Męskim okiem - Bondyra Michał - ebook + książka

Męskim okiem ebook

Bondyra Michał

0,0

Opis

Pomysł na książkę zrodził się w wyniku życiowych obserwacji autora i refleksji nad jego rolą w rodzinie – rolą męża i ojca. 

Książka składa się z pięciu wyjątkowych wywiadów, bohaterami których są znani medialnie mężczyźni. Każda rozmowa skupiona jest wokół jednego z ważnych współczesnych tematów. Są to: relacje, czas, wzorce, świadectwo i język. Autor zaprasza nas do wspólnego odkrywania świata Aleksandra Machalicy, Macieja Małysa, Przemysława Babiarza, Rafała Patyry i Tomasz Zubilewicza.

Wywiady ze znanymi w medialnym świecie mężami i ojcami są jak kolejne etapy dochodzenia do prawdziwej, dojrzałej męskości, wyrażającej się w odpowiedzialnym ojcostwie. Są jak etapy wiązania krawata, kiedy to musisz wykonać określone kroki, żeby uzyskać finalny efekt. (fragment wstępu)

Punktem wyjścia wszystkich wywiadów jest kryzys męskości i szerzej kryzys moralny, tożsamościowy, który dotyka większości rodzin i relacji między jej członkami. Autor stawia ważne pytania: Czym jest ojcostwo? Na jakich fundamentach należy budować zdrową rodzinę? Jakie wartości przekazywać dzieciom? Kto może stanowić dobry wzór do naśladowania? Kim jest dzisiaj mężczyzna? Czy potrafimy go zdefiniować? 

Pięciu mężczyzn znanych ze szklanego ekranu, desek teatralnych oraz aren sportowych – mężów i ojców – odpowiada na postawione pytania oraz rozmawia z autorem na temat tego, jak dawać świadectwo wiary w trudnym środowisku show-biznesu, o wadze rodziny, o tym, jak cenne jest ojcostwo oraz o tym, jak budować relacje z żoną i dziećmi mimo permanentnego braku czasu.

Książka składa się z 5 rozdziałów. Każdy rozdział to jeden wywiad.

1. Rafał Patyra: O budowaniu gniazda i zapuszczaniu korzeni, czyli rzecz o wzorze dla współczesnego faceta
2. Maciej Małysa: Praktykujący wierzący w świecie nie-wiary, czyli rzecz o świadectwie
3. Przemysław Babiarz: W roli głównej, czyli rozważania o czasie
4. Tomasz Zubilewicz: Dziadek z klimatem, czyli rzecz o sile relacji
5. Aleksander Machalica: Dlaczego poezja i śląska gwara są zjawiskowe, a nie super, czyli rzecz o języku

Fragment książki – fragment wywiadu z Aleksandrem Machalicą

Czy rodzic powinien nauczyć się języka swoich dzieci?

Musi go zrozumieć na tyle, żeby mógł komunikować się ze swoimi dziećmi. Może czasem wtrącić jakieś slangowe słówko do rozmowy, pokazując w ten sposób, że wie, co dziecko do niego mówi. Ale nie powinien się silić na mówienie w tym języku, bo będzie w tym niewiarygodny. Pojedyncze słówko będzie jednak sygnałem, że jesteśmy ze swoimi dziećmi przynajmniej w tej warstwie językowej. Może też stworzyć szansę, że podrzucimy mu zamienniki z naszego języka. Wtedy dojdzie do takiej wymiany międzypokoleniowej. I do lepszego wzajemnego zrozumienia.

Jaka jest twoim zdaniem przyszłość naszego języka? Czy zmierzamy ku temu, że będzie on raczej skracany do minimum, ograniczany do przekazu informacji, emocji, czy jednak jest nadzieja, że w jakimś stopniu pozostanie bogaty w słownictwo, porównania i obrazy?

Język będzie ewoluował w stronę skrótów. To jednak wcale nie oznacza, że o tym malowniczym języku zapomnimy. Jeśli chcemy, żeby on się uchował, musimy nasz język pielęgnować. Musimy zainteresować młodych ludzi piękną polszczyzną przez odpowiednie procesy nauczania, także przez gwarę. Nie łudźmy się, że wszyscy młodzi to podchwycą. Ale jeśli będziemy pielęgnować i piękną polszczyznę, i gwarę, to zachowamy swoją tożsamość.

Język ściśle łączy się z kulturą – i tą wysoką, i tą niską, codzienną.

Oczywiście. Kultura wysoka wymaga zaangażowania wszystkich naszych zmysłów, wyłączenia się z codzienności, zmusza do pewnych refleksji. Kultura niska, masowa, ma dać nam komfort chwilowego zapomnienia, doraźnego relaksu, rozproszenia myśli. Myślę, że na wszystkich poziomach kultury można jednak dotrzeć do wnętrza człowieka.

Zaczęliśmy naszą rozmowę od tego, że sport to sfera cielesna, a aktorstwo to sfera ducha. Sfera ducha wiąże się też z… wiarą, Bogiem.

Nie jestem człowiekiem, który chodzi ze złożonymi rękoma i trwa w modlitwie. Nieustannie miotam się między wiarą a niewiarą, między grzechem a chęcią bycia bezgrzesznym. Wiara nie toleruje grzechu, a ten nieustannie próbuje zawładnąć moim doczesnym życiem. Grzech jest nieskomplikowany i ciągle tą swoją prostotą zachęca do przyjaźni. Wydaje się mówić: porzuć wiarę, a ulżysz sumieniu. Wierzyć to znaczy przyjąć Chrystusowe przesłanie zawarte w Biblii, a tym samym przyjąć za pewnik coś, czego nie możesz dotknąć, sprawdzić zmysłami. W sytuacjach trudnych przychodzą wątpliwości…

One przychodzą do każdego.

Ale dla mnie są szczególnie bolesne. Powodują wewnętrzny niepokój.

Niepokój to też część naszego człowieczeństwa. Mówisz o wierze językiem zwykłym, choć ludzie od lat kojarzą cię jako lektora Pisma Świętego, chociażby w Verba Sacra czy podczas niedzielnych mszy.

To, o czym wspomniałeś – czytanie słowa Bożego, interpretowanie go – postrzegam w kontekście służby. Choć działania na rzecz służby są bardzo wymagające i często niewygodne, to trzeba przełamywać samego siebie, z uporem przywracać w swoim myśleniu prawidłową hierarchię wartości. Hierarchię, w której to, co wiąże się z Bogiem, jest najważniejsze. „Bez Boga ani do proga”, jak mówiła moja mama.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 90

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

MĘSKO­ŚĆ. Świat de­fi­niu­je ją przez pry­zmat wy­glądu, kon­kret­nych za­cho­wań czy fi­zycz­nej siły. Ale to po­de­jście, choć słusz­ne, jest jed­nak moc­no po­wierz­chow­ne i nie­pe­łne. Praw­dzi­we­go fa­ce­ta ce­chu­ją nie tyl­ko przy­mio­ty fi­zycz­ne. Praw­dzi­wy mężczy­zna jest od­po­wie­dzial­ny, opie­ku­ńczy, nie ucie­ka przed pro­ble­mem, a sta­wia mu czo­ła, wy­stępu­je w obro­nie słab­szych – ko­biet i dzie­ci. Za­wsze sta­je za swo­ją ro­dzi­ną. Ta­kich fa­ce­tów jest dziś na­praw­dę wie­lu. Zda­rza się jed­nak, że na­wet oni cza­sa­mi się po­gu­bią. Po­trze­bu­ją wte­dy dro­go­wska­zu, bo­dźca, któ­ry spra­wi, że ich męsko­ść wró­ci na wła­ści­we tory.

KRY­ZYS. Dziś to sło­wo od­mie­nia­ne jest przez wszyst­kie przy­pad­ki. Mamy prze­cież kry­zys geo­po­li­tycz­ny, go­spo­dar­czy z ga­lo­pu­jącą in­fla­cją na cze­le, mie­li­śmy kry­zys zdro­wot­ny, od lat mamy też kry­zys mo­ral­ny. Ten ostat­ni do­ty­ka chy­ba naj­bar­dziej. Od­no­szę wra­że­nie, gra­ni­czące wręcz z prze­ko­na­niem, że jest on przy­czy­ną wszyst­kich po­zo­sta­łych. Bez mo­ral­ne­go ze­psu­cia, ego­izmu, na­sta­wie­nia na ci­ągłe bra­nie i sta­wia­nie na pierw­szym miej­scu wła­snej wy­go­dy i chęci po­sia­da­nia, kosz­tem cza­su na war­to­ścio­we re­la­cje z dru­gą oso­bą, nie by­ło­by po­zo­sta­łych wy­mie­nio­nych po­wy­żej pro­ble­mów.

Kry­zys mo­ral­ny do­ty­ka RO­DZIN. To on jest głów­nym po­wo­dem ich roz­kła­du. Licz­ba roz­wo­dów bije ko­lej­ne re­kor­dy nie tyl­ko na świe­cie, ale też w na­szym, przy­wi­ąza­nym do ro­dzin­nych war­to­ści, kra­ju. Re­la­cje sta­ją się nie­trwa­łe, po­wierz­chow­ne, a po­tem jak tan­det­ne pod­rób­ki pro­duk­tów, gdy się ze­psu­ją, lądu­ją w ko­szu. Przy­po­mi­na mi się moc­ne w swo­jej pro­sto­cie świa­dec­two star­sze­go pana, któ­ry na py­ta­nie dzien­ni­kar­ki o re­cep­tę na zwi­ązek trwa­jący pół wie­ku, od­po­wia­da, że jak coś się w jego re­la­cji z żoną psu­je, to po pro­stu to na­pra­wia­ją.

Kry­zys mo­ral­ny, ale i co za tym idzie to­żsa­mo­ścio­wy, za­nim do­tknie ro­dzin, jesz­cze wcze­śniej prze­orze mężów i oj­ców. Dla­cze­go ich, a nie żony i mat­ki – za­py­ta­cie? Bo, jak kie­dyś usły­sza­łem, to mężczy­zna jest PRZE­WOD­NI­KIEM po ży­ciu. W na­szą męską na­tu­rę wbu­do­wa­ne jest pa­trze­nie na to, z czym dłu­go­fa­lo­wo i stra­te­gicz­nie mu­si­my się zmie­rzyć. Naj­pierw uży­wa­jąc ro­zu­mu, po­tem emo­cji. W prze­ci­wie­ństwie do ko­biet. I nie, nie mam za­mia­ru dys­kre­dy­to­wać in­ne­go, ko­bie­ce­go po­de­jścia do ży­cia. Pa­nie w swo­jej em­pa­tii, emo­cjach, „ogar­nia­niu” świa­ta tu i te­raz są bez­błęd­ne! Ża­den z nas pew­nie na­wet w po­ło­wie nie po­tra­fi­łby za­ła­twić tylu spraw na­raz. Ale my­śle­nie stra­te­gicz­ne to na­sza do­me­na, choć na­tu­ral­nie, jak we wszyst­kim, i tu zda­rza­ją się wy­jąt­ki. Dla­te­go na­sza po­sta­wa, ge­sty, sło­wa sta­ją się wzor­cem lub an­tyw­zor­cem dla dzie­ci. To na­sze za­cho­wa­nie względem mamy tych dzie­ci de­ter­mi­nu­je to, jaki sza­cu­nek do sa­mych sie­bie będą mia­ły dziew­czyn­ki, gdy sta­ną się ko­bie­ta­mi i jaki sza­cu­nek do in­nych ko­biet będą mie­li sy­no­wie – przy­szli mężo­wie i oj­co­wie.

Bo OJ­CO­STWO to kwin­te­sen­cja męsko­ści. Oj­co­stwo, któ­re sta­wia gra­ni­ce, wy­ma­ga, uczy, ale też jest od­po­wie­dzial­ne i opie­ku­ńcze. Oj­co­stwo, któ­re rów­nież, a może przede wszyst­kim, po­ka­zu­je pa­le­tę ró­żnych WAR­TO­ŚCI. Na przy­kład wia­ry, bo to prze­cież oj­ciec jest ob­ra­zem BOGA. To jaki sto­su­nek ma tata do war­to­ści i wia­ry, jak ją po­ka­zu­je nie tyl­ko sło­wem, ale i co­dzien­nym dzia­ła­niem bu­du­je FUN­DA­MENT, na któ­rym dziec­ko, gdy doj­rze­je i do­ro­śnie, zbu­du­je wła­sną ro­dzi­nę. Do tego fun­da­men­tu wró­ci ono w mo­men­cie kry­zy­su, w cza­sie naj­wi­ęk­szej pró­by. To, jaka będzie war­to­ść tego fun­da­men­tu, za­le­ży oczy­wi­ście od nas, już dziś!

Kry­zys oj­co­stwa, a sze­rzej – męsko­ści, wi­ąże się z cy­wi­li­za­cją. Jej roz­wój nie jest ni­czym złym, ba! jest czy­mś ge­nial­nym, ale pod wa­run­kiem, że nie za­tra­ca­my się w tym, co ofe­ru­je nam świat, a mądrze z tego ko­rzy­sta­my, trzy­ma­jąc się wła­snych za­sad. Gdy w spo­sób bez­re­flek­syj­ny przyj­mu­je­my po­wie­la­ne kal­ki, któ­re każą go­nić za no­wym sa­mo­cho­dem, no­wym lep­szym smart­fo­nem, no­wym lap­to­pem, wa­ka­cja­mi ocie­ka­jący­mi luk­su­sem, tra­ci­my zdro­wy roz­sądek i z MĘŻCZY­ZNY od­po­wie­dzial­ne­go, kie­ru­jące­go się war­to­ścia­mi, sta­je­my się na­sta­wio­nym na kon­sump­cję wy­ro­bem mężczy­zno­po­dob­nym. Bo mo­żna mieć i być za­ra­zem, za­cho­wu­jąc zdro­wy ba­lans mi­ędzy po­sia­da­niem a tym, co na­praw­dę war­to­ścio­we – re­la­cja­mi z in­ny­mi i ko­dek­sem mo­ral­nym, któ­rym kie­ru­je­my się w ży­ciu. I coś w tym jest, że jak mówi Ra­fał Pa­ty­ra: „w cza­sach do­bro­by­tu mężczy­źni nie­wie­ście­ją i sta­ją się sła­bi, gnu­śni, le­ni­wi, zwra­ca­jąc uwa­gę tyl­ko na to, żeby mieć pe­łny brzuch”. Ja­sne, że świat robi wszyst­ko, żeby ta­kie za­cho­wa­nie uznać za nor­mę. Nie leży ono jed­nak w na­tu­rze fa­ce­ta. Fa­ce­ta-prze­wod­ni­ka, któ­ry od­po­wie­dzial­nie opie­ku­je się ko­bie­tą i ak­tyw­nie wy­cho­wu­je swo­je dzie­ci w war­to­ściach.

Po­my­sł na ksi­ążkę, któ­rą trzy­masz wła­śnie w ręce, zro­dził się z ob­ser­wa­cji i re­flek­sji nad tym, co od lat sam czu­ję. Zro­dził się rów­nież z co­dzien­nej wal­ki o by­cie do­brym mężem dla żony i oj­cem dla sy­nów. Wal­ki o brak hi­po­kry­zji, by sło­wa nie roz­mi­ja­ły się z czy­nem. Wal­ki o ujarz­mia­nie ego­izmu, na rzecz al­tru­izmu. Wal­ki o trzy­ma­nie się za­sad i Boga mimo co­dzien­nych upad­ków. Do tej wal­ki za­pra­szam też cie­bie. Pięć roz­mów ze zna­ny­mi w me­dial­nym świe­cie męża­mi i oj­ca­mi, są jak ko­lej­ne eta­py do­cho­dze­nia do praw­dzi­wej, doj­rza­łej męsko­ści, wy­ra­ża­jącej się w od­po­wie­dzial­nym oj­co­stwie. Są jak wi­ąza­nie kra­wa­ta, pod­czas któ­re­go mu­sisz prze­jść krok po kro­ku wszyst­kie eta­py, żeby uzy­skać fi­nal­ny efekt.

Na­szą pod­róż w głąb męsko­ści za­czy­na­my od wzo­ru. WZÓR, ide­ał to coś, bez cze­go nie spo­sób pó­jść da­lej. Wzo­rem jest Bóg z uni­wer­sal­ny­mi dla wszyst­kich war­to­ścia­mi chrze­ści­ja­ński­mi, któ­re wy­brzmią w wa­żnej, chwi­la­mi bar­dzo moc­nej roz­mo­wie z Ra­fa­łem Pa­ty­rą. Ra­fał opo­wia­da­jąc o swo­ich trud­nych, a na­wet gra­nicz­nych dla swo­je­go ma­łże­ństwa, do­świad­cze­niach, wska­zu­je na to, jak wy­cho­dzić z kry­zy­su, któ­ry może zruj­no­wać ro­dzin­ne ży­cie. Wska­zu­je też na świ­ęte­go Jó­ze­fa, któ­ry jako oj­ciec Je­zu­sa i mąż Ma­ryi po­sia­da wszyst­kie nie­zbęd­ne atry­bu­ty, żeby go na­śla­do­wać. To na­śla­do­wa­nie Jó­ze­fa dziś jest na­praw­dę trud­ne, bo od­po­wie­dzial­no­ść, za­ufa­nie Bogu, a gdy trze­ba usu­ni­ęcie się na dru­gi plan, wy­ma­ga wy­si­łku i… po­ko­ry.

Jak mie­rzyć się z tym w co­dzien­no­ści opo­wia­da Ma­ciej Ma­ły­sa. On – mimo wie­rzących ro­dzi­ców – stał się, jak sam mówi, nie­wie­rzącym-prak­ty­ku­jącym. Jego przy­kład po­ka­zu­je, że nie ma dro­gi, z któ­rej nie da się za­wró­cić. Że choć po­sta­wie­nie na war­to­ści w świe­cie ak­tor­skim jest trud­ne, to nie nie­mo­żli­we. Że od­wa­ga w da­wa­niu ŚWIA­DEC­TWA nie tyl­ko w ro­dzi­nie, ale i w śro­do­wi­sku pra­cy ma sens i… jest męska.

Żeby da­wać świa­dec­two tego, w co się wie­rzy, kim się jest, po­trze­ba CZA­SU. Prze­my­sław Ba­biarz z te­ma­tem cza­su ma do czy­nie­nia w spo­rcie, któ­ry ko­men­tu­je oraz w te­le­tur­nie­jach, któ­re pro­wa­dzi. Ale mówi o cza­sie istot­niej­szym niż ten an­te­no­wy, te­le­wi­zyj­ny, na­sta­wio­ny na ry­wa­li­za­cję. Wspó­łza­wod­nic­two jest wa­żne, ale sta­no­wi tyl­ko do­da­tek do tego, co naj­istot­niej­sze, czy­li cza­su dla Boga, dla ro­dzi­ny, dla bli­skich. Cza­su, któ­ry musi mieć ja­ko­ść. Bez niej jest cza­sem stra­co­nym, któ­re­go nie­kie­dy nie spo­sób nad­ro­bić.

Na­tu­ral­ną kon­se­kwen­cją cza­su jest RE­LA­CJA. Z To­ma­szem Zu­bi­le­wi­czem do­ty­ka­my głębo­kich re­la­cji nie tyl­ko z Bo­giem, ale i z żoną, dzie­ćmi, a ta­kże z wnu­ka­mi. Zna­ny pre­zen­ter po­go­dy zwra­ca w tym kon­te­kście uwa­gę na coś bar­dzo wa­żne­go, a mia­no­wi­cie na umie­jęt­no­ść słu­cha­nia. Bo często, jak mówi, nie­po­ro­zu­mie­nia wy­ni­ka­ją z tego, że nie po­tra­fi­my uwa­żnie słu­chać dru­gie­go czło­wie­ka. Słu­cha­nie jest pod­sta­wą trwa­łych re­la­cji, bo dzi­ęki temu po­znaj­my oso­bę, z któ­rą spędza­my czas i wcho­dzi­my z nią w głębo­kie, trwa­łe wi­ęzi.

W tym wszyst­kim wa­żny jest rów­nież JĘZYK, któ­rym ko­mu­ni­ku­je­my się z in­ny­mi. O sile prze­ka­zu ukry­tej w języ­ku roz­ma­wiam z Alek­san­drem Ma­cha­li­cą. Z nim pod­ró­żu­je­my przez język uży­wa­ny w domu, język ksi­ążek, język po­dwór­ka, wresz­cie język re­gio­nu i te­atru. Ma­cha­li­ca po­ka­zu­je, jak wa­żne są sło­wa od­po­wied­nio do­bra­ne do sy­tu­acji i do roz­mów­cy. Do­ty­czy to nie tyl­ko wspó­łpra­cow­ni­ków, ko­le­gów, przy­ja­ciół, żony, sy­nów, ale i sa­me­go Boga.

Czy te wszyst­kie roz­mo­wy z męża­mi i oj­ca­mi, któ­rzy dzie­lą się swo­im nie­raz trud­nym do­świad­cze­niem będą po­moc­ne w two­jej pod­ró­ży w głąb męsko­ści? Mam na­dzie­ję, że tak! War­to też, żeby prze­czy­ta­ła je two­ja żona, a może mama czy cór­ka. Dla­cze­go? Żeby po­zna­ły z czym mie­rzą się wspó­łcze­śni mężczy­źni i jak do tego zma­ga­nia pod­cho­dzą. Pa­mi­ętaj, że nikt nie jest do­sko­na­ły. Ale ta wie­dza nie zwal­nia nas z wal­ki, z pod­no­sze­nia się z upad­ków. Żeby wal­czyć, trze­ba zro­zu­mieć po co to się robi. Tego zro­zu­mie­nia, któ­re do­pro­wa­dzi do zmia­ny, nie­za­le­żnie od tego, któ­ry etap wi­ąza­nia kra­wa­ta męsko­ści jest dla cie­bie tym naj­trud­niej­szym, z ser­ca to­bie ży­czę!

Mi­chał Bon­dy­ra

Często jest tak, że ko­men­ta­to­rzy spor­to­wi to nie­zre­ali­zo­wa­ni spor­tow­cy, na przy­kład pi­łka­rze. Dla­cze­go więc Ty za­miast no­ga­mi, pra­cu­jesz gło­sem?

– Na­wet nie wiesz, jak bar­dzo chcia­łem pra­co­wać no­ga­mi na bo­isku. Już w szko­le pod­sta­wo­wej ce­lem nu­mer je­den w moim ży­ciu było za­gra­nie w pi­łkar­skiej re­pre­zen­ta­cji Pol­ski. Choć w pi­łkę za­wo­do­wo gra­łem bli­sko 16 lat, ni­g­dy nie­ste­ty go nie zre­ali­zo­wa­łem. Za­gra­łem za to kil­ka razy w pi­łkar­skiej re­pre­zen­ta­cji Pol­ski dzien­ni­ka­rzy. Swo­je zro­bi­ły też kon­tu­zje. Gdy stu­dio­wa­łem na AWF za­cząłem mieć kło­po­ty z ko­la­na­mi. Naj­pierw usu­ni­ęto mi łękot­ki, po­tem dwa razy ze­rwa­łem wi­ęza­dła krzy­żo­we. Wte­dy, w la­tach 90. XX wie­ku, me­dy­cy­na nie była na tak wy­so­kim po­zio­mie, jak te­raz. Pew­nie też za­bra­kło mi tro­chę ta­len­tu. Kil­ku­na­sto­let­nia przy­go­da ze spor­tem dała mi jed­nak bar­dzo wie­le. To dzi­ęki niej po­zna­łem za­pach szat­ni, re­la­cje za­wod­nik-tre­ner czy tre­ner-za­wod­nik, bo prze­cież z wy­kszta­łce­nia je­stem rów­nież tre­ne­rem dru­giej kla­sy. To wszyst­ko spra­wia, że ła­twiej mi się wczuć w ka­żdą ze stron, a dzi­ęki temu być bar­dziej obiek­tyw­nym w dzien­ni­kar­skich oce­nach.

Stąd dzien­ni­kar­stwo spor­to­we?

– Tak. W szó­stej kla­sie szko­ły pod­sta­wo­wej wy­my­śli­łem so­bie plan B: w wy­pad­ku, gdy nie uda mi się zro­bić ka­rie­ry pi­łkar­skiej, zo­sta­nę dzien­ni­ka­rzem spor­to­wym w te­le­wi­zji. No i pro­szę, tak się wszyst­ko po­ukła­da­ło, że dziś dzień po dniu spe­łniam swo­je ma­rze­nia. Je­stem do­wo­dem na to, że je­śli wło­żysz masę upo­ru, siły i pra­cy w to, co uro­dzi­ło ci się w gło­wie, to może się to kie­dyś spe­łnić. Mój sen spe­łnia się ka­żde­go dnia i do­brze mi z tym.

Dla­cze­go szkla­ny ekran, a nie szpal­ty ga­zet?

– Ale ja za­czy­na­łem od pi­sa­nia! Przez te kon­tu­zje mu­sia­łem wzi­ąć pó­łrocz­ny urlop dzie­ka­ński na uczel­ni. Po­my­śla­łem, że to będzie do­bry czas, żeby wresz­cie za­cząć re­ali­zo­wać się dzien­ni­kar­sko. Wcze­śniej w szko­le pi­sy­wa­łem już do szkol­nych ga­ze­tek. W li­ceum w „Cre­do” re­da­go­wa­łem ca­łkiem ob­szer­ny blok spor­to­wy, wcze­śniej w pod­sta­wów­ce po­ru­sza­łem już spra­wy spo­łecz­ne.

Spra­wy spo­łecz­ne? Brzmi po­wa­żnie!

– W czwar­tej kla­sie pod­sta­wów­ki wy­sze­dł prze­pis na­ka­zu­jący zmia­nę obu­wia w szko­le z bu­tów na kap­cie. Na­zy­wa­li­śmy je „wy­wrot­ka­mi”. Roz­pęta­li­śmy wte­dy wraz z ko­le­ga­mi kam­pa­nię prze­ciw­ko „wy­wrot­kom”. Pi­sa­li­śmy tek­sty, two­rzy­li­śmy pla­ka­ty, któ­re po­tem w pe­łnej kon­spi­ra­cji wy­wie­sza­li­śmy na szkol­nych ko­ry­ta­rzach. Pa­mi­ętam, że wy­my­śla­łem na nie ry­mo­wa­ne ha­sła, na­wi­ązu­jące do boj­ko­tu no­sze­nia tych kap­ci. W ko­ńcu przez dy­rek­cję mu­sie­li­śmy ska­pi­tu­lo­wać.

Cia­ło pe­da­go­gicz­ne wy­gra­ło. W szko­le rzecz częsta. No do­brze, ale wró­ćmy do two­je­go urlo­pu dzie­ka­ńskie­go…

– Wła­śnie... W War­sza­wie ist­nia­ło wte­dy pry­wat­ne Cen­trum Dzien­ni­kar­stwa. Na ka­żdy z trzech wy­dzia­łów: pra­so­wy, te­le­wi­zyj­ny i ra­dio­wy przyj­mo­wa­li tyl­ko po 15 osób. Chęt­nych, jak się do­my­ślasz, było bar­dzo wie­lu. Pa­mi­ętam, że na eg­za­mi­nach sie­dzia­łem w ław­ce z Pa­try­cją Mar­kow­ską. Chy­ba do­brze, że się wte­dy nie do­sta­ła, bo dzi­siaj robi ka­rie­rę mu­zycz­ną. Ja za to do­sta­łem się na wy­dział pra­so­wy. Fa­chu uczy­ły nas wte­dy au­to­ry­te­ty dzien­ni­kar­skie, czyn­ne w za­wo­dzie, ta­kie jak cho­ćby mój obec­ny re­dak­cyj­ny ko­le­ga Krzysz­tof Skow­ro­ński. Ci lu­dzie mie­li wie­le przy­dat­nej, ży­cio­wej i prak­tycz­nej wie­dzy do prze­ka­za­nia. Mie­li też oczy­wi­ście kon­tak­ty, któ­ry­mi się z nami dzie­li­li, po­le­ca­jąc nas w ró­żne miej­sca do pra­cy. Z tej gru­py dzien­ni­ka­rzy pi­szących, jako pierw­szy do­sta­łem od wy­kła­dow­ców zie­lo­ne świa­tło, żeby pró­bo­wać za­cze­pić się w ja­kie­jś re­dak­cji.

Jak za­cząłeś po­szu­ki­wa­nia tej pierw­szej re­dak­cji?

– Po­sze­dłem do kio­sku Ru­chu, wy­ku­pi­łem kil­ka­na­ście dzien­ni­ków i za­cząłem wy­dzwa­niać do re­dak­cji ka­żde­go z nich z py­ta­niem czy nie po­trze­bu­ją dzien­ni­ka­rza, któ­ry pi­sa­łby o spo­rcie. W pierw­szych dzie­si­ęciu grzecz­nie mi od­mó­wio­no, w je­de­na­stym za­pro­szo­no na roz­mo­wę. Tą ostat­nią był „Nasz Dzien­nik”.

A na­stęp­ną umo­wę pod­pi­sa­łeś z… TVN-em. No po­wiem to­bie, na­praw­dę spo­ry roz­rzut!