Hohenzollernowie. Władcy Prus - Grzegorz Kucharczyk - ebook

Hohenzollernowie. Władcy Prus ebook

Grzegorz Kucharczyk

0,0

Opis

Hohenzollernowie to niemiecka dynastia wywodząca się ze Szwabii, która między XV a XIX stuleciem wybiła się z grona książąt o znaczeniu regionalnym, sięgając najpierw po królewską koronę w Prusach, a potem po tron cesarski Drugiej Rzeszy. Przez ponad dwa stulecia - do upadku cesarstwa w listopadzie 1918 roku w konsekwencji przegranej wojny światowej - odgrywała bardzo istotną rolę w Europie. Wydała kilku wybitnych władców, takich jak Fryderyk Wilhelm zwany Wielkim Elektorem czy Fryderyk II Wielki. Dla Polski i Polaków Hohenzollernowie byli trudnymi przeciwnikami, zaborcami, którzy rozszerzali swoje państwo kosztem Rzeczypospolitej, oraz prześladowcami polskości. Choćby dlatego warto poznać ich losy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 478

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

WSTĘP

„Prusy są cudem w histo­rii naro­dów, a ród ich wład­ców jest cudem w histo­rii Domów panu­ją­cych. Wszyst­kie narody, wszyst­kie rodziny [panu­jące] docho­dziły do wiel­ko­ści jasno wyty­czoną drogą. Tylko Prusy oraz ich władcy szli do niej wszyst­kimi ścież­kami – poprzez trak­taty, pod­boje, wojny, nabytki, a nawet poprzez klę­ski. Jeśli nie wzno­sili się dzięki swoim wiel­kim cno­tom, rośli dzięki wiel­kim nie­go­dzi­wo­ściom, jeśli ich wzrost nie był dzie­łem narodu, przy­cho­dził od kró­lów. Aby wznieść się na poziom, na któ­rym ich obec­nie widzimy, z rów­nym powo­dze­niem wspie­rali się na abso­lu­ty­zmie, jak i obec­nie na rewo­lu­cji”1.

Słowa te napi­sał w 1849 roku poseł Hisz­pa­nii w Ber­li­nie Juan Donoso Cor­tes – jeden z naj­wy­bit­niej­szych myśli­cieli poli­tycz­nych dzie­więt­na­sto­wiecz­nej Europy. Podziw dyplo­maty z dru­giego krańca Europy kie­ro­wany był w stronę dyna­stii, która jest boha­terką tej książki. Hohen­zol­ler­no­wie, ród pocho­dzący ze Szwa­bii (połu­dniowo-zachod­nie Niemcy), od 1415 roku, gdy pierw­szy z nich za sprawą Zyg­munta Luk­sem­bur­skiego objął god­ność mar­gra­biego Bran­den­bur­gii, przez kolejne pół tysiąca lat był zwią­zany z tą czę­ścią Nie­miec. Od czasu zaś obję­cia przez elek­to­rów bran­den­bur­skich w cha­rak­te­rze len­ni­ków Korony Pol­skiej księ­stwa pru­skiego w 1611 roku przez kolejne trzy­sta lat dzieje dyna­stii Hohen­zol­ler­nów nie­ro­ze­rwal­nie złą­czyły się rów­nież z zie­miami nad Nie­mnem i Pre­gołą.

Prawdą jest, że w epoce nowo­żyt­nej Hohen­zol­ler­no­wie byli „euro­pej­ską dyna­stią, aktywną od Hisz­pa­nii na połu­dnio­wym zacho­dzie po Prusy i Rygę na pół­noc­nym wscho­dzie, z kon­tak­tami się­ga­ją­cymi Węgier, Danii, Pol­ski i Ślą­ska”2. Jed­nak od początku XII wieku istotą potęgi całego rodu, oddzia­łu­jącą pośred­nio na jego boczne linie, był sta­tus Hohen­zol­ler­nów jako elek­to­rów bran­den­bur­skich i jed­no­cze­śnie ksią­żąt pru­skich.

1. Ze Szwa­bii do Bran­den­bur­gii i Prus

Hra­bia Thas­silo von Zol­lern, domnie­many pro­to­pla­sta rodu Hohen­zol­ler­nów, który miał żyć na prze­ło­mie VIII i IX wieku, w cza­sach Karola Wiel­kiego. Rycina z XVII wieku

Według rodo­wej legendy początki dyna­stii Hohen­zol­ler­nów się­gają cza­sów karo­liń­skich. Pra­sz­czu­rem rodu wedle tego poda­nia był żyjący ok. 800 roku hra­bia Thas­silo, spo­krew­niony z Mero­win­gami (a więc legi­ty­mu­jący się szla­chet­niej­szą gene­alo­gią, ani­żeli panu­jący wów­czas Karo­lin­go­wie). Ta legen­darna gene­alo­gia, powstała w kręgu szwab­skich Hohen­zol­ler­nów w XVI wieku, będzie szcze­gól­nie mocno ewo­ko­wana na początku XVIII wieku, gdy pierw­szy z Hohen­zol­ler­nów w 1701 roku włoży sobie kró­lew­ską koronę na głowę jako „król w Pru­sach”3.

Pozo­sta­jąc na grun­cie histo­rycz­nie wery­fi­ko­wal­nych prze­ka­zów, można stwier­dzić, że początki Hohen­zol­ler­nów się­gają XI wieku. Pierw­szą posta­cią, która poja­wia się w źró­dłach, jest Bur­chardt I, pan na zamku Zolre (albo Zolo­rin) w Szwa­bii. Od XIII wieku jego potom­ko­wie nazy­wają się już Hohen­zol­ler­nami. Swój poli­tyczny los zwią­zali z dyna­stią Hohen­stau­fów, rów­nież wywo­dzącą się z połu­dniowo-zachod­nich Nie­miec. To dzięki ich pro­tek­cji hra­bia Fry­de­ryk von Zol­lern został w 1191 lub 1192 roku bur­gra­bią cesar­skiego mia­sta Norym­bergi jako Fry­de­ryk I (pomógł mu rów­nież mariaż z Zofią von Raabs, córką Kon­rada II, także bur­gra­biego Norym­bergi). Od tego czasu przez kolejne stu­le­cia urząd ten był dzie­dzi­czony przez przed­sta­wi­cieli rodu Hohen­zol­ler­nów.

W poło­wie XIII wieku dwaj syno­wie pierw­szego bur­gra­biego Norym­bergi z rodu Hohen­zol­ler­nów – Fry­de­ryk II i Kon­rad I – dali począ­tek dwóm liniom dyna­stii: linii szwab­skiej (Hohen­zol­lern-Sig­ma­rin­gen) oraz fran­koń­skiej (na Ans­bach i Bay­reuth).

Aż do początku XV wieku swoją pozy­cję w Rze­szy Hohen­zol­ler­no­wie budo­wali dzięki posia­dło­ściom w połu­dnio­wych Niem­czech (Szwa­bia i Fran­ko­nia). Na ich korzyść dzia­łała rów­nież żela­zna zasada, któ­rej byli wierni od XII wieku – wspie­ra­nie każ­do­ra­zowo panu­ją­cej w Niem­czech i rzym­skim cesar­stwie dyna­stii.

Fry­de­ryk I von Zol­lern (ok. 1139–1201), bur­gra­bia Norym­bergi. Jego syno­wie: Kon­rad i Fry­de­ryk, dali począ­tek fran­koń­skiej i szwab­skiej linii rodu Hohen­zol­ler­nów. Por­tret z rezy­den­cji kró­lów Rumu­nii Peleş w Sinaia

W 1273 roku bur­gra­bia Fry­de­ryk III Hohen­zol­lern wsparł wybór na króla Nie­miec Rudolfa Habs­burga. Elek­cja ta koń­czyła w Niem­czech tzw. Wiel­kie Bez­kró­le­wie. W XIV wieku przej­ściowo Hohen­zol­lernowie zwią­zali się z Wit­tels­ba­chami, by osta­tecz­nie stać się stron­ni­kami nowej cesar­skiej dyna­stii: Luk­sem­bur­gów. W 1363 roku bur­gra­bia Fry­de­ryk V otrzy­mał z rąk cesa­rza Karola IV god­ność księ­cia Rze­szy. Dwa lata wcze­śniej doszło do zarę­czyn czte­ro­mie­sięcz­nego syna cesar­skiego (Wacława) z córką bur­gra­biego, Elż­bietą4.

Król Nie­miec i Węgier Zyg­munt Luk­sem­bur­ski (na górze po lewej) nadaje Bran­den­bur­gię w lenno Fry­de­ry­kowi VI (I) Hohen­zol­ler­nowi (na górze po pra­wej) na sobo­rze w Kon­stan­cji w 1417 roku. Minia­tura z XV wieku

Prze­łom w histo­rii dyna­stii Hohen­zol­ler­nów nastą­pił na początku XV wieku, gdy władz­two rodu roz­sze­rzyło się na pół­noc Rze­szy z chwilą obję­cia dzięki pro­tek­cji Zyg­munta Luk­sem­bur­skiego wła­dzy w Bran­den­bur­gii. Począt­kowo wła­dza ta miała cha­rak­ter namiest­nic­twa, bo w takim cha­rak­terze (jako namiest­nik) został powo­łany w 1411 roku przez króla rzym­skiego (przy­szłego cesa­rza) Zyg­munta Luk­sem­bur­skiego do bran­den­bur­skiego elek­to­ratu bur­gra­bia norym­ber­ski Fry­de­ryk VI Hohen­zol­lern. Ofi­cjalna cere­mo­nia prze­ka­za­nia Bran­den­bur­gii w lenno pierw­szemu elek­to­rowi z dyna­stii Hohen­zol­ler­nów (w tym cha­rak­terze Fry­de­ryk VI zmie­nił się we Fry­de­ryka I) nastą­piła dopiero w 1417 roku, pod­czas koń­czą­cego swoje obrady soboru powszech­nego w Kon­stan­cji (hołd lenny wszyst­kich sta­nów elek­tor Fry­de­ryk I ode­brał w 1415 roku). Parę lat trwało, zanim nowy władca upo­rał się z bun­tem czę­ści bran­den­bur­skich feu­da­łów i miast prze­ciw przy­by­szowi z Fran­ko­nii, który nie krył swo­ich zamia­rów ukró­ce­nia feu­dal­nej anar­chii, panu­ją­cej w elek­toracie od chwili wyga­śnię­cia w 1320 roku dyna­stii askań­skiej.

Należy dodać, że za każ­dym razem Zyg­munt Luk­sem­bur­ski, odczu­wa­jący chro­niczny brak pie­nię­dzy, otrzy­my­wał od Hohen­zol­lerna w zamian za wła­dzę w Bran­den­bur­gii pokaźny zastrzyk gotówki. W 1411 roku było to 100 tysięcy gul­de­nów, a w 1417 roku kwota wzro­sła do 200 tysięcy gul­de­nów. Już wcze­śniej, bo w 1402 roku, Luk­sem­bur­czyk za sumę 63,2 tysiąca flo­re­nów węgier­skich sprze­dał zako­nowi krzy­żac­kiemu Nową Mar­chię, stra­te­gicz­nie ważną część elek­to­ratu bran­den­bur­skiego, bo oddzie­la­jącą Wiel­ko­pol­skę od Pomo­rza Zachod­niego i Ziemi Lubu­skiej.

Przy­by­cie Hohen­zol­ler­nów do Bran­den­bur­gii było, jak już zazna­czono, prze­ło­mem w dzie­jach samej dyna­stii. Odtąd o zna­cze­niu całego rodu decy­do­wać będzie ich pozy­cja nad Sprewą. Było ono rów­nież prze­ło­mem w dzie­jach Bran­den­bur­gii. Od wyga­śnię­cia Askań­czy­ków (1320), poprzez słabe rządy Wit­tels­ba­chów i Luk­sem­bur­czy­ków (od 1378 roku), Bran­den­bur­gia pozba­wiona była sil­nej wła­dzy elek­tor­skiej. Od pano­wa­nia elek­tora Fry­de­ryka I Hohen­zol­lerna (rzą­dził do 1426 roku) sytu­acja ta zmie­niła się. Kolejni bran­den­bur­scy elek­to­rzy z tej dyna­stii kon­se­kwent­nie umac­niali swoją wła­dzę kosz­tem panów feu­dal­nych. Takie osią­gnię­cie na swoim kon­cie mieli elek­to­ro­wie Fry­de­ryk II (1440–1470), Albrecht Achil­les (1470–1486) oraz Jan Cicero (1486–1499).

Nie umniej­sza­jąc w niczym ich zasług dla umoc­nie­nia wła­dzy elek­tor­skiej w Bran­den­bur­gii, należy pod­kre­ślić, że wbrew pięk­nie brzmią­cym przy­dom­kom żaden z Hohen­zol­ler­nów nie dorów­ny­wał bie­gło­ścią w sztuce wojen­nej Achil­le­sowi ani nie błysz­czał kunsz­tem ora­tor­skim na wzór Cyce­rona. Po pro­stu te pięk­nie brzmiące przy­domki zostały im nadane dopiero po śmierci przez rene­san­so­wych huma­ni­stów (i jed­no­cze­śnie zwo­len­ni­ków refor­ma­cji), usil­nie sta­ra­ją­cych się o mak­sy­malne pod­nie­sie­nie sta­tusu dyna­stii, która stała się fila­rem obozu pro­te­stanc­kiego w pół­noc­nych Niem­czech.

Pięt­na­sto­wieczni elek­to­ro­wie bran­den­bur­scy z dyna­stii Hohen­zol­ler­nów nie byli więc odpo­wied­ni­kami antycz­nych hero­sów, ale skru­pu­lat­nie dbali o inte­res wła­snej dyna­stii i elek­to­ratu (słusz­nie upa­tru­jąc tutaj peł­nej zgod­no­ści inte­resów). Wyko­rzy­sty­wali przy tym każdą oka­zję, by posze­rzyć swoje tery­to­rium. I to nawet bez koniecz­no­ści tocze­nia wojen. W ten spo­sób w 1454 roku powró­ciła do Bran­den­bur­gii Nowa Mar­chia, zaku­piona przez elek­tora Fry­de­ryka II od zakonu krzy­żac­kiego, pil­nie poszu­ku­ją­cego gotówki na potrzeby roz­po­czę­tej wła­śnie wojny trzy­na­sto­let­niej z Pol­ską.

Był to naj­więk­szy naby­tek tery­to­rialny bran­den­bur­skich Hohen­zol­ler­nów doko­nany w XV wieku, ale nie jedyny. Dość powie­dzieć, że gdy w 1417 roku obej­mo­wali rządy w Bran­den­bur­gii, ich władz­two obej­mo­wało obszar liczący ok. 23 tysięcy kilo­me­trów kwa­dra­to­wych. W 1499 roku wzrósł on do ponad 36 tysięcy kilo­me­trów kwa­dra­to­wych.

W tym samym cza­sie bran­den­bur­scy Hohen­zol­ler­no­wie sta­wali się rów­nież coraz bar­dziej samo­dzielni poli­tycz­nie. W 1449 roku poczy­nili na tej dro­dze ważny krok, uzy­sku­jąc zrze­cze­nie się przez arcy­bi­skup­stwo mag­de­bur­skie posia­da­nych od końca XII wieku praw do zwierzch­no­ści len­nej nad zie­miami bran­den­bur­skimi poło­żo­nymi na wschód od Łaby.

Bran­den­bur­scy Hohen­zol­ler­no­wie czuli się rów­nież dzie­dzi­cami daw­nej poli­tyki Askań­czy­ków, zmie­rza­ją­cej do pod­po­rząd­ko­wa­nia sobie Pomo­rza Szcze­ciń­skiego. W 1493 roku na mocy układu zawar­tego w Pyrzy­cach elek­tor Jan Cicero zyskał potwier­dze­nie (z pew­nymi ogra­ni­cze­niami) daw­nych praw len­nych do tej czę­ści Pomo­rza, otwie­ra­jąc jed­no­cze­śnie per­spek­tywę suk­ce­sji wład­ców Bran­den­bur­gii nad Pomo­rzem Zachod­nim w razie wyga­śnię­cia panu­ją­cej tam dyna­stii Gry­fi­tów.

Dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej, w 1473 roku, elek­tor Albrecht Achil­les pod­jął istotną decy­zję dla wewnętrz­nych dzie­jów całej dyna­stii. Na mocy ogło­szo­nej wów­czas Dispo­si­tio Achil­lea (lub Con­sti­tu­tio Achil­lea) tron elek­tor­ski w Bran­den­bur­gii miał być odtąd dzie­dzi­czony tylko przez naj­star­szego syna; dla dru­giego i trze­ciego prze­wi­dziana była wła­dza we fran­koń­skich posia­dło­ściach dyna­stii (Ans­bach, Bay­reuth). W razie wyga­śnię­cia fran­koń­skich Hohen­zol­ler­nów ich wło­ści mieli prze­jąć Hohen­zol­ler­no­wie z Bran­den­bur­gii.

Doku­ment elek­tora Albrechta Achil­lesa Hohen­zol­lerna z 1473 roku, zwany Dispo­si­tio Achil­lea, regu­lu­jący zasady dzie­dzi­cze­nia tronu w Bran­den­bur­gii oraz księ­stwach Ans­bach i Bay­reuth

A co w sytu­acji, gdy wszyst­kie władz­twa prze­zna­czone do obsa­dze­nia były zajęte, a nie wszy­scy syno­wie elek­tor­scy byli upo­sa­żeni? Wtedy wyj­ściem mogło być obra­nie przez nich kariery duchow­nej. Mowa jest tutaj o hie­rar­chii Kościoła kato­lic­kiego. Sytu­acja jed­nak miała ulec rady­kal­nej zmia­nie na początku XVI wieku.

Roz­po­częta w 1517 roku wystą­pie­niem Mar­cina Lutra refor­ma­cja oka­zała się prze­ło­mem reli­gij­nym, ale rów­nież poli­tycz­nym, spo­łecz­nym i kul­tu­ro­wym w dzie­jach całej Europy, a Nie­miec w szcze­gól­no­ści. Niemcy podzie­liły się. Pół­noc przy­jęła „wiarę refor­mo­waną”, Połu­dnie zostało przy wie­rze Kościoła rzym­skiego.

Ten prze­łom i podział nim wywo­łany dotknął rów­nież dyna­stię Hohen­zol­ler­nów. Można nawet powie­dzieć, że w jakimś sen­sie ród ten znaj­duje się na początku ruchu refor­ma­cyj­nego. To Hohen­zol­lern – Albrecht, młod­szy brat panu­ją­cego od 1499 roku w Bran­den­bur­gii elek­tora Joachima I – był posta­cią wska­zy­waną przez pierw­szych refor­ma­to­rów (z Mar­ci­nem Lutrem na czele) jako przy­kład nad­użyć panu­ją­cych w Kościele, które w ten spo­sób są woła­niem o reformę szes­na­sto­wiecz­nego Kościoła in capita et in mem­bra.

Jako dwu­dzie­sto­trzy­letni mło­dzie­niec Albrecht został arcy­bi­sku­pem Mag­de­burga i admi­ni­stra­to­rem die­ce­zji Hal­ber­stadt. Rok póź­niej, w 1514 roku, został także arcy­bi­sku­pem Mogun­cji, nie rezy­gnu­jąc przy tym z poprzed­nich god­no­ści. To kumu­lo­wa­nie sto­lic bisku­pich w jed­nym ręku, za czym szły opłaty uisz­czane Kurii rzym­skiej (dys­pensa od prawa kano­nicz­nego, które zaka­zy­wało takiego kumu­lo­wa­nia urzę­dów, kosz­to­wała), było z pew­no­ścią z punktu widze­nia samego Kościoła rze­czą szko­dliwą. Tym bar­dziej gdy za nie­uza­sad­niony przy­wi­lej (sku­pia­nie aż trzech biskupstw w jed­nym ręku) pła­cono zacią­gnię­tymi w banku pożycz­kami (jak Albrecht u Fug­ge­rów), które spła­cano z docho­dów pocho­dzą­cych ze sprze­daży odpu­stów.

Zauważmy jed­nak, że to co dla Kościoła było szko­dliwe, dla dyna­stii Hohen­zol­ler­nów oka­zy­wało się nie­zwy­kle korzystne. Trzeba bowiem pamię­tać, że god­ność arcy­bi­skupa mogunc­kiego złą­czona była z god­no­ścią elek­tora Rze­szy. W ten spo­sób w 1514 roku Hohen­zol­ler­no­wie w kole­gium elek­tor­skim upraw­nio­nym do wyboru cesa­rza mieli dwa głosy: elek­tora bran­den­bur­skiego i jego brata, arcy­bi­skupa Mogun­cji.

Inny Albrecht Hohen­zol­lern – pocho­dzący z fran­koń­skiej gałęzi dyna­stii wielki mistrz zakonu krzy­żac­kiego (wybrany w 1511 roku) – był twórcą pierw­szego pań­stwa lute­rań­skiego, czyli księ­stwa pru­skiego, któ­rego mię­dzy­na­ro­dowe uzna­nie stało się w dużej mie­rze moż­liwe dzięki trak­ta­towi kra­kow­skiemu z 1525 roku, zawar­temu przez Albrechta z kró­lem Pol­ski Zyg­mun­tem I Sta­rym. Albrecht uznał się jako lute­rań­ski książę pru­ski za len­nika kato­lic­kiego monar­chy pol­skiego. Z kolei kato­licka Korona Pol­ska, przyj­mu­jąc tę zależ­ność, uznała de facto i de iure doko­naną wcze­śniej przez Hohen­zol­lerna seku­la­ry­za­cję w Pru­sach kato­lic­kiego Zakonu Naj­święt­szej Maryi Panny Domu Nie­miec­kiego w Jero­zo­li­mie.

Z pew­no­ścią na decy­zję króla Zyg­munta I Sta­rego miały wpływ związki dyna­styczne mię­dzy Jagiel­lo­nami a Hohen­zol­ler­nami. Pierw­szą próbą tego typu koli­ga­cji mię­dzy dwoma rodami były zarę­czyny Jadwigi Jagiel­lonki, córki króla Wła­dy­sława Jagiełły, z elek­to­rem Fry­de­ry­kiem II Żela­znym. Przy­szły elek­tor parę lat spę­dził na kra­kow­skim dwo­rze i w pew­nym momen­cie był roz­wa­żany jako mocny kan­dy­dat do pol­skiej korony w razie śmierci Jagiełły bez pozo­sta­wie­nia męskiego potom­stwa.

Osta­tecz­nie do pierw­szego mariażu mię­dzy Hohen­zol­ler­nami a Jagiel­lo­nami doszło w 1479 roku, gdy żoną mar­gra­biego Ans­bach i Bay­reuth Fry­de­ryka Sta­rego została Elż­bieta Jagiel­lonka, córka króla Pol­ski Kazi­mie­rza Jagiel­loń­czyka5. To wła­śnie z tego związku zro­dził się Albrecht, przy­szły wielki mistrz krzy­żacki i sio­strze­niec króla Zyg­munta I Sta­rego. Ten sam Jagiel­lon kon­ty­nu­ował poli­tykę swo­jego ojca szu­ka­nia związ­ków dyna­stycz­nych z Hohen­zol­ler­nami i wydał swoją córkę Jadwigę (z pierw­szego mał­żeń­stwa z Bar­barą Zapo­lyą) za elek­tora bran­den­bur­skiego Joachima II.

Albrecht Hohen­zol­lern (1490–1568), ostatni wielki mistrz zakonu krzy­żac­kiego w Pru­sach i pierw­szy świecki książę Prus, len­nik króla pol­skiego. Rycina z epoki

Korzy­ści z tych dyna­stycz­nych koli­ga­cji czer­pali jed­nak tylko Hohen­zol­ler­no­wie. Nie tylko cho­dziło o pre­stiż zwią­zany z maria­żami z przed­sta­wi­cie­lami potęż­nej dyna­stii, panu­ją­cej do 1526 roku na czte­rech tro­nach Europy Środ­ko­wej i Wschod­niej (w Pol­sce, na Litwie, na Węgrzech i w Cze­chach). Hohen­zol­ler­no­wie potra­fili bowiem dzięki związ­kom z Jagiel­lo­nami roz­sze­rzać także swoje realne wpływy poli­tyczne.

Dzięki popar­ciu swo­jego kró­lew­skiego wuja, Zyg­munta I, Albrecht Hohen­zol­lern został pierw­szym księ­ciem pru­skim. Z kolei jego star­szy brat, Jerzy Pobożny, dzięki wspar­ciu Jagiel­lo­nów panu­ją­cych w Cze­chach na początku XVI wieku nabył posia­dło­ści na Gór­nym Ślą­sku (księ­stwo kar­niow­skie, władz­two bytom­skie) oraz zawarł układy suk­ce­syjne z Pia­stami opol­skimi i raci­bor­skimi, a w 1537 roku przy­czy­nił się do pod­pi­sa­nia podob­nego układu suk­ce­syjnego mię­dzy elek­to­rem bran­den­bur­skim Joachi­mem II a pia­stow­skim księ­ciem Fry­de­ry­kiem II, panem na Legnicy.

Jak widać, dwie wiel­kie dyna­stie, nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zane z począt­kami i wiel­ko­ścią Pol­ski – Pia­sto­wie i Jagiel­lo­no­wie – soli­dar­nie wspie­rały ambit­nych Hohen­zol­ler­nów. Dopiero obję­cie tronu cze­skiego przez Habs­bur­gów po 1526 roku (po bitwie pod Moha­czem z Tur­kami, w któ­rej zgi­nął król Czech i Węgier Ludwik Jagiel­loń­czyk) powstrzy­mało ślą­skie zapędy Hohen­zol­ler­nów. Nowy król Czech i Węgier, a potem cesarz, Fer­dy­nand I Habs­burg, suk­ce­syw­nie unie­waż­niał zawie­rane przez Jerzego Poboż­nego układy suk­ce­syjne ze ślą­skimi Pia­stami.

Refor­ma­cja podzie­liła nie tylko Niemcy, ale podzie­liła rów­nież ród Hohen­zol­ler­nów. Naj­dłu­żej przy kato­li­cy­zmie wytrwała tzw. linia szwab­ska, wła­da­jąca m.in. w gnieź­dzie rodo­wym, czyli w hrab­stwie Hohen­zol­lern. Do pro­te­stan­ty­zmu zgło­siła nato­miast akces linia fran­koń­ska dyna­stii na Ans­bach oraz ci naj­waż­niejsi Hohen­zol­lernowie – elek­to­ro­wie bran­den­bur­scy.

Co prawda, w pierw­szych latach dzia­łal­no­ści Mar­cina Lutra to wła­śnie elek­tor bran­den­bur­ski Joachim I (1499–1535) nale­żał do naj­bar­dziej zde­cy­do­wa­nych prze­ciw­ni­ków refor­ma­tora z Wit­ten­bergi. W swoim testa­men­cie spo­rzą­dzo­nym w 1534 roku zobo­wią­zał swo­ich synów, Joachima i Jana, do wytrwa­nia w wie­rze kato­lic­kiej. Zło­że­nie takiej przy­sięgi wymógł na nich Joachim I jesz­cze na łożu śmierci.

Już cztery lata po zło­że­niu solen­nych zapew­nień o woli wytrwa­nia w „wie­rze ojców” syn i następca Joachima I, elek­tor Joachim II, przy­stą­pił do obozu pro­te­stanc­kiego (1539 rok). Rok wcze­śniej uczy­nił to jego brat, mar­gra­bia Jan, wła­da­jący Nową Mar­chią (zwany rów­nież Janem z Kostrzyna). Per­spek­tywa wzmoc­nie­nia wła­dzy elek­torskiej (domi­na­cja nad Kościo­łem lute­rań­skim) i wzbo­ga­ce­nie skarbu pań­stwa o kon­fi­sko­wane majątki kościelne oka­zała się sil­niej­szą pokusą niż uro­czy­ste przy­sięgi skła­dane umie­ra­ją­cemu ojcu.

Kato­licka linia szwab­skich Hohen­zol­ler­nów swój los poli­tyczny zwią­zała w XVI i XVII wieku z Habs­bur­gami6. Dzięki temu nie­jed­no­krot­nie obej­mo­wali w tym cza­sie naj­wyż­sze urzędy w Rze­szy (zwłasz­cza w Sądzie Kamery), a na prze­ło­mie XVII i XVIII wieku Habs­bur­go­wie powie­rzali im wyso­kie sta­no­wi­ska dowód­cze w armii cesar­skiej. W 1683 roku książę Mak­sy­mi­lian I Hohen­zol­lern-Sig­ma­rin­gen wal­czył pod Wied­niem w ramach armii chrze­ści­jań­skich wład­ców pod ogól­nym dowódz­twem króla Pol­ski Jana III Sobie­skiego.

Habs­bur­ska pro­tek­cja sprzy­jała rów­nież powięk­sza­niu tery­to­rial­nego władz­twa rodu w połu­dniowo-zachod­nich Niem­czech. Pod koniec XVI wieku wykształ­ciły się trzy odga­łę­zie­nia: Hohen­zol­lern-Hechin­gen, Hohen­zol­lern-Sig­ma­rin­gen oraz Hohen­zol­lern-Haiger­loch-Wer­stein. Ta ostat­nia linia wymarła w 1634 roku, a jej władz­two prze­jęła linia na Sig­ma­rin­gen.

Od połowy XVII wieku datuje się oży­wie­nie kon­tak­tów mię­dzy szwab­ską a bran­den­bur­ską linią dyna­stii. Jej zwień­cze­niem było zawar­cie w 1695 roku paktu fami­lij­nego mię­dzy Hohen­zol­ler­nami z Sig­ma­rin­gen i Hechin­gen a Hohen­zol­ler­nami bran­den­bur­skimi, do któ­rego dołą­czyła się rów­nież fran­koń­ska linia rodu z Ans­bach i Bay­reuth. Tzw. Pac­tum gen­ti­li­tium (odno­wione w 1707 roku) uzna­wało w każ­do­ra­zo­wym elek­to­rze bran­den­bur­skim caput fami­liae (głowę całego rodu) i bran­den­bur­skiej linii rodu przy­zna­wało prawo do dzie­dzi­cze­nia w Szwa­bii oraz Fran­ko­nii. Układ nie prze­wi­dy­wał jed­nak moż­li­wo­ści dzie­dzi­cze­nia wła­dzy przez kato­lic­kich Hohen­zol­ler­nów w Ber­li­nie i Kró­lewcu w razie wyga­śnię­cia linii (ewan­ge­lic­kiej) bran­den­bur­sko-pru­skiej.

Okres rewo­lu­cji fran­cu­skiej i rzą­dów napo­le­oń­skich ozna­czał także dla szwab­skich Hohen­zol­ler­nów rady­kalną zmianę poli­tyczną. Urwały się związki z Habs­bur­gami. Austria nie była już w sta­nie odgry­wać roli pro­tek­tora linii na Sig­ma­rin­gen i Hechin­gen. By unik­nąć media­ty­za­cji, która w latach 1802–1803 stała się udzia­łem wielu drob­niej­szych ksią­żąt upa­da­ją­cej Rze­szy, szwab­scy Hohen­zol­ler­no­wie obrali kurs pro­fran­cu­ski, szu­ka­jąc w napo­le­oń­skiej Fran­cji nowego pro­tek­tora.

Kal­ku­la­cja oka­zała się trafna. Hohen­zol­ler­no­wie z Sig­ma­rin­gen i Hechin­gen zacho­wali swoje władz­twa, a nawet dzięki fran­cu­skiej pro­tek­cji nie­znacz­nie je powięk­szyli. Ceną jed­nak było odwró­ce­nie się od pru­skich Hohen­zol­ler­nów, czyli zerwa­nie paktu fami­lij­nego z 1695 roku. Wymow­nym wyra­zem tego zerwa­nia był fakt, że w momen­cie wybu­chu wojny Prus z Fran­cją, która dla Ber­lina skoń­czyła się sro­motną klę­ską, po stro­nie cesa­rza Fran­cu­zów, a prze­ciw swoim pru­skim kuzy­nom, wal­czyli Hohen­zol­ler­no­wie z Sig­ma­rin­gen i Hechin­gen. A prze­cież jesz­cze w 1795 roku za zgodą króla Prus Fry­de­ryka Wil­helma II bisku­pem war­miń­skim (War­mia dostała się pod wła­dzę pru­skich Hohen­zol­ler­nów w wyniku pierw­szego roz­bioru Pol­ski w 1773 roku) został Johann Nepo­muk Karl Hohen­zol­lern z linii Hohen­zol­lern-Hechin­gen (w 1818 roku jego następcą na tej samej sto­licy bisku­piej został bra­ta­nek Johanna, Joseph Wil­helm).

Po upadku Napo­le­ona władz­twa szwab­skich Hohen­zol­ler­nów weszły w skład utwo­rzo­nego na mocy posta­no­wień kon­gresu wie­deń­skiego Związku Nie­miec­kiego. Odno­wiony został pakt fami­lijny z pru­skimi Hohen­zol­ler­nami, prze­wi­du­jący dzie­dzi­cze­nie kró­lów Prus w Szwa­bii. Ksią­żęta na Hechin­gen i Sig­ma­rin­gen o wiele szyb­ciej niż Hohen­zol­ler­no­wie panu­jący w Ber­li­nie uznali koniecz­ność reform poli­tycz­nych, zmie­rza­ją­cych do nada­nia ich zie­miom cha­rak­teru monar­chii kon­sty­tu­cyj­nej. Sig­ma­rin­gen już w latach 30. XIX wieku za zgodą księ­cia Antona Aloysa otrzy­mało wła­sną kon­sty­tu­cję. Bar­dziej oporny był książę Frie­drich Wil­helm Kon­stan­tin z Hechin­gen, który zgo­dził się na ogło­sze­nie kon­sty­tu­cji dla swo­jego pań­stwa dopiero w maju 1848 roku.

Trwała już wtedy Wio­sna Ludów, któ­rej wstrząsy nie omi­nęły rów­nież szwab­skich księstw wła­da­nych przez Hohen­zol­ler­nów. Dla tych ostat­nich Wio­sna Ludów ozna­czała począ­tek końca ich wła­dzy w Hechin­gen i Sig­ma­rin­gen. Po 1848 roku zarówno książę Frie­drich Wil­helm Kon­stan­tin z Hechin­gen, jak i książę Karl z Sig­ma­rin­gen stra­cili ochotę do rzą­dze­nia. Ten ostatni już w sierp­niu 1848 roku abdy­ko­wał na rzecz swo­jego syna Karla Antona.

Ratunku szu­kano w potęż­nych kuzy­nach z Prus. Latem 1849 roku na wyraźne żąda­nie wład­ców z Hechin­gen i Sig­ma­rin­gen księ­stwa te zostały zajęte przez woj­ska pru­skie, prze­pro­wa­dza­jące w tym rejo­nie Nie­miec (Bade­nia) szer­szą ope­ra­cję wymie­rzoną w nie­do­bitki ruchu rewo­lu­cyj­nego. Na mocy trak­tatu zawar­tego na początku grud­nia 1849 roku w Ber­li­nie król Prus, Fry­de­ryk Wil­helm IV, przej­mo­wał księ­stwa Sig­ma­rin­gen i Hechin­gen w zamian za wypła­ca­nie ich dotych­cza­so­wym wład­com rocz­nej renty (wię­cej wyne­go­cjo­wał książę Karl Anton z Sig­ma­rin­gen, bo 25 tysięcy tala­rów, a Frie­drich Wil­helm Kon­stan­tin z Hechin­gen zado­wo­lił się sumą 10 tysięcy tala­rów).

Karol I z rodu Hohen­zol­lern-Sig­ma­rin­gen w 1866 roku objął tron Rumu­nii i od 1881 roku rzą­dził nią jako król. Ilu­stra­cja z „The Illu­stra­ted Lon­don News”, 1913 rok

W 1850 roku posta­no­wie­nia trak­tatu zostały zatwier­dzone przez pru­ski par­la­ment i w ten spo­sób Fry­de­ryk Wil­helm IV zyskał 66 tysięcy nowych pod­da­nych. Wraz ze śmier­cią w 1869 roku księ­cia Frie­dri­cha Wil­helma Kon­stan­tina wyga­sła linia Hohen­zol­lern-Hechin­gen. Z kolei ostatni władca na Sig­ma­rin­gen (ks. Karl Anton) już w 1849 roku został gene­ra­łem w pru­skiej armii, a dzie­więć lat póź­niej na krótko nawet pru­skim pre­mie­rem.

W 1866 roku jego syn Karol został księ­ciem Rumu­nii. W tym cha­rak­te­rze pro­kla­mo­wał on w 1877 roku, korzy­sta­jąc z toczą­cej się wła­śnie wojny rosyj­sko-turec­kiej, nie­pod­le­głość kraju, nad któ­rym pano­wał od jede­na­stu lat. W marcu 1881 roku par­la­ment w Buka­resz­cie ogło­sił Rumu­nię monar­chią, a jej pierw­szym kró­lem jako Karol I został władca z dyna­stii Hohen­zol­lern-Sig­ma­rin­gen. Na rumuń­skim tro­nie pano­wała ona aż do zakoń­cze­nia dru­giej wojny świa­to­wej, gdy kres jej rzą­dom w 1947 roku poło­żyła Armia Czer­wona i osa­dzeni przez nią komu­ni­ści. Ostatni król Rumu­nii, Michał I Hohen­zol­lern, musiał opu­ścić kraj pod koniec grud­nia 1947 roku.

W 1870 roku kan­dy­da­tura star­szego syna Karla Antona, księ­cia Leopolda, poja­wiła się na hory­zon­cie euro­pej­skiej dyplo­ma­cji w kon­tek­ście suk­ce­sji korony hisz­pań­skiej. Zarówno sam Karl Anton, jak i głowa całego domu, czyli król Prus Wil­helm I, byli scep­tyczni, co do tej per­spek­tywy. Inne plany snuł nato­miast pru­ski pre­mier Otto von Bismarck, który umie­jęt­nie wyko­rzy­stał kry­zys dyplo­ma­tyczny fran­cu­sko-pru­ski wokół tej kan­dy­da­tury (słynna depe­sza emska), by spro­wo­ko­wać cesa­rza Fran­cu­zów Napo­le­ona III do wypo­wie­dze­nia Pru­som wojny.

Jak wiemy, uczest­ni­kami paktu fami­lij­nego z 1695 roku, uzna­ją­cego domi­na­cję Domu Bran­den­bur­skiego w obrę­bie całej dyna­stii Hohen­zol­ler­nów, byli rów­nież Hohen­zol­ler­no­wie z Fran­ko­nii, wła­da­jący w Ans­bach i Bay­reuth7. Na początku XVIII wieku wyra­zem zbli­że­nia fran­koń­skich Hohen­zol­ler­nów z pru­ską gałę­zią dyna­stii (przy­po­mnijmy, że mię­dzy nimi nie było róż­nicy wyzna­nia, obie gałę­zie były bowiem pro­te­stanc­kie) były regu­lar­nie zawie­rane mał­żeń­stwa mię­dzy przed­sta­wi­cie­lami obu odgałę­zień rodu. Począ­tek przy­padł na 1704 rok, gdy doszło do ślubu sio­stry pierw­szego „króla w Pru­sach” z dyna­stii Hohen­zol­ler­nów Fry­de­ryka I (jako elek­tor bran­den­bur­ski Fry­de­ryk III) z mar­gra­bią na Bay­reuth Chri­stia­nem Ern­stem.

Tra­dy­cja ta była kon­ty­nu­owana w okre­sie pano­wa­nia kolej­nego króla pru­skiego, Fry­de­ryka Wil­helma I (1713–1740). Jego dwie córki – Fry­de­ryka Luiza w 1729 roku i Wil­hel­mina w 1731 roku – wyszły za Hohen­zol­ler­nów z Ans­bach i Bay­reuth, odpo­wied­nio za mar­gra­biego Karla Wil­helma Frie­dri­cha oraz następcę tronu w Bay­reuth, Frie­dri­cha (wła­dzę objął w 1735 roku).

Mar­sza­łek Pił­sud­ski (trzeci od lewej) oraz poseł RP w Rumu­nii Alek­san­der Skrzyń­ski (pierw­szy z pra­wej) sie­dzą w towa­rzy­stwie rumuń­skiej rodziny kró­lew­skiej Hohen­zol­lern-Sig­ma­rin­gen na tara­sie let­niej rezy­den­cji w Sinaia w 1922 roku. Widoczni: król Fer­dy­nand I (piąty od lewej), kró­lowa Maria (czwarta od lewej), następca tronu książę Karol (pierw­szy od lewej) z mał­żonka Heleną oraz książę Miko­łaj (drugi od pra­wej)

W 1752 roku obie fran­koń­skie linie zawarły z panu­ją­cymi w Pru­sach Hohen­zol­ler­nami kolejny pakt fami­lijny. Pac­tum Fri­de­ri­cia­num potwier­dzało prawo Domu Bran­den­bur­skiego do dzie­dzi­cze­nia w Ans­bach i Bay­reuth w razie wyga­śnię­cia męskich linii wła­da­ją­cych w tych mar­grab­stwach.

W poło­wie XVIII wieku zarówno Ans­bach, jak i Bay­reuth nale­żały do pręż­nych – jak na swój nie­wielki obszar – ośrod­ków kul­tu­ral­nych. W przy­padku Bay­reuth nie­mała w tym zasługa mar­gra­biny Wil­hel­miny, kobiety o sze­ro­kich hory­zon­tach, regu­lar­nie kore­spon­du­ją­cej z oświe­ce­nio­wymi filo­zo­fami z Wol­te­rem na czele i z „filo­zo­fem z San­so­uci” (czyli wła­snym bra­tem, kró­lem Prus Fry­de­ry­kiem II, który Wil­hel­minę trak­to­wał abso­lut­nie wyjąt­kowo – jako jedyną kobietę godną bycia adre­sa­tem jego regu­lar­nej kore­spon­den­cji). Szcze­gól­nym wyra­zem wyso­kich aspi­ra­cji wład­ców na Bay­reuth w zakre­sie kul­tury było powo­ła­nie do życia w 1743 roku z ich ini­cja­tywy uni­wer­sy­tetu w Erlan­gen.

Mia­sto Ans­bach (Onol­zbach) we Fran­ko­nii, sto­lica księ­stwa o tej samej nazwie, które od XIV wieku było w posia­da­niu Hohen­zol­ler­nów. Rycina z XVII wieku

Mimo dyna­stycz­nych mariaży, mimo Pac­tum Fri­de­ri­cia­num, nie zawsze rela­cje mar­gra­biów na Ans­bach i Bay­reuth z ich potęż­nym kuzy­nem panu­ją­cym w Pru­sach (Fry­de­ry­kiem II) ukła­dały się bez zgrzy­tów. W cza­sie wojen ślą­skich i tzw. wojny o suk­ce­sję austriacką (1740–1748) szwa­gier króla Prus, mar­gra­bia Fry­de­ryk z Bay­reuth, sta­rał się zacho­wy­wać neu­tral­ność, czy­taj: odmó­wił otwar­tego wspie­ra­nia poli­tyki króla Fry­de­ryka II. Podobne sta­no­wi­sko zajął w cza­sie wojny sied­mio­let­niej (1756–1763). Cho­ciaż długo wzbra­niał się przed przy­stą­pie­niem do zarzą­dzo­nej w 1757 roku „egze­ku­cji Rze­szy” prze­ciw Pru­som jako odpo­wie­dzi na pre­wen­cyjny atak Fry­de­ryka II na Sak­so­nię w 1756 roku, to jed­nak wbrew namo­wom swo­jej żony Wil­hel­miny nie chciał wprost zaan­ga­żo­wać się po stro­nie swo­jego pru­skiego szwa­gra.

Alek­san­der, mar­gra­bia Ans­bach i Bay­reuth, ostatni przed­sta­wi­ciel fran­koń­skiej linii Hohen­zol­ler­nów. W 1791 roku zrzekł się swych posia­dło­ści na rzecz króla Prus Fry­de­ryka Wil­helma II. Por­tret autor­stwa Geo­rga Antona Urlauba z 1772 roku

W tym samym cza­sie jaw­nie anty­pru­skie sta­no­wi­sko zajął kolejny szwa­gier Fry­de­ryka II, mar­gra­bia Ans­bach Karl Wil­helm Frie­drich (z racji nie­umiar­ko­wa­nia w jedze­niu i piciu zwany „dzi­kim mar­gra­bią”). W 1757 roku na sej­mie Rze­szy gło­so­wał za anty­pru­ską „egze­ku­cją”. Krótko potem (3 sierp­nia 1757 roku) zmarł na udar, a jego następcą został mar­gra­bia Alek­san­der – zago­rzały wiel­bi­ciel swo­jego pru­skiego wuja.

Nowy mar­gra­bia na Ans­bach był czło­wie­kiem grun­tow­nie wykształ­co­nym i bywa­łym w świe­cie. Dwa lata spę­dził na podró­żach po Nider­lan­dach, Szwaj­ca­rii i pań­stwach wło­skich. Fry­de­ry­cjań­skie wzorce sta­rał się sto­so­wać w zakre­sie poli­tyki fiskal­nej. Obej­mu­jąc rządy w 1757 roku po swoim „dzi­kim” ojcu, odzie­dzi­czył pustki w skar­bie i spore długi do spła­ce­nia (idące w miliony tala­rów). Zada­niu nie spro­stał, cho­ciaż bar­dzo się sta­rał. Dodat­ko­wych źró­deł docho­dów szu­kał nawet „wynaj­mu­jąc” Bry­tyj­czy­kom kon­tyn­gent ponad dwóch tysięcy żoł­nie­rzy, któ­rzy wal­czyli po stro­nie „czer­wo­nych kur­tek” w ame­ry­kań­skiej woj­nie o nie­pod­le­głość (władca Ans­bach nie był pod tym wzglę­dem wyjąt­kiem, pod roz­ka­zami bry­tyj­skimi wal­czyły bowiem rów­nież kon­tyn­genty heskie).

Mar­gra­bia Alek­san­der w mniej­szej skali robił to, co czy­nił w swo­jej monar­chii król Prus Fry­de­ryk II, sta­no­wiący dla wielu wzór oświe­co­nego władcy. W 1777 roku znie­siono w Ans­bach tor­tury, coraz śmie­lej prak­ty­ko­wano tole­ran­cję reli­gijną wobec kato­li­ków, pra­co­wano nad roz­wo­jem rol­nic­twa (wpro­wa­dze­nie na sze­roką skalę uprawy ziem­nia­ków).

W 1769 roku z chwilą bez­po­tom­nej śmierci ostat­niego władcy Bay­reuth, mar­gra­biego Frie­dri­cha Chri­stiana, prze­szło ono pod wła­dzę mar­gra­biego Ans­bach. Jesz­cze w 1763 roku pró­bo­wał on odstą­pić swo­jemu kró­lew­skiemu wujowi z Prus swoje władz­two, jed­nak Fry­de­ryk II umiał liczyć i nie chciał przej­mo­wać zadłu­żo­nego mar­grab­stwa, tym bar­dziej że w momen­cie zakoń­cze­nia wojny sied­mio­let­niej skarb pru­ski cze­kały inne, o wiele pil­niej­sze ani­żeli spłata dłu­gów Bay­reuth wydatki. Sześć lat póź­niej zgod­nie z posta­no­wie­niami Pac­tum Fri­de­ri­cia­num Bay­reuth wraz z dłu­gami objął mar­gra­bia Alek­san­der z Ans­bach.

W XIX wieku szwab­scy Hohen­zol­ler­no­wie poczuli się zmę­czeni wła­dzą i oddali swoje księ­stwa Domowi Bran­den­bur­skiemu. Jed­nak pre­kur­so­rem na tej dro­dze był wspo­mniany władca Ans­bach i Bay­reuth. Mar­gra­bia Alek­san­der znie­chę­cony był swoją daremną walką z zadłu­że­niem pań­stwo­wej kasy (oszczęd­no­ściom z pew­no­ścią nie sprzy­jała sła­bość Hohen­zol­lerna do płci pięk­nej). Do poczu­cia bez­sil­no­ści doszedł strach wywo­łany wybu­chem rewo­lu­cji fran­cu­skiej (1789). Nie­któ­rzy histo­rycy mówili nawet w tym kon­tek­ście o „cho­ro­bli­wym stra­chu przed rewo­lu­cją” władcy na Ans­bach i Bay­reuth (H. Hau­sherr)8.

Podob­nie jak w przy­padku Hohen­zol­ler­nów z Sig­ma­rin­gen i Hechin­gen koniec wła­dzy fran­koń­skiej linii Hohen­zol­ler­nów przy­po­mi­nał trans­ak­cję han­dlową. Na mocy układu zawar­tego w 1791 roku przez mar­gra­biego Alek­san­dra z kró­lem Prus Fry­de­ry­kiem Wil­hel­mem II za roczną rentę w wyso­ko­ści 300 tysięcy gul­de­nów zrze­kał się on na rzecz Prus Ans­bach i Bay­reuth. Ofi­cjalny akt abdy­ka­cji mar­gra­bia Alek­san­der pod­pi­sał 22 grud­nia 1791 roku w Bor­de­aux, gdzie prze­by­wał z nie­dawno poślu­bioną lady Elizą Cra­ven. Ostatni przed­sta­wi­ciel fran­koń­skiej linii Hohen­zol­ler­nów zmarł w stycz­niu 1806 roku w Anglii.

Rządy bran­den­bur­skich Hohen­zol­ler­nów (czyli króla Fry­de­ryka Wil­helma II) w Ans­bach i Bay­reuth roz­po­częły się w 1792 roku. Można powie­dzieć, że świeżo pozy­skane księ­stwa fran­koń­skie były polet­kiem doświad­czal­nym dla reform admi­ni­stra­cyj­nych i ustro­jo­wych, które w całych Pru­sach zostaną prze­pro­wa­dzone po 1806 roku. Takie postaci jak Karl August von Har­den­berg czy Ale­xan­der von Hum­boldt, klu­czowe dla wiel­kich pru­skich reform po prze­gra­nej przez Prusy woj­nie z Napo­le­onem, „uczyły się pań­stwa”, kie­ru­jąc admi­ni­stra­cją w prze­ję­tych przez bran­den­bur­skich Hohen­zol­ler­nów księ­stwach fran­koń­skich.

W okre­sie napo­le­oń­skiej domi­na­cji nad Europą te nowe posia­dło­ści pru­skie z woli cesa­rza Fran­cu­zów zostały włą­czone do pozo­sta­ją­cego w soju­szu z Fran­cją kró­le­stwa Bawa­rii: Ans­bach już w 1805 roku, a Bay­reuth w 1807 roku (na mocy pokoju tyl­życ­kiego, choć księ­stwo już od 1806 roku było oku­po­wane przez woj­ska fran­cu­skie). Po upadku Napo­le­ona oba księ­stwa powró­ciły do pań­stwa pru­skiego.

Pozo­stali więc tylko Hohen­zol­ler­no­wie bran­den­bur­scy. To oni są boha­te­rami tej książki. Jako władcy naj­pierw Bran­den­bur­gii, potem pań­stwa bran­den­bur­sko-pru­skiego, a na koniec po sku­tecz­nie prze­pro­wa­dzo­nej uni­fi­ka­cji ustro­jo­wej pań­stwa władcy monar­chii pru­skiej byli spraw­cami wynie­sie­nia rzą­dzo­nego przez sie­bie pań­stwa do rzędu naj­waż­niej­szych mocarstw euro­pej­skich.

Klu­czo­wym momen­tem na tej dro­dze było prze­ję­cie przez bran­den­bur­skich Hohen­zol­ler­nów wła­dzy nad księ­stwem pru­skim na początku XVII wieku. Bez zgody Rze­czy­po­spo­li­tej byłoby to nie­moż­liwe. W rela­cjach pol­sko-bran­den­bur­sko-pru­skich suma nie­wy­ko­rzy­sta­nych szans po stro­nie pol­skiej w zesta­wie­niu z oka­zjami mak­sy­mal­nie wyko­rzy­sty­wa­nymi przez bran­den­bur­skich Hohen­zol­ler­nów robi pio­ru­nu­jące wra­że­nie. A jak poka­zuje histo­ria tych rela­cji, nie­wy­ko­rzy­stane oka­zje msz­czą się nie tylko w spo­rcie.

Pierw­szą oka­zję Korona pol­ska prze­pu­ściła pod­czas ostat­niej wojny z zako­nem krzy­żac­kim. Nie dobito słab­ną­cego wroga, a potem – po seku­la­ry­za­cji zakonu w Pru­sach przez Albrechta Hohen­zol­lerna i porzu­ce­niu przez niego reli­gii kato­lic­kiej – nie wyko­rzy­stano oka­zji, jaką było odwró­ce­nie się dotych­cza­so­wych pro­tek­to­rów (papieża i cesa­rza) od wiel­kiego mistrza – apo­staty.

Mądry Stań­czyk na słyn­nym obra­zie Jana Matejki Hołd pru­ski duma nad zagro­że­niami, jakie dla Pol­ski nie­sie trak­tat kra­kow­ski z 1525 roku, uzna­jący wła­dzę Albrechta Hohen­zol­lerna w księ­stwie pru­skim jako len­nika Pol­ski. Jed­nak trak­tat ten nie zamy­kał przed pol­ską Koroną per­spek­tywy prze­ję­cia lenna pru­skiego. W myśl układu wła­dza w księ­stwie pru­skim miała nale­żeć do następ­ców Albrechta w męskiej linii. A gdyby takich zabra­kło, w Kró­lewcu jako len­nik Pol­ski miał pano­wać któ­ryś z trzech braci Albrechta (Kazi­mierz, Jerzy i Jan) lub ich męskie potom­stwo. Z dzie­dzi­cze­nia w księ­stwie pru­skim była nato­miast cał­ko­wi­cie wyłą­czona bran­den­bur­ska linia Hohen­zol­ler­nów.

Przy­znajmy, zakre­ślona w trak­ta­cie kra­kow­skim per­spek­tywa prze­ję­cia przez Pol­skę lenna pru­skiego była odle­gła. Jed­nak los (Opatrz­ność, jak kto woli) sprzy­jał pol­skiej Koro­nie. Dwaj kolejni syno­wie księ­cia Albrechta zmarli w dzie­ciń­stwie, a trzeci (Albrecht Fry­de­ryk), który oka­zał się jego dzie­dzi­cem, był osobą psy­chicz­nie chorą. Szybko wymie­rali rów­nież kuzyni księ­cia Albrechta z linii fran­koń­skiej, upraw­nieni na mocy układu z 1525 roku do dzie­dzi­cze­nia w Pru­sach. Mar­gra­bia Jan zmarł bez­po­tom­nie już w 1525 roku, dwa lata póź­niej zmarł jego brat Kazi­mierz, który docze­kał się tylko jed­nego syna, Albrechta Alcy­bia­desa, który z kolei zmarł bez­po­tom­nie w 1557 roku. W tej sytu­acji kolejną oka­zję prze­pu­ścił w 1563 roku król Zyg­munt August, który wyra­ził zgodę na roz­sze­rze­nie dzie­dzi­cze­nia w księ­stwie pru­skim na bran­den­bur­ską linię Hohen­zol­ler­nów (decy­zję tę Zyg­munt August pod­trzy­mał w 1572 roku, krótko przed swoją śmier­cią).

Jan Zyg­munt Hohen­zol­lern (1572–1620), elek­tor bran­den­bur­ski i książę pru­ski. W 1611 roku uzy­skał od króla pol­skiego Zyg­munta III Wazy dzie­dziczne prawo do tronu pru­skiego. Por­tret autor­stwa Daniela Rose z 1605 roku

Gdyby nie ta fatalna decy­zja o roz­sze­rze­niu dzie­dzi­cze­nia lenna pru­skiego, powró­ci­łoby ono do Pol­ski już na początku XVII wieku. Albo­wiem ostatni z Hohen­zol­ler­nów upraw­niony do dzie­dzi­cze­nia księ­stwa pru­skiego w myśl trak­tatu z 1525 roku, syn mar­gra­biego Jerzego (brata księ­cia Albrechta) Jerzy Fry­de­ryk, zmarł bez­po­tom­nie w 1603 roku. Wcze­śniej uzy­skał on od króla Ste­fana Bato­rego w 1577 roku prawo do kura­teli nad psy­chicz­nie cho­rym dzie­dzi­cem Albrechta, księ­ciem Albrech­tem Fry­de­rykiem. W ten spo­sób potężna wciąż Korona (Pol­ska Bato­rego!) pozby­wała się na wła­sne życze­nie waż­nego instru­mentu wpły­wa­nia na bieg spraw w Pru­sach.

Powtórzmy, w 1603 roku umarł ostatni z Hohen­zol­ler­nów, który na mocy trak­tatu kra­kow­skiego był upraw­niony do dzie­dzi­cze­nia lenna pru­skiego. Potem już było coraz gorzej. Zyg­munt III Waza zgo­dził się na obję­cie po 1603 roku admi­ni­stra­cji w księ­stwie pru­skim przez Hohen­zol­ler­nów bran­den­bur­skich (elek­to­rów Joachima Fry­de­ryka w 1605 roku i Jana Zyg­munta w 1609 roku). W 1611 roku elek­tor bran­den­bur­ski Jerzy Wil­helm uzy­skał od króla Zyg­munta III Wazy (za zgodą sejmu) prawo do dzie­dzicz­nego – a nie w cha­rak­te­rze admi­ni­stra­tora – wła­da­nia księ­stwem pru­skim.

Hohen­zol­ler­no­wie łączyli Ber­lin i Kró­le­wiec w jed­nym ręku w momen­cie, gdy Rzecz­po­spo­lita była wciąż potęż­nym pań­stwem. Nad Wisłą nie bra­ko­wało sił, bra­ko­wało nato­miast dale­ko­wzrocz­nego poli­tycz­nego spoj­rze­nia albo krót­kiego spoj­rze­nia na mapę, by prze­ko­nać się choćby o tym, co dla pol­skiego Pomo­rza Gdań­skiego (Prusy Kró­lew­skie) ozna­cza sku­pie­nie w jed­nym ręku Bran­den­bur­gii i Prus.

Niniej­sza książka nie jest histo­rią Prus, choć wątki doty­czące poli­tyki zagra­nicz­nej i prze­mian poli­tycz­nych w samych Pru­sach nie­uchron­nie poja­wiają się na jej kar­tach. Boha­te­rami są Hohen­zol­ler­no­wie, któ­rzy dopro­wa­dzili do wiel­ko­ści i zna­cze­nia w skali euro­pej­skiej swo­jej dyna­stii przez nie­mal dwie­ście pięć­dzie­siąt lat. Potra­fili też nie prze­szka­dzać tym, któ­rzy lepiej od nich zabie­gali o wiel­kość Prus (Bismarck). Nie jest to też poczet kró­lów pru­skich (od 1871 do 1918 roku rów­nież cesa­rzy nie­miec­kich), bo roz­po­czy­nam od Wiel­kiego Elek­tora (Fry­de­ryka Wil­helma Hohen­zol­lerna panu­ją­cego w latach 1640–1688), który kró­lem nie był, ale bez jego osią­gnięć w poli­tyce zagra­nicz­nej (trak­taty welaw­sko-byd­go­skie z 1657 roku) i wewnętrz­nej (usta­no­wie­nie licz­nej i sta­łej armii oraz sku­tecz­nie dzia­ła­ją­cej admi­ni­stra­cji, zwłasz­cza admi­ni­stra­cji fiskal­nej pod­po­rząd­ko­wa­nej tylko władcy) nie byłoby moż­liwe osią­gnię­cie w 1701 roku przez jego syna, elek­tora Fry­de­ryka III, god­no­ści „króla w Pru­sach”.

Hohen­zol­ler­no­wie to też ludzie. Nie żyli 24 godziny na dobę spra­wami armii, urzę­dów i budo­wa­niem mister­nych kon­ste­la­cji poli­tycz­nych w Euro­pie. Ten „ludzki” wymiar ich życia także jest w polu zain­te­re­so­wa­nia autora niniej­szej książki. Jak wyglą­dało ich życie rodzinne, czym się inte­re­so­wali poza spra­wami pań­stwa, czy sze­roko rozu­miana sfera ducha odgry­wała w ich życiu jakąś rolę? O tym także czy­tel­nik dowie się, czy­ta­jąc to opra­co­wa­nie.

Dzieje Hohen­zol­ler­nów, dyna­stii euro­pej­skiej – to także spory kawał histo­rii naszego kraju. Warto więc poznać ich histo­rię.

2. Wielki Elek­tor

Fry­de­ryk Wil­helm Hohen­zol­lern, Wielki Elek­tor, pod­czas kam­pa­nii wojen­nej na Pomo­rzu Zachod­nim. Obraz Phi­lippa Wil­helma Nugli­scha z ok. 1788 roku

Gdy król Prus, Fry­de­ryk II, naka­zał otwo­rzyć sar­ko­fag, w któ­rym spo­czy­wały szczątki elek­tora bran­den­bur­skiego i księ­cia pru­skiego Fry­de­ryka Wil­helma Hohen­zol­lerna, miał powie­dzieć nad otwartą trumną swo­jego przodka do swo­jego oto­cze­nia: Des gran­des cho­ses Mes­sieurs, celui – ci a fait – Moi Pano­wie, doko­nał on wiel­kich rze­czy. Patrząc z punktu widze­nia roz­woju pru­skiej monar­chii i zna­cze­nia dyna­stii Hohen­zol­ler­nów, Fry­de­ryk II miał z pew­no­ścią rację.

Gdy Fry­de­ryk Wil­helm obej­mo­wał w 1640 roku w swoje wła­da­nie elek­to­rat bran­den­bur­ski, miał zale­d­wie 20 lat, jego kraj zaś był znisz­czony przez dwóch głów­nych anta­go­ni­stów wojny trzy­dzie­sto­let­niej: Szwe­cję i cesar­stwo Habs­bur­gów. Bran­den­bur­skie posia­dło­ści Hohen­zol­ler­nów były w cza­sie tej wojny oku­po­wane nie­kiedy także przez woj­ska duń­skie, a zachod­nie enklawy znaj­du­jące się w posia­da­niu tej dyna­stii (Kleve i Mark) zaj­mo­wane były przez woj­ska hisz­pań­skie. Posia­dło­ści Hohen­zol­ler­nów były w latach 1618–1648 tym, czym Rzecz­po­spo­lita Obojga Naro­dów sta­nie się w przy­szłym stu­le­ciu – przy­drożną karczmą dla prze­cho­dzą­cych w tę i we w tę najezd­ni­czych wojsk.

Miarą ówcze­snego zubo­że­nia Bran­den­bur­gii na sku­tek cią­głych prze­mar­szów wojsk bio­rą­cych udział w tej nisz­czą­cej woj­nie było to, że w 1640 roku nowy elek­tor nie mógł się wpro­wa­dzić do swo­jej ber­liń­skiej rezy­den­cji, ponie­waż dach zamku gro­ził zawa­le­niem się, a żyw­no­ści w całym Ber­li­nie nie wystar­czało nawet na utrzy­ma­nie bar­dzo skrom­nego dworu. Liczby są jesz­cze bar­dziej wymowne. W 1645 roku Ber­lin liczył nie­wiele ponad 4 tysiące miesz­kań­ców, pod­czas gdy 20 lat wcze­śniej miał ich ok. 7 tysięcy. Podob­nie rzecz się miała i z innymi mia­stami pań­stwa Hohen­zol­ler­nów: Frank­furt nad Odrą w 1653 roku miał 2366 miesz­kań­ców (w 1625 roku było ich ok. 5 tysięcy), a Bran­den­burg w 1645 roku – ok. 1500 miesz­kań­ców (w 1625 roku ok. 2800).

Nędza była tak straszna, że na początku lat 40. XVII wieku głód był na porządku dzien­nym w więk­szo­ści miast Bran­den­bur­gii. Plaga ta była do tego stop­nia dotkliwa, że zda­rzały się nawet przy­padki kani­ba­li­zmu. W 1641 roku (a więc już za pano­wa­nia Wiel­kiego Elek­tora) magi­strat Strass­burga – małego mia­steczka w Ucker­mark (część Bran­den­bur­gii) – rapor­to­wał: „By prze­żyć, miesz­kańcy musieli zja­dać koty i psy, a potem jeden dru­giego”9.

Fry­de­ryk Wil­helm w wieku 6 lat. Rycina z 1626 roku

Znisz­cze­nia Bran­den­bur­gii były wyni­kiem dwóch czyn­ni­ków: jej mili­tar­nej sła­bo­ści oraz jej fatal­nego poło­że­nia geo­gra­ficz­nego mię­dzy mło­tem a kowa­dłem (Szwe­cją i Austrią). Wystar­czy spoj­rzeć na mapę, by prze­ko­nać się, jak bli­sko do Ber­lina miały woj­ska cesar­skie (przy­po­mnijmy, że Habs­bur­go­wie wła­dali wów­czas na Ślą­sku) i woj­ska szwedz­kie (Szwe­cja na mocy trak­tatu west­fal­skiego anek­to­wała tzw. Pomo­rze Przed­nie z Rugią i Szcze­ci­nem). Do tego pamię­tajmy o zależ­no­ści len­nej (do 1657 roku) Hohen­zol­ler­nów od cią­gle potęż­nej Rze­czy­po­spo­li­tej z tytułu wła­da­nia w księ­stwie pru­skim. Cała poli­tyka Wiel­kiego Elek­tora będzie więc zmie­rzała w kie­runku zmiany tych dwóch bar­dzo nie­ko­rzyst­nych dla jego pań­stwa ogra­ni­czeń. Po nie­mal 50 latach pano­wa­nia, umie­ra­jąc w 1688 roku, elek­tor Fry­de­ryk Wil­helm w dużej mie­rze wyko­nał to, co na początku jego rzą­dów wyda­wało się nie­moż­liwe. Bran­den­bur­gia posia­dała stałą armię, a Hohen­zol­ler­no­wie zyskali suwe­ren­ność w księ­stwie pru­skim – na tery­to­rium wol­nym od naci­sku Wied­nia, Sztok­holmu i War­szawy.

Elek­tor bran­den­bur­ski i książę pru­ski Jerzy Wil­helm Hohen­zol­lern (ojciec Wiel­kiego Elek­tora) w cza­sie wojny trzy­dzie­sto­let­niej pró­bo­wał zacho­wać neu­tral­ność. Uda­wało się to do początku lat 30. XVII wieku, tzn. gdy do kon­fliktu toczą­cego się na tere­nie Nie­miec nie włą­czył się król Szwe­cji Gustaw Adolf. Uda­jący się na czele swo­jej armii w głąb Nie­miec król Szwe­cji, gło­śno dekla­ru­jący, że przy­cho­dzi w sukurs prze­śla­do­wa­nym pro­te­stan­tom, bez­li­to­śnie łupił zie­mie kal­wiń­skiego elek­tora bran­den­bur­skiego. W niczym nie prze­szka­dzało skan­dy­naw­skiemu władcy to, że obraca w perzynę zie­mie swo­jego szwa­gra. Sio­stra Jerzego Wil­helma – Maria Ele­onora, była żoną Gustawa Adolfa.

Pomimo bru­tal­nego zetknię­cia się Bran­den­bur­gii ze szwedzką potęgą, na mło­dym Fry­de­ryku Wil­hel­mie, uro­dzo­nym 16 lutego 1620 roku w ber­liń­skiej rezy­den­cji swo­jego ojca, postać króla Szwe­cji wywarła nie­zwy­kle silne wra­że­nie. Jako trzy­na­sto­la­tek był naocz­nym świad­kiem uro­czy­stego pochodu, który wiódł przez tereny Bran­den­bur­gii zwłoki pole­głego szwedz­kiego wodza na Pomo­rze, skąd miały odpły­nąć do Szwe­cji. Z pew­no­ścią nie­za­tarte wra­że­nie na przy­szłym władcy Bran­den­bur­gii-Prus wywarł pobyt szwedz­kiego kon­duktu żałob­nego na zamku Span­dau (od 20 do 27 grud­nia 1633 roku), a zwłasz­cza zacho­wa­nie się jego ciotki Marii Ele­onory, wdowy po Gusta­wie Adol­fie, która na całe dnie zamy­kała się w sali tro­no­wej z usta­wioną pio­nowo, otwartą trumną szwedz­kiego władcy.

Gustaw II Adolf, wojow­ni­czy król Szwe­cji, który został śmier­tel­nie ranny w bitwie z woj­skami habs­bur­skimi pod Lützen w 1632 roku, leży na kata­falku. Młody Fry­de­ryk Wil­helm oglą­dał jego zwłoki i modlącą się przy nich wdowę na zamku Span­dau. Gwasz z 1633 roku

Poli­tyczne poło­że­nie Bran­den­bur­gii nie­wiele zmie­niło się po 1635 roku, gdy Hohen­zol­lern przy­stą­pił do obozu cesar­skiego. Zmie­niło się tylko to, że odtąd Szwe­dzi łupili jego posia­dło­ści nie jako dobra sojusz­nika, ale prze­ciw­nika. Warunki były na tyle nie­zno­śne, że Jerzy Wil­helm w 1638 roku opu­ścił Bran­den­bur­gię i udał się do Prus Wschod­nich, w któ­rych wła­dał jako zależny od swo­jego pol­skiego suwe­rena książę pru­ski. Księ­stwo pru­skie nie było jed­nak nękane przez nie­przy­ja­ciel­skie woj­ska, toteż ostat­nie dwa lata swo­jego życia ojciec Wiel­kiego Elek­tora spę­dził w swo­jej kró­le­wiec­kiej rezy­den­cji jako potulny, szu­ka­jący schro­nie­nia len­nik potęż­nej Rze­czy­po­spo­li­tej.

Z kolei bez­pie­czeń­stwo Kur­prin­zowi zapew­nić miały mury twier­dzy w Kostrzy­nie nad Odrą, do któ­rej sied­mio­letni Fry­de­ryk Wil­helm został wysłany na początku 1627 roku. Miał tam prze­by­wać aż do 1634 roku. Kostrzyń­ska twier­dza była nie tylko miej­scem schro­nie­nia, ale i pierw­szych lat jego edu­ka­cji. Nie był to ostatni raz, gdy nad­odrzań­ska twier­dza wystę­po­wała w tym cha­rak­te­rze w dzie­jach dyna­stii Hohen­zol­ler­nów. Sto lat póź­niej za jej mury trafi krnąbrny syn króla Fry­de­ryka Wil­helma I, przy­szły Fry­de­ryk II.

W latach 1627–1634 Kur­prinz pobie­rał nauki pod kie­run­kiem Johanna Frie­dri­cha von Kal­kuta – gor­li­wego kal­wi­ni­sty, pocho­dzą­cego z hrab­stwa Berg. Typowe dla następcy tronu Bran­den­bur­gii-Prus cur­ri­cu­lum było uzu­peł­nione o istotny doda­tek. Fry­de­ryk Wil­helm uczył się w Kostrzy­nie także języka pol­skiego. Aż do cza­sów Fry­de­ryka II miało to stać się tra­dy­cją w Domu Hohen­zol­ler­nów.

W 1634 roku elek­tor Jerzy Wil­helm wysłał swo­jego syna w edu­ka­cyjną podróż do Holan­dii, choć nie­wiele bra­ko­wało, by z powodu pustek w elek­torskiej szka­tule pla­no­wany wyjazd nie doszedł do skutku. W Nider­lan­dach Fry­de­ryk Wil­helm stu­dio­wał na uni­wer­sy­te­cie w Lej­dzie mate­ma­tykę, histo­rię oraz języki (fran­cu­ski i nider­landzki). W wojen­nym obo­zie namiest­nika Nider­lan­dów, księ­cia Fry­de­ryka Hen­ryka Orań­skiego (swo­jego póź­niej­szego szwa­gra), w prak­tyce pozna­wał naj­no­wo­cze­śniej­szą wów­czas sztukę wojenną. Jed­nak naj­waż­niej­szą szkołą dla przy­szłego elek­tora bran­den­bur­skiego i księ­cia pru­skiego była wojna trzy­dzie­sto­let­nia. Jej strasz­liwe skutki, które odczuła Bran­den­bur­gia, będąca rdze­niem pań­stwa Hohen­zol­ler­nów, przy­czy­niły się do ukształ­to­wa­nia głów­nych zało­żeń poli­tyki przy­szłego Wiel­kiego Elek­tora. Una­ocz­niły mu zna­cze­nie umie­jęt­nej dyplo­ma­cji, wagę roz­po­zna­nia wła­ści­wego czasu dla zawie­ra­nia i zry­wa­nia soju­szy oraz nie­bez­pie­czeń­stwa zwią­zane z próbą pro­wa­dze­nia poli­tyki neu­tral­no­ści.

Fry­de­ryk Wil­helm już jako elek­tor bran­den­bur­ski w 1647 roku napi­sał memo­riał, który świad­czył o tym, że dobrze odro­bił lek­cję z kon­fliktu, który już wyga­sał. Tekst jest dowo­dem na to, że nowy władca miał żywą świa­do­mość fatal­nego poło­że­nia geo­po­li­tycz­nego swo­jego pań­stwa. „Jeśli wezmę stronę cesa­rza, wtedy moim wro­giem sta­nie się Szwe­cja (Fran­cja i Nider­landy) i w końcu będą w sta­nie ode­brać mi Mar­chię Bran­den­bur­ską”. Prze­ciwna opcja, tj. sojusz ze Szwe­cją, też dobrze nie rokuje, bo to ozna­cza wro­gość cesa­rza (Austrii) oraz Hisz­pa­nii. Ta ostat­nia znowu naje­dzie nad­reń­skie posia­dło­ści Hohen­zol­ler­nów (Kleve i Mark), a po Austrii spo­dzie­wać się można (w razie wojny) tylko naj­gor­szego. Po pierw­sze dla­tego, że „kato­licy nazy­wają nas kace­rzami”, ponadto zaś „nie należy zapo­mi­nać, jak cesar­scy trak­to­wali nas w Mar­chii Bran­den­bur­skiej, o czym mówią ruiny znisz­czo­nych przez nich miast i wsi”. Szwe­cja? „Dobrze wiemy, jak nas potrak­to­wała”.

Jak widać więc, Hohen­zol­ler­no­wie przy­ja­ciół nie mają i w dają­cej się prze­wi­dzieć przy­szło­ści nie poja­wią się oni. Czy należy więc dążyć do sta­tusu pań­stwa neu­tral­nego? Jeśli cze­goś wojna trzy­dzie­sto­let­nia uczyła, to wła­śnie tego, że jest to roz­wią­za­nie naj­gor­sze z moż­li­wych. Przy­naj­mniej dla takiego pań­stwa jak Bran­den­bur­gia-Prusy, znaj­du­ją­cego się w tak fatal­nym poło­że­niu geo­po­li­tycz­nym. Sojusz­ni­ków należy szu­kać, ale nie należy się do nich zbyt długo przy­wią­zy­wać.

W ciągu czter­dzie­stu ośmiu lat pano­wa­nia Fry­de­ryka Wil­helma przez dzie­więt­na­ście lat jego pań­stwo toczyło wojny. W soju­szu ze Szwe­cją i prze­ciw Szwe­cji, wal­cząc z Fran­cją prze­ciw cesa­rzowi i mając alians z cesa­rzem prze­ciw Fran­cji. Zawsze jed­nak nad­rzędny cel poli­tyczny pozo­sta­wał ten sam: racja stanu pań­stwa (Staatsräson) rozu­miana jako utwier­dze­nie pano­wa­nia dyna­stii Hohen­zol­ler­nów w Bran­den­bur­gii i Pru­sach i sys­te­ma­tyczne wzmac­nia­nie ich pozy­cji zarówno w obrę­bie Rze­szy, jak i w szer­szych sto­sun­kach mię­dzy­na­ro­do­wych. W tym przy­padku poli­tyka dyna­styczna cał­ko­wi­cie pokry­wała się z inte­re­sami pań­stwa (czego na przy­kład nie można było powie­dzieć o poli­tyce dyna­stycz­nej saskich Wet­ty­nów reali­zo­wa­nej w pierw­szej poło­wie XVIII wieku kosz­tem żywot­nych inte­re­sów Pol­ski).

Fry­de­ryk Wil­helm pro­wa­dząc taką poli­tykę dużo osią­gnął, zwłasz­cza – jak zoba­czymy – kosz­tem słab­ną­cej Rze­czy­po­spo­li­tej. Musiał jed­nak zano­to­wać wiele bole­snych pora­żek, szcze­gól­nie w rela­cjach z czo­ło­wymi kon­ty­nen­tal­nymi potę­gami tam­tych cza­sów, rywa­li­zu­ją­cymi o domi­na­cję w Euro­pie: Fran­cją Ludwika XIV oraz monar­chią Habs­bur­gów.

W latach 1669–1674 Hohen­zol­lern raz po raz zmie­niał soju­sze. W 1669 roku zawarł sojusz z Fran­cją, z czym wią­zały się zagwa­ran­to­wane w jego ramach sub­sy­dia. Jed­nak już w maju 1672 roku w obli­czu fran­cu­skich pla­nów ataku na Nider­landy zawarł ze Sta­nami Gene­ral­nymi układ obronny, prze­wi­du­jący wysła­nie nad Ren dwu­dzie­sto­ty­sięcz­nej armii bran­den­bur­skiej. Mie­siąc póź­niej Bran­den­bur­gia zawarła podobny, tj. o ostrzu anty­fran­cu­skim, układ z cesa­rzem. W 1673 roku wszystko się znowu zmie­niło. Sta­nął układ poko­jowy z Fran­cją, w któ­rym elek­tor zobo­wią­zał się do nie­wspie­ra­nia wro­gów Fran­cji, a w zamian Ludwik XIV oddał zajęte księ­stwo Kleve i zgo­dził się na wypłatę Ber­li­nowi sub­sy­diów w wyso­ko­ści 800 tysięcy liw­rów.

Zbli­że­nie Hohen­zol­lerna z Fran­cją trwało nie­wiele ponad rok. W lipcu 1674 roku Fry­de­ryk Wil­helm odno­wił anty­fran­cu­ski sojusz z cesa­rzem. W woj­nie, któ­rej celem miało być powstrzy­ma­nie doko­ny­wa­nych przez Ludwika XIV anek­sji (tzw. reu­niony) w nale­żą­cej do Rze­szy Alza­cji, miała wziąć udział armia bran­den­bur­ska w sile 16 tysięcy ludzi.

Wielki Elek­tor na polu bitwy pod Fehr­bel­li­nem, 28 czerwca 1675 roku. Zwy­cię­stwo odnie­sione nad Szwe­dami stało się kamie­niem milo­wym na dro­dze do potęgi mili­tar­nej Prus. Obraz Wil­helma Cam­phau­sena z 1882 roku

Kam­pa­nia z lat 1674–1675 nie przy­nio­sła Fry­de­ry­kowi Wil­hel­mowi więk­szych korzy­ści poli­tycz­nych. Była jed­nak oka­zją zade­mon­stro­wa­nia na teatrze ogól­no­eu­ro­pej­skim walo­rów bojo­wych armii Hohen­zol­lerna i jego oso­bi­stych zdol­no­ści jako dowódcy. Wła­śnie wtedy po raz pierw­szy zaczęto mówić w Euro­pie o talen­tach woj­sko­wych panu­ją­cego z dyna­stii Hohen­zol­ler­nów. W poko­na­nym polu zosta­wał nie byle jaki prze­ciw­nik, bo Szwe­cja, mająca jesz­cze sta­tus liczą­cego się w Euro­pie mocar­stwa.

Wio­sną 1675 roku Fry­de­ryk Wil­helm ze swoją armią prze­by­wał w Alza­cji, gdy dobie­gła go wia­do­mość o inwa­zji wojsk szwedz­kich (sprzy­mie­rzo­nych z Fran­cją) na Bran­den­bur­gię. W ciągu nie­spełna trzech tygo­dni elek­tor w for­sow­nych mar­szach prze­rzu­cił z jed­nego krańca Nie­miec do dru­giego 18 tysięcy swo­ich żoł­nie­rzy ( w tym 6 tysięcy jazdy). Sam elek­tor, cier­piący aku­rat na ostry atak artre­ty­zmu, ledwo trzy­mał się w sio­dle.

28 czerwca 1675 roku doszło do decy­du­ją­cego star­cia wojsk bran­den­bur­skich i szwedz­kich pod Fehr­bel­li­nem w Bran­den­bur­gii. To od tego wyda­rze­nia zaczęto mówić w Niem­czech o Fry­de­ryku Wil­hel­mie jako o „Wiel­kim Elek­to­rze”. W legendę obro­sła bra­wura, jakiej dowody miał on dać pod­czas bitwy. Atak bran­den­bur­skiej jazdy, na któ­rej czele szar­żo­wał Fry­de­ryk Wil­helm, był nie­jako zapo­wie­dzią podob­nych czy­nów Fry­de­ryka II pod­czas wojen ślą­skich i wojny sied­mio­let­niej. Przy­ta­czano potem okrzyk elek­tora na początku decy­du­ją­cego ataku: „Naprzód! Wasz władca i dowódca zwy­cięży wraz z wami albo umrze jak rycerz”. Do obiegu prze­do­stały się rów­nież wyda­rze­nia zgoła zmy­ślone, jak na przy­kład rze­koma zamiana wierz­chow­ców z jed­nym z elek­tor­skich sług, który dosia­da­jąc konia bran­den­bur­skiego władcy ścią­gnął na sie­bie ogień szwedz­kiej arty­le­rii i zgi­nął.

Naj­więk­szy wśród Hohen­zol­ler­nów wódz, król Fry­de­ryk II, nie wahał się porów­ny­wać kam­pa­nii 1675 roku z naj­więk­szymi osią­gnię­ciami sztuki mili­tar­nej w ogóle: „Ta olśnie­wa­jąca, jak i pełna odwagi kam­pa­nia, zasłu­guje, by odnieść do niej słowa Cezara: veni, vidi, vici. Był on [Wielki Elek­tor] chwa­lony przez swo­ich wro­gów i bło­go­sła­wiony przez swo­ich pod­da­nych. Jego następcy trak­to­wali ten dzień [bitwę pod Fehr­bel­lin] jako począ­tek wiel­ko­ści, którą osią­gnął od tego czasu Dom Bran­den­bur­ski”. Prze­sada? Być może. Tym bar­dziej że zwy­cięzca spod Ross­bach pisał ewi­dent­nie (i dosłow­nie) pro domo sua.

Z pew­no­ścią cie­niem na suk­ces kam­pa­nii lat 1674–1675 kładł się dra­mat rodzinny, któ­rego doświad­czył wów­czas władca Bran­den­bur­gii-Prus. W 1674 roku pod­czas dzia­łań w Alza­cji zmarł nagle naj­star­szy syn Fry­de­ryka Wil­helma, Karol Emil. Przy­czyną zgonu była naj­praw­do­po­dob­niej dyzen­te­ria, choć zaraz poja­wiły się pogło­ski o otru­ciu Kron­prinza z pod­usz­cze­nia dru­giej żony elek­tora, chcą­cej w ten spo­sób zapew­nić suk­cesję swoim dzie­ciom.

Fry­de­ryk Wil­helm na czele woj­ska poko­nuje saniami zamar­z­niętą Zatokę Kuroń­ską w pościgu za Szwe­dami. Udana kam­pa­nia 1679 roku dodała splen­doru Wiel­kiemu Elek­to­rowi. Fresk Wil­helma Sim­m­lera z 1881 roku nama­lo­wany w Sali Pamięci ber­liń­skiego Zeu­ghausu (Arse­nału)

Wyko­rzy­stu­jąc zwy­cię­stwo pod Fehr­bel­lin, elek­tor poszedł za cio­sem, prze­no­sząc dzia­ła­nia wojenne na nale­żące do Szwe­cji Pomo­rze Szcze­ciń­skie. W 1677 roku w rękach Bran­den­bur­czy­ków zna­lazł się Szcze­cin. Rok póź­niej elek­tor bole­śnie prze­ko­nał się, że w grze wiel­kich mocarstw pań­stwo bran­den­bur­sko-pru­skie nie dys­po­no­wało jesz­cze wystar­cza­jąco prze­ko­nu­ją­cymi argu­men­tami, by prze­for­so­wać swoje sta­no­wi­sko. Na mocy zawar­tego w 1678 roku pokoju w Nijm­we­gen Fry­de­ryk Wil­helm został zmu­szony oddać Szwe­dom zajęty rok wcze­śniej Szcze­cin. Nale­gała na to Fran­cja, a cesarz Leopold I odmó­wił elek­torowi – bądź co bądź swo­jemu sojusz­ni­kowi – swo­jego wspar­cia dyplo­ma­tycz­nego.

Na tym jed­nak nie zakoń­czyły się walki bran­den­bur­sko-szwedz­kie. Na początku 1679 roku woj­ska szwedz­kie naje­chały poło­żoną naj­da­lej na pół­nocy, ale w poli­tycz­nym sen­sie naj­war­to­ściow­szą pro­win­cję Wiel­kiego Elek­tora – księ­stwo pru­skie. Zagro­żona była sto­lica Prus Wschod­nich – Kró­le­wiec. Fry­de­ryk Wil­helm zmu­szony był więc roz­po­cząć kolejną kam­pa­nię, która i tym razem udo­wod­niła, że nie tylko jest bie­głym dyplo­matą (choć jak poka­zał 1678 rok – nie zawsze sku­tecz­nym), ale i wyso­kiej klasy dowódcą.

Woj­ska elek­tor­skie w for­sow­nych mar­szach poko­ny­wały odcinki nawet 100 kilo­me­trów. Fry­de­ryk Wil­helm opu­ścił Ber­lin na Boże Naro­dze­nie 1678 roku i w dwa tygo­dnie prze­był 650 kilo­me­trów. Pośpiech ten się opła­cił. Woj­ska szwedz­kie, dodat­kowo osła­bione pusto­szącą ich sze­regi epi­de­mią wło­śnicy, zaczęły się wyco­fy­wać. W tym momen­cie nastą­piło wyda­rze­nie, które w póź­niej­szych wie­kach nie­raz było przy­wo­ły­wane w pru­skiej lite­ra­tu­rze i malar­stwie: wsa­dze­nie elek­tor­skiej armii na 1200 drew­nia­nych sań, by kon­ty­nu­ować pościg po lodzie i śniegu za ucie­ka­jącą armią szwedzką.

Kam­pa­nia 1679 roku rów­nież oka­zała się wiel­kim zwy­cię­stwem elek­tora Fry­de­ryka Wil­helma. Ponow­nie jed­nak była tylko zwy­cię­stwem mili­tar­nym. Wielki Elek­tor mógł wyka­zy­wać się (i rze­czy­wi­ście to czy­nił) sku­tecz­no­ścią w dyplo­ma­tycz­nych intry­gach i para­li­żo­wa­niu nie­wy­god­nej dla niego poli­tyki w tar­ga­nej coraz bar­dziej wewnętrzną anar­chią Rze­czy­po­spo­li­tej. Nie­kiedy wystar­czyło syp­nąć tala­rami, by prze­cią­gnąć na swoją stronę co znacz­niej­szych sena­to­rów pol­skich i litew­skich. Takich moż­li­wo­ści nie miał jed­nak Fry­de­ryk Wil­helm we Fran­cji Ludwika XIV czy Austrii Leopolda I. Jesz­cze pod koniec XVII wieku w zesta­wie­niu z tymi potę­gami pań­stwo bran­den­bur­sko-pru­skie było kra­jem o śred­nim zna­cze­niu. Casus 1678 roku jest pod tym wzglę­dem bar­dzo poucza­jący. Elek­tor mógł odno­sić wiel­kie suk­cesy mili­tarne, zdo­by­wać upra­gniony Szcze­cin, jed­nak pod naci­skiem Paryża i z powodu bier­no­ści Wied­nia był zmu­szony oddać swoją cenną zdo­bycz.

Szcze­gól­nie bole­sna dla elek­tora była „zdrada” Ludwika XIV. Pod wpły­wem nastroju wywo­ła­nego posta­no­wie­niami pokoju z Saint Ger­main-en Laye (29 lipca 1679 roku), który osta­tecz­nie zatwier­dził posta­no­wie­nia trak­tatu z Nijm­we­gen, Wielki Elek­tor pole­cił odlać oko­licz­no­ściowy medal z rów­nie „oko­licz­no­ściowym” wygra­we­ro­wa­nym napi­sem (będą­cym cyta­tem z Wergi­liu­sza): Exo­riare ali­quis nostris ex ossi­bus ultor – Niech powsta­nie z naszych kości mści­ciel. Póź­niej­sza histo­rio­gra­fia nie­miecka, glo­ry­fi­ku­jąca „wiel­kie czyny Domu Bran­den­bur­skiego”, doszu­kała się nie tylko jed­nego „mści­ciela”. Z lubo­ścią wska­zy­wała na króla Fry­de­ryka II i cesa­rza Wil­helma I jako na przy­wo­ły­wa­nych przez Wiel­kiego Elek­tora win­dy­ka­to­rów praw Bran­den­bur­gii-Prus kar­cą­cych „per­fi­dię Fran­cu­zów”.

Histo­ria nie była jed­nak tak jed­no­znaczna, jak chcie­liby wspo­mniani piewcy „chwały” Domu Hohen­zol­ler­nów. Oto bowiem w tym samym 1679 roku Wielki Elek­tor nie tylko kazał bić medal z wezwa­niem do zemsty na Fran­cji. O wiele istot­niej­szy był fakt, że w paź­dzier­niku tego roku władca Bran­den­bur­gii-Prus zawarł trak­tat sojusz­ni­czy z… Fran­cją, który prze­wi­dy­wał wza­jemne nie­sie­nie sobie pomocy mili­tar­nej w razie wojny oraz dodat­kowo posta­na­wiał o tym, że Fry­de­ryk Wil­helm będzie otrzy­my­wał od Ludwika XIV roczną pen­sję w wyso­ko­ści 100 tysięcy liw­rów rocz­nie. Warto dodać, że do stycz­nia 1684 roku Hohen­zol­lern zawarł z Ludwi­kiem XIV aż pięć ana­lo­gicz­nych trak­tatów. Za każ­dym też razem zwięk­szała się kwota pen­sji wypła­ca­nej przez Króla Słońce. Ostatni z tych trak­tatów – z 18 stycz­nia 1684 roku – pod­no­sił ją do wyso­ko­ści pół miliona liw­rów.

Wielki Elek­tor na fran­cu­skim jur­giel­cie? Czyż jed­nak fakt pobie­ra­nia pen­sji od fran­cu­skiego władcy ozna­czał dla pań­stwa bran­den­bur­sko-pru­skiego takie same szkody jak fakt pobie­ra­nia w tym samym cza­sie bran­den­bur­skiego jur­gieltu przez „mal­kon­ten­tów” (a więc magnacką opo­zy­cję skie­ro­waną prze­ciw poli­tyce Jana III Sobie­skiego) w Rze­czy­po­spo­li­tej? Z pew­no­ścią nie. Oczy­wi­ście władca Bran­den­bur­gii-Prus brał regu­lar­nie pie­nią­dze od króla Fran­cji, podob­nie zresztą jak inni współ­cze­śni mu władcy (liczni ksią­żęta Rze­szy oraz – wyda­wa­łoby się – taki poten­tat jak król Anglii Karol II Stu­art). Istot­niej­sze jest, na co szły te pie­nią­dze. Nie były prze­cież prze­zna­czane na two­rze­nie wła­snych kote­rii i para­li­żo­wa­nie funk­cjo­no­wa­nia pań­stwa – jak w przy­padku pol­skich „mal­kon­ten­tów” rwą­cych sejmy. Szły przede wszyst­kim na utrzy­my­wa­nie, moder­ni­zo­wa­nie i stop­niowe powięk­sza­nie armii Wiel­kiego Elek­tora. Tutaj tkwi pod­sta­wowa róż­nica.

O wiele jed­nak bar­dziej ani­żeli pobie­ra­nie pen­sji od Ludwika XIV na two­rzo­nej przez ofi­cjalną pru­ską histo­rio­gra­fię legen­dzie Wiel­kiego Elek­tora, kładł się cie­niem fakt, że na mocy wspo­mnia­nego trak­tatu z Saint Ger­main Fry­de­ryk Wil­helm fak­tycz­nie przy­zwa­lał na pro­wa­dzoną wów­czas przez władcę Fran­cji poli­tykę tzw. reu­nio­nów – a więc stop­nio­wego prze­su­wa­nia wschod­nich gra­nic Fran­cji na dro­dze anek­sji kolej­nych skraw­ków tery­to­rium Rze­szy. W ten wła­śnie spo­sób została przy­łą­czona do Fran­cji Alza­cja ze Stras­bur­giem (w 1681 roku), a więc te same tery­to­ria, któ­rych powrót do Nie­miec „dzięki Hohen­zol­ler­nom” w 1871 roku gło­śno odtrą­biła nie­miecka histo­rio­gra­fia. Mając jed­nak w pamięci sojusz bran­den­bur­sko-fran­cu­ski z 1679 roku, można powie­dzieć, że to, co w 1871 roku cesarz Wil­helm I odzy­ski­wał dla Nie­miec, było tym samym tery­to­rium, które bli­sko 200 lat wcze­śniej jego przo­dek – za cenę soju­szu z Fran­cją i pokaźną pen­sję – bez żad­nego pro­te­stu akcep­to­wał jako peł­no­prawne fran­cu­skie nabytki.

Pozo­sta­wa­nie w soju­szu z Fran­cją nie przy­nio­sło jed­nak Wiel­kiemu Elek­to­rowi spo­dzie­wa­nych korzy­ści. Ujście Odry ze Szcze­ci­nem cią­gle pozo­sta­wało w szwedz­kich rękach. Nato­miast od końca 1684 roku zaczął zary­so­wy­wać się w dzia­ła­niach Fry­de­ryka Wil­helma kolejny zwrot w poli­tyce zagra­nicz­nej. Elek­tor pozo­sta­wał wierny nie­wy­ar­ty­ku­ło­wa­nej przez sie­bie, ale prak­ty­ko­wa­nej mak­sy­mie: soju­sze się zmie­niają, inte­resy Bran­den­bur­gii – Prus pozo­stają te same.

Wyraź­nym sygna­łem goto­wo­ści władcy pań­stwa bran­den­bur­sko-pru­skiego do zmiany poli­tycz­nej kon­ste­la­cji była jego reak­cja na odwo­ła­nie przez Ludwika XIV edyktu nan­tej­skiego 18 paź­dzier­nika 1685 roku (tzw. edykt z Fon­ta­ine­bleu), co ozna­czało rewo­ko­wa­nie gwa­ran­cji udzie­lo­nych fran­cu­skim kal­wi­ni­stom (huge­no­tom) przez Hen­ryka IV. Reak­cja Fry­de­ryka Wil­helma była szybka i jed­no­znaczna. Już 8 listo­pada 1685 roku Wielki Elek­tor wydał tzw. edykt pocz­dam­ski, zapew­nia­jący azyl i moż­li­wość osie­dle­nia się w Bran­den­bur­gii i Pru­sach uda­ją­cym się na emi­gra­cję huge­no­tom. Ta decy­zja zachę­ciła do przy­by­cia do pań­stwa Hohen­zol­lerna w ciągu kil­ku­na­stu lat ok. 20 tysięcy refu­gies. Wielu z nich było wykwa­li­fi­ko­wa­nymi rze­mieśl­ni­kami, han­dlow­cami i – co nie bez zna­cze­nia dla Prus – ofi­ce­rami o wie­lo­let­niej prak­tyce.

Być może mija się z prawdą twier­dze­nie o tym, że edykt z Fon­ta­ine­bleu ozna­czał dla Fran­cji upust krwi. Z pew­no­ścią jed­nak praw­dziwe jest twier­dze­nie, że przy­ję­cie huge­noc­kich emi­gran­tów było dla Bran­den­bur­gii-Prus cen­nym zastrzy­kiem nowych sił. Na początku XVIII wieku każde z więk­szych pru­skich miast posia­dało liczną fran­cu­ską kolo­nię. Jedna z najwięk­szych była w sto­licy pań­stwa – Ber­li­nie. To fran­cu­scy emi­granci w istotny spo­sób wpły­wali na kul­tu­ralne obli­cze mia­sta nad Szprewą w XVIII wieku. Nie tylko zresztą o kul­turę tu cho­dziło. Nie brak prze­cież gło­sów wśród bada­czy wewnętrz­nych przy­czyn wzro­stu potęgi monar­chii Hohen­zol­ler­nów, któ­rzy genezę tzw. pru­skiego etosu, iden­ty­fi­ko­wa­nego z pra­co­wi­to­ścią i duchem dys­cy­pliny, wiążą wła­śnie z napły­wem do Bran­den­bur­gii i Prus kal­wiń­skich refu­gies.

Nie tylko ocho­cze przy­ję­cie huge­noc­kich uchodź­ców było zwia­stu­nem rady­kal­nych zmian w zało­że­niach poli­tyki zagra­nicz­nej Wiel­kiego Elek­tora. Od początku 1685 roku coraz wyraź­niej ryso­wy­wało się zbli­że­nie Bran­den­bur­gii–Prus z cesa­rzem – od lat wro­giem numer jeden Ludwika XIV. Roko­wa­nia zakoń­czyły się zawar­ciem 22 marca 1686 roku taj­nego przy­mie­rza obron­nego mię­dzy Fry­de­ry­kiem Wil­hel­mem a Leopol­dem I. Dodajmy, że tym samym zmie­nił się rów­nież płat­nik pen­sji dla Hohen­zol­lerna. Habs­burg zobo­wią­zał się wypła­cać władcy Bran­den­bur­gii-Prus 100 tysięcy gul­de­nów rocz­nie na utrzy­ma­nie armii. W momen­cie fina­li­zo­wa­nia trak­tatu na Węgrzech – u boku wojsk Leopolda I – wal­czył z Tur­kami ośmio­ty­sięczny posił­kowy kor­pus bran­den­bur­ski pod dowódz­twem feld­mar­szałka Hansa von Schöninga.

Rzecz jasna, z per­spek­tywy póź­niej­szych glo­ry­fi­ka­to­rów „pru­skiej drogi zjed­no­cze­nia Nie­miec” na dro­dze wojen z Habs­bur­gami trak­tat z 1686 roku był wyda­rze­niem o wymo­wie zgoła ambi­wa­lent­nej. Wyzwa­lał się w nim Wielki Elek­tor z „wię­zów przy­jaźni” z Bur­bo­nem ( jesz­cze w grud­niu 1683 roku Ludwik XIV nazy­wał Hohen­zol­lerna „swoim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem”), prze­cho­dził jed­nak na pen­sję cesar­ską. Na domiar złego („złego” oczy­wi­ście z per­spek­tywy „chwały Domu Hohen­zol­ler­nów) w trak­cie roko­wań w 1686 roku Fry­de­ryk Wil­helm zre­zy­gno­wał z rosz­czeń do czę­ści Ślą­ska. Nie prze­szko­dziło to w 1740 roku kró­lowi Fry­de­rykowi II pod pre­tek­stem docho­dze­nia tych „słusz­nych praw” roz­po­cząć „uspra­wie­dli­wioną” – jak prze­ko­ny­wali pru­scy histo­rio­gra­fo­wie – wojnę prze­ciw Austrii Habs­bur­gów.

Fry­de­ryk Wil­helm przyj­muje w Bran­den­bur­gii-Pru­sach huge­no­tów (pro­te­stan­tów) wygna­nych z Fran­cji w 1685 roku. Relief Johan­nesa Boesego na fasa­dzie Kate­dry Fran­cu­skiej w Ber­li­nie

Rekom­pen­satą dla Wiel­kiego Elek­tora miało być sce­do­wa­nie na jego rzecz przez Leopolda I, będą­cej we wła­da­niu Habs­bur­gów, enklawy świe­bo­dziń­skiej. Takie posta­no­wie­nie zna­la­zło się w ofi­cjal­nym tek­ście trak­tatu z 22 marca 1686 roku. Elek­tor jed­nak nie wie­dział i do swo­jej śmierci (w 1688 roku) już się nie dowie­dział, że habs­bur­skiej dyplo­ma­cji jesz­cze 28 lutego 1686 roku udało się uzy­skać od bran­den­bur­sko-pru­skiego następcy tronu tajny rewers, w któ­rym przy­szły pierw­szy król z dyna­stii Hohen­zol­ler­nów zobo­wią­zy­wał się z chwilą obję­cia rzą­dów do odda­nia Świe­bo­dzina cesa­rzowi.

Suwe­ren­ność w Pru­sach

Lawi­ro­wa­nie mię­dzy potę­gami XVII-wie­czej Europy: Fran­cją, Austrią i Szwe­cją, nie przy­nio­sło Wiel­kiemu Elek­to­rowi pomimo odno­szo­nych mili­tar­nych zwy­cięstw spo­dzie­wa­nej korzy­ści w postaci anek­sji ujścia Odry ze Szcze­ci­nem. Mało tego, zmie­nia­jące się poli­tyczne kon­fi­gu­ra­cje przy­no­siły też straty – z ogól­no­nie­miec­kiego punktu widze­nia (przy­zwo­le­nie na fran­cu­skie „reu­niony”) i dyna­stycz­nego inte­resu Hohen­zol­ler­nów (por. zrze­cze­nie się w 1686 roku praw do znaj­du­ją­cego się pod rzą­dami Habs­bur­gów Ślą­ska). Nie prze­szko­dziły jed­nak, a nawet pomo­gły, w odnie­sie­niu przez Wiel­kiego Elek­tora naj­więk­szych suk­ce­sów na tym odcinku bran­den­bur­sko-pru­skiej poli­tyki zagra­nicz­nej, które oka­zały się naj­istot­niej­sze dla zabez­pie­cze­nia przy­szłego roz­woju mocar­stwo­wego sta­tusu pań­stwa Hohen­zol­ler­nów, czyli w sto­sun­kach Bran­den­bur­gii-Prus z pań­stwem pol­sko-litew­skim.

W sto­sun­kach z Rze­czą­po­spo­litą Wielki Elek­tor potra­fił do mak­si­mum wyko­rzy­stać swoje atuty. Były one nie tylko rezul­ta­tem jego wła­snej siły, ale w dużej mie­rze funk­cją pogłę­bia­ją­cej się wewnętrz­nej sła­bo­ści Rze­czy­po­spo­li­tej i jej trud­nego poło­że­nia mię­dzy­na­ro­do­wego. By zobra­zo­wać osią­gnię­cia Fry­de­ryka Wil­helma, dość przy­po­mnieć dwie daty: 1640 i 1688 rok. Gdy elek­tor obej­mo­wał rządy, jego pań­stwo było w więk­szo­ści zruj­no­wane wojną trzy­dzie­sto­let­nią, skarb świe­cił pust­kami, armia prak­tycz­nie nie ist­niała. Fry­de­ryk Wil­helm był len­ni­kiem króla pol­skiego z pru­skiego księ­stwa. W 1640 roku nato­miast Rzecz­po­spo­lita prze­ży­wała „srebrny wiek”. Nie nie­po­ko­jona wewnętrz­nymi roz­ru­chami (w 1638 roku stłu­miono ostat­nie – przed ruchem Chmiel­nic­kiego – powsta­nie kozac­kie) ani zewnętrz­nymi woj­nami, osią­gnęła naj­więk­szy roz­wój tery­to­rialny (od pokoju z Moskwą w Pola­no­wie w 1634 roku). W 1688 roku Wielki Elek­tor zosta­wiał scen­tra­li­zo­wane – pozba­wione wewnętrz­nej opo­zy­cji pań­stwo, pełny skarb, stałą – ponad 30-tysięczną armię i przede wszyst­kim suwe­ren­ność Hohen­zol­ler­nów w księ­stwie pru­skim. W tym samym cza­sie Rzecz­po­spo­lita od bli­sko 40 lat tra­piona była plagą libe­rum veto, co uza­leż­niało prze­pro­wa­dze­nie naj­waż­niej­szych spraw skar­bo­wych i woj­sko­wych od sejmu, który łatwo mógł być zerwany przez posła opła­co­nego przez obce mocar­stwo (także przez elek­tora). Pań­stwo pol­sko-litew­skie z pod­miotu sta­wało się coraz bar­dziej przed­mio­tem w poli­tyce euro­pej­skiej.

Jak wspo­mnie­li­śmy, nie wszyst­kie poli­tyczne osią­gnię­cia Wiel­kiego Elek­tora wobec pań­stwa pol­sko-litew­skiego były rezul­ta­tem li tylko jego dale­ko­sięż­nych kon­cep­cji. Fry­de­ryk Wil­helm był mistrzem wyko­rzy­sta­nia do mak­si­mum nada­rza­ją­cych się spo­sob­no­ści poprawy swo­jego poli­tycznego sta­tusu, oka­zji, by nie tylko zrzu­cić pol­ską zwierzch­ność nad księ­stwem pru­skim, ale zyskać prze­wagę nad Rzecz­po­spo­litą. Pierw­sza i naj­istot­niej­sza oka­zja nada­rzyła się w 1655 roku, z chwilą roz­po­czę­cia się „potopu” szwedz­kiego.

W 1669 roku wielki nie­miecki filo­zof i mate­ma­tyk Leib­niz tak stre­ścił poli­tyczne credo Wiel­kiego Elek­tora: „Przy­łą­czam się do tego, kto mi wię­cej daje”10. Jak ulał mak­syma ta pasuje do zacho­wa­nia Fry­de­ryka Wil­helma pod­czas kry­zysu wywo­ła­nego szwedz­kim najaz­dem na Rzecz­po­spo­litą w 1655 roku. W latach „potopu” władca Bran­den­bur­gii-Prus lawi­ro­wał, zmie­niał soju­sze. Potra­fił wysoko licy­to­wać. Przy czym nie zwa­żał na takie „dro­bia­zgi” jak zobo­wią­za­nie do nie­sie­nia pomocy zbroj­nej napad­nię­temu przez agre­sora swo­jemu suwe­re­nowi (czyli Koro­nie Pol­skiej).

Jak pisał w marcu 1655 roku Georg Frie­drich von Wal­deck, czło­nek bran­den­bur­skiej Taj­nej Rady – wąskiego gre­mium naj­bliż­szych dorad­ców Wiel­kiego Elek­tora: „Jest nie­do­pusz­czalne, aby elek­tor, pan tak wielu kra­jów, w Pru­sach zależny był na­dal od króla, który uzy­skał koronę z łaski sena­to­rów, drogą prze­kup­stwa i nie miał w swym pań­stwie nic do powie­dze­nia”11. Taka opi­nia z pew­no­ścią mile łech­tała ucho władcy sys­te­ma­tycz­nie dążą­cego do unie­za­leż­nia się nie tylko od Rze­czy­po­spo­li­tej, ale od wła­snych repre­zen­ta­cji sta­no­wych (zwłasz­cza w księ­stwie pru­skim). Jed­nak w pierw­szej fazie kon­fliktu pol­sko-szwedz­kiego Fry­de­ryk Wil­helm posta­no­wił cze­kać na obrót wyda­rzeń.

Nie prze­szko­dziło to jed­nak w nawią­za­niu w lipcu 1655 roku taj­nych roko­wań ze Szwe­dami w Szcze­ci­nie, któ­rych przed­mio­tem była cena, za jaką Wielki Elek­tor byłby w sta­nie połą­czyć swoje siły z Karo­lem Gusta­wem masze­ru­ją­cym na Pol­skę. Na wszelki wypa­dek Fry­de­ryk Wil­helm licy­to­wał wysoko. Doma­ga­jąc się za sojusz ze Szwe­cją suwe­ren­no­ści w księ­stwie pru­skim, chciał jed­no­cze­śnie zgody Sztok­holmu na przy­łą­cze­nie do pań­stwa Hohen­zol­ler­nów War­mii, na uzy­ska­nie przez elek­tora bez­po­śred­niego tery­to­rial­nego połą­cze­nia księ­stwa pru­skiego z Bran­den­bur­gią przez pol­skie Pomo­rze, a nawet czę­ści Litwy.

Osza­ła­mia­jące suk­cesy armii szwedz­kiej albo ina­czej: ogromna sła­bość (także moralna) Rze­czy­po­spo­li­tej uka­zana w dra­ma­tyczny spo­sób latem 1655 roku, gdy Szwe­dzi nie­mal bez wystrzału opa­no­wali Wiel­ko­pol­skę i Litwę, osła­biły pozy­cję nego­cja­cyjną elek­tora. Będący u szczytu swo­ich mili­tar­nych suk­ce­sów Karol Gustaw nie tylko nie miał ochoty speł­niać daleko idą­cych żądań Fry­de­ryka Wil­helma, ale wpro­wa­dza­jąc na prze­ło­mie listo­pada i grud­nia 1655 roku swoje woj­ska do pol­skich Prus Kró­lew­skich (Pomo­rze Gdań­skie) i War­mii, stwo­rzył także dla księ­stwa pru­skiego zagro­że­nie woj­skową oku­pa­cją.

Pamięć Fry­de­ryk Wil­helm miał dobrą i wie­dział ze swo­ich mło­dzień­czych doświad­czeń, co ozna­cza krót­szy lub dłuż­szy pobyt wojsk szwedz­kich w bran­den­bur­skich posia­dło­ściach. Zawarty przez Wiel­kiego Elek­tora w stycz­niu 1656 roku w Kró­lewcu trak­tat ze Szwe­cją ozna­czał jawne wypo­wie­dze­nie przez Hohen­zol­lerna zależ­no­ści len­nej od Rze­czy­po­spo­li­tej, któ­rej los wyda­wał się wów­czas prze­są­dzony. Na wscho­dzie stała Moskwa, od połu­dnia byli Kozacy, a reszta tery­to­rium była opa­no­wana przez Szwe­dów lub rodzi­mych zdraj­ców (Radzi­wił­ło­wie).

W Kró­lewcu Fry­de­ryk Wil­helm nie uzy­skał jed­nak suwe­ren­no­ści w księ­stwie pru­skim. Zamie­nił tylko suwe­rena, któ­remu miał skła­dać hołd. Od stycz­nia 1656 roku w tej roli miał „po wieczne czasy” wystę­po­wać król Szwe­cji. Sytu­acja była jed­nak dyna­miczna. Rzecz­po­spo­lita jesz­cze nie zgi­nęła.

Począw­szy od wio­sny 1656 roku karta wojenna odwró­ciła się. Szwe­dzi zaczęli pono­sić porażki w Pol­sce (Warka), a dodat­kowo musieli sta­wić czoło dru­giemu fron­towi, otwar­temu w tym samym cza­sie na tere­nie Inf­lant, Kare­lii oraz Ingrii przez Moskwę.

W cza­sie szwedz­kiego najazdu na Rzecz­po­spo­litą (tzw. potopu) woj­ska bran­den­bur­skie począt­kowo wspie­rały armię Karola X Gustawa. Wzięły udział m.in. w trzy­dnio­wej bitwie pod War­szawą 28–30 lipca 1656 roku, którą przed­sta­wia rycina wyko­nana według rysunku Erika Dahl­berga

Taki obrót wyda­rzeń zde­cy­do­wa­nie popra­wiał pozy­cję nego­cja­cyjną Hohen­zol­lerna, tym bar­dziej że miał on argu­ment, który dla słab­ną­cej Szwe­cji był coraz waż­niej­szy – sta­cjo­nu­jącą w księ­stwie pru­skim armię w sile ponad 20 tysięcy żoł­nie­rzy. W tej sytu­acji Szwe­dzi zga­dzali się nie­mal na wszystko, tym bar­dziej że za zbli­że­nie bran­den­bur­sko-szwedz­kie miała zapła­cić swo­imi zie­miami Pol­ska.

W czerwcu 1656 roku Fry­de­ryk Wil­helm wyne­go­cjo­wał z Karo­lem Gusta­wem w Mal­borku nowy układ. Szwe­cja zacho­wy­wała zwierzch­ność nad księ­stwem pru­skim, ale posia­dło­ści bran­den­bur­skie miały zostać posze­rzone o Wiel­ko­pol­skę z Sie­ra­dzem, Łęczycą i Wie­lu­niem. Krótko po ukła­dzie mal­bor­skim Wielki Elek­tor wystą­pił zbroj­nie prze­ciw swo­jemu daw­nemu, pol­skiemu suwe­re­nowi. Woj­ska bran­den­bur­skie wal­nie przy­czy­niły się do zwy­cię­stwa wojsk Karola Gustawa w trzy­dnio­wej bitwie z woj­skami Rze­czy­po­spo­li­tej pod War­szawą (28–30 lipca 1656 roku).

Po raz pierw­szy od nie­mal pół­tora wieku (od wojny z Albrech­tem Hohen­zol­ler­nem) woj­ska jed­nego z państw nie­miec­kich zajęły tery­to­rium pań­stwa pol­skiego. Po raz pierw­szy w ogóle uczy­nił to dotych­cza­sowy len­nik Korony, władca księ­stwa pru­skiego z dyna­stii Hohen­zol­ler­nów. Fry­de­ryk Wil­helm miał poczu­cie swo­jej siły, rów­no­cze­śnie jed­nak był uważ­nym obser­wa­to­rem zmie­nia­ją­cej się sytu­acji mili­tar­nej i poli­tycz­nej w naj­bliż­szym sąsiedz­twie jego posia­dło­ści. Nie tra­cił przy tym z oczu swo­jego naj­waż­niej­szego celu poli­tycz­nego, który chciał osią­gnąć: uzy­ska­nia suwe­ren­no­ści w księ­stwie pru­skim.

Od połowy 1656 roku dążył do tego cał­kiem otwar­cie. Szwe­cja była coraz słab­sza. Zwy­cię­stwo pod War­szawą było dla Karola Gustawa pyr­ru­sową wik­to­rią. Nie był już w sta­nie nawią­zać do wiel­kich suk­ce­sów roku 1655. W tej sytu­acji walor, jakim był sojusz z Bran­den­bur­gią-Pru­sami oka­zał się dla Sztok­holmu bez­cenny. Dosko­nale to rozu­miał rów­nież Wielki Elek­tor i sto­sow­nie do tego pro­wa­dził nego­cja­cje z kró­lem Szwe­cji. Ich owo­cem był trak­tat pod­pi­sany 20 listo­pada 1656 roku przez Fry­de­ryka Wil­helma z Karo­lem Gusta­wem w Labia­wie. Na jego mocy władca Szwe­cji uzna­wał pełną suwe­ren­ność elek­tora w księ­stwie pru­skim (a także już wcze­śniej obie­cane nabytki tery­to­rialne w postaci Wiel­ko­pol­ski).

Nieco póź­niej – 6 grud­nia 1656 roku – w sied­mio­grodz­kim Rad­not został zawarty pierw­szy trak­tat roz­bio­rowy, dzie­lący zie­mie Rze­czy­po­spo­li­tej. Wśród bene­fi­cjen­tów podziału zna­lazł się rów­nież Fry­de­ryk Wil­helm, któ­remu miała przy­paść Wiel­ko­pol­ska oraz War­mia. Trak­tat w Rad­not pozo­stał na papie­rze. Rzecz­po­spo­lita – viri­bus uni­tis przy boskich auxi­liach (jak mawiał pan Zagłoba) – potra­fiła się jed­nak otrzą­snąć. Mili­tarne zwy­cię­stwa nad Szwe­dami, Sied­mio­gro­dem, a potem nad Moskwą prze­kre­śliły rachuby poten­cjal­nych roz­bior­ców. Do gry włą­czyła się dodat­kowo dyplo­ma­cja cesar­ska (habs­bur­ska), w któ­rej inte­re­sie nie leżało wzmac­nia­nie obozu państw pro­te­stanc­kich (Szwe­cji, Bran­den­bur­gii i Sied­mio­grodu).

Trak­tat poko­jowy zawarty w Oli­wie w 1660 roku koń­czył wojnę pol­sko-szwedzką. Pięć lat zma­gań zakoń­czyło się dla obu państw tery­to­rial­nym sta­tus quo. Dodat­kowo Jan Kazi­mierz zrzekł się tytułu króla Szwe­dów, Gotów i Wan­da­lów. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzy­sta. „Potop” dosko­nale ilu­struje tę życiową i poli­tyczną prawdę. Nie zyskała ani Szwe­cja, ani Pol­ska. Praw­dzi­wym zwy­cięzcą oka­zał się nato­miast Fry­de­ryk Wil­helm Hohen­zol­lern. To on uzy­skał naj­wię­cej, zre­ali­zo­wał swój naj­waż­niej­szy cel poli­tyczny o dale­ko­sięż­nych kon­se­kwen­cjach nie tylko dla pań­stwa Hohen­zol­lernów – pełną suwe­ren­ność w księ­stwie pru­skim.

W listo­pa­dzie 1656 roku obie­cali mu ją słab­nący już Szwe­dzi. Gdy w Labia­wie elek­tor nego­cjo­wał ze Szwe­dami, księ­stwo pru­skie od mie­siąca było pusto­szone przez zagony tatar­skich sprzy­mie­rzeń­ców wojsk Rze­czy­po­spo­li­tej. Mało tego, 8 paź­dzier­nika 1656 roku pod Prost­kami woj­ska szwedz­kie i bran­den­bur­skie ponio­sły klę­skę w star­ciu z armią pol­ską (a raczej pol­sko-tatar­ską), dowo­dzoną przez het­mana Win­cen­tego Gosiew­skiego. Dodajmy do tego jesz­cze zawar­cie 3 listo­pada 1656 roku w Nie­mieży rozejmu pol­sko-moskiew­skiego, który nie tylko prze­wi­dy­wał wstrzy­ma­nie walki, ale rów­nież wspólne wystą­pie­nie Rze­czy­po­spo­li­tej i Moskwy prze­ciw Szwe­cji.

Miarą suk­cesu poli­tyki elek­tora było to, że w tej coraz bar­dziej dla niego nie­ko­rzyst­nej sytu­acji udało mu się zre­ali­zo­wać swój główny cel poli­tyczny. Z pew­no­ścią zasad­ni­cze zna­cze­nie miało rów­nież wyczer­pa­nie Rze­czy­po­spo­li­tej, która na początku 1657 roku musiała sta­wić czoło kolej­nemu agre­so­rowi, a jed­no­cze­śnie nowemu sprzy­mie­rzeń­cowi Szwe­cji i Bran­den­bur­gii – woj­skom sied­mio­grodz­kim. Dodat­kowo elek­tor aż do sierp­nia 1657 roku utrzy­my­wał swoje woj­skowe załogi w mia­stach wiel­ko­pol­skich.

To był dodat­kowy argu­ment w rękach dyplo­ma­cji elek­tor­skiej, która już w czerwcu 1657 roku pod­jęła tajne roko­wa­nia ze stroną pol­ską. Trak­tat pod­pi­sany 19 wrze­śnia 1657 roku w Wela­wie, a raty­fi­ko­wany w listo­pa­dzie tego samego roku w Byd­gosz­czy, zawarty mię­dzy wysłan­ni­kami elek­tora i króla Jana Kazi­mie­rza prze­wi­dy­wał uzna­nie przez Rzecz­po­spo­litą suwe­ren­no­ści linii elek­tor­skiej (bran­den­bur­skiej) Hohen­zol­ler­nów w księ­stwie pru­skim, która odtąd otrzy­my­wała nad Pre­gołą iure supremi domini cum summa atque abso­luta pote­state. W razie wyga­śnię­cia dyna­stii Hohen­zol­ler­nów lenno miało wró­cić do Rze­czy­po­spo­li­tej. Dla­tego też przy każ­do­ra­zo­wej zmia­nie wła­dzy w Kró­lewcu komi­sa­rze Rze­czy­po­spo­li­tej mieli prawo ode­brać od sta­nów pru­skich „hołd ewen­tu­alny” (homa­gium even­tu­ale) na wypa­dek zaist­nie­nia takiej wła­śnie sytu­acji.

Welawa była ponadto kolej­nym stop­niem na dro­dze budowy przez elek­tora w księ­stwie pru­skim nie­za­leż­nego nie tylko od Korony Pol­skiej, ale i od miej­sco­wych repre­zen­ta­cji sta­no­wych pań­stwa. Zawarty trak­tat prze­wi­dy­wał bowiem nie tylko zrzu­ce­nie przez elek­tora zależ­no­ści len­nej od Pol­ski, ale w związku z tym utra­ce­nie przez stany pru­skie moż­li­wo­ści ape­la­cji do króla pol­skiego w spra­wach spor­nych z księ­ciem pru­skim. Fry­de­ryk Wil­helm potwier­dzał co prawda dotych­cza­sowe prawa sta­nów, ale z waż­nym zastrze­że­niem – o ile są one zgodne ze świeżo uzy­skaną przez niego suwe­ren­no­ścią w księ­stwie pru­skim. Rzecz jasna tym, kto miał roz­strzy­gać, czy dane prawo jest (lub nie) w zgo­dzie z supre­mum domi­nium księ­cia-elek­tora był on sam.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. J. Donoso Cor­tes, Let­tres poli­ti­ques sur la situ­ation de la Prusse en 1849, w: tenże, Oeu­vres, t. 2, Paris 1862, s. 82. W innym miej­scu autor stwier­dzał: „Histo­ria tej rodziny [Hohen­zol­ler­nów] od Wiel­kiego Elek­tora po obec­nie panu­ją­cego Fry­de­ryka Wil­hel-ma IV jest naj­bar­dziej cudowna ze wszyst­kich histo­rii”. Tamże, s. 65. [wróć]

2. W. Neu­ge­bauer, Die Hohen­zol­lern, Bd. 1, Anfänge, Lan­des­staat und monar­chi­sche Auto­kra­tie bis 1740, Stut­t­gart–Ber­lin–Köln 1996, s. 126. [wróć]

3. Tenże, Das histo­ri­sche Argu­ment zum 1701. Poli­tik und Geschicht­spo­li­tik, w: Zwe­ihun­dert Jahre Preus­si­scher Königskrönung. Eine Tagungs­do­ku­men­ta­tion, hrsg. J. Kunisch, Ber­lin 2002, s. 27–48. [wróć]

4. O. Hintze, Die Hohen­zol­lern und ihr Werk. Fünfhundert Jahre vaterländischer Geschichte, Ber­lin 1915, s. 18‒30. [wróć]

5. W. Neu­ge­bauer, Die Hohen­zol­lern, Bd. 1, s. 56. [wróć]

6. O szwab­skiej linii Hohen­zol­ler­nów zob. W. Neu­ge­bauer, Die Hohen­zol­lern, Bd. 1, s. 120–124. Tenże, Die Hohen­zol­lern, Bd. 2, Dyna­stie im säkularen Wan­del. Von 1740 bis in das 20. Jahr­hun­dert, Stut­t­gart 2003, s. 93–95, 137–142. [wróć]

7. O linii fran­koń­skiej Hohen­zol­ler­nów zob. W. Neu­ge­bauer, Die Hohen­zol­lern, Bd. 1, s. 124–126. Tenże, Die Hohen­zol­lern, Bd. 2, s. 84–93. [wróć]

8. Cyt. za: W. Neu­ge­bauer, Die Hohen­zol­lern, Bd. 2, s. 91. [wróć]

9. D. McKay, The Great Elec­tor, Har­low 2001, s. 51. [wróć]

10. D. McKay, dz. cyt., s. 105. [wróć]

11. A. Kamień­ski, Stany Prus Ksią­żę­cych wobec rzą­dów bran­den­bur­skich w dru­giej poło­wie XVII wieku, Olsz­tyn 1995, s. 57. [wróć]