...i wyjechac w Bieszczady. Thriller z Domaniewskiej - Sara Taylor - ebook

...i wyjechac w Bieszczady. Thriller z Domaniewskiej ebook

Sara Taylor

3,0

Opis

I wyjechać w Bieszczady. Thriller z Domaniewskiej

Sara Taylor to pseudonim literacki pracownicy jednej z warszawskich korporacji. Ale jest to książka nie tylko o korporacjach, a przede wszystkim o życiu.

Ta książka to zwierciadło, które w sarkastycznym, nieco przerysowanym i przede wszystkim krzywym odbiciu, przedstawia niekiedy gorzki, ale jednocześnie uniwersalny i odarty z różnorakich dekoracji obraz współczesnych: dwudziesto-, trzydziesto- i czterdziestolatków.

Większość pracowników warszawskiego Mordoru, to osoby tylko pozornie szczęśliwe. W rzeczywistości borykają się z wieloma problemami, związanymi choćby z budowaniem głębszych i trwałych relacji.

Ich życie, nastawione jest głównie na zaspokajanie własnych, hedonistycznych potrzeb, czyli ciągłe poszukiwanie przyjemności.

Autorka, która sama wciąż pracuje w jednej z warszawskich korporacji, napisała książkę bardzo uniwersalną, nie o korporacjach i tym jak one funkcjonują, ale o tym jak zmieniają ludzi w nich pracujących. Ale także o nas wszystkich, którzy chcemy doświadczać naszego życia „bardziej”. Bez względu na to, gdzie pracujemy.

Nie jest to reportaż, ale raczej zbeletryzowana, napisana lekkim językiem, satyra.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (8 ocen)
3
1
0
1
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




OD AUTORKI

 

 

Mogłam napisać powieść, a przynajmniej spróbować, osadzoną w realiach korporacji. Ale czy udałoby mi się wtedy, w tak syntetyczny sposób pokazać tyle różnych wymiarów warszawskiego korpoświata?

Na powieść przyjdzie czas. Obiecuję. W uzgodnieniu z wydawcą postanowiłam najpierw opisać środowisko, w którym funkcjonuję, właśnie w ten, nieco przerysowany sposób. Niekiedy ironiczny i zabawny, innym zaś razem brutalny, gorzki, wręcz smutny.

Świat warszawskiego Mordoru, ale i Warszawy, staram się pokazać w lustrzanym odbiciu. Jest to jednak krzywe i bardzo subiektywne zwierciadło. Pewne zjawiska świadomie uwydatniam. Inne przemilczam. Najwięcej uwagi staram się poświęcić ludziom. Mniej wewnętrznym procesom i kulturze organizacyjnej poszczególnych korporacji.

Ale to korporacyjne środowisko bardzo silnie oddziałuje na życie każdej i każdego z nas. Zmienia nasze charaktery. Nas samych. I nasze podejście do świata oraz ludzi.

Nie chcę, aby ktokolwiek odebrał tę książkę jako próbę ataku na korporacje i ludzi w nich pracujących, bo sama jestem częścią tego środowiska. Nie jest to ani reportaż, ani literatura faktu. Obraz, który przedstawiam jest raczej gorzką, ale momentami też zbeletryzowaną satyrą, przedstawiającą świat i ludzi, których doskonale znam.

Nikogo, tym co napisałam, nie chciałam urazić. Dlatego proszę, nim zaczniesz czytać, przygotuj sobie: kieliszek wina, tabliczkę czekolady, dużą dawkę dobrego humoru, potężne pokłady dystansu do siebie i tego co czytasz. Mam nadzieję, że dzięki temu łatwo odczytasz sarkazm i ironię, których w tej książce nie brakuje.

Nie zamierzam jednak ukrywać, że z każdym kolejnym rokiem pracy w korporacji, czuję się coraz bardziej zmęczona i zniechęcona, a także wkurzona na miałkość i powierzchowność relacji międzyludzkich. Głębsze znajomości i przyjaźnie są wypierane przez: wizerunek, fejm oraz narcystyczny ekshibicjonizm w social mediach.

Coraz częściej poważnie zastanawiam się, czy rzeczywiście nie zostawić tego wszystko i nie wyjechać w Bieszczady, albo gdziekolwiek indziej. Choćby do innego miasta, gdzie życie płynie nieco wolniej. Gdzie praca jest pracą, a nie stylem życia, określającym sens naszego istnienia. Gdzie wcale nie musi być łatwo, szybko, mocno, bardziej, ale po prostu normalnie.

A może tak właśnie skonstruowany jest człowiek, że zawsze chcemy tego, czego w danym momencie życia nam brakuje lub za czym tęsknimy?

Każdy z nas na te pytania musi odpowiedzieć sobie sam. Ja szukam „swoich Bieszczad”, przynajmniej tych mentalnych. Jeśli wszystko ułoży się zgodnie z moim planem, już niebawem się do nich udam.

Tymczasem życzę Ci przyjemnej lektury i odnalezienia swoich życiowych Bieszczad. Swojego miejsca na ziemi.

 

Warszawa 17.04.2018

NOSTALGICZNY WSTĘP O POSZUKIWANIU SENSU

 

 

Chyba każdy z nas miewa chwile zwątpienia. Zadajemy sobie podobne pytania. Czy to co robimy ma sens? Czy codzienna gonitwa za: pieniędzmi, klientami, targetami, deadline’ami (terminami) i bieganie ze spotkania na spotkanie, nie jest przypadkiem jakimś Matrixem? Czy komukolwiek, do czegokolwiek jest potrzebne to, co robimy, a może to tylko pogoń za mrzonkami i niewiele znaczącymi marzeniami? Próba odnalezienia szczęścia i równowagi psychicznej oraz emocjonalnej? Kiedy podejmowane próby, mające na celu ich spełnienie, kończą się fiaskiem, próbujemy na nie zarobić, by móc je sobie kupić i przynajmniej przez chwilę odczuwać spełnienie, fundując sobie namiastkę szczęścia, bez względu na to, kto i jak je rozumie.

A może tych wszystkich pytań nie zadajemy sobie wcale? Może wypieramy je tak mocno, jak to tylko możliwe, aby nie dojść do przygnębiającej konstatacji, że jedyne efekty naszej pracy, a co gorsze często życia, sprowadzają się do spełniania swoich materialistycznych zachcianek i skrzętnie wypełnionych tabel w Excelu?

Lubię wieczorami, zwłaszcza zimą kiedy wcześnie zapada zmrok, przejechać przez niegdyś „przemysłowy”, dziś raczej „biurowo-biznesowy” Mokotów i popatrzeć w okna biurowców.

Wszędzie włączone światła. Tysiące biurek, a przy nich pracujący w pocie czoła ludzie. Zazwyczaj jestem jedną z nich. Jedną z Was. Pracujemy i zarabiamy. Ale czy widzimy efekt naszej pracy? Czy potrafimy się nim cieszyć? Nie sądzę. Często przecież nawet nie potrafimy wytłumaczyć naszym rodzicom i dziadkom, czym się tak naprawdę zajmujemy.

Pracujemy prawie w takiej samej fabryce, jak niegdyś pracowali ludzie na terenie „przemysłowego Mokotowa”. Ale oni na zakończenie każdego dnia pracy, widzieli realny efekt. My opuszczamy nasze „fabryki” zmęczeni, ale wciąż w niedoczasie, wciąż z niewysłanymi, nieodebranymi i nieodpisanymi mailami. Nieustannie pędzimy, ale: nasza praca, gonitwa, a nawet zarabiane pieniądze są coraz bardziej wirtualne. Jedyne co realne, to rzeczy, zabawki, które możemy sobie za nie kupić.

Może więc jedynym rozwiązaniem jest wyjazd w Bieszczady, na Mazury lub inne Podlasie (powinnam chyba pobierać opłaty od tych regionów za promocję, wszak to ewidentny city placement ;-) ), założyć ogródek warzywny, posadzić drzewa wokół domu, hodować kury, by mieć jaja z wolnego wybiegu. Wreszcie robić coś realnego. Coś, co można wytłumaczyć rodzicom. Coś, co rozwija się, wzrasta, dojrzewa i przemija, zgodnie z porami roku i w rytmie natury. Coś, co pomaga odnaleźć lub przywrócić życiu prawdziwy sens, lub przynajmniej jakąś równowagę.