Miasto w gruzach - Don Winslow - ebook
NOWOŚĆ

Miasto w gruzach ebook

Don Winslow

0,0

Opis

Trzecia część wielkiej sagi kryminalnej o irlandzkich i włoskich organizacjach przestępczych w Ameryce w latach 80. i 90. XX wieku

Czasem musisz się stać tym, czego nienawidzisz, żeby chronić to, co kochasz.
Danny Ryan jest bogaty. Nigdy nawet mu się nie śniło o takim bogactwie. Były doker, żołnierz irlandzkiej mafii i wyrzutek spod prawa jest teraz szanowanym biznesmenem – kasynowym magnatem w Las Vegas, miliarderem i cichym wspólnikiem w grupie zarządzającej dwoma ekskluzywnymi hotelami. Danny w końcu ma wszystko: piękny dom, uwielbiane dziecko i kobietę, w której chyba nawet mógłby się zakochać.
Życie jest piękne. Ale wtedy Danny posuwa się za daleko. Doprowadza do wojny z najpotężniejszymi ludźmi – z wpływowym agentem FBI owładniętym pragnieniem zemsty oraz z rywalem w branży gier, który ma własne mroczne powiązania.
Danny był przekonany, że udało mu się pogrzebać przeszłość, teraz jednak ta przeszłość wysuwa macki z grobu i ściąga go w dół. Starzy wrogowie znów poprzysięgają odebrać mu wszystko – nie tylko biznesowe imperium, lecz także to, co jest mu drogie.
Aby ocalić życie i wszystko, co kocha, Danny musi stać się bezwzględnym wojownikiem – takim, jakim był kiedyś i jakim już nigdy więcej być nie chciał.
Od obskurnych pokoi na zapleczu w Providence, Rhode Island poprzez linie wysokiego napięcia przecinające Waszyngton i Wall Street aż po słynne kasyna Las Vegas, "Miasto w gruzach" prowadzi czytelnika przez epicki krajobraz ambicji i desperacji, miłości i nienawiści, zemsty i współczucia.
*
Po Mieście w ogniu i Mieście marzeń, Miasto w gruzach domyka epicką trylogię kryminalną Dona Winslowa. Ta elektryzująca i dynamiczna powieść, która przykuwa uwagę od pierwszej do samego końca, ma być ostatnią w niezwykłej pisarskiej karierze autora bestsellerów „New York Timesa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 408

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: City In Ruins

Pierwsze wydanie: William Morrow, Nowy Jork 2024

William Morrow is an Imprint of HarperCollins Publishers LLC

Opracowanie graficzne okładki: Emotion Media – Pamela Magierowska-Kobus

Projekt okładki oryginalnej: Gregg Kulick

Ilustracja na okładce: freekpik

Ilustracje w książce: projekt – Kyle O’Brien; Virrage Images/Shutterstock; Miune/Shutterstock schmaelterphoto/Shutterstock; davemattera/Shutterstock; Martins Vanags/Shutterstock

Redaktor prowadzący: Alicja Oczko

Opracowanie redakcyjne: Elżbieta Derelkowska

Korekta: Monika Ulatowska

Copyright © 2024 by Samburu, Inc. All Rights reserved.

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Niniejsze wydanie zostało opublikowane na licencji HarperCollins Publishers, LLC.

Wszystkie postaci w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.

Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-9961-9

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Dla Shane’a Salerno, który dotrzymał wszystkich obietnic. Co za jazda, nie?

Dziękuję, bracie.

A żeby zakończyć tak, jak zaczęliśmy – dla Jean i Thomasa, którzy byli przyczyną i drogą.

Nie wyginęli na sygejskich polach

I żadne więzy nie mogły ich spętać

Wergiliusz, Eneida, księga VII

przeł. Zygmunt Kubiak

Prolog

Danny Ryan patrzy, jak budynek się wali.

Wydaje się, że drży jak postrzelone zwierzę. Na chwilę nieruchomieje, jakby nie był w stanie przyjąć do wiadomości własnej śmierci, a potem zapada się sam w siebie. W miejscu, gdzie kiedyś było stare kasyno, teraz w powietrze wznosi się słup kurzu, jakby to była karykatura tandetnej sztuczki salonowego iluzjonisty.

To się nazywa „implozja” – myśli Danny.

Coś się zapada do środka.

Tak jak oni wszyscy.

W każdym razie większość.

Rak, który zabił jego żonę; depresja, która zniszczyła jego miłość; moralna zgnilizna, która przeżarła mu duszę.

Każda z tych rzeczy była implozją, każda zaczęła się w środku.

Opiera się na lasce, bo noga wciąż jest słaba, wciąż sztywna, wciąż rwie w niej przypomnienie…

Upadku.

Patrzy na wznoszący się kurz, chmurę w kształcie grzyba, w brudnym szarobrązowym kolorze na tle czystego błękitu pustynnego nieba.

Chmura powoli rozprasza się i znika.

Teraz już nie ma nic.

Jak ja o to walczyłem – myśli – co za to oddałem…

Nic.

Tylko pył.

Odwraca się i kuśtyka przez swoje miasto.

Swoje miasto w gruzach.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Rozdział pierwszy

Danny czuje niezadowolenie.

Z okna swojego biura spogląda w dół na Las Vegas Strip, zastanawiając się, skąd to uczucie.

Niecałe dziesięć lat temu uciekł z Rhode Island starym samochodem, z półtorarocznym synkiem, niedołężnym ojcem i całym swoim dobytkiem upchniętym na tylnym siedzeniu. Teraz jest współwłaścicielem dwóch hoteli przy Strip, mieszka w cholernej rezydencji, ma domek w Utah i co roku na koszt firmy zmienia samochód na nowy.

