąć na poszukiwania nieboszczyka, ale w końcu dała się przekonać. Nie znałyśmy terenu, padał śnieg, a facet rozmawiający pod naszymi drzwiami sprawdził, że ma do czynienia ze zwłokami. Musiałam jedynie obiecać, że wstanę, gdy tylko na dworze zrobi się widno.

***

Wbrew obawom spało nam się całkiem dobrze, co ze zdziwieniem stwierdziłam, gdy Julia zrobiła mi pobudkę. Na dworze było ledwo szaro, gdy po cichu wyszłyśmy z hotelu i raźnym krokiem ruszyłyśmy w stronę cmentarza. Śnieg musiał przestać padać w nocy, bo widać było na nim świeże ślady. Skrzypiał pod nogami przy każdym kroku i pomyślałam, że w takich warunkach trudno by było gdzieś podejść niepostrzeżenie.

– Jak myślisz, z której strony mógł leżeć? – spytała Julia, stając przed cmentarzem.

– Raczej nie na parkingu z przodu, bo od razu by go ktoś zauważył.

Patrzyłam na cmentarz i kombinowałam. Z naszej prawej strony praktycznie graniczył z miastem, z lewej blisko były jakieś drzewa, ale nie miałam pojęcia, czego możemy się spodziewać, obchodząc go.

– Zacznijmy od lewej, jakoś mi to bardziej pasuje.

– Do nieboszczyka?

– Do nieboszczyka to najbardziej sam cmentarz, a nie jego okolice. Do tych facetów, których podsłuchałyśmy. Po co ten jeden mógł iść koło cmentarza?

– A cholera go wie. Może drogę skracał? – zasugerowała Julia.

– Może. A może chciał siknąć? Wtedy te drzewa bardziej by pasowały.

– Dobra, zaczynamy od lewej, a jeśli nic nie będzie, to obejdziemy cmentarz dookoła – zapowiedziała Julia i od razu ruszyła w obchód.

W pierwszej chwili zdziwiłam się, bo nie przepada za zwłokami, obojętnie w jakiej postaci, ale potem uświadomiłam sobie, że najprawdopodobniej podświadomie chce się po prostu upewnić, że facetowi nie trzeba pomóc.

– No przecież nie ożył nagle – mruknęłam pod nosem, ale usłyszała.

– A jeżeli nie umarł? W brodę sobie pluję, że wczoraj nie poszłyśmy.

– Żeby ratować zamarznięte zwłoki?

– A jeżeli żył?

– Gdyby żył, to ten facet by mu pomógł. Przecież mówił, że sprawdził. Jeżeli nie chciałby pomóc, to by go olał.

Wzdłuż płotu wiodła ścieżka. Nie wiem, czy jest tam również latem, ale teraz była – wydeptana w śniegu. Musiało tędy chodzić całkiem sporo ludzi, bo nawet po ostatnich opadach była widoczna, chociaż zapadałyśmy się w śniegu powyżej kostek. W sumie i tak nieźle, nie musiałyśmy sobie torować drogi przez śnieg. Doszłyśmy do połowy lewego boku cmentarza, nie znajdując nic podejrzanego i mój zapał poszukiwawczy nieco się zmniejszył. Julki nie.

– O nie, tylko nie to… – jęknęła nagle, zatrzymując się w miejscu.

Natychmiast się z nią zrównałam, żeby zobaczyć to samo. Prawie idealna powierzchnia śniegu po lewej stronie ścieżki została zdecydowanie zniszczona. Wyglądało to tak, jakby ktoś tam upadł i wygniótł śnieg naokoło. W sumie nie byłoby to nic dziwnego, w końcu każdy może się o coś potknąć lub na czymś pośliznąć, gdyby nie jeden szczegół. Naokoło pełno było krwi.

– Jak on sprawdzał, że ten facet nie żyje? – spytałam zaskoczona.

