Miasto ślepców (wyd.specjalne) - José Saramago - ebook

Miasto ślepców (wyd.specjalne) ebook

José Saramago

4,2

Opis

Wstrząsające studium kondycji ludzkiej.

Bestsellerowa powieść zekranizowana przez Fernanda Meirellesa z Julianne Moore, Markiem Ruffalo i Gaelem Garcíą Bernalem w rolach głównych

Pewnego dnia na nienazwane miasto w nienazwanym kraju spada epidemia białej ślepoty. Bez ostrzeżenia dotyka ludzi zajętych zwykłymi, codziennymi sprawami, nie oszczędzając nikogo – starców, dzieci, kobiet, mężczyzn, osób prawych i z prawością mających niewiele wspólnego, słabych i silnych.

Władze w pośpiechu zamykają pierwszą grupę w nieczynnym szpitalu psychiatrycznym. I tylko jedna osoba wie, że nie wszyscy są ślepi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (73 oceny)
39
19
9
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
oczkoka

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała!
10
MariaWojtkowiak

Z braku laku…

Ambitne,metaforyczne,ale na takie lektury był czas przed maturą. Teraz wolę się akurat rozerwać i oderwać od rzeczywistości przy czytaniu. Specyficzny zapis nie ułatwia odbioru. Czytam różne rzeczy,nawet książki dla dzieci,ale ta mi nie podeszła.
00
al-stepien

Z braku laku…

okropna
00
Balijka1976

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna. Przerażająca. Obowiązkowa.
00
iwakalu

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka. Faktycznie, trudno oderwać się od niej. Autora nie znałam, tytułu rówież - poznałam to wszystko dzięki "Pamiętnikowi Księgarza". Sięgam zaraz po kolejną pozycję tego autora.
00

Popularność




Pilar

i mojej córce Vio­lante

Jeśli masz oczy, patrz.

Jeśli widzisz, spo­strze­gaj.

Księga Prze­stróg

Zapa­liło się żółte świa­tło. Dwa samo­chody z przodu zdą­żyły prze­je­chać, zanim roz­bły­sło czer­wone. Na przej­ściu dla pie­szych zami­go­tała syl­wetka zie­lo­nego ludzika. Cze­ka­jąca cier­pli­wie grupa prze­chod­niów wkro­czyła na jezd­nię, dep­cząc poły­sku­jące na czar­nym asfal­cie białe pasy, które, nie wia­domo dla­czego, nie­zbyt traf­nie nazwano zebrą. Kie­rowcy ner­wowo naci­skali sprzę­gła, trzy­ma­jąc w pogo­to­wiu swoje maszyny, które cofały się i ruszały niczym naro­wi­ste rumaki, strzy­gące uszami na trzask bata. Więk­szość pie­szych już prze­szła, ale dopiero po chwili zapa­liło się zie­lone świa­tło dla kie­row­ców. Nie­któ­rzy nie­cier­pli­wili się z powodu tych paru sekund zwłoki, które wydają się bez zna­cze­nia, bio­rąc pod uwagę czas, jaki traci się na poko­ny­wa­nie nie­zli­czo­nych skrzy­żo­wań, i doda sekundy stra­cone pod­czas ocze­ki­wa­nia na zmianę świa­teł. Jest to jedna z przy­czyn prze­sto­jów w ruchu ulicz­nym, a mówiąc języ­kiem współ­cze­snym – powsta­wa­nia kor­ków.

Wresz­cie zapa­liło się zie­lone świa­tło. Samo­chody gwał­tow­nie, choć nie­równo ruszyły do przodu. Jedno z aut znaj­du­jące się na środ­ko­wym pasie, tuż przed świa­tłami, stało w miej­scu, może jakiś pro­blem, nie działa pedał gazu, awa­ria skrzyni bie­gów, sys­tem chło­dze­nia nawa­lił, zablo­ko­wany hamu­lec, zapłon szwan­kuje, a może po pro­stu zabra­kło ben­zyny, co zda­rza się bar­dzo czę­sto. Ludzie gro­ma­dzący się koło przej­ścia dla pie­szych przy­glą­dali się kie­rowcy, który zaczął gwał­tow­nie machać rękami. Z tyłu dało się sły­szeć ner­wowe trą­bie­nie klak­so­nów. Nie­któ­rzy kie­rowcy wysie­dli ze swo­ich aut gotowi zepchnąć zepsuty samo­chód na pobo­cze, aby nie tamo­wał ruchu, i roz­wście­czeni zaczęli walić w szyby, pod­czas gdy znaj­du­jący się w środku czło­wiek bez­rad­nie krę­cił głową na wszyst­kie strony, widać, że coś krzy­czał, z ruchu warg można się było domy­ślić, że cią­gle powta­rza jedno, nie, dwa słowa, i rze­czy­wi­ście, gdy wresz­cie ktoś wpadł na pomysł, by otwo­rzyć drzwi, wszy­scy usły­szeli krzyk, Jestem ślepy, jestem ślepy.

Nie do wiary. Na pierw­szy rzut oka kie­rowca wyglą­dał nor­mal­nie, nie miał zwę­żo­nych źre­nic, tęczówka pra­wi­dłowa, por­ce­la­nowa barwa bia­łek. Jedy­nie sze­roko otwarte powieki, głę­bo­kie bruzdy na twa­rzy i unie­sione brwi wska­zy­wały na jego wzbu­rze­nie. Nagle gwał­tow­nym ruchem zakrył twarz, jakby w akcie roz­pa­czy pró­bo­wał przy­po­mnieć sobie ostatni obraz, który miał przed oczami, czer­wony krą­żek świa­tła na skrzy­żo­wa­niu. Jestem ślepy, jestem ślepy, powta­rzał zroz­pa­czony, gdy poma­gano mu wysiąść z samo­chodu, a toczące się po policz­kach łzy nada­wały jego mar­twym oczom nie­na­tu­ralny blask. To minie, nie ma obawy, to pew­nie nerwy, pocie­szała go jakaś kobieta. Świa­tła znów się zmie­niły, a do samo­chodu pod­cho­dzili wciąż nowi, żądni wra­żeń ludzie, wśród nich kie­rowcy, któ­rzy utknęli w korku i chcieli spraw­dzić, co się dzieje. Wzno­sili gniewne okrzyki, prze­ko­nani, że zda­rzył się jakiś nie­groźny wypa­dek, zbity reflek­tor, urwany błot­nik, coś, co by mogło uspra­wie­dli­wić rosnące zamie­sza­nie, Wezwać poli­cję, krzy­czeli, zabrać stąd ten wrak. Ślepy tym­cza­sem bła­gał, Pro­szę, niech mnie ktoś odwie­zie do domu. Kobieta, która napo­mknęła coś o ner­wach, stwier­dziła, że trzeba wezwać karetkę i zawieźć bie­daka do szpi­tala, ale ten kate­go­rycz­nie odmó­wił, nie, tylko nie to, chciał wró­cić do domu, To bli­sko, naprawdę, bar­dzo pro­szę. A co z samo­cho­dem, ode­zwał się jakiś głos, na co inny odpo­wie­dział, Klu­czyki są w sta­cyjce, można prze­sta­wić go na chod­nik. Nie ma potrzeby, wtrą­cił trzeci głos, ja się tym zajmę i odwiozę tego pana do domu. Przez tłum prze­szedł szmer apro­baty. Ślepy poczuł, jak ktoś chwyta go za ramię i mówi, Pro­szę ze mną. Posa­dzono go obok kie­rowcy, zapięto pasy, a on wciąż jęczał, Nic nie widzę, jestem ślepy, Gdzie pan mieszka, spy­tał nie­zna­jomy. Przez szyby samo­chodu zaglą­dali żądni sen­sa­cji prze­chod­nie. Ślepy uniósł ręce, poru­szył nimi przed sobą, Nic nie widzę, wszystko jest jak we mgle, jak­bym tonął w morzu mleka, Nie­moż­liwe, ode­zwał się nie­zna­jomy, prze­cież nie­wi­domi widzą ciem­ność, No wła­śnie, a ja widzę tylko biel, Może ta sta­ruszka miała rację, że to nerwy, z ner­wami róż­nie bywa, Teraz już wiem, co za nie­szczę­ście, co za nie­szczę­ście, Pro­szę mi powie­dzieć, gdzie pan mieszka, spy­tał nie­zna­jomy, prze­krę­ca­jąc klu­czyk w sta­cyjce. Nie­wi­domy zaczął się jąkać, jakby utrata wzroku osła­biła jego pamięć, w końcu podał swój adres, mówiąc, Nie wiem, jak mam panu dzię­ko­wać, na co tam­ten odparł, Nie ma za co, dzi­siaj pan, jutro ja, nikt nie zna dnia ani godziny, Ma pan rację, nie uwie­rzył­bym, gdyby dziś rano ktoś mi powie­dział, że spo­tka mnie takie nie­szczę­ście, Dla­czego nie ruszamy, spy­tał, Jest czer­wone świa­tło, Aha, wes­tchnął śle­piec i znów się roz­pła­kał. Już ni­gdy nie zoba­czy czer­wonego świa­tła na skrzy­żo­wa­niu.