Danny Ryan jest multimilionerem. Wydaje mu się to równie zabawne co surrealistyczne. Nigdy nie marzył — do diabła, nikomu, kto znał go w tamtych czasach, nawet by to nie przyszło do głowy – że kiedykolwiek będzie miał jakiś majątek przewyższający wysokość najbliższej wypłaty, a już szczególnie że zostanie uznany za potentata, potężnego gracza w wielkiej grze o władzę, jaką jest całe Las Vegas.

Kto nie uważa, że życie jest zabawne – myśli Danny – ten nie zrozumie dowcipu.

Doskonale pamięta czasy, kiedy mając w kieszeni dwadzieścia dolców, uważał się za bogatego. Teraz w banknotówce, którą nosi w kieszeni szytego na miarę garnituru, zwykle ma ponad tysiąc dolarów na drobne wydatki. Pamięta, jak wielkim wydarzeniem było dla niego i dla Terri, gdy w piątkowy wieczór mogli sobie pozwolić na wyjście do chińskiej restauracji. Teraz „stołuje się” w restauracjach z gwiazdkami Michelina częściej, niż by chciał, co w pewnej mierze tłumaczy oponkę przyrastającą mu na brzuchu.

Kiedy ktoś go pyta, czy pilnuje swojej wagi, zwykle odpowiada, że tak, pilnuje, żeby żeby w pasku nie brakowało dziurek na nadmiarowe dziesięć funtów, które zawdzięcza przede wszystkim temu, że prowadzi siedzący tryb życia za biurkiem.

Matka próbowała go przekonać do tenisa, ale Danny czuje się głupio, uganiając się za piłką tylko po to, żeby ją uderzyć i żeby znów do niego wróciła. W golfa nie gra, bo po pierwsze, jest to cholernie nudne, a po drugie, ta gra kojarzy mu się z lekarzami, prawnikami i maklerami giełdowymi, a on nie należy do tego towarzystwa.

Dawny Danny kpił z takich typów, patrzył z góry na tych zniewieściałych biznesmenów, choć stał niżej od nich. Niczym bohater piosenki Springsteena zakładał dokerkę na potargane włosy, wbijał się w starą kurtkę, z pełną złości dumą zgarniał brązową torebkę z lunchem i szedł do roboty w dokach Providence. Teraz słucha Darkness z wieży Pioneer, która kosztowała go sto pięćdziesiąt tysięcy.

Ale nadal woli cheeseburgera od wołowiny Kobe, dobrą rybę z frytkami (tego się nie dostanie w Vegas za żadną cenę) od antara patagońskiego. Przy tych rzadkich okazjach, gdy musi gdzieś polecieć, wybiera samolot rejsowy zamiast firmowego odrzutowca.

(Lata jednak pierwszą klasą).

Jego niechęć do korzystania z firmowego leara unieszczęśliwia syna. Danny to rozumie – w końcu który dziesięciolatek nie chciałby polecieć prywatnym odrzutowcem? Obiecał Ianowi, że skorzystają z leara przy najbliższej okazji, gdy wybiorą się gdzieś na wakacje, ale wie, że będzie miał przez to wyrzuty sumienia.

– Dan ma w głowie zupę z małży – powiedział kiedyś jego partner Dom Rinaldi. Miało to znaczyć, że jest tradycjonalistą z Nowej Anglii, praktycznym… no cóż, dusigroszem, dla którego uleganie jakimkolwiek materialnym zachciankom jest mocno podejrzane.

Danny odbił piłeczkę w bok.

– Spróbuj tu znaleźć porządną zupę z małży. Nie te mleczne wymiociny, które podają, tylko prawdziwy chowder na czystym bulionie.

– Zatrudniasz pięciu szefów kuchni – odrzekł Dom. – Jeśli sobie zażyczysz, to zrobią ci nawet chowder z napletków dziewiczych żab peruwiańskich.

Jasne, ale Danny sobie tego nie zażyczy. Jego szefowie kuchni mają się zajmować przygotowywaniem wszystkiego, czego zażyczą sobie goście.

Z tego są pieniądze.

Podnosi się, staje przy oknie – przyciemnione szyby walczą z bezlitosnym słońcem Las Vegas — i spogląda na hotel Lavinia.

Stara Lavinia – myśli – ostatni hotel pozostały po boomie budowlanym z lat pięćdziesiątych – relikt, ledwo trzymające się kupy wspomnienie. Dni jego świetności już dawno minęły; to była epoka grupy Rat Pack, mafii i tancerek, ściągania haraczy z kasyn i brudnych pieniędzy.

Gdyby te ściany mogły mówić – myśli Danny – odmówiłyby zeznań i poprosiłyby o adwokata.

A teraz Lavinia jest wystawiona na sprzedaż.

Firma Danny’ego, Tara, posiada już dwie sąsiednie nieruchomości od południowej strony, w tym budynek, w którym Danny w tej chwili się znajduje. Konkurencyjna grupa Winegard ma kasyna od północy. Ktokolwiek zdobędzie Lavinię, będzie kontrolował najbardziej prestiżową lokalizację przy Strip, a Las Vegas to bardzo prestiżowe miasto.

Danny wie, że Vern Winegard niemal już przyklepał zakup. I tak pewnie byłoby najlepiej. Tara nie powinna rozwijać się zbyt szybko, to nie byłoby rozsądne. Jednak to jest jedyne miejsce, jakie jeszcze zostało przy Strip, i…

Przyciska guzik interkomu i mówi do Glorii, która siedzi w sekretariacie:

– Idę na siłownię.

– Czy mam ci podać wskazówki, jak tam dotrzeć?

– Bardzo śmieszne.

– Pamiętasz o lunchu z panami Winegardem i Levine’em?

– Teraz już tak – odpowiada Danny, chociaż wolałby nie pamiętać. – O której?

– O wpół do pierwszej. W klubie.

Danny nie gra w golfa ani w tenisa, ale mimo to jest członkiem Las Vegas Country Club and Estates, bo jego matka twierdzi, że przynależność do niego jest praktycznie obowiązkowa przy prowadzeniu interesów.

– Musisz się tam pokazywać – powiedziała Madeleine.

– Dlaczego?

– Bo to jest stare Las Vegas.

– Ja nie należę do starego Las Vegas – odrzekł Danny. Mieszka tu zaledwie od sześciu lat i wciąż jest uważany za „nowego”.

– Ale ja tak – oznajmiła – i czy ci się to podoba, czy nie, jeśli chcesz robić interesy w tym mieście, to musisz je robić ze starym Las Vegas.

Danny wykupił członkostwo w klubie.

– Dmuchany zamek zostanie dostarczony o trzeciej – dodaje Gloria.

– Dmuchany zamek?

– Na przyjęcie urodzinowe Iana – wyjaśnia Gloria. – Pamiętasz chyba, że impreza Iana jest dziś wieczorem.

– Pamiętam. Ale nic nie wiedziałem o dmuchanym zamku.

– Zamówiłam go – mówi Gloria. – Ż adne przyjęcie urodzinowe dla dziecka nie może się obyć bez dmuchanego zamku.

– Nie może?

– Wszyscy się spodziewają, że zamek będzie.

Cóż – konstatuje Danny – skoro wszyscy się tego spodziewają… Uderza go przerażająca myśl.

– Czy będę musiał go ustawić?

– Ekipa go napompuje.

– Jaka ekipa?

– Ekipa od dmuchanego zamku. – Gloria zaczyna się niecierpliwić. – Naprawdę, Dan, ty musisz się tam tylko pokazać i być miły dla innych rodziców.

Z pewnością ma rację. Bezwzględnie skuteczna Gloria połączyła siły z jego równie metodyczną matką i razem zaplanowały to przyjęcie. Te dwie kobiety stanowią przerażające kombo. Gdyby Gloria i Madeleine rządziły światem — a uważają, że powinny — nie byłoby na nim bezrobocia, wojen, głodu ani chorób i wszyscy przychodziliby wszędzie punktualnie.

Co do bycia miłym dla gości, Danny zawsze jest miły, życzliwy, nawet czarujący. Ale ma opinię człowieka, który zwykle wymyka się z przyjęć, nawet tych, które sam wydaje, i ta opinia nie jest bezpodstawna. Nagle ktoś zauważa jego nieobecność i okazuje się, że Danny siedzi sam w jakimś pustym pokoju albo błąka się dokoła domu. Kilkakrotnie, gdy impreza przeciągnęła się do późna w noc, po prostu poszedł spać.

Danny nie znosi imprez. Nie znosi przymilnych rozmów, gadania o niczym, jedzenia, które trzeba trzymać w ręku, tego, że trzeba stać jak kołek i wszystkich podobnych bzdur. Ciężka sprawa, bo życie towarzyskie to duża część jego pracy. Jakoś sobie radzi, jest w tym całkiem dobry, ale to lubi najmniej.

Kiedy powstał Shores, zaledwie dwa lata temu, po trzech latach budowy, firma zorganizowała wielką galę w wieczór otwarcia, ale nikt nie potrafił sobie przypomnieć, żeby widział tam Danny’ego. Danny nie wygłosił żadnego z przemówień, nie było go na żadnym zdjęciu i tak powstała legenda, że Danny Ryan nie pokazał się nawet na otwarciu własnego hotelu.

Był tam, tylko po prostu trzymał się z boku.

– Ian kończy dziesięć lat — mówi teraz. – Nie jest za stary na dmuchany zamek?

– Nikt nie jest za stary na dmuchany zamek — odpowiada Gloria.

Danny rozłącza się i znów spogląda w okno.

Zmieniłeś się – myśli.

To nie tylko dodatkowe kilogramy, włosy gładko zaczesane do tyłu w stylu Pata Rileya, garnitury Brioniego zamiast z Sears, spinki do mankietów zamiast guzików. Przed Las Vegas zakładał garnitur tylko na śluby i pogrzeby. (Zważywszy na twarde fakty dotyczące Nowej Anglii w tamtych latach, tych drugich było więcej niż pierwszych). Nie chodzi tylko o to, że masz w kieszeni banknotówkę i możesz zapłacić za posiłek, nie martwiąc się o wysokość rachunku, ani o to, że krawiec przychodzi do twojego biura z miarką i próbkami tkanin.

Tylko o fakt, że ci się to podoba.

Ale mimo to ma poczucie…

Niezadowolenia.

Dlaczego? – zastanawia się. Masz więcej pieniędzy, niż jesteś w stanie wydać. Czy to po prostu chciwość? Co to był za facet w tym głupim filmie – nazywał się jak jakaś jaszczurka – który powiedział: „Chciwość jest dobra”?

Pieprzyć to.

Danny zna siebie. Zna wszystkie swoje wady, wszystkie grzechy – a są ich miriady — ale chciwość do nich nie należy. Kiedyś żartował z Terri, że mógłby zamieszkać w samochodzie, a ona odpowiadała: „Baw się dobrze”.

Więc co to jest? Czego chcesz?

Trwałości? Stabilności?

Rzeczy, których nigdy nie miałeś.

Ale teraz je masz.

Myśli o pięknym hotelu, który zbudował – Shores.

Może pragniesz piękna. Odrobiny piękna w tym życiu. Bo brzydoty z pewnością widziałeś już dość.

Żona zmarła na raka, dziecko osierocone przez matkę.

Przyjaciele, którzy zginęli.

I ludzie, których ty sam zabiłeś.

Ale tego dokonałeś. Zbudowałeś coś pięknego.

Więc chodzi o coś więcej – myśli Danny.

Bądź szczery wobec siebie: chcesz więcej pieniędzy, bo pieniądze to władza, a władza to bezpieczeństwo. A nigdy nie można być wystarczająco bezpiecznym.

Nie na tym świecie.

Rozdział drugi

Raz w miesiącu Danny je lunch ze swoimi dwoma największymi rywalami.

Z Vernem Winegardem i Barrym Levine’em.

To był pomysł Barry’ego; dobry pomysł. Barry jest właścicielem trzech megahoteli na po wschodniej stronie Strip, naprzeciw nieruchomości należących do Tary. Oczywiście są jeszcze inni właściciele kasyn, ale ich trójka stanowi jądro władzy w Las Vegas. Z tego powodu mają wspólne interesy i wspólne problemy.

Największym z nich jest zbliżające się dochodzenie federalne.

Kongres właśnie utworzył Komisję Badania Skutków Hazardu, która ma badać wpływ przemysłu gier hazardowych na Amerykanów.

Danny zna liczby.

Gry hazardowe to biznes wart bilion dolarów, generujący przychód brutto sześciokrotnie wyższy niż wszystkie pozostałe formy rozrywki łącznie. W ostatnim roku gracze stracili ponad szesnaście miliardów dolarów, z czego siedem miliardów tutaj, w Las Vegas.

Teoria, że hazard nie jest tylko nawykiem czy skazą na charakterze, ale chorobą, nałogiem, nabiera coraz większego rozpędu.

W czasach, gdy hazard był nielegalny, była to podstawa utrzymania przestępczości zorganizowanej, zdecydowanie największe źródło zysków po tym, jak skończyła się prohibicja i handel alkoholem bez akcyzy. Bilety nielegalnej loterii sprzedawane pokątnie na każdym rogu ulicy, oszustwa wyścigowe, zakłady sportowe, nielegalny poker, blackjack i ruletka – mafia zgarniała z tego wszystkiego ogromne pieniądze.

Politycy to widzieli i oczywiście też chcieli mieć w tym udział. Toteż to, co wcześniej było prywatną słabością, stało się obywatelską cnotą, gdy władze państwowe i stanowe wprowadziły własne loterie. Nadal jednak tylko w Nevadzie można było legalnie grać w gry stołowe lub obstawiać wyniki w sporcie, więc Las Vegas, Reno i Tahoe praktycznie miały monopol.

Wówczas rezerwaty rdzennych Amerykanów zauważyły lukę na rynku i zaczęły otwierać własne kasyna. Poszczególne stany, w szczególności New Jersey, gdzie znajduje się Atlantic City, zaczęły robić to samo i nastąpił rozkwit hazardu.

Teraz każdy mógł po prostu wsiąść do samochodu i przegrać pieniądze na czynsz lub ratę kredytu hipotecznego. Niektórzy reformatorzy społeczni porównują hazard do cracka. Dlatego teraz Kongres zamierza przeprowadzić śledztwo.

Danny cynicznie podchodzi do motywów tego śledztwa; przypuszcza, że próbują po prostu dopchać się do koryta. Niektórzy demokraci rzucają już pomysł wprowadzenia czteroprocentowego podatku federalnego od zysków z gier hazardowych.

Dla Danny’ego podatek jeszcze nie jest najgorszy.

Ale ustawa w obecnym kształcie daje komisji prawo prowadzenia przesłuchań, powoływania świadków pod karą krzywoprzysięstwa, wglądu w dokumenty księgowe i podatkowe, sprawdzania spółek cieni i cichych wspólników.

Takich jak ja – myśli Danny.

Ś ledztwo może rozbić Tara Group w proch.

Zmusić mnie do wycofania się z interesu.

Mogę nawet trafić do więzienia.

Mogę stracić wszystko.

Groźba wezwania na przesłuchanie to nie tylko drobna uciążliwość, kolejny problem — to kwestia przetrwania.

– „Choroba”? – parska Vern. – Rak to choroba. Polio to choroba.

Polio? – myśli Danny. Kto, do diabła, pamięta jeszcze polio?

– Nie możemy się temu jawnie przeciwstawiać – mówi. – To by nie wyglądało dobrze.

– Danny ma rację – zgadza się Barry. – Musimy zrobić to, co zrobiły firmy alkoholowe i tytoniowe…

Vern nie odpuszcza.

– Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś dostał raka od stołu do gry w kości.

– Wywiesimy ostrzeżenia dotyczące hazardu – ciągnie Barry. – Wyłożymy w pokojach broszury Anonimowych Hazardzistów, sfinansujemy jakieś badania na temat „uzależnienia od hazardu”.

Danny dodaje:

– W porządku, możemy się pokajać i wydać trochę pieniędzy na to, o czym mówi Barry. Ale nie możemy pozwolić, żeby ta komisja zaczęła grzebać w naszych spółkach. Nie możemy dopuścić, żeby przeszło to prawo do wzywania na przesłuchania. Tutaj przebiega granica.

Nikt nie wnosi sprzeciwu. Danny wie, że żaden z nich nie chciałby publicznego prania swoich finansów. Prześcieradła nie byłyby nieskazitelnie czyste.

– Problem polega na tym – ciągnie – że przekazywaliśmy pieniądze tylko na kampanię republikanów…

– Są po naszej stronie — wtrąca Vern.

– Jasne – przyznaje Danny. – Ale demokraci uważają nas za wrogów. Będą chcieli się na nas zemścić.

– Więc chcesz finansować naszych wrogów – stwierdza Vern.

– Chcę się asekurować – odpowiada Danny. – Nadal będziemy wspierać republikanów, ale po cichu podeślemy też trochę forsy demokratom.

– Łapówki – kiwa głową Vern.

– Nawet mi to nie przyszło do głowy – obrusza się Danny. – Mówię o wpłatach na kampanię.

– Myślisz, że uda nam się przekonać demokratów, żeby przyjęli od nas pieniądze? – pyta Vern.

– A myślisz, że uda ci się przekonać psa, żeby wziął od ciebie kość? – wzrusza ramionami Barry. – Chodzi tylko o to, jak mamy zacząć ich obłaskawiać.

Po chwili wahania Danny wyznaje:

– Zaprosiłem Dave’a Neala na dzisiejsze przyjęcie.

Dave Neal jest ważną postacią w Partii Demokratycznej. Oficjalnie nie zajmuje żadnego stanowiska i dzięki temu ma swobodę manewru. Podobno można przez niego dotrzeć do ludzi z najwyższych partyjnych szczebli.

– Nie wydaje ci się, że mogłeś najpierw porozmawiać o tym z nami? – obrusza się Vern.

Nie – myśli Danny – bo ty byłbyś przeciw. Lepiej było działać metodą faktów dokonanych.

– Teraz wam mówię. Jeśli uważacie, że nie powinienem zaczynać tematu, to tego nie zrobię. Przyjdzie na przyjęcie, naje się, napije i wróci do hotelu…

– Na tym poziomie – zauważa Barry – darmowy apartament i dziewczyna na wieczór nie wystarczą. Ci goście będą oczekiwać konkretnych pieniędzy.

– Wyłożymy pieniądze na stół – odpowiada Danny. – To koszty prowadzenia biznesu.

Nie ma rozbieżności – pozostali dwaj zgadzają się wyłożyć pieniądze.

Potem Vern pyta:

– Dan, czy żony też są zaproszone na dzisiejszy wieczór?

– Oczywiście.

– Nie byłem pewien, a moja suszy mi głowę – mówi Vern. – Tobie dobrze, nie musisz się o to martwić.

Danny zauważa, że Barry się krzywi.

To było nietaktowne. Wszyscy wiedzą, że Danny jest wdowcem. Ale Danny nie sądzi, by Vern chciał go dotknąć czy urazić – po prostu taki jest Vern.

Danny nie czuje niechęci do Verna Winegarda, chociaż zna wielu ludzi, którzy go nie lubią. Ten człowiek ma umiejętności społeczne rozwielitki. Jest szorstki, niezbyt miły i arogancki. Mimo to ma w sobie coś, za co można go polubić. Danny sam nie jest pewien, co to takiego – jakiś rodzaj wrażliwości pod całą tą pozą. I chociaż Winegard jest bystrym biznesmenem, Danny nigdy nie słyszał, żeby kogoś oszukał.

Ale czuje niewielkie ukłucie w sercu. To kolejny rok, kiedy Terri nie będzie na urodzinach jej syna.

Spotkanie jednak poszło dobrze – myśli Danny. Osiągnąłem to, czego chciałem i potrzebowałem.

Jeśli uda się zdusić tę sprawę z przesłuchaniami za pomocą pieniędzy, świetnie.

Jeśli nie, będę musiał poszukać czegoś innego.

Spogląda na zegarek.

Musi już iść na kolejne spotkanie.

Rozdział trzeci

Danny budzi się i czuje przy twarzy kosmyki jedwabistych włosów na smukłej szyi, piżmowy zapach perfum, widzi kropelki potu na nagich ramionach, choć powietrze w klimatyzowanej sypialni jest chłodne.

– Spałeś? – pyta Eden.

– Zdrzemnąłem się – odpowiada. Drzemka, dobre sobie – myśli, przytomniejąc. Padłeś jak martwy. Krótki, ale głęboki sen po stosunku. – Która godzina?

Eden Landau unosi nadgarstek i patrzy na zegarek. Zabawne: to jedyna rzecz, której nigdy nie zdejmuje.

– Piętnaście po czwartej.

– O cholera.

– Co?

– Urodziny Iana.

– Myślałam, że to dopiero o wpół do siódmej – mówi Eden.

– Tak. Ale wiesz, mam parę rzeczy do zrobienia.

Obraca się twarzą do niego.

– Masz prawo do przyjemności, Dan. Masz nawet prawo spać.

Tak, Danny już to słyszał od innych. Łatwo powiedzieć, może to nawet rozsądne, ale zupełnie nie bierze pod uwagę realiów jego życia – odpowiedzialności za dwa hotele, setki milionów dolarów, tysiące pracowników, dziesiątki tysięcy gości. I nie jest to praca od dziewiątej do piątej – wszyscy wiedzą, że w kasynach nie ma zegarów i problemy pojawiają się dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.

– Ze wszystkich ludzi ty akurat dobrze wiesz, że poświęcam czas na przyjemności – mówi.

To prawda – myśli Eden.

W poniedziałki, środy i piątki punktualnie o drugiej.

Właściwie to jej odpowiada. Idealnie wpisuje się w jej harmonogram, bo Eden ma zajęcia ze studentami od wtorku do czwartku, z jedną grupą w środy wieczorem. Doktor Landau, kursy: 101 – Psychologia ogólna, 416 – Psychologia poznawcza i 441 – Psychopatologia.

Przyjmuje klientów późnymi popołudniami i wieczorami. Czasem zastanawia się, co by sobie pomyśleli, gdyby wiedzieli, że właśnie wyszła z łóżka po popołudniowym seansie. Na tę myśl zaczyna się śmiać.

– Co? – pyta Danny.

– Nic.

– Często się śmiejesz z niczego? Może powinnaś pójść do specjalisty od czubków.

– Chodzę – odpowiada Edna. – Wymagania zawodowe. A poza tym „specjalista od czubków” to obraźliwe określenie. To się nazywa terapeuta.

– Na pewno nie masz ochoty przyjść na przyjęcie? – pyta Danny.

– Mam dzisiaj klientów. A poza tym…

Zawiesza głos. Obydwoje wiedzą, o co chodzi. To Eden chce utrzymać ich związek w tajemnicy.

– Dlaczego? – zapytał kiedyś Danny.

– Po prostu nie chcę tego wszystkiego.

– Wszystkiego czego?

– Wszystkiego tego, co wiąże się z byciem dziewczyną Dana Ryana – wyjaśniła Eden. – Wyjście na widok publiczny, media… Po pierwsze, rozgłos zaszkodziłby mi w pracy. Studenci przestaliby mnie traktować poważnie, klienci też. Po drugie, jestem introwertyczką. Wydaje ci się, Dan, że nie znosisz imprez, ale ja ich nienawidzę jeszcze bardziej. Jeśli muszę być na jakiejś uroczystości na wydziale, przychodzę spóźniona i wychodzę wcześniej. Po trzecie, bez urazy, ale kasyna cholernie mnie przygnębiają. Poczucie desperacji zabija duszę. Ja chyba od dwóch lat nie byłam na Strip.

Prawdę mówiąc, to jedna z rzeczy, które go w niej pociągają. Eden jest zupełnym przeciwieństwem większości kobiet, które próbują go zdobyć. Nie pragnie blichtru, wykwintnych kolacji, przyjęć, pokazów, prezentów, przepychu ani sławy.

Ż adnej z tych rzeczy.

Ujęła to zwięźle.

– Chcę być dobrze traktowana. Trochę dobrego seksu, trochę dobrej rozmowy, to mi wystarczy.

Dan spełnia te wymagania. Jest troskliwy, wrażliwy, obdarzony staroświecką galanterią, która czasami graniczy z paternalistycznym seksizmem, ale nigdy nie przekracza tej granicy. Jest dobry w łóżku, a później z nią rozmawia, chociaż nie ma pojęcia o książkach.

Eden dużo czyta. George Eliot, siostry Brontë, Mary Shelley. Ostatnio miała fazę na Jane Austen i prawdę mówiąc, na najbliższe wakacje zarezerwowała sobie miejsce na jedną z tych wycieczek śladami Austen. Z wielką przyjemnością pojedzie tam sama.

Próbowała zainteresować Dana lekturą czegoś innego niż książki o biznesie.

– Powinieneś przeczytać Gatsby’ego – powiedziała kiedyś.

– Dlaczego?

Bo to o tobie – pomyślała, ale powiedziała tylko:

– Po prostu wydaje mi się, że by ci się spodobało.

Eden zna trochę jego przeszłość. Zna ją każdy, kto kiedykolwiek stał w kolejce do kasy w supermarkecie – brukowce karmiły się jego romansem z gwiazdą filmową Diane Carson. A kiedy Diane popełniła samobójstwo po tym, jak od niej odszedł, media na jakiś czas oszalały.

Nazywały Dana gangsterem, bandytą, zarzucano mu także, że jest handlarzem narkotyków i mordercą.

Ż adna z tych rzeczy nie pasuje do mężczyzny, którego Eden zna.

Dan Ryan, jakiego zna, jest miły, delikatny i opiekuńczy.

Ale Eden ma wystarczająco wiele samoświadomości i wyszkolenia, by zdawać sobie sprawę, że lubi ten dreszczyk, lekkie poczucie zagrożenia i robienia czegoś niemoralnego wynikające z jego reputacji, bez względu na to, czy ta reputacja ma jakieś konkretne podstawy, czy nie. Eden wychowała się w normalnej, do gruntu przyzwoitej rodzinie, więc oczywiście ta różnica ją pociąga.

Ma z tego powodu lekkie poczucie winy; zdaje sobie sprawę, że flirtuje z brakiem moralności. A jeśli te plotki na temat Dana są prawdziwe? Jeśli choćby po części opierają się na faktach? Czy wówczas nadal byłoby w porządku to, że z nim sypia?

Pytanie pozostaje otwarte i na razie Eden nie ma ochoty tego rozstrzygać.

Od romansu Dana z Diane Carson minęło sześć lat, Eden jest jednak przekonana, że naprawdę ją kochał. Nawet teraz otacza go atmosfera smutku. Ale Eden wie również, że Dan jest wdowcem, więc może to jest powód.

Poznali się na marszu charytatywnym, gdzie zbierano fundusze na leczenie raka piersi. Każde z nich zobowiązało się przejść po dwadzieścia mil dziennie przez trzy kolejne dni. Dan namówił swoich bogatych przyjaciół i współpracowników, żeby go sponsorowali, i zebrał Bóg wie ile pieniędzy.

Ale szedł, choć mógł po prostu wypisać czek.

Powiedziała mu to.

– Bardzo się zaangażowałeś.

– Tak – potwierdził. – Moja żona. Moja… zmarła żona.

Poczuła się okropnie.

– A ty? – zapytał.

– Moja matka.

– Przykro mi.

Zapytał ją, kim jest.

– Jestem chodzącym stereotypem – odrzekła Eden. – Żydówką z Upper West Side, która skończyła Barnard College i została psychoterapeutką.

– A co psychiatra z Nowego Jorku…

– Psycholog.

– …psycholog robi w Las Vegas?

– Tutejszy uniwersytet zaproponował mi pracę na etacie. Kiedy znajomi z Nowego Jorku zadają mi to samo pytanie, odpowiadam, że nie znoszę śniegu. A ty? Jaka jest twoja historia?

– Działam w branży gier.

– W Las Vegas? Chyba żartujesz!

Dan podniósł rękę.

– Mówię prawdę. A tak w ogóle, jestem Dan…

– Tylko się z tobą droczę – przerwała mu. – Wszyscy wiedzą, kim jest Dan Ryan. Nawet ja wiem, chociaż nie mam nic wspólnego z hazardem.

To było pierwszego dnia. Dopiero trzeciego, po przejściu dobrych dziesięciu mil, Danny zaproponował jej kolację.

Zaskoczyło ją, jak niezręcznie się do tego zabierał.

Mężczyzna, który miał romans z gwiazdą filmową, jedną z najpiękniejszych kobiet na świecie, miliarder, właściciel kasyna, który bez trudu mógłby zdobyć każdą, nawet najpiękniejszą kobietę, plątał się jak nastolatek.

– Zastanawiałem się, czy… To znaczy, zrozumiem, jeśli się nie zgodzisz… nie będę się czuł urażony… ale myślałem… wiesz… może mógłbym cię kiedyś zaprosić na kolację albo gdzieś.

– Nie.

– Jasne. Rozumiem. Nie ma problemu. Przepraszam, że…

– Nie przepraszaj – odrzekła. – Po prostu nie chcę nigdzie z tobą wychodzić. Ale gdybyś miał ochotę wpaść do mnie i przynieść kolację ze sobą…

– Mogę poprosić jednego z moich szefów kuchni…

– Coś na wynos – przerwała mu. – Z Boston Market. Uwielbiam ich klopsa.

– Boston Market – powtórzył. – Klops.

– Mam wolny wieczór w następny czwartek. A ty?

– Zrobię tak, żeby był wolny.

– Jeszcze coś, Dan – dodała. – To zostanie między nami, dobrze?

– Już się mnie wstydzisz?

– Po prostu nie chcę widzieć swojego nazwiska w plotkarskich kolumnach gazet.

Eden trzymała się tej zasady. Od czasu do czasu kolacja – w porządku, trzy popołudniowe sesje w tygodniu – w porządku. Nic więcej. Chce prowadzić spokojne życie. Chce utrzymać znajomość z Dannym w tajemnicy.

– Więc jestem w zasadzie dziewczyną na telefon – stwierdził Danny któregoś popołudnia.

Roześmiała się z niego.

– Nie wolno ci być kobietą w tym związku. Pozwól, że zapytam: czy uważasz, że nasz seks jest dobry?

– Doskonały.

– A moje towarzystwo?

– Też doskonałe.

– To dlaczego chcesz to zepsuć?

– Nigdy nie myślisz o małżeństwie?

– Byłam już w małżeństwie – odpowiedziała. – I nie podobało mi się.

Frank był dobrym człowiekiem. Wiernym, miłym, ale miał zbyt wielkie potrzeby i przez to zanadto ją kontrolował. Nie znosił, kiedy spędzała wieczory z pacjentami ani kiedy chciała zostać sama ze swoimi książkami. Zbyt często życzył sobie, żeby wychodziła z nim na kolacje z partnerami z kancelarii prawniczej. Przy tych stolikach nie miała ochoty nic mówić, a jeszcze mniejszą ochotę słuchać.

Propozycja z Las Vegas pojawiła się w odpowiedniej chwili.

Czyste cięcie, powód, żeby zostawić zarówno Franka, jak i Nowy Jork. Wiedziała, że zapewne poczuł ulgę, chociaż nigdy by tego nie powiedział na głos. Ale nie była żoną, jakiej potrzebował.

Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu polubiła Las Vegas. Wcześniej uważała, że może to być dla niej trampolina, pit stop, gdzie uzdrowi się po pięciu latach nieudanego małżeństwa, a potem przeprowadzi się do miejsca z bardziej rozwiniętą kulturą.

Odkryła jednak, że lubi słońce i gorący klimat, lubi leżeć przy basenie należącym do jej apartamentowca i czytać. Lubi tutejszy swobodny tryb życia, tak inny od niekończącej się rywalizacji w Nowym Jorku – walka o przestrzeń, o taksówki, o miejsce w metrze, o filiżankę kawy, o wszystko.

Jedzie do swojego gabinetu w kampusie i ma tam oznaczone miejsce parkingowe. Tak samo na krytym parkingu w budynku medycznym, gdzie przyjmuje klientów, i w budynku, gdzie mieszka.

Ż ycie tutaj jest łatwe.

Łatwe są też zakupy spożywcze, zawsze kłopotliwe w Nowym Jorku, zwłaszcza w śniegu i błocie. Podobnie łatwe jest chodzenie do apteki, do pralni chemicznej, załatwianie wszystkich przyziemnych spraw, które w Nowym Jorku zajmowały tak wiele czasu.

A to pozwala jej się skupić na ważnych rzeczach.

Na swoich studentach i klientach.

Eden troszczy się o swoich studentów – chce, żeby się czegoś nauczyli i żeby odnosili sukcesy. Troszczy się o swoich klientów – chce, żeby poczuli się dobrze, żeby byli szczęśliwi. Chce włożyć w osiągnięcie tego całą swoją inteligencję, wykształcenie i umiejętności, a łatwość życia daje jej do tego energię.

Studenci są wszyscy tacy sami, klienci też. Nerwice, kompleksy, traumy, ten sam miarowy rytm (puls?) ludzkiego cierpienia. Istnieje pewna lokalna specyfika Las Vegas – osoby uzależnione od hazardu, wysokiej klasy dziewczyny na telefon – ale to jedyny sposób, w jaki świat kasyn przenika do życia Eden.