– Żył. Musiał żyć, skoro tak krwawił.

– Cholera, nie można jednak wierzyć ludziom.

– Mógł zamarznąć!

– Ale nie zrobił tego! Zobacz na te ślady – machnęłam ręką w stronę drzew. – Odszedł stąd.

– Dlaczego?

– Co dlaczego? Dlaczego nie leży tu do tej pory? Bo ile można wytrzymać na mrozie, nieboszczyk też człowiek, pewnie poszedł się ogrzać.

– Czy ty nie możesz być poważna? Facet był ranny!

– Ale nie martwy. Może nieprzytomny, gdy ten spod naszych drzwi sprawdzał, czy żyje. W każdym razie poszedł gdzieś.

– A jeżeli to nie on? Może jeszcze ktoś tu leżał? – zaniepokoiła się Julka.

– Naprawdę sądzisz, że jakiś pogrom tu wczoraj był? Ale niech ci będzie, oblecimy cmentarz i sprawdzimy, a potem wrócimy tu i pójdziemy po śladach tego faceta, zobaczymy, dokąd nas doprowadzą.

Na szczęście ścieżka wiodła dookoła cmentarza i omijała niezbyt dobrze widoczne pod śniegiem przeszkody. Obeszłyśmy chojnicką nekropolię, ale na szczęście nie znalazłyśmy ani nikogo zamarzniętego, ani drugiego miejsca świadczącego o jakieś tragedii.

– Dużo tej krwi – zaniepokoiła się Julia, gdy ruszyłyśmy tropem niedoszłego Ötzi z Chojnic.

– E tam, mógł sobie nos rozwalić i tak kapać. Zobacz, wygląda, jakby krople spadały na śnieg – pokazałam Julce ślady.

– Ale to już nie.

Rzeczywiście, oprócz śladów, które według mnie powstały od kropel krwi, były też takie większe. Jakby rozsmarowane i mniej intensywne. Brnąc po kolana w śniegu, poszłyśmy tropem faceta. Doszedł do drzew i najwyraźniej przy jednym chwilę posiedział. Krwi było już mniej niż na początku.

– Wykrwawił się… – zaczęła Julia, ale zaraz się poprawiła. – Nie, głupio gadam. Jakby się wykrwawił, to by gdzieś tu leżał.

– I pewnie inaczej by wyglądały te krwawe placki na śniegu. Chodź, sprawdzimy, dokąd poszedł.

Najwyraźniej poszkodowany odzyskał trochę wigoru, bo wyglądało na to, że już się nie wywracał. Doszedł do szosy i już zaczęłyśmy się obawiać, że nie dowiemy się, co zrobił dalej, ale na szczęście Julka zauważyła kilka kropel krwi na poboczu jezdni.

– Wrócił do miasta – stwierdziła.

– A może do samochodu? – wskazałam parking pod cmentarzem. – Mógł tam zaparkować, potem oberwać, zasłabnąć albo coś, a w końcu wrócić do auta, żeby odjechać.

– To po diabła pchał się przez ten śnieg? Ścieżką byłoby mu łatwiej.

– Może się bał, że kogoś spotka?

Więcej kropli krwi na drodze nie znalazłyśmy, być może mężczyzna już nie krwawił, i zastanawiałam się, jak sprawdzić, czy rzeczywiście wsiadł do auta pod cmentarzem. Stanęłyśmy na skraju parkingu i ze zdumieniem stwierdziłyśmy, że stoją na nim dwa samochody. Tylko dwa.

– Jest dopiero po ósmej, za wcześnie na odwiedziny grobów – zwerbalizowałam to, co było oczywiste.

– I dobrze, zobaczmy, czy śnieg nie jest gdzieś czerwony.

Niczym bloodhoundy szukałyśmy śladów krwi. Znalazłyśmy je niedaleko kwiaciarni tuż przy bramie cmentarza. Według nas jakiś samochód stał tu, gdy padał śnieg. I chyba odjechał, zanim skończył padać. Parę kropel krwi znajdowało się tuż przy utworzonym przez śnieg obrysie auta.

– Możesz się uspokoić, nieboszczyk odjechał w siną dal.

– I całe szczęście – westchnęła z ulgą Julka. – Jakby leżał pod płotem cmentarza albo gdzieś dalej, to wyrzuty sumienia by mnie zagryzły. Nigdy więcej nie uwierzę w zapewnienia, że ktoś jest martwy, jeżeli sama tego nie stwierdzę.

– Zmieniasz zawód?

– Nie, dlaczego?

– Bo zazwyczaj to lekarze stwierdzają zgon, a nie nauczyciele biologii.

– Odczep się, mam na myśli zwłoki, z którymi my mamy do czynienia. Poza tym jest zima i miałyśmy nie znajdować nieboszczyków – zaprotestowała Julka.

– No i nie znalazłyśmy, nie? I w sumie zimowe zwłoki na pewno nie wydzielałyby takiego zapachu jak te, które znalazłyśmy pod Fromborkiem – przypomniałam.

Moja przyjaciółka skrzywiła się na samo wspomnienie, rzeczywiście tamten nieboszczyk do świeżych się nie zaliczał.

– Nawet nie mów! Ale gdyby nie to, że miałam wyrzuty sumienia i bałam się, że znajdziemy kogoś zamarzniętego, to nawet byłaby zadowolona z porannego spaceru.

Julia wstawała zdecydowanie wcześniej niż ja, o poranku czuła się jak młody szczypiorek na wiosnę i była pełna energii. Ja wolałabym pospać dłużej, szczególnie na feriach.

Gdy weszłyśmy do hotelu, od razu poczułyśmy zapach śniadania. Po spacerze na mrozie byłyśmy głodne, bo oczywiście wyszłyśmy nawet bez kawy. Teraz zamierzałyśmy to nadrobić. Przebrałyśmy się i zeszłyśmy do jadalni. Oprócz nas było kilka osób, z którymi przywitałyśmy się uśmiechami, kiwnięciami głowami i ogólnym „dzień dobry”.

– Ale co ten facet tam robił – zastanowiłam się po zaspokojeniu pierwszego głodu.

– Zasłabł? – w głosie Julki była nadzieja.

– Jakby zasłabł, to nie szedłby tak dookoła na parking. Chciałby od razu wsiąść do samochodu, chociażby po to, żeby było cieplej.

– Myślisz, że ktoś go pobił?

– Tak.

– Na tej ścieżce?

– Nie wiem. – Upiłam dwa łyki kawy, zastanowiłam się. – Albo nie. Wiem. Chyba nie na tej ścieżce, tylko gdzieś indziej, bo przy bójce pewnie śnieg byłby jeszcze bardziej ubity.

– Dalej nic nie było – przypomniała Julia.

– To może dostał łomot na parkingu i uciekł? Przeczekał, aż poszli, i wrócił do samochodu? – zaproponowałam.

– No może. Ale powiem ci, że to już drugi nieboszczyk, który nam zniknął. – W głosie Julii słychać było pewną pretensję.

– A co? Wolałabyś, żeby tam leżał ktoś zamarznięty?

– A nie, uchowaj Boże – zastrzegła się Jula pobożnie. – Tak tylko zauważyłam.

Faktycznie, jakiś czas temu, podczas wakacji w leśniczówce, miałyśmy dosyć podobną przygodę. W sumie, jakby się dobrze zastanowić, nic nadzwyczajnego w tym nie było, bo jeżeli są ludzie, którzy nigdy w życiu nie mieli kontaktu ze zwłokami lub prawie zwłokami, to muszą być i tacy, którym zdarza się to częściej. Podzieliłam się myślą z przyjaciółką, a ta popukała się w głowę najwyraźniej nieprzekonana do mojego pomysłu. Nie to nie.

Poszłam po drugą kawę, a wracając, zauważyłam dwie konspiracyjnie rozmawiające kelnerki. Normalnie nie obchodzą mnie tajemnice innych ludzi, każdy może jakieś mieć, ale gdy w moim otoczeniu dzieje się coś, co nie ma oczywistego wyjaśnienia, włącza mi się opcja „detektyw”. Kelnerki stały tak, że mogłam koło nich przejść, a nawet na chwilę zatrzymać się, żeby wziąć coś ze stołu. Zwolniłam do tempa poruszania się własnej babci, udając, że boję się wylać kawę z filiżanki. Kelnerki nie zwróciły na mnie najmniejszej uwagi, najwyraźniej temat je wciągnął. Podsłuchałam, ile się dało, i wróciłam do stolika.

– Już myślałam, że nie dojdziesz, a w najlepszym wypadku kawa zupełnie ostygnie.

– Jakaś kłótnia była wczoraj w hotelu.

– Jeszcze ktoś dostał łoże małżeńskie zamiast dwóch łóżek?

– Nie. Jakiś gość kłócił się z kimś bardzo zajadle, podobno o kasę. Na tyle głośno i zawzięcie, że kelnerka poczuła się zaniepokojona. Podobno padały tam groźby karalne.

– Bardziej niż czyjeś problemy finansowe interesuje mnie teraz zamiana pokoju. Chodź, żeby się potem nie okazało, że ktoś przyjechał i dostał ten, który miał być dla nas – pogoniła mnie Julia.

W recepcji już czekał na nas klucz do pokoju z osobnymi łóżkami. Spakowałyśmy to, co musiałyśmy wczoraj wypakować, i od razu się przeniosłyśmy.

– Zagnieżdżamy się czy wychodzimy?

– Lecimy. Szybko robi się ciemno, szkoda dnia – zdecydowałam.

– Na narty czy coś pozwiedzamy?

Zawahałam się. Co prawda prognoza pogody zapowiadała śnieg do końca ferii, ale jakoś nie ufam meteorologom i pomyślałam, że dobrze by było od razu wykorzystywać sprzyjające warunki atmosferyczne. Obie jednak lubiłyśmy znać okolicę, w której spędzamy wakacje, i ciągnęło nas do zwiedzenia Chojnic. Może podjechać do centrum samochodem?

– Zaoszczędziłybyśmy chwilę czasu – zgodziła się Julka.

– Dobrze, że cię małolaty nie słyszą. Potem by się na ciebie powoływali, że tak mówisz.

– No co? Nie mogę się powygłupiać? Jak chcesz, to mogę jeszcze podskoczyć w górę lub spaść w dół.

– Wracamy tu na obiad?

– A co za różnica? To nie agroturystyka, nie musimy mówić, czy będziemy na obiedzie. Pełen luz i spontan.

– Racja, jakoś zakodowało mi się, że przed wyjściem trzeba powiedzieć, czy wrócimy na posiłek.

Ubrane odpowiednio do pogody, z ukochanymi plecaczkami przewieszonymi przez ramię wyruszyłyśmy na podbój Chojnic. Co prawda wczoraj już obejrzałyśmy rynek i okolice, ale co innego po ciemku, a co innego za dnia. Zaparkowałyśmy koło Parku Tysiąclecia.

– Jak już tu jesteśmy, to się po nim przejdźmy – zaproponowała Julia. – Słyszałam, że został zrewitalizowany i jest fajnie zaplanowany.

Spacer po parku w zimie jest dla mnie średnio atrakcyjny, ale niech jej będzie. Zdecydowanie wolałabym wędrówkę po lesie, ale jak się nie ma, co się lubi, to się spaceruje tam, gdzie chce Julka. Park rzeczywiście był zadbany, co było widać nawet pomimo przykrywającego wszystko śniegu. Zaskoczyła mnie duża liczba spacerowiczów, ale przypomniałam sobie, że jest niedziela, ludzie mają więcej czasu, a poza tym park może leżeć na trasie: dom – kościół i z powrotem. Obeszłyśmy go raźnym marszem i zastanowiłyśmy się co dalej.

– Chojnice to nie Warszawa, wszędzie jest blisko, idziemy na rynek – zdecydowała Julia. – Według internetu wszystkie zabytki znajdują się pobliżu. I pamiętam, że muzeum etnograficzne jest czynne w niedziele, więc możemy zobaczyć, co tam mają interesującego.

W głosie Julii zabrzmiało powątpiewanie wymieszane z niepewnością i nadzieją. Być może to dosyć dziwna mieszanka, ale wiedziałem, o co jej chodzi. Zawarte w nazwie słowo – „etnograficzne” – kojarzyło się jej z Muzeum Budownictwa Lądowego w Olsztynku, które po prostu jest bogatym w eksponaty i bardzo dobrze zorganizowanym skansenem.

– Daj spokój. Pewnie, że nie będzie tu całych domów albo młynów, ale będzie za to coś innego. Pamiętasz, kiedy jest czynne?

– Nie.

– To chodźmy najpierw tam. Sprawdzimy i zdecydujemy, co dalej.

Muzeum Historyczno-Etnograficzne było czynne w niedziele od dziesiątej do piętnastej i postanowiłyśmy od razu je zwiedzić. Znając nas, doskonale wiedziałam, że jeżeli wybierzemy inną kolejność, to możemy gdzieś utknąć i nie zdążyć.

Kupiłyśmy bilety i weszłyśmy do środka. Muzeum prezentowało kilka wystaw, były i okresowe, i stałe. Julka utknęła przed tą dotyczącą rezerwatu biosfery, mnie przyciągnęła ta związana z historią Chojnic. Spędziłyśmy w muzeum dwie godziny, bo oprócz oglądania udało nam się porozmawiać o wystawach i mieście z kustoszem. Biedny człowiek, ku swojej zgubie przechodził koło nas, zainteresował się rozmową, wtrącił jakieś sprostowanie i już było po nim. Natychmiast zorientowałyśmy się, że wpadło nam w ręce znakomite źródło informacji, i męczyłyśmy faceta przez prawie czterdzieści minut. Na nasze usprawiedliwienie przemawiał tylko fakt, że nie wyglądał, jakby chciał uciec. Wręcz przeciwnie, był zadowolony, że interesujemy się miastem i jego historią, a gdy się przyznałam, że jestem historykiem, to wręcz poczuł pokrewieństwo może nie dusz, ale zainteresowań.

– Zagadałaś go na śmierć – wytknęła mi Julia, zapinając kurtkę przed wejściem do muzeum.

– E tam. Wreszcie znalazł słuchaczki, które nie przestępowały z nogi na nogę, niczym wycieczka, która szybko zalicza wszystkie miejsca i potem gna napić się czegoś procentowego.

– A tak à propos picia, zaschło mi w gardle.

– Która godzina? Po dwunastej? To może jakaś kawa i ciacho? – zaproponowałam.

– A potem to wychodzimy. Znasz jakąś knajpkę?

– A niby skąd? Ale od czego mamy telefony, zaraz sprawdzę, co tam ludzie proponują.

Okazało się, że najbardziej polecana jest kawiarnia na starym rynku, naprzeciwko fontanny. Podobno mają dobrą kawę i niezłe ciasto, postanowiłyśmy sprawdzić. A potem obejść rynek dookoła od zewnątrz i od wewnątrz, zwiedzić bazylikę i zjeść obiad. Albo odwrotnie.

Zrealizowałyśmy plan w stu procentach i do hotelu wróciłyśmy po siedemnastej. Jakoś sporo czasu nam to wszystko zajęło, ale czy gdzieś się śpieszyłyśmy? No może na piwo, bo ze względu na samochód byłam chwilową abstynentką, a Julia dzielnie i z poświęceniem mi towarzyszyła.

Siedząc w hotelowej restauracji, przypomniałam sobie, o czym rozmawiały rano kelnerki. Ciekawe, czy kłótnia gościa hotelowego z kimś nieznajomym może się jakoś wiązać z… No właśnie, z czym? Ze śladami na śniegu? Bo nie mogłyśmy być pewne, czy facet, który przez jakiś czas leżał w śniegu, na pewno od kogoś oberwał. Mógł się wywrócić i rozbić nos, a te placki krwi powstały wtedy, gdy najpierw dłonią wytarł krew z nosa, a potem się nią podparł.

– I co ty na to? – spytałam przyjaciółkę, gdy podzieliłam się z nią przemyśleniami.

– Nic. To znaczy mamy za mało danych – odpowiedziała bez wahania i zaraz się wkurzyła. – Zima jest! Jak nie wierzysz, to popatrz za okno!

Odruchowo spojrzałam przez okno, jedna z kelnerek stała koło drzwi i paliła papierosa, rozglądając się przy tym dookoła. Wyglądała tak, jakby na kogoś czekała. O co Julii chodzi z tą zimą?

– No jest – przyznałam na wszelki wypadek i dodałam ostrożnie. – I co w związku z tym?

– W zimie miało nie być trupów! – przypomniała.

– A z kim się tak umawiałaś, bo jakoś mi umknęło? – podpuściłam ją.

– Nie pamiętasz? Uznałyśmy, że pogoda nie taka.

– Jesteś bardziej nastawiona kryminalnie niż ja – roześmiałam się i dopiłam piwo. – Po pierwsze ten facet sam wstał, potem przeszedł ładny kawałek po śniegu, czyli nie był jakoś totalnie osłabiony, a potem odjechał samochodem. Znaczy trupem nie jest, możesz się uspokoić, letnia klątwa nie działa. A po drugie naprawdę w zimie też się mordują.

– Ale może niech to robią z daleka od nas, ja bym naprawdę chciała odpocząć, pojeździć na nartach i poczytać, a poza tym… – zaczęła Julka i ugryzła się w język.

– No? Mów, co cię tak zastopowało.

– No dobra, mówię to niechętnie, ale jesteśmy tu tylko dwa tygodnie, więc na śledztwo miałybyśmy za mało czasu. I zapomnij, że to powiedziałam.

– Zapominam – obiecałam, ale doskonale wiedziałam, że przypomnę jej to, jeżeli zajdzie taka potrzeba. – Ale możemy sobie chyba, czysto teoretycznie rozważyć, czy na przykład jeden z tych kłócących się nie mógłby być facetem ze śniegu?

– Zabrzmiało prawie jak człowiek z gór, Yeti – uśmiechnęła się Julia. – Dobra, możemy. Dawaj.

– Mamy dwóch kłócących się o kasę typów i kogoś teoretycznie pobitego. Cmentarz jest niedaleko, może poszli gdzieś na piechotę, a po drodze wierzyciel spuścił delikatny wpiernicz dłużnikowi.

– Dlaczego delikatny?

– Bo po poważnym pewnie facet nie byłby w stanie iść. Zresztą jaki byłby cel? Gdyby go skutecznie uszkodzili, to pewnie szansa na zwrot pieniędzy byłaby mniejsza, bo mógłby na przykład trafić do szpitala. Szkoda, że nie wiemy, czy to ten hotelowy gość miał dać komuś kasę czy odwrotnie. Może kelnerka wie.

Rozejrzałam się po sali. Kobieta rozmawiała akurat z innymi gośćmi, zresztą nie było jak jej zapytać o poranną rozmowę. Musiałabym się przyznać, że podsłuchiwałam. Chyba że…

– Jesteś głodna?

– Oszalałaś?

– Dobra, to zamówię frytki na nas dwie jako zakąskę do piwa.

– Chcesz pogadać? – zgadła natychmiast Julia.

Przyciągnęłam wzrokiem kelnerkę, od razu powiedziałam, że głodne jeszcze nie jesteśmy, ale piwo byśmy czymś zagryzły, i po chwili wahania zdecydowałam się na frytki. Przy okazji rzuciłam ze współczuciem, że wygląda na smutną. Może ma zbyt dużo pracy i jest zmęczona?

– Nie, nie, to nie dlatego – wyrwało się dziewczynie.

– Pewnie chłopak – mruknęła Julia domyślnie.

– Niedokładnie…

Dziewczyna była najwyraźniej napęczniała tematem, skoro wyrwało jej się to do klientów.

– Czyli jednak – docisnęłam.

– Nie, nie. Po prostu od wczoraj nie widziałam jednego z gości i trochę mnie to niepokoi. Oczywiście nie musiał nic mówić, jeżeli gdzieś wyjechał, ale mimo wszystko…

– Czy to przypadkiem nie ten, który wczoraj z kimś tak głośno dyskutował? – podpuściłam.

– Słyszały panie? Rzeczywiście rozmowa była głośna. – I ja, i kelnerka unikałyśmy słowa „kłótnia”.

– Tak, akurat się na to natknęłyśmy – zełgała gładko Julia.

– Chyba o jakieś pieniądze chodziło – zawiesiłam głos.

– A tak, ten obcy był winien jakieś pieniądze naszemu gościowi – wyjaśniła kobieta.

No proszę! Czyli jeżeli pobity został wierzyciel, to nie był on gościem w tym hotelu. Gdzie w takim razie jest mężczyzna, na którego czeka kelnerka? Dlaczego nie pojawił się w hotelu? Zamilkłyśmy zamyślone, a dziewczyna poszła zrealizować nasze zamówienie.

– Dziwne – pokręciła głową Julka, najwyraźniej coś jej się nie zgadzało.

– Nie przywiązuj się do koncepcji, że to niedoszłe mrożone zwłoki. Facet mógł sobie kogoś poderwać albo z jakimiś kumplami się gdzieś wypuścić. Albo ma tu znajomego, u którego został na noc.

– W sumie racja. Ale facet musi się jej podobać – powiedziała Julia i zamilkła, bo kelnerka akurat podała nam frytki. – Inaczej nie niepokoiłaby się tak – dokończyła.

To już była sprawa tej dziewczyny, a nie nasza. No może hotelu, jeżeli gość zniknąłby na tyle długo, żeby podnieść alarm. Dopiłyśmy piwo, dojadłyśmy frytki i poszłyśmy się wreszcie rozpakować. Czułam się zmęczona i postanowiłam, że zaraz po kolacji pójdę spać. Może nie tyle spać, co poczytać, ale niezbyt długo. Julia pomiędzy ziewnięciami przyznała mi rację. Miałam nadzieję, że nie będzie tak codziennie. Chociaż, w sumie, dlaczego nie? Wyspałabym się na zapas.

 

OFICYNKA ZAPRASZA WSZYSTKICH

MIŁOŚNIKÓW DOBREJ LITERATURY!

 

Znajdziecie Państwo u nas książki interesujące, wciągające, służące wybornej zabawie intelektualnej, poszerzające wiedzę i zaspokajające ciekawość świata, książki, których lektura stanie się dla Państwa przyjemnością i które sprawią, że zawsze będziecie chcieli do nas wracać, by w dobrej atmosferze z jednej strony delektować się warsztatem znakomitych pisarzy, poznawać siłę ich wyobraźni i pasję twórczą, a z drugiej korzystać z wiedzy autorów literatury humanistycznej.

 

POLECAMY

Księgarnia Oficynki www.oficynka.pl

e-mail: [email protected]

tel. 510 043 387