Dom nie­wi­do­mego rze­czy­wi­ście znaj­do­wał się nie­da­leko. Nie­stety, wszę­dzie stało pełno samo­cho­dów, dla­tego długo krą­żyli po bocz­nych ulicz­kach, zanim zna­leźli wolne miej­sce. Uliczka była tak wąska, że od strony kie­rowcy mię­dzy drzwiami a murem miej­sca star­czyło led­wie na sze­ro­kość dłoni. Dla­tego, zanim zapar­ko­wali auto, nie­wi­domy musiał wysiąść, by unik­nąć uciąż­li­wego prze­ci­ska­nia się mię­dzy sie­dze­niem a skrzy­nią bie­gów i kie­row­nicą. Kiedy wysiadł z samo­chodu, poczuł się nie­pew­nie, jakby zie­mia zaczęła falo­wać mu pod sto­pami. Pró­bo­wał zdu­sić w sobie krzyk roz­pa­czy, który wydo­by­wał mu się ze ści­śnię­tego gar­dła. Znów zaczął machać ner­wowo rękami przed sobą, jakby pró­bo­wał pły­wać w bieli, którą nazwał morzem mleka, otwarte usta gotowe już były wołać o pomoc, ale w ostat­niej chwili ręka nie­zna­jo­mego dotknęła lekko jego ramie­nia, Niech pan się uspo­koi, zapro­wa­dzę pana. Szli wolno, nie­wi­domy, chcąc unik­nąć upadku, ciężko powłó­czył nogami, ale wła­śnie dla­tego co i rusz poty­kał się o nie­równy chod­nik, Spo­koj­nie, jeste­śmy pra­wie na miej­scu, powta­rzał cicho jego towa­rzysz, a po chwili zapy­tał, Czy ktoś się panem w domu zaj­mie, a nie­wi­domy odparł, Nie wiem, żona pew­nie jesz­cze nie wró­ciła z pracy, a ja aku­rat musia­łem wyjść wcze­śniej, no i widzi pan, co się stało, Wszystko będzie dobrze, ni­gdy nie sły­sza­łem, żeby ktoś nagle oślepł, No wła­śnie, a ja nawet nie nosi­łem oku­la­rów, No widzi pan. Dotarli na miej­sce, w bra­mie domu stały dwie sąsiadki i przy­glą­dały im się cie­ka­wie, o, idzie ten pan z trze­ciego, ale nie miały odwagi spy­tać, Czy wpa­dło panu coś do oka, na co on odpo­wie­działby, Tak, wlało mi się morze mleka. Kiedy weszli na klatkę scho­dową, nie­wi­domy powie­dział, Dzię­kuję panu bar­dzo, prze­pra­szam za kło­pot, Nie ma sprawy, wje­dziemy razem na górę, nie mogę tak pana tutaj zosta­wić. Z tru­dem weszli do cia­snej windy, Na któ­rym pię­trze pan mieszka, Na trze­cim, nie wyobraża pan sobie, jak bar­dzo jestem wdzięczny za pomoc, Nie ma za co, dzi­siaj pan, Tak, wiem, prze­rwał nie­wi­domy, jutro ktoś inny. Winda zatrzy­mała się, wyszli na kory­tarz, Mam panu pomóc otwo­rzyć drzwi, Nie, dzię­kuję, pora­dzę sobie. Wyjął z kie­szeni mały pęk klu­czy, poma­cał każdy z osobna i powie­dział, To chyba ten. Koń­cami pal­ców lewej ręki dotknął zamka i pró­bo­wał wło­żyć klucz, To nie ten, niech pan pokaże. Za trze­cim razem drzwi się otwo­rzyły. Nie­wi­domy zawo­łał, Jesteś w domu. Nikt nie odpowie­dział, Mówi­łem, że jesz­cze nie wró­ciła. Wycią­gnął ręce przed sie­bie i doty­ka­jąc ścian, wszedł do środka, po czym odwró­cił się z obawą w stronę, gdzie, jak mu się wyda­wało, stał nie­zna­jomy, Naprawdę, nie wiem, jak mam panu dzię­ko­wać, Zro­bi­łem tylko to, co należy, powie­dział skrom­nie nie­zna­jomy sama­ry­ta­nin, Nie ma za co dzię­ko­wać, i dodał, Może pomogę panu się roze­brać, posie­dzę z panem, zanim przyj­dzie żona. Jego gor­li­wość wydała się nie­wi­do­memu podej­rzana. Nie miał zamiaru wpusz­czać do domu obcego, który być może zaczął wła­śnie knuć spi­sek prze­ciw bez­rad­nemu czło­wie­kowi, kto wie, może nawet chce zwią­zać i zakne­blo­wać bez­bron­nego ślepca i zabrać z domu co cen­niej­sze przed­mioty. Nie trzeba, niech się pan nie tru­dzi, wszystko w porządku i powoli zamy­ka­jąc drzwi, powtó­rzył, Nie trzeba, nie trzeba.

Ode­tchnął z ulgą, gdy wresz­cie usły­szał szmer zjeż­dża­ją­cej windy. Odru­chowo odsło­nił wizjer i wyj­rzał na zewnątrz, zapo­mi­na­jąc, że nie widzi. Zda­wało mu się, że ma przed sobą białą ścianę. Poczuł nad łukiem brwio­wym chłód śli­skiego metalu, rzęsy otarły się o mikro­sko­pijne szkiełko, któ­rego nie zauwa­żył, gdyż wszystko pokry­wała mleczna mgła. Wie­dział, że jest w swoim domu, czuł to po zapa­chu, nastroju i ciszy panu­ją­cej we wnę­trzu, bez trudu roz­po­zna­wał meble i przed­mioty, wystar­czyło dotknąć, deli­kat­nie prze­su­nąć pal­cami po powierzchni. A jed­nak wszystko miało inny wymiar, roz­pły­wało się w nie­zna­nej prze­strzeni bez bie­gu­nów i punk­tów odnie­sie­nia, bez góry i dołu. Praw­do­po­dob­nie jak więk­szość ludzi w dzie­ciń­stwie bawił się w śle­pego. Co by było, gdy­bym oślepł, i po pię­ciu minu­tach cho­dze­nia z zamknię­tymi oczami docho­dził do wnio­sku, że to nie­szczę­ście, jakim nie­wąt­pli­wie jest śle­pota, można znieść, jeśli tylko zachowa się w sobie wystar­cza­jąco kon­kretny obraz form i prze­strzeni, nie tyle pamięć kolo­rów, co powierzchni i ogól­nego zarysu przed­mio­tów. Oczy­wi­ście, miało to sens przy zało­że­niu, że nie było się śle­pym od uro­dze­nia. Zda­wało mu się nawet, że ciem­ność, w któ­rej prze­by­wają nie­wi­domi, jest tylko i wyłącz­nie bra­kiem świa­tła, że to, co nazy­wamy śle­potą, to jedy­nie odbie­ra­nie rze­czom ich czy­sto zewnętrz­nej formy, pod­czas gdy cała reszta pozo­staje nie­zmie­niona, choć spo­wita czer­nią. Teraz było ina­czej, ota­czała go ośle­pia­jąca wszech­ogar­nia­jąca biel, któ­rej blask pochła­niał, zamiast odbi­jać, pochła­niał nie tylko kolory, ale same rze­czy i istoty, czy­niąc je w ten spo­sób podwój­nie nie­wi­dzial­nymi.