No cóż, jeśli nie liczyć Dana.

Znajomi z Nowego Jorku pytają ją: „A muzea? Teatry?”.

Mówi im, że w Las Vegas są muzea i teatr, a poza tym, szczerze mówiąc, trudy pracy i mieszkania w Nowym Jorku nie pozostawiają wiele czasu na chodzenie na wystawy i spektakle.

Nie czujesz się samotna? – pytali.

No więc już nie – myśli Eden.

Układ z Danem (zastanawia się, czy można to nazwać związkiem; chyba tak) jest doskonały. Dają sobie nawzajem uczucie, seks, towarzystwo, śmiech. Ale teraz on chce, żebym przyszła na przyjęcie urodzinowe jego syna? Na przyjęcie, gdzie będą wszyscy ludzie mający władzę w Las Vegas? To byłoby rzucenie się na głęboką wodę… Ale znając Dana, pewnie tak naprawdę wcale nie chce, żebym przyszła, tylko nie chce również, żebym poczuła się urażona brakiem zaproszenia.

– Dan – mówi – ja nie mam wrażenia, że ty mnie ukrywasz. Sama chcę pozostać w ukryciu.

– Rozumiem.

– Czy to rani twoje uczucia?

– Nie.

Danny kochał w życiu dwie kobiety i obie zmarły młodo.

Swoją żonę, Terri, matkę Iana. Rak piersi był bezlitosny, nieubłagany, kapryśny i okrutny.

Danny zostawił ją w szpitalu, kiedy umierała w śpiączce.

Nie miał szansy się z nią pożegnać.

Drugą kobietą była Diane.

W poprzedniej epoce Diane Carson nazywano by „boginią złotego ekranu” czy jakoś podobnie. W swojej epoce była gwiazdą filmową, stereotypowym symbolem seksu. Wszyscy ją kochali, ale ona nie potrafiła pokochać siebie.

Danny ją kochał.

To był jego jedyny płomienny romans. Pokazywali swoją miłość całemu światu. Brukowce miały używanie, trzask migawki aparatów fotograficznych był motywem przewodnim ich wspólnego życia.

Tego było za wiele.

Ż yli w różnych światach i te światy pociągnęły ich w różne strony – rozerwały ich związek. Jej sława nie mogła znieść jego sekretów, jego sekrety nie mogły znieść jej sławy. Ale koniec końców zniszczył ich jej sekret, głęboko skrywany i wstydliwy.

Danny odszedł od niej, myśląc, że ją tym ratuje.

Przedawkowała – tragiczny hollywoodzki koniec.

Dlatego miłość jest teraz ostatnią rzeczą, jakiej Danny pragnie.

Zawsze jednak był monogamiczny. Nie ma ochoty ani czasu na rozdrabnianie się, nawet w życiu zawodowym, i potrzebuje rutyny.

Toteż popołudnia z Eden mu odpowiadają.

Eden jest fantastyczna.

Jest uderzająco piękna – gęste czarne włosy, pełne usta, zachwycające oczy, figura jak ze starego filmu noir. Jest pogodna, dowcipna i urocza, a w łóżku, cóż… Kiedyś, krótko po tym, jak pierwszy raz poszli do łóżka, zaproponowała mu la spécialité de la maison, i z pewnością było to coś niezwykłego.

Teraz Danny wyskakuje z łóżka i idzie pod prysznic. Spędza tam około minuty, wychodzi i ubiera się.

Cały Dan, myśli Eden.

Zawsze skuteczny, nie traci czasu.

– Jesteś pewna co do tego przyjęcia? – pyta ją.

– Jestem pewna.

– Będzie meksykańskie jedzenie.

– To kuszące.

– I dmuchany zamek.

– To połączenie ma ogromny potencjał – stwierdza Eden. – Mimo to…

– Odczepiam się – kapituluje Danny. – Poniedziałek?

– Jak najbardziej.

Całuje ją i wychodzi.

Rozdział czwarty

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

POLECAMY RÓWNIEŻ

www.harpercollins.pl

POLECAMY RÓWNIEŻ

www.harpercollins.pl

POLECAMY RÓWNIEŻ

www.harpercollins.pl

POLECAMY RÓWNIEŻ

www.harpercollins.pl

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty piąty
Rozdział czterdziesty szósty
Rozdział czterdziesty siódmy
Rozdział czterdziesty ósmy
Rozdział czterdziesty dziewiąty
Rozdział pięćdziesiąty
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy
Rozdział pięćdziesiąty drugi
Rozdział pięćdziesiąty trzeci
Rozdział pięćdziesiąty czwarty
CZĘŚĆ TRZECIA
Rozdział pięćdziesiąty piąty
Rozdział pięćdziesiąty szósty
Rozdział pięćdziesiąty siódmy
Rozdział pięćdziesiąty ósmy
Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty
Rozdział sześćdziesiąty
Rozdział sześćdziesiąty pierwszy
Rozdział sześćdziesiąty drugi
Rozdział sześćdziesiąty trzeci
Rozdział sześćdziesiąty czwarty
Rozdział sześćdziesiąty piąty
Rozdział sześćdziesiąty szósty
Rozdział sześćdziesiąty siódmy
Rozdział sześćdziesiąty ósmy
Rozdział sześćdziesiąty dziewiąty
Rozdział siedemdziesiąty
Rozdział siedemdziesiąty pierwszy
Rozdział siedemdziesiąty drugi
Rozdział siedemdziesiąty trzeci
Rozdział siedemdziesiąty czwarty
Rozdział siedemdziesiąty piąty
Rozdział siedemdziesiąty szósty