Dom na granicy - Anna Wojtkowska-Witala - ebook + audiobook + książka

Dom na granicy ebook i audiobook

Wojtkowska-Witala Anna

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ania wiedzie skromne, zwyczajne życie. Kiedyś postanowiła poświęcić się rodzinie: zrezygnowała z wymarzonych studiów i wielkich planów, po to by zaopiekować się niepełnosprawnym bratem. Teraz, kilkanaście lat później, kiedy brat odszedł, została sama na świecie i szuka w nim nowego miejsca dla siebie. Niespodziewana propozycja od byłej przełożonej okazuje się dla niej szansą i… wyzwaniem. Zamieszkanie w domu na granicy, w którym dzieją się niezwykłe rzeczy, wywraca życie Ani do góry nogami. Nie mniej niż pewien interesujący mężczyzna, z którym ląduje… w jednym łóżku.

Czy Ania uwierzy, że jej los może się odmienić?

Czy odważy się zrealizować marzenia?

I czy wreszcie znajdzie prawdziwą miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 306

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 12 min

Lektor: Anna Dudziak-Klempka
Oceny
4,1 (87 ocen)
40
22
17
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marita1888

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
Kaganaabooklover

Dobrze spędzony czas

Czy jedno przypadkowe spotkanie może odmienić życie? Przekonała się o tym Anna Pola, bohaterka książki „Dom na granicy”. Jej życie nie było usłany różami. Odejście ojca, wypadek brata, w konsekwencji którego został niepełnosprawny, choroba i smierć matki. Anna nie może też liczyć na pomoc siostry, która zdecydowała się odciąć od rodziny. Zdana tylko na siebie, zrezygnowała z marzeń i podjęła się opieki nad bratem, aby nie trafił do ośrodka. Niestety i on odchodzi, a kobieta musi sprzedać zajmowane mieszkanie, aby spłacić siostrę. Kiedy dostaje nietypową propozycję od odchodzącej na emeryturę dyrektorki szkoły, decyduje się ją przyjąć, co w konsekwencji przyniesie sporo zmian w jej życiu. „Dom na granicy” to historia o sile rodziny, poświeceniu i trudnych życiowych wyborach. To też historia o tym, że czasami los ma dla nas też dobre niespodzianki i to wtedy, kiedy najmniej się ich spodziewamy. Sama bohaterka to uosobienie altruizmu, bo przecież nie każdy jest gotowy na takie poświ...
00
2323aga

Z braku laku…

w tej książce wszyscy bohaterowie są jacyś popaprani
00
Iza_Naglik_81

Nie oderwiesz się od lektury

🌼OPINIA🌼 Tytuł: "DOM NA GRANICY" Autor: Anna Wojtkowska-Witala Wydawnictwo: Lucky Premiera: 7.08.2023 #czytamzlegimi Ania to bardzo skromną dziewczyna. Życie nigdy jej nie oszczędzało. Odkąd jej ojciec zostawił ich i wyjechał do Ameryki,nie interesując się ich losem to Ania starała się jak mogła pomagając mamie. Było im bardzo ciężko. Opieka nad niepełnosprawnym bratem Ryszardem wymagała wielu poświęceń i wysiłku. Zrezygnowała z wymarzonych studiów dziennikarskich i poświęciła się rodzinie. Zatrudnia się w szkole jako woźna by trochę ulżyć mamie w wydatkach. Ledwo udawało się im wiązać koniec z końcem.Na pomoc swojej siostry Iwony nie mogła liczyć. Gdy po ciężkiej chorobie jej mama umiera,Ania sama musi zaopiekować się swoim niepełnosprawnym bratem.Gdy po kilkunastu latach jej brat również umiera, Ania zostaje sama na tym świecie i szuka w nim nowego miejsca dla siebie. Pewnego dnia dostaje od swojej przełożonej pewną propozycję, która wywraca jej życie do góry nogami. Czy Ania u...
00
Monstera93

Całkiem niezła

Początek obiecujący, jednak końcówka rozczarowanie. Mialam wrażenie, że autorka nie miała pomysłu jak zakończyć historię.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Anna Wojt­kow­ska-Wi­tala Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Bar­bara Ramza-Ko­ło­dziej­czyk
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67787-26-0
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Anna Pola szyb­kim ru­chem zrzu­ciła z sie­bie koł­drę ubraną w ta­nią po­szewkę i ze­rwała się z łóżka na równe nogi. Bose stopy ze­tknęły się z chłodną pod­łogą, zo­sta­wia­jąc na niej mo­kre ślady. Była spo­cona od stóp po czu­bek głowy. Po­chy­liła się i trzę­są­cymi dłońmi pró­bo­wała prze­ga­niać węża zwi­nię­tego w kłę­bek i spo­koj­nie le­żą­cego na prze­ście­ra­dle. Świa­tło ulicz­nej la­tarni, wpa­da­jące przez nie­za­sło­nięte okno, de­li­kat­nie oświe­tlało po­kój. Po­ma­rań­czowa po­świata spra­wiała, że biała po­ściel zmie­niła swój ko­lor na rdzawy. Ko­bieta wciąż wy­ko­ny­wała dłońmi de­spe­rac­kie ru­chy, które miały jej po­móc po­zbyć się gada z łóżka. Wresz­cie za­spane, krót­ko­wzroczne oczy za­re­je­stro­wały pustkę na prze­ście­ra­dle. Dło­nie bez­wład­nie za­wi­sły wzdłuż ciała, kilka mo­krych ko­smy­ków wło­sów opa­dło na po­li­czek. Spły­wała po nim słona strużka łez po­mie­sza­nych z po­tem.

Boże, znowu ten sen – po­my­ślała i usia­dła na łóżku.

Się­gnęła po oku­lary, dzięki czemu po­czuła się le­piej, bo wszystko wo­kół stało się znacz­nie wy­raź­niej­sze. Do­tknęła pal­cami ekranu te­le­fonu. Cy­ferki za­ko­mu­ni­ko­wały trze­cią w nocy. Była roz­bu­dzona. Wie­działa, że je­śli za­śnie, to do­piero gdzieś koło pią­tej. Do­kład­nie wtedy za­brzmi jej bu­dzik, a ona za­cznie wy­ko­ny­wać co­dzienne, ru­ty­nowe czyn­no­ści. Po­ścieli łóżko. Pój­dzie do ła­zienki, gdzie prze­myje twarz naj­tań­szym olej­kiem z pły­nem mi­ce­lar­nym, po­tem umyje ją od­po­wied­nim my­dłem, a na­stęp­nie użyje to­niku z zie­lo­nych ogór­ków – zgod­nie z za­le­ce­niami pew­nej Ko­re­anki, która wszystko pięk­nie opi­sała w swo­jej książce. Urody to Ani nie do­da­wało, ale od­kąd wpro­wa­dziła ten spo­sób pie­lę­gna­cji, cera zde­cy­do­wa­nie się jej po­pra­wiła, przy­naj­mniej w jej od­czu­ciu, bo nikt po­stronny jej tego nie po­wie­dział. Na­stęp­nie po­chyli głowę nad umy­walką i umyje włosy. Bę­dzie ma­so­wać skórę głowy, po­zwa­la­jąc pia­nie spły­wać po cien­kich pa­smach. Po­tem spłu­cze i po­wtó­rzy wszystko od po­czątku, zgod­nie z radą in­ter­ne­to­wej try­cho­lożki, co miało spra­wić, że włosy nie będą się prze­tłusz­czać. Nie­stety po mie­siącu sto­so­wa­nia po­le­ca­nej me­tody co­dzienne my­cie głowy na­dal było ko­nieczne. Nie unik­nęła za­tem po­ran­nego ude­rza­nia głową w kran. Mo­gła myć głowę pod prysz­ni­cem, ale dziw­nym tra­fem rano ci­śnie­nie było w nim tak słabe, że woda le­dwo ciur­kała, więc zo­sta­wała tylko umy­walka i po­ranne na­bi­ja­nie guza. Po­tem zwi­nie na gło­wie tur­ban z ręcz­nika – miała to opa­no­wane do per­fek­cji, w końcu wy­ko­ny­wała go każ­dego ranka od wielu lat. W cza­sie, gdy fro­towy ma­te­riał bę­dzie wchła­niał wodę z mo­krych wło­sów, ona po­sma­ruje twarz kre­mem do cery na­czyn­ko­wej, który być może po­wo­do­wał, że pa­jączki nieco zni­kały, ale Ania na­dal czer­wie­niła się, zwłasz­cza wtedy, gdy usil­nie sta­rała się za­cho­wać na­tu­ralny ko­lor skóry. Na­stęp­nie za­sto­suje pu­der w ja­snym od­cie­niu, naj­bar­dziej od­po­wiedni dla jej bla­dej cery. Swego czasu pró­bo­wała na­kła­dać fluid jako pod­kład, ale w po­ło­wie dnia do­strze­gała go wy­raź­nie w za­głę­bie­niach zmarsz­czek i na opraw­kach oku­la­rów. Pu­der nie był tak wi­doczny. Szkoda tylko, że zbyt szybko ulat­niał się z nosa, który świe­cił się nie­zbyt ele­gancko. Może gdyby sto­so­wała fir­mowe ko­sme­tyki, efekty by­łyby bar­dziej spek­ta­ku­larne. Nie­stety stać ją było je­dy­nie na ta­nie, nie­zbyt znane marki.

Wąż. Ten wstrętny czarny wąż po­ja­wiał się w śnie Ani co pe­wien czas. Stra­szył, pa­ra­li­żo­wał i szar­gał nerwy. Tym ra­zem po­sta­no­wiła roz­pra­wić się z kosz­ma­rem noc­nym na za­wsze. Ale czy to się uda? Taką miała na­dzieję. Po­de­szła do me­blo­ścianki i otwarła drzwiczki barku, które w jed­nej chwili stały się bla­tem za­stę­pu­ją­cym biurko. Me­bel na wy­soki po­łysk już dawno wy­szedł z mody, ale na inny nie było jej stać, więc po za­ku­pie ka­wa­lerki za­miast wy­rzu­cić, zo­sta­wiła go i za­go­spo­da­ro­wała każdą szafkę oraz szu­fladę. Przy­sia­dła na je­dy­nym w miesz­ka­niu krze­śle i włą­czyła lap­top. Ci­cho wes­tchnęła i po­drep­tała do kuchni. Za­nim kom­pu­ter się uru­chomi, zdąży za­pa­rzyć so­bie her­baty. Pod­czas gdy woda w czaj­niku po­mału za­częła się bu­rzyć pod wpły­wem wzra­sta­ją­cej tem­pe­ra­tury, Ania wyj­rzała przez okno. Par­king przed blo­kiem zaj­mo­wały równo usta­wione, uśpione sa­mo­chody. Li­ście na drze­wach de­li­kat­nie szu­miały, to kwiet­niowy wiatr niósł ze sobą wio­senne cie­pło. Uwiel­biała wio­snę, bu­dzącą się do ży­cia przy­rodę, to­wa­rzy­szącą jej na­dzieję. Ania czuła, jak serce jej ro­śnie na wi­dok zie­leni traw i li­ści, ko­lo­rów wio­sen­nych kwia­tów. Świat sta­wał się po pro­stu piękny i cho­ciaż tro­chę przy­sła­niał jej bez­barwne ży­cie. Wpra­wiał ją w stan ocze­ki­wa­nia na coś mi­łego. Nie spo­dzie­wała się szczę­ścia, suk­cesu ani in­nych nie­moż­li­wych rze­czy. Cze­kała na coś mi­łego. Może wresz­cie ży­cie się do niej uśmiech­nie? Tak zwy­czaj­nie. Ser­decz­nie.

Czaj­nik się wy­łą­czył. Za­lała to­rebkę z her­batą. Po raz ko­lejny nie pa­mię­tała o wa­dli­wym opa­ko­wa­niu, które ku­piła. Wy­star­czyło, że woda do­tknęła sa­szetki, a ta pę­kała i her­ba­ciane listki luźno wi­ro­wały we wrzątku. Za każ­dym ra­zem o tym za­po­mi­nała i obie­cy­wała so­bie użyć sitka przy ko­lej­nej oka­zji za­pa­rza­nia her­baty.

Z dy­mią­cym kub­kiem wró­ciła do me­blo­ścian­ko­wego biurka. Mo­ni­tor przy­wi­tał ją zie­lo­nym tłem i słup­kiem równo uło­żo­nych ikon. Klik­nęła w jedną z nich, uru­cha­mia­jąc wy­szu­ki­warkę in­ter­ne­tową. Po chwili po­szu­ki­wań otwarła się strona z ob­ja­śnie­niami snów. Wę­żowi po­świę­cono sporo miej­sca i jak się oka­zało, był jed­nym z naj­czę­ściej po­ja­wia­ją­cych się w snach zwie­rząt. Mógł ozna­czać za­równo coś po­zy­tyw­nego, jak i ne­ga­tyw­nego, ale przede wszyst­kim za­gadkę. In­ter­ne­towy sen­nik de­fi­nio­wał peł­za­ją­cego gada jako sym­bol bez­dusz­nej osoby, po­kusę sek­su­alną oraz nad­cho­dzące zmiany. Ania naj­bar­dziej pra­gnęła zmian, na lep­sze oczy­wi­ście. Za­mknęła lap­top i wró­ciła na tap­czan, który w dzień słu­żył do sie­dze­nia, a w nocy do spa­nia. Może jed­nak uda jej się za­snąć cho­ciaż na krótki czas. Po­ło­żyła się na ple­cach, na­kryła koł­drą z owczej wełny, która ze sta­ro­ści zbiła się w twarde kępki i wy­ma­gała dłu­giego strze­py­wa­nia przed przy­kry­ciem. Zimą Ania do­dat­kowo brała koc, żeby nie zmar­z­nąć, ale wio­sną wy­star­czała stara, zu­żyta koł­dra.

Choć usil­nie pró­bo­wała, nie udało jej się zmru­żyć oka. Prze­wra­cała się z boku na bok, li­czyła prze­re­kla­mo­wane owieczki, wpa­try­wała się w je­den punkt na su­fi­cie. Wszystko na nic. Punk­tu­al­nie o pią­tej bu­dzik w te­le­fo­nie wy­brzmiał usta­wioną w pa­mięci me­lo­dyjką. Ko­bieta usia­dła i wsu­nęła na stopy weł­niane kap­cie.

– Znowu to samo – wes­tchnęła i po­czła­pała do ła­zienki, by roz­po­cząć co­dzienne, ru­ty­nowe czyn­no­ści. Naj­chęt­niej wró­ci­łaby na tap­czan i prze­spała cały dzień, ale do­sko­nale wie­działa, że nie może. Była nie­wol­ni­kiem swo­jego ży­cia. Nie. Była nie­wol­ni­kiem swo­jej we­ge­ta­cji.

Emma Wą­sow­ska z ra­do­ścią wsłu­chi­wała się w ostatni szkolny dzwo­nek tego dnia i ostatni dzwo­nek jej pracy. Brzmiał do­kład­nie tak samo jak co dzień, ale dla niej znacz­nie gło­śniej i we­se­lej. Mimo swo­ich sześć­dzie­się­ciu pię­ciu lat czuła się lekko, jak wów­czas, gdy po raz pierw­szy zmie­rzała do pracy w mi­ko­łow­skiej pod­sta­wówce. W ba­gaż­niku jej opla od kilku go­dzin spo­czy­wał kar­ton z pry­wat­nymi rze­czami, to­wa­rzy­szą­cymi jej przez lata w szkole. Ulu­biony ku­bek, sporo ksią­żek, szpilki, które wkła­dała na spe­cjalne oka­zje, awa­ryjny gra­na­towy ża­kiet i tro­chę ko­sme­ty­ków. Wiele in­nych zo­sta­wiła. Co po­nie­któ­rzy rzucą się na nie­po­trzebne już Em­mie przed­mioty jak hieny na pa­dlinę. Zwłasz­cza dłu­go­pisy, stale się gu­biące, i wszel­kiego ro­dzaju kar­teczki oraz no­tesy szybko znajdą no­wych wła­ści­cieli.

– Zro­bią z nimi, co chcą. Mogą na­wet wy­rzu­cić – stwier­dziła obo­jęt­nie i nie żal jej było ni­czego, na­wet ele­ganc­kich dłu­go­pi­sów, które do­sta­wała w pre­zen­cie od uczniów z oka­zji dnia na­uczy­ciela. Może to nie­ład­nie tak trak­to­wać po­da­ro­wane rze­czy, ale na pewno in­nym bar­dziej się przy­da­dzą. Prze­cież da­wa­nie przed­mio­tom dru­giego ży­cia jest ostat­nio ta­kie modne. Wszystko ład­nie po­se­gre­go­wała i zo­sta­wiła w pu­dle, które opa­trzyła na­pi­sem: „Można so­bie wziąć”. Po chwili do­pi­sała: „Nie ma za co” i za­śmiała się gło­śno. Za­wsze chciała to zro­bić. „Nie ma za co”.

Szkolny dzwo­nek prze­stał wy­da­wać prze­ni­kliwy dźwięk. Wą­sow­ska otwo­rzyła drzwi ga­bi­netu i ostatni raz jako dy­rek­torka prze­mie­rzała szkolny ko­ry­tarz. Uśmie­chała się przy tym sze­roko. Wresz­cie drzwi wej­ściowe za­mknęły się za nią z de­li­kat­nym stuk­nię­ciem. Emma wcią­gnęła do płuc po­wie­trze na­sy­cone po­po­łu­dnio­wym chło­dem, prze­mie­sza­nym z wio­sen­nym cie­płem. Idąc na par­king, miała ochotę wy­ma­chi­wać to­rebką ni­czym mała dziew­czynka, jed­nak po­wstrzy­my­wała ją świa­do­mość, że jest ob­ser­wo­wana z okna po­koju na­uczy­ciel­skiego. Dla­czego w pew­nym wieku nie wy­pada ro­bić głu­pot? A i wy­po­wia­dać na­leży się po­waż­nie, o in­fan­tyl­nym dia­logu w ogóle można za­po­mnieć. Dzieci mogą uda­wać do­ro­słych, na­wet pa­trzy się na nie z po­dzi­wem, gdy mó­wią doj­rzale. Do­ro­słym do dzie­ciń­stwa wstęp zo­stał za­mknięty raz na za­wsze.

Ge­stem przy­po­mi­na­ją­cym strze­la­nie z pi­sto­letu otwarła pi­lo­tem au­to­ma­tyczny za­mek w sa­mo­cho­dzie i z gra­cją, jaka przy­stoi ko­bie­cie w jej wieku, usia­dła za kie­row­nicą. Już wkła­dała klu­czyk do sta­cyjki, gdy na­gle się wy­co­fała. Na­szła ją bo­wiem ogromna ochota na spa­cer i nie za­mie­rzała z niego re­zy­gno­wać. Z taką samą ele­gan­cją, z jaką przed chwilą wsia­dała, wy­sia­dła i spa­ce­ro­wym kro­kiem ru­szyła w stronę Ma­łych Plant. Po­sta­no­wiła w końcu sko­rzy­stać z tężni so­lan­ko­wej, sto­ją­cej tam od roku. Nie do­rów­ny­wała wpraw­dzie ona tężni w Wie­liczce, ale na po­trzeby czter­dzie­sto­ty­sięcz­nego, nie­tu­ry­stycz­nego mia­sta wy­da­wała się wy­star­cza­jąca. Emma już z da­leka wi­działa, że tylko jedna osoba wdy­cha wy­do­bytą z ko­palni so­lankę. Wą­sow­ska usia­dła na drew­nia­nej ławce i przy­mknęła oczy. Wsłu­chała się w de­li­katny szum do­bie­ga­jący spo­śród ga­łą­zek tar­niny, któ­rymi wy­ło­żone były ściany in­ha­la­torni, co sprzy­jało po­dobno zwięk­sze­niu stę­że­nia soli w so­lance. Wdy­cha­jąc solny ae­ro­zol, uśmie­chała się do świe­żych wspo­mnień.

– Nie może pani odejść na eme­ry­turę w trak­cie roku szkol­nego!

– Nie zo­sta­wia się uczniów tak na­gle!

– Co z tego, że już dawno osią­gnęła pani wiek eme­ry­talny!

– Jak w ogóle so­bie pani to wy­obraża? Trzy mie­siące przed koń­cem roku szkol­nego? Dy­rek­tor?

– Pro­szę to jesz­cze raz do­brze prze­my­śleć!

– Nie po­zwa­lam i już!

W gło­wie Emmy ni­czym na­grane na pły­cie prze­wi­jały się słowa tych, któ­rzy nie zga­dzali się z jej de­cy­zją. Od dawna miała wszystko prze­my­ślane, zbie­rała się je­dy­nie na od­wagę, zda­jąc so­bie sprawę z za­mie­sza­nia, ja­kie spo­wo­duje. Była jed­nak pewna kom­pe­ten­cji swo­jej za­stęp­czyni, zwłasz­cza że ta była am­bitna i kry­ty­ko­wała wiele de­cy­zji Emmy. Miała znacz­nie no­wo­cze­śniej­sze po­dej­ście do za­rzą­dza­nia szkołą. Te­raz wresz­cie bę­dzie się mo­gła wy­ka­zać, a je­śli się spraw­dzi, pew­nie wy­biorą ją na nową dy­rek­torkę szkoły. Mimo tarć, do ja­kich mię­dzy nimi do­cho­dziło, Wą­sow­ska ży­czyła Jo­an­nie So­bań­skiej jak naj­le­piej. Przede wszyst­kim li­czyło się prze­cież do­bro uczniów, a co tu dużo mó­wić, jej za­stęp­czyni z uczniami i na­uczy­cie­lami miała wspa­niały kon­takt. Tylko z Emmą ni­gdy nie mo­gły się do­trzeć. A szkoda. Być może stra­ciły szansę na przy­jaźń.

– Nie spo­dzie­wa­łam się tego po to­bie – skwi­to­wała So­bań­ska de­cy­zję Emmy, sta­ra­jąc się ukryć trium­fu­jący uśmiech, mimo woli wy­pły­wa­jący na jej twarz.

– Zbyt długo się tu­taj za­sie­dzia­łam, cały mój za­pał do pracy gdzieś się ulot­nił i to jest znak, że czas odejść. Nic na siłę, droga Asiu.

– Ale co za­mie­rzasz ro­bić na eme­ry­tu­rze? Je­steś prze­cież wdową, ni­kogo nie masz. Je­den syn z żoną na An­tark­ty­dzie, drugi wieczny ka­wa­ler, no i ten twój wnuk.

– Coś jest nie tak z moim wnu­kiem? Czy o czymś nie wiem? Po­wie­dzia­łaś to ta­kim to­nem.

– Nie, nie... Tylko on ma za­wsze taki wy­raz twa­rzy...

– Jaki?

– Och, nie­ważne. Po­wiedz w końcu, jak prze­ko­na­łaś wła­dze do swo­jego odej­ścia?

– To nie było trudne. Za­gro­zi­łam, że je­śli się nie zgo­dzą, to po pro­stu nie sta­wię się w pracy i będą mnie mu­sieli zwol­nić dys­cy­pli­nar­nie.

– I co ci na to od­po­wie­dzieli?

– No cóż, chwilę mil­czeli, ale w końcu się zgo­dzili. Zresztą po­wie­dzia­łam im, że do­sko­nale so­bie po­ra­dzisz.

– Bar­dzo ci dzię­kuję, Emmo. Nie ukry­wam, że za­le­żało mi na two­jej re­ko­men­da­cji, wpraw­dzie ust­nej...

– Nie martw się, pi­semną też do­sta­niesz – prze­rwała So­bań­skiej Emma.

Na te wspo­mnie­nia za­śmiała się gło­śno, po czym ro­zej­rzała ner­wowo, czy ktoś jej nie sły­szy. Osoba, z którą dzie­liła tęż­nię, na dźwięk jej śmie­chu szybko za­ło­żyła trzy­mane w dło­niach oku­lary i jakby spło­szona, ze­rwała się i szyb­kim, nie­spo­koj­nym kro­kiem ru­szyła w kie­runku drogi pro­wa­dzą­cej do dworca. Wą­sow­ska po­sta­no­wiła iść za nią, bo w syl­wetce okry­tej czar­nym tren­czem roz­po­znała Annę Polę, woźną w szkole, z któ­rej wła­śnie ode­szła. Nie­któ­rzy bez oku­la­rów są nie do po­zna­nia. Emma czuła się śmiesz­nie, śle­dząc tę ko­bietę, ale skoro już za­częła, to za­mie­rzała skoń­czyć. Z tego, co pa­mię­tała, Ania nie miesz­kała w oko­licy, do któ­rej zmie­rzała, no ale mo­gła prze­cież iść na za­kupy. Było jed­nak coś nie­po­ko­ją­cego i ner­wo­wego w jej ru­chach, więc Emma dziar­sko prze­bie­rała no­gami, po­dą­ża­jąc za nią wzdłuż ru­chli­wej ulicy, pro­wa­dzą­cej do ronda.

Kiedy Ania za­częła się wspi­nać na wia­dukt ko­le­jowy, a po chwili znik­nęła, Wą­sow­ska wpa­dła w pa­nikę i pu­ściła się bie­giem. Spo­śród od­gło­sów sa­mo­cho­dów pró­bo­wała wy­ła­pać dźwięk nad­jeż­dża­ją­cego po­ciągu, ale wszystko zle­wało się w jed­no­stajny miej­ski szum. W końcu do­bie­gła do na­sypu przy wia­duk­cie i pod­pie­ra­jąc się dłońmi, za­częła się na niego wspi­nać, nie zwa­ża­jąc na prze­chod­niów, któ­rzy ją ob­ser­wo­wali. Nie­ważne, że ubrana w spód­nicę mu­siała się po­chy­lić i tym sa­mym wy­sta­wić na wi­dok pu­bliczny dość spory ka­wa­łek ud. Upar­cie wdra­py­wała się co­raz wy­żej. Gdy wresz­cie zna­la­zła się na szczy­cie na­sypu, nie­mal nad jej głową prze­mknął po­ciąg re­la­cji Ryb­nik–Ka­to­wice. Za­trzy­mała się, co spo­wo­do­wało, że za­częła po­woli zsu­wać się w dół. Zdo­łała jed­nak za­przeć się czub­kami bu­tów i dzięki in­ten­syw­nym ru­chom w końcu wgra­mo­liła się na wia­dukt. Prze­szła parę kro­ków, do­kład­nie lu­stru­jąc tory. Były pu­ste. Żad­nego roz­szar­pa­nego ko­łami po­ciągu za­krwa­wio­nego ciała.

– Ania! – za­wo­łała gło­śno.

Ci­sza.

– Ania! – krzyk­nęła jesz­cze raz i doj­rzała w od­dali pod­no­szącą się po­stać ubraną na czarno.

– Ania – ode­tchnęła z ulgą Wą­sow­ska i po­bie­gła w kie­runku ko­biety, która ze zdzi­wio­nym wy­ra­zem twa­rzy szła jej na­prze­ciw.

– Pani dy­rek­tor? Co pani tu­taj robi?

– Co ty chcia­łaś zro­bić? – Emma pła­cząc, de­spe­racko po­trzą­sała ra­mio­nami Ani.

– Ja?

– Chcia­łaś się rzu­cić pod po­ciąg?!

– Nie!

– To dla­czego tu przy­szłaś?

– Chcia­łam, chcia­łam...

– Chcia­łaś się za­bić!

– Nie! Chcia­łam za­głu­szyć sa­mot­ność i spraw­dzić, co się czuje chwilę przed... przed...

– Sa­mo­bój­stwem?

– Tak.

– I co się czuje?

– Ja nie po­czu­łam nic, oprócz tego, że nie po­tra­fię tego zro­bić.

– Do­bry Boże – wes­tchnęła Emma i do­piero te­raz do­tarło do niej, ile wy­siłku kosz­to­wały ją bieg i wspi­naczka na wia­dukt. Nie­mal bez sił usia­dła na ro­sną­cej wzdłuż to­rów tra­wie po­mie­sza­nej z chwa­stami. Ania usia­dła obok niej.

– Prze­pra­szam. Nie wie­dzia­łam, że pani za mną idzie.

– My­śla­łam, że chcesz się rzu­cić pod po­ciąg. Chcia­łam cię po­wstrzy­mać, a naj­gor­sze jest to, że nie zdą­ży­ła­bym.

– Pani dy­rek­tor, ale ja nie chcia­łam tego zro­bić.

– Nie mów do mnie „pani dy­rek­tor”, już nią nie je­stem.

– Pani Emmo...

– Emmo.

– Prze­pra­szam, Emmo.

– Po­wiedz mi, Aniu, dla­czego masz taką smutną twarz?

Anna Pola mil­czała.

– Pra­cu­jesz w szkole od dawna. Ile lat?

– Czter­na­ście lat.

– Czter­na­ście! Wcze­śniej by­łaś uczen­nicą na­szej pod­sta­wówki. Czy ja uczy­łam wa­szą klasę?

– Nie. Za­wsze tego ża­ło­wa­li­śmy, bo wy­da­wała się pani bar­dziej ludzka niż na­sza bio­lożka. „Wy­za­my­kać ze­szyty”. Tak ją prze­zy­wa­li­śmy. Za­wsze dzie­sięć mi­nut przed dzwon­kiem na prze­rwę ka­zała nam to ro­bić i od­py­ty­wała z do­piero co prze­ro­bio­nego ma­te­riału.

– Aniu, wstyd przy­znać, ale ja nic o to­bie nie wiem, oprócz pod­sta­wo­wych da­nych. Dla­czego?

– Bo moje ży­cie to nic cie­ka­wego.

– Po­wie­dzia­łaś, że chcesz za­głu­szyć sa­mot­ność. Je­steś sama?

– Tak.

– Cze­kaj, cze­kaj. Coś so­bie jed­nak przy­po­mi­nam. Ktoś coś mó­wił, co to było? No tak, prze­cież masz brata, opie­ku­jesz się nim.

– Mój brat umarł dwa mie­siące temu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki