Diabeł na wieży - Edgar Allan Poe - darmowy ebook

Diabeł na wieży ebook

Edgar Allan Poe

3,7

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 18

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (46 ocen)
13
13
12
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PrzemoD

Dobrze spędzony czas

Dobre opowiadanie. Warto przeczytać.
00
mikunciek

Z braku laku…

może być
00
MonikaTanska

Nie oderwiesz się od lektury

Genialne tłumaczenie.
00

Popularność




Ed­gar Al­lan Poe

Dia­beł na wie­ży

Dia­beł na wie­ży

Któ­ra go­dzi­na?

Sta­ra za­py­tan­ka

Każ­dy z nas wie mniej wię­cej o tym, że naj­po­wab­niej­szym za­kąt­kiem świa­ta jest – lub by­wał nie­ste­ty – gród ho­len­der­ski Von­de­rvot­te­imit­tiss. Ato­li ze wzglę­du, iż kęs prze­strze­ni, dzie­lą­cy ów gród od wszyst­kich sze­ro­kich trak­tów, przy­pra­wia go w po­ło­że­nie[1] – rzec moż­na – wy­jąt­ko­we, te­dy za­pew­ne garść je­no szczu­pła mo­ich czy­tel­ni­ków gród ów na­wie­dzić zdo­ła­ła. Są­dzę, iż wnik­nię­cie w nie­któ­re szcze­gó­ły one­go przed­mio­tu nie bę­dzie od rze­czy gwo­li wy­na­gro­dze­nia tych, któ­rzy nie by­li moc­ni[2] wspo­mnia­nych od­wie­dzin po­peł­nić. Jest to – do­praw­dy – tym nie­zbęd­niej­sze, że, je­śli za­mie­rzam dać ry­so­pis do­tkli­wych przy­pad­ków, któ­re ostat­ni­mi wła­śnie cza­sy zwa­li­ły się na te­ry­to­rium rze­czo­ne­go gro­du, czy­nię to w na­dziei zwer­bo­wa­nia dla je­go miesz­kań­ców sym­pa­tii po­wszech­nej. Nikt z tych, któ­rzy mię zna­ją, nie zwąt­pi, że do wy­peł­nie­nia po­wzię­te­go na się obo­wiąz­ku przy­ło­żę wszel­kich, na ja­kie mię stać, uzdol­nień, oraz tej bez­stron­no­ści nie­ugię­tej, te­go su­mien­ne­go spraw­dze­nia fak­tów – tych wresz­cie żmud­nych a po­rów­naw­czych ze­sta­wień au­to­ry­te­tów, któ­re wy­mie­nić za­wsze przy­stoi każ­de­mu, kto­kol­wiek ubie­ga się o mia­no dzie­jo­pi­sa.

Po­moc łącz­na nu­mi­zma­tów, rę­ko­pi­sów i na­pi­sów upo­waż­nia mię do twier­dze­nia sta­now­cze­go, że gród Von­de­rvot­te­imit­tiss od cza­su swe­go po­wsta­nia za­cho­wał bez zmia­ny ten sam tryb ist­nie­nia, któ­ry jesz­cze po dziś dzień oglą­dać moż­na. Wszak­że – co się ty­czy ro­ku owe­go po­wsta­nia – przy­kro mi, iż mo­gę je­no roz­wa­żać go z nie­skoń­cze­nie ma­łym błę­dem, błę­dem, do któ­re­go nie­kie­dy ucie­ka­ją się z mu­su ma­te­ma­ty­cy dla no­wych for­muł al­ge­bra­icz­nych. Rok ów, że po­zwo­lę tu so­bie użyć te­go wy­ra­że­nia – ze wzglę­du na swą wy­bit­ną za­mierz­chłość – nie mo­że się za­wrzeć w licz­bie mniej­szej niż ja­ka­kol­wiek, by­le po­chwy­ce­niu do­stęp­na.

W spra­wie ety­mo­lo­gii na­zwy Von­de­rvot­te­imit­ti­su przy­zna­ję się, nie bez bó­lu, do lu­ki. Wśród na­tło­ku zdań, do­ty­czą­cych tej draż­li­wej oko­licz­no­ści, część na­der uczo­nych za­się, część wresz­cie do za dość sprzecz­nych, żad­ne ato­li, we­dług mo­ich po­strze­żeń, nie mo­że ujść za – wy­star­cza­ją­ce.[3] Chy­ba po­my­sło­wi Grog­swig­ga, zbie­ga­ją­ce­mu się z po­my­słem Kro­uta­plent­te­na, na­le­ży od­dać pierw­szeń­stwo z za­strze­że­niem. Po­mysł ów tak się oto przed­sta­wia: Von­de­rvot­te­imit­tiss – Von­der le­ge Don­der – Vot­te­imit­tis, qu­asi und Ble­it­zitz – Ble­it­zitz, ob­so­le­tum pro Blit­zen. Mó­wiąc rze­tel­nie, ety­mo­lo­gię ową w dość znacz­nym stop­niu po­twier­dza­ją te i owe po­szla­ki flu­idu elek­trycz­ne­go, do­tąd jesz­cze wi­dzial­ne na wierz­cho­le wie­ży­cy ra­tu­szo­wej. W każ­dym ra­zie ani mi w gło­wie na­ra­że­nie wła­snej oso­by na śmiesz­ność w spra­wie do ty­la po­waż­nej, to­też upra­szam cie­ka­we­go szcze­gó­łów czy­tel­ni­ka o uda­nie się do Ora­tiun­cu­lae de Re­bus Pra­eter-Ve­te­ris Dun­der­gut­za. Patrz za­rów­no Blu­der­buz­zar­da De de­ri­va­tio­ni­bus, od stro­ni­cy 27 do stro­ni­cy 5010, in fo­lio, wy­da­nie go­tyc­kie, li­te­ry czer­wo­ne i czar­ne, z prze­no­śni­ka­mi i bez nu­me­ra­cji al­fa­be­to­wej – po­rów­naj też we wspo­mnia­nym dzie­le wła­sno­ręcz­ne uwa­gi na mar­gi­ne­sach Stuf­fund­puf­fa z pod­ko­men­ta­rza­mi Grun­tund­guz­zel­la.

Po­mi­mo mgły, spo­wi­ja­ją­cej rok po­wsta­nia Von­de­rvot­te­imit­tis­su oraz ety­mo­lo­gię je­go na­zwy, nie moż­na po­wąt­pie­wać, iż – ja­kom już nad­mie­nił po­wy­żej – by­wał on za­wsze ta­ki, ja­kim go obec­nie oglą­da­my. Naj­star­szy gro­du oby­wa­tel nie pa­mię­ta naj­mniej­szej od­mia­ny w wia­do­mej po­wło­ce tej lub in­nej po­ła­ci swej oj­czy­zny i – za­iste – sam na­wet do­pust my­śli o moż­li­wo­ści ist­nie­nia po­dob­nych za­ku­sów uwa­ża­no by owdzie za po­li­czek. Gród się znaj­do­wał w do­li­nie wzo­ro­wo okrą­głej, któ­rej ob­wód wy­no­sił mniej wię­cej ćwierć mi­li, a któ­rą szczel­nie ota­cza­ły wzgó­rza na­dob­ne, miesz­kań­cy jed­nak ni­g­dy nie zdo­by­li się na od­wa­gę do­tar­cia do ich wierz­choł­ków. Swe za­cho­wa­nie się po­pie­ra­ją do­sko­na­łym ską­d­inąd uza­sad­nie­niem, a mia­no­wi­cie nie­wia­rą w ist­nie­nie cze­go­kol­wiek po tam­tej stro­nie.