Mimo iż szedł powoli i ostroż­nie w kie­runku salonu, doty­ka­jąc ręką ścian, strą­cił wazon z kwia­tami, który nie­ocze­ki­wa­nie zna­lazł się na jego dro­dze. Być może o nim zapo­mniał albo żona posta­wiła go tam przed wyj­ściem do pracy, z zamia­rem prze­sta­wie­nia go po powro­cie w odpo­wied­nie miej­sce. Ukuc­nął, aby spraw­dzić roz­miar doko­na­nych szkód. Woda roz­lała się po wypa­sto­wa­nej pod­ło­dze. Chciał pozbie­rać kwiaty, ale zapo­mniał o kawał­kach roz­bi­tego szkła. Długi, wąski odła­mek wbił mu się w palec. Syk­nął z bólu i roz­pła­kał się jak opusz­czone dziecko, ośle­piony bielą na środku wła­snego miesz­ka­nia, w któ­rym zale­gał mrok nad­cho­dzą­cego zmierz­chu. Czuł, że krew spływa mu po dło­niach, ale nie wypu­ścił kwia­tów z rąk, tylko wyjął z kie­szeni chu­s­teczkę i nie­zdar­nie owi­nął ją wokół palca. Potem po omacku, zacze­pia­jąc o przed­mioty, omi­ja­jąc meble, ostroż­nie, by nie potknąć się o dywan, pod­szedł do kanapy, na któ­rej zwy­kle oglą­dał z żoną tele­wi­zję. Usiadł, poło­żył kwiaty na kola­nach i powoli odwi­nął chu­s­teczkę. Prze­stra­szył się lep­kiej kon­sy­sten­cji krwi, może dla­tego, że nie mógł jej zoba­czyć, że stała się pozba­wioną koloru cie­czą, lep­ko­ścią samą w sobie, czymś obcym, wła­snym, a mimo to groź­nym. Ostroż­nie pró­bo­wał zdrową ręką umiej­sco­wić i wyjąć ostry jak igła kawa­łek szkła. Za pomocą kciuka i palca wska­zu­ją­cego zdro­wej dłoni zdo­łał wyrwać odła­mek w cało­ści. Znów zawi­nął oka­le­czony palec, zaci­ska­jąc chu­s­teczkę tak, by zata­mo­wać upływ krwi, po czym zmę­czony i przy­gnę­biony opadł na kanapę. Po chwili pod­dał się sła­bo­ści ciała, które wyko­rzy­stu­jąc ogar­nia­jącą go roz­pacz i znie­chę­ce­nie, prze­stało wal­czyć, choć zgod­nie z logiką wła­śnie teraz każdy jego nerw powi­nien być napięty jak struna. Poczuł dziwne zwiot­cze­nie mię­śni, obez­wład­nia­jącą sen­ność nie wyni­ka­jącą ze zmę­cze­nia. Zaczął śnić, że bawi się w dzie­cięcą grę, gdy­bym był ślepy, że zamyka i otwiera oczy, za każ­dym razem czu­jąc się tak, jakby wra­cał z dłu­giej podróży witany przez kon­kretne, wyraźne i nie­zmie­nione przed­mioty, przez znany, oswo­jony świat. Jed­nak tę spo­kojną pew­ność zakłó­cała nie­ja­sna obawa, podej­rze­nie, że to zwod­ni­czy sen, z któ­rym prę­dzej czy póź­niej musi się roz­stać i zaak­cep­to­wać zupeł­nie mu nie­znaną rze­czy­wi­stość. Po chwili, jeśli to wła­ściwe słowo, by opi­sać sła­bość trwa­jącą tyle co mgnie­nie oka, będąc już w sta­nie poło­wicz­nego prze­bu­dze­nia zwia­stu­ją­cego powrót do rze­czy­wi­sto­ści, zro­zu­miał, że zamiast bić się z myślami, obu­dzić się czy nie obu­dzić, obu­dzić się czy nie, musi po pro­stu sta­wić jej czoło. Sie­dzę tu z kwia­tami na kola­nach, z zamknię­tymi oczami, jak­bym bał się je otwo­rzyć, pomy­ślał, Dla­czego tu śpisz z kwia­tami na kola­nach, spy­tała żona.

Nie ocze­ku­jąc odpo­wie­dzi, demon­stra­cyj­nie zaczęła zbie­rać kawałki potłu­czo­nego wazonu, wytarła pod­łogę, mam­ro­cząc z nie­ukry­waną zło­ścią. Mogłeś sam to zro­bić, zamiast chra­pać na kana­pie, jakby nic cię to nie obcho­dziło. Jed­nak on wciąż mil­czał, ukry­wa­jąc oczy pod zaci­śnię­tymi powie­kami w nadziei, że gdy je otwo­rzy, znów będzie widział. Żona pode­szła do niego i gdy zauwa­żyła zakrwa­wioną chustkę, jej złość pry­sła, Bie­daku, jak to się stało, spy­tała czule, odwi­ja­jąc pro­wi­zo­ryczny opa­tru­nek. Całą siłą swej woli zapra­gnął zoba­czyć żonę klę­czącą u jego stóp, lecz po chwili, kiedy upew­nił się, że to nie­moż­liwe, otwo­rzył oczy, No, wresz­cie się obu­dzi­łeś, mój ty śpio­chu, powie­działa czule. Zapa­dła cisza, którą prze­rwał jego zdła­wiony głos, Ośle­płem, nic nie widzę. Kobieta skar­ciła go, Nie żar­tuj, są rze­czy, z któ­rych nie należy się śmiać, Ileż bym dał, żeby to był tylko żart, ale mówię prawdę, ośle­płem, nic nie widzę, Pro­szę, nie strasz mnie, spójrz tutaj, zapa­li­łam świa­tło, Wiem, że tu jesteś, sły­szę cię, czuję i domy­śli­łem się, że zapa­li­łaś świa­tło, ale naprawdę nic nie widzę. Kobieta przy­tu­liła się do niego i wybuch­nęła pła­czem, To nie­moż­liwe, powiedz, że to nie­prawda. Kwiaty i zakrwa­wiona chustka spa­dły na pod­łogę, krew zaczęła znów kapać ze ska­le­czo­nego palca, a on chciał powie­dzieć, Wszystko będzie dobrze, ale zdo­łał jedy­nie wyszep­tać, Widzę tylko biel. Na jego ustach poja­wił się smutny uśmiech. Kobieta przy­su­nęła się bli­żej i objęła go jesz­cze moc­niej. Z namy­słem, powoli uca­ło­wała jego czoło, policzki, powieki, Zoba­czysz, to minie, ni­gdy nie cho­ro­wa­łeś, nikt nie traci wzroku tak nagle, Boże drogi, opo­wiedz, jak do tego doszło, co czu­łeś, gdzie to się stało, kiedy, nie, pocze­kaj, naj­pierw musimy poroz­ma­wiać z leka­rzem, znasz kogoś, Nie, prze­cież żadne z nas ni­gdy nie nosiło oku­la­rów, A może poje­dziemy do szpi­tala, Nie­wi­dzą­cym oczom nie pomoże ostry dyżur, Masz rację, naj­le­piej od razu pójść do oku­li­sty, zaraz poszu­kam numeru w książce tele­fo­nicz­nej, naj­le­piej kogoś, kto ma gabi­net w pobliżu. Wsta­jąc, spy­tała, Czu­jesz jakąś zmianę, Żad­nej, odparł, Uwa­żaj, zapalę świa­tło, powiesz, czy odczu­wasz róż­nicę, Nie, żad­nej, Na pewno, Nic, po pro­stu biel, tak, jakby nie ist­niała noc.

Sły­szał, jak żona ner­wowo prze­wraca kartki książki tele­fo­nicz­nej, jej stłu­mione szlo­cha­nie i ciężki oddech. W końcu powie­działa, Ten będzie dobry, może nas przyj­mie. Wykrę­ciła numer, upew­niła się, czy to gabi­net lekar­ski, czy lekarz jesz­cze przyj­muje i czy może z nim zamie­nić kilka słów, nie, nie, pan dok­tor mnie nie zna, sprawa jest bar­dzo pilna, tak, rozu­miem, ale zapew­niam panią, że to poważne, bar­dzo, pro­szę powtó­rzyć dok­torowi, cho­dzi o to, że mój mąż nagle stra­cił wzrok, tak, tak, nagle, nie, nie jest pacjen­tem pana dok­tora, nie nosi oku­la­rów, nie, ni­gdy nie nosił, miał świetny wzrok, tak jak ja, tak, bar­dzo pani dzię­kuję, pocze­kam, oczy­wi­ście, że pocze­kam, tak, panie dok­torze, nagle stra­cił wzrok, mówi, że widzi tylko biel, nie wiem, jak to się stało, nie mia­łam nawet czasu, żeby go zapy­tać, przy­szłam wła­śnie do domu i zasta­łam go w takim sta­nie, mam go zapy­tać, nie, bar­dzo dzię­kuję, zaraz będziemy, zaraz. Męż­czy­zna wstał. Pocze­kaj, powie­działa żona, pozwól, że naj­pierw opa­trzę ci palec. Wyszła i po chwili powró­ciła z butel­kami wody utle­nio­nej i mer­ku­ro­chromu, kawał­kiem waty i pla­strami opa­trun­ko­wymi. Kiedy odka­żała mu ranę, spy­tała, Gdzie zosta­wi­łeś samo­chód, prze­cież w takim sta­nie nie mogłeś pro­wa­dzić, a może to się stało już w domu, Nie, na ulicy, zatrzy­ma­łem się na świa­tłach, jakiś czło­wiek zaofia­ro­wał się, że mnie odwie­zie, samo­chód zapar­ko­wał pod domem, Dobrze, więc chodźmy, zacze­kaj przy drzwiach, a ja pójdę po samo­chód, gdzie są klu­czyki, Nie wiem, nie oddał mi ich do rąk, Kto, Ten czło­wiek, który przy­wiózł mnie do domu, to był męż­czy­zna, Pew­nie zosta­wił je gdzieś tutaj, zaraz spraw­dzę, Nie trzeba, nawet nie wcho­dził do środka, Ale klu­czyki muszą tu gdzieś być. Wydaje mi się, że zapo­mniał ich oddać i przez pomyłkę zabrał ze sobą, Tego tylko bra­ko­wało, Weź swoje, poszu­kamy tam­tych, No dobrze, chodźmy, podaj mi rękę. Jeśli nie da się nic zro­bić, powie­dział śle­piec, skoń­czę ze sobą, Nie pleć głupstw, wystar­czy jedno nie­szczę­ście, Dobrze ci mówić, ale to ja ośle­płem, nie rozu­miesz, co czuję, Lekarz ci pomoże, zoba­czysz, Zoba­czę.

Zeszli na dół. Kobieta zapa­liła świa­tło na klatce scho­do­wej i szep­nęła, Pocze­kaj chwilę, jeśli usły­szysz, że idzie któ­ryś z sąsia­dów, roz­ma­wiaj z nim nor­mal­nie, powiedz, że cze­kasz na mnie, patrząc na cie­bie, trudno się domy­ślić, że ośle­płeś, nie musimy obno­sić się ze swoim nie­szczę­ściem, Dobrze, ale pospiesz się. Kobieta szybko wyszła. Nikt z sąsia­dów nie wcho­dził ani nie wycho­dził. Męż­czy­zna wie­dział z doświad­cze­nia, że świa­tło na klatce scho­do­wej zga­śnie, kiedy prze­sta­nie tykać auto­ma­tyczny mecha­nizm, więc gdy zapa­dała cisza, naci­skał przy­cisk. Świa­tło to stało się dla niego dźwię­kiem. Zasta­na­wiał się, dla­czego żony jesz­cze nie ma, samo­chód zapar­ko­wali obok na ulicy, jakieś osiem­dzie­siąt, sto metrów od domu. Jeśli się spóź­nimy, leka­rza już nie będzie, nie­po­koił się. Bez­myśl­nie pod­niósł lewą rękę i spoj­rzał na zega­rek. Zaci­snął wargi, jakby nagle prze­szył go dotkliwy ból. Dzię­ko­wał opatrz­no­ści, że nie mijał go teraz żaden sąsiad, bo gdyby go o coś zapy­tał, roz­pła­kałby się jak dziecko. Usły­szał nad­jeż­dża­jący samo­chód, Naresz­cie, pomy­ślał, ale zdzi­wił się, że war­kot sil­nika nie ustaje, Co to, die­sel, czyżby przy­je­chała tak­sówka, pomy­ślał, i znów zapa­lił świa­tło. Po chwili weszła jego żona, zde­ner­wo­wana i roz­trzę­siona, Ten świę­to­szek, który ci pomógł, szla­chetna duszyczka, ukradł samo­chód, Nie­moż­liwe, źle szu­ka­łaś, Dobrze szu­ka­łam, nie jestem ślepa, wymknęło jej się mimo woli, Mówi­łeś, że samo­chód stoi za rogiem, ale go nie zna­la­złam, chyba że zapar­ko­waliście go gdzie indziej, Nie­moż­liwe, jestem pewien, że to było na tej ulicy, W takim razie samo­chód znik­nął, A klu­czyki, Twój wybawca zabrał je, wyko­rzy­stu­jąc nie­szczę­ście, które cię spo­tkało, okradł nas, A ja lęka­łem się wpu­ścić go do domu, gdyby został do twego przyj­ścia, nie ukradłby samo­chodu, Chodźmy, zła­pa­łam tak­sówkę, ale odda­ła­bym wszystko, żeby ten drań też oślepł, Nie krzycz tak, I żeby ogo­ło­cili mu doszczęt­nie miesz­ka­nie, Może jesz­cze się pojawi, No pew­nie, jutro zapuka do drzwi, powie, że się pomy­lił, prze­prosi i spyta, jak się czu­jesz.

W dro­dze do leka­rza oboje mil­czeli. Kobieta pró­bo­wała zapo­mnieć o kra­dzieży samo­chodu, ści­skała mocno rękę męża, który w oba­wie przed wzro­kiem kie­rowcy w lusterku wstecz­nym spu­ścił głowę i wciąż pró­bo­wał odpo­wie­dzieć sobie na pyta­nie, dla­czego aku­rat jemu przy­tra­fiło się to nie­szczę­ście, Dla­czego ja, dla­czego. Sły­szał odgłosy z ulicy, kiedy tak­sówka sta­wała na świa­tłach, gwar nara­stał. Podob­nie dzieje się pod­czas snu, gdy sły­szymy dźwięki z zewnątrz prze­dzie­ra­jące się przez obez­wład­nia­jącą zasłonę nie­świa­do­mo­ści, która owija nas niczym biały całun. Spu­ścił głowę i wes­tchnął. Żona pogła­dziła go lekko po twa­rzy, jakby chciała powie­dzieć, Uspo­kój się, jestem obok. Oparł głowę na jej ramie­niu, było mu obo­jętne, co sobie pomy­śli kie­rowca. Gdyby nie mógł pro­wa­dzić i nic nie widział, zro­biłby to samo, przy­szła mu do głowy dzie­cinna myśl i nie bacząc na absur­dal­ność sytu­acji, zapo­mniaw­szy o nie­szczę­ściu, pogra­tu­lo­wał sobie umie­jęt­no­ści logicz­nego myśle­nia. Kiedy wysia­dał z tak­sówki, dys­kret­nie pod­trzy­my­wany przez żonę, sta­rał się zacho­wać spo­kój, lecz po wej­ściu do gabi­netu, gdzie miał poznać przy­szłość, zapy­tał żonę cichym, drżą­cym gło­sem, Cie­kawe, kim będę, kiedy stąd wyjdę, po czym z rezy­gna­cją spu­ścił głowę.

Kobieta wyja­śniła pie­lę­gniarce, że pół godziny temu dzwo­niła w spra­wie męża. Zapro­wa­dzono ich do małego pomiesz­cze­nia, gdzie cze­kali inni pacjenci. Był tam stary czło­wiek z czarną opa­ską na oku, zezo­waty chło­piec sie­dzący obok kobiety, przy­pusz­czal­nie matki, młoda dziew­czyna w ciem­nych oku­la­rach oraz nie­wy­róż­nia­jące się niczym dwie inne osoby. Nikt z nich jed­nak nie był ślepy, ślepcy nie cho­dzą prze­cież do oku­li­sty. Kobieta dopro­wa­dziła męża do krze­sła i nie zna­la­zł­szy miej­sca dla sie­bie, sta­nęła obok, Musimy pocze­kać, szep­nęła mu do ucha. Sły­sząc liczne głosy, domy­ślił się, że jest kolejka. Zde­ner­wo­wało go to, gdyż uznał, że im dłu­żej będzie cze­kał, tym trud­niej­sza do wyle­cze­nia sta­nie się jego cho­roba. Za chwilę może się oka­zać, że nie ma już dla niego ratunku. Poru­szył się nie­cier­pli­wie na krze­śle, chciał podzie­lić się z żoną swo­imi wąt­pli­wo­ściami, ale w tej samej chwili otwo­rzyły się drzwi gabi­netu i poja­wiła się w nich pie­lę­gniarka, Pro­szę pań­stwa do środka, to pilna sprawa i pan dok­tor chce jak naj­szyb­ciej pana zba­dać. Matka zezo­wa­tego chłopca zaczęła pro­te­sto­wać, mówiąc, że to niespra­wiedliwe, że jest pierw­sza w kolejce i czeka od ponad godziny. Inni pacjenci poparli ją nie­śmiało, ale nikt nie śmiał pod­wa­żać decy­zji leka­rza, który przez zło­śli­wość mógłby uka­rać ich za nie­cier­pli­wość, każąc im cze­kać jesz­cze dłu­żej. Stary czło­wiek z czarną opa­ską na oku oka­zał się bar­dziej pobłaż­liwy, Zostaw­cie tego bie­daka, widzi­cie, że czuje się gorzej od nas. Jed­nak ślepy męż­czy­zna już go nie sły­szał. Gdy weszli do gabi­netu, pierw­sza ode­zwała się żona, Dzię­kuję panu dok­torowi z całego serca, mój mąż, urwała, zasta­na­wia­jąc się, co powie­dzieć, ale nie potra­fiła wyja­śnić, co wła­ści­wie spo­tkało jej męża poza tym, że oślepł i że ukra­dziono mu samo­chód. Lekarz popro­sił, by usie­dli, wziął męż­czy­znę za rękę i pomógł mu zająć miej­sce. Od tej pory zwra­cał się już tylko do niego, Pro­szę opi­sać, jakie pan ma objawy. Pacjent wyja­śnił, że kiedy sie­dział w samo­cho­dzie, cze­ka­jąc na zie­lone świa­tło, nagle prze­stał widzieć, że różni ludzie pró­bo­wali mu pomóc, jakaś star­sza kobieta, wiek jej oce­nił po gło­sie, powie­działa, że to praw­do­po­dob­nie zała­ma­nie ner­wowe, a potem jakiś nie­zna­jomy odwiózł go do domu, ponie­waż on sam nie był w sta­nie się poru­szać. Widzę tylko biel, panie dok­torze. Nie wspo­mniał o kra­dzieży samo­chodu.

Czy to pierw­szy raz, spy­tał lekarz, A może już przed­tem zda­rzyło się panu coś takiego. Nie, ni­gdy, panie dok­to­rze, nawet nie noszę oku­la­rów, Mówi pan, że to się stało nagle, Tak, panie dok­to­rze, Jakby zga­sło świa­tło, Nie, raczej tak, jakby zapa­no­wała nagła jasność, Czy ostat­nio widział pan gorzej, Nie, panie dok­to­rze, Czy w pana rodzi­nie ktoś oślepł, Wśród człon­ków rodziny, któ­rych znam, nikt, Czy ma pan cukrzycę, Nie, Syfi­lis, Nie, panie dok­to­rze, Czy ma pan nad­ci­śnie­nie tęt­ni­cze lub wewnątrz­czasz­kowe, Co do tego dru­giego, nie wiem, tęt­ni­czego nie mia­łem ni­gdy, wiem to, bo w pracy robią nam okre­sowe bada­nia, A może wczo­raj albo dzi­siaj ude­rzył się pan w głowę, Nie, panie dok­to­rze, Ile ma pan lat, Trzy­dzie­ści osiem, No dobrze, obej­rzymy teraz pań­skie oczy. Męż­czy­zna otwo­rzył je sze­roko, jakby chciał uła­twić leka­rzowi zada­nie, ale oku­li­sta wziął go za ramię i pod­pro­wa­dził do apa­ratu, który wyda­wał się pacjen­towi czymś w rodzaju kon­fe­sjo­nału, gdzie oczy zastę­pują słowa, a spo­wied­nik, patrząc w nie, zagląda w duszę grzesz­nika. Pro­szę oprzeć tu brodę i nie ruszać się. Kobieta pode­szła do męża, poło­żyła mu rękę na ramie­niu i uspo­ka­jała, Zoba­czysz, wszystko będzie dobrze. Lekarz długo pod­no­sił i opusz­czał lupę, długo ruszał pokrę­tłem, wresz­cie zaczął bada­nie. Spraw­dził rogówkę, tęczówkę, siat­kówkę oka, Ciałko szkli­ste i żółta plamka w porządku, nerw wzro­kowy działa pra­wi­dłowo, wszystko bez zarzutu. Odsu­nął się od apa­ratury, prze­tarł oczy i bez słowa znów przy­stą­pił do bada­nia. Kiedy skoń­czył, na jego twa­rzy malo­wało się bez­gra­niczne zdzi­wie­nie, Nie zna­la­złem żad­nej niepra­wi­dłowości, pań­skie oczy są w zna­ko­mi­tym sta­nie. Żona pacjenta kla­snęła z rado­ści i krzyk­nęła, Widzisz, mówi­łam, że wszystko będzie dobrze. Nie zwra­ca­jąc na nią uwagi, pacjent zwró­cił się do leka­rza, Mogę opu­ścić brodę, Tak, oczy­wi­ście, prze­pra­szam pana, Skoro pan mówi, że wszystko jest w porządku, to dla­czego jestem ślepy, Nie potra­fię panu odpo­wie­dzieć, musimy zro­bić szcze­gó­łowe bada­nia, ana­lizy, echo­gra­fię, ence­fa­lo­gram, Myśli pan, że to ma jakiś zwią­zek z mózgiem, Moż­liwe, ale nie sądzę, Prze­cież mówił pan, że oczy mam zdrowe, To prawda, Nic nie rozu­miem, Rzecz w tym, że jeżeli rze­czy­wi­ście nic pan nie widzi, to nie potra­fię wyja­śnić, dla­czego tak się stało, Uważa pan, że udaję, Ależ skąd, jed­nak przy­pa­dek jest szcze­gólny, ni­gdy dotąd w całej mojej prak­tyce zawo­do­wej nie spo­tka­łem się z podobną cho­robą, co wię­cej, oba­wiam się, że w całej histo­rii oku­li­styki nie zetknięto się z takim przy­pad­kiem. Sądzi pan, że wyzdro­wieję, Ponie­waż nie zna­la­złem żad­nej niepra­wi­dłowości ani zmian w pań­skich oczach, moja odpo­wiedź powinna być twier­dząca, Ale nie jest, Nie chcę robić panu płon­nych nadziei, gdyż nie mam ku temu żad­nych pod­staw, Rozu­miem, To dobrze, Czy powi­nie­nem się leczyć, brać lekar­stwa, Na razie nic panu nie prze­pi­szę, nie warto robić niczego na ślepo, Dobrze to pan ujął, zauwa­żył pacjent. Lekarz puścił tę uwagę mimo uszu, odsu­nął się od rucho­mego pul­pitu, przy któ­rym prze­pro­wa­dzał bada­nie, wstał i pochy­la­jąc się nad biur­kiem, wypi­sał skie­ro­wa­nie na pod­stawowe bada­nia. Podał je żonie pacjenta, Pro­szę to wziąć i wró­cić do mnie, kiedy będą już pań­stwo mieli wyniki, gdyby jed­nak w mię­dzy­cza­sie nastą­piła jakaś zmiana, pro­szę mnie natych­miast powia­do­mić, Ile płacę za wizytę, Pie­lę­gniarka wystawi pań­stwu rachu­nek. Dorzu­cił kilka zdaw­ko­wych słów otu­chy, Ano, zoba­czymy, pro­szę nie tra­cić nadziei. Kiedy zna­lazł się sam w gabi­ne­cie, wszedł do przy­le­ga­ją­cej doń łazienki i długo wpa­try­wał się w swoje odbi­cie w lustrze. Nic nie rozu­miem, mruk­nął pod nosem. Potem wró­cił do gabi­netu i wezwał pie­lę­gniarkę, Pro­szę wpro­wa­dzić następ­nego pacjenta.

Tej nocy śle­piec śnił, że oślepł.

Nie­zna­jomy, który pomógł śle­pemu kie­rowcy, począt­kowo nie miał zamiaru ukraść samo­chodu, wręcz prze­ciw­nie, jego pomoc była spon­ta­niczna, wyni­kała ze zwy­kłej życz­li­wo­ści i dobroci, cech, któ­rymi, jak wiemy, szczyci się rodzaj ludzki, a wystę­pują one nawet u kry­mi­na­li­stów i ludzi znacz­nie bar­dziej wyko­le­jo­nych niż nasz nie­zna­jomy. Był to zwy­kły zło­dziej samo­cho­dów bez więk­szych per­spek­tyw na awans w swoim fachu, wyzy­ski­wany przez sze­fów, żeru­ją­cych na bie­dzie zwy­kłych śmier­tel­ni­ków. Innymi słowy, nie ma więk­szej róż­nicy mię­dzy poda­niem pomoc­nej dłoni śle­pemu kie­rowcy i skra­dze­niem mu samo­chodu a opieką nad zasu­szoną, trzę­sącą się sta­ruszką w nadziei na spa­dek. Pomysł, by ukraść auto, wpadł nie­zna­jo­memu do głowy, dopiero gdy zbli­żali się do domu ślepca. Myśl ta wydała mu się tak oczy­wi­sta jak, powiedzmy, chęć kupie­nia losu na lote­rii tylko dla­tego, że aku­rat prze­cho­dził obok, by potem ze spo­ko­jem cze­kać, co z tego wynik­nie, czy los przy­nie­sie mu wielką wygraną czy nic. Można też uznać, że była to natu­ralna reak­cja wyni­ka­jąca z cech jego cha­rak­teru. Oczy­wi­ście, znaj­dzie się paru nie­do­wiar­ków, dla któ­rych nie ist­nieje coś takiego jak ludzka uczci­wość, któ­rzy powie­dzą, że każda oka­zja jest dobra do grze­chu, choć nie zawsze musimy go popeł­nić. Cóż, nam jedy­nie wypada wie­rzyć, że gdyby śle­piec przy­jął pro­po­zy­cję nie­zna­jo­mego i ten dotrzy­mał mu towa­rzy­stwa do powrotu żony, pod wpły­wem chwili zwy­cię­ży­łaby w nim wro­dzona dobroć. Może ufność bied­nego ślepca wzbu­dzi­łaby w zło­dzieju poczu­cie odpo­wie­dzial­no­ści, zagłu­szyła złe myśli i wznie­ciła żar naj­czyst­szych uczuć tkwią­cych nawet w najbar­dziej zde­mo­ra­li­zo­wa­nych jed­nost­kach. Ale nie­stety, dobrymi chę­ciami wybru­ko­wane jest pie­kło, jak uczy stare, ludowe przy­sło­wie.

Sumie­nie, przez nie­któ­rych nie­roz­waż­nie zagłu­szane, a przez wielu wyśmie­wane, ist­nieje i ist­niało zawsze, nie jest wymy­słem ludzi z epoki kamie­nia łupa­nego, dla któ­rych zresztą poję­cie to było dość mgli­ste. Na prze­strzeni wie­ków wyobra­że­nie o sumie­niu i grze­chu ule­gało licz­nym trans­for­ma­cjom, wyni­ka­ją­cym ze zmian w oby­cza­jo­wo­ści oraz w genach ludz­kich. Kie­dyś uwa­żano, że moral­ność zależy od koloru krwi lub obfi­to­ści łez, a oczy nazy­wano zwier­cia­dłem duszy, co wkrótce spo­wo­do­wało, że ludz­kość wpa­dła we wła­sną pułapkę, gdyż jej oczy zaczęły zdra­dzać kłam­li­wość ust. Dodać do tego należy skłon­ność więk­szo­ści ludzi, szcze­gól­nie pro­stych, do myle­nia wyrzu­tów sumie­nia z prze­są­dami, co zwy­kle koń­czy się o wiele więk­szym cier­pie­niem, niż na to zasłu­żył wino­wajca. Nie­stety, w przy­padku naszego zło­dzieja trudno oce­nić, w jakiej mie­rze strach i udrę­czona świa­do­mość wpły­nęły na jego despe­racki krok. Nie dowiemy się, dla­czego wsiadł do samo­chodu i odje­chał. Trudno uwie­rzyć, by z rado­ścią zaj­mo­wał za kie­row­nicą miej­sce czło­wieka, który przed chwilą stra­cił wzrok, jesz­cze nie­dawno patrzył przez przed­nią szybę auta i nagle oślepł. Nie trzeba wiel­kiej wyobraźni, by pojąć grozę sytu­acji, ujrzeć wiel­kie kaprawe oczy stra­chu. Prze­ra­że­niu towa­rzy­szyły rów­nież wyrzuty sumie­nia, które, gdy­by­śmy chcieli je suge­styw­nie opi­sać, są niczym ostre zęby gotowe gryźć. I wła­śnie to sumie­nie, po czę­ści wro­dzone, po czę­ści ukształ­to­wane przez minione poko­le­nia, pod­su­wało zło­dzie­jowi spy­chany w nie­pa­mięć obraz śle­pego kie­rowcy, który zamy­ka­jąc drzwi, powta­rzał ner­wowo, Dzię­kuję, nie trzeba, czło­wieka, który już ni­gdy nie zrobi samo­dziel­nie kroku.

By zagłu­szyć gnę­biące go myśli, zło­dziej sku­pił całą uwagę na pro­wa­dze­niu auta, gdyż wie­dział, że nie może sobie pozwo­lić na naj­mniej­szy błąd lub nie­uwagę. Wokół roiło się od patroli, wystar­czyło, by któ­ryś z poli­cjan­tów kazał mu się wyle­gi­ty­mo­wać, Prawo jazdy, pro­szę, dowód oso­bi­sty, i znowu wię­zie­nie, twarde życie. Całą uwagę sku­pił na sygna­li­za­cji, żeby przy­pad­kiem nie ruszyć na czer­wo­nym świe­tle, prze­cze­kać żółte aż do poja­wie­nia się zie­lo­nego. W pew­nej chwili stwier­dził, że zbyt upo­rczy­wie wpa­truje się w świa­tła. Zaczął więc jechać tak, by na każ­dym skrzy­żo­wa­niu tra­fić na zie­loną falę, raz zwal­nia­jąc, to znów przy­spie­sza­jąc, co chwi­lami wypro­wa­dzało z rów­no­wagi jadą­cych za nim kie­row­ców. W końcu wyczer­pany i roz­trzę­siony skrę­cił w boczną uliczkę, gdzie nie było świa­teł. Zapar­ko­wał, pra­wie nie patrząc przed sie­bie, co świad­czyło o jego wiel­kiej wpra­wie. Miał wra­że­nie, że znaj­duje się na skraju zała­ma­nia ner­wo­wego, dokład­nie tych słów użył w myślach, Chyba prze­cho­dzę zała­ma­nie ner­wowe. Zaczął się dusić. Opu­ścił z obu stron szyby, ale nie poczuł orzeź­wia­ją­cego powie­trza, więc wysiadł. Co się ze mną dzieje, zada­wał sobie pyta­nie. Garaż, do któ­rego miał odsta­wić samo­chód, znaj­do­wał się daleko za mia­stem, ale w takim sta­nie nie mógł dalej pro­wa­dzić. Tu zła­pie mnie poli­cja, jeśli pojadę, na pewno spo­wo­duję wypa­dek, a to już koniec, szep­tał. Naj­le­piej zro­bię, gdy wysiądę, przejdę się tro­chę, odpocznę. Wszystko spo­koj­nie prze­my­ślę, to, że jakiś facet stra­cił wzrok, nie zna­czy, że i mnie to spo­tka, to nie grypa, którą można się zara­zić. Przejdę się do skrzy­żo­wa­nia i zaraz mi minie. Wysiadł z samo­chodu; nie warto zamy­kać drzwi, dookoła nie ma żywej duszy. Zro­bił jakieś trzy­dzie­ści kro­ków i oślepł.

Ostat­nim pacjen­tem, któ­rego przy­jął oku­li­sta, był stary czło­wiek z czarną opa­ską na oku, ten sam, który doda­wał otu­chy bie­da­kowi ośle­pio­nemu przez nie­znaną cho­robę. Przy­szedł tylko po to, żeby usta­lić datę usu­nię­cia zaćmy, która poja­wiła się na jego jedy­nym oku. Szczę­śli­wie nie miał nic wspól­nego z tajem­ni­czym przy­pad­kiem, pusty oczo­dół od dawna zakry­wała czarna opa­ska, Tego typu dole­gli­wo­ści przy­cho­dzą z wie­kiem, uprze­dził go pod­czas jed­nej z pierw­szych wizyt lekarz, usu­niemy zaćmę, kiedy doj­rzeje, będzie pan widział jak nowo naro­dzony. Gdy stary czło­wiek wyszedł z gabi­netu, a pie­lę­gniarka powie­działa, że w pocze­kalni nie ma już nikogo, lekarz wziął do ręki histo­rię cho­roby pacjenta, który nagle stra­cił wzrok. Prze­stu­dio­wał ją raz, drugi, trzeci, pomy­ślał chwilę, po czym zadzwo­nił do kolegi i odbył z nim taką oto roz­mowę, Wyobraź sobie, że zetkną­łem się dzi­siaj z nie­sa­mo­wi­tym przy­pad­kiem, przy­szedł do mnie czło­wiek, który ni stąd, ni zowąd stra­cił wzrok. Bada­nie nie wyka­zało żad­nych widocz­nych uszko­dzeń rogówki ani wady wro­dzo­nej, mówi, że widzi tylko biel, coś w rodzaju gęstej, mlecz­nej masy, która zalewa mu oczy, powta­rzam słowo w słowo jego opis, tak, oczy­wi­ście, wiem, że to bar­dzo subiek­tywne, nie jest już młody, trzy­dzie­ści osiem lat, jeśli sły­sza­łeś, a może czy­ta­łeś o podob­nym przy­padku, daj mi znać, na razie nie wiem, co robić, żeby zyskać na cza­sie, wysła­łem go na bada­nia, oczy­wi­ście, któ­regoś dnia możemy go zba­dać razem, po kola­cji zaj­rzę do paru pod­ręcz­ni­ków, przej­rzę biblio­gra­fię, może znajdę jakieś wyja­śnie­nie, tak, wiem, może to rze­czy­wi­ście agno­zja wzroku spo­wo­do­wana zabu­rze­niami wyż­szych czyn­no­ści ner­wo­wych, ale w takim razie po raz pierw­szy mamy do czy­nie­nia z czymś podob­nym, bo nie ma wąt­pli­wo­ści, że ten czło­wiek jest cał­kiem ślepy, a wiesz prze­cież, że agno­zja polega na nie­roz­róż­nia­niu kształ­tów, masz rację, na początku też myśla­łem, że być może cho­dzi tu o amau­rozę, ale mówi­łem ci, że on widzi tylko biel, co wyklu­cza amau­rozę, to tak jakby widział białą ciem­ność, zgoda, wiem, że to byłby pierw­szy zano­to­wany przy­pa­dek tego typu, dobrze, jutro dam ci znać, powiem mu, że chcemy go zba­dać wspól­nie. Po tej roz­mo­wie lekarz oparł się wygod­nie o krze­sło i w tej pozie prze­sie­dział kilka minut, po czym wstał i powoli, zmę­czo­nym ruchem zdjął far­tuch. Poszedł do łazienki umyć ręce, ale tym razem nie szu­kał w lustrze odpo­wie­dzi na egzy­sten­cjalne pyta­nia, Co by było, zasta­na­wiał się niczym nauko­wiec roz­wią­zu­jący łami­główkę, gdy­bym to ja natra­fił na pierw­szy przy­pa­dek ziden­ty­fi­ko­wa­nia rów­no­cze­śnie agno­zji i amau­rozy, oba te zja­wi­ska są dokład­nie opi­sane w lite­ra­tu­rze medycz­nej, w prak­tyce wystę­pują oddziel­nie, mogły prze­cież poja­wić się jakieś odmiany obu cho­rób, muta­cje, jeśli to odpo­wied­nie słowo w tym przy­padku, być może wła­śnie nad­szedł ten dzień. Ist­nieje tysiąc powo­dów, dla któ­rych mózg może odmó­wić posłu­szeń­stwa, wystar­czy drob­nostka i koniec, myśli są wtedy jak spóź­niony gość, który zastaje zamknięte drzwi. Trzeba dodać, że oku­li­sta był miło­śni­kiem lite­ra­tury i potra­fił na pocze­ka­niu zna­leźć odpo­wied­nią meta­forę.

Tego wie­czoru, po kola­cji, powie­dział do żony, Dzi­siaj w pracy mia­łem dziwny przy­pa­dek, być może jest to jakaś odmiana agno­zji lub amau­rozy, choć do tej pory cho­roby te ni­gdy nie wystę­po­wały rów­no­cze­śnie, Co to za cho­roby, amau­roza i to dru­gie, spy­tała żona. Lekarz odpowie­dział na pyta­nie w spo­sób zro­zu­miały dla osoby nie­wta­jem­ni­czo­nej, po czym, zaspo­ko­iw­szy jej cie­ka­wość, zasiadł do swych spe­cja­li­stycz­nych ksią­żek. Nie­które pamię­tały jesz­cze czasy jego stu­diów, ale miał też nowe i naj­now­sze publi­ka­cje z tej dzie­dziny, do któ­rych dotąd nie miał czasu zaj­rzeć. Naj­pierw prze­glą­dał spis tre­ści, a potem po kolei czy­tał wszystko na temat agno­zji i amau­rozy. Jed­nak czuł się nie­pew­nie, gdyż była to dzie­dzina zupeł­nie mu nie­znana, tajem­ni­czy obszar wie­dzy z neu­ro­chi­rur­gii, o któ­rej miał jedy­nie mgli­ste poję­cie. Dobrze po pół­nocy odło­żył książki, prze­tarł zmę­czone oczy i usiadł wygod­nie na krze­śle. Wyda­wało mu się, że zna­lazł roz­wią­za­nie zagadki. Gdyby cho­dziło o agno­zję, pacjent wkrótce odzy­skałby wzrok i widział wszystko tak wyraź­nie jak przed­tem. To nato­miast wyglą­dało tak, jakby mózg prze­stał na chwilę dostrze­gać przed­mioty, nie roz­po­zna­wał krze­sła tam, gdzie stało krze­sło, czyli na­dal pra­wi­dłowo reago­wał na bodźce świa­tła, które docie­rały przez nerw wzro­kowy, ale – uży­wa­jąc pro­stych sfor­mu­ło­wań – prze­stał rozu­mieć dostar­czane mu infor­ma­cje, a co wię­cej, nie był w sta­nie ich wyar­ty­ku­ło­wać. Co do amau­rozy, nie było wąt­pli­wo­ści. Gdyby rze­czy­wi­ście cho­dziło o taki przy­pa­dek, pacjent widziałby ciem­ność, o ile w ogóle można zoba­czyć cał­ko­witą ciem­ność. Nato­miast czło­wiek ów twier­dził, tu znów musimy odwo­łać się do tego samego cza­sow­nika, że widzi wyłącz­nie gęstą biel, jakby zanur­ko­wał z otwar­tymi oczami w morzu mleka. Byłoby to sprzeczne z obja­wami amau­rozy i nie­moż­liwe z punktu widze­nia neu­ro­lo­gii, dla­tego że nie­zdolny do spo­strze­ga­nia kształ­tów i kolo­rów mózg nie mógłby wyróż­nić aku­rat bieli, nie­koń­czą­cej się, jed­na­ko­wej bieli, która jak na obra­zie pozba­wio­nym pół­cieni pokryła nagle formy i kolory widziane przez zdro­wego czło­wieka, choć poję­cie dobrego wzroku jest względne. Lekarz zdał sobie sprawę, że zna­lazł się w tunelu bez wyj­ścia. Znie­chę­cony pokrę­cił głową i rozej­rzał się wokół. Żona już spała, jak przez mgłę przy­po­mniał sobie, że przy­szła poca­ło­wać go na dobra­noc, Idę spać, powie­działa, cału­jąc go w czoło. W domu zapa­no­wała cisza, na stole leżały poroz­rzu­cane książki. Co się dzieje, pomy­ślał, i nagle poczuł lęk, że sam za chwilę nie­uchron­nie i na zawsze straci wzrok. Znie­ru­cho­miał i wstrzy­mał oddech. Nic się nie stało. Dopiero po kilku minu­tach, kiedy zbie­rał książki, by pousta­wiać je na pół­kach, prze­stał widzieć swoje ręce i zro­zu­miał, że jest ślepy.

Przy­pa­dłość dziew­czyny w ciem­nych oku­la­rach nie była groźna, miała zwy­kle zapa­le­nie spo­jó­wek, które można wyle­czyć kro­plami dzia­ła­ją­cymi miej­scowo, Pro­szę pamię­tać, nie wolno pani zdej­mo­wać oku­la­rów, chyba że w łóżku, zażar­to­wał lekarz. Ten dow­cip z brodą oku­li­ści prze­ka­zy­wali sobie z poko­le­nia na poko­le­nie, a efekt zawsze był ten sam, lekarz uśmie­chał się dwu­znacz­nie, a pacjent odpo­wia­dał mu rów­nie dwu­znacz­nym uśmie­chem. W tym przy­padku żart się opła­cił, gdyż dziew­czyna miała piękne białe zęby i z chę­cią je poka­zy­wała. Zapewne jakiś nie­do­wia­rek, zgorzk­niały lub oszu­kany przez życie czło­wiek, zna­jąc sekrety tej mło­dej kobiety, uznałby jej piękny uśmiech za zwy­kłą sztuczkę, roz­wią­zły gry­mas. Wie­rzyłby świę­cie, że ten uśmiech pod­szyty był fał­szem już w cza­sach, gdy jego wła­ści­cielka ucho­dziła za nie­winne dziew­czę, cóż za sta­ro­modne słowo, a przy­szłość była dla niej zamkniętą księgą, którą wkrótce miała otwo­rzyć rodząca się cie­ka­wość życia. Mówiąc pro­ściej, nale­żało przy­pusz­czać, że ta młoda kobieta upra­wiała naj­star­szy zawód świata, choć zawi­ło­ści sto­sun­ków mię­dzy­ludz­kich, zarówno dzien­nych, jak i noc­nych, pio­no­wych i hory­zon­tal­nych, obo­wią­zu­ją­cych w opi­sy­wa­nej tu epoce, każą prze­strzec przed zbyt pochop­nym wyda­wa­niem jed­no­znacz­nych sądów, wada, któ­rej zapewne ni­gdy nie prze­zwy­cię­żymy. Tak samo jak obraz chmur­nej Junony nie ozna­cza, że to mityczne uoso­bie­nie kobie­co­ści jest rów­no­cze­śnie sym­bo­lem kro­pel wody roz­pro­szo­nych w powie­trzu. Było oczy­wi­ste, że ta młoda kobieta szła do łóżka za pie­nią­dze, co pozwa­lało bez więk­szego ryzyka zali­czyć ją do grona pro­sty­tu­tek. Z dru­giej jed­nak strony robiła to tylko, z kim chciała i kiedy chciała, co z kolei pozwala wyklu­czyć ją z tej grupy zawo­do­wej. Należy przy­pusz­czać, że jak więk­szość ludzi, miała jakiś zawód, a w wol­nym cza­sie odda­wała się przy­jem­no­ściom, zaspo­ka­ja­jąc swoje natu­ralne potrzeby. Tak więc nie możemy z całą pew­no­ścią stwier­dzić, że była pro­sty­tutką, cho­ciaż nie ulega wąt­pli­wo­ści, że żyła, jak chciała, i czer­pała z tego wiele satys­fak­cji.

Kiedy wycho­dziła od leka­rza, zapa­dał zmrok. Nie zdjęła jed­nak oku­la­rów, gdyż raziło ją świa­tło lamp i neo­nów. Weszła do apteki, by wyku­pić prze­pi­sane przez leka­rza kro­ple. Nie zare­ago­wała na kąśliwą uwagę sprze­dawcy, który rzu­cił mimo­cho­dem, że tylko ludzie o nie­czy­stym sumie­niu muszą ukry­wać się przed świa­tem za ciem­nymi oku­la­rami. Nie prze­jęła się tą zło­śliwą uwagą. W końcu był to zwy­kły pomoc­nik apte­ka­rza, a poza tym uznała, iż to naj­lep­szy dowód, że ciemne oku­lary czy­nią ją bar­dziej intry­gu­jącą i przy­cią­gają męskie spoj­rze­nia. Mogła więc przy­pusz­czać, że wynik­nie z tego nie­jedno miłe spo­tka­nie, z któ­rego wycią­gnie wiele mate­rial­nych, jak rów­nież cie­le­snych korzy­ści. Męż­czy­zna, z któ­rym się umó­wiła, był jej zna­jo­mym i na pewno nie roz­gniewa się, jeśli mu powie, że nie może zdej­mo­wać oku­la­rów, co wię­cej, uwa­żała, że ta nad­gor­li­wość w speł­nia­niu pole­ceń leka­rza pozwoli jej prze­żyć coś nowego, eks­cy­tu­ją­cego. Po wyj­ściu z apteki zatrzy­mała tak­sówkę, podała nazwę hotelu i wygod­nie roz­sia­dła się na tyl­nym sie­dze­niu. Oddała się marze­niom o cze­ka­ją­cych ją roz­licz­nych przy­jem­no­ściach, począw­szy od pierw­szego dotyku warg, pierw­szej piesz­czoty aż do eks­plo­zji roz­ko­szy, po któ­rej zmę­czona i szczę­śliwa pad­nie na łóżko, jakby została ukrzy­żo­wana nie na krzyżu, lecz na strze­la­ją­cym racami magicz­nym kole. W tym miej­scu należy zauwa­żyć, że dziew­czyna w ciem­nych oku­la­rach sowi­cie i z nawiązką odpła­cała w natu­rze swoim klien­tom, oczy­wi­ście jeśli part­ner potra­fił spro­stać jej wyma­ga­niom, zarówno pod wzglę­dem wie­dzy, tech­niki, jak i syn­chro­ni­za­cji w cza­sie. Roz­my­śla­jąc o spo­tka­niu, przy­po­mniała sobie o kosz­tach wizyty u leka­rza i uznała, że nad­szedł czas, by pod­nieść wyso­kość świad­czeń, ten eufe­mizm wywo­łał uśmiech na jej twa­rzy, a ozna­czał po pro­stu opłatę za usługi.

Kazała tak­sów­ka­rzowi zatrzy­mać się kilka prze­cznic wcze­śniej. Wmie­szała się w tłum podą­ża­jący w tym samym kie­runku. Pod­dała się jego ryt­mowi, ano­ni­mowa i nie­winna. Pew­nym kro­kiem weszła do hotelu i udała się do baru. Zwy­kle pre­cy­zyj­nie okre­ślała godzinę spo­tka­nia, więc musiała pocze­kać, gdyż tym razem przy­szła za wcze­śnie. Zamó­wiła sok, który sączyła powoli, nie roz­glą­da­jąc się dookoła. Nie chciała, by wzięto ją za kobietę szu­ka­jącą przy­gód. Po chwili jak zwy­kła turystka, która wraca do swego pokoju po męczą­cym dniu spę­dzo­nym w muze­ach, skie­ro­wała się ku win­dzie. Należy tu zazna­czyć, że o ile cnota umac­nia się poprzez pełne wyrze­czeń dąże­nie do per­fek­cji, o tyle grzech jest bez­wstyd­nie fawo­ry­zo­wany przez los, gdy tylko bowiem kobieta pode­szła do windy, natych­miast otwo­rzyły się drzwi i wyszło z niej dwoje gości hote­lo­wych, star­sze mał­żeń­stwo. Dziew­czyna minęła ich, weszła do środka, naci­snęła guzik, trze­cie pię­tro, pokój numer trzy­sta dwa­na­ście, tam umó­wiła się na spo­tka­nie. Zapu­kała dys­kret­nie, drzwi od razu się otwo­rzyły, po dzie­się­ciu minu­tach była już naga, po pięt­na­stu ciężko oddy­chała, po osiem­na­stu szep­tała czułe słowa, choć prze­cież nie musiała uda­wać, po dwu­dzie­stu stra­ciła głowę, po dwu­dzie­stej pierw­szej minu­cie poczuła, że jej ciało roz­pada się na kawałki, minutę póź­niej krzy­czała z roz­ko­szy. Teraz, teraz, a kiedy zmę­czona i szczę­śliwa odzy­skała pano­wa­nie nad sobą, szep­nęła, Wciąż widzę wszystko biało.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Ensaio sobre a Cegu­eira

Copy­ri­ght © 1995, José Sara­mago

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2010, 2018

Copy­ri­ght © for the Polish trans­la­tion by Zofia Sta­ni­sław­ska

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki oraz ilu­stra­cja na okładce: Michał Paw­łow­ski / www.kre­ska­ikropka.pl

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Mia­sto ślep­ców, wyd. V, dodruk, Poznań 2019)

ISBN 978-83-8062-647-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08

fax: 61 867 37 74

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer