Mesjaniści i słowianofile - Marian Zdziechowski - ebook

Mesjaniści i słowianofile ebook

Marian Zdziechowski

0,0

Opis

Pierwsza polska praca naukowa o literaturach słowiańskich, jednocześnie pierwsza z najważniejszych publikacji Mariana Zdziechowskiego.

Po ukończeniu rosyjskiego gimnazjum w Mińsku Marian Zdziechowski rozpoczął studia na Wydziale Historyczno-Filologicznym Uniwersytetu Petersburskiego na kierunku filologicznym, jednak słabe wyniki po pierwszym roku zmusiły go zapisania się na Uniwersytet w Dorpacie, który pomyślnie ukończył. Następnie uzupełniał wykształcenie za granicą: w Grazu i Genewie uczęszczał na wykłady z historii literatury i nauk o społeczeństwie, w Zagrzebiu poznawał historię literatury południowosłowiańskiej. Po powrocie do Petersburga rozpoczął intensywną pracę naukową i po roku, w 1887, opublikował pierwszą swoją książkę: wydane po rosyjsku pod pseudonimem „M. Ursyn” dzieło Очерки из психологии славянского племени. Славянофилы (Szkice z psychologii plemienia słowiańskiego. Słowianofile). Książka nie spotkała się z tak szerokim odzewem, jak tego oczekiwał autor, szczególnie krytyczni byli wobec niej recenzenci ukraińscy, Iwan Franko i Mychajło Hruszewski. Zawiodły również rachuby na otrzymanie stopnia naukowego i uzyskanie stanowiska na którymś z uniwersytetów w Imperium Rosyjskim. W 1888 Zdziechowski przeniósł się do Krakowa, kwitnącego centrum polskiej kultury w monarchii austro-węgierskiej. Tutaj jego rozprawa, opublikowana w polskiej wersji pod znacząco zmienionym tytułem Mesjaniści i słowianofile. Szkice z psychologii narodów słowiańskich, stała się podstawą do uzyskania przez niego stopnia doktorskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, co zapoczątkowało jego karierę akademicką.

Zasadniczym celem książki Zdziechowskiego jest przedstawienie zjawiska „patriotyzmu mistycznego” w twórczości autorów słowiańskich epoki romantyzmu. Na przykładach biografii i wybranej twórczości literackiej Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, a także Chomiakowa i innych autorów rosyjskich oraz Szewczenki, Gogola i Preradovića autor stara się wykazać tezę o wspólnym charakterze ludów słowiańskich i wynikającej z niego jednakowej skłonności do snucia historiozoficznych koncepcji o wyjątkowej religijno-politycznej misji dziejowej własnego narodu lub całej Słowiańszczyzny.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Marian Zdziechowski
Mesjaniści i słowianofile
Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne Rodzaj: Epika Gatunek: Rozprawa

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 455

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marian Zdziechowski

Mesjaniści i słowianofile

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN-978-83-288-6744-4

Mesjaniści i słowianofile

Szkice z psychologii narodów słowiańskich

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Przedmowa

Rasa i otoczenie — te dwa czynniki, składając się na wytworzenie indywidualności autora, rozwijają i potęgują pewne rysy jego istoty duchowej (qualité maîtresse), które nadając kierunek całej jego twórczej działalności, stanowią klucz do wyjaśnienia jego życia i dzieł. Wynalezienie owych rysów, umiejętne ich odcieniowanie, wreszcie wykazanie związku ich z rasą, do której należał, i z otoczeniem, wśród którego wyrósł, wychował się i żył autor, powinny stanowić główne zadanie krytyków psychologów. Zasadę tę pierwszy uformułował Taine1 i ze świetnym skutkiem zastosował ją do badań literatury i sztuki we Francji, w Anglii, we Włoszech i w Holandii. Brandes2 znów pominął, niestety, w Prądach literatury XIX wieku zalecaną przez wielkiego mistrza krytyki francuskiej psychologię narodów, ale natomiast z wielkim talentem użył metody porównawczej, którą cokolwiek za mało uwzględnił Taine.

Otóż połączyć Taine’a z Brandesem — stanąć na Taine’owskim stanowisku psychologii jednostek i szczepów i zajrzeć w głąb duszy autora oraz narodu, który go wydał, a następnie, idąc w ślad za Brandesem, ogarnąć okiem pokrewne objawy wśród innych narodów i plemion — oto, zdaniem moim, ideał krytyki.

Do ideału tego staramy się dążyć w miarę sił naszych.

Przedmiot pracy niniejszej stanowią prądy patriotyczno-mistyczne u nas i w Słowiańszczyźnie — w pierwszej połowie bieżącego stulecia. Kierunek ten, znany pod nazwą mesjanizmu u nas, a słowianofilstwa w Rosji, obfite daje pole do spostrzeżeń porównawczo psychologicznych, stanowi bowiem charakterystyczną właściwość plemienia naszego. Polega on na tym, że rozpowszechniony w Europie od czasu wojen Napoleona I ruch narodowościowy przejawił się pośród narodów słowiańskich w formie mistycznej wiary w opatrznościowe ich posłannictwo — w przyszłe moralne, a na chrześcijańskim gruncie oparte odrodzenie zmaterializowanej i zbutwiałej Europy dzięki życiodawczemu pierwiastkowi uczucia, który tylko Słowianie umieli w sobie przechować w pierwotnej czystości i który przeto wprowadzić mają do dziejów świata. Tę szatę mistyczną przybrały dążenia narodowe w epoce współczesnej u nas i u naszych pobratymców tylko, niegdyś zaś u Żydów.

Studium moje jest pierwszą pracą porównawczą w zakresie nowożytnych literatur słowiańskich. Wstąpiłem na niwę dotąd dziewiczą, z tego powodu nie mogłem jej od razu całkowicie obrobić — przechodziło to siły moje. Nie dotknąłem wcale mistycznych majaczeń Słowaków i Czechów o wszechsłowiańskiej jedności, a co ważniejsza, pozostawiłem na uboczu naszą bogatą, oryginalną, a mesjanicznymi dążnościami zabarwioną filozofię, której nikt dotąd wszechstronnej nie poddał analizie, wówczas gdy o mistrzach poezji naszej posiadamy wyczerpujące prace Chmielowskiego, Klaczki, Małeckiego, Nerynga, Tarnowskiego, Spasowicza i Tretiaka. Zamiast obrazu jednolitego, a wyczerpującego daję tylko szereg powiązanych jednością myśli szkiców, w których poruszam pewną tylko ilość faktów i główne osoby. Do charakterystyki wieszczów naszych szczegółów nowych nie dodaję, opieram ją na źródłach znanych, ale nowe jest stanowisko autora.

Pragnąłbym gorąco, aby książka ta znalazła odgłos nie tylko u nas, ale i u braci Słowian, aby zachęciła ich do pilniejszego zajęcia się ojczyzną naszą, którą, niestety, tak mało znają, a bodaj że i znać nie chcą.

*

Nadmienię, że do badań literatur słowiańskich w kierunku porównawczym, zachęcił mnie pan Paweł Wiskowatow, profesor literatury rosyjskiej w uniwersytecie dorpackim. Jemu też dedykowałem pracę niniejszą, która wyszła w przekładzie rosyjskim pierwej, nim mogła ujrzeć światło dzienne w szacie polskiej.

Adam Mickiewicz

1823–1841

W roku 1823 wyszedł z druku drugi tomik poezji Mickiewicza zawierający Grażynę i Dziady (II i IV część), sąsiedztwo godne uwagi ze względu na nieskończoną różnicę tych dwóch utworów. Epiczny, iście homerowski spokój Grażyny obok szału uczucia, które jak potok rozhukany, a granic swych przyrodzonych nieznający, porywało i zapełniało duszę wielkiego wieszcza w Dziadach! Okoliczność ta tak wybitnie, zdaniem moim, charakteryzuje umysł i usposobienie mistrza Adama, iż wymaga dłuższego i głębszego zastanowienia. W lecie 1819 r. Mickiewicz poznał i pokochał całą siłą duszy młodej, a niezajętej żadnym innym uczuciem i niezmąconej brudem uciech zmysłowych pannę Marię Wereszczakównę. Była już wprawdzie przyrzeczona innemu, również pod względem rodu i majątku stała na wyższym szczeblu społecznym niżli poeta nasz, nadziei przeto nie mógł żywić żadnej, a jednak gorącość duszy jego podziałała na dziewczynę, z natury usposobioną do marzeń, odpłacała mu poniekąd wzajemnością, stąd też poeta nie przestawał w głębi duszy łudzić się, że pragnienia jego urzeczywistnią się. Nie poddał się nawet rozpaczy wówczas, gdy (pod koniec 1820 r.) po rozmowie poufnej z narzeczonym Maryli dobrowolnie i na zawsze od niej się usunął: wtedy to bowiem napisał poświęconą Maryli balladę To lubię, treść której stanowiły wzajemne stosunki kochanków przedstawione w sposób humorystyczno-wesoły. Dopiero w lutym 1821 r. na wieść o ślubie Maryli pochłonęła go boleść wielka, przechorował ją poeta ciężko, myślał nawet o samobójstwie; tak iż przyjaciele chcąc ulżyć rozrywką jego rozpaczy, postarali się dlań o urlop roczny i wyrwany z samotności kowieńskiej Mickiewicz spędził w Wilnie szkolny rok 1821/22.

Miłość nieszczęśliwa powiązała mu się z myślą o samobójstwie jako jedynym wyjściu z nieszczęścia i wywołała w duszy wieszcza obrazy wracających z tamtego świata samobójców oraz ich pośmiertnych z kochanką stosunków. Owocem myśli tych był przede wszystkim Upiór, potem dopiero Dziady.

Serce ustało, pierś już lodowata, 
Ścięły się usta i oczy zawarły, 
Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata. 
Cóż to za człowiek? Umarły.3

Otóż nieboszczyk ten co roku w dzień zaduszny odwala mogiłę i błąka się „aż do niedzieli czwartej” po świecie, szukając tej, którą kochał za życia, po upływie zaś terminu wraca do grobu „opadły na sile z piersią skrwawioną, jakby dziś rozdartą”. Skarg jego podsłuchał pewien stary zakrystian, zawierają się one w następującym czterowierszu:

O sprawiedliwy, lecz straszny wyroku! 
Ujrzeć ją znowu, poznać się, rozłączyć, 
I to, com cierpiał, to cierpieć co roku, 
I jakem skończył — zakończyć! 

A zatem jako karę za błąd musi każdego roku powracać na ziemię, tam powtarzają mu się katusze dawnej miłości, kończące się samobójstwem.

Upiora pisał Mickiewicz w chwili największej rozpaczy miłosnej, bo w pierwszej połowie 1821 roku. Widocznie lubował się bardzo tą myślą, jeśli rozwijał ją nadal, aż rozszerzył wkrótce do zakresu Dziadów. Uroczystość ta gminna, polegająca na wyzywaniu dusz czyśćcowych i uśmierzaniu mąk ich za pomocą pokarmów i napojów, mająca zaś miejsce na cmentarzach, w nocy i w Dzień Zaduszny, uderzała od dzieciństwa wyobraźnię poety, w danym zaś wypadku wyśmienicie dawała się zastosować do utworu o szerszych rozmiarach, a mającego przedstawić cierpienia młodzieńca, który życie sobie odebrał wskutek zawiedzionej miłości. Dzieła swego wieszcz nie dokończył. W 1823 roku wydał tylko II i IV część: z pierwszej pozostały fragmenty, właściwej trzeciej nie pisał wcale, chociaż nazwą tą ochrzcił część, której wypadałoby nosić miano drugiej, napisał ją bowiem poeta później znacznie, natchniony wypadkami 1830–31 roku, w pierwszym więc planie Dziadów nie mógł jej mieć na myśli. Otóż część druga, jak słusznie twierdzi Tretiak, autor znakomitej pracy Mickiewicz w Wilnie i Kownie, odgrywa znaczenie tylko dekoracyjne, jest rodzajem wstępu do dzieła: bohater nie występuje tu wcale, a wystawiony wyłącznie sam obrzęd święta Dziadów, jak go lud nasz pojmuje i dokonywa. Część ta obchodzi nas jedynie ze względu na myśl o odpowiedzialności pośmiertnej za życie doczesne, którą tu autor przeprowadza. Na wzywanie guślarza, spełniającego obrzęd wraz z tłumem wieśniaków na cmentarzu, zjawiają się zrazu dusze dwojga dziatek-aniołków, proszących o parę ziarnek gorczycy, bo:

Bo słuchajcie i zważcie u siebie, 
Że według Bożego rozkazu 
Kto nie doznał goryczy ni razu, 
Ten nie dozna słodyczy w niebie.4

Następnie zstępuje z piekieł duch pana okrutnego, który znęcał się za życia nad poddanymi, po śmierci zaś, dręczony za to przez kruki, sowy i widma jakieś nocne, ogłasza następujący wyrok niebios:

Sprawiedliwe zrządzenie Boże, 
Bo kto nie był ni razu człowiekiem, 
Temu człowiek nic nie pomoże. 

Nareszcie duch pasterki cierpiącej męki czyśćcowe za karę, że żyjąc na świecie, nie żyła dla świata i choć piękna i kochana, gardziła miłością, nie umiejąc spocząć na jednym uczuciu; mówi, ona co następuje:

Bo słuchajcie i zważcie u siebie, 
Że według Bożego rozkazu, 
Kto nie dotknął ziemi ni razu, 
Ten nigdy nie może być w niebie. 

Wyrażona w tych słowach chrześcijańska idea ścisłej łączności pomiędzy ziemskim a zagrobowym życiem ważna jest z tego powodu, że poeta przeprowadza ją również i w części IV, stanowiącej najzupełniejszy wyraz uczuć miłosnych, które w tej epoce pochłaniały duszę jego. Miłość natchnęła najwspanialsze dzieła sztuki, słuszne przeto zajęcie wzbudzać w nas powinien utwór, w którym największy z poetów polskich wylał gorące i długotrwałe uczucie swoje ku Maryli. Przeczytawszy jednak, doznamy niechybnie rozczarowania, nie znalazłszy w poemacie tych uciech estetycznych, których mogliśmy się spodziewać. Dlaczego? Aby się przejąć do głębi dziełem mistrza, trzeba umieć dostroić się do wysokości jego uczucia, które nie zawsze i nie każdemu bywa dostępne; stąd też zarzut wieszczowi uczynić można, że polotu swego nie umiał obniżyć, że przeto stał się zrozumiały ledwo dla szczupłego grona wybranych, wówczas gdy sztuka powinna być dostępna kołom jak najszerszym. Aby stworzyć dzieło artystyczne, trzeba być panem swych uczuć; równowaga ducha o tyle jest niezbędna, że w przeciwnym razie uczucie, zapanowawszy samowładnie w duszy poety, pozbawia go zmysłu miary estetycznej, fantazji zaś odejmuje skrzydła. Najwięksi poeci miłości tworzyli dzieła swe w chwilach, w których uczucie utraciło już siłę pierwotną, i mogąc przeto5 zapanować nad pomysłem, śmiało czerpali w skarbnicy fantazji. Najpiękniej u nas pisał o miłości Słowacki, tymczasem nie kochał się nigdy w bohaterce, którą tak cudownie ubrał w kwiaty swojej płomiennej fantazji, w chwili zaś, gdy tworzył, wspomnienie o odbytej z nią wycieczce po górach i jeziorach Szwajcarii było dlań tylko pełnym uroku marzeniem, ubarwiającym powszednią prozę życia. To samo mniej więcej zastosować można do Petrarki6, Lamartine’a7, Rückerta8, Heinego9 i tylu innych, których lira erotyczna wiecznie nas zachwycać będzie. Ale w jakże odmiennym stanie znajdował się Mickiewicz, gdy pisał Dziady; bolał wówczas i szalał z boleści. Nareszcie uczucie wybuchnęło na zewnątrz wspaniałym, lecz niszczącym płomieniem, wyszło stąd dzieło niedoścignionego pełne natchnienia, pełne uczucia posuniętego prawie do ekstazy, lecz z tego właśnie powodu nieodpowiadające wymaganiom harmonii artystycznej: aby się nim przejąć należycie, trzeba chyba samemu być w stanie zrozpaczenia po zawiedzionej miłości, inaczej albo się znużymy, starając się przejąć potęgą uczucia i natchnienia poety, albo utwór zbyt słabo odczujemy — i pozostanie niezadowolenie, że zabrakło skrzydeł, by iść w ślady za mistrzem poezji polskiej.

Z powodu okoliczności powyższych w części tej panuje nieład — w gruncie rzeczy pozorny tylko, a jednak znacznie utrudzający streszczenie, myśl tu nie płynie ciągiem jednym i całość przedstawia się jako zbiór przejmujących boleścią i rozpaczą wynurzeń niepowiązanych jednością planu, lecz będących wynikiem przypadkowych skojarzeń. Bohater poematu, Gustaw, zjawia się wieczorem w plebanii w dziwacznym stroju, przypominającym pustelnika, i z wyrazem obłąkania na twarzy; w obecności księdza starego i dwojga dzieci puszcza wodze rozpaczy i podniecony do nieprzytomności, wygłasza moc wielką bezładnych utyskiwań, które kończy samobójstwem; na zapytanie księdza, kim on jest, odpowiada, że trupem — pustelnikiem, że umarły dla świata; zaproszony do ogrzania się przy kominku, wskazuje na pierś swą i śpiewa, że tam we wnętrzu taki żar płonie, że stopiłby kruszce i głazy, że wobec niego niczym jest ogień kominka. Z urwanych skarg i westchnień jego domyśla się ksiądz, iż uczucie nieszczęśliwe jest przyczyną obłąkania, lecz na zapytanie staruszka, jak dawno płacze po swej stracie, zamiast odpowiedzi wyrusza na podwórze i powraca, ciągnąc za sobą gałąź jedliny, przedstawia ją jako towarzysza niedoli, który opowie dzieje smutnej miłości, gdyż zdaje mu się w chwili tej, że gałąź owa jest właśnie listkiem cyprysu, który otrzymał od kochanki na wieczną pamiątkę przy pożegnaniu. Pod wpływem wspomnienia zawsze świeżego w pamięci w ślicznych opowiada wyrazach o chwili rozstania; opowiadanie to, odnawiając rany niezagojone, rzuca go w nowy szał rozpaczy i Gustaw śpiewa wtedy śliczną pieśń Schillera10 z trylogii Wallenstein:

Pocałunek jej, ach, nektar boski! 
Jako płomień chwyta się z płomieniem, 
Jak dwóch lutni zlewają się głoski, 
Harmonijnym ożenione brzmieniem. 

„Księże — zwraca się do starca — o nie! Ty tego nie czujesz obrazu! Ty cukrowych ust lubej nie tknąłeś ni razu!”

Rozpalony odgłosem pogrzebionych, niestety, rozkoszy, nuci znów zwrotkę o pocałunku i porywa dziecię, chcąc je uścisnąć; dziecię ucieka, ucieczka ta znów go przenosi z chwilowego szału w rozpamiętywania dziejów uczucia — bolesne, a gorączkowe i urwane: „I czegóż ona przede mną uciekła? Czyliż11 ją śmiałem przerazić wejrzeniem? Czyli12 słówkiem lub skinieniem?”. Ksiądz, chcąc go pocieszyć, opowiada, że rozumie jego boleść, gdyż i on kiedyś miał żonę, którą kochał, a którą stracił. Lecz dziwnie brzmi na to odpowiedź pustelnika:

Słuchaj, przyjmij pociechę, małżonku strapiony, 
Żona twoja przed śmiercią już była umarłą. 

Gdyż dwa są rodzaje śmierci — jedna śmierć jest pospolita, tą umierają wszyscy prawie ludzie i wyobraźnia kochanka nastrojona na smutną nutę roztacza obraz skonu13 młodej dziewczyny kochanej i zaręczonej.

Ale jest straszniejsza druga, 
Bo nie umarza od razu, 
Powolna, bolesna, długa. 
Śmierć ta dwie społem osoby ugodzi, 
Lecz moje tylko zabija nadzieje, 
Drugiej bynajmniej nie szkodzi. 

Śmierć taka jest udziałem kochanka, gdy lubą14 jego oddają obcemu. W podobny sposób rzecz się ciągnie dalej: znajdujemy piękne, choć bolesne narzekania, że miłość zrobiła go komarem, że duch jego nie zapala się więcej przy rymie wieszczym, że czyny wielkie nie budzą w nim zapału, bo jedna tylko jest iskra w duszy, zapala się ona raz tylko w wieku młodocianym, „czasem roznieca ją ogień Minerwy15”, czasem duma i chęć wyniesienia się, lecz w nim iskrę tę zapaliło „oko niebianki”, stąd iskra ta „trawi się w sobie, świeci sama sobie, jako lampa w rzymskim grobie”, przygasło zaś dążenie do sławy i do wielkości. Inny ustęp świadczy o przedziwnej czystości uczuć poety: rysy kochanki przeniósł na obrazek.

Ach, ja tak ją na martwym ubóstwiam obrazku, 
Że nie śmiem licem skazić jej bezbronnych ustek, 
I gdy dobranoc daję przy księżyca blasku 
Albo jeśli w pokoju lampa jeszcze płonie, 
Nie śmiem rozkryć mych piersi, z szyi odpiąć chustek, 
Nim jej listkiem cyprysu oczu nie zasłonię! 

Wiecznie obecny w sercu jego obraz kochanki broni przystępu myślom brudnym. Następnie Gustaw i ksiądz poznają się wzajemnie, staruszek był niegdyś nauczycielem jego, przytomność wraca Gustawowi, wspomina swe lata dziecięce, gdy unosiły go czyny Godfryda16 i Jana III17, i z większym panowaniem nad sobą, choć z nie mniejszą boleścią, opowiada jak po latach niebytności zwiedził te miejsca, w których oddychał niegdyś miłością, powoli jednak daje folgę boleści, aż wreszcie z piersi jego wyrywa się skarga, stanowiąca punkt kulminacyjny utworu, a słusznie przez Tretiaka nazwana najpiękniejszą symfonią uczuć. Rzecz się zaczyna od żalu cichego, że Bóg ich urządził ku wspólnemu życiu, że łączyła ich dziwna odpowiedniość charakterów, tymczasem węzły, jakby przez Boga samego osnute, rozstrzygnęła ona; myśl ta, wtrącając go w uniesienie namiętne, dyktuje mu przekleństwa przeciwko niej i w ogóle przeciwko kobietom: „Kobieto, puchu marny, ty wietrzna istoto!”. Jakaż przepaść między nim a nią! Ją blask złota oślepił, jemu zaś, gdyby ukazała się kobieta „piękniejsza niźli poetów zmyślenia, niźli ty nawet”, gdyby za chwilkę z nią spędzoną obiecywała „wszystkie złoto Tagu”, nawet królestwo w niebie „oddałbym ją za ciebie — za słodycz twego jednego spojrzenia”. Pozostaje mu ukarać zwodnicę; ze sztyletem w ręku, a wściekłością w duszy śpieszy, by zemsty dokonać, lecz „o nie, nie... nie! żeby ją zabić, trzeba być pierwszym z szatanów”. I rzuca sztylet. „Niech ją własna pamięć goni”. Pójdzie tylko na ucztę godową, nie powie jej nic, ale „cisnę okiem jadowitej żmii, wgryzę się jak piekielny dym pod jej powieki i w głowie utkwię na wieki. Będę jej myśli czyste przez cały dzień brudził i w nocy ją ze snu budził”. Lecz zamiar kalania Maryli kojarzy się w tej chwili z obrazem kochanki promieniejącej blaskiem czystości i poezji, a tak czułej na każde wzruszenie, na każdy wyraz przyostry, tak umiała ona lotem promyka przenikać w serce jego i zgadywać najtajniejsze uczucia. Roztkliwiony poeta wyrzuty, które zwracał ku kochance, zwraca ku sobie samemu: wszak nie obiecała ona jemu nigdy nic, sam „urojone żywił mamidła”, ale teraz poprzestałby na względach maleńkich, gdyby mógł być z nią jak brat z siostrzyczką, codziennie ją widywać, siadać z nią u stołu, ale nadaremne nawet skromne takie żądania — i jakaś rzewna i tęskna żałość przenika go coraz silniej, skarży się na serce kamienne ludzi, którzy nie pojmą nigdy mąk jego samotności, boleje, że ta, którą kochał, nie westchnie nawet nad nim, nie przypnie wstążki czarnej do sukienki na pamiątkę mąk jego. Tu już roztkliwienie dochodzi granic ostatnich. Narzekania płaczliwe nie pochłoną wulkanicznej natury Gustawa i na mocy prawa kontrastu odzywa się w duszy jego głos niezamarłej jeszcze potęgi uczucia:

Stój, stój, żałosne pisklę! precz, wrzasku niewieści! 
Będęż jak dziecko szczęścia, umierając, szlochał? 
Wszystko mi, wszystko niebiosa wydarły, 
Lecz reszty dumy nie mogą odebrać! 
Żywy, o nic przed nikim nie umiałem żebrać, 
Żebrać litości nie będę umarły! 

I tu następują luźne, urwane okrzyki i westchnienia, to determinacji, to cofania się i strachu, to znów wściekłości, wreszcie ogarnia Gustawa obłęd i bohater nasz przebija się.

Psycholog nie znajdzie nic do zarzucenia całej tej części, jest to jęk serca zranionego miłością nieszczęśliwą: jakim wyrwał się z piersi poety, takim go rzucił na papier, rozpaczliwy, gorączkowy, obłąkania bliski. Płomienność uczucia wzbudza sympatię i uwielbienie dla wieszcza, który tak głęboko i silnie kochać umiał, ale też nadweręża harmonię, jest błędem estetycznym. Porównałbym w tym wypadku Mickiewicza z Leopardim18. U obydwóch bowiem uderza przede wszystkim jeden wspólny rys — jest nim boleść bezbrzeżna, przenikająca całą ich istotę, bezwzględnie panująca w ich duszy, niedopuszczająca innych myśli lub uczuć, lecz z powodu różnicy temperamentów boleść ta przechodzi u Leopardiego w wyrozumowany, ściśle konsekwentny pesymizm, beznadziejny, lecz z pozorem marmurowego spokoju, w wulkanicznej zaś naturze Mickiewicza przejawia się w formie rozpaczy pełnych miotań, jęków i skarg, ale rzecz dziwna, wyjątkowa, a zasługująca na głębokie zastanowienie: gorączka ta pomimo całej siły nie zamąca głęboko zakorzenionych w sercu poety zasad, tak iż prędzej czy później ustąpić musi przed pełnym równowagi spokojem ducha; w całym poemacie wrzące i płomienne uczucie idzie w parze z iście filozoficznym i wyrozumiałym poglądem na świat. Choć rozpacz wyrywa mu z serca kiedy niekiedy przekleństwa i złorzeczenia, jednak gdy po przeczytaniu utworu obejmiemy myślą całość, to nie omieszka uderzyć nas ta okoliczność, że zrozpaczony wieszcz nie wini i nie przeklina ani kochanki, ani tego, kto mu ją odebrał, ani świata i ludzi, ani wreszcie Boga. Następujący ustęp najlepiej rzecz tę wytłumaczy:

Oto pewny robaczek maleńki, 
Który pełzał tuż przy głowie, 
Świętojański to robaczek. 
Ach, jakie ludzkie stworzenie! 
Przypełznął do mnie i powie: 
(Zapewne mię chciał pocieszyć) 
„Biedny człowieku, po co to jęczenie? 
Ej, dosyć rozpaczą grzeszyć! 
Kto temu winien, że piękna dziewczyna, 
Żeś czuły? Nie twoja wina! 
Patrz, mówił dalej robaczek, 
Na iskrę, co ze mnie strzela 
I cały objaśnia krzaczek: 
Zrazu szukałem z niej chluby 
Teraz widzę, że będzie przyczyną mej zguby 
I zwabi nieprzyjaciela. 
Iluż to braci moich złe jaszczurki spasły! 
Kląłem więc ozdobę własną, 
Która na mnie śmierć sprowadza; 
Chcę, żeby te iskry zgasły: 
Ale cóż robić? nie moja w tym władza 
I póki żyję, te iskry nie zgasną... 
Tak, póki żyję, te iskry nie zgasną!” 

Winę więc uczuć, które pożerają go i czynią nieszczęśliwym, przypisuje iskrom żarzącym się mu w sercu. Iskry te nie gasną nigdy, a wybuchając płomieniem potężnym, powodują ową trawiącą siłę namiętności, której pokonać nie umie. Wina więc jednym słowem w nim samym, w wulkanicznej jego, rwącej się, polotu pełnej naturze. Z myślą tą są w związku narzekania jego na naukę i książki, które w trzech powtarza miejscach, a z takim naciskiem, że wbrew zdaniu Tretiaka przypuściłbym, iż poeta z całą świadomością rzeczy chciał przeprowadzić w tej części Dziadów myśl o niebezpieczeństwie nauki, która wyobraźnię pchnie w górne loty, z planety czyni i piekło i raj, napełnia duszę żądzą ideału nieukojoną niczym; podobnież otworzyła i jego wyobraźni obszary nowe, tak iż wzgardził nudnym obrotem rzeczy ziemskich, dążył wyżej coraz i wyżej, szukał niebieskiej kochanki — stąd cierpień jego i łez pasmo. Ale nie bierze stąd pochopu19 do potępienia nauki, tylko gdy duch jego po powtórzonej scenie samobójstwa ma się przenieść znów w zagrobowe krainy, to przy pożegnaniu z księdzem zaleca mu, aby niósł ulgę „prośbą i mszalną ofiarą” duszom tych, którzy, jak on, pchnięci myślą poza krańce świata, zawinili przeciwko porządkowi odwiecznemu i pokutują obecnie za błędy. A zatem poeta pomimo całej sympatii dla bohatera swego, z którym utożsamia siebie, uznaje winę i zsyła nań karę sprawiedliwości Bożej. I ideę tę odpowiedzialności pośmiertnej tak konsekwentnie przeprowadza w Dziadach, że nawet część czwartą kończy zwrotką tą samą prawie, którąśmy widzieli dwa razy powtórzoną w części drugiej:

Bo słuchajmy i zważmy u siebie, 
Że według Bożego rozkazu, 
Kto za życia choć raz był w niebie, 
Ten po śmierci nie trafi od razu. 

To nas utwierdza w przekonaniu, że cała potęga uczucia nie była w stanie poruszyć zasad życiowych, które mistrz nasz był sobie wyrobił. Wobec tego staje się łatwe do pojęcia, że jednocześnie prawie mógł tworzyć Dziady i Grażynę, i nie potrzebujemy zatrzymywać się dłużej nad poematem tym, tym bardziej iż podrzędne zajmuje miejsce w szeregu innych utworów Mickiewicza. Treść jego stanowi bohaterskie poświęcenie się księżnej Grażyny, która wobec napaści sił Krzyżaków, przebrana w zbroję mężowską, broni zamku od wrogów i polega w boju. Szlachetna prostota stylu i klasyczny spokój, z jakim autor rzecz swą rozsnuwa, wprawiały zawsze krytyków w podziw. Tretiak dowodzi z całą słusznością, że wieszcz pracę swą nad Grażyną uważał za przykrą konieczność, pobudką zaś do napisania poematu miała być chęć pozyskania względów starszyzny uniwersyteckiej, Mickiewicz bowiem robił wówczas starania, aby go kosztem wszechnicy wysłano za granicę. Wydane przedtem ballady nie mogły przeciągnąć na jego stronę ogółu profesorów, niesympatyzującego z romantyzmem, musiał więc puścić w świat utwór bardziej licujący z wymaganiami ich, opartymi na kulcie sztuki starożytnej i francuskiej. Tłumaczenie to, mające za sobą wszelkie pozory słuszności, nie może nas w zupełności zadowolić — wszak Goethe20 pomimo wszechstronności swego geniuszu nie umiałby w pierwszej lepszej chwili ułożyć poematu natchnionego byronowską boleścią, ani by też Byron21 zdołał napisać cokolwiek w rodzaju homerowskim; zatem przyczyny, że Mickiewicz jednocześnie mógł tworzyć rzeczy tak nieskończenie różne pod względem nastroju ducha, a jednak równym odznaczające się wykończeniem, szukać należy głębiej, a mianowicie w charakterze wieszcza, w tej jego tak rzadkiej właściwości, że po wybuchach uczucia posuniętych do ekstazy, które były potrzebą jego natury, wynikiem wrzących wiecznie w duszy jego uniesień i zachceń, wieszcz umiał powracać do jasnego, niezakłóconego spokoju ducha, do zupełnego panowania nad sobą. Właściwość ta, wywyższająca go wobec wszystkich współczesnych poetów wytłumaczyć da się chyba tylko herkulesową, powiedzmy bez obawy przesady, organizacją umysłu wieszcza — niezrównaną siłą jego ducha. Gdy wszelkie gwałtowniejsze uniesienia, powodując następujące po nich objawy reakcji, psują zawsze harmonię ducha, u Mickiewicza tylko umiały iść w parze z dziwną powagą i jasnością, którą dać może jedynie trwałość i pewność przekonań zasadniczych. Jednakże dodać należy, że na wyrobienie owej to trwałości poglądów zasadniczych złożyły się w pewnej mierze okoliczności zewnętrzne. W dzieciństwie poety rozwijano w nim, w młodości zaś sam utrwalić i wzmocnić potrafił w sobie zasady religijne na katolickim oparte gruncie, które jak pochodnie przyświecały mu przez życie, broniąc od zapadania w wątpliwość i rozpacz. Wychowany w zapadłym zakątku Litwy, pod opieką księży, w sferach średniej szlachty i małomiasteczkowych urzędników, zapewne prawie nie zasłyszał poeta o modnym podówczas wolterianizmie22, nie mogła więc zaszczepić się w młodocianej duszy jego trucizna wątpienia. W dodatku wypada mieć na uwadze silną jego uczuciowość, którejśmy się przyjrzeli w Dziadach, i poetyczną, a bujną wyobraźnię. Obie te cechy umysłu spowodowały w nim silny pociąg do mistycyzmu, a zasady religijne tym łatwiejszy znajdowały doń przystęp i tym głębiej i silniej wrażały się w sercu. Wobec tego nie zadziwi nas ta okoliczność, że pierwszym czynem poety po przyjeździe do Wilna było uklęknąć przed kaplicą Ostrobramską23 i stosownie do przyrzeczenia danego matce prosić Najświętszą Pannę o opiekę. Przypomnienie zaś matki i wrażenie obcego miasta tak go wzruszyły, że się łzami rzewnymi rozpłakał. I owa wszczepiona za młodu pobożność nie opuszczała i nadal Mickiewicza: takąż samą modlitwą żegnał Ostrą Bramę, gdy w 9 lat później wywożono go wraz z tylu innymi w głąb Rosji, znacznie zaś później, gdy w 1839 r. starał się w Lozannie o posadę profesora, pisał z tego powodu do żony, aby na intencją tę odbyła spowiedź. I wiele innych podobnych przykładów dostarcza nam życie wieszcza.

Również korzystnie złożyły się okoliczności zewnętrzne na wyrobienie w duszy wieszcza niezachwianych zasad patriotycznych: jak w rzeczach religijnych, tak też i w sprawach politycznych Nowogródek używał niezakłóconego spokoju; odgłosy wielkich wstrząśnień, przez które społeczeństwo nasze przechodziło wówczas, zaledwie go dolatywały, toteż 17-letni Adam przybył do Wilna owiany i przejęty rodzimą atmosferą tradycji staroszlachetczyzny; tę samą mniej więcej sferę pojęć napotkał i w starej stolicy litewskiej, z tą jednak różnicą, że rozwijała się i występowała wyraźnie reakcja prowadzona w duchu postępowym, ale na rodzimym gruncie osnuta, niezrywająca z przeszłością, dążąca tylko do naprawy złego; na czele ruchu stali znakomitsi z profesorów uniwersytetu, pomiędzy innymi słynny Jędrzej Śniadecki24; zawiązali oni byli towarzystwo ochrzczone nazwą humorystyczną szubrawców, organem zaś ich były „Brukowe Wiadomości”, w których karcono z bezwzględną surowością wszystkie ujemne cechy szlachetczyzny, jako to: marnotrawstwo, hulatykę, ucisk chłopów. W tym przeto okresie uniwersytet szedł na czele ruchu postępowego, dając przykład, pociągając za sobą wszystko, co było lepszego i wznioślejszego pośród młodzieży. Nie potrzebował więc ani Mickiewicz, ani inni jego towarzysze, których paliła żądza nauki, prawdy i ideału, szukać rozwiązania zajmujących umysły ich zagadnień ani w chwytanych na lep zdaniach niedojrzałych kolegów, ani w napotkanych wypadkiem, a nieprzetrawionych należycie broszurach, mieli bowiem światłych, a ufność ku sobie wzbudzających kierowników w osobie profesorów. Obce mu były przeto owa chwiejność i owo rozdarcie wewnętrzne, które cechują znaczną część dzisiejszej młodzieży. Mickiewicz znalazł się wkrótce w gronie towarzyszy pełnych najszlachetniejszych uniesień i dążeń. Najwybitniejszym pomiędzy nimi był Tomasz Zan25, natura dziwnie harmonijna; łączył w sobie zapał do nauk i do czynu, najżywszą uczuciowość, jasność i spokój myśli oraz niepoślednie talenty organizatorskie; w obejściu zaś pełen był serca i ciepła i przez to szczególnie pociągał ku sobie serca młodzieży, która grupując się koło niego, zgodnie go za moralnego przewodnika uważała. Ogień młodości płonął w ich młodych umysłach, przepełniała je chęć gorąca dopełnienia wielkich rzeczy, nawet dążenia szubrawców nie mogły ich wkrótce zadowolić, zawiązali więc własne kółko — przykład dla młodzieży po wieczne czasy, żadne bowiem stowarzyszenie nie odznaczyło się nigdy tak idealną czystością zamiarów. Nauka, cnota, ojczyzna — takie były ich hasła: serca ich przepełniała gorąca wiara w urzeczywistnienie pragnień i nie mniej gorąca chęć samym być czynnikami moralnego odrodzenia społeczeństwa. I ta właśnie wiara i chęć wyrobiły w nich przekonanie, że aby dojść do celu szczytnego, trzeba go być godnym; pod wpływem myśli takich, postanowili już na ławie uniwersyteckiej kształcić się, aby doróść wielkich zadań, które oczekiwały ich w przyszłości, w tym duchu skreślili ustawę obowiązującą członków do pracy i czystości obyczajów. Wszystkich ożywiał jakiś duch idealistyczny, o czym najwymowniej świadczy poetyczne podanie krążące pomiędzy nimi, że „z oczu i z czoła Tomasza Zana, ilekroć był otoczony swymi kochanymi dziećmi, wychodziły promienie, które przenikały duszę każdego, kto był zdolny do przejęcia się uczuciem cnoty i piękności, a odbijały się w powietrzu lub gasły, ilekroć napotykały zimne i nieczyste serca”26. Stąd też zwali się promienistymi. Jednym słowem wzniosły ideał, który Krasiński wskazywał narodowi w Irydionie w 1836 r., był już wtedy przeczuty i wypełniony przez szlachetne koło wileńskich filaretów. Owa idealna atmosfera, która otaczała wieszcza naszego w najpiękniejszych latach młodości, podniosła i oskrzydliła mu ducha na zawsze, ona to wyrobiła w nim tę miłość i tę wiarę w naród, którą zaznaczyłem wyżej, a która wspólnie ze szczerą religijnością stanowiła podstawę myśli jego i dążeń, a podstawy tej złamać nie zdołały żadne przeciwności losu, bo patriotyzm Mickiewicza nie był tylko instynktem wrodzonym, miał bowiem realne bardzo podstawy; wieszcz nasz znał, żył, kochał i był kochany przez ludzi, którzy dzięki cnotom i podniosłości ducha swego prawdziwie nosili w sobie zadatek odrodzenia ojczyzny. Podniosły nastrój duszy Mickiewicza wyraził się w tak zwanych pieśniach filareckich, najsilniej zaś w nieśmiertelnej Odzie do młodości. Ile było siły i namiętności w sercach młodzieży wileńskiej przepełnionych nienasyconą żądzą ideału, tyle się jej wylało w ognistych słowach ody. Jest to potęgi pełne wezwanie do sił młodości, choć drzemiących, ale nieśmiertelnych, które iskra zapału rozniecić może w płomień topiący głazy, kruszce i zatwardziałe serca samolubów. Mickiewicz umiał czuć i kochać za miliony i uczucie to wlał w pieśń swoją, która też rozskrzydli i rozbudzi każdego, w kim tleje choć słaba iskra uczuć podniosłych. Na skrzydłach młodości wznosi się mistrz ku wysokim krainom ułudy, „kędy zapał tworzy cudy” i z wyżyn tych spogląda na kulę ziemską, która mu się wydaje obszarem gnuśnym i zaciemnionym mgłą, gdyż pełno w niej istot ludzkich żyjących życiem chwilowym, co troszcząc się jedynie o własny dobrobyt, pędzą marnie żywot i przechodzą bez śladu. Młodość tylko dość sił w sobie zawiera, by na łonie swym począć świat nowy i na nowe pchnąć go tory, tylko w sercach młodych miłość zdolna rozniecić się w płomień, tylko w nich zapał rozbudzić może żądzę poświęceń dla dobra ogólnego.

Hej! ramię do ramienia! spólnemi łańcuchy 
Opaszmy ziemskie kolisko! 
Zestrzelmy myśli w jedno ognisko, 
I w jedno ognisko duchy! ... 
Dalej z posad, bryło świata! 
Nowymi cię pchniemy tory, 
Aż spleśniałej zbywszy kory, 
Zielone przypomnisz lata.27

2.

Ale polityka zainaugurowana przez Metternicha28 dała się czuć i w ziemiach wchodzących w skład cesarstwa rosyjskiego i niewinny związek filaretów popadł wkrótce w podejrzenie, stowarzyszenie rozwiązano, a bardziej wpływowych spomiędzy przewodników jego zesłano. Podobny, choć lżejszy nieco los stał się udziałem Mickiewicza i wieszcz spędził 5 lat 1824–29 w Rosji, przeważnie w Odessie, Moskwie i Petersburgu. Sława poety poprzedzała go wszędzie, wszędzie też serdecznie bywał przyjmowany. W Odessie obracał się przeważnie w kołach bawiącego tam obywatelstwa polskiego z Podola i Ukrainy. W obydwóch zaś stolicach cesarstwa bywał w salonach arystokracji myśli i rodu, z wielu zaś słynnymi literatami rosyjskimi zawarł stosunki ściślejszej przyjaźni. Częste rozrywki, obiady, wieczory, gry w karty, nareszcie stosunki miłosne wpłynęły w pewnej mierze na duszę poety i oderwały go od wzniosłej atmosfery, w której przebywał w Wilnie; surowy i ascetyczny Czeczot29 z głębi Rosji gorzko mu to wymawiał w liście jednym, na co Mickiewicz odpowiadał, iż miłość ojczyzny tak jest wzniosłym i świętym uczuciem, że niepodobna łączyć z nią szczegółów nieznaczących, że obiady, bale i tańce nie mogą obrazić owej Boskiej kochanki. „Gdybym powrócił — pisał — do Litwy naszej, może bym jak spuszczona sprężyna spadł na dawną kwintę i kiedy by mi nikt z zewnątrz nie dokuczał, tobym sam sobie jaką biedę wynalazł i smucił się, i gryzł znowu. Ja zacząłem być wesół u ojców bazylianów, a spokojny i ledwie nie rozumny w Moskwie”30. Chociaż nastrój ducha wieszcza obniżył się nieco, talent jego dojrzewał, a świadczą o tym dzieła takiej wagi jak Sonety krymskie i Konrad Wallenrod, ale że chodzi mi jedynie o charakterystykę wieszcza, pominę je więc milczeniem, a zatrzymam się na utworze mniej może godnym uwagi pod względem artystycznym, ale natomiast doraźne rzucającym światło na umysłowość poety.

Wsłuchajmy się w jednostajny, a rozmarzający plusk fal; zagłębmy się w tęsknotę rozlaną po wrących piaskach pustyń, w odmładzającą świeżość, jaką tchną wierzchołki górskie, zastanówmy się nad najzwyklejszymi obrazami natury nas otaczającymi, nad owymi lazurami nieba, nad tajemniczą mową drzew, nad tym głaszczącym ucho gwarem drobnego światka, zaludniającego roślinki; czyż w tym wszystkim nie czujemy i nie słyszymy melodii wzniosłej, cichej, a poważnej, jak balsam gojącej rany serca naszego? Jeżeli więc majestat przyrody tak silnie działa na duszę każdego niemal człowieka, to o ileż silniej działać mogą wrażenia podobne na dusze poetyczne z natury i przeto pochopne do cierpień, marzeń i samotnych obcowań z Bogiem i przyrodą! — Toteż myśl wystawienia bohatera samotnego wielkością swą w samotnym otoczeniu przyrody nęciła niejednego poetę i nią powodując się, napisał Mickiewicz Farysa. Na chyżym rumaku pędzi jeździec przez pustynie Arabii. Daremnie wabi go palma zielonowłosa, daremnie ostrzegają głosy pilnujące tych krańców pustyni, poza które rzadko kiedy śmiał zapuszczać się podróżny — jeździec nasz pędzi, goni go sęp, uwierzywszy w groźby głazów, ale dogonić nie mogąc, wzlatuje w górę i zatapia się w błękicie, goni go obłok biały, ostrzega i grozi, ale zawsze na próżno, aż rozgniewany i upokorzony chowa się w górach, już go wreszcie ogarnia poczucie dumy i szczęścia na myśl, że on jeden wśród nieskończoności pustyni, gdy nagle wzrok jego uderzają całe zastępy straszliwych szkieletów; są to resztki karawany, którą w tej chwili wiatr z piasku wygrzebał. Wymowna przestroga dla zuchwałych. Puszcza się pomimo to nasz jeździec w nieznane obszary — aż huragan zdumiony, że znalazł się nędznik, co śmie deptać jego lądy, uderza weń całą potęgą skwarnych oddechów pustyni, wznosi go w górę, to bije znów o ziemię, zionie nań ogniem, wali słupy piasku, zasypuje kurzawą, lecz jeździec zwycięsko i cało wychodzi z tej walki.

Huragan chciał z mych ramion w niebo uciec słupem: 
Nie wydarł się! W pół ciała zerwał się i runął, 
Deszczem piasku z góry lunął, 
I legł u nóg mych długim jak wał miejski trupem!31

Dopiero po dokonanym złamaniu wszystkich przeszkód Farys daje wyraz szczęśliwości, która rozsadza pierś:

Odetchnąłem! Ku gwiazdom spoglądałem dumnie; 
I wszystkie gwiazdy oczyma złotemi, 
Wszystkie poglądały32 ku mnie; 
Bo oprócz mnie nie było nikogo na ziemi. 
Jak tu mile oddychać piersiami całemi! 
Oddycham pełno! szeroko! 
Całe powietrze w Arabistanie 
Ledwie mi na oddech stanie. 
Jak tu mile poglądać oczyma całemi! 
Wytężyło się me oko 
Tak daleko, tak szeroko, 
Że więcej świata zasięga 
Niż jest w kole widnokręga. 
Jak miło się wyciągnąć ramiony33 całymi! 
Wyciągnąłem ku światu ramiona uprzejme, 
Zda się, ze go ze wschodu na zachód obejmę. 
Myśl moja ostrzem leci w otchłanie błękitu, 
Wyżej, wyżej i wyżej, aż do niebios szczytu. 
Jak pszczoła topiąc żądło i serce z nim grzebie, 
Tak ja za myślą duszę utopiłem w niebie. 

Po przeczytaniu Farysa mimo woli nasuwają się na myśl pokrewne mu z treści utwory: Child Harold Byrona (głównie pieśń III), Alastor Shelleya34, Mcyri Lermontowa35, poniekąd też i Arab Słowackiego. Wszędzie treść zasadnicza taż sama: jednostka przewyższająca ogół, samotna pośród wspaniałości przyrody, ale poza tym zachodzą znaczne różnice. Utwory Byrona, Shelleya, Lermontowa, Słowackiego są wszystkie wyrazem chorobliwego wstrętu do świata rzeczywistego. W pierwszym z nich poeta znużony przeciwnościami życia szuka ulgi w samotności na falach Lemanu i u stóp śnieżnych gór Szwajcarii. I błękitne tonie wód wraz z lśniącymi śniegami rozjaśniają mu duszę, każą zapomnieć o dolegliwościach losu i uwierzyć, że nie wszyscy ludzie są źli i że ideały, które tak gorąco ukochał, staną się kiedyś rzeczywistością. Mcyri różni się od pieśni Byrona tylko ilościowo: rozpacz, na którą wieszcz angielski umiał znaleźć leki, Lermontow posunął w poemacie swoim do krańców ostatnich. Jest to jeden z najpesymistyczniejszych utworów, jakie kiedykolwiek były pisane. Dzika miłość do gór i do swobody bez granic pochodzi jedynie z beznadziejności, która owładnęła poetą. W naturze widzi ostatnią deskę zbawienia po piekle życia, toteż trzyma się tej deski z rozpaczą tonącego, a oderwany od swobody gór, umiera z bólu. O Arabie pomówimy obszerniej niżej; dość zaznaczyć, że utwór to schorzałej fantazji, w porównaniu z którym nawet Mcyri tchnie zdrowiem i świeżością. Większy stosunkowo panuje spokój w Alastorze. Nieukojona niczym tęsknota pędzi młodego bohatera poprzez morza i lądy; na łonie natury, w najskrytszych miejscach, nietkniętych jeszcze stopą ludzką, szuka on rozwiązania tych tajemnic życiowych, których świat ludzki nie umiał mu wytłumaczyć. We wszystkich jednak pomienionych utworach poeci szukają ulgi w naturze wskutek znużenia i zniechęcenia do życia. Całkiem odmienne wrażenie robi Farys; nie leków na cierpienia szuka on w naturze, lecz przestworu i szerokości dla sił i pragnień, które w nim wrą, kipią i buchają; nie hymnem uroczystym i pięknym, a smutnym jak Child Harold, nie jękiem rozpaczy jak Mcyri, nie roztęsknioną, jak wichry pustyni, melodią, którą tchnie Alastor i nie majaczeniem gorączkowym jak Arab, lecz pieśnią tryumfu i potęgi jest Farys, pieśnią na chwałę tej siły, która łamie, czego rozum nie złamie, pieśnią Pindarów36 i Sofoklesów37, której nie znają smutne natchnienia innych poetów. Farys dobitniej niż inne utwory uwidocznia różnicę pomiędzy Mickiewiczem a współczesnymi jemu koryfeuszami38 poezji europejskiej, również jak pieśni filareckie, jest on wyrazem rozkosznego poczucia sił młodości i szczęścia, które daje wiara, a takich „pieśni tryumfującej młodości”39 nie znajdziemy więcej nigdzie.

3.

Ale nuta szczęścia, siły, młodości i wiary, która tak cudnie zabrzmiała w Farysie, nie mogła długo dźwięczeć w lutni mistrza naszego. Pieśń tryumfu była i dziś, niestety, pozostaje rozdźwiękiem w poezji wieku niedoścignionych dążeń i rozczarowań. Szybkim też krokiem zbliżały się wypadki, które wieszczów naszych pozbawić miały równowagi ducha, a natchnienia ich na całkiem nowe wprowadzić tory. Wypadki 31 roku dokonały stanowczego przewrotu w poezji polskiej. Treść okresu poprzedniego (1815–30) stanowiła walka zażarta, ale czysto literackiej natury pomiędzy obozami klasyków i romantyków, uświetniona zwycięstwem ostatnich, dzięki krytykom i odczytom Brodzińskiego40, a utworom poetycznym Ukraińców oraz Mickiewicza. Po roku 1831 cierpienia ojczyzny natchnęły serca wszystkich jednym uczuciem, a myśl odtąd wyłącznie zaprzątały usiłowania wydźwignięcia kraju z upadku. Ale patriotyzm poprowadził biednych wygnańców na błędne manowce i spod pióra Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego wyszły na świat utwory łzami i krwią pisane, a pełne potęgi, grozy i natchnienia, jakie dać mogą tylko nieskończona boleść w połączeniu z niezmierną miłością — wszystkie jednak przesiąknięte na wskroś mesjanizmem, stanowiącym cechę wybitną, jaskrawo wyróżniającą poezją naszą od poezji innych narodów.

Z łatwością daje się wytłumaczyć proces psychologiczny, który ubrał dążenia narodowe w powłokę mistyczną: wystarczało drobnej ilości zmysłu praktycznego, aby pojąć, że nader wątpliwą, jeśli nie zupełnie niemożliwą była pomoc zagraniczna, że również wszelkie spiskowania wewnętrzne do celu doprowadzić nie mogły i jedyna przeto nadzieja i ucieczka była w Bogu, a że sprawiedliwość i miłość to nieodłączne przymioty Bóstwa, poczęto więc upatrywać w nieszczęściach zesłanych przez Opatrzność na ojczyznę nie tylko karę za błędy, lecz równocześnie świadectwo przyszłej szczęśliwości: cierpienie bowiem zwraca myśl naszą ku niebu, zbliża ku umęczonemu Zbawicielowi świata, oczyszcza, uzdrawia i uświęca; należy przeto przyjąć w pokorze bolesne próby losu, a ufając w miłosierdzie Boże, wytężyć wszystkie siły ducha ku pracy nad własnym udoskonaleniem wewnętrznym, albowiem tylko na narodzie złożonym z doskonałych jednostek spocznie łaska Boska, a po dniach smutku i zwątpienia zajaśnieje słońce radości i zwycięstwa. Idąc tą drogą rozumowań, poeci nasi przyszli wkrótce do wiary w opatrznościowe posłannictwo Polski, a opierali ją jedni na gruncie katolickim, drudzy błąkali się po bezdrożach nauki Towiańskiego41, ale żaden prawie nie zdołał oprzeć się urokowi mesjanizmu. Wszystkie głębsze i szlachetniejsze umysły prędzej czy później znalazły ukojenie po bólach życia w wierze w umiłowaną przez Chrystusa Polskę; niedołężni tylko krzykacze darli się wzajemnie o formuły polityczne. Fakt jaskrawo mówiący o charakterze narodu polskiego.

Mistycyzm ogarnął Mickiewicza wcześniej niż innych. W 1829 r. udało mu się uzyskać pozwolenie podróży za granicę; wyjechał w najswobodniejszym nastroju ducha, zwiedził Niemcy i Szwajcarię, zimę spędził w Rzymie w arystokratycznym towarzystwie polskich i rosyjskich turystów; stałym był gościem i przyjacielem księżny Zenaidy Wołkońskiej i pani Chlustin, które znał jeszcze z czasów pobytu w Petersburgu i Moskwie, następnie uczęszczał do salonu hr. Ankwiczów, a wdzięki i wykształcenie ich córki, panny Ewy, głębokie nań wywarły wrażenie. Poeta zakochał się po raz drugi i ostatni w życiu. Posiadał wzajemność panny, matka mu sprzyjała, ale miał twardą zaporę do przezwyciężenia w ojcu, marzącym o świetniejszej partii dla jedynaczki. Aby uniknąć przykrych zajść z poetą, opuścił w maju Rzym wraz z rodziną, ale już w październiku spotkał ich Mickiewicz w Mediolanie i podążył stamtąd za nimi do Rzymu, gdzie nową spędził zimę w towarzystwie ukochanej — rozmarzony i w podniesieniu ducha, ale też w ciągłej i bolesnej walce z dumą obrażoną zimnym i odpychającym postępowaniem hrabiego. Do zawodów miłosnych przyłącza się boleść na wieść o wypadkach krajowych: „mokry arkusz brudnej niemieckiej gazety” — pisał wtedy — zajmuje go więcej „aniżeli wszyscy Vinci i Rafaele”42. Obejmuje go chęć natychmiastowego powrotu do ojczyzny, spowiada się z tego we wszystkich listach, ale nieprzewidziane jakieś przeszkody stają na zawadzie (może właśnie owa miłość nieszczęśliwa); opuszcza wreszcie Rzym, ale dopiero w kwietniu, z pogrzebioną na wieki nadzieją połączenia się z Ewą Ankwiczówną — i przybywa w Poznańskie, lecz za późno — rewolucja była już stłumiona.

Pod wpływem nieszczęść kraju budzi się w duszy wieszcza i wybucha gorącym płomieniem drzemiące uczucie religijne; zasady wiary, wpojone weń w dzieciństwie, osłabły pod wpływem lekkiego życia, które pędził w Odessie i Moskwie, dopiero w Petersburgu stłumione popędy poczęły powoli wychodzić na jaw, dzięki znajomości i stosunkom serdecznym z malarzem-mistykiem Oleszkiewiczem43. „On broni się przeciw duchowi jak Jakub44 — mawiał o nim Oleszkiewicz — ale to nic nie pomoże. Jest on naczyniem wybranym i prędzej czy później łaska go napełni i przez niego spłynie na drugich”45. Dodatni wpływ Oleszkiewicza na umysł poety spotęgowało potem w Rzymie obcowanie ze szlachetnym i zapału pełnym hrabią Montalembert46, marzącym o pogodzeniu katolicyzmu z liberalnymi dążeniami wieku, ze słynnym Lamennais47 i wreszcie z ks. Chołoniewskim48; dzięki im po kilku leciech49 Mickiewicz przystąpił do komunii św. Teraz zaś nieszczęścia ojczyzny ostatecznie i raz na zawsze ugruntowały w nim przekonania religijne. List pisany do Lelewela z Drezna w grudniu 1832 r. wyraźnie świadczy o nowym zwrocie w pojęciach wieszcza: „Tu powszechne skargi na niezgodę łatwą do przewidzenia, bo wyniesioną z Warszawy i tylko dojrzewającą we Francji. Mnie się zdaje, że jedni ufają rządowi francuskiemu, drudzy narodowi, albo ludziom du mouvement50. Ja oba te stronnictwa francuskie mam za zgraję zdemoralizowanych, i nic na nich nie liczę. Francja, podług mnie, są to Ateny za czasów Demostenesa51; będą wrzeszczeć, odmieniać mówców i wodzów, ale się nie uleczą, bo rak toczy ich serca. Ja pokładam wielkie nadzieje w naszym narodzie i w biegu wypadków nieprzewidzianych żadną dyplomacją. Zresztą więcej masz światła i doświadczenia: radź i rób podług siebie. Myślałbym tylko, że naszemu dążeniu należałoby nadawać charakter religijno-moralny, różny od finansowego liberalizmu Francuzów, i że na katolicyzmie trzeba grunt położyć. Czy znasz dzieła Lamenais? Jest to jedyny Francuz, który szczerze płakał nad nami; jego łzy były jedyne, którem widział w Paryżu. Pobyt w Wielkopolsce i to, com słyszał o Szlązku, utwierdziło moje zasady. Może nasz naród jest powołany opowiadać ludom ewangelię narodowości, moralności, religii, wzgardy dla budżetów, jedynej zasady teraźniejszej polityki prawdziwie celniczej. Najuczeńsi Francuzi nie czują patriotyzmu ani zapału dla wolności i rozumują o nim”. — Wypowiedzianych w liście tym słów nie wyrzekł się Mickiewicz nigdy, przebijały się odtąd we wszystkim, co mówił i pisał.

W 1832 r. jesienią przeniósł się do Paryża, gdzie przebył do śmierci, z wyjątkiem roku 1839–40 spędzonego w Lozannie i ostatnich kilku miesięcy życia w Konstantynopolu. Ujrzał się wieszcz nasz pośród hałaśliwych, a wiecznie waśniących się z sobą kółek emigracji. Był to istny Babel nie języków, ale poglądów i dążności. Tysiące ludzi oderwanych od ziemi rodzinnej, a różnych sfer, różnego wychowania, charakteru i rozwoju umysłowego znalazło się nagle na bruku paryskim bez roboty i najczęściej też bez pieniędzy i dachu. Znając odwieczną skłonność Słowian do waśni, o której świadczył Jornand52 w VI jeszcze wieku, łatwo wyobrazić do jakiego stopnia naprężenia, a wreszcie i nienawiści doszły wkrótce stosunki wzajemne biednych wygnańców. Nie mając czym czasu zabić, kuł sobie każdy od rana do nocy różne projekty polityczne; bliżsi łączyli się pomiędzy sobą, tworzyły się kółka, a te się darły i żarły wzajemnie, obwiniając jedno drugie o zdradę. Zamiast tego, by myśleć o sobie samych, o własnym doskonaleniu się, kłócą się o „retorykę polityki, o formy przyszłe, o szkielet jakiegoś narodu przyszłego, nie myśląc, czy się to dziecko urodzi”53 — oto było pierwsze wrażenie, jakie wywarła emigracja paryska na Mickiewiczu. Czując, jak mało ogniw wiązało go z ogółem tułaczów, poeta mało wtrącał się w ich sprawy, ale że z dzieł swoich szerokiego już używał rozgłosu, więc stał się przedmiotem uwagi powszechnej, a następnie pokątnych intryg i nienawiści. Jak stan moralny emigracji głęboko i boleśnie ranić musiał serce wieszcza, który siłą uczucia i namiętną żądzą ideału nieskończenie przewyższał otoczenie swoje, o tym niewiele się dowiemy z listów jego; możemy tylko domyśleć się na zasadzie luźnych wzmianek w korespondencji, rozpaczliwych skarg w improwizacji, a głównie na zasadzie tej bezgranicznej prawie uczuciowości jego, której przyjrzeliśmy się już w jego dziełach młodzieńczych. Co się zaś listów ówczesnych tyczy, to nie zawierają one ani traktatów filozoficznych, ani marzeń poetyckich, ani drobnostkowych wynurzeń z myśli i uczuć, jak np. listy Krasińskiego lub Słowackiego. Mickiewicz pisywać nie lubił i lenił się, pisał tylko z konieczności i obowiązku, naprędce i niedbale. Domejko słuszną zrobił uwagę, przesyłając Zaleskiemu paczkę listów poety do ogłoszenia drukiem: „Wczytując się dziś w wyrazy Adama — słowa Domejki — jego zmęczoną pisane ręką, obudzały mi się skrupuły i obawy, czy się godzi ogłaszać tak prędko listy prywatne, dorywcze, senne, których niejedno wyrażenie krótkie, pół wyrazowe, może dać pochop dzisiejszym gadułom do zimnych domysłów i tłumaczeń? Adam nie lubił pisać listów, pisał prawie nie patrząc na pióro — i czym prędzej pieczętował”54. Toteż i o emigracji znajdziemy w nich tylko dorywcze uwagi w rodzaju np., że sprawy wygnańców „żrą mu czas i humor psują”55. Obszerniej nieco maluje poeta boleść i rozpacz swoją tylko w kartce do pani Chlustin, pisanej wkrótce po przyjeździe do Paryża (marzec 32 r.) „Votre maison respirait une telle gaieté enfantine, j’y ai passé des jours si agréables, que le souvenir m’en revient, au milieu des scènes lugubres de l’année passée, comme un rêve doux et léger, contre les spectres du cauchemar... Je ne vous parlerai pas de mon état moral. Vous savez ce qui se passe dans mon pays... Nous nous confions à Dieu; écrivez moi quelques lignes de réponse. Je suis occupé de travaux littéraires, écrivant et imprimant avee une chaleur fiévreuse et des mouvements convulsifs. Gela m’empêche de devenir fou”56.

Nie jedne tylko nieszczęścia krajowe rozdzierały duszę Mickiewicza; serce jego gorzało miłością do ludzi, a miał pomiędzy tułaczami braci, krewnych i przyjaciół cierpiących niedostatek, pragnął gorąco biec im na pomoc; sam mając niewiele, dzielił się z nimi resztkami. Listy dostarczają kilka odnośnych szczegółów; w kieszeni poety tak było pusto, że musiał zastawić nawet szpilkę (wiosna 1833 r.), a jednak w tymże czasie oznajmuje bratu, że poezje swoje ma nadzieję sprzedać za pensję dożywotną 1000 zł rocznie i że ją całkiem bratu ustąpi, gdyż „sam znajdę sposób do życia”57; wtedy też posyłał parę razy kilkudziesięciofrankowe wsparcia dalekiemu krewnemu Stypułkowskiemu; dowiedziawszy się zaś, że Kajsiewicz58 żyje samym chlebem i kasztanami, posłał mu 100 franków z wymówką, że mu od razu o swych pieniężnych kłopotach nie oznajmił, tymczasem Kajsiewicz nie należał wcale do najbliższych przyjaciół poety.

Najboleśniej jednak dotknęła wieszcza śmierć ukochanego przezeń Stefana Garczyńskiego59. Otrzymawszy wiadomość o groźnym stanie jego suchot, opuszcza Paryż w lipcu 1833 r. i w przeciągu trzech prawie miesięcy, do samego jego skonania, spędza dnie i noce przy łóżku chorego. Co się działo wtedy w duszy wieszcza, o tym nie dadzą pojęcia urywkowe ustępy z krótkich listów jego do Domejki i Odyńca, trzeba je całe przeczytać i przetrawić, żeby zrozumieć, w jaką bezdeń60 smutku pogrążony był nasz mistrz. Ulgą dlań jedyną była Klaudia Potocka, niewiasta rzadkich cnót i poświęcenia, która czuwała nad Garczyńskim w początku choroby i w ostatnich dniach życia jego. „Ona jak anioł opiekuńczy — pisze Mickiewicz — utrzymuje duszę w Stefanie. Ta kobieta godzi z rodzajem ludzkim i może na nowo natchnąć wiarę w dobroć i cnotę na ziemi. Zdaje się, że życia ma tylko na parę godzin, a przecież znajduje zawsze siły na służenie innym”61. Wkrótce po śmierci Garczyńskiego Mickiewicz, narzekając na nieudolność swą i niewyrozumiałość w pielęgnowaniu chorego przyjaciela, znajduje znów sposobność poświęcić parę wyrazów Potockiej: „Nieraz w czasie jego choroby nie mogłem wstrzymać się, aby coś przykrego nie powiedzieć, albo milczeniem zagniewanym karciłem dziwactwa słabości, którym trzeba przebaczać. My mężczyźni nigdy nie osiągniemy tej doskonałości moralnej w pobłażaniu i przebaczaniu: Przekonałem się o tym, patrząc na Potocką”62. Ale posłuchajmy, jak się Potocka o Mickiewiczu wyrażała: „Mickiewicz przybył 8-go do Bex. Dzień i noc nie odstępuje Stefana! Duszę jego w geniuszu przeczułam; a z podziwieniem i ze łzami na niego patrzę. Wyższy jest od nas wszystkich, sercem, cnotą, duszą, jak jest geniuszem wyższym od wybranych”...63 „Śliczny to i budujący — słusznie powiada Klaczko — widok dwóch dusz wielkich, przyznających jedna drugiej z takim zaparciem się pierwszeństwo w cnocie i poświęceniu! Jakże pięknie szczegół ten maluje szlachetne serce wieszcza”64.

Mickiewicz pochował przyjaciela we wrześniu 1833 r. Wróciwszy do Paryża, wziął się z gorączkowym pośpiechem do pracy nad Panem Tadeuszem, którego już był65 wprzódy rozpoczął i ukończył w początku roku następnego. Był to ostatni utwór jego poezji, potem wydał tylko parę drobnych lirycznych wierszyków. To nagłe zamilknięcie muzy poety Klaczko przypisuje przeważnie śmierci Garczyńskiego: smutek miał go coraz bardziej opanowywać, więc zamknął się poeta sam w sobie, a szukał pociechy w religii. Czy w rzeczy samej tak daleko miał rozciągać się wpływ wrażeń bolesnych po śmierci przyjaciela, o tym sądzić trudno, ale że zgaśnięcie Garczyńskiego mogło w znacznym stopniu naruszyć równowagę ducha Mickiewicza, zdaje się prawdopodobne. Choć jako poeta Garczyński zajął drugorzędne stanowisko, musiał to jednak być niepospolity umysł, musiał mieć w sobie jakiś dziwny urok magnetyczny, jeżeli Klaudia Potocka mogła o nim pisać, że „jej tej straty nic nie zastąpi — przecież za nagrodę sobie liczy, że jej Bóg pozwolił poznać go, zasłużyć na zupełną przyjaźń jego, i niejedną ciężką osłodzić mu chwilę. Dziś — dodaje — mimowolnie w górę patrzę, kiedy się sądu Jego lękam, w górę za Stefanem, kiedy mi tęskno, zimno między ludźmi”66.

Jednym słowem, boleść nad upadkiem kraju i nad rozpaczliwym stanem emigracji, nieutulony smutek po śmierci najukochańszego z przyjaciół, wreszcie ciągłe utrapienia z powodu braku środków pieniężnych — to wszystko stanowiło szereg wrażeń i trosk wieszcza w okresie po powstaniu. Gdziekolwiekbyśmy spojrzeli, przed okiem ducha jego roztaczał się ciemny widnokrąg; tych rozpacz pogrzebała żywcem, tamci nierozsądnie i bezskutecznie szamotali się z losem, zdawało się, iż nieprzenikniona zasłona z krwi i łez na wieki zakryła słońce nadziei. Smutno też było poecie. Ale natchnienia i uniesienia jego duszy stęsknionej przebijały ową zasłonę i ponad ciemność bez końca poeta wzlatywał myślą ku krainom słonecznym, tam w zdrojowisku uczuć i uciech religijnych, którymi karmił się za młodu, znajdywał zapomnienie i ukojenie — i przejęty uczuciem swoim, pragnął wierzyć i uwierzył też wreszcie, że uczucie to natchnie serca współbraci i da im zapał i siłę do osiągnięcia upragnionego celu. Pod wpływem usposobienia takiego czytywał książki mistyczne i szczególnie lubował się w dziełach Saint-Martina67.

Tyle o okolicznościach życia Mickiewicza, zatrzymałem się nad nimi dłużej nieco, gdyż owa to właśnie epoka, mianowicie pierwsze lata tułactwa (1832–34), najważniejsza jest i najpłodniejsza w dziejach twórczości literackiej wieszcza. Nie mówiąc już o Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego i o wielu drobnych artykułach, ogłosił wówczas Mickiewicz dwa główne twory geniuszu swego: trzecią część Dziadów i Pana Tadeusza, zostające między sobą w tym samym niemal stosunku co Grażyna i druga część Dziadów, świadczące przeto raz jeszcze o owym tak niepospolitym, a tak wybitnym rysie umysłu poety, że ekstatyczne uniesienia serca umiały w nim iść w parze z przedziwnym spokojem i przedmiotowością epika.

4.

Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego wyszły z druku w 1832 r. Wrażenie w społeczeństwie polskim wywołały wielkie, w przeciągu bowiem półtora roku rozkupiono osiem wydań. Księgi narodu zawierają filozofię historii w ogóle, a w szczególności polskiej, zaś Księgi pielgrzymstwa to zbiór nauk i przypowieści zastosowanych przez autora do towarzyszy wygnania. Myśl główna dzieła tego da się streścić w następujących kilku słowach: królowie, lękając się, aby narody nie wzrosły w rozum i zamożność i nie zapragnęły wolności, postanowili odprowadzić je od drogi spełniania zakonu68 chrześcijańskiego, a nauczyli natomiast hołdować bałwanowi interesu, stąd kłótnie, wojny i gwałty nieustanne. Tylko Polska drogą tą nie szła. Zamiast gwałtem zdobywać narody, przyjmowała je do braterstwa, wiążąc je z sobą dobrodziejstwem wiary i wolności. W taki sposób połączyła się Litwa z Polską — figura przyszłego połączenia się ludów chrześcijańskich w imię Chrystusowych przykazań. Nie było nigdzie tyle swobody, co w ziemi polskiej. Wolnymi właściwie byli tylko król i tak zwani rycerze wolności, którzy bracią między sobą się zwali, ale w żadnym narodzie tyle tej braci nie było; aż wreszcie król wspólnie z rycerstwem umyślili 3 maja 1791 r. zrobić wszystkich Polaków bracią, najprzód mieszczan, potem włościan69, otwierając wszystkim drogę do szlachectwa, chcąc przeto dopiąć tego, aby każdy chrześcijanin w Polsce nazywał się szlachcicem, na znak, iż powinien mieć duszę szlachetną i być zawsze gotowym umrzeć za wolność. Nie zdołała jednak Polska dokonać tej świętej sprawy, która stała się przeto sprawą świata całego; to właśnie stanowi ogólnoludzkie znaczenie ojczyzny wieszcza i daje jej rękojmię świetnej przyszłości. Cierpienia i prześladowania, przez które pielgrzymi polscy przechodzą i przechodzić będą, wyjdą im na dobre, albowiem bogaci niegdyś, cierpią ubóstwo, aby poznali co jest nędza; dawniej wolni i stanowiący prawa, wyjęci są na cudzej ziemi spod opieki prawa, aby poznali, co jest bezprawie. Przeszedłszy przez tę twardą szkołę doświadczenia, uczynią, gdy wrócą do kraju, ubogich i nędzarzy współdziedzicami swymi, cudzoziemców zaś współprawodawcami i urzeczywistnią przez to obietnice Chrystusa.

Jesteśmy już w jaskiniach mesjanizmu, opartego na negacji zmaterializowanej cywilizacji Zachodu i na wierze w posłannictwo narodu powiązanej z chrześcijańsko-socjalnymi dążnościami. Czy mamy zasady te krytykować? Zaiste byłaby to strata czasu. Dowodzić ich niemożliwości dla cudzoziemców nie ma potrzeby, gdyż to zbyt jasne; wśród Polaków zaś nie liczą również wyznawców, z wyjątkiem chyba kilku podeszłych, a zgnębionych nieszczęściem tułactwa wygnańców. Na każdym jednak myślącym i czującym czytelniku historiozofia70 Mickiewicza wywrze wrażenie niesłychanie smutne. Mesjanizm jego jest protestem, wyrazem niezadowolenia z istniejących form życiowych. Ale protest ów nie wybuchnął na zewnątrz skargą rozpaczy. Takie rozwiązanie tłoczących się w duszy Mickiewicza zagadnień i cierpień nie odpowiadało charakterowi jego. Jak palma słońca, jak orzeł wyżyn górskich i swobody, tak dusza wieszcza nieskończenie żądna była wiary w ideał. A o skarbach złożonych w jej głębiach opowiedziały już nam Dziady, Oda do młodości, Farys, wreszcie liczne ustępy z korespondencji. Wiemy już, że poeta więcej i lepiej niż inni mógł nam powiedzieć o tym, co jest szał miłości i rozpacz zawodu; wiemy, że zapał młodości i pełna szczęśliwości wiara w bezgraniczną potęgę woli porywały i unosiły go w krainy niedostępne dla innych poetów; wiemy, że w poświęceniu i zaparciu się dla przyjaciół niewielu miał równych sobie. Otóż właśnie to głębokie jego uczucie nie pozwoliło mu upaść pod brzemieniem nieszczęść; kto kocha dużo, ten nie zwątpi w życie przyszłe, wygłosił Dostojewski71 w jednym z najpiękniejszych ustępów Braci Karamazowych; podobnież Mickiewicz, zanadto kochał naród swój, aby mógł zwątpić w jego żywotność; wiara była organiczną potrzebą jego istoty duchowej — chlebem życia poety, i chociaż cała bezdeń boleści otwarła się przed nim po wypadkach 31 r., mistrz się w niej nie zaprzepaścił, lecz ukorzył się przed Cierpiącym i Ukrzyżowanym za ludzkość, pełen ufności, że łaska Jego zejdzie w ożywczych promieniach światła i miłości, oświeci, oskrzydli i poprowadzi umęczony naród ku prawdzie i ku zwycięstwu. Tą wiarą rozpłomieniony, nauczał współbraci swoich pokory, wyrozumiałości i przebaczenia, pocieszał nadzieją przyszłych dni jasnych, układał powoli i przygotowywał mesjaniczną teorię Chrystusowego posłannictwa Polski. Lecz próżne były modlitwy i natchnienia poety — Nieba milczały — straszna zasada walki o byt i siły przed prawem nieubłaganie panowała w dziejach i w polityce, nie mogły jej poruszyć ani boleść bezdenna, ani złote marzenia wieszcza. Ta sprzeczność głęboka pomiędzy idealnymi popędami serca poety a żelaznym prawem społecznym, pełna rozdzierającego duszę tragizmu: szukając ocalenia od pochłaniającej go rozpaczy z przepaści beznadziejności, rzucił się mistrz w nie mniej ciemną przepaść majaczeń mesjanicznych, a przyczyną obłędu była tylko miłość i wiara, które przepełniały i, że się tak wyrażę, rozsadzały mu pierś, a nie pozwalały zatonąć w boleści, nie pozwalały zwątpić w sprawiedliwość odwieczną... Smutek więc krwawy ściska serce na widok, jak na marne iść zaczynały siły olbrzymie ducha tego, myśli poloty śmiałe, tkliwe uniesienia serca — wszystko zakute w żelazne pęta niewoli i posłuszeństwa ślepego idei szlachetnej, zaiste, lecz niemającej pod sobą żadnej podstawy.

Chociaż beznadziejność i zwątpienie z gruntu przeciwnymi były nastrojowi ducha mistrza, jednak rozpacz nie tak łatwo dała się przeobrazić w spokojną ufność w sprawiedliwość Opatrzności i zanim mistyczna wiara w potęgę uczucia zdołała go ogarnąć, rozpacz wycisnęła niezmazane piętno na poezji jego, wyrwawszy się raz wprawdzie z piersi poety, ale za to skargą tak silną i namiętną, że bledną wobec niej skargi Faustów i Manfredów72. Mamy na myśli trzecią część Dziadów. Napisał ją Mickiewicz w Dreźnie 1832 r., jednocześnie albo wnet po wydaniu Ksiąg pielgrzymstwa. Nazwał zaś niewłaściwie, jakem to już wyżej nadmienił, częścią trzecią, ponieważ stanowi właściwie dalszy tylko ciąg czwartej. Mickiewicz szczególnie lubił Dziady, postanowił skreślić w nich wszystkie walki i przeobrażenia duchowe, przez które przechodził, i uczynić jedynym czytania godnym utworem swoim. Po wypadkach 31 r. zapomniał poeta o uczuciach osobistych, a wcielił się duszą całą w cierpienia narodu. I nowa część Dziadów jest właśnie wyrazem nowego zwrotu myśli w życiu duchowym poety: Gustaw, zrozpaczony kochanek części czwartej, pisze w prologu na ścianie celi więziennej, w której go zamknięto, że tu zmarł Gustaw 1 listopada 1823 r., a narodził się natomiast Konrad, i pod tym imieniem, przypominającym bolejącego nad krajem bohatera dawniejszego poematu wieszcza, występuje już nadal. Znany jest dziwny pogląd wypowiedziany przez Mickiewicza w wykładach w Collège de France73, że w dramacie słowiańskim świat rzeczywisty powinien być wystawiony w stosunku do świata nadprzyrodzonego; że myśl ta nie była mu obca w 1832 r., o tym świadczy nowa część Dziadów, którą odział mglisto tajemniczą, a dziwnie pociągającą powłoką mistycyzmu. Wszystkie główne osoby dramatu obcują na wpół we śnie, na wpół na jawie z duchami światła i nocy. W prologu, w celi więziennej, w wileńskim klasztorze bazylianów, staczają duchy owe walkę nad uśpionym bohaterem. Duchy nocy chcą myśli jego ciemne zamącić, zawładnąć głową jego i sercem, aby wstawszy, został ich sługą i uległ fatalnej sile snów nieczystych — ale natomiast anioł stróż roztacza nad nim skrzydła swe i w dziwnie słodkich wyrazach maluje nam duszę jego młodą i szlachetną, ale dumną i nieumiejącą ukorzyć się przed wyrokami Opatrzności. Bóg zesłał na dumnego Konrada cierpienia więzienne, aby mógł wejść na drogę prawdy, albowiem samotność mistrzynią jest mędrców i jak prorok na pustyni, tak on w samotności więziennej, zastanawiając się nad swym przeznaczeniem, pozna prawdę i światło nieomylne. Myśl w zupełności licująca z przytoczonymi wyżej słowami Mickiewicza w liście do Czeczota z Moskwy: „Ja zacząłem być wesół u ojców bazylianów, a spokojny i ledwie nie rozumny w Moskwie”. Śpiący Konrad odczuwa na wpół świadomie wrzącą nad nim walkę duchów, a tajemniczy duch jego zwraca się w pełnych znaczenia głębokiego wyrazach do człowieka, który nie wie, jaka jest władza jego myśli, nie wie, z jakim drżeniem oczekują aniołowie i szatani, czy nią uderzy w piekło, czy zaświeci w niebie: „Ludzie, każdy z was mógłby, samotny, więziony, myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony”74. W słowach tych zawiera się wyznanie wiary Mickiewicza, którą w tej części Dziadów rozwinął, a propagował i nadal w epoce towianizmu — wiary we wszechpotęgę człowieka, gdy zdoła myślą jedną przejąć się do ekstazy.

Dziwny to, a niemający nic sobie podobnego w literaturze dramat; poeta przedstawia w nim wypadek świeży podówczas w pamięci wszystkich: areszt filaretów wileńskich — wyprowadza na scenę osoby żyjące, jednak w mowach ich i czynach zostaje w najdrobniejszych szczegółach wierny rzeczywistości Otóż w scenie pierwszej więźniowie, koledzy Konrada, zebrani wszyscy w celi jego, prowadzą rozmowę stosowną do okoliczności, smutną w gruncie rzeczy, a z udanym pozorem wesołości i swobody; jeden z nich opowiada ze spokojem i prostotą, jaką nadać może tylko dłuższe obycie się ze zgrozą katuszy więziennych, straszliwe szczegóły wywiezienia kilku z ich grona. Konrad słucha zrazu w milczeniu, lecz staje się coraz bardziej ponury, aż śpiewa wreszcie pieśń pełną dzikiej żądzy zemsty na wroga, której zwrotkę każdą kończy groźny dwuwiersz:

Tak zemsta, zemsta, zemsta na wroga, 
Z Bogiem — i choćby mimo Boga! 

Natchnienie jego, wzrastając stopniowo, pozbawia go przytomności, koledzy zostawiają go samego w celi; wtedy wyrywa się z piersi jego owa skarga, tęskna jak jesień, a namiętna jak oddech huraganu, znana pod nazwą Improwizacji; napisał ją wieszcz przez noc jedną, w stanie niezwykłego zachwytu, po którym, utraciwszy świadomość, rzucił się na ziemię, i tak śpiącego znaleźli go nazajutrz towarzysze. Przystępując do streszczenia, miejmy na myśli słowa poety, wypowiedziane w jednym z jego utworów młodzieńczych: „miej serce i patrzaj serce”75