Litopsy - Marta Waksmundzka - ebook
NOWOŚĆ

Litopsy ebook

Marta Waksmundzka

0,0

Opis

Czy naprawdę jesteśmy z kamienia?

Arthur Bonn to ceniony architekt, który nie wyobraża sobie życia bez pracy. Na świat patrzy z uśmiechem cynika twardo stąpającego po ziemi. Jednak gdy pewnego dnia szef przedstawia mu propozycję nie do odrzucenia, Arthur zaczyna tracić grunt pod nogami. Przymusowy wolontariat w domu opieki Różani jest ostatnim, czego potrzebuje. Najchętniej wymigałby się od tego zadania, ale jest już na to za późno.

W ośrodku Arthur poznaje pacjentów i ich historie. Każdego dnia coraz bardziej zagłębia się w świat, którego do tej pory nie zauważał, i z zaskoczeniem odkrywa, że czuje się w nim coraz lepiej… Kim będzie Arthur Bonn, gdy jego dwumiesięczny wolontariat dobiegnie końca?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 165

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marta Waksmundzka

Litopsy

Od autorki

Nawet kamienie się zmieniają, spłukiwane przez rwącą rzekę czy muskane przez ziemię, która wydaje się przyjazna i niegroźna, aż nadchodzi moment, gdy obracają się w sypki żwirek. Kamienie po prostu są, zachęcane do robienia czegokolwiek przez resztę natury. Czasem wyglądają jak żywe, staczając się z urwiska, ale zaraz upadają bezwładnie na ziemię. Szare i szorstkie, istniejące jakby od niechcenia. Ludzie zaś są jak litopsy, żywe kamienie, które choć wyglądem przypominają odłamki skał, wykazują czynności życiowe, dorównując w tym względzie innym żywym istotom. My także wyglądamy czasem, jak zimne głazy, ale musimy pamiętać, że każdy z nas został stworzony do wzrostu i oddychania pełną piersią.

Rozdział I

Dzień zmącony był jeszcze odrobiną nocy, jak gdyby do szklanki wody wpadło kilka kropli atramentu. Słońce powoli wznosiło się ponad horyzont, oblewając noc miodowym światłem. Jego blask wkradał się przez uchylone okna mieszkań, otulając zaspane twarze swoim ciepłem. Rzadko kiedy ktoś podziwiał moment, w którym się to działo. Może dlatego, że nawet o nim nie wiedział. Z tego względu to wszystko było jeszcze bardziej magiczne i niecodzienne. Czy nie pięknie jest znać tajemnicę, która zmienia obraz świata? Stać naprzeciw słońca, które – wydawać by się mogło – przebija się przez bursztynową ścianę i okrywa wszystko złocistą poświatą? Nie jest niesamowite przeżyć chwilę jak nie z tej rzeczywistości? Cieszyć się nią, zanim znów pojawi się świat zgiełku i zwyczajnej codzienności? Świat spoczywa na naszym ramieniu, często cichy i niezauważalny, a my próbujemy go gonić. Może dlatego trudniej jest nam złapać szczęście – ono w jakiś sposób szarpie nas i chwyta, byśmy zostali. Chce zatrzymać nas w miejscu, by obraz prawdziwego piękna świata nie rozmazywał się już w ciągłej gonitwie za niczym.

Rodziny zaczęły przebudzać się ze snu. Zapalały światło w swoich mieszkaniach, tworząc na murze mozaikę jasno-ciemnych prostokątów. Wszyscy wyruszyli w stronę własnych spraw. Ulice zatłoczyły się dziećmi idącymi do szkoły, dorosłymi podążającymi pospiesznie do pracy, zapełniły się hukiem samochodów. Pewne okno pozostawało jednak nadal zasłonięte żaluzją, za nim kryły się zaciemnione pokoje, do których przeciskał się miejski zgiełk. W kuchni na stole leżały resztki z wczorajszej kolacji, na podłodze dziecięce ubrania i stosy papierów. Budzik na szafce nocnej był już gotowy, by w kolejnej minucie uruchomić wyjący alarm. Po jego niechcianym, choć zaplanowanym wybrzmieniu, podłogi dotknęły stopy mężczyzny, który po chwili poszedł ociężale w stronę szafy. Wyciągnął z niej białą koszulę, eleganckie spodnie, marynarkę i granatowy krawat. Codziennie ubierał się bardzo podobnie, dlatego nie musiał martwić się o dobieranie elementów ubioru. Czasem tylko zmieniał odcień brązu na jaśniejszy albo koszulę z białej na jasnobłękitną – ktoś pomyślałby jeszcze, że chodzi co dzień w tych samych ubraniach. Podszedł do małego łóżka w kącie pokoju i przeczesał ręką brązową czuprynę chłopca, skulonego w głębokim śnie.

–  Pora wstawać, Leon – westchnął, zaciskając usta w prostą linię. – Słyszysz? Chciałbyś spóźnić się do szkoły?

–  Nie… – Chłopiec przeciągnął się ospale. – Chciałbym nie iść wcale, skoro pytasz.

–  Wiesz dobrze, że nie o to chodziło w tym pytaniu – uśmiechnął się Arthur.

–  W końcu uczy się od najlepszego – odezwała się uśmiechnięta kobieta, zapalając lampkę na stoliku nocnym. – Niedługo uczeń przerośnie mistrza.

Ich myślom o tym, jak bardzo nie chcą wychodzić z domu, towarzyszył dźwięk mikrofalówki. I tak zaczął się kolejny dzień, który już zdawał się szybko płynąć. Sara włożyła beżową sukienkę sięgającą do kostek i spięła włosy klamrą, pozostawiając przy twarzy dwa luźne pasma. Miała dziś wyjątkowo zjawić się w pracy godzinę wcześniej, więc pogoniła Leona. Przejrzawszy się jeszcze w lustrze, zamknęła za sobą drzwi domu i wzięła za rękę chłopca.

Arthur nie wyglądał tego dnia na wypoczętego. Miał podkrążone oczy, a co gorsza, dręczyła go świadomość, ile ma do zrobienia w firmie. Od niechcenia ruszył ku windzie i zjechał na parter. Siedząc w tramwaju, skrzywił nagle brwi. Dopiero po chwili postanowił sięgnąć do torby, by sprawdzić, czy jest w niej teczka z projektem. Nie było… Przez pięć sekund siedział zupełnie nieruchomo i myślał, jak bardzo jest zmęczony i, że gdyby nie jego roztargnienie, jechałby teraz spokojnie do pracy. Chociaż gdyby miał ze sobą teczkę, niekoniecznie doceniłby jej obecność. Jakże pożądane są przez nas te małe rzeczy, kiedy ich zabraknie.

Teraz zestresowany czekał, by wysiąść na najbliższym przystanku. Kiedy opanował chęć wydobycia z siebie krzyku i przyswoił fakty, w końcu opuścił pojazd. Ruszył z powrotem w stronę bloku i wpadł do mieszkania. Czuł się już uspokojony, kiedy z nieszczęsnym przedmiotem wsiadał do następnego tramwaju. Zajął miejsce. Miał wszystko, co potrzebne, tylko niestety trochę spóźni się do pracy.

–  Przepraszam, że musieliście czekać. – Arthur zajął miejsce przy dużym stole i przepraszająco zwrócił wzrok w stronę każdego z zebranych.

–  Ufam, że zatrzymało cię coś ważnego – odezwał się do niego szef. Nie wiadomo, czy z pełnym wyrozumiałości uśmiechem, czy ze szczyptą drwiny.

Na tablicy stojącej naprzeciwko długiego stołu widniało pełno zapisków i kartek przyczepionych magnesami. Wszyscy mieli przed sobą stosiki papieru, a w rękach obracali długopisy.

–  Poprosiłem was, abyście przygotowali swoje pomysły w związku z kolejnym projektem – odezwał się prowadzący po chwili ciszy.

Dało się zauważyć ogólną zgodę w postaci potakujących głów. Przemawiający postanowił przerwać to poruszenie, choć był zadowolony z mobilizacji pracowników.

–  Kto chciałby pierwszy przedstawić własną koncepcję? – Mężczyzna rozejrzał się po sali. Widział tylko uciekające spojrzenia, które próbowały przyjąć wyraz pełnego zamyślenia w intensywnym przeglądaniu arkuszy. „Chyba trzeba działać jak w przypadku pomocy poszkodowanemu” – pomyślał. – „Jeśli nie zwrócisz się do konkretnej osoby, to prawdopodobnie nikt do ciebie nie podejdzie”.

–  Harry – wskazał ręką na zgarbionego mężczyznę, który najbardziej omijał jego wzrok – zaprezentuj nam, proszę, co przygotowałeś.

–  Ja… – zaczął, wstając powoli. – Pomyślałem, że klient zwróciłby uwagę na żywe kolory… Może musztardowy albo czerwony? Nikt nie przeszedłby obok takiego salonu obojętnie.

–  Z pewnością – szepnął ledwie słyszalnie Arthur.

–  Pomyślałem też – kontynuował niepewnie Harry, który widocznie usłyszał słowa Arthura – że rośliny uzupełniłyby przestrzeń i zajęłyby niewykorzystane miejsca.

–  No tak, najlepiej zapchać puste szpary… – ozwał się wtórnie Bonn, znudzony jakże żywą i pewną mową znajomego, której zdania były dla niego, najłagodniej mówiąc, bezsensowne.

Tym razem słowa Arthura wyminęły przeszkody i dotarły do uszu właściciela firmy.

–  Dziękuję ci, Harry. – John skinął głową i obrócił się na pięcie w stronę humorzastego krytyka. – Teraz kolej na Arthura. Proszę, słuchamy.

–  Po pierwsze – zaczął od razu – ten salon fryzjerski powinien wpasować się w styl kamienicy. Myślę, że jest to rozsądne, bo zachowamy jej urok i wykorzystamy tło jej elegancji. Zresztą nie tworzymy atrakcji turystycznej. – Bonn zmierzył wzrokiem swojego przedmówcę. – Nie sztuką jest użycie jaskrawych kolorów. Takie nie wabią klientów, jak kwiaty pszczoły. Ludzi z klasą wabi kompozycja całego wnętrza. To, jak barwy komponują się ze sobą. Ludzie przychodzą do takiego miejsca, bo dobrze się tam czują.

Każdy pozostawał wsłuchany w prezentację Arthura. Zdawało się, że mógł opowiadać o tym bez końca. Znał się na swoim fachu, mówił logicznie i płynnie, jakby czytał.

–  Ale kwestii roślin chyba nie podważysz? – zapytał nieśmiało Harry.

–  Po drugie… – wyraziście zaakcentował Arthur, dając znać, że właśnie miał przejść do tego zagadnienia – nie możemy stworzyć dżungli. Oczywiście kwiaty nadają świeży wygląd i stanowią wspaniałe wykończenie, ale trzeba wykorzystać jak najwięcej pustego miejsca. Salon fryzjerski powinien być przede wszystkim funkcjonalny i o to trzeba zadbać. Proponuję – podszedł do tablicy i zaczął kreślić rysunek – w tych dwóch miejscach postawić narożne blaty. Takie rozmieszczenie pozwoli pracownikom szykować… no, różne farby do włosów czy inne takie substancje w tym samym czasie. W innych zakładach fryzjerskich nie byłoby to potrzebne, ale jak wiecie, akurat ten jest wyjątkowo duży i przeznaczony dla profesjonalistów. Tutaj – narysował kolejne linie – w rogach dałbym zwykłe półki, które nie mają bocznych ścian, dzięki czemu będzie widoczna ich zawartość, ale też nie stworzą dodatkowych, jakby to powiedzieć, przegród, które optycznie zmniejszyłyby pomieszczenie. Z takimi meblami całość będzie estetyczna i przejrzysta, a poza tym łatwo będzie się wyciągać produkty.

–  Co z kolorystyką? Jaka powinna dominować? – dopytał John.

–  Właśnie – zgodził się wciąż urażony Harry, mając nadzieję, że może na tym etapie mówcy powinie się noga.

–  To jest jeszcze do uzgodnienia, jednak ogólnie rzecz biorąc, proponuję ciemniejsze odcienie.

–  Dobrze, dziękuję za zaprezentowanie planu, Arthurze. Jutro omówimy szczegółowo kwestie budżetowe. Przypominam też o spotkaniu z naszym klientem w piątek.

Rozdział II

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Od autorki
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI

Litopsy

ISBN: 978-83-8373-032-5

© Marta Waksmundzka i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Aleksandra Płotka

KOREKTA: Anna Miotke

OKŁADKA: Grzegorz Araszewski

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek