Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zbiór wierszy, których główną tematyką są refleksje nad stanem naszej cywilizacji - pełnej przemocy, nietolerancji, nastawionej na nieograniczoną konsumpcję, rujnująca jednocześnie środowisko naturalne.
Podsumowaniem tomiku jest tekst prozą, w którym autorka, prezentując krótkie fragmenty swojego życiorysu, pokazuje, jak w trudnych sytuacjach można znaleźć równowagę duchową i opacie w Bogu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 55
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nasz realny świat wypełnia nieustanna walka o każde ludzkie życie, chociaż nie zawsze jesteśmy tego świadomi Mamy wroga, który robi wszystko, aby zniekształcić obraz Boga w naszej duchowej rzeczywistości Stawia przed nami ogromne góry problemów, zasłania nam oczy drobnostkami, zaślepia zazdrością, chęcią posiadania, rzuca oszczerstwa na Boga i sączy wątpliwości Nam, ludziom, bowiem szczęście kojarzy się często z życiowym powodzeniem i sukcesami. Wtedy nasze dobrodziejstwa nazywamy Bożym błogosławieństwem, bo rzadko można spotkać człowieka, który by ludzkie nieszczęścia nazwał błogosławieństwem. Chociaż, w ostatecznym rachunku naszego zmagania się z życiem, mogą stać się dla nas wielkimi błogosławieństwami. Nawet wtedy, kiedy zadajemy Panu Bogu pytanie: „Dlaczego to mnie właśnie spotyka?”. „Bo jednak zło musi wypełnić się do końca, aby mogło ujawnić swoje tragiczne oblicze”. Właśnie moje wiersze są próbą odpowiedzi na takie pytanie, bo rezonuję w nich o sensie ludzkiego życia i o moim szukaniu Boga. Nasza ludzka, hiobowa historia skończy się wkrótce, zwyciężymy, chociaż przez jedną chwilę tysiącleci daliśmy się spowić w mgłę fikcji.
Znajdziesz miłość, jeśli będziesz jej szukać;
W różowych świtach wczesnych poranków
tchnących wonią rozbudzonej ze snu ziemi.
W słonecznym uśmiechu pogodnego nieba
w niestałej zwiewności bielutkich obłoków.
W świergocie rozbudzonych ze snu ptaków
figlowaniem wróbli w pobliskiej fontannie.
W rozgrzanym do białości słońcu południa
skłaniającego się w zachodnią stronę nieba.
W wieczornym szeleście młodziutkich liści
smaganych porywami swawolnego zefirka.
Znajdziesz mnie także w snach nocy letniej
miłośnie zapatrzonych w siebie kochanków.
Pragnących ukryć się przed całym światem
w samotność na czas miłosnego uniesienia.
W twoim codziennym ze snu przebudzeniu
z radosnym śmiechem ukochanego dziecka.
W mglistej rześkości chłodnych poranków
z miłym uśmiechem mijanego przechodnia.
Spotkasz mnie także w blaskach i cieniach
zwyczajnej rzeczywistości ludzkiego życia.
Błyskiem i lśnieniem ożywczych promieni
w przygasłych barwach człowieczego losu.
A kiedy jest już tak beznadziejnie ciężko,
że masz wszystkiego tak naprawdę dosyć.
Sądzisz, że uczyniłeś już prawie wszystko
i dłużej już nie jesteś w stanie tego znosić.
Szukać mnie będziesz, odnajdziesz blisko.
Wołać mnie będziesz, a ja wysłucham cię.
I gdybyś nawet utracił zupełnie wszystko
Będę z tobą i z każdej niedoli wyrwę cię,
bo cennym jesteś dla mnie, moje dziecko.
Aniołom moim poleciłem, aby cię strzegli
w niełatwej drodze twojej i doprowadzili
na miejsce, które sam ci przygotowałem.
Na rękach swoich nosić cię będą, byś nie
skaleczył ostrym kamieniem nogi swojej.
Długim życiem nasycę cię, czcią obdarzę
i ukażę ci Zbawienie moje w wieczności.
Daj poznać, Panie, drogę wiodącą do ciebie;
Samotnie kroczącemu po bezdrożach życia.
Niech wie, że jesteś zawsze przy nim blisko
wspieraj go, niech nie ustanie w swej drodze.
A nawet kiedy zbłądzi w labiryncie grzechu
smagany zmiennymi kolejami swojego losu.
Płacząc z rozpaczy; szuka, przyzywa ciebie:
gdzie jesteś, mój Boże, czemuś mnie opuścił.
Unosząc głowę w stronę zapłakanego nieba
pyta Boga, czy to łzy zmieszane z deszczem.
Zbliżając się do nieba, szepcze w modlitwie.
Panie, naucz mnie, bym umiał znaleźć ciebie
zawsze i w każdej formie i przejawie życia.
W niesamowitym cudzie narodzin dziecka,
w muśnięciu przefruwającego obok motyla
i abym słyszał ciebie w słowiczym śpiewie.
A kiedy, Panie Boże, zapragnę ujrzeć ciebie,
niech zamigocze jaśniej gwiazdka na niebie.
Gdzieś na samym krańcu kosmosu
z drugiej strony Mgławicy Oriona
znajdziesz błękitnozieloną planetę
Ziemię daną w wieczne posiadanie
doskonałego myślącego człowieka.
Opiekuna powierzonej mu planety
ukształtowanego na podobieństwo
Pana i Stworzyciela wszechświata.
Boga miłującego swoje stworzenie.
Na dalekiej północy w głębi nieba
za gęstą osłoną Mgławicy Oriona
znajduje się siedziba samego Boga,
gdzie ważą się losy naszej planety.
W trosce o przyszłe losy Ziemi tam
w niebie postanowiono, aby w razie
zaistnienia odstępstw w przyszłości
zabezpieczyć świat dużo wcześniej
przygotowanym planem zbawienia.
Kwintesencje bezmiaru miłowania
Gwarancją w pewności zbawienia
Sercem, a nie umysłem pojmowane.
Kim jest ten, który marząc, wsłuchuje się
w ciszę gwiazd bezkresnego nieba?
Kim jest ten, który śmiejąc się przez łzy,
pojmuje życia paradoksalne strony?
Kim jest ten, który czeka z utęsknieniem
i już kocha, nie znając mnie jeszcze?
Może gdzieś blisko ze złamanym sercem
oczekuje spadającej gwiazdy z nieba?
Wiersz poświęcony
mojemu tragicznie
zmarłemu bratu
Pojawiłeś się jak obłok żywego tchnienia
W czasie chybionych przemian i nadziei
W niewczasie udręczonego wojną świata
Tak wiele marzeń, dążeń niespełnionych
Zbyt wiele bólu, zbyt wiele łez wylanych
A jednak wszystkich przyjaźnią darzyłeś
Wnosząc odrobinę słońca w cienie życia
Biegnąc obok mnie dziecięcym szlakiem
Wspinałeś się ze mną w marzeń szczyty
Lecz kiedy pojawisz się znowu na ziemi
to siądziemy tym razem na dachu świata
Ale póki co umknąłeś mi w żółty piasek.
Posiadając wszystkie skarby świata
Wszelki możliwy blichtr i splendor
Wynoszący mnie na szczyty świata
Złudnym mirażem niestałej fortuny
Stawiającej ułudne zamki na lodzie
Szczodrze przez nią wynagradzana
Opływając w pieniądze i zaszczyty
Czy wzięłabym cokolwiek ze sobą
Przechodząc w zimną smugę cienia
Czy pozostanie coś po moim grobie
Jedno jest pewne, że prócz liści nic
To bardzo trudne dla mnie pytanie
Lecz łatwiej jest mi odpowiedzieć:
Czym byłabym bez mojego Boga?
Maleńką drobiną, nikłym pyłkiem
Zabłąkanym w czasie i przestrzeni
Pędzącym swoim własnym torem
Rozżarzonym tarciem do białości
znikomym nieokreślonym tworem
Ale mimo tej nieporadnej nicości
Chrystus wziął mnie w swe dłonie
Trawiąc do zupełnej doskonałości
Jak stal szlachetną ogniem i wodą
W swoje doskonałe podobieństwo
Nie żal mi pragnień niespełnionych
Smaku łez wylanych w samotności
Lęków wielu nocy nieprzespanych
Dni spędzonych bez pełnej radości
Złudzeń bezpowrotnie utraconych
W tej jedynej, prawdziwej miłości
Sukcesów w celowości chybionych
Trudu daremnego w życie włożonego
Myśli niespokojnych i bezsilnej złości
Tylko żal naprawdę czasu minionego
Radośnie, naprzeciw wiośnie
Niesiona skrzydłami miłości
Unosiłam się w cieple słońca
Zapachem kwiatów odurzona
Śpiewem ptaków poruszona
Z nagłym szeptem uniesienia
Wszystko bym Ci miły dała
Nawet samą gwiazdkę z nieba
W bliskie miłe szeptu tchnienie
Moja ty gwiazdeczko z nieba
Doskonała w swojej naiwności
później nagłe przebudzenie
W szarość dnia rzeczywistości
W tak niełaskawym poezji świecie
łabędzim śpiewem w sen kołysana
ledwie dosłyszalnym graniem fletu
przemieniona w Eurydykę tańczącą
snu Morfeusza lekkim muśnięciem
z niewinnych dziewczęcych marzeń
swawolnie, figlarnie już roześmiana
naiwnie trochę pół żartem, pół serio
leciutko znoszona w sen nocy letniej
mistrza dramatu Williama Szekspira
albo w cztery pory roku Vivaldiego
radosnym skrzypiec świergoleniem,
czy przy dźwiękach walca Straussa.
Ze snu wyrwana wczesnym świtem,
jednak nie w ten czas, nie w tę porę