Kolory życia - Krystyna Gołąbek - ebook

Kolory życia ebook

Krystyna Gołąbek

0,0

Opis

Zbiór wierszy, których główną tematyką są refleksje nad stanem naszej cywilizacji - pełnej przemocy, nietolerancji, nastawionej na nieograniczoną konsumpcję, rujnująca jednocześnie środowisko naturalne.
Podsumowaniem tomiku jest tekst prozą, w którym autorka, prezentując krótkie fragmenty swojego życiorysu, pokazuje, jak w trudnych sytuacjach można znaleźć równowagę duchową i opacie w Bogu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 55

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Krystyna Gołąbek
Kolory życia
© Copyright by Krystyna Gołąbek 2011
ISBN 978-83-7564-311-4
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Nasz realny świat wypełnia nieustanna walka o każde ludzkie życie, chociaż nie zawsze jesteśmy tego świadomi Mamy wroga, który robi wszystko, aby zniekształcić obraz Boga w naszej duchowej rzeczywistości Stawia przed nami ogromne góry problemów, zasłania nam oczy drobnostkami, zaślepia zazdrością, chęcią posiadania, rzuca oszczerstwa na Boga i sączy wątpliwości Nam, ludziom, bowiem szczęście kojarzy się często z życiowym powodzeniem i sukcesami. Wtedy nasze dobrodziejstwa nazywamy Bożym błogosławieństwem, bo rzadko można spotkać człowieka, który by ludzkie nieszczęścia nazwał błogosławieństwem. Chociaż, w ostatecznym rachunku naszego zmagania się z życiem, mogą stać się dla nas wielkimi błogosławieństwami. Nawet wtedy, kiedy zadajemy Panu Bogu pytanie: „Dlaczego to mnie właśnie spotyka?”. „Bo jednak zło musi wypełnić się do końca, aby mogło ujawnić swoje tragiczne oblicze”. Właśnie moje wiersze są próbą odpowiedzi na takie pytanie, bo rezonuję w nich o sensie ludzkiego życia i o moim szukaniu Boga. Nasza ludzka, hiobowa historia skończy się wkrótce, zwyciężymy, chociaż przez jedną chwilę tysiącleci daliśmy się spowić w mgłę fikcji.

Znajdziesz miłość

Znajdziesz miłość, jeśli będziesz jej szukać;

W różowych świtach wczesnych poranków

tchnących wonią rozbudzonej ze snu ziemi.

W słonecznym uśmiechu pogodnego nieba

w niestałej zwiewności bielutkich obłoków.

W świergocie rozbudzonych ze snu ptaków

figlowaniem wróbli w pobliskiej fontannie.

W rozgrzanym do białości słońcu południa

skłaniającego się w zachodnią stronę nieba.

W wieczornym szeleście młodziutkich liści

smaganych porywami swawolnego zefirka.

Znajdziesz mnie także w snach nocy letniej

miłośnie zapatrzonych w siebie kochanków.

Pragnących ukryć się przed całym światem

w samotność na czas miłosnego uniesienia.

W twoim codziennym ze snu przebudzeniu

z radosnym śmiechem ukochanego dziecka.

W mglistej rześkości chłodnych poranków

z miłym uśmiechem mijanego przechodnia.

Spotkasz mnie także w blaskach i cieniach

zwyczajnej rzeczywistości ludzkiego życia.

Błyskiem i lśnieniem ożywczych promieni

w przygasłych barwach człowieczego losu.

A kiedy jest już…

A kiedy jest już tak beznadziejnie ciężko,

że masz wszystkiego tak naprawdę dosyć.

Sądzisz, że uczyniłeś już prawie wszystko

i dłużej już nie jesteś w stanie tego znosić.

Szukać mnie będziesz, odnajdziesz blisko.

Wołać mnie będziesz, a ja wysłucham cię.

I gdybyś nawet utracił zupełnie wszystko

Będę z tobą i z każdej niedoli wyrwę cię,

bo cennym jesteś dla mnie, moje dziecko.

Aniołom moim poleciłem, aby cię strzegli

w niełatwej drodze twojej i doprowadzili

na miejsce, które sam ci przygotowałem.

Na rękach swoich nosić cię będą, byś nie

skaleczył ostrym kamieniem nogi swojej.

Długim życiem nasycę cię, czcią obdarzę

i ukażę ci Zbawienie moje w wieczności.

Daj poznać, Panie

Daj poznać, Panie, drogę wiodącą do ciebie;

Samotnie kroczącemu po bezdrożach życia.

Niech wie, że jesteś zawsze przy nim blisko

wspieraj go, niech nie ustanie w swej drodze.

A nawet kiedy zbłądzi w labiryncie grzechu

smagany zmiennymi kolejami swojego losu.

Płacząc z rozpaczy; szuka, przyzywa ciebie:

gdzie jesteś, mój Boże, czemuś mnie opuścił.

Unosząc głowę w stronę zapłakanego nieba

pyta Boga, czy to łzy zmieszane z deszczem.

Zbliżając się do nieba, szepcze w modlitwie.

Panie, naucz mnie, bym umiał znaleźć ciebie

zawsze i w każdej formie i przejawie życia.

W niesamowitym cudzie narodzin dziecka,

w muśnięciu przefruwającego obok motyla

i abym słyszał ciebie w słowiczym śpiewie.

A kiedy, Panie Boże, zapragnę ujrzeć ciebie,

niech zamigocze jaśniej gwiazdka na niebie.

Planeta Ziemia

Gdzieś na samym krańcu kosmosu

z drugiej strony Mgławicy Oriona

znajdziesz błękitnozieloną planetę

Ziemię daną w wieczne posiadanie

doskonałego myślącego człowieka.

Opiekuna powierzonej mu planety

ukształtowanego na podobieństwo

Pana i Stworzyciela wszechświata.

Boga miłującego swoje stworzenie.

Na dalekiej północy w głębi nieba

za gęstą osłoną Mgławicy Oriona

znajduje się siedziba samego Boga,

gdzie ważą się losy naszej planety.

W trosce o przyszłe losy Ziemi tam

w niebie postanowiono, aby w razie

zaistnienia odstępstw w przyszłości

zabezpieczyć świat dużo wcześniej

przygotowanym planem zbawienia.

Kwintesencje bezmiaru miłowania

Gwarancją w pewności zbawienia

Sercem, a nie umysłem pojmowane.

Westchnienia miłosne

Kim jest ten, który marząc, wsłuchuje się

w ciszę gwiazd bezkresnego nieba?

Kim jest ten, który śmiejąc się przez łzy,

pojmuje życia paradoksalne strony?

Kim jest ten, który czeka z utęsknieniem

i już kocha, nie znając mnie jeszcze?

Może gdzieś blisko ze złamanym sercem

oczekuje spadającej gwiazdy z nieba?

Na dachu świata

Wiersz poświęcony

mojemu tragicznie

zmarłemu bratu

Pojawiłeś się jak obłok żywego tchnienia

W czasie chybionych przemian i nadziei

W niewczasie udręczonego wojną świata

Tak wiele marzeń, dążeń niespełnionych

Zbyt wiele bólu, zbyt wiele łez wylanych

A jednak wszystkich przyjaźnią darzyłeś

Wnosząc odrobinę słońca w cienie życia

Biegnąc obok mnie dziecięcym szlakiem

Wspinałeś się ze mną w marzeń szczyty

Lecz kiedy pojawisz się znowu na ziemi

to siądziemy tym razem na dachu świata

Ale póki co umknąłeś mi w żółty piasek.

Prócz liści nic

Posiadając wszystkie skarby świata

Wszelki możliwy blichtr i splendor

Wynoszący mnie na szczyty świata

Złudnym mirażem niestałej fortuny

Stawiającej ułudne zamki na lodzie

Szczodrze przez nią wynagradzana

Opływając w pieniądze i zaszczyty

Czy wzięłabym cokolwiek ze sobą

Przechodząc w zimną smugę cienia

Czy pozostanie coś po moim grobie

Jedno jest pewne, że prócz liści nic

Kim jesteś?

To bardzo trudne dla mnie pytanie

Lecz łatwiej jest mi odpowiedzieć:

Czym byłabym bez mojego Boga?

Maleńką drobiną, nikłym pyłkiem

Zabłąkanym w czasie i przestrzeni

Pędzącym swoim własnym torem

Rozżarzonym tarciem do białości

znikomym nieokreślonym tworem

Ale mimo tej nieporadnej nicości

Chrystus wziął mnie w swe dłonie

Trawiąc do zupełnej doskonałości

Jak stal szlachetną ogniem i wodą

W swoje doskonałe podobieństwo

Nie żal mi

Nie żal mi pragnień niespełnionych

Smaku łez wylanych w samotności

Lęków wielu nocy nieprzespanych

Dni spędzonych bez pełnej radości

Złudzeń bezpowrotnie utraconych

W tej jedynej, prawdziwej miłości

Sukcesów w celowości chybionych

Trudu daremnego w życie włożonego

Myśli niespokojnych i bezsilnej złości

Tylko żal naprawdę czasu minionego

Wiosna życia

Radośnie, naprzeciw wiośnie

Niesiona skrzydłami miłości

Unosiłam się w cieple słońca

Zapachem kwiatów odurzona

Śpiewem ptaków poruszona

Z nagłym szeptem uniesienia

Wszystko bym Ci miły dała

Nawet samą gwiazdkę z nieba

W bliskie miłe szeptu tchnienie

Moja ty gwiazdeczko z nieba

Doskonała w swojej naiwności

później nagłe przebudzenie

W szarość dnia rzeczywistości

Łabędzi śpiew

W tak niełaskawym poezji świecie

łabędzim śpiewem w sen kołysana

ledwie dosłyszalnym graniem fletu

przemieniona w Eurydykę tańczącą

snu Morfeusza lekkim muśnięciem

z niewinnych dziewczęcych marzeń

swawolnie, figlarnie już roześmiana

naiwnie trochę pół żartem, pół serio

leciutko znoszona w sen nocy letniej

mistrza dramatu Williama Szekspira

albo w cztery pory roku Vivaldiego

radosnym skrzypiec świergoleniem,

czy przy dźwiękach walca Straussa.

Ze snu wyrwana wczesnym świtem,

jednak nie w ten czas, nie w tę porę