Klechdy sezamowe - Bolesław Leśmian - ebook

Klechdy sezamowe ebook

Bolesław Leśmian

5,0

Opis

Klechdy napisane przez Bolesława Leśmiana zachwycają poetyckim językiem, przepełnionymi magią stronami i subtelnym humorem. Oto – jak Sezam – otwiera się przed nami orientalny, baśniowy świat, pełen niesłychanych dziwów, niebezpieczeństw i niespodziewanych wydarzeń. Piękne ilustracje do zebranych tutaj utworów stworzyła Maria Brzozowska.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 287

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ilu­stra­cje i pro­jekt okładki: Maria Brzo­zow­ska Opra­co­wa­nie redak­cyjne: Bar­bara Szy­ma­nek

Tekst utworu Bole­sława Leśmiana zaczerp­nięto ze strony: Źró­dło: http://wol­ne­lek­tury.pl/kata­log/lek­tura/klechdy-seza­mowe Tekst opra­co­wany na pod­sta­wie wyda­nia: Wydaw. J. Mort­ko­wi­cza, Kra­ków, War­szawa 1913

© 2022 Dres­sler Dublin sp. z o.o. Wydaw­nic­two Ole­sie­juk, an imprint of Dres­sler Dublin sp. z o.o. Wszel­kie prawa zastrze­żone.

ISBN 978-83-8216-599-9

Dres­sler Dublin sp. z o.o. 05-850 Oża­rów Mazo­wiecki ul. Poznań­ska 91 wydaw­nic­two@dres­sler.com.pl www.wydaw­nic­two-ole­sie­juk.pl

Dys­try­bu­cja: www.dres­sler.com.pl Księ­gar­nia inter­ne­towa: www.swiatk­siazki.pl

Wer­sję elek­tro­niczną przy­go­to­wano w sys­te­mie Zecer

Baśń o rumaku zaklę­tym

Trzeba bar­dzo natę­żyć uwagę, aby od początku do końca wysłu­chać baśni o zaklę­tym rumaku. Jest to bowiem baśń pełna zda­rzeń nie­spo­dzia­nych i cudów nie­sły­cha­nych. Naprawdę cza­ro­dziej­ska baśń. Toteż nie­uważ­nemu i nie­ostroż­nemu słu­cha­czowi łatwo zabłą­kać się w tej baśni tak samo, jak się pewien chło­piec zabłą­kał w lesie cza­ro­dziej­skim. O pół­nocy wszyst­kie ścieżki i drogi tego dziw­nego lasu zaczęły ze śmie­chem ska­kać i plą­sać i – roz­plą­sane – ucie­kały przed chłop­cem, ile razy chciał na jedną z nich nastą­pić nogą, ażeby po niej wró­cić do domu. Trzeba być bar­dzo uważ­nym wów­czas, kiedy się wcho­dzi do cza­ro­dziej­skiego lasu, albo wów­czas, kiedy się słu­cha naprawdę cza­ro­dziej­skiej baśni. Nawet kró­lo­wie per­scy, arab­scy i indyj­scy natę­żali swoją kró­lew­ską uwagę, gdy im opo­wia­dano tę dziwną i straszną, i oso­bliwą, i nie­po­jętą baśń o rumaku zaklę­tym.

Pro­simy więc o ciszę, gdyż oto baśń się zaczyna!

Każ­demu, kto jest znawcą bajek z tysiąca i jed­nej nocy, wia­domo od dawna, że w Per­sji Nowy Rok przy­pada na wio­snę. U nas – na zimę, a tam – na wio­snę. Pierw­szy dzień wio­sny jest jed­no­cze­śnie pierw­szym dniem roku. Per­so­wie kochają słońce i kwiaty i dla­tego też roz­po­czy­nają swój rok wów­czas, kiedy na świe­cie jest dużo słońca i dużo kwia­tów. W dniu owym na całej ziemi per­skiej odbywa się wiel­kie święto. To bar­dzo przy­jem­nie, kiedy nad­cho­dzi wiel­kie święto i dzieją się roz­ma­ite czary. Trzeba bowiem zauwa­żyć, że w Per­sji jest wielu roz­ma­itych cza­row­ni­ków, szcze­gól­nie w głów­nym mie­ście – sto­licy Per­sji, która się nazywa Szy­raz.

W takim wła­śnie dniu, na Nowy Rok, w Szy­ra­zie odby­wało się wspa­niałe święto. Na ogrom­nym placu przed pała­cem kró­lew­skim usta­wiono wysoki tron, rzeź­biony ze złota wydo­by­tego nie­gdyś z Sezamu. Na tym tro­nie zasiadł sam król w płasz­czu pur­pu­ro­wym i w koro­nie gęsto nabi­ja­nej bry­lan­tami. Cie­kawi pod­dani sta­ran­nie zadzie­rali nosy do góry, ażeby zaj­rzeć w ośle­pia­jący blask korony kró­lew­skiej. Ale pro­mie­nie słońca, odbite od bry­lan­tów, tra­fiały im wprost na twa­rze i przy­pie­kały nosy cie­ka­wie zadarte do góry.

Po bokach tronu stali ryce­rze i dwo­rza­nie, a na przo­dzie stali muzy­kanci nadworni. Muzy­kanci byli dumni ze swo­ich zło­tych i tajem­ni­czych instru­men­tów i z tego, że ich nauczono grać na tych instru­men­tach roz­ma­ite melo­die. Grali tak zawzię­cie i tak skocz­nie, i tak do tańca, że nie tylko wszy­scy pod­dani, ale nawet sam król nie mógł wytrzy­mać ani usie­dzieć na miej­scu i z lekka poru­szał się na zło­tym tro­nie w takt muzyki. Wszy­scy się poru­szali i nucili pół­gło­sem. Pod­dani nucili bez słów, a król nucił takie słowa: „Prze­pra­szam was, moi pod­dani, za to, że, zamiast nikogo nie słu­chać, słu­cham waszej gry na zło­tych instru­men­tach i poru­szam się w takt waszej muzyki”.

Tak nucił król. Tym­cza­sem coraz więk­sze tłumy gro­ma­dziły się na placu, bo każdy chciał zoba­czyć króla, muzy­kan­tów i Nowy Rok.

Wów­czas pod­cho­dzili do króla roz­ma­ici ludzie z roz­ma­itych krain, żeby się pochwa­lić magicz­nymi wyna­laz­kami i czar­no­księ­skimi odkry­ciami. Taki był bowiem oby­czaj w Per­sji, że na Nowy Rok poka­zy­wano kró­lowi cuda i dziwy, nie­znane dotąd nikomu.

Naj­pierw sta­nął przed kró­lem Arab w bia­łym tur­ba­nie i w bia­łym płasz­czu. Arab poka­zał kró­lowi zwier­cia­dło magiczne. Kto­kol­wiek zaj­rzał do tego zwier­cia­dła, ten zamiast wła­snej twa­rzy widział twarz swego pra­pra­dziada. Pra­pra­dziad kiwał w zwier­cia­dle głową na powi­ta­nie i uśmie­chał się, zupeł­nie jak żywy. Kró­lowi zwier­cia­dło magiczne bar­dzo się podo­bało. Kupił je i kazał natych­miast zło­żyć do swego skarbca. Potem zbli­żył się do tronu młody Syryj­czyk i poło­żył przed kró­lem zaklę­tego dukata. Dukat był złoty i miał tę wła­ści­wość, że kto­kol­wiek wsu­nął go do kie­szeni, ten natych­miast dosta­wał na twa­rzy moc­nych rumień­ców. Kró­lowi bar­dzo się ten dukat podo­bał i też go kazał zło­żyć do swego skarbca.

Po Syryj­czyku zja­wił się Pers i roz­wi­nął przed kró­lem wielki dywan. Dywan był utkany z tej samej pur­pury, która się pali na obło­kach wie­czo­rem, kiedy słońce zacho­dzi. Dość było roze­słać ten dywan w pokoju, żeby natych­miast sły­szeć, jak słońce, zacho­dząc, opo­wiada złote i pur­pu­rowe bajki, pełne zło­tych i pur­pu­ro­wych stra­chów. Żaden czło­wiek nie umiałby opo­wie­dzieć takich bajek! Kró­lowi dywan bar­dzo się podo­bał, kupił go i kazał zło­żyć do skarbca.

I wielu jesz­cze innych cza­row­ni­ków poka­zy­wało kró­lowi różne cuda i dziwy. A gdy już wszy­scy wszystko poka­zali, król dał znak dło­nią, że uro­czy­stość skoń­czona. Muzy­kanci prze­stali grać na zło­tych instru­men­tach. Cza­row­nicy wyru­szyli z powro­tem w drogę – każdy do swo­jej ojczy­zny. Pod­dani zaczęli się roz­cho­dzić do domu. Wtem – nagle – ni stąd, ni zowąd – wysu­nął się z tłumu jakiś India­nin. India­nin pro­wa­dził za uzdę pięk­nego rumaka, na któ­rym błysz­czał złoty cza­prak i złote sio­dło. Rumak był wycio­sany z drzewa, ale tak dobrze i dokład­nie, że nie tylko wyglą­dał jak żywy, lecz naprawdę się poru­szał, wywra­cał ogni­ste śle­pia, roz­dy­mał noz­drza i dzwo­nił zło­tymi kopy­tami o zie­mię tak zgrab­nie i tak naumyśl­nie, jakby chciał przy tym powie­dzieć: „Czy sły­szy­cie, jak ład­nie dzwo­nię?”.

Wszy­scy spoj­rzeli na India­nina i on spoj­rzał na wszyst­kich. Wszy­scy na jego widok uczuli jakąś trwogę, ale on żad­nej trwogi nie uczuł. Szybko i nagle razem z ruma­kiem zbli­żył się do króla, padł przed nim czo­łem na zie­mię, bo tak kazał oby­czaj, potem powstał, wska­zał dło­nią swego rumaka i rzekł z tajem­ni­czym uśmie­chem na twa­rzy:

– Królu, zbli­żam się do cie­bie ostatni, ale zadzi­wię cie­bie cudem naj­więk­szym ze wszyst­kich cudów! Tym cudem jest mój rumak. Spójrz tylko na niego, a zoba­czysz, że mówię prawdę.

Król spoj­rzał na rumaka i rze­czy­wi­ście był zachwy­cony jego wido­kiem. Wszakże ukrył przed India­ni­nem swój zachwyt, bo chciał poka­zać, że jest znawcą cudów i że już nie­raz widy­wał daleko wspa­nial­sze dziwy. Żeby to poka­zać, zmru­żył oczy, skrzy­wił usta i rzekł z prze­ką­sem:

– Już nie­raz widy­wa­łem daleko wspa­nial­sze dziwy, bo jestem kró­lem, a nie byle jakim włó­częgą. Wpraw­dzie twój koń jest bar­dzo dobrze i dokład­nie rzeź­biony w drze­wie, ale znam rzeź­bia­rzy, któ­rzy potra­fią wyrzeź­bić takiego samego, a nawet pięk­niej­szego konia.

India­nin, sły­sząc te słowa, znowu się uśmiech­nął tajem­ni­czo i odpo­wie­dział kró­lowi:

– Ten koń nie tylko ma piękny wygląd, ale posiada zdol­no­ści cza­ro­dziej­skie. Jest to koń naprawdę cza­ro­dziej­ski, nie­po­dobny do innych, zwy­czaj­nych koni. Znam jeden taki sekret, że mogę mego rumaka przy­mu­sić do bar­dzo szyb­kiego biegu. Ten, kogo nauczę mego sekretu, może tak samo jak ja jeź­dzić na moim rumaku. My, czar­no­księż­nicy, lubimy wszystko robić po czar­no­księ­sku. Nudzi nas zwy­czajna jazda na zwy­czaj­nym koniu. Daleko więk­szą przy­jem­ność spra­wia nam zaklęta jazda na rumaku zaklę­tym. Jeżeli Wasza Kró­lew­ska Mość życzy sobie tego, to natych­miast mogę dosiąść mego rumaka i wypró­bo­wać go przed oczyma Waszej Kró­lew­skiej Mości i wszyst­kich pod­da­nych.

– Dobrze – zawo­łał król – życzę sobie tego, bo chcę się prze­ko­nać naocz­nie, czy twój rumak jest naprawdę ruma­kiem zaklę­tym. Pamię­tam, że niańka, kiedy byłem małym chłop­cem, opo­wia­dała mi pew­nej nocy bajkę o rumaku zaklę­tym. Może to jest ten sam rumak z tej samej bajki. A choćby nawet był ruma­kiem z jakiejś innej bajki, w każ­dym razie chcę, żebyś go dosiadł w moich oczach.

India­nin natych­miast dosiadł rumaka, popra­wił się w zło­tym sio­dle, ścią­gnął złote cugle i zapy­tał króla z tym samym tajem­ni­czym uśmie­chem:

– Królu, dokąd mi teraz każesz poje­chać?

Król długo się namy­ślał, aż wresz­cie rzekł:

– Widzisz tam, przed nami, za mia­stem, w pustyni, daleką górę. Ta góra jest tak daleka, że nie widać jej wyraź­nych kształ­tów. Widać tylko błę­kitną mgłę. Ale ta mgła błę­kitna jest wła­śnie górą, bar­dzo odda­loną od naszych oczu. Słońce teraz oświe­tla ową górę, a wła­ści­wie ową mgłę błę­kitną. Oświe­tlona słoń­cem mgła błę­kitna wygląda jak złota. Skie­ruj swego rumaka do owej mgły zło­tej, która jest mgłą błę­kitną, a gdy się zbli­żysz do niej, zmieni się w górę. U pod­nóża góry rośnie palma. Znam wszyst­kie liście tej palmy, bo sam ją wła­sno­ręcz­nie zasa­dzi­łem. Zerwij jeden liść pal­mowy i przy­wieź mi go z powro­tem na dowód, żeś był u pod­nóża góry.

Led­wie król wyrzekł te słowa, India­nin natych­miast przy­krę­cił śrubkę ukrytą na szyi konia, pod grzywą. Cza­ro­dziej­sko nakrę­cony koń uniósł się wraz z India­ninem w powie­trze. Uniósł się tak szybko, że od razu znikł w obło­kach. I król, i jego pod­dani krzyk­nęli ze zdzi­wie­nia i sze­roko otwo­rzyli usta i oczy. Nie zdą­żyli jesz­cze przy­mknąć ust i oczu, a już zoba­czyli w obło­kach powra­ca­ją­cego konno India­nina. India­nin szybko spusz­czał się z obło­ków na zie­mię. Skie­ro­wał konia na plac – przed tron kró­lew­ski. W jed­nej dłoni trzy­mał cugle, a w dru­giej liść pal­mowy, zerwany u pod­nóża góry. Zatrzy­mał rumaka przed kró­lem, zesko­czył z sio­dła na zie­mię, padł czo­łem do stóp kró­lew­skich i zło­żył wielki liść pal­mowy.

– Tak! – zawo­łał król, zachwy­cony tym nie­zwy­kłym cudem. – To jest na pewno ten sam rumak zaklęty, o któ­rym opo­wia­dała mi moja niańka, kiedy byłem jesz­cze małym chłop­cem! Jest to bez­wa­run­kowo naj­pięk­niej­szy rumak z naj­pięk­niej­szej bajki! Chcę koniecz­nie kupić od cie­bie tego rumaka! Dam ci w zamian tyle duka­tów, ile tylko zażą­dasz!

India­nin znów się uśmiech­nął tajem­ni­czo i tak odpo­wie­dział kró­lowi:

– Królu, otrzy­ma­łem tego rumaka od jed­nego ze zna­jo­mych cza­row­ni­ków. Nie chciał brać w zamian ani duka­tów, ani tala­rów. Zażą­dał nato­miast ręki mojej sio­stry. Prócz tego musia­łem mu zło­żyć przy­sięgę, że ni­gdy nikomu ani za dukaty, ani za talary nie sprze­dam mego rumaka. Cudów sprze­da­wać nie wolno. Wolno mi tylko poda­ro­wać zaklę­tego rumaka temu, kto mi odda za żonę swoją sio­strę lub córkę. Jeżeli chcesz zostać szczę­śli­wym wła­ści­cie­lem zaklę­tego rumaka, to musisz oddać mi za żonę swoją piękną córkę: kró­lewnę per­ską!

Sły­sząc te zuchwałe słowa, wszy­scy dwo­rza­nie i mini­stro­wie wybuch­nęli gło­śnym śmie­chem. Damy dwor­skie zawo­łały chó­rem: „Jak śmiesz obra­żać naszą kró­lewnę, która tylko kró­le­wi­cza poślu­bić może!”. Ale naj­bar­dziej roz­gnie­wał się na zuchwa­łego India­nina syn kró­lew­ski, młody książę Firuz-Szach. Nic jed­nak nie powie­dział, bo był pewien, że sam król uka­rze śmiałka. Kró­lowi jed­nak tak się podo­bał rumak zaklęty, że nie wie­dział, co ma teraz począć i jak postą­pić. Zamy­ślił się i mil­czał. Mil­czał i patrzył na rumaka. Patrzył na rumaka i zachwy­cał się jego zło­tymi kopy­tami. Wów­czas książę Firuz-Szach wystą­pił naprzód i rzekł gło­sem spo­koj­nym:

– Prze­pra­szam cię, mój ojcze-królu, za to, że się ośmielę zro­bić ci uwagę. Zuchwały India­nin obra­ził twoją córkę a moją sio­strę. Wobec wszyst­kich zebra­nych na tym placu zażą­dał jej w zamian za swego konia. Zapo­mniał o tym, że moja sio­stra a twoja córka jest kró­lewną i może poślu­bić tylko kró­le­wi­cza. Ale ty, królu, zamiast uka­rać zuchwa­łego India­nina, zamy­śli­łeś się i mil­czysz. Mil­czysz i patrzysz na rumaka. Patrzysz na rumaka i zachwy­casz się jego zło­tymi kopy­tami!

– Prze­pra­szam cię, mój synu – odrzekł król – prze­pra­szam cię za to, że mnie tak olśniły złote kopyta zaklę­tego rumaka. Kocham moją córkę i ni­gdy nie wydał­bym jej za mąż za nie­zna­nego włó­częgę. Wiem, ilu złych cza­row­ni­ków błąka się po naszej ziemi. Może India­nin jest jed­nym z takich złych cza­row­ni­ków. Prócz tego córka moja jest kró­lewną i musi poślu­bić kró­le­wi­cza. Ale pomyśl sam, jak to przy­jem­nie mieć w swoim skarbcu zaklę­tego rumaka! Cały naród byłby mi wdzięczny za taki naby­tek! Kto posiada zaklę­tego rumaka, ten może swo­bod­nie bujać w obło­kach i zwy­cię­żać swo­ich wro­gów cho­dzą­cych po ziemi. Pomyśl, co by to był dla mnie za smu­tek, gdyby król innej kra­iny zgo­dził się na zuchwałe żąda­nie India­nina, oddał mu za żonę swoją córkę i otrzy­mał w zamian zaklę­tego rumaka! Gdyby się tak stało, umarł­bym chyba z roz­pa­czy! A prze­cież wiem, że ani ty, mój synu, ani moi pod­dani nie życzą sobie tego, żebym umarł z roz­pa­czy. Dla­tego też mil­czę i namy­ślam się, co mam uczy­nić. Chciał­bym, mój synu, żebyś ty teraz wypró­bo­wał zaklę­tego rumaka. Cie­kawy jestem, czy ów rumak będzie posłuszny tobie tak samo jak był posłuszny India­ninowi. Nie wąt­pię, że India­nin pozwoli ci dosiąść swego rumaka.

India­nin, sły­sząc te słowa, natych­miast zbli­żył się z ruma­kiem do księ­cia Firuz-Sza­cha, żeby mu podać strze­mię i nauczyć go sekretu. Lecz Firuz-Szach pod­pa­trzył daw­niej, jak India­nin przy­krę­cał śrubkę na szyi konia. I zanim India­nin zdą­żył cokol­wiek powie­dzieć, wsko­czył na sio­dło i przy­krę­cił śrubkę. Zale­d­wie to uczy­nił, rumak w mgnie­niu oka uniósł go w powie­trze. Firuz-Szach znik­nął z oczu króla i wszyst­kich jego pod­da­nych.

– Kto widzi w obło­kach mego syna? – zapy­tał król zlęk­niony i zdu­miony.

– Nikt, nikt, nikt! – ode­zwały się zewsząd głosy.

Wów­czas król zwró­cił się do mini­stra dworu i zapy­tał:

– Czyś zgi­nął kie­dy­kol­wiek w obło­kach i czy wiesz, co w takich razach czy­nić trzeba?

Mini­ster dworu zaru­mie­nił się po uszy i rzekł:

– Niech mi Wasza Kró­lew­ska Mość wyba­czy moją ocię­ża­łość. Mam już sześć­dzie­siąt lat i jestem bar­dzo otyły. Odkąd żyję na świe­cie, nie zda­rzyło mi się jesz­cze zgi­nąć w obło­kach i nie wiem, co się w takich razach czyni.

Król zawo­łał zroz­pa­czony:

– Mam mini­stra dworu, który nie może mi pomóc wtedy, kiedy spada na mnie praw­dziwe nie­szczę­ście! Syn mój zgi­nął w obło­kach! Jestem naj­niesz­czę­śliw­szym ze wszyst­kich ojców na ziemi! Po cóż namó­wi­łem swego syna, ażeby dosiadł zaklę­tego rumaka? Gdzie jest India­nin, sprawca mego nie­szczę­ścia?

India­nin padł czo­łem na zie­mię i zawo­łał:

– Królu! Nie z mojej winy syn twój zgi­nął w obło­kach. Chcia­łem go przed odjaz­dem nauczyć sekretu kie­ro­wa­nia ruma­kiem. Ale syn twój, nie­ostrożny i dumny, jak każdy zresztą mło­dzie­niec, nie cze­kał nawet na moje rady. Widział on daw­niej, jak przy­krę­ca­łem śrubkę na szyi mego konia, nakrę­cił ją, zanim zdą­ży­łem cokol­wiek powie­dzieć, i zgi­nął natych­miast w obło­kach. Tym­cza­sem przy­krę­ce­nie tej śrubki zmu­sza rumaka do nie­ustan­nego lotu w dal i wzwyż, przed sie­bie. Aby go zatrzy­mać i skie­ro­wać z powro­tem ku ziemi, trzeba pokrę­cić inną, mniej­szą śrubkę, ukrytą niżej, pod cza­pra­kiem. Nie wiem, czy książę Firuz-Szach domy­śli się tej tajem­nicy. Nie mogę być jed­nak odpo­wie­dzialny za życie mło­dego księ­cia.

– Boję się – rzekł król – że koń twój roz­bryka się w obło­kach i wysa­dzi z sio­dła mego syna. Z takiej wyso­ko­ści nie spada się na zie­mię bez­kar­nie. Śmierć jest wów­czas pewna i nie­unik­niona.

– Królu, co do tego możesz być spo­kojny – odrzekł India­nin. – Koń mój nie jest zna­ro­wiony i ni­gdy nie bryka. Nikogo dotąd nie wysa­dził z sio­dła i nie sta­nął dęba nawet przed naj­więk­szą chmurą. Mogę ci przy­siąc, że nie uczyni nic złego Firuz-Sza­chowi i że nie pozwoli mu upaść na zie­mię.

– W takim razie – rzekł król – będę cze­kał na powrót mego syna z obło­ków przez trzy mie­siące. Jeżeli w ciągu tego czasu nie wróci, każę ci odciąć głowę. A tym­cza­sem wtrącę cię do wię­zie­nia, żebyś nie uciekł przed upły­wem trzech mie­sięcy.

Natych­miast wtrą­cono India­nina do wię­zie­nia, a król wró­cił do pałacu, aby tam wycze­ki­wać swego syna.

* * *

Tym­cza­sem książę Firuz-Szach, unie­siony tak szybko i tak od razu w powie­trze, nie rozu­miał, co się z nim dzieje. Nie stra­cił jed­nak przy­tom­no­ści, bo był odważny. A odwaga jest potrzebna, szcze­gól­nie wtedy, kiedy się lata po obło­kach. Zie­mia od dawna zni­kła mu z oczu. Widział tylko obłoki oświe­tlone słoń­cem. Jedne były złote, dru­gie – srebrne. Nie­które paliły się tak mocno, że aż dym złoty z nich buchał, jak pod­czas pożaru. Firuz-Szach nie widział nic prócz obło­ków i słońca. Rumak biegł szybko i zło­tymi kopy­tami ude­rzał w obłoki tak mocno, że się cza­sem roz­pry­ski­wały na strzępy. Firuz-Szach czuł, że koń unosi go coraz wyżej i wyżej, coraz dalej od ziemi i od pałacu. Spoj­rzał w dół – i zoba­czył pustkę i prze­paść. Doznał zawrotu głowy i pomy­ślał, że taka podróż po obło­kach jest nie­bez­pieczna i że trzeba wró­cić na zie­mię. Zakrę­cił więc tę samą śrubkę w prze­ciwną stronę. Zda­wało mu się, że tym spo­so­bem skie­ruje rumaka z powro­tem na zie­mię. Ale to nic nie pomo­gło. Rumak pędził dalej, nie zwal­nia­jąc biegu. Tym­cza­sem słońce, które było dotąd nad głową Firuz-Sza­cha, zsu­nęło się niżej i świe­ciło mu teraz pro­sto w oczy. „W obło­kach jest jesz­cze dzień – pomy­ślał Firuz-Szach – ale na ziemi na pewno panuje teraz noc. Wła­ści­wie czas wra­cać do domu. Ale jak to zro­bić? Czy cza­sem prócz tej śrubki, którą znam, nie ma jesz­cze innej śrubki, któ­rej nie znam? Muszę poszu­kać innej śrubki”.

Koń galo­po­wał po nie­bie, prze­ska­ku­jąc z obłoku na obłok, a Firuz-Szach szu­kał tym­cza­sem dru­giej śrubki. Wła­śnie koń wspiął się na olbrzy­mią, puszy­stą i z lekka po brze­gach pur­pu­rową chmurę, która miała wierz­cho­łek zło­ci­sty.

Firuz-Szach uczuł, że chmura zako­ły­sała się pod kopy­tami koń­skimi. Wierz­cho­wiec natych­miast odbił się od pur­pu­ro­wych brze­gów chmury i w jed­nym skoku prze­do­stał się na jej zło­ci­sty wierz­cho­łek, a potem ze zło­ci­stego wierz­chołka zsu­nął się w dół na drugą stronę chmury i prze­sko­czył z niej na pobli­ski obłok srebrny i chwiejny. W tej samej chwili, wstrzą­śnięty rap­tow­nym i nie­spo­dzia­nym pod­sko­kiem rumaka, Firuz-Szach bez­wied­nie chwy­cił dło­nią za cza­prak wysu­nięty spod sio­dła ku przo­dowi. Wów­czas młody książę uczuł pod cza­prakiem jakiś przed­miot mały i twardy. Zaj­rzał pod cza­prak – i jakaż była jego radość, gdy zoba­czył drugą, nie­znaną mu śrubkę!

– To ona – zawo­łał – to ona! Długo marzy­łem o tej śrubce i zna­la­złem ją naresz­cie! Teraz bieg rumaka zależy od mojej woli.

Trudno doprawdy opi­sać radość Firuz-Sza­cha. Nikt z nas nie był w jego poło­że­niu, więc nikt nie wie, jak to przy­jem­nie, podró­żu­jąc po obło­kach, zna­leźć taką śrubkę, od któ­rej zależy zba­wie­nie. Firuz-Szach natych­miast pokrę­cił śrubką i uczuł, że rumak, zamiast uno­sić się ku górze, z wolna opusz­cza się na zie­mię. Opusz­cza się coraz niżej, coraz niżej i tak ostroż­nie, żeby jeź­dziec nie spadł z sio­dła. Firuz-Szach spoj­rzał w dół i zoba­czył, że tam w dole, pod obło­kami, coś zie­le­nieje. Ucie­szył się, bo zro­zu­miał, że to zie­le­nieje zie­mia. Nie widać jej było wcale. Widać było tylko cudowną, daleką, zie­loną barwę. Ale im niżej opusz­czał się rumak, tym wyraź­niej wid­niała zie­mia. Już Firuz-Szach zauwa­żył czer­wone i nie­bie­skie barwy. Czer­wone były zapewne dachy domów, a nie­bie­skie – rzeki, jeziora i stru­mie­nie. Lecz długo, bar­dzo długo i powoli zbli­żał się do ziemi rumak zaklęty, że kiedy zbli­żył się zupeł­nie, noc pano­wała na ziemi, a w nie­bio­sach paliły się gwiazdy. Rumak dotknął ziemi kopy­tami i zatrzy­mał się wśród ciem­no­ści noc­nych. Firuz-Szach zsiadł z rumaka i posta­wił na ziemi swe stopy, które tak długo bujały w powie­trzu, po obło­kach. Ledwo mógł się utrzy­mać na nogach – tak go osła­biła jazda powietrzna i głód, bo od chwili odjazdu ze swej ojczy­zny ku nie­bio­som nic nie miał w ustach. Zaczął się uważ­nie roz­glą­dać dokoła, żeby roz­po­znać w mroku, gdzie się znaj­duje. W ciem­nym pokoju trudno roz­po­znać, gdzie stoi krze­sło, a gdzie stół, a gdzie łóżko. Co chwila, idąc po omacku, zawa­dza się to o stół, to o łóżko, to znów o krze­sło. Wydaje się, że wszyst­kie te przed­mioty zmie­niły swoje zwy­kłe miej­sca i że się same usta­wiły ina­czej, niż je we dnie ludzie usta­wili. Ale daleko trud­niej niż w ciem­nym pokoju dać sobie rady w ciem­nej i nie­zna­nej miej­sco­wo­ści. Drzewa wyglą­dają po ciemku jak stra­chy i potwory. Przed­mioty bli­skie robią wra­że­nie dale­kich, a dale­kie – bli­skich. Wszystko dokoła zmie­nia swe kształty obce i nie­znane, wszystko chowa się w mroku, ucieka i znowu, stra­sząc, pod­cho­dzi bli­żej. Firuz-Szach zna­lazł się wła­śnie w ciem­nej i nie­zna­nej miej­sco­wo­ści. Toteż przez czas długi nie mógł zro­zu­mieć, gdzie jest i co się z nim dzieje. Wytę­żał wzrok na próżno, bo nic nie widział. Ale powoli oczy jego przy­zwy­cza­iły się do ciem­no­ści i zaczęły coraz lepiej roz­róż­niać wszyst­kie przed­mioty. Wów­czas dopiero Firuz-Szach zro­zu­miał, że stoi nie na ziemi, lecz na tara­sie, gdzie było pełno palm i kwia­tów w olbrzy­mich ala­ba­stro­wych wazo­nach. Obej­rzaw­szy dokład­nie taras, Firuz-Szach prze­ko­nał się, że taras znaj­duje się na dachu jakie­goś pałacu. Po chwili młody książę zauwa­żył schody, które wio­dły z tarasu do wnę­trza pałacu. W głębi scho­dów, na ostat­nim ich stop­niu, ujrzał książę drzwi na wpół otwarte, przez które można było wejść w tajem­ni­cze i oświe­tlone kom­naty pała­cowe. Książę zbli­żył się do tych drzwi i pomy­ślał: „Mogę chyba śmiało wejść do pałacu, bo nikt mnie nie weź­mie za zbója lub nie­bez­piecz­nego włó­częgę. Nie mam przy sobie żad­nej broni, ani złych oczu, ani potwor­nej twa­rzy”.

Pomy­ślaw­szy tak, sze­rzej roz­two­rzył drzwi, ale sta­rał się przy tym nie czy­nić naj­mniej­szego hałasu. Hałas mógłby obu­dzić i prze­ra­zić kogo­kol­wiek ze straż­ni­ków lub służby, która spała w pierw­szej kom­na­cie. Toteż książę ostroż­nie i na pal­cach prze­szedł przez tę kom­natę i o mało nie zawa­dził nogą o wargę tłu­stego straż­nika, który się roz­cią­gnął jak długi na pod­ło­dze i chra­pał tak mocno, że mu dolna warga pod­czas chra­pa­nia zwi­sła bez­wład­nie i przy­lgnęła do pod­łogi. Firuz-Szach zręcz­nie wymi­nął tę wargę, ale musiał wymi­nąć wielu jesz­cze innych straż­ni­ków, bo pełno ich było w kom­na­cie. Wszy­scy byli czarni, wszy­scy chra­pali i każdy miał sza­blę przy boku. Firuz-Szach domy­ślił się, że są to Murzyni na usłu­gach jakiejś pięk­nej księż­niczki.

„Słu­żą­cych księż­niczki już widzia­łem – pomy­ślał Firuz-Szach – chciał­bym teraz zoba­czyć samą księż­niczkę. Zapewne jest piękna i śpi bez chra­pa­nia i bez sza­bli przy boku. Prócz tego jest dobra i lubi rato­wać nie­szczę­śli­wych ludzi, któ­rzy na zaklę­tym rumaku prze­byli pełną nie­bez­pie­czeństw drogę”.

Tak roz­my­śla­jąc, Firuz-Szach zbli­żył się do drzwi następ­nych. Te drzwi były naj­ład­niej­sze, całe ze złota, i na tym zło­cie wyryty był napis pur­pu­rowy: „Tu śpi księż­niczka”. Firuz-Szach zręcz­nie, bez hałasu otwo­rzył te drzwi i wszedł do kom­naty, która miała błę­kitne ściany, błę­kitny sufit i błę­kitną pod­łogę. Na sufi­cie wisiały błę­kitne lampy i oświe­tlały całą kom­natę. Księż­niczka spała na wyso­kim łożu pod błę­kitnym bal­da­chi­mem; dookoła zaś księż­niczki, na mniej­szych i mniej wygod­nych łożach, spały jej słu­żeb­nice, ażeby snem swoim towa­rzy­szyć snowi swej pani. Firuz-Szach zbli­żył się do śpią­cej księż­niczki i spoj­rzał na nią. Była tak piękna, że się od razu w niej zako­chał i pomy­ślał: „Jak się to dobrze stało, że rumak zaklęty zawiózł mnie do tego pałacu. Nie chcę innej żony prócz tej księż­niczki, która śpi w błę­kitnej kom­na­cie, pod błę­kitnym bal­da­chi­mem. Muszę ją prze­pro­sić za to, że tak znie­nacka i nie­spo­dzia­nie wsze­dłem do jej kom­naty pod­czas snu, który zapewne jest tak samo piękny jak ta, która w tym śnie spo­czywa. Prócz tego muszę, korzy­sta­jąc z przy­padku, oka­zać jej natych­miast swój zachwyt i sza­cu­nek”.

W tym celu Firuz-Szach ukląkł obok łoża księż­niczki i z lekka dotknął jej dłoni swoją dło­nią. Księż­niczka otwo­rzyła oczy, ale była tak zdzi­wiona, że nawet nie krzyk­nęła, tylko patrzyła na klę­czą­cego u stóp łoża księ­cia.

Firuz-Szach, korzy­sta­jąc z pomyśl­nego dla sie­bie mil­cze­nia księż­niczki, pochy­lił głowę i rzekł te słowa:

– Czci­godna księż­niczko, dzięki dzi­wacz­nemu i naprawdę cza­ro­dziej­skiemu przy­pad­kowi zna­la­złem się w twej kom­na­cie mniej wię­cej o pół­nocy, kiedy wszy­scy ludzie zazwy­czaj śpią i nikt nikogo nie budzi. Jestem synem króla per­skiego. Jesz­cze wczo­raj z rana byłem w Per­sji. Dziś jestem w nie­zna­nej kra­inie. Grozi mi tu nie­bez­pie­czeń­stwo o ile ty, czci­godna księż­niczko, nie weź­miesz mnie pod swoją opiekę. Jestem pewien, że nie odmó­wisz mi swo­jej opieki, bo jesteś piękna, a kto jest piękny, nie może być zły.

Księż­niczka prze­tarła senne oczy i odrze­kła:

– Rze­czy­wi­ście, jest godzina późna, ale wcale nie jestem zmę­czona, bo bar­dzo wcze­śnie uło­żyły mnie dzi­siaj do snu moje słu­żeb­nice. Jestem naj­młod­szą córką króla ben­gal­skiego. Ojciec zbu­do­wał mi pałac za mia­stem, z dala od swego pałacu, żebym miała świeże powie­trze, bo w mie­ście panuje zaduch. Możesz być spo­kojny o sie­bie, mój nie­spo­dziany gościu, bo w Ben­galu gościn­ność i grzecz­ność nie mniej jest roz­po­wszech­niona jak w Per­sji. Nic złego ci się nie sta­nie. Strasz­nie jestem cie­kawa, jakim spo­so­bem w tak krót­kim cza­sie prze­by­łeś tak wielką prze­strzeń: od Per­sji do Ben­galu. Jesz­cze mnie wię­cej cie­kawi, jakim spo­so­bem o tak póź­nej porze prze­do­sta­łeś się do wnę­trza mego pałacu. Ale widzę po oczach, że jesteś zmę­czony i głodny. Jutro z rana opo­wiesz mi wszystko, a tym­cza­sem zbu­dzę swoje słu­żeb­nice i każę im nakar­mić cie­bie i wska­zać jeden z moich poko­jów, w któ­rym znaj­dziesz spo­kojny noc­leg.

Księż­niczka kla­snęła w dło­nie i wszyst­kie słu­żeb­nice obu­dziły się od razu. Wszyst­kie jed­no­cze­śnie prze­tarły swe oczy i wszyst­kie jed­no­cze­śnie powstały ze swych łóżek, bo spały w ubra­niu, aby były każ­dej chwili gotowe na usługi księż­niczki. Wszyst­kie wzięły do ręki po zapa­lo­nej świecy i, bły­ska­jąc świe­cami, pode­szły do księż­niczki, aby wysłu­chać jej roz­ka­zów. Każda, prze­cho­dząc kolejno obok Firuz-Sza­cha, bły­skała mu w oczy świecą i ze zdzi­wie­niem oglą­dała jego twarz bladą, lecz spo­kojną.

A księż­niczka rze­kła:

– Ten, któ­remu kolejno bły­ska­ły­ście w oczy świecą, jest synem króla per­skiego. Nazywa się Firuz-Szach. Ponie­waż zabłą­kał się w nocy do mojego pałacu, uwa­żam go przeto za mego gościa. Jest zmę­czony długą podróżą, musi się poży­wić i wypo­cząć. Nakarm­cie go suto i urządź­cie mu wygodny noc­leg w pur­pu­ro­wym pokoju.

Natych­miast wszyst­kie słu­żeb­nice, bły­ska­jąc świe­cami, zapro­wa­dziły Firuz-Sza­cha przez długi sze­reg kom­nat w głąb pałacu, do pokoju, który się nazy­wał pur­pu­rowy, bo miał pur­pu­rowe ściany, pur­pu­rowy sufit i pur­pu­rową pod­łogę. Zanim Firuz-Szach zdą­żył obej­rzeć swój pokój, już słu­żeb­nice księż­niczki przy­nio­sły mu na srebr­nych tacach smaczne potrawy i przy­go­to­wały łoże puchowe na noc­leg. Potem wyszły, pozo­sta­wia­jąc księ­cia samego w pur­pu­rowym pokoju.

Firuz-Szach jadł szybko i dużo, bo podróż na rumaku zaklę­tym pod­nie­ciła jego ape­tyt.

Po zje­dze­niu wszyst­kich potraw i po wypi­ciu wszyst­kich win wycią­gnął się wresz­cie na pucho­wym łożu i zasnął. Przez całą noc śniła mu się księż­niczka i rumak zaklęty, i smaczne potrawy na srebr­nych tacach, i pokój pur­pu­rowy, w któ­rym się wła­śnie znaj­do­wał.

Tym­cza­sem księż­niczka z nie­cier­pli­wo­ścią wycze­ki­wała powrotu swo­ich słu­żeb­nic. Gdy wresz­cie wró­ciły, zawo­łała je do sie­bie i rze­kła:

– Czy według was młody książę jest sza­ty­nem czy bru­ne­tem?

– Bru­ne­tem – odpo­wie­działy słu­żeb­nice.

– Naj­zu­peł­niej się zga­dzam z waszym zda­niem – rze­kła księż­niczka. – Jest to bru­net bar­dzo piękny, dobry i szla­chetny. Cie­ka­wam, czy wam się podo­bał tak samo jak mnie, czy nie tak samo?

– Tak samo! – zawo­łały chó­rem wszyst­kie słu­żeb­nice, bły­ska­jąc świe­cami.

– Byłam tego pewna! – rze­kła księż­niczka. – I wiem, że były­by­ście rade, gdy­bym wyszła za mąż za Firuz-Sza­cha, bo wszakże trudno zna­leźć pięk­niej­szego i szla­chet­niej­szego mło­dzieńca na całym świe­cie!

– Trudno! – szep­nęły zgod­nie słu­żeb­nice.

– Nie wiem tylko – cią­gnęła dalej księż­niczka – czy Firuz-Szach zako­cha się we mnie.

– Księż­niczko! – rze­kła na to naj­star­sza ze słu­żeb­nic – jestem już stara i doświad­czona. Zauwa­ży­łam też od razu, że Firuz-Szach jest prze­zna­czony tobie na męża, i cie­szy mnie to bar­dzo, że wkrótce będę na waszym weselu.

– Ponie­waż jesteś stara i doświad­czona, wie­rzę ci naj­zu­peł­niej – odpo­wie­działa księż­niczka. – Ale teraz jestem śpiąca, prze­rwij­cie więc roz­mowę i życz­cie mi dobrej nocy.

– Dobrej nocy! – zawo­łały chó­rem słu­żeb­nice, gasząc naraz wszyst­kie swoje świece.

Księż­niczka wycią­gnęła się wygod­nie na swoim łożu i zasnęła. Śnił się jej książę Firuz-Szach, ale ponie­waż książę nie zdą­żył jej jesz­cze opo­wie­dzieć nic o rumaku zaklę­tym, więc rumak zaklęty nie przy­śnił się księż­niczce.

Naza­jutrz, skoro świt, księż­niczka ben­gal­ska zerwała się ze swego łoża i pobie­gła do zwier­cia­dła. Wszyst­kie słu­żeb­nice oto­czyły ją kołem i cze­kały na roz­kazy.

– Muszę się ubrać ład­nie – zawo­łała księż­niczka – bo za chwilę zoba­czę się z mło­dym księ­ciem. Poradź­cie mi, jaki strój mam wło­żyć? Czy pur­pu­rowy, czy błę­kitny, czy zie­lony, czy nie­bie­ski, czy biały? Chcia­ła­bym wło­żyć wszyst­kie od razu, ale nie mogę tego uczy­nić, bo cho­ciaż każdy z osobna jest lekki jak puch, wszyst­kie razem byłyby za cięż­kie i nie mogła­bym się zgrab­nie poru­szać. Poradź­cie mi: który mam wybrać?

Jedne słu­żeb­nice radziły strój pur­pu­rowy, dru­gie – błę­kitny, trze­cie – zie­lony, czwarte – nie­bie­ski, piąte – biały. Księż­niczka zała­mała dło­nie, bo nie wie­działa, któ­rych słu­żeb­nic ma posłu­chać.

– Nie umie­cie mi pora­dzić – rze­kła smut­nie – może mi lepiej od was pora­dzi moje zwier­cia­dło. Podaj­cie mi po kolei wszyst­kie suk­nie, a ja po kolei w każ­dej sukni będę się prze­glą­dała w zwier­cia­dle.

I słu­żeb­nice ubie­rały ją po kolei w roz­ma­ite suk­nie, a księż­niczka tym­cza­sem patrzyła w zwier­cia­dło, aż wresz­cie zawo­łała:

– Naj­ład­niej wyglą­dam w sukni błę­kit­nej. Ubierz­cie mnie w tę suk­nię, bo już czas, abym się zoba­czyła z księ­ciem per­skim.

I ubrana w suk­nię błę­kitną księż­niczka poszła odwie­dzić swego gościa, gdyż była bar­dzo cie­kawa jego przy­gód wczo­raj­szych.

Książę Firuz-Szach już od dawna był na nogach. Sie­dział w swoim pokoju przy oknie i patrzył na nową, nie­znaną kra­inę ben­gal­ską.

Był pora­nek. Słońce świe­ciło. Kwiaty w polu były pełne rosy i rosa błysz­czała na słońcu. Książę Firuz-Szach patrzył przez okno na pora­nek, na słońce, na kwiaty i na rosę. Wszystko w Ben­galu było inne niż w Per­sji. Kwiaty były ben­gal­skie i rosa – ben­gal­ska, tylko słońce to samo co w Per­sji.

Księż­niczka weszła do jego pokoju i rze­kła:

– Obie­ca­łeś mi wczo­raj opo­wie­dzieć o swo­jej podróży z Per­sji do Ben­galu, więc przy­cho­dzę, bo jestem cie­kawa.

Firuz-Szach uśmiech­nął się i powie­dział:

– Z rana wszystko się wydaje wesel­sze i nie tak straszne jak w nocy. Gdy­bym ci w nocy opo­wie­dział moje przy­gody, to na pewno nie mogła­byś spać spo­koj­nie, piękna księż­niczko. Śniłby ci się rumak zaklęty i okropny India­nin.

– Ponie­waż nie znam dotąd rumaka zaklę­tego i okrop­nego India­nina, więc widzia­łam we śnie tylko cie­bie. Opo­wiedzże mi prę­dzej swoje przy­gody, bo umie­ram z cie­ka­wo­ści.

Firuz-Szach opo­wie­dział jej wszystko tak, jak było, od początku do końca. Księż­niczka słu­chała drżąca ze wzru­sze­nia. Prze­stra­szył ją bar­dzo India­nin, który pod­czas świąt Nowego Roku poka­zał kró­lowi per­skiemu zaklę­tego rumaka. I prze­stra­szył ją rumak zaklęty. Ale naj­bar­dziej prze­stra­szyło ją opo­wia­da­nie o tym, jak książę Firuz-Szach dosiadł zaklę­tego rumaka, pokrę­cił śrubkę na szyi, pod grzywą, i uniósł się nagle w powie­trze. I jak potem nie wie­dział, że prócz tej śrubki jest inna jesz­cze, pod cza­pra­kiem, i jak potem szu­kał tej śrubki, galo­pu­jąc po obło­kach. Ale ucie­szyła się, sły­sząc, że młody książę zna­lazł tę drugą śrubkę i że rumak spu­ścił się z obło­ków razem z księ­ciem na zie­mię i zatrzy­mał się na tara­sie jej pałacu.

Kla­snęła w ręce i zawo­łała:

– Jak to dobrze, że rumak zaklęty zatrzy­mał się na tara­sie mego pałacu! Gdyby się zatrzy­mał gdzie indziej, tobym ni­gdy cie­bie nie zoba­czyła!

– I ja bym cie­bie nie zoba­czył – odpo­wie­dział książę – i nie mógł­bym ci opo­wie­dzieć swo­ich przy­gód. Ale zoba­czyłem, więc kocham. Myślę, że rodzice nasi ura­do­wa­liby się bar­dzo, gdy­byś została moją żoną. Znasz moje przy­gody, moją odwagę i moją miłość. Ja znam twój pałac i twoją pięk­ność, lecz nie znam two­jej miło­ści. Powiedz, czy mnie kochasz i czy chcesz zostać moją żoną.

– Kocham cie­bie – odrze­kła kró­lewna – byłoby mi smutno i nudno, gdy­byś odje­chał i ni­gdy nie powró­cił do mego pałacu. Jedna z moich słu­żeb­nic, bar­dzo stara i doświad­czona, powie­działa mi, że jesteś prze­zna­czony na mego męża. I ja myślę tak samo. Ale zdaje mi się, żeś powi­nien pier­wej odwie­dzić mego ojca, króla ben­gal­skiego. Jestem pewna, że mu się spodo­basz i że się zgo­dzi na nasze mał­żeń­stwo.

Firuz-Szach odpo­wie­dział na to księż­niczce:

– Nie mogę poka­zać się na oczy kró­lowi ben­gal­skiemu bez boga­tych stro­jów i wspa­nia­łej świty. Pomy­ślałby, że jestem byle jakim włó­częgą, a nie księ­ciem per­skim.

– Dla­cze­góż ja nie pomy­śla­łam tego? – zapy­tała księż­niczka.

– Dla­tego, że mnie kochasz. A kto kocha, ten widzi prawdę, cho­ciażby ta prawda była ukryta i nie miała ani boga­tych stro­jów, ani wspa­nia­łej świty dookoła sie­bie. Ale twój ojciec, król ben­gal­ski, nie może mnie poko­chać od pierw­szego wej­rze­nia, jak ty mnie poko­cha­łaś. Jeśli zaś spoj­rzy bez miło­ści na mój strój podróżny i na brak świty, może nie zoba­czyć prawdy i ode­pchnąć mnie jako włó­częgę, który tylko udaje, że jest księ­ciem per­skim. Dla­tego też chcę natych­miast wró­cić do Per­sji i z odpo­wied­nią świtą przy­być do Ben­galu, aby pro­sić króla ben­gal­skiego o twoją rękę.

Księż­niczka się zasmu­ciła i zawo­łała:

– Jak to? Jesz­cze nie zdą­ży­li­śmy się przyj­rzeć sobie dokład­nie, a już chcesz wra­cać do Per­sji? Boję się, że w Per­sji zapo­mnisz o mnie i ni­gdy już nie wró­cisz do Ben­galu.

– Nie bój się – zawo­łał książę – ni­gdy o tobie nie zapo­mnę. Zawsze będę pamię­tał, że jest na świe­cie kraj, który się nazywa Ben­ga­lem, i że jest w tym kraju księż­niczka, którą kocham. I zawsze znajdę drogę z Per­sji do Ben­galu, aby powró­cić do cie­bie.

– Nie, nie! – zawo­łała księż­niczka, zała­mu­jąc dło­nie. – Nie odjeż­dżaj i nie zosta­wiaj mnie samej, bo będę pła­kała po całych dniach i nocach. A mówiła mi jedna z moich słu­żeb­nic, że kto długo pła­cze, ten może zupeł­nie wypła­kać oczy, aż mu te oczy razem ze łzami wypłyną. I nie będzie miał oczu, i sta­nie się ślepy. Jeśli nie chcesz, żebym od łez ośle­pła, musisz jesz­cze jeden mie­siąc zostać w moim pałacu.

Książę Firuz-Szach zgo­dził się zostać mie­siąc jeden w pałacu.

Księż­niczka, chcąc mu czas uprzy­jem­nić, opro­wa­dzała go po ogro­dach, po lasach, po łąkach. Opo­wia­dała mu roz­ma­ite cuda, które się w Ben­galu zda­rzyły. Cho­dziła z nim na polo­wa­nie. Kazała słu­żeb­ni­com swoim grać na zło­tych instru­men­tach i zaba­wiać księ­cia śpie­wem i tań­cem. Ale po mie­siącu książę rzekł do księż­niczki:

– Umó­wiony mie­siąc upły­nął, muszę więc wra­cać do Per­sji. Ojciec mój bar­dzo mnie kocha i wyobra­żam sobie, jak się o mnie nie­po­koi! Pewno nie sypia po nocach i nic pra­wie nie jada. Nie mogę pozwo­lić na to, aby tak długo prze­by­wał bez snu i bez jedze­nia. Dziś więc posta­no­wi­łem odje­chać do Per­sji, tym bar­dziej że mia­łem w nocy sen dziwny, o któ­rym ci dotąd nic nie mówi­łem, żeby cię nie prze­ra­żać.

– Jeżeli mnie kochasz, nie powi­nie­neś mieć przede mną żad­nych tajem­nic! – zawo­łała księż­niczka. – Musisz mi sen swój opo­wie­dzieć. A jeżeli mi nie opo­wiesz, pamię­taj, że i ja swo­ich snów nie będę ci opo­wia­dała!

– Dobrze – zgo­dził się książę – opo­wiem ci swój sen, ale się nie prze­ra­żaj, bo sen jest dziwny i nie­zro­zu­miały. Otóż śniło mi się, że cho­dzę po uli­cach Per­sji i zbli­żam się do wię­zie­nia, w któ­rym zamknięto roz­ma­itych prze­stęp­ców i zbrod­nia­rzy. Była noc i wszy­scy zbrod­nia­rze i prze­stępcy krzy­czeli i pła­kali przez sen, bo im się śniły ich wła­sne zbrod­nie i prze­stęp­stwa, ażeby ich stra­szyć we śnie. Całe wię­zie­nie dygo­tało jak w febrze od tego krzyku i pła­czu. A wysoko ponad murami wię­zie­nia jarzyło się sza­fi­rowe niebo zapeł­nione gwiaz­dami. Jedna z tych gwiazd ode­rwała się od nieba i, spa­da­jąc na zie­mię, zga­sła. Wów­czas nagle ustał i krzyk, i płacz w wię­zie­niu. Zro­biło się dokoła tak cicho, że sły­chać było, jak prze­stępcy za murami prze­wra­cają się na swo­ich łożach, umę­czeni snami. Wtedy otwarło się jedno okno wię­zienne i za kra­tami uka­zała się blada, bar­dzo blada twarz owego India­nina, który to przy­szedł do Per­sji z ruma­kiem zaklę­tym. India­nin sze­roko roz­two­rzył oczy i spoj­rzał na mnie. „Kto cię wtrą­cił do wię­zie­nia?” – zapy­ta­łem zdzi­wiony. „Zły los” – odparł India­nin ponuro. „Czy na długo cię tam zamknięto?” „Na trzy mie­siące, po trzech zaś mie­sią­cach mają mi odciąć głowę. Nie pytaj mnie o nic wię­cej, bo nie wolno mi we śnie dać ci dokład­niej­szych wia­do­mo­ści. Udało mi się dzięki cza­rom zja­wić się tobie we śnie. Ale czary owe i sam sen wyma­gają ode mnie, abym prze­ma­wiał do cie­bie nie­ja­sno, nie­zro­zu­miale, dwu­znacz­nie, męt­nie, zawile, chwiej­nie i nie­po­chwyt­nie. Powiedz mi lepiej, gdzieś podział mego rumaka”. „Jest w Ben­galu – odrze­kłem – ukry­łem go na tara­sie pałacu księż­niczki ben­gal­skiej. Nic mu się złego nie stało. Nie popsu­łem go i nie poła­ma­łem”. „A czemu nie wra­casz do Per­sji?” „Bo mi dobrze w Ben­galu. Wystar­cza mi tym­cza­sem to, że Per­sję odwie­dzam we śnie. Wszak i w tej chwili śni mi się Per­sja, nie­praw­daż?” „Bez­wa­run­kowo, śni ci się Per­sja – potwier­dził India­nin. – Ale jed­no­cze­śnie śni ci się wię­zie­nie i ja w tym wię­zie­niu. Już mie­siąc cały cze­kam na cie­bie. Od twego powrotu zależy moje życie. Będę jesz­cze cze­kał dwa mie­siące, co razem trzy mie­siące sta­nowi. Czy nie uwa­żasz, że trzy mie­siące cze­ka­nia mogą dopro­wa­dzić do roz­pa­czy?” „Nie uwa­żam – odrze­kłem – nie rozu­miem nawet, czemu tak pra­gniesz mego powrotu i czemu życie twoje od niego zależy? Nie byli­śmy z sobą w przy­jaźni i pra­wie się nie znamy. Co do mnie, wcale nie tęsk­nię do cie­bie”. „Powta­rzam – odrzekł India­nin – powta­rzam, że sen wymaga, abym prze­ma­wiał do cie­bie nie­ja­sno, nie­zro­zu­miale, dwu­znacz­nie, męt­nie, zawile, chwiej­nie i nie­po­chwyt­nie”. „Cóż mi więc jesz­cze możesz we śnie powie­dzieć?” – zapy­ta­łem India­nina. Na to India­nin się zaśmiał i zawo­łał:

Głowy, którą mam na karku,Nie kupi­łem na jar­marku,Lecz dosta­łem ją od BogaI dla­tego jest mi – droga.Zaś gdy nóż tę głowę zetnie,Kark wygląda bez niej szpet­nie.Czas upływa coraz chy­żej,A nóż grozi coraz bli­żej,Szkoda głowy nawet cia­snej,A tym bar­dziej szkoda wła­snej!

I wymó­wiw­szy te słowa, India­nin zaśmiał się sza­tań­skim śmie­chem, zatrza­snął z gnie­wem okno wię­zienne i znikł za kra­tami. Wów­czas całe wię­zie­nie zady­go­tało od ponow­nych jęków, które mnie obu­dziły. Nie wiem, co ten sen zna­czy, i jak mam teraz postą­pić: czy wró­cić do Per­sji, czy pozo­stać na­dal w Ben­galu?

– Pozo­stań na­dal w Ben­galu! – zawo­łała księż­niczka. – India­nin jest cza­ro­dzie­jem i złym na pewno czło­wie­kiem. Jeżeli we śnie nama­wiał cię do powrotu, to zna­czy, że cię coś złego w dro­dze czeka.

Książę Firuz-Szach posłu­chał księż­niczki i został w Ben­galu.

Już dwa mie­siące upły­wały od czasu, jak się Firuz-Sza­chowi przy­śnił India­nin, aż nagle pew­nej nocy znów go nawie­dził sen straszny. Firuz-Szach nad ranem rzekł do księż­niczki:

– Sen, który mia­łem tej nocy, sta­now­czo zmu­sza mnie do powrotu do Per­sji.

– Opo­wiedz mi naj­pierw swój sen – rze­kła księż­niczka – bo może znów źle go zro­zu­mia­łeś.

– Śniło mi się – powie­dział Firuz-Szach – że bawię się razem z tobą w piłkę na ogrom­nej zie­lo­nej łące. Dokoła pustka, ani żywej duszy, tylko nas dwoje i piłka. Pod­rzu­camy piłkę wysoko w powie­trze i chwy­tamy ją na wyścigi w nasta­wione dło­nie. Piłka jest duża i dziwna, zgoła nie­po­dobna do innych piłek. Zaczy­nam się jej przy­glą­dać i widzę, że jest to głowa India­nina. Ile razy pod­rzu­cam ją w górę, tyle razy, wytrzesz­cza­jąc oczy, unosi się w powie­trze i z wrza­skiem spada nam w ręce. Trudno mi bawić się taką potworną piłką, ale muszę, bo sen mnie zaklął i prze­zna­czył mi taką zabawę. Piłka tym­cza­sem z roz­war­tymi ustami i wyszcze­rzo­nymi zębami prze­la­tuje z rąk two­ich, księż­niczko, do moich i z powro­tem. Wresz­cie chwy­tam ją mocno w dło­nie i mówię: „Czemu uda­jesz piłkę? Wszak widzę, że jesteś głową India­nina”. „A cze­muż ty bawisz się mną jak piłką, jeżeli wiesz, iż jestem głową ludzką?” „Bawię się tobą dla­tego, że sen mnie do tej zabawy zmu­sza. Na jawie nie robił­bym tego, ale we śnie muszę robić to, co mi się śni, nie zaś to, co bym sam chciał uczy­nić”. Na to głowa India­nina wyszcze­rzyła zęby i rze­kła: „Otóż nie tylko we śnie, lecz i na jawie bawisz się mną jak piłką, bo nie myślisz wcale o powro­cie do Per­sji. Od twego powrotu zależy moje życie. Jeżeli nie wró­cisz, to nożem lub topo­rem ode­tną mnie od karku i spadnę na zie­mię jak piłka. Wra­caj więc natych­miast, w prze­ciw­nym razie zemsz­czę się na twoim ojcu, królu per­skim, za pomocą złych cza­rów, zaklęć, prze­kleństw i roz­ma­itych słów magicz­nych. A teraz pod­rzuć mnie do góry, bo chce mi się wyle­cieć z twego snu i znowu przy­twier­dzić się do karku, na któ­rym zawsze tkwię nie jako piłka, lecz jako głowa”. Pod­rzu­ci­łem więc potworną piłkę do góry, a ona, uno­sząc się w powie­trze, wywrza­ski­wała takie słowa:

Odla­tuję w górę,W niebo i w chmurę,Piłka wrza­skliwa,Krwawa i żywa.Znam czary liczne,Słowa magiczne,Zaklę­cia skryteI roz­ma­ite!Lecz z piłki krwa­wejNie rób zabawy,Bo zemsta zdrad­nieNa cie­bie spad­nie!Wszak jestem prze­cieSłynna na świe­cieGłowa jedynaImć India­nina!Pobyt w Ben­galu,O, książę, skróćI wnet bez żaluDo Per­sji wróć!

I wyma­wia­jąc to słowo: „wróć!”, piłka, a wła­ści­wie głowa India­nina, zni­kła w powie­trzu. Wów­czas zbu­dzi­łem się i posta­no­wi­łem natych­miast wró­cić do Per­sji.

– Ach! – zawo­łała księż­niczka – dopiero trzeci mie­siąc dobiega do końca, a już chcesz mnie porzu­cić?

– Trudno! – odrzekł książę Firuz-Szach. – Głowa India­nina wyraź­nie mi pogro­ziła we śnie, że się zemści na moim ojcu za pomocą złych cza­rów. Pomimo że cię kocham, muszę do Per­sji natych­miast wra­cać i żadne prośby twoje nie odmie­nią mego posta­no­wie­nia.

Księż­niczka zamy­śliła się i rze­kła:

– W takim razie i ja z tobą do Per­sji pojadę. Tam weź­miemy ślub i zawia­do­mimy o ślu­bie mego ojca, króla ben­gal­skiego. Czy na zaklę­tym rumaku odbę­dziemy tę podróż?

– Ma się rozu­mieć! – zawo­łał Firuz-Szach. – Odbę­dziemy ją na zaklę­tym rumaku, i to zaraz, w tej chwili, bo czas nagli.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki