Honor Harrington. Kocioł duchów - David Weber - ebook

Honor Harrington. Kocioł duchów ebook

David Weber

4,6

Opis

Trzeci tom serii powieści powiązanej z serią o Honor Harrington, którą David Weber napisał we współpracy z Erikiem Flintem.

Po zawiązaniu przez Imperium Manticore i Republikę Haven nowego sojuszu skierowanego przeciwko Równaniu agenci obu stron, Anton Zilwicki oraz Victor Cachat, zaczęli poszukiwania dowodów fatalnej roli, jaką odegrał ten przeciwnik w wydarzeniach ostatnich lat. Teraz muszą raz jeszcze polecieć na Mesę, gdzie trwają niepokoje wywołane przez wojnę Manticore z Ligą Solarną, i udowodnić winę Równania, które przygotowuje się do zadania ludzkości decydującego ciosu.

Kocioł duchów to trzeci tom podserii „Królowej niewolników”, ponownie łączący ją z głównym cyklem Webera, „Honor Harrington”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 738

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (27 ocen)
19
5
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




David Weber

Eric Flint

HONOR HARRINGTON

Kocioł duchów

Przełożył Radosław Kot

Dom Wydawniczy REBIS

Tytuł oryginału: Cauldron of Ghosts Copyright © 2014 by Words of Weber, Inc. & Eric Flint All rights reserved Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2015, 2020 Informacja o zabezpieczeniach W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa. Redaktor: Anna Poniedziałek Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Jacek Pietrzyński Ilustracja na okładce: David B. Mattingly Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Kocioł duchów, wyd. I, Poznań 2015) ISBN 978-83-7818-925-1Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08 fax: 61 867 37 74 e-mail: [email protected] Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Dla Jima Baena,

który dawał szansę pisa­rzom.

Bra­kuje nam cie­bie

MAJ 1922 ROKU PO DIA­SPO­RZE

„Pomocny jak dia­bli. Vic­tor wszystko roz­wala w drobny mak”.

– Yana Trie­tia­kowna, tajny agent Kró­le­stwa Torch

ROZ­DZIAŁ I

I co teraz? – spy­tała Yana Trie­tia­kowna. Sie­działa roz­parta w wygod­nym fotelu, z ramio­nami skrzy­żo­wa­nymi na pier­siach. Spoj­rzała przy tym groź­nie na Antona Zil­wic­kiego i Vic­tora Cachata, z któ­rych ten pierw­szy sie­dział przy ekra­nie kompa, drugi zaś gar­bił się w swoim fotelu i wyglą­dał na nie­mal rów­nie nie­za­do­wo­lo­nego jak Yana.

– Nie wiem – odparł nie­wy­raź­nie Cachat. – Cho­ciaż pró­bo­wa­łem uzy­skać odpo­wiedź na to pyta­nie od pew­nych pro­mi­nent­nych osób, któ­rych nazwisk nie wymie­nię. – Wska­zał pal­cem w kie­runku sufitu.

Gdyby zin­ter­pre­to­wać jego gest dosłow­nie, mógłby on ozna­czać, że będący dotąd zaprzy­się­głym ate­istą Vic­tor Cachat doznał nagłego przy­pływu poboż­no­ści, jako że ponad sufi­tem nie było nic oprócz nieba. Roz­le­gły apar­ta­ment, zaj­mo­wany przez całą trójkę, znaj­do­wał się na ostat­nim pię­trze jed­nego z naj­bar­dziej luk­su­so­wych hoteli sto­licy Haven, zaję­tego już dzie­siątki lat temu na potrzeby taj­nej poli­cji Legi­sla­to­rów. Po rewo­lu­cji, a dokład­nie mówiąc, po ostat­niej rewo­lu­cji, nowa wła­dza pró­bo­wała odszu­kać jego daw­nych wła­ści­cieli, jed­nak bez powo­dze­nia. Wszy­scy albo już nie żyli, albo gdzieś pozni­kali. Z braku lep­szego pomy­słu urzą­dzono więc w budynku coś pomię­dzy luk­su­so­wym hote­lem dla gości rządu a bez­pieczną kwa­terą dla róż­nych innych, mniej ofi­cjal­nych gości.

Wypo­wiedź Cachata była jed­nak z gruntu iro­niczna.

– Rów­nie dobrze mógł­bym gadać z latar­nią – wymam­ro­tał. – Tyle że pod latar­nią byłoby przy­naj­mniej jasno.

– A moim zda­niem pomy­li­łeś pyta­nia – stwier­dził Anton, krzy­wiąc się lekko. – Rzecz nie w „kiedy”, ale „gdzie”. – Wska­zał coś na ekra­nie. – Widzia­łeś?

Nastrój znu­dze­nia pierzch­nął, gdy Vic­tor i Yana wstali, by podejść do kompa.

– Co to niby jest? – spy­tała Trie­tia­kowna. – Wygląda jak jajecz­nica na ste­ry­dach.

– Bie­żący obraz ruchu wokół pla­nety – odparł Cachat. – Wszyst­kie jed­nostki, które astro­ga­cja ma pod kon­trolą jako przy­by­wa­jące albo odla­tu­jące. Ale na tym moja wie­dza się koń­czy. Szcze­gó­łowo wam tego nie obja­śnię.

Yana przyj­rzała się ekra­nowi kry­tycz­nie.

– Chcesz powie­dzieć, że oni tak wła­śnie to widzą? – spy­tała z nie­po­ko­jem w gło­sie. – I na tej pod­sta­wie spro­wa­dzają do lądo­wa­nia? Bez­piecz­nie wypy­chają na orbitę? Chyba skręci mnie ze śmie­chu. Jeśli tak wła­śnie jest, ni­gdy wię­cej doni­kąd nie polecę. Nawet na latawcu.

– Bez paniki – rzu­cił Anton. – To zbior­czy obraz, oni widzą to ina­czej. Poza tym wszyst­kim i tak rzą­dzą kom­pu­tery. Zale­żało mi na takim wła­śnie oglą­dzie, bo chcia­łem zwe­ry­fi­ko­wać pewne przy­pusz­cze­nia. Mam na myśli nagły wzrost liczby poza­roz­kła­do­wych wylo­tów, zgła­sza­nych na doda­tek w ostat­niej chwili.

Wska­zał na kilka jasnych punk­tów, które dla jego towa­rzy­szy nie wyróż­niały się niczym szcze­gól­nym.

– Jak na moje wyczu­cie, to oni po pro­stu ucie­kają.

Vic­tor i Yana spoj­rzeli po sobie, a potem na Antona.

– Kto ucieka? – spy­tała Trie­tia­kowna.

Zil­wicki poru­szył masyw­nym cia­łem w geście, który w przy­padku nor­mal­nie zbu­do­wa­nego czło­wieka byłby zapewne wzru­sze­niem ramio­nami.

– A skąd mam wie­dzieć? – mruk­nął. – To już Vic­tor będzie musiał wycią­gnąć od swo­ich wie­wió­rek. Jed­nak na pewno nie cho­dzi o sza­rych ludzi.

Yana rzu­ciła w sło­wiań­sko brzmią­cym języku coś, co nie­mal na pewno nie nada­wało się do druku. Vic­tor pano­wał nad sobą, ale też był pod wra­że­niem.

– Ładne kwiatki – rzu­cił. – Kwiatki i bratki.

Na swoje szczę­ście nie musieli długo zamar­twiać się tą sprawą. Led­wie kilka minut póź­niej zja­wiło się zba­wie­nie pod posta­cią Kevina Ushera i Wil­helma Tra­jana. Usher był sze­fem Fede­ral­nej Agen­cji Śled­czej, czyli spra­wo­wał pie­czę nad bez­pie­czeń­stwem wewnętrz­nym, a Tra­jan zaj­mo­wał się bez­pie­czeń­stwem zewnętrz­nym jako szef Fore­ign Intel­li­gence Service.

Yana wpu­ściła ich, gdy tylko zadzwo­nili do drzwi. Widząc ich, Cachat natych­miast wstał.

– Cześć – powie­dział, ski­nąw­szy głową w kie­runku Kevina. – Witaj, sze­fie – dodał, patrząc na Tra­jana.

– Nie jestem już twoim sze­fem – odparł Wil­helm. Rozej­rzał się wkoło, dostrzegł pusty fotel i natych­miast go zajął. Roz­parł się wygod­nie jak ktoś, kto wresz­cie może sobie pozwo­lić na chwilę relaksu po peł­nych napię­cia godzi­nach. – Zosta­łeś prze­pi­sany pod Mini­ster­stwo Spraw Zagra­nicz­nych. Nie pod­le­gasz już FIS.

Nie wyda­wał się zasmu­cony utratą usług kogoś, kto w opi­nii wta­jem­ni­czo­nych, w tym i samego Wil­helma, ucho­dził za naj­zdol­niej­szego agenta Haven. Gdy pre­zy­dent Prit­chart oznaj­miła mu swą decy­zję o prze­nie­sie­niu Cachata, zare­ago­wał wes­tchnie­niem ulgi i stwier­dził bez żenady, że wresz­cie… wresz­cie będzie mógł wró­cić do praw­dzi­wego szpie­go­wa­nia, miast bawić się dłu­żej w pogromcę lwów.

Usher usiadł w pew­nej odle­gło­ści od niego.

– Awans jak cho­lera, Vic­to­rze. Oczy­wi­ście jeśli przed­sta­wić to w odpo­wied­nim świe­tle.

Vic­tor zer­k­nął na niego ponuro.

– Chyba po ciemku – wark­nął.

– Na miłość boską, Vic­to­rze! – żach­nął się Kevin. – To prze­cież jasne jak słońce! Dni, kiedy prze­my­ka­łeś ukrad­kiem po chasz­czach, dobie­gły końca. Prze­mi­nęły z mocą taj­funu. Bum, bęc i łubudu. Koniec z tym spor­tem!

– Spójrz na to reali­stycz­nie, Vic­to­rze – ode­zwał się bar­dziej pojed­naw­czym tonem Tra­jan. – Robota przy Torch nie­mal cał­ko­wi­cie cię zde­kon­spi­ro­wała. Nie­wiele zostało z two­jej daw­nej przy­krywki. A teraz, po Mesie? Razem z Anto­nem i Yaną – tu ski­nął głową w kie­runku tam­tych dwojga – jeste­ście auto­rami najbar­dziej spek­ta­ku­lar­nej akcji wywiadu od… kto wie, ilu stu­leci, i byłoby naiw­no­ścią ocze­ki­wać, że po niej będziesz mógł dalej spo­koj­nie robić swoje. Nawet nano­tech­no­lo­gia tu nie pomoże, bo nowa twarz czy nowa syl­wetka to jesz­cze nie wszystko. Zostaje DNA. W przy­padku kogoś świe­żego w naszym fachu może nie byłby to pro­blem, ale jeśli cho­dzi o cie­bie… Każdy, kto ma pod­stawy oba­wiać się two­jej wizyty, bez dwóch zdań robi obec­nie testy wszyst­kim, któ­rzy cho­ciaż z grub­sza mogą cię przy­po­mi­nać!

– Urząd Bez­pie­czeń­stwa znisz­czył wszyst­kie próbki mojego DNA w dniu, gdy skoń­czy­łem Aka­de­mię – odparł Vic­tor z lekką iry­ta­cją w gło­sie. – Wszyst­kie, poza tymi, które sam prze­cho­wuje, a te są dobrze strze­żone. Ja zaś zawsze uwa­ża­łem, by nie siać moim DNA po galak­tyce.

– Nie wąt­pię – przy­znał Anton. – Nie sądzę, by agent do zadań spe­cjal­nych Vic­tor Cachat odsta­wił kie­dy­kol­wiek bez­tro­sko szkla­neczkę po wychy­le­niu drinka. Ale znasz realia. Jak długo pozo­sta­wa­łeś w cie­niu i nikt naprawdę nie szu­kał two­jego DNA, to mogło dzia­łać. Ale teraz?

– Wła­śnie – ode­zwał się Tra­jan i ski­nął w stronę okna wycho­dzą­cego na Nouveau Paris. – Sprawa prze­cie­kła już do mediów. W ciągu paru dni, góra tygo­dnia, twoje nazwi­sko będzie znane wszyst­kim na Haven. No, może poza tymi, któ­rzy nie skoń­czyli jesz­cze pię­ciu lat albo w ogóle nie czy­tają ser­wi­sów. Co wię­cej, wszyst­kie wywiady pójdą tym tro­pem i zro­bią, co w ich mocy, by dostać w swoje łapy próbkę two­jego DNA. Prę­dzej czy póź­niej któ­re­muś się to uda. Tak więc nie pró­buj wal­czyć. I nie kom­bi­nuj, jak by tu prze­ko­nać mnie czy Kevina do swo­ich racji. Pre­zy­dent Prit­chart zde­cy­do­wała i kropka. Jeśli marzy ci się, by cokol­wiek zmie­nić, musiał­byś naj­pierw odwo­łać ją z urzędu.

Usher prze­tarł twarz wielką dło­nią.

– Wil­hel­mie, on i tak ma dość pomy­słów. Nie musisz mu pod­su­wać nowych.

Tra­jan spoj­rzał ze zdu­mie­niem na Kevina.

– Co? Ja nie… – Nagle zro­zu­miał. – Agen­cie Cachat…

– Nie myśla­łem orga­ni­zo­wać coup d’état – rzu­cił sar­ka­stycz­nie Vic­tor. – Jakoś tak wyszło, że jestem patriotą. Poza tym nie mogę mieć pani pre­zy­dent za złe, że tak wła­śnie zde­cy­do­wała. – Zachmu­rzył się. – Po pro­stu została wpro­wa­dzona w błąd przez dorad­ców.

Anton zaśmiał się cicho.

– Ganny cię ostrze­gała. Teraz tobie przyj­dzie ucie­kać przed kame­rami. Współ­czuł­bym ci, nawet gdy­byś kie­dyś oka­zał choć tro­chę zro­zu­mie­nia dla moich roz­te­rek po utra­cie przy­krywki. – Zil­wicki spoj­rzał na Trie­tia­kowną. – Jak sądzisz, Yano? Ganny pro­ro­ko­wała, że media okrzykną Cachata „Czar­nym mści­cie­lem”. Ewen­tu­al­nie nawiążą do jego imie­nia i zosta­nie „Mrocz­nym zwy­cięzcą”.

– Obsta­wiam „Mrocz­nego zwy­cięzcę”. Zemsta do Vic­tora nie pasuje, nato­miast mrok i ow­szem, jak naj­bar­dziej. Zresztą spójrz na niego…

Cachat zaiste zro­bił się dziw­nie ciemny na twa­rzy.

– Mroczny zwy­cięzca jak żywy – stwier­dził Zil­wicki. – Musisz sobie spra­wić nowe wdzianko, Vic­to­rze. Takie skó­rzane, skó­rzane od stóp do głów. I oczy­wi­ście czarne, tego nie muszę chyba doda­wać.

Przez chwilę wyda­wało się, że Cachat eks­plo­duje, rażąc wokół odłam­kami, albo dopu­ści się cho­ciaż jakie­goś czynu karal­nego. Osta­tecz­nie jed­nak się opa­no­wał, co wcale nie zdzi­wiło Antona. To, że Vic­tor zyskał aż taką sławę, wyni­kało rów­nież z faktu, że ni­gdy za sławą nie tęsk­nił. W sumie był czło­wie­kiem wręcz skrom­nym, o nie­sa­mo­wi­tej samo­kon­troli.

Gdy wresz­cie się ode­zwał, jego głos brzmiał tak spo­koj­nie, jakby Cachat pytał o pogodę za oknem.

– Gdzie więc zosta­łem przy­pi­sany? Ostrze­gam was tylko, że jeśli prak­ty­kuje się tam aktywne życie towa­rzy­skie, to jestem osobą mało pijącą i nie zamie­rzam tego zmie­niać.

– To prawda – przy­tak­nęła Yana. – To straszny nudziarz. Nie obala, chyba że reżimy. – Anton pierw­szy raz sły­szał, by chi­cho­tała w ten spo­sób. – Życie towa­rzy­skie i gadka-szmatka przy kominku! Już to widzę!

Na twa­rzy Vic­tora poja­wił się gry­mas suge­ru­jący cier­pie­nie, a Usher zro­bił ura­żoną minę.

– Aż takimi idio­tami nie jeste­śmy – powie­dział. – Ty, jak i wy dwoje – wska­zał pal­cem kolejno na Antona i Yanę, obra­ca­jąc się przy tym jak wie­życzka strzel­ni­cza – wszy­scy leci­cie na Man­ti­core. I to już jutro, więc lepiej się spa­kuj­cie.

Anton i tak pla­no­wał wybrać się na Man­ti­core, i to moż­li­wie jak naj­szyb­ciej. Minął już ponad rok, odkąd ostatni raz widział swoją uko­chaną Cathy Mon­ta­igne. Nie wie­dział tylko, jak uzy­skać zgodę na podróż od tych wszyst­kich instan­cji, które obec­nie się nim inte­re­so­wały. A tu pro­szę, otrzy­mał nie­spo­dzie­wany pre­zent.

Zauwa­żył, że Vic­tor patrzy na niego z uśmie­chem. Praw­dzi­wie cie­płym, co rzadko się mu zda­rzało. Nie po raz pierw­szy Anton zasta­no­wił się nad tą nie­zwy­kłą przy­jaź­nią, która naro­dziła się mię­dzy nim a agen­tem Haven. Mimo wszyst­kich prze­ci­wieństw, które para­dok­sal­nie czy­niły ją jakby jesz­cze moc­niej­szą.

Byli we wszech­świe­cie ludzie, któ­rych Anton lubił bar­dziej niż Vic­tora, ale mało komu był skłonny w podob­nym stop­niu zaufać.

– A ja w jakim cha­rak­te­rze? – spy­tał Ushera. – Mimo tego nagłego roz­kwitu przy­jaźni mię­dzy naszymi pań­stwami wąt­pię, by Mini­ster­stwo Spraw Zagra­nicz­nych Haven pla­no­wało mnie zatrud­nić.

Usher poka­zał zęby w uśmie­chu.

– Po tym, co stało się na Sta­rej Ziemi, gdy roz­pra­wi­li­ście się tam z Man­po­wer, żadna służba dyplo­ma­tyczna galak­tyki nie będzie skłonna się do cie­bie przy­znać.

– Zdaję sobie z tego sprawę.

To było coś, czego nie potra­fił zapo­mnieć. Ofi­cjal­nie nikt nie wspo­mniał o tym ani sło­wem i nawet Vic­tor wciąż odma­wiał wyja­wie­nia jakich­kol­wiek szcze­gó­łów, Anton był jed­nak pewien, że Usher został we wszystko wpro­wa­dzony. Sam Anton trzy­mał się wtedy z boku, pozwa­la­jąc Cacha­towi i Bale­towi zała­twić naj­waż­niej­sze, ale to on był ini­cja­to­rem akcji.

Jego córka Helen, a wła­ści­wie trójka jego dzieci, bo prze­cież adop­to­wał póź­niej Berry i Larsa, żyła tylko dzięki Vic­to­rowi i Kevi­nowi. To był widomy dowód tego, że cho­ciaż sporo róż­niło ich ide­olo­gicz­nie, potra­fili trak­to­wać się poważ­nie. Anton nie podzie­lał podej­ścia Haven do wielu spraw, nie­mniej to wła­śnie Haven, z takimi czy innymi ofi­cjal­nie gło­szo­nymi ide­ałami, ochro­niło jego rodzinę.

Nastrój nagle mu się popra­wił. Na Man­ti­core nikt nie miał jesz­cze prawa wie­dzieć, ile zmie­nią przy­wie­zione przez nich infor­ma­cje. Jeśli słusz­nie domy­ślał się zamia­rów Elo­ise Prit­chart, mogło dojść nie tylko do zakoń­cze­nia naj­dłuż­szej i naj­bar­dziej krwa­wej wojny, jaką znała ich galak­tyka, ale także do prze­miany dotych­cza­so­wych zago­rza­łych wro­gów w sojusz­ni­ków. Na razie zapewne nie­uf­nych wobec sie­bie, ale sojusz­ni­ków. Co wię­cej, obecna sytu­acja miała też wpływ na jego przy­jaźń z Vic­to­rem Cacha­tem. Prak­tycz­nie z dnia na dzień pozbył się wszyst­kich wąt­pli­wo­ści co do jego osoby. Prze­szły jak ręką odjął.

Postawa Vic­tora suge­ro­wała, że on prze­ży­wał to podob­nie, cho­ciaż nie wyra­żał tego gło­śno.

– To prawda – powie­dział. – O ile ja jestem dla dyplo­ma­tów per­soną kło­po­tliwą, to Anton musi przy­pra­wiać ich o kosz­mary nocne.

– Na­dal nie odpo­wie­dzia­łeś na moje pyta­nie, Kevi­nie – rzekł Anton.

Usher wzru­szył ramio­nami.

– Bo nie znam odpo­wie­dzi. Skąd miał­bym? Elo­ise powie­działa mi tylko, że mam wypra­wić całą waszą trójkę, oczy­wi­ście wraz z Her­nal­de­rem Simõesem, na Man­ti­core. Ty zaś, Vic­to­rze, nie prze­cho­dzisz wcale do kor­pusu Mini­ster­stwa Spraw Zagra­nicz­nych. Wil­helm tro­chę prze­sa­dził. – Rzu­cił Tra­ja­nowi kar­cące spoj­rze­nie. – Wyszło tak, że Leslie Mon­treau i Tom The­isman byli aku­rat obok, gdy Elo­ise oznaj­miła, że zabiera cię z FIS. A gdy Tom sko­men­to­wał, że nie­po­trzebny jej pew­nie, jak to okre­ślił, „słoń w skła­dzie por­ce­lany”, zaraz ener­gicz­nie przy­tak­nęła.

– Jakim skła­dzie por­ce­lany? – spy­tała Yana.

– To takie dawne powie­dze­nie – ode­zwał się Anton.

– A kon­kret­niej? Co to jest por­ce­lana?

– Coś, co Vic­tor mógłby łatwo potłuc.

– To nie­wiele wyja­śnia. Vic­tor wszystko roz­wala w drobny mak.

– Komu więc teraz pod­le­gam? – prze­rwał im znie­cier­pli­wiony Vic­tor.

Usher podra­pał się po gło­wie.

– W sumie… jakby nikomu. Elo­ise uważa po pro­stu, że posła­nie cię na Man­ti­core może wzmoc­nić nowy sojusz.

– Naprawdę? Anton wie o wszyst­kim tyle samo co ja, a na doda­tek jest oby­wa­te­lem Man­ti­core.

Tym razem Usher nie wie­dział już chyba, co odpo­wie­dzieć. Zil­wicki uznał, że pora włą­czyć się do roz­mowy.

– I wła­śnie o to cho­dzi, Vic­to­rze. Ja jestem tam już kimś w miarę zna­nym. Zosta­łem nawet przy­jęty przez Kró­lową. Za to ty pozo­sta­jesz zagadką. Chyba jedna księżna Har­ring­ton naprawdę cię koja­rzy, ale poza tym… naj­pew­niej nikt.

Cachat spoj­rzał na niego ze skraj­nym zdu­mie­niem, jakby nic podob­nego nie przy­szło mu wcze­śniej do głowy. I mogło tak być. Anton już dawno zauwa­żył, jak sła­bym gło­sem prze­ma­wia „ego” Vic­tora, i miał to za zaletę przy­ja­ciela, cho­ciaż cecha ta mogła też tro­chę prze­ra­żać. W szcze­gól­nych oko­licz­no­ściach ludzie tak mało zwra­ca­jący uwagę na odbiór wła­snej osoby bywali zdolni do naprawdę nie­zwy­kłych czy­nów…

– Po pro­stu uwierz mi na słowo, dobrze? – powie­dział Zil­wicki. – Chcą cię poznać i tro­chę z tobą poga­dać, jesz­cze zanim zajmą się wszyst­kimi dostar­czo­nymi przez cie­bie infor­ma­cjami.

– Wła­śnie – mruk­nął Usher i pod­niósł się z fotela. – Rusza­cie jutro rano. O siód­mej macie być na dole, w holu hote­lo­wym, gotowi i spa­ko­wani.

Tra­jan też wstał i pod­szedł do drzwi.

– Miłej podróży – powie­dział, co miało oczy­wi­ście zna­czyć „prze­trwaj­cie jakoś tę długą podróż”, po czym wyszedł lek­kim kro­kiem, jakby z ramion spadł mu wła­śnie wielki cię­żar.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki