Honor Harrington. Za wszelką cenę. Tom 2 - David Weber - ebook

Honor Harrington. Za wszelką cenę. Tom 2 ebook

David Weber

4,7

Opis

Kolejny tom cyklu „Honor Harrington”

Wojna z Republiką Haven wybuchła ponownie i przybrała w katastrofalny dla Gwiezdnego Królestwa Manticore obrót. Admirał Honor Harrington została odwołana z systemu Sidemore i otrzymała dowództwo Ósmej Floty. Wszyscy wiedzieli, że to formacja ofensywna, ale prawie nikt nie miał pojęcia, że republika ma aż taką przewagę nad Royal Manticoran Navy i jej sojusznikami, choć do tych ostatnich dołączyło Imperium Andermańskie. Zadaniem Honor Harrington jest zmienić ten stosunek sił i dać królestwu czas na odzyskanie równowagi. Tego nie sposób osiągnąć bez ofiar, ale istnieją tylko dwie możliwości: koniec Gwiezdnego Królestwa Manticore lub zwycięstwo za wszelką cenę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 514

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (34 oceny)
24
9
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




David Weber

HONOR HARRINGTON

Za wszelką cenę

część II

Przełożył Jarosław Kotarski

Dom Wydawniczy REBIS

Tytuł oryginału: At All Costs Copyright © 2005 by David Weber All rights reserved David and the Phoenix copyright © 1957, 2000 by Edward Ormondroyd; second paperback printing, May 2005. Excerpts reprinted with the permission of Purple House Press: Cynthiana, Kentucky. All rights reserved Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2015, 2020 Informacja o zabezpieczeniach W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa. Redaktor: Anna Poniedziałek Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Jacek Pietrzyński Ilustracja na okładce: David Mattingly Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Za wszelką cenę. Tom 2, wyd. I, dodruk, Poznań 2016) ISBN 978-83-8062-894-6Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08 e-mail: [email protected] Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

ROZ­DZIAŁ XXXIV

Jest pan pewien, sze­fie, że tym razem to dobry pomysł? – spy­tała kapi­tan Molly DeLa­ney.

Admi­rał Lester Tourville spoj­rzał na nią, uno­sząc pyta­jąco brwi.

– Ostat­nim razem, gdy wysłano nas na podobny raj­dzik, nie naj­le­piej na tym wyszli­śmy – spre­cy­zo­wała szef sztabu.

Tourville poki­wał głową – czasy fak­tycz­nie się zmie­niły. Za poprzed­niej wła­dzy ofi­cer, który wygło­siłby podobną opi­nię, zostałby oskar­żony o defe­tyzm, jeśli nie o zdradę Ludu, i miałby naprawdę dużo szczę­ścia, gdyby w ciągu dwu­dzie­stu czte­rech godzin nie tra­fił przed plu­ton egze­ku­cyjny.

Natu­ral­nie nie zna­czyło to, że pyta­nie nie było sen­sowne.

– Naprawdę uwa­żam, że to dobry pomysł, Molly – odparł. – I że rów­nie dobre jest zada­nie tego pyta­nia bez świad­ków.

– Rozu­miem, sir.

– Przy­znam też, że zaata­ko­wa­nie celu takiego jak Zan­zi­bar nie jest zada­niem dla kogoś o sła­bych ner­wach, choć tym razem wygląda na to, że mamy wła­ściwe i aktu­alne dane wywia­dow­cze. No a zakła­da­jąc, że są one wła­ściwe, mamy też odpo­wiedni mło­tek do dys­po­zy­cji.

– Wiem, tylko że ostat­nim razem też tak miało być, a skoń­czyło się kom­plet­nym zasko­cze­niem i tęgim laniem.

– Zga­dza się – przy­znał Tourville. – Tyle że tym razem mamy pra­wie że pew­ność, iż nie­jaka Honor Har­ring­ton znaj­duje się gdzie indziej. A to bar­dzo mnie cie­szy, choć nie należę do spe­cjal­nie prze­sąd­nych.

I uśmiech­nął się z pew­nym wysił­kiem, bo roz­mowa zeszła na bitwę o Marsh, czyli na drugą walkę, jaką w życiu sto­czył z Honor Har­ring­ton. Za pierw­szym razem wziął ją do nie­woli. Za dru­gim razem sko­pała mu dupę, aż gwiz­dało, co przy­zna­wał uczci­wie i publicz­nie.

To był kosz­mar, który cza­sami jesz­cze nawie­dzał go w nocy. Cel ataku był o czte­ry­sta lat świetl­nych od domu, on dys­po­no­wał flotą, która miała zaata­ko­wać nie­przy­go­to­wa­nego, niczego nie podej­rze­wa­ją­cego i słab­szego prze­ciw­nika, a oka­zało się, że wpa­dła w bar­dzo sta­ran­nie przy­go­to­waną zasadzkę. Prawdę mówiąc, w naj­go­ręt­szym momen­cie nie spo­dzie­wał się, że któ­re­mu­kol­wiek z jego okrę­tów uda się uciec, a zdo­łał wypro­wa­dzić z pułapki pra­wie jedną trze­cią sił. Gdyby nie nowa tak­tyka obronna Shan­non Fora­ker, nie wypro­wa­dziłby żad­nego. A to jesz­cze nie był koniec, bo choć zmy­lił pościg, jego okręty były tak uszko­dzone, że o uży­ciu pasma powy­żej delty nie było co marzyć. A przy pręd­ko­ści led­wie 1300 c podróż do domu trwała ponad trzy stan­dar­dowe mie­siące. Przez ten czas miał do dys­po­zy­cji tylko pokła­dowe zapasy. Mógł jedy­nie patrzeć, jak ranni umie­rają lub docho­dzą do sie­bie – o wiele czę­ściej umie­rali, bo stra­cił ponad 30% per­so­nelu medycz­nego. Okręty zaś albo odma­wiały posłu­szeń­stwa i trzeba było je zosta­wiać po ewa­ku­owa­niu załogi, albo udało się je napra­wić pro­wi­zo­rycz­nie i leciały dalej. W tym wypadku sto­su­nek był odwrotny: czę­ściej uda­wało się napra­wić. Przez cały ten czas nie miał natu­ral­nie poję­cia, jak poszła reszta ope­ra­cji Thun­der­bolt.

Oka­zało się, że dosko­nale, jeśli nie liczyć tego, że Javier nie zaata­ko­wał Tre­vor Star, ale o to nie spo­sób było mieć doń pre­ten­sji, tak jak do niego nikt nie miał pre­ten­sji za to, co w sys­te­mie Marsh spo­tkało Czwartą Flotę. A raczej nikt poza paroma poli­ty­kami, któ­rzy pysko­wali tyleż gło­śno co głu­pio i zna­leźli się na pry­wat­nej liście prze­srań­ców Lestera Tourville’a, który ser­decz­nie żało­wał, że w Repu­blice nie wpro­wa­dzono poje­dyn­ków wzo­rem Kró­le­stwa Man­ti­core. Były to na szczę­ście wyjątki, a o tym, że nikt z dowódz­twa nie miał doń zastrze­żeń, naj­le­piej świad­czyło to, że otrzy­mał dowódz­two Dru­giej Floty.

Był to zupeł­nie nowy zwią­zek tak­tyczny, bo starą Drugą Flotę roz­wią­zano po zakoń­cze­niu ope­ra­cji Thun­der­bolt, a te eska­dry, które weszły do nowej, i tak dostały nowe okręty pro­sto ze stoczni Shan­non Fora­ker. Kiedy przy­dzie­lono mu dowódz­two, dowie­dział się też, że przez co naj­mniej rok stan­dar­dowy Druga Flota nie weź­mie udziału w walce, a jej ist­nie­nie objęte jest cał­ko­witą tajem­nicą. Miała być kaste­tem, o któ­rym prze­ciw­nik dowie się dopiero, gdy poczuje go na swo­jej szczęce.

Jed­nak jak wia­domo, nawet naj­lep­sze plany ule­gają cza­sem zmia­nie i dla­tego nie za bar­dzo się zdzi­wił, gdy dostał do wyko­na­nia plan ope­ra­cji Gobi. Nie wyma­gała ona uży­cia peł­nych sił, utwo­rzył więc zespół wydzie­lony z doświad­czo­nych jed­no­stek, no i natu­ral­nie objął nad nim dowódz­two, bo ni­gdzie wyraź­nie mu tego nie zabro­niono.

– To powinno być inte­re­su­jące – dodał po chwili. – Nie bra­łem udziału w ataku na Zan­zi­bar w ramach ope­ra­cji Ikar, ale nie sądzę, żeby jego miesz­kańcy byli zado­wo­leni z powtórki. A Kali­fat jest dla gospo­darki Soju­szu rów­nie ważny jak dla naszej wszyst­kie sys­temy dotąd znisz­czone przez Har­ring­ton razem wzięte.

– Wiem, sze­fie. I to chyba jest drugi powód mojego nie­po­koju – przy­znała DeLa­ney. – Kró­lew­ska Mary­narka musi sobie zda­wać sprawę, jak ważny jest dla Soju­szu Zan­zi­bar, a skoro ostat­nim razem zdra­dziła nam aż tyle o jego obro­nie, to zna­czy, że musiała tam wpro­wa­dzić poważne zmiany i naprawdę wzmoc­nić sta­cjo­nu­jące siły.

– I to wła­śnie zakłada plan ope­ra­cji Gobi. Nato­miast jeśli nie posłali tam naprawdę dużych sił, będziemy mieli do czy­nie­nia z warian­tem cze­goś, co już znamy. A w prze­ci­wień­stwie do RMN wysy­łamy tam rze­czy­wi­ście silny zwią­zek tak­tyczny i sądzę, że to nowe doświad­cze­nie spodoba się znacz­nie bar­dziej nam niż im.

Honor stała na pomo­ście fla­go­wym HMS Impe­ra­tor i przy­glą­dała się głów­nej holo­pro­jek­cji tak­tycz­nej poka­zu­ją­cej Ósmą Flotę podzie­loną na dwa zespoły wydzie­lone i zmie­rza­jącą ku gra­nicy przej­ścia w nad­prze­strzeń.

Ślady krwi zostały dawno usu­nięte, znisz­czone wypo­sa­że­nie zastą­piono nowym, ale nikt z dyżur­nej obsady mostka nie zapo­mniał, że zgi­nęło sześć osób, które znali. Obser­wu­jąc sym­bole spie­szące cią­gle ku gra­nicy przej­ścia, ana­li­zo­wała swe emo­cje. Naj­sil­niej­szy był żal i poczu­cie winy.

Zbyt wielu gwar­dzi­stów zgi­nęło czy to w jej obro­nie, czy po pro­stu w bitwach, w któ­rych gdyby nie ona, ni­gdy nie wzię­liby udziału. Gdy ten los spo­tkał pierw­szych, była na nich zła, bo czuła się odpo­wie­dzialna za ich śmierć; dopiero potem, stop­niowo, zro­zu­miała, że wpraw­dzie zgi­nęli, bo byli jej gwar­dzi­stami, ale zgło­sili się prze­cież na ochot­nika. I do Gwar­dii Har­ring­ton, i potem do jej oso­bi­stej ochrony. Słu­żyli jej, bo chcieli, i choć żaden nie pra­gnął śmierci, ginąc, wie­dzieli, że słu­żyli komuś, kto był tego wart. Tak jak ona sama była tego pewna po pierw­szym spo­tka­niu z Elż­bietą III. A jej zada­niem nie było utrzy­my­wa­nie ich przy życiu, ale pozo­sta­wa­nie wartą tego poświę­ce­nia.

Mimo tej świa­do­mo­ści wola­łaby, aby żyli, a ich śmierć naprawdę jej cią­żyła. Co się zaś tyczyło ostat­niego zda­rze­nia, naj­bo­le­śniej odczuła śmierć Timo­thy’ego Mearesa.

Stała pra­wie dokład­nie tam, gdzie wów­czas, i choć wie­działa, że nie miała wtedy wyboru, nie­wiele to poma­gało. Podob­nie jak świa­do­mość, że Tom o tym wie­dział i że był szczę­śliwy, że umiera po tym, co go spo­tkało. Tylko że to na­dal było to samo – koniecz­ność wybra­nia mniej­szego zła…

Nimitz ble­ek­nął z naganą, i chcąc nie chcąc, wzięła się w garść. Jemu też było smutno po śmierci Simona i Tima, ale w prze­ci­wień­stwie do niej nie obwi­niał się o ich los. Oprócz żalu w jego emo­cjach domi­no­wała nie­na­wiść i chęć dorwa­nia tych, któ­rzy wysłali Mearesa zapro­gra­mo­wa­nego jako zabójcę.

I Honor zda­wała sobie sprawę, że Nimitz ma rację.

Nie wie­działa, kto zle­cił zamach na nią i kto go zapla­no­wał. Nie wie­działa też, kto wyna­lazł spo­sób umoż­li­wia­jący jego wyko­na­nie ani nawet jaki to dokład­nie był spo­sób. Ale przy­rze­kła sobie, że się dowie. A kiedy już będzie wie­działa, kto to taki, zaj­mie się nim oso­bi­ście.

Nimitz ble­ek­nął ponow­nie – tym razem z peł­nym zro­zu­mie­niem i apro­batą.

– 21. Zespół Wydzie­lony gotów do wyru­sze­nia, sir – zamel­do­wała kapi­tan Cele­stine Houel­le­becq dowo­dząca super­dre­ad­no­ugh­tem Guer­riere, który był okrę­tem fla­go­wym Dru­giej Floty.

– Co? – zdzi­wił się Tourville, spo­glą­da­jąc na ekran łącz­no­ściowy fotela. – Żad­nych nie­spo­dzie­wa­nych opóź­nień? Żad­nej łapanki dezer­te­rów na pla­ne­cie?

– Żad­nych, sir. Kaza­łam pro­fo­sowi zastrze­lić każ­dego spóź­nial­skiego i zosta­wić trupa na lądo­wi­sku jako prze­strogę dla innych.

– To lubię! Zawsze znaj­dziesz jakiś spo­sób, żeby odpo­wied­nio zmo­ty­wo­wać pod­ko­mend­nych.

– Sta­ram się, sir.

– No to w takim razie ruszamy. Nie­uprzej­mie jest się spóź­niać, nawet na nie­spo­dzie­waną wizytę.

– Zga­dza się, sir – potwier­dziła kapi­tan fla­gowa i zajęła się wyda­wa­niem roz­ka­zów.

21. Zespół Wydzie­lony zaczął opusz­czać orbitę par­kin­gową i Tourville sku­pił uwagę na ekra­nie tak­tycz­nym fotela uka­zu­ją­cym szcze­góły tego manewru. A siły go wyko­nu­jące były niczego sobie: cztery eska­dry okrę­tów linio­wych, dwie eska­dry krą­żow­ni­ków linio­wych, sześć lot­ni­skow­ców klasy Aviary oraz okręty eskorty plus trzy szyb­kie ten­dry amu­ni­cyjne wyła­do­wane zasob­ni­kami holo­wa­nymi.

Żaden z okrę­tów linio­wych nie miał wię­cej niż trzy lata stan­dar­dowe i Tourville ponow­nie poczuł dumę. Mary­narka Repu­bliki mogła tech­nicz­nie nie dorów­ny­wać Royal Man­ti­co­ran Navy, ale w prze­ci­wień­stwie do niej powstała z popio­łów niczym Feniks. Jego ofi­ce­ro­wie i starsi podofi­ce­ro­wie wie­dzieli, jak to jest prze­gry­wać bitwę po bitwie, ale wie­dzieli też, jak to jest, gdy się je wygrywa. Co wię­cej, spo­dzie­wali się zwy­cięstw. Cie­kaw był, czy RMN zda­wała sobie sprawę, co to zna­czy.

Jeśli nie, za dwa tygo­dnie powinna to pojąć.

– Wykry­li­śmy ślad wyj­ścia z nad­prze­strzeni dwóch jed­no­stek, sir. To naj­praw­do­po­dob­niej nisz­czy­ciele lub lek­kie krą­żow­niki – zamel­do­wał porucz­nik Bibeau.

– Gdzie? – spy­tał kapi­tan Durand, pod­cho­dząc.

– Czter­dzie­ści dwie minuty świetlne od słońca, z naszej strony i dokład­nie w płasz­czyź­nie eklip­tyki.

– A więc lisy wybrały się na zwiad w kur­niku – stwier­dził Durand.

Porucz­nik Bibeau spoj­rzał na niego dziw­nie, ale nie ode­zwał się. Wywo­dził się ze slum­sów Nouveau Paris, a Durand z rol­ni­czej pla­nety Rochelle. Czę­sto uży­wał dzi­wacz­nych a nie­zro­zu­mia­łych powie­dzo­nek czy porów­nań, jak na przy­kład to. No bo kto nor­malny wie, co to jest „kur­nik”?

– No dobra – ode­zwał się Durand. – Pro­szę mieć oko na gości. Jeśli zdo­łamy zauwa­żyć ich sondy, to dobrze, ale przede wszyst­kim chcę natych­miast wie­dzieć o wyj­ściu z nad­prze­strzeni jakich­kol­wiek następ­nych okrę­tów.

– Aye, aye, sir.

Durand pokle­pał go po ramie­niu, odwró­cił się i powoli wró­cił na swój fotel.

Gdzieś tam wro­gie sondy zaczęły prze­cze­sy­wa­nie sys­temu Solon, szu­ka­jąc infor­ma­cji o jego obro­nie. Dobrze wie­dział, co znajdą: parę kla­sycz­nych super­dre­ad­no­ugh­tów, nie­pełną eska­drę krą­żow­ni­ków linio­wych i 200 kutrów. Nie­zbyt impo­nu­jące siły.

A kapi­tana Ale­xisa Duranda dowo­dzą­cego obroną sys­te­mową jakoś to abso­lut­nie nie mar­twiło.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki