Dzieci getta. Mam na imię Adam - Iljas Churi - ebook

Dzieci getta. Mam na imię Adam ebook

Iljas Churi

3,2

Opis

„Jestem synem ziemi i nie mam ojców” – mówi główny bohater powieści, który miał trzech ojców i trzy imiona. Po przeprowadzce do Nowego Jorku Adam Dannun zmyśla swoją tożsamość i podaje się za dziecko polskiego Żyda cudem ocalałego z warszawskiego getta. W rzeczywistości jest ocaleńcem z innego getta, utworzonego w 1948 roku przez izraelskie wojsko w palestyńskim mieście Lidda. Nieoczekiwane spotkanie z dawnym opiekunem odsłania przed nim nowe fakty dotyczące jego pochodzenia i skłania do porzucenia pracy nad alegoryczną książką o średniowiecznym arabskim poecie Waddahu al-Jamanie, by zająć się „kroniką niespisanej zbrodni” i udokumentować masakrę dokonaną przez izraelskie wojsko na mieszkańcach Liddy, kiedy to „cały naród poprowadzono na rzeź”.

To zaledwie jedna z warstw tej wyrafinowanej formalnie powieści, która w poruszający sposób opowiada o historii pisanej najczęściej przez zwycięzców, o milczeniu narzuconym ofiarom, o oprawcach, którzy sami byli ofiarami, o pamięci, która zaciera to, czego nie sposób znieść, o strupieszałym języku, który kapituluje wobec niewyobrażalnej zbrodni, i o literaturze, która próbuje mówić poprzez ciszę. Jednym z kluczy do książki jest istniejąca w języku arabskim liczba podwójna – w powracającej grze lustrzanych odbić i tańcu cieni kryje się cząstka prawdy na temat dramatycznego splotu doświadczeń dwóch skazanych na siebie narodów. Czytanie tej powieści – fragmentarycznej, nieoczywistej, mylącej tropy – przypomina właśnie proces składania w całość roztrzaskanego lustra. Cały jej sens ujawnia się dopiero po wstawieniu w ramę ostatniego boleśnie raniącego odłamka.

Pisanie tej powieści było dla mnie trudne, gdyż przywołuję w niej, w lustrzanym odbiciu, bolesną historię Palestyńczyków i cierpienie Żydów. Pod tym względem decydujący wpływ miał na mnie film Lanzmanna „Shoah”. Ten film mnie poraził. Powieść, którą napisałem, jest aktem głębokiego uznania dla drugiego – dla Żyda. Jest wyciągniętą ręką.

Iljas Churi w wywiadzie dla „Le Monde”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 481

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (6 ocen)
2
1
0
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Skąd się wzię­ło get­to

1

[...]

Wie­rzę mat­ce. Nie mam wy­bo­ru – ina­czej opo­wieść by prze­pa­dła. To fakt, że Ma­nal nie prze­ka­za­ła mi ca­łej praw­dy, mo­że dla­te­go, że uża­li­ła się na­de mną. Mó­wię nie tyl­ko o drze­wie oliw­nym, pod któ­rym mnie zna­le­zio­no, ale o wie­lu szcze­gó­łach ży­cia w get­cie, któ­re ze­bra­łem od lu­dzi, że­by uzu­peł­nić ob­raz swo­je­go dzie­ciń­stwa. Nie za­po­ży­czę tu­taj nie­ja­snych słów Al­ber­ta Ca­mu­sa o woj­nie al­gier­skiej. Po­wie­dział, że wy­bie­ra mat­kę, bo chciał unik­nąć głę­bo­kie­go py­ta­nia o wy­bór mię­dzy ka­tem a ofia­rą. Mo­ja mat­ka jest ofia­rą, a ja, na Bo­ga, gdy­by mnie zmu­szo­no do wy­bie­ra­nia, nie zde­cy­do­wał­bym się na los ofia­ry. Dla­te­go jej wie­rzę.

(Kie­dyś Da­lia za­da­ła mi py­ta­nie, któ­re zbi­ło mnie z tro­pu. Gdy­bym mógł się uro­dzić al­bo ja­ko Pa­le­styń­czyk, al­bo ja­ko izra­el­ski Żyd, to co bym wy­brał?

Od­po­wie­dzia­łem, że wo­lał­bym ją.

– Czy to zna­czy, że wo­lał­byś być Izra­el­czy­kiem?

– Pró­bo­wa­łem być Izra­el­czy­kiem, ale mi nie wy­szło. Pa­le­styń­czyk mo­że wy­brać tyl­ko by­cie tym, kim jest. Ale sam nie wiem.

Po­wie­dzia­ła, że gdy­by jej za­da­no to py­ta­nie, od­par­ła­by bez wa­ha­nia, że wo­la­ła­by być Pa­le­styn­ką, bo wy­bie­ra stro­nę ofia­ry.

Po­wie­dzia­łem jej, że mó­wi tak, bo nie stoi przed ta­kim wy­bo­rem, a to po­zwa­la jej cie­szyć się cno­ta­mi ofia­ry i przy­wi­le­ja­mi ka­ta.

Po­wie­dzia­ła, że jej nie zro­zu­mia­łem.

– Czas cię na­uczy i mnie zro­zu­miesz. Kie­dy osią­gniesz ten mo­ment, od­kry­jesz, co to zna­czy być wiecz­nym wy­gnań­cem, a ta­ki był w mo­im prze­ko­na­niu los Ży­dów, za­nim Izra­el go od­mie­nił na rzecz ab­sur­dal­nej eg­zy­sten­cji po­zba­wio­nej zna­cze­nia).

Mi­cha­il Sa­ma­ra opo­wie­dział, że dok­tor Cha­lil Aj­jub opro­wa­dził go po ulicz­kach obo­zu. By­ły zim­ne i pu­ste. Czer­wo­ny Krzyż po­zbie­rał set­ki zwłok, za­sy­pał je ga­szo­nym wap­nem i po­grze­bał w ma­so­wym gro­bie na skra­ju obo­zu. „Za­trzy­my­wał się przed każ­dym za­krę­tem pro­wa­dzą­cym do za­uł­ka, wy­li­czał umar­łych i opi­sy­wał dziw­ne po­zy­cje ich ciał, jak­by je wi­dział przed so­bą. Kie­dy skoń­czył opo­wia­dać o sto­sach na­puch­nię­tych zwłok, wska­zał na krą­żą­ce nad na­mi chma­ry much i po­wie­dział, że to je­dy­ny ślad, ja­ki zo­stał po ma­sa­krze. Po­tem pod­pro­wa­dził mnie do wej­ścia do jed­nej z obo­zo­wych le­pia­nek i opo­wie­dział, jak uzbro­je­ni lu­dzie roz­cię­li tu brzuch cię­żar­nej ko­bie­cie”.

Nie chcę już da­lej przy­ta­czać fak­tów, któ­re dok­tor Sa­ma­ra za­warł w swo­im ar­ty­ku­le. Szcze­gó­ły do­ty­czą­ce ma­sa­kry Sa­bry i Sza­ti­li są wszyst­kim zna­ne, zwłasz­cza od­kąd Ba­jan Nu­waj­hid al-Hut opu­bli­ko­wa­ła źró­dło­wą książ­kę na ten te­mat. Ma­sa­kra by­ła nie tyl­ko świa­dec­twem bar­ba­rzyń­stwa mor­der­ców i ar­mii izra­el­skiej, któ­ra po­zwo­li­ła jej do­ko­nać i przy­ło­ży­ła do niej rę­kę, roz­świe­tla­jąc fla­ra­mi noc nad obo­zem, ale i te­go, że czło­wiek zdol­ny jest za­tra­cić wła­sną du­szę i odu­rzyć się krwią.

W ar­ty­ku­le dok­to­ra zdzi­wił mnie jed­nak opis ostat­nie­go tań­ca ofiar, od­pra­wio­ne­go, za­nim część z nich za­bi­to. Kie­dy pro­wa­dzo­no lu­dzi w ostat­nim mar­szu z obo­zu do Mia­stecz­ka Spor­to­we­go, zo­sta­li zmu­sze­ni do tań­ca i kla­ska­nia.

Dok­tor Sa­ma­ra na­pi­sał:

Dok­tor Cha­lil zo­ba­czył, ja­kie wra­że­nie wy­war­ły na mnie je­go sło­wa. Wziął mnie pod ra­mię i za­pro­wa­dził z po­wro­tem do szpi­ta­la Al-Dża­lil. Po­wie­dział, że chce ze mną skon­sul­to­wać jed­ną me­dycz­ną kwe­stię, i przed­sta­wił teo­rię o le­cze­niu sło­wa­mi. Od­krył mia­no­wi­cie, że cho­re­go moż­na wy­pro­wa­dzić ze śpiącz­ki, opo­wia­da­jąc mu róż­ne hi­sto­rie.

„Co ta­kie­go?” – za­py­ta­łem, a on po­wtó­rzył swo­ją hi­po­te­zę, mó­wiąc, że ma pa­cjen­ta, któ­re­mu opo­wia­da dzie­je je­go ży­cia, wskrze­sza­jąc przez to upo­śle­dzo­ną pa­mięć i po­zwa­la­jąc du­szy oży­wić się przy hi­sto­riach o mi­ło­ści. Dia­gno­za sta­nu pa­cjen­ta do­pro­wa­dzi­ła go do ta­kie­go wnio­sku.

„To nie­moż­li­we” – po­wie­dzia­łem i wy­ja­śni­łem mu, że przy­czy­nę śpiącz­ki na­le­ży okre­ślić za po­mo­cą to­mo­gra­fii kom­pu­te­ro­wej. Prze­waż­nie jest nią pęk­nię­cie na­czy­nia krwio­no­śne­go, a usta­le­nie, ja­ki ob­szar mó­zgu za­la­ła krew, po­zwo­li nam się zo­rien­to­wać, na ile kry­tycz­ny jest stan pa­cjen­ta.

Zdzi­wi­ło mnie, że ten czło­wiek, któ­ry wy­da­wał się je­dy­nym le­ka­rzem w tym pra­wie zruj­no­wa­nym bu­dyn­ku, przy­po­mi­na­ją­cym szpi­tal tyl­ko za­pa­chem środ­ków od­ka­ża­ją­cych uno­szą­cym się w ko­ry­ta­rzach, z ta­kim upo­rem kon­ty­nu­uje tę ja­ło­wą dys­ku­sję. Po­pro­sił, że­bym za­szedł do cho­re­go, któ­rym jest je­go oj­ciec. Le­ży w tym sta­nie od sied­miu dni, a dzię­ki wy­na­le­zio­nej przez Cha­li­la te­ra­pii sło­wem da­ła się za­uwa­żyć pew­na po­pra­wa. Obej­rza­łem go, przy­pa­dek był bez­na­dziej­ny. Sta­rzec był w sta­nie we­ge­ta­tyw­nym, bez na­dziei na wy­le­cze­nie. Na­uczy­łem się jed­nak cze­goś od te­go pie­lę­gnia­rza (do­wie­dzia­łem się póź­niej od dok­to­ra Am­dża­da, dy­rek­to­ra szpi­ta­la Al-Dża­lil pro­wa­dzo­ne­go przez Pa­le­styń­ski Czer­wo­ny Pół­księ­życ, że Cha­lil Aj­jub był tyl­ko pie­lę­gnia­rzem po­da­ją­cym się za le­ka­rza): wi­dok le­ka­rza i pa­cjen­ta nie był bar­dziej sza­lo­ny niż do­świad­cze­nie śmier­ci, któ­re sta­ło się udzia­łem lu­dzi z obo­zu. Le­karz ogło­sił, na swój szcze­gól­ny spo­sób, przy­wią­za­nie do ży­cia, oswa­ja­jąc śmierć dzię­ki pa­mię­ci wła­snej i pa­mię­ci swo­je­go oj­ca. Na­to­miast lu­dzie, któ­rym przy­szło bro­dzić we wła­snej krwi, prze­ży­li do­świad­cze­nie śmier­ci, tań­cząc na roz­kaz ka­tów.

Dok­tor Cha­lil opo­wie­dział swo­ją hi­sto­rię. Co ja­kiś czas milk­nął na dłu­gie chwi­le, kie­dy drżą­cym gło­sem mó­wił, że pa­mięć o bó­lu jest trud­niej­sza do znie­sie­nia niż sam ból.

„Nie cho­dzi tu o mord, cia­ła ofiar czy okru­cień­stwo ma­lu­ją­ce się na twa­rzach opraw­ców, któ­re błysz­cza­ły w świe­tle flar wy­strze­li­wa­nych przez woj­sko izra­el­skie. Pa­mięć o bó­lu, dok­to­rze, to śmierć z po­ni­że­nia. Wy­obraź so­bie, że tań­czy­li­śmy. Tak, tań­czy­li­śmy, kie­dy nas za­bi­ja­no. Ja też tań­czy­łem i zo­sta­łem za­bi­ty, ale nie umar­łem. Ku­la chy­bi­ła, bo «ge­ne­rał» (tak mor­der­cy na­zy­wa­li jed­ne­go ze swo­ich do­wód­ców, no­szą­ce­go ciem­ne oku­la­ry) za­ję­ty był wy­da­wa­niem roz­ka­zów ope­ra­to­ro­wi bul­do­że­ra ry­ją­ce­go ma­so­wy grób. Nie za­uwa­żył, że zo­sta­łem tra­fio­ny w ra­mię i uda­ję nie­ży­we­go. Le­ża­łem pod zwło­ka­mi, że­by za­ma­sko­wać swo­je ży­cie śmier­cią in­nych. Od­cze­ka­łem dwie go­dzi­ny, po­tem wsta­łem i po­bie­głem do szpi­ta­la, gdzie sam opa­trzy­łem so­bie ra­nę.

By­ło to o wpół do ósmej ra­no 17 wrze­śnia 1982 ro­ku, ostat­nie­go dnia ma­sa­kry. Usły­sze­li­śmy, jak przez me­ga­fo­ny wzy­wa­ją lu­dzi, że­by wy­szli z do­mów i uda­li się w kie­run­ku Mia­stecz­ka Spor­to­we­go. Wy­sze­dłem ra­zem z in­ny­mi. By­ło ich wie­lu. Obóz spo­wi­ty mil­cze­niem śmier­ci na­gle się roz­stą­pił, wy­rzu­ca­jąc z sie­bie wiel­ką gro­ma­dę lu­dzi, któ­rzy szli jak owce. Z obu stron ota­cza­li nas uzbro­je­ni bo­jów­ka­rze, a czło­wiek w czar­nych oku­la­rach trzy­mał me­ga­fon i wy­da­wał roz­ka­zy: «Klaszcz­cie!». Kla­ska­li­śmy. «Nie sły­szę! Gło­śniej!» Za­kla­ska­li­śmy gło­śniej. «Wo­łaj­cie: Niech ży­je Ba­szir Dże­maj­jel!» Za­wo­ła­li­śmy. «Wo­łaj­cie: niech szlag tra­fi Abu Am­ma­ra». Za­wo­ła­li­śmy. «Gło­śniej!» Wy­tę­ży­li­śmy gło­sy. Szli­śmy, kla­ska­li­śmy i wzno­si­li­śmy okrzy­ki, a tym­cza­sem zbroj­ni od­cią­ga­li na bok gru­py mło­dych lu­dzi, ka­za­li im kłaść się twa­rzą do zie­mi i strze­la­li do nich. Był to po­chód śmier­ci przy wtó­rze okla­sków i okrzy­ków. Ale na tym nie po­prze­sta­li. Kie­dy do­szli­śmy do po­mni­ka Abu Ha­sa­na Sa­la­my, ka­za­li nam się za­trzy­mać, a przez me­ga­fon wy­da­no ko­men­dę, że­by­śmy za­tań­czy­li. «Tańcz­cie, skur­wy­sy­ny! Krę­cić bio­dra­mi!» Za­sty­gli­śmy w miej­scu ze zdzi­wie­nia. Nikt się nie po­ru­szył ani nie ode­zwał. Ci­szę roz­darł od­głos wy­strza­łów z ka­ra­bi­nu M16, któ­ry trzy­mał ge­ne­rał. Strze­lał w po­wie­trze. Zo­ba­czy­li­śmy Umm Ha­san. Przy wtó­rze wy­strza­łów sie­dem­dzie­się­cio­let­nia ko­bie­ta w bia­łej chu­ście na gło­wie wy­szła z sze­re­gu, a jej peł­ne cia­ło odzia­ne w dłu­gą czar­ną suk­nię pu­ści­ło się w ta­ny, z po­cząt­ku nie­śmia­ło, póź­niej co­raz szyb­ciej, aż za­czę­ła przy­po­mi­nać ob­ra­ca­ją­ce się ko­ło. Jak ci opi­sać tę sce­nę, dok­to­rze? Ob­raz ko­bie­ty, któ­rej cia­ło wy­gi­na się w rytm wy­strza­łów, po­wra­ca do mnie za­mglo­ny łza­mi, a wy­mia­ry rze­czy się mie­sza­ją. Raz wi­dzę, jak jej cia­ło sta­je się cien­kie ni­czym nić, po­tem roz­sze­rza się i roz­cią­ga, biel chu­s­ty roz­po­ście­ra się na czer­ni suk­ni i wszyst­ko ra­zem wi­ru­je. Wi­dzę, jak na jej twa­rzy, na któ­rej dni wy­żło­bi­ły swo­je hi­sto­rie, po­ja­wia się ta­jem­ni­czy uśmiech. Nie znasz Umm Ha­san, je­śli chcesz, po­znam cię z nią. Za­wsze tu przy­cho­dzi, że­by od­wie­dzić Ju­ni­sa. Jest dla mnie jak mat­ka, co wię­cej, jest mi mat­ką. To je­dy­na tu­taj dy­plo­mo­wa­na po­łoż­na. Wszyst­kie dzie­ci w obo­zie wy­szły z łon ma­tek na jej rę­ce.

Kie­dy zo­ba­czy­li­śmy, jak Umm Ha­san tań­czy, ogar­nę­ła nas go­rącz­ka i wszy­scy do niej do­łą­czy­li. Po­wiem ci szcze­rze, że sam bez­wied­nie za­czą­łem plą­sać. Nie py­taj, jak dłu­go to trwa­ło, bo nie wiem. Czas zni­ka tyl­ko w dwóch mo­men­tach – tań­ca i śmier­ci; kie­dy się spo­ty­ka­ją, zni­ka tym bar­dziej. Tań­czy­li­śmy i umie­ra­li­śmy, dok­to­rze. Ra­ny na du­szy po­czu­li­śmy do­pie­ro wte­dy, kie­dy wszyst­ko się skoń­czy­ło i od­kry­li­śmy, że wszy­scy je­ste­śmy mar­twi. Tak, nikt nie ma pra­wa za­mie­niać śmier­ci na licz­by. Zgi­nę­ło tu, jak po­wia­da­ją, oko­ło ty­sią­ca pię­ciu­set lu­dzi, ale licz­ba ni­cze­go nie mó­wi, bo umar­li wszy­scy, ca­ła ludz­kość umar­ła w owej chwi­li tań­ca, kie­dy część z nas, tań­czą­cych, pro­wa­dzi­li na eg­ze­ku­cję. Mnie w tam­tej chwi­li też wzię­li, wy­cią­gnę­li z tań­ca na śmierć, ale nie umar­łem. Umm Ha­san tań­czy­ła, aż upa­dła na zie­mię, a po­tem usły­sza­no wy­strzał. Mó­wi­li, że ją za­bi­to, lecz ona, tak jak ja i więk­szość tych lu­dzi, umar­ła i po­zo­sta­ła przy ży­ciu”.

Dok­tor Sa­ma­ra za­koń­czył swój ar­ty­kuł ana­li­zą ob­ra­zu owiec, o któ­rych wspo­mniał Cha­lil Aj­jub. Stwier­dził, że po­czu­cie upo­ko­rze­nia, któ­re go ogar­nę­ło, wy­ni­ka­ło z te­go, że lu­dzie pod­da­li się swe­mu lo­so­wi, wie­dzie­li bo­wiem, że idą na śmierć, ale stra­ci­li wo­lę opo­ru i opu­ścił ich in­stynkt ży­cia. Na­stęp­nie prze­pro­wa­dził ana­lo­gię mię­dzy trak­to­wa­niem Ży­dów przez na­zi­stów w cza­sie Ho­lo­kau­stu a me­to­da­mi za­sto­so­wa­ny­mi pod­czas ma­sa­kry Sa­bry i Sza­ti­li.

Nie lu­bię ta­kich po­rów­nań, bo po­zba­wia­ją rze­czy ich wła­ści­wych zna­czeń, a re­la­cję czło­wie­ka z hi­sto­rią zmie­nia­ją w nu­żą­cą po­wtór­kę, co po­śred­nio unie­win­nia zbrod­nia­rza, czy­niąc z nie­go ko­pię in­ne­go zbrod­nia­rza, a zbrod­nie wo­jen­ne uzna­je za zja­wi­sko nie­uchron­ne.

Po­za tym ar­ty­kuł po­ru­szył mnie z dwóch wzglę­dów.

Po pierw­sze – tak się zło­ży­ło, że uka­zał się w tym sa­mym nu­me­rze cza­so­pi­sma, w któ­rym opu­bli­ko­wa­no po­wieść Ji­zha­ra Chir­bet Chi­za opo­wia­da­ją­cą o zdo­by­ciu i znisz­cze­niu wsi na po­łu­dniu Pa­le­sty­ny (by­ła to praw­do­po­dob­nie Chir­bat al-Cha­sas) i wy­gna­niu jej miesz­kań­ców. Jed­na ze scen tej po­wie­ści po­kry­wa się w trud­ny do uwie­rze­nia spo­sób ze sce­ną, ja­ka się ro­ze­gra­ła pierw­sze­go dnia ist­nie­nia get­ta w Lid­dzie, oraz z tą, któ­rej bo­ha­ter­ką sta­ła się Umm Ha­san pod­czas ma­sa­kry Sa­bry i Sza­ti­li. Za­uwa­ży to każ­dy, kto czy­ta lub słu­cha o wy­da­rze­niach tam­te­go dnia.

Po dru­gie – styl, w któ­rym utoż­sa­mie­nie się z ofia­rą po­mie­sza­no ze współ­czu­ciem dla niej. To mnie szcze­gól­nie zra­zi­ło, bo pod ko­niec au­tor wpa­da w mo­ra­li­zu­ją­cy ton, przy­wo­dzą­cy na myśl ka­za­nie pro­te­stanc­kie­go pa­sto­ra, któ­ry gło­si wier­nym do­brą no­wi­nę.

Tekst dok­to­ra Sa­ma­ry – zwłasz­cza sce­na, w któ­rej Umm Ha­san tań­czy na go­dach śmier­ci w Sza­ti­li – wzbu­dził we mnie wie­le bo­le­snych my­śli. Ko­bie­ta, o któ­rej czu­ło­ści i mi­ło­ści do lu­dzi Cha­lil Aj­jub opo­wia­dał nie­koń­czą­ce się hi­sto­rie, je­dy­na po­stać w Bra­mie słoń­ca, po­wie­ści li­bań­skie­go pi­sa­rza o wsi, któ­ra mnie urze­kła – ta ko­bie­ta o du­szy peł­nej mą­dro­ści, twa­rzy pro­mie­nie­ją­cej pięk­nem, choć po­bruż­dżo­nej przez czas, sa­ma prze­wo­dzi­ła tań­co­wi śmier­ci. Od­kąd po­zna­łem ją po­przez sło­wa, Umm Ha­san – ta po­stać o naj­bar­dziej ludz­kim wy­mia­rze ze wszyst­kich – wy­da­ła mi się na­pi­sa­na wo­dą, a nie atra­men­tem; by­ła ta­ka przej­rzy­sta, że aż prze­świe­ca­ła przez nią du­sza. Wi­dzę ją, jak tań­czy w rytm wy­strza­łów mor­der­ców!

Umm Ha­san za­czę­ła ta­niec, i za­tań­czy­li wszy­scy. Śmierć też pu­ści­ła się w ta­ny. O Bo­że na wy­so­ko­ściach… Dla­cze­go pod­da­łeś ta­kiej pró­bie ko­bie­tę, któ­ra pod­nio­sła ma­leń­kie­go Nad­żie­go i od­da­ła mat­ce? Dla­cze­go pod­da­łeś ją pró­bie te­go ha­nieb­ne­go tań­ca?

Nie za­py­ta­łem Umm Ha­san, dla­cze­go za­tań­czy­ła, bo jej nie spo­tka­łem. Jak mógł­bym spo­tkać nie­ży­ją­cą już ko­bie­tę? Od jej śmier­ci za­czy­na się po­wieść Bra­ma słoń­ca, a Cha­lil, opo­wia­da­jąc mi frag­men­ty swo­ich wspo­mnień z obo­zu Sza­ti­la, nic nie mó­wił o jej tań­cu, ja zaś nie za­py­ta­łem go o Umm Ha­san. Po­kle­pał mnie po ra­mie­niu i po­wie­dział, że pa­mięć o ma­sa­krze sta­ła się w je­go ży­ciu lu­ką mil­cze­nia. Na­wet swo­jej żo­nie po­cho­dzą­cej z He­bro­nu nie mó­wił nic na ten te­mat, bo nie był w sta­nie.

Umm Ha­san tań­czy­ła w rytm śmier­ci. Dla­cze­go au­tor Bra­my słoń­ca te­go nie opi­sał? Czy o tym nie wie­dział? A mo­że, jak je­go bo­ha­ter Cha­lil Aj­jub, miał lu­ki w pa­mię­ci? A mo­że się wsty­dził?

In­cy­dent z tań­cem nie wy­warł wpły­wu na mo­ją mi­łość do Umm Ha­san i za­uro­cze­nie jej oso­bą. Prze­ciw­nie, jesz­cze bar­dziej ją ko­cha­łem i po­dzi­wia­łem.

(Ja nie pi­szę, się­ga­jąc do nie­peł­nej lub dziu­ra­wej pa­mię­ci. Wy­peł­nię wszyst­kie lu­ki opo­wie­ści, a kie­dy bę­dzie mi bra­ko­wa­ło fak­tów, znaj­dę je w pu­bli­ka­cjach in­nych au­to­rów. W ten spo­sób stwo­rzę so­bie lu­stro, w któ­rym się sca­lę. Ale co po­wiem o Umm Ha­san? Czy mo­gę stwier­dzić, że po spo­tka­niu z Ma­mu­nem w No­wym Jor­ku za­pra­gną­łem, że­by się oka­za­ło, iż to ona pod­nio­sła mnie na dro­dze śmier­ci w Lid­dzie? Gdy­by tak by­ło, al­bo gdy­by sta­ło się coś po­dob­ne­go, mo­je ży­cie by­ło­by cał­kiem in­ne. Dziś czuł­bym, że na­le­żę do mat­ki, któ­ra wy­da­ła mnie na świat, cho­ciaż mnie nie uro­dzi­ła. Nie przy­tła­cza­ło­by mnie po­czu­cie, że je­stem dziec­kiem przy­pad­ku i że mo­je ży­cie skła­da się z okru­chów ułu­dy).

Mo­je za­strze­że­nia wo­bec te­go tek­stu mia­ły in­ną przy­czy­nę. Otóż dok­tor Sa­ma­ra po­chop­nie po­rów­nał Sa­brę i Sza­ti­lę do get­ta Lid­dy. A te­go po­rów­nać się nie da. Moż­na po­rów­nać ma­sa­kry w Lid­dzie i w Sza­ti­li al­bo po­chód tań­ca i śmier­ci w Sza­ti­li z mar­szem śmier­ci, w któ­rym po­pro­wa­dzo­no pięć­dzie­siąt ty­się­cy lu­dzi zmu­szo­nych prze­mo­cą do opusz­cze­nia Lid­dy. Mo­że­my w tym miej­scu dłu­go ana­li­zo­wać, jak żą­dza krwi wy­pły­wa na po­wierzch­nię ludz­kiej du­szy i zmie­nia czło­wie­ka w be­stię. Dla­te­go pro­rok Da­wid wo­łał w swo­ich psal­mach: „Pa­nie, nie do­łą­czaj ży­cia me­go do lu­dzi pra­gną­cych krwi”. Okru­cień­stwo to nie ta­ki znów pro­blem, bo osta­tecz­nie moż­na je ogra­ni­czyć za po­mo­cą pra­wa i ująć w kar­by, choć re­gu­lar­nie po­wra­ca al­bo zo­sta­je przy­wra­ca­ne. Ogrom­nym pro­ble­mem jest na­to­miast cy­nizm, któ­ry za nim stoi. To jest wiel­ka zbrod­nia. Za­bój­cy w Sa­brze i Sza­ti­li pa­ła­li żą­dzą krwi i by­li oszo­ło­mie­ni nar­ko­ty­ka­mi, ale ten, kto za ku­li­sa­mi po­cią­gał za sznur­ki, dzia­łał spo­koj­nie i ra­cjo­nal­nie. Chciał, że­by do­szło do ma­sa­kry, bo miał okre­ślo­ny cel po­li­tycz­ny: wy­pa­le­nie pięt­na w świa­do­mo­ści Pa­le­styń­czy­ków, prze­ko­na­nie ich, że no­stal­gia nie ma sen­su i mo­że tyl­ko stać się przy­czy­ną po­ni­ża­ją­cej śmier­ci.

Tak­że w Lid­dzie ra­chu­ba by­ła ja­sna: ma­sa­kra mia­ła do­pro­wa­dzić do wy­gna­nia. Tych miesz­kań­ców mia­sta, któ­rzy mi­mo wszyst­ko po­zo­sta­li, za­mknię­to w klat­ce. Ale tu nie by­ło dy­stan­su, jak w Sza­ti­li, mię­dzy tę­pym, nie­świa­do­mym wy­ko­naw­cą a au­to­rem pla­nu. Ten, kto za­pla­no­wał, sam wpro­wa­dził plan w ży­cie, dla­te­go mu­siał kła­mać i wy­pie­rać się praw­dy, a ta wy­szła na jaw do­pie­ro po wie­lu la­tach.

Ty­tuł ory­gi­na­łu:

Re­dak­cja: Da­riusz So­śnic­ki

Ko­rek­ta: Pau­li­na Le­nar, Ewa Ślu­sar­czyk

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

150. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Co­py­ri­ght © Elias Kho­ury, 2016. Ismi Adam, Aw­lad al ghet­to 1, first prin­ted in Ara­bic by Dar al Adab, Be­irut, Le­ba­non.

Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with RAYA The agen­cy for Ara­bic li­te­ra­tu­re and Bo­oklab Li­te­ra­ry Agen­cy

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Han­na Jan­kow­ska, 2021

ISBN 978-83-66147-70-6

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

Wy­da­je­my, co się nam po­do­ba

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317

W SE­RII LI­TE­RAC­KIEJ KA­RAK­TE­RU UKA­ZA­ŁY SIĘ:

Ala­in Ma­banc­kou, Kie­lo­nek

Ta­har Ben Jel­lo­un, To ośle­pia­ją­ce, nie­obec­ne świa­tło

Lyonel Tro­uil­lot, Dzie­ci bo­ha­te­rów

Yoko Ta­wa­da, Fru­wa­ją­ca du­sza

Ala­in Ma­banc­kou, Afri­can Psy­cho

Mia Co­uto, Lu­na­tycz­na kra­ina

Hi­ro­mi Ka­wa­ka­mi, Na­dep­nę­łam na wę­ża

Ala­in Ma­banc­kou, Black ba­zar

Hi­ro­mi Ka­wa­ka­mi, Ma­na­zu­ru

Da­ny Laferrière, Kraj bez ka­pe­lu­sza

Kos­si Efo­ui, Wi­taj­cie, po­wra­ca­ją­ce wid­ma

Ala­in Ma­banc­kou, Ju­tro skoń­czę dwa­dzie­ścia lat

On­dja­ki, Bab­cia 19 i so­wiec­ki se­kret

Ta­har Ben Jel­lo­un, Dziec­ko pia­sku

Ta­har Ben Jel­lo­un, Świę­ta noc

Il­jas Chu­ri, Ja­lo

Ala­in Ma­banc­kou, Zwie­rze­nia je­żo­zwie­rza

Ka­mel Da­oud, Spra­wa Meur­saul­ta

Lyonel Tro­uil­lot, Nie­dzie­la, 4 stycz­nia

Ala­in Ma­banc­kou, Pa­prycz­ka

Agne­ta Ple­ijel, Wróż­ba

Wells To­wer, Ru­iny i zglisz­cza

Agne­ta Ple­ijel, Za­pach męż­czy­zny

Ma­rie Dar­rieus­se­cq, Świń­stwo (Tru­izmy)

Yanick La­hens, Bło­gie od­wro­ty

Do­nald An­trim, Gło­suj na pa­na Ro­bin­so­na i lep­szy świat

De­nis John­son, Syn Je­zu­sa

Se­ria li­te­rac­ka ka­rak­te­ru: Naj­wy­bit­niej­sze książ­ki z ca­łe­go świa­ta. cza­sem wy­ma­ga­ją­ce. Za­wsze war­to­ścio­we.