Ciemna strona Sary - Danka Braun - ebook + audiobook + książka

Ciemna strona Sary ebook i audiobook

Braun Danka

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W dworku pod Krakowem zostaje zamordowana narzeczona zamożnego prawnika. Podejrzanym jest ogrodnik o kryminalnej przeszłości.  Kiedy o pomoc w rozwikłaniu sprawy zostaje poproszony prywatny detektyw Mirek Filer, na jaw wychodzą kolejne tajemnice. Okazuje się, że niedoszły małżonek miał kochankę, a ta – doskonały motyw do zbrodni. Czy doszło do starcia między kobietami? Kto tak naprawdę jest winny?

Powieść obyczajowa z wątkami kryminalnym w cyklu "Akta Mirka Filera". Jeśli masz ochotę poznać inne książki tej serii sięgnij po "Morderstwo przy drodze krajowej 94" oraz "Gdzie jest Olga?"

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 468

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 46 min

Lektor: Magda Karel

Oceny
4,5 (129 ocen)
75
42
9
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie ♥️♥️♥️. Następna historia pełna emocji.
00
hubert1206

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna ale chyba najmniej kryminalna cześć tej serii
00
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Jolcyk123

Nie oderwiesz się od lektury

Super uwielbiam te serie ;)
00

Popularność




Copyright © 2020 by Grupa Wydawnicza Literatura Inspiruje Sp. z o.o. 
Wszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reserved Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Redakcja:Sylwia Drożdżyk-Reszka
Korekta:Justyna Jakubczyk, Aleksandra Marczuk
Projekt graficzny okładki: Marek Kuźnicki, Studio 1
Zdjęcia na okładce: kobieta – Copyright © by konradbak; pałac – Copyright © by outsiderzone (Stock.chroma.pl)
DTP:Justyna Jakubczyk
ISBN 978-83-66473-12-6
Słupsk/Warszawa 2020
Wydawnictwo Prozamizamowienia@literaturainspiruje.plwww.prozami.plwww.literaturainspiruje.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Anecie i Krzysztofowi

Anetko, witaj w rodzinie Szajowskich

Krzysiu spraw, żeby Twoja Żona była zawsze uśmiechnięta

Ściągawka dla czytelnika

Mirek Filer – prywatny detektyw

Magda Florkowska-Filer – żona Mirka

Dominika Domańska – była żona Mirka

Nela Filer – córka Mirka i Dominiki

Adaś Filer – synek Mirka i Magdy

Małgorzata Filer – matka Mirka

Tadeusz Milewicz – emerytowany policjant, współpracownik Mirka

Igor Trzeciak – ogrodnik, pracownik Mirka

Daniel Rudnicki – prawnik w firmie MedKrak

Marika Rudnicka – matka Daniela

Sara Janicka – narzeczona Daniela

Henryk Janicki – ojciec Sary, prezes firmy MedKrak

Adrian Janicki – stryj Sary, wiceprezes MedKraku

Klaudia Janicka – żona Adriana

Błażej Janicki – brat Sary

Dorota Markiewicz – właścicielka podnośnika koszowego

Krystyna Markiewicz – matka Doroty

Grzesiek Kowalik - były chłopak Sary

Jarek Foryś – biznesmen, właściciel sieci aptek

Juliusz Sobieski – adwokat

Inspektor Zawada – znajomy Tadeusza Milewicza

Waldek Wójcik – komisarz policji, były mąż Magdy

Rozdział 1

Mirek Filer otworzył pilotem bramę i wjechał na teren posesji. Minął tablicę ze stylizowanym napisem „Pensjonat ZŁOTA JESIEŃ” i zatrzymał się na parkingu przed okazałym dwukondygnacyjnym budynkiem o piaskowej elewacji. Wysiadł ze swojej tesli model S, którą pokonywał krótkie odległości. Oprócz elektrycznego samochodu w jego garażu stało również audi, ale częściej korzystał z tesli, bo lubił zainteresowanie, które wzbudzało to auto. Zdarzało się, że nie tylko oglądano je z zaciekawieniem, lecz także zagadywano Mirka, by uzyskać trochę informacji o tym wciąż jeszcze unikatowym elektrycznym pojeździe.

Mirek lubił nowinki technologiczne i różnego typu gadżety. Chociaż ojcostwo i trzydzieści osiem lat w metryce wykorzeniły z niego większość objawów syndromu Piotrusia Pana, wciąż drzemał w nim duży dzieciak – w każdym razie tak twierdziła jego żona, Magda.

Już prawie sześć lat minęło, odkąd się ożenił, ale nadal uważał, że małżeństwo to najlepszy okres w jego życiu. Mimo że długo bał się dorosnąć, nie żałował ani ożenku, ani uwiązania w postaci rodziny. Na wieść, że jest ojcem pięcioletniej dziewczynki i sam musi ją wychowywać, ogarnęło go przerażenie. Strach ma wielkie oczy, i wkrótce się okazało, że całkiem nieźle wywiązał się z tego zadania. A kiedy udało mu się ponownie odzyskać Magdę, zrozumiał, że rodzina to najcenniejszy skarb. W ciągu tych sześciu lat pojawił się w ich życiu syn Adaś, a Nela z upartej pięciolatki przeobraziła się w upartą jedenastolatkę. Magdzie przybyło chwilowo trzydzieści centymetrów w talii i dziesięć kilogramów na wadze, ponieważ była ponownie w ciąży, a jemu kilkanaście siwych włosów na głowie, które systematycznie wyrywał ze swojej wciąż bujnej czarnej czupryny.

Poprawiając lusterko w samochodzie, rzucił okiem na swoje modnie podgolone skronie. Nowa fryzura – dłuższa góra, krótki tył i boki – ujmowała mu lat. Nawet gęsta broda już go nie postarzała, gdy przyciął ją barber. Jego kobiety, jak miał w zwyczaju mówić o żonie, córce, matce i babci, pozwoliły mu nosić zarost pod warunkiem, że będzie regularnie go przycinał. Magda zadbała o to, by systematycznie odwiedzał zakład fryzjerski. Dzięki tym zabiegom oraz dbałości Magdy o jego garderobę Mirek Filer stał się nie tylko bardzo przystojnym, lecz także eleganckim trzydziestoośmiolatkiem, za którym wciąż oglądały się kobiety. Wysoki, ciemnowłosy, o wysportowanej sylwetce, prezentował się jak model na wybiegu. Wcześniej Mirek nigdy się nie przejmował swoim wyglądem, ale Magda i jego matka lubiły się nim pochwalić przed koleżankami.

Filer skierował głowę ku majowemu słońcu i z lubością pozwalał, by promienie dotykały jego twarzy. Uwielbiał maj. Przyroda już się obudziła z zimowego snu i teraz starała się w szybkim tempie nadrobić kilkumiesięczne leniuchowanie. Drzewa strzelały pąkami, trawa zieleniła się soczystym kolorem, a na rabatach ogródków i w balkonowych doniczkach pojawiały się bratki i pelargonie. Magda, nie czekając na zimną Zośkę, również zasadziła w skrzynkach kwiatki. Niestety pensjonat potrzebował ogrodnika, bo dotychczasowy został zwolniony na żądanie matki Filera. Małgorzata pełniła tu obowiązki ochmistrzyni – tak mówiła o sobie do znajomych.

Pomysł otwarcia pensjonatu, albo raczej domu starców, podsunęła Mirkowi Magda, kiedy szukał alternatywy na życie zawodowe. Osierocona we wczesnym dzieciństwie i wychowywana przez dziadków, zawsze czuła sentyment do ludzi starszych. Lubiła przebywać w ich towarzystwie, ufała im i szanowała. Po śmierci dziadka i babci zaczęła się udzielać jako wolontariuszka w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym przy Wielickiej, zwanym potocznie ZOL-em. Odwiedzała regularnie samotnych staruszków, żeby dodać trochę radości ich smutnej egzystencji na finiszu życia. Przez kilka lat jej podopiecznym był dziewięćdziesięcioletni pan Antoni. Między młodą dziewczyną i starcem wywiązała się więź quasi-rodzinna, podobna do relacji wnuczki i dziadka. Antoni, nazywany przez Magdę dziadziem Antonim, pierwszy podsunął dziewczynie myśl o założeniu domu starców. Sam również dołączył się finansowo do tej inwestycji, przeznaczając na ten cel pieniądze ze sprzedaży swojego mieszkania, odzyskanego sądownie z zachłannych rąk siostrzeńca. Magda także sprzedała swoje mieszkanko otrzymane od dziadków i dołożyła się do pieniędzy wyłożonych przez Mirka i Antoniego. Zakupili ponad pięćdziesięcioarową działkę w Szczytnikach, niedaleko Krakowa, a koleżanka Magdy, Lila Radziszewska, zaprojektowała obiekt.

Droga do powstania Pensjonatu Jesień Życia była długa i wyboista. Wybojami okazały się stosy wszelakich dokumentów, zezwoleń, pozwoleń i innych formalności, które Filerowie musieli pokonać, żeby zakład mógł zacząć funkcjonować legalnie. Po trzech latach zmagań, najpierw z urzędnikami, a potem z budowlańcami, ich pensjonat (używanie nazwy „dom starców” było surowo zakazane) doczekał się uroczystej inauguracji.

Początki nie były łatwe, zdarzały się momenty, że Mirek poważnie się zastanawiał, czy nie zamknąć działalności z powodu grążącego im bankructwa. Nie przeszkadzało mu, że sam nie zarabia ani grosza – miał wysokie dochody z dywidend, które dostarczały mu liczne spółki otrzymane w spadku po ojcu. Przez pewien czas łatał dziury finansowe pensjonatu, posiłkując się pieniędzmi z prywatnego konta. Ale świadomość, że zadłuża się kosztem przyszłości swoich dzieci, coraz bardziej mu przeszkadzała. Owszem, chciał zrobić coś dobrego dla innych – według niego najbardziej potrzebującymi byli samotni staruszkowie – ale nie oznaczało to, że ma dla idei pozbawić swoich najbliższych należnego im majątku. Jeden Mirek Filer nie uratuje całego świata! – donkiszoteria raczej była obcą mu filozofią. Mógł pracować ciężko i za darmo, ale nie kosztem swoich dzieci.

Powoli godził się z myślą, że poniósł porażkę. Był zbyt ufny, nie potrafił dopilnować personelu, nie umiał być stanowczy w stosunku do pracowników. W biznesie nie ma miejsca na sentymenty. Jak mówi przysłowie: ten, kto ma miękkie serce, ma twardą dupę, bo wciąż dostaje kopniaki. Już nawet wykonał pierwsze kroki, by zamknąć działalność, gdy nieoczekiwanie z pomocą przyszła mu matka. Akurat przeszła na emeryturę, miała więc dużo wolnego czasu, dlatego postanowiła przyjrzeć się biznesowym poczynaniom syna. Co dziwne, okazało się, że drzemią w niej nieodkryte dotąd zdolności organizatorskie. Najpierw przyjrzała się pracownikom. A gdy się dobrze im przyjrzała... zwolniła wszystkich – poczynając od zaopatrzeniowca, kończąc na kucharkach – ponieważ okradali pensjonat. Drugim ruchem, który zrobiła, było przyjmowanie w szeregi pensjonariuszy bogatych staruszków. Dotychczas wszyscy emeryci mieszkający w Jesieni Życia wywodzili się z najuboższych grup społecznych. Mirek zapewniał im bardzo wysoki standard, niewiele różniący się od zachodnioeuropejskich wzorców. Samodzielne pokoje z łazienką i małym aneksem kuchennym, całodobowa opieka medyczna, kuchnia jak z Wierzynka i różnego typu rozrywki. Niestety przy takim standardzie fundusze, którymi dysponował pensjonat, były niewystarczające. Małgorzata przekonała syna do reorganizacji. Pensjonariuszy zajmujących czternaście pokojów przeniesiono do siedmiu, a w ich miejsce umieszczono tych bardziej zamożnych. Wysoki standard pomieszczeń, elegancka jadalnia i świetlica oraz piękny ogród – częściowo zadrzewiony, z kwiatowymi rabatami, oczkiem wodnym i drewnianymi ławeczkami – stały się magnesem dla bogaczy. Zredukowano również personel medyczny, ograniczając go do minimum. Zatrudniono dwie nowe kucharki i dwie pomoce kuchenne, a rolę zaopatrzeniowca przejęli Małgorzata i Mirek.

Zmiany wprowadzone przez matkę poskutkowały i po pół roku pensjonat zaczął przynosić małe dochody. Mirek, zadowalając się jedynie pensją w wysokości przeciętnej krajowej, resztę pieniędzy przeznaczał na inwestowanie w pensjonat. Wymienił wszystkie telewizory w pokojach na ledowe, bo zużywały mało prądu, a do świetlicy zakupił pianino, ponieważ aż cztery panie umiały na nim grać.

W Złotej Jesieni panowała wręcz rodzinna atmosfera. Mirek, dobierając pensjonariuszy, podczas „rozmowy kwalifikacyjnej” zwracał uwagę na sposób bycia emeryta. Kiedy wyczuwał zgorzkniałość i stetryczałą złośliwość, odmawiał pobytu, tłumacząc się brakiem miejsca. Dzięki takiej selekcji osoby mieszkające w pensjonacie tworzyły grono sympatycznych, zgranych ze sobą staruszków. Wśród dwudziestu jeden osób przeważały kobiety; mężczyzn było zaledwie siedmiu. Niestety rok temu odszedł do krainy wiecznych łowów współwłaściciel pensjonatu, pan Antoni. Marta bardzo przeżyła śmierć staruszka, którego traktowała jak własnego dziadka.

Mirek wszedł do budynku. Podbiegła do niego pomoc kuchenna – krzepka czterdziestolatka, mieszkanka Szczytnik.

– Panie Mirku, przyszedł taki jeden w sprawie pracy – oznajmiła. – Kazałam mu poczekać w ogrodzie. Już go wołam.

Po chwili w drzwiach gabinetu Filera pojawił się wysoki mężczyzna. Musiał być dobrze po pięćdziesiątce, wskazywały na to mocno szpakowate włosy i zmarszczki na twarzy. Ruchy miał zwinne i sprężyste. Był ubrany w dżinsy i kraciastą koszulę. Ogorzała cera podpowiadała, że przebywał często na słońcu. Pierwsze, co zauważył Mirek, to zadbane dłonie, rzadko spotykane u mężczyzn pracujących fizycznie. Paznokcie były czyste i równo obcięte, a skóra dłoni gładka – co Filer stwierdził, podając mu rękę.

Chyba nie nadaje się na ogrodnika – pomyślał Mirek.

– Mirek Filer – przedstawił się.

– Igor Trzeciak. Przeczytałem państwa ogłoszenie o pracę. Czy to nadal aktualne?

– Tak. Poszukujemy ogrodnika i zarazem złotej rączki. Kogoś, kto potrafiłby naprawić drobne usterki. Czy ma pan jakieś doświadczenie w tego typu pracy?

– Tak. Pracowałem w firmie zajmującej się aranżacją ogrodów. Ostatnio zajmuję się dorywczo wycinką drzew i wykonuję prace na wysokości.

– Dlaczego dorywczo?

– Mój pracodawca nie ma tylu zleceń, żeby zatrudnić mnie na cały etat, bo musi płacić kredyt za zwyżkę.

– Zwyżkę? Cóż to takiego? – zapytał Mirek.

– Podnośnik koszowy.

– Aha. A umie pan wykonywać drobne naprawy? Przetkać zlew, naprawić gniazdko elektryczne, wymienić olej w samochodzie?

– Takie rzeczy umiem zrobić.

– Ma pan prawo jazdy? Czasami potrzebujemy kierowcy.

– Taak – odparł z pewnym ociąganiem. – Niestety nie mam samochodu.

– Mamy furgonetkę. Ale umie pan jeździć autem? – dopytywał Mirek.

– Tak. Kiedyś jeździłem.

– Kiedy?

– Dawno. W poprzednim życiu.

Filer podniósł głowę, zdziwiony.

– Nie rozumiem.

Mężczyzna się zawahał.

– Jestem alkoholikiem. Trzeźwym alkoholikiem. Chociaż ostatnio nie piję, ale wciąż nim jestem.

– Od kiedy pan nie pije?

– Nie piję rok, dwa miesiące i cztery dni.

– Hmm, widzę, że ma pan dobrą pamięć – bąknął Mirek.

– My, alkoholicy, pamiętamy takie rzeczy.

– Ile pan nie pił najdłużej?

– Właśnie rok, dwa miesiące i cztery dni.

– A wcześniej jak było?

– Krócej. Pięć miesięcy i trzy dni oraz osiem miesięcy i dziewięć dni.

– Która to pańska próba wyjścia z nałogu?

– Trzecia.

– Skąd pan wie, że teraz się uda?

– Musi się udać. Inaczej umrę. Powiedziano mi to w szpitalu, mam żylaki przełyku, a to pierwszy etap do marskości wątroby. Teraz chodzę na terapię do ośrodka uzależnień na Wielickiej w Krakowie.

– Gdzie pan mieszka?

Mężczyzna znowu się zawahał.

– Na razie w altance na działce.

– Nie ma pan stałego miejsca zamieszkania?

– Nie.

– To gdzie pan mieszkał zimą? Też na działkach?

– Różnie. Kiedy przestałem pić, jakiś czas wynajmowałem pokój, ale... gospodyni dała mi wypowiedzenie. – Mężczyzna spuścił wzrok.

– Dlaczego?

– Jeśli pan podejrzewa, że ją okradłem, to jest pan w błędzie. – Trzeciak zmienił ton na bardziej hardy. Podniósł się z krzesła. – Widzę, że pracy tu raczej nie znajdę.

– Proszę usiąść, nie powiedziałem, że pana nie zatrudnię, ale chciałbym się czegoś o panu dowiedzieć. Mieszka tu wielu staruszków.

– To właśnie główny powód, dla którego chciałbym tu pracować.

– Niby dlaczego?

– Bo... – mężczyzna znowu się zawahał. – Bo moja matka umarła w domu starców. Nie byłem nawet na jej pogrzebie... – Głos mu się załamał. – A na pogrzeb ojca poszedłem pijany.

Filer w milczeniu obserwował twarz Trzeciaka.

– Od kiedy pańska matka nie żyje?

– Od roku, dwóch miesięcy i siedmiu dni.

Znowu cisza.

– Nie ma pan rodziny?

– Byłem jedynakiem. – Zagryzł dolną wargę. – Miałem kiedyś żonę i dwoje dzieci.

– Nie żyją?

– Ależ skąd – zaprzeczył gwałtownie. – Oczywiście, że żyją. Tylko ja dla nich umarłem... Nie chcą mnie znać.

Mirek, wystukując jakiś niezidentyfikowany rytm na blacie biurka, obserwował mężczyznę.

– Czy był pan kiedyś karany?

– Tak.

– Za co?

– Za pobicie człowieka i za niepłacenie alimentów. – Znowu wahanie. – I za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym.

– Zabił pan człowieka?

– Tak. Wtargnął na jezdnię. Był pijany... tak jak ja.

– A za kradzież, napad albo rozbój był pan karany?

– Nie.

– Ile pan przesiedział łącznie w więzieniu?

– Osiem lat.

– Kiedy pan wyszedł?

– Dziesięć lat temu.

Mirek, nie odrywając wzroku od twarzy mężczyzny, pocierał brodę w zamyśleniu.

– Dobrze. Zatrudnię pana na okres próbny. Ale przedstawię kilka warunków, do których musi się pan dostosować. Przede wszystkim wymagamy szacunku względem naszych pensjonariuszy. Nie wolno im ubliżać, drwić z nich ani się z nich śmiać. Przede wszystkim właśnie za to wyleciał ostatni ogrodnik. Drugi warunek: zero alkoholu w pracy. Trzeci: proszę wykonywać polecenia mojej matki, która jest moją zastępczynią. To najważniejsza tutaj persona. Ważniejsza ode mnie. – Po raz pierwszy się uśmiechnął. – Dobrze by było, gdyby pan sobie przypomniał jazdę samochodem. Mama ponownie zaczęła jeździć autem, ale wciąż boi się dłuższych tras i czuje się niepewnie za kierownicą. – Uruchomił komputer, by się zalogować. – Zaraz podpiszemy umowę. Hmm, tylko jaki mam podać adres zamieszkania? W jaki sposób poprzedni pracodawcy rozwiązywali ten problem?

– Nie podpisywali ze mną umowy.

– Ja podpiszę. Zapytam księgowego, jak to obejść.

– Aha, mam jedno pytanie. Czy mógłbym mieć ruchomy dzień pracy? Oczywiście przepracuję regulaminowe osiem godzin albo je odrobię w innym dniu. Czasami potrzebują mnie do pracy na zwyżce, to znaczy podnośniku dźwigowym. – Podrapał się nerwowo po czole. – Wie pan, zależy mi na pieniądzach.

– Jeśli zależy panu na pieniądzach, to dlaczego nie zainteresował się pan kwotą swojego wynagrodzenia?

– Wiem, że da mi pan tyle, ile będzie mógł. Chciałbym tu pracować, nieważne za ile.

Mirek na chwilę zawiesił na nim wzrok.

– Dobrze, panie Igorze, może pan przychodzić do pracy, kiedy panu pasuje, ale pod warunkiem, że będziemy mieli pierwszeństwo. Czasami może się zdarzyć, że będzie pan nam niezbędny.

– Dobrze. Mogę również przychodzić w sobotę i niedzielę, gdy zajdzie taka potrzeba. – Znowu się podrapał, tym razem po policzku. – To może na początek naprawię fontannę w ogrodzie? Nie działa dobrze.

– Okej. Czy pan z zawodu jest hydraulikiem?

– Nie. Inżynierem robotyki. Jakiś czas wykładałem na AGH.

Po wyjściu Igora Trzeciaka do gabinetu wpadła Małgorzata Filer.

– Czyś ty oszalał, Mirek?! Zatrudniać kryminalistę?! Co ci odbiło?!

– Mamo, nie przesadzaj. Hmm, z tego, co pamiętam, masz sentyment do kryminalistów, przecież przez jakiś czas odwiedzałaś regularnie zakład karny – mruknął złośliwie, ale zaraz dodał polubownie: – Trzeba dać człowiekowi szansę. Na razie podpiszę z nim umowę na czas określony, na trzy miesiące. Jeśli się nie sprawdzi, nie przedłużę jej.

– Jesteś, synu, łatwowierny i zbyt ufny. Obyś tego nie żałował.

– Na szczęście mam ciebie, mamo. Ty znasz się na ludziach dużo lepiej ode mnie – powiedział z małym przekąsem.

– A żebyś wiedział – zaperzyła się Małgorzata. – To, że nie poznałam się na niektórych, wcale nie oznacza, że znowu popełnię ten sam błąd. Nie chcę krakać, ale czuję w kościach, że będziemy mieli przez tego człowieka niejeden problem.

Nawet nie przypuszczali, jak szybko ziszczą się jej słowa.

Rozdział 2

Mirek skręcił w Imielną i jak zwykle zaklął w duchu na dziurawą drogę. Jak na razie jedynym mankamentem nowego domu był dojazd do niego. Filer mieszkał tu wraz z rodziną od dwóch lat i generalnie był zadowolony ze zmiany zamieszkania, ale dziury w jezdni wciąż mu przypominały, że w życiu nie można mieć wszystkiego. Ale i tak lepiej mieszkać przy Imielnej niż przy równoległej do niej Bieżanowskiej. Tutaj było cicho i bezpiecznie dla dzieci. Miał dużo szczęścia, że udało mu się kupić w Krakowie taką piękną parcelę. Pięćdziesiąt zadrzewionych arów w dobrym punkcie miasta i blisko domu babci i mamy. Chociaż działka była bardzo droga, to warta tych wszystkich kłopotów związanych z jej zakupem. Sprawy spadkowe właścicieli ciągnęły się od lat, ale dobra cena, jaką zaoferował spadkobiercom, szybko pogodziła zwaśnione strony. Stary dom, który stał na parceli, nadający się raczej do zburzenia niż zamieszkania, pomógł Filerom w szybszym załatwieniu formalności związanych z budową. Remont to co innego niż budowanie od podstaw. Rozbudowano dom wszerz, wzdłuż i wzwyż, dlatego obecny budynek w niczym nie przypominał stanu poprzedniego. Lila Radziszewska, koleżanka Magdy, zaprojektowała tę ruinę w taki sposób, że powstała piękna i wygodna rezydencja z dużym ogrodem – idealna enklawa dla młodej rodziny. Każdy, kto tu przychodził, podziwiał aranżację i domu, i otoczenia. Mieszkali tu jak w parku, otoczeni bujną roślinnością. Dzięki dużym drzewom owocowym, które przeważały na działce, miało się wrażenie, że to wiejski dworek. Bezpretensjonalność ogrodu i swojski klimat sadu stwarzały niepowtarzalne miejsce, bardzo odmienne od nowobogackich posiadłości finansowych krezusów; tam roślinność była wypielęgnowana dużymi pieniędzmi, każde źdźbło trawy stało na baczność, a wszystko raziło sztucznością i blichtrem. Ogród Filerów był inny. Piękny w swej prostocie, a zarazem wygodny dla domowników. Mirek był bardziej dumny z niego niż z domu.

Ledwo zaparkował, a już pojawiła się przy nim jedenastoletnia Nela. Zaraz za nią przydreptał jej cień – pięcioletni Adaś. Chłopczyk rzucił się w stronę ojca, podczas gdy córka stanęła w groźnej postawie i z marsem na twarzy. Nela była śliczną dziewczynką, chociaż wkraczała w wiek najmniej lubiany przez płeć nadobną: z wolna przestawała być już dzieckiem, a nie była jeszcze kobietą. Jej długie nogi i chudość sylwetki nasuwały skojarzenie z młodym źrebakiem, który dopiero co się narodził. Chociaż nie miała jeszcze kobiecych kształtów, proporcjonalna budowa ciała, śliczna buzia i gęste blond włosy sięgające za ramiona zapowiadały, że wyrośnie kiedyś na prawdziwą piękność.

Adaś był małą kopią Mirka, uszlachetnioną subtelnymi rysami matki. Oczy miał ciemne jak Mirek i tak jak on trochę kędzierzawe bujne włosy, podobnie przycięte jak u ojca. Brakowało mu jedynie Mirkowej brody.

– Tatusiu, powiedz JEJ, że nie założę na siebie tego łacha, tak jak zmusiła mnie do tego rok temu – wycedziła gniewnie Nela. – Ja nie chcę zakładać alby, ja chcę sukienkę z tiulu! Chcę koronkowe rękawiczki za łokieć i do tego torebkę. I ładne buciki. Tak jak Andżelika.

Mirek zaklął w duchu. Cholera, rok temu z wielkim trudem przeżył komunię córki, do której przystąpiła z rocznym opóźnieniem z powodu ostrego zapalenia płuc. Choroba wymagała hospitalizacji, przez co córka nie mogła świętować uroczystości razem ze swoimi rówieśnikami. A teraz znowu muszą przez to wszystko przechodzić. Kto to widział obchodzić rocznicę pierwszej komunii, jakby była to uroczystość rangi państwowej?

– JEJ? Kto to jest ONA? – zapytał, marszcząc brwi.

– Powiedz cioci Magdzie, że nie założę alby. Wyrosłam z niej. Prędzej umrę, niż włożę to okropieństwo.

– Nelu, od spraw rodzinnej garderoby jest ciocia Magda. Przecież wiesz, że nie znam się na ubraniach.

– Wszystkie dziewczyny będą miały sukienki! Tak się umówiłyśmy. Zastrajkowałyśmy i zrobiłyśmy bojkot alb. Nie mogę przyjść do kościoła w albie, jeśli sama zaproponowałam nasz bojkot. Byłabym łamistrajkiem, a to najpodlejsza rzecz, jaką można zrobić współtowarzyszom.

– O Boże, wychowuję młodą komunistkę. Czy ty nie powinnaś czytać bajek, zamiast książek o łamistrajkach? – mruknął. – Skąd w ogóle znasz takie określenie?

– Nie jestem dzieckiem, mam jedenaście lat. W moim wieku Jadwiga Andegaweńska została królem Polski.

– Hmm, myślałem, że królową.

– Najpierw była królem, królową została, gdy poślubiła Jagiełłę.

Konikiem Neli była ostatnio historia, dlatego Mirek wolał nie wchodzić z córką w dyskusję, żeby się nie skompromitować, i szybko zmienił temat.

– Jak ci poszło na klasówce z matematyki? Dobrze napisałaś?

– Na szczęście nasza pani złamała sobie nogę i nie było klasówki. Do końca roku będziemy mieć zastępstwo. Tatusiu, nie zagaduj. Musisz porozmawiać z ciocią. Jesteś przecież mężczyzną! To ty powinieneś decydować o wszystkim w domu.

– Niestety dzisiejsze kobiety są dużo silniejsze od mężczyzn. To my, mężczyźni, staliśmy się słabą płcią – westchnął.

– Cóż, moc idzie z gniazdka, a nie z wtyczki.

Mirek spojrzał krzywo na dziewczynkę.

– Co to ma znaczyć? Gdzie to usłyszałaś?

– Nie usłyszałam, tylko przeczytałam na fejsie.

– Chyba powinienem dać ci szlaban na Facebooka! Hmm, muszę popytać mądrzejsze głowy.

– Tatusiu, w jakim ty świecie żyjesz. Dziś wszyscy są na fejsie.

– Musisz mnie zaprosić ponownie do znajomych, żebym widział, co tam wypisujesz. I nie pozwalam ci wyrzucać mnie ze znajomych, tak jak to zrobiłaś ostatnio.

– Wyrzuciłam cię, bo zacząłeś głupio komentować moje posty.

– Boże, stworzyłem potwora. Moja córka wyrzuca ojca ze swego życia – westchnął dramatycznie.

– Zaproszę cię ponownie, ale obiecaj mi, że nie będziesz tam nic pisał.

– Ja też chcę być na fejsie – wtrącił Adaś. – Umiem już pisać, znam już wszystkie literki.

– Umiesz napisać mama, tata, Adaś i Nela – zauważyła siostra. – To za mało. Zapiszesz się, gdy będziesz chodził do szkoły. Na razie jesteś za mały.

– Wcale nie jestem mały! – Mówiąc to, wspiął się na palcach. – Jestem prawie jak ty.

– Prawie. Brakuje ci jedynie pół metra – mruknęła.

W tym momencie z domu wyszła Magda. Żona Mirka tym razem niezbyt dobrze znosiła ciążę. Miała opuchnięte nogi i twarz. Ale wciąż było widać urodę, która tylko na chwilę zmatowiała, by w odpowiednim czasie znowu wybuchnąć fajerwerkiem. Długie brązowe włosy spięte spinką, długie nogi, kiedyś bardzo kształtne (a teraz opuchnięte), i twarz o regularnych rysach (a obecnie trochę nabrzmiała) zdradzały, że za trzy miesiące znowu będzie pięknością. Ciąża nie zmieniła jedynie oczu, nadal były intensywnie zielone, błyszczące inteligencją i energią. Wesołe chochliki w jej spojrzeniu mówiły dobitnie, że kobieta lubi się dużo śmiać i ma poczucie humoru.

– Mamusiu, ja chcę być taki duży jak Nela – oznajmił Adaś.

– Hmm, tylko taki duży? Nie daj Boże. Będziesz dużo wyższy, nawet wyższy od tatusia. Będziesz miał metr dziewięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu.

– Skąd wiesz, mamusiu?

– Zmierzyłam cię dokładnie, kiedy miałeś dwadzieścia sześć miesięcy. Podobno wtedy chłopiec osiąga połowę swojego dorosłego wzrostu.

– Szkoda, że ja nie wiem, ile będę miała wzrostu – stwierdziła Nela. – Gdyby moja mama żyła, to na pewno by wiedziała. I kupiłaby mi na komunię ładną sukienkę, a nie wstrętną albę.

– Niestety, to ja zastępuję ci mamę. Kiedy poślubiałam twojego tatę, obiecałam jemu i sobie, że będę traktować cię jak własną córkę, a własną córkę ubrałabym w albę. Dość dyskusji na ten temat.

– Tatusiu, to niesprawiedliwe. Inne dziewczyny będą miały sukienki. Mama Andżeliki jest najlepszą mamą na świecie, bo kupiła jej już rok temu sukienkę, a nie albę. Gdyby moja mamusia żyła, też by mi ją kupiła.

– Spieszmy się kochać nasze dzieci... Tak szybko zaczynają pyskować – mruknął Mirek. – À propos Andżeliki. Jej nie pomogła ani sukienka księżniczki, ani lincoln, którego wynajął jej ojciec, i tak była najbrzydszą dziewczynką w kościele – wtrącił Mirek. – A ty, pomimo alby, byłaś najpiękniejszą „komunistką”.

– Miro, nie mów tak o Andżelice – upomniała męża Magda. – Ona wcale nie jest brzydka, tylko ma trochę nadwagi. To, że jej rodzice przyłączają się do całej tej „komunijnej żenady” i robią cyrk z kościelnej uroczystości, nie jest powodem, żebyś ubliżał dziecku.

– No to nie jest brzydka, tylko głupia. A jej rodzice jeszcze głupsi – mruknął.

Magda rzuciła mężowi ostrzegawcze spojrzenie. Mirek się zreflektował.

– Nelu, nic nie słyszałaś – mruknął.

– Nie martw się tatusiu, nie powtórzę mamie Andżeliki, co o nich mówisz... jeśli kupisz mi sukienkę – powiedziała Nela. – Oni wcale nie są głupi, tylko ją bardzo kochają.

– Tak ją kochają, że pozwalają jej całymi dniami plątać się samej po mieście. Widziałem, jak stała przed Galerią Krakowską z jakimiś wyrostkiem i paliła papierosy. Matka przesiaduje non stop w kawiarni lub na siłowni, ojciec rozbija się autami z siksami, a ona puszczona samopas. Wcale się nie dziwię, że musiała powtarzać klasę.

– Mirek – Magda przerwała mu, groźnie marszcząc brwi.

Filer zamilkł. Rzeczywiście nie powinien mówić takich rzeczy przy córce. Głośno odchrząknął i zrobił skruszoną minę.

– Magdalenko, co dzisiaj jemy na obiad?

– Lazanię. Chodźmy wreszcie do stołu.

Rozdział 3

Daniel Rudnicki puścił wodę z kranu, by umyć ręce. Przejrzał się w lustrze i poprawił włosy. Te cholerne zakola, czyżby zaczęły się znowu powiększać? – mruknął w duchu. Nie, chyba mu się tylko zdawało. Był obciążony genetycznie. Dziadek był łysy jak kolano, ale ojciec pomimo wysokiego czoła i sporych zakoli miał trochę włosów na głowie. Szkoda, że w tym aspekcie nie przeważyły geny mamy. W jej rodzinie wszyscy mieli bujne włosy. Nie powinien narzekać, Matka Natura dość hojnie go obdarzyła innymi zaletami. Metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, zgrabna sylwetka bez tendencji do brzucha i miła twarz powodowały, że dziewczyny zwracały na niego uwagę nawet wtedy, gdy jeszcze nie zdążył się odezwać. A gdy się już odezwał, rzadko która odtrąciła jego awanse. Był elokwentny, inteligentny i błyskotliwy, co bardzo pomagało mu w jego zawodzie. Właśnie te atrybuty są niezbędne, gdy się ma zamiar być dobrym prawnikiem. Biegła znajomość kilku języków podnosiła jego atrakcyjność jako specjalisty od spraw gospodarczych. Studia na niemieckich i szwajcarskich uczelniach w ramach programu wymiany studenckiej Erasmus otworzyły mu drzwi do najlepszych kancelarii prawniczych w kraju, jeszcze przed aplikacją adwokacką. Gdyby nie śmierć ojca, na pewno zostałby na stałe w Warszawie. Kancelaria, w której pracował, wiązała z nim duże plany, o czym świadczyło przysłanie na pogrzeb taty delegacji z pięknym wieńcem. Daniel ze względu na mamę wybrał jednak Kraków. Pozwolił, by „łowczyni głów” złowiła go do firmy farmaceutycznej MedKrak, gdzie został kierownikiem działu prawnego. Szefowie szybko się na nim poznali i docenili jego umiejętności wysoką gażą. Na początek dostał wynagrodzenie wyższe nawet od tego, jakie miał w Warszawie, a przecież zarobki warszawskie są dużo wyższe niż w Krakowie. Teraz, po trzech latach pracy, stał się pierwszą figurą tuż po zarządzie, w skład którego wchodzili czterej właściciele firmy. Już niebawem, jako przyszły zięć prezesa, on również miał stać się wspólnikiem.

Przerwał rozmyślania, bo otworzyły się drzwi kabiny i wyszedł z nich Adrian Janicki, wiceprezes MedKraka, a zarazem młodszy brat jego przyszłego teścia, Henryka Janickiego.

– Panie Danielu, czy przetłumaczył pan już ten list z Tel Awiwu, który panu dałem? – zapytał Janicki, zanurzając ręce w strumieniu wody tryskającym z kranu.

– Tak, zaraz prześlę przez sekretarkę.

– Dziękuję. Może uda nam się zdobyć dobrego kontrahenta. – Wysuszył ręce ręcznikiem papierowym, a nie suszarką.

Daniel z zazdrością patrzył na włosy Janickiego. Czarne, bez śladu siwizny i łysiny. Chociaż mężczyzna skończył już czterdzieści trzy lata, wciąż wyglądał jak amant z latynoskich tasiemców. Kochały się w nim platonicznie wszystkie singielki w firmie, dopóki nie zjawił się Daniel. Wtedy przerzuciły się na Rudnickiego, bo w przeciwieństwie do pięknego szefa nie miał obrączki na palcu. Odkąd jednak Daniel związał się z Sarą, znowu śniły o Adrianie. Ale Janicki, tak jak i Daniel, nie był głupi, nie miał zamiaru niepotrzebnie pakować się w kłopoty – przecież tyle ładnych kobiet jest na świecie, po co szukać ich w MedKraku. Daniel o Sarze również nie myślał w kategorii dziewczyny do wzięcia, to ona go poderwała. Ale nie od razu zwróciła na niego uwagę. Chociaż często przychodziła do siedziby firmy, nie zainteresowała się młodym prawnikiem. Zauważyła Daniela dopiero, gdy zerwała z Grześkiem Kowalikiem. Teraz, po roku znajomości, Sara temu zaprzeczała. Podobno zawsze jej się podobał, ale miała mocno wpojoną zasadę wierności.

– W takim razie, panie Danielu, do zobaczenia wieczorem w domu brata – powiedział Janicki, przesyłając mu służbowy uśmiech.

– Do wieczora.

Daniel również wyszedł z łazienki i skierował się do swojego gabinetu. Wręczył sekretarce przetłumaczony list i usiadł za biurkiem. Wieczorem miały odbyć się oficjalne zaręczyny jego z Sarą. Spojrzał na zdjęcie stojące na biurku. Miał wielkie szczęście, że trafił na taką wspaniałą dziewczynę. Najwyższy czas się ustatkować, ileż można żyć w kawalerskim stanie. Prawdę powiedziawszy, to Sara nalegała, żeby się zaręczyli – on wolał status quo. Spędzać weekendy z dziewczyną w swoim mieszkaniu, natomiast pozostałe dni tygodnia w pracy, a wieczory w domu rodzinnym z mamą. Chociaż matka już się trochę pozbierała po śmierci męża, nie chciał zostawiać jej samej w domu, gdzie obok za ścianą mieszkał taki psychol jak jej szwagier Darek. Póki ojciec Daniela żył, braciom, mimo że nie utrzymywali kontaktów towarzyskich ze względu na skłócone żony, nie przeszkadzało prowadzenie wspólnych interesów. Ich hurtownia bardzo dobrze prosperowała. Niestety po śmierci brata Darek pokazał prawdziwe podłe oblicze – a jego żona jeszcze bardziej paskudne. Sprawy sądowe o podział działki i udziałów w firmie skłóciły obie rodziny. Testament babki, która umarła miesiąc po śmierci starszego syna, podziałał jak dynamit i doszczętnie zniszczył wszystkie więzy rodzinne. Chociaż przez dwadzieścia lat stryj i jego żona sączyli truciznę do głowy babki, powodując, że kobieta opowiedziała się za młodszym synem, to w końcu otrzeźwiała, zaskakując wszystkich swoją decyzją. A najbardziej Daniela, ponieważ zapisała mu dworek w Brzeziu. JEMU, a nie Darkowi.

Do pokoju wdarł się głośny stukot damskich szpilek, a po chwili ich właścicielka otworzyła drzwi. Sara Janicka była piękną brunetką o pięknych czarnych oczach i jeszcze piękniejszej figurze. Roztaczała wokół siebie zapach luksusowych perfum i aurę władczej niedostępności. Ale to było jedynie pierwsze wrażenie, bo gdy tylko się uśmiechnęła, biel jej zębów i dołeczki w policzkach przeganiały w lot dystyngowaną rezerwę, robiąc z Sary uroczą dziewczynę z sąsiedztwa. Podeszła do Daniela i pocałowała go w policzek.

– Dan, wpadłam po ciebie, bo wiem, że masz auto u mechanika – powiedziała.

– Niepotrzebnie się fatygowałaś, wziąłbym taksówkę.

– Wolę być przy tobie. Jeszcze mógłbyś zmienić zdanie i ulotnić się przed naszymi zaręczynami, a w lodówce czeka wspaniały tort i chłodzi się szampan. – Wygięła w uśmiechu usta.

– Nie ma obawy. Jakbym mógł zrezygnować z takiego wspaniałego prezentu, który dostałem od życia w postaci ciebie. I tak pysznego tortu. Oprócz tego pierścionek jest robiony na miarę i miałbym problemy z jego sprzedażą. No i mama nie wpuściłaby mnie do domu, bo od dawna czeka z niecierpliwością na wnuki – odrzekł, próbując ją pocałować.

– Uważaj, bo rozmażesz mi makijaż. – Sara wyrwała mu się z objęć. – Chodźmy już. Musisz się przebrać. Gdzie masz nowy garnitur, w swoim mieszkaniu czy w domu mamy?

– W mieszkaniu.

– Odniosłam wrażenie, że nie lubisz moich spotkań z twoją mamą.

– Gadasz głupstwa.

– To dlaczego widziałam ją tylko raz?

– Mama nie ma czasu. W tygodniu musi przyjmować pacjentów, a weekendy wolę spędzać tylko z tobą. – Uśmiechnął się. – Jedźmy do mnie. Muszę wziąć prysznic... i trochę rozmazać ci makijaż.

– Prysznic owszem, ale nie to drugie. Pozwolę ci na to dopiero wtedy, gdy już zostanę twoją oficjalną narzeczoną.

Rozdział 4

Daniel siedział w milczeniu obok matki, przysłuchując się rozmowie. Ceremonia wręczania pierścionka i przemowy z tym związane całkiem go wyczerpały. Od początku był temu przeciwny, ale Sara uparła się na tę szopkę. Według niego wystarczyłaby skromna uroczystość i wzajemne zapoznanie się rodzin. Akurat jego rodzina była niewielka, był jedynakiem, miał tylko mamę, ojciec nie żył. Bracia matki mieszkali za granicą, a stryja nie zaliczał już do krewnych. Natomiast od strony Sary było kilka osób: jej ojciec i stryjostwo z dziećmi oraz wspólnicy z żonami. Nie mogąc doczekać się Błażeja, młodszego o rok brata Sary, rozpoczęli uroczystość bez niego.

Daniel obserwował zebranych przy stole. Ojciec Sary, Henryk Janicki, był czerstwym sześćdziesięciolatkiem o bujnej siwej czuprynie i rumianej twarzy, świadczącej o problemach krążeniowych. Starszy o siedemnaście lat od Adriana, bardziej wyglądał na jego ojca niż brata. Byli ze sobą bardzo zżyci, de facto to Henryk wychowywał swojego brata, bo rodzice zginęli, gdy Adrian miał zaledwie piętnaście lat. Daniel się dziwił, że Sara wciąż nazywała swojego młodego stryja wujkiem. Trochę to raziło, bo chociaż był od niej starszy kilkanaście lat, wciąż wyglądał młodo. Młodą miał również żonę, Klaudię, notabene szkolną koleżankę Sary. Młodość jednak była jej jedynym wizualnym atutem. Daniel zawsze się dziwił, że taki przystojniak jak młodszy Janicki poślubił tak mało atrakcyjną dziewczynę. Ale Klaudia miała inne zalety: była niezwykle sympatyczną osobą. Wrażliwa, empatyczna, zawsze uśmiechnięta, miła dla każdego i bardzo kochająca swoją rodzinę. Daniel wyjątkowo ją lubił, dużo bardziej niż jej męża. Dwie ciąże pozostawiły po sobie na jej ciele kilka dodatkowych kilogramów, których prawdopodobnie już przed ślubem było za dużo. Włosy rudawe, blada piegowata cera i pospolite rysy twarzy nie tworzyły z niej piękności, ale gdy się uśmiechnęła i odezwała swoim ciepłym głosem, robiła się prawie ładna. Prawdopodobnie to właśnie jej pozytywna osobowość i inteligencja były powodem, dla którego mężczyzna taki jak Adrian się z nią ożenił. Sprawiali wrażenie dobranej pary, chociaż Daniel był święcie przekonany, że żona nie jest jedyną kobietą w życiu młodszego Janickiego.

– Wypijmy za pomyślność „nowej pary” – powiedział Adrian, wstając z krzesła.

– Wujku, jeszcze nie jesteśmy małżeństwem – zauważyła Sara. – Takie toasty pije się na weselu.

– Dlatego powiedziałem „nowej pary”, a nie „pary młodej”.

– No to za nową parę. Za Sarę i Daniela – dołączył się do toastu Henryk, posyłając uśmiech Marice Rudnickiej. – I za jego piękną mamę. Pani doktor, pani zdrowie.

Daniel zauważył, że jego mama zrobiła duże wrażenie na ojcu Sary. Janicki był wdowcem od prawie dwudziestu lat, ale po śmierci żony zmarłej na raka nie ożenił się powtórnie. Całe życie i swój czas poświęcił osieroconym dzieciom i firmie, albo raczej firmom, bo oprócz MedKraka był również właścicielem, razem z Adrianem, sieci aptek Szałwia. Szałwia dość nieźle konkurowała z takimi kolosami farmaceutycznymi jak Słoneczna, ZiKo czy Panaceum Jarka Forysia.

Rudnicka uśmiechnęła się do mężczyzny.

– Proszę mnie tak nie tytułować, panie Henryku, przecież już wkrótce będziemy rodziną. Mam na imię Marika.

– W takim razie musimy przepić brudzia – odparł Henryk, krzyżując przedramię z Rudnicką. – Henryk jestem.

Nikt inny nie wyszedł z propozycją kolejnego bruderszaftu. Adrian zagadał do swojego pięcioletniego syna i czteroletniej córki, nie chcąc spoufaleń z Rudnickimi. Danielowi było to obojętne, a nawet na rękę. Nie miał zamiaru zwracać się do młodszego Janickiego „wujku”, tak jak robili to Sara i Błażej, ani per ty. Dystans bardzo mu odpowiadał. Z żoną Adriana od początku byli po imieniu.

– Danielu, bardzo się cieszę, że będę miał drugiego syna – powiedział Henryk. – Mam nadzieję, że wspólnie z Sarą dobrze poprowadzicie Szałwię, kiedy przejdę na emeryturę.

– Kto tu mówi o emeryturze – oburzył się Adrian. – Mowy nie ma. Bez ciebie Szałwia od razu by padła. Foryś tylko na to czeka.

W tym momencie w drzwiach salonu pojawił się młody mężczyzna. Jego przekrwione oczy i wymęczona twarz wskazywały na spożycie sporej ilości alkoholu.

– Dobry wieczór wszystkim – powiedział. – Mam nadzieję, że zaręczynowa szopka już się skończyła.

Henryk i Sara gniewnie zmarszczyli brwi.

– Mariko, poznaj mojego syna, Błażeja – powiedział Henryk. – Niestety zdarza się, że nie zawsze nam, rodzicom, udaje się dobrze wychować dzieci.

– Daniel, to twoja mama? Gdybym nie wiedział, że jesteś jedynakiem, pomyślałbym, że to twoja siostra – wybełkotał przybysz. – Błażej jestem. Czarna owca rodziny Janickich. Cytując nieodżałowanego króla malinowego chruśniaka Bolesława Leśmiana: Mówię, co mówię. Myślę, co myślę – powiedział, wyciągając dłoń do Rudnickiej. – Cześć wujku, cześć ciociu – zwrócił się do młodszych Janickich. Bardzo lubił przekomarzać się z Klaudią, nazywając ją ciocią.

Kobieta, jedynie o rok starsza, nie robiła z tego problemów.

– Cześć, bratanku mojego męża – odparła, uśmiechając się pogodnie. – Błażej uwielbia pozować na złego chłopczyka i szokować ludzi. Proszę nie zwracać na to uwagi. To naprawdę fajny chłopak. – Przesłała uśmiech Rudnickiej.

Innego zdania niż bratowa był Henryk.

– Błażej, idź do siebie i oporządź się jakoś – powiedział chłodno. – O twoim zachowaniu porozmawiamy później.

– Rozkaz, panie generale – zasalutował mężczyzna.

– Przestań się wygłupiać, pacanie – wycedziła Sara. – Wynoś się stąd.

– Siostrzyczko, pamiętaj, że warto być miłym dla rodzeństwa, możesz kiedyś potrzebować nerki. – Uśmiechnął się krzywo. – Widzę, że siostrunia nie chce, żebym był na jej zaręczynach. Wiedziałem o tym od początku i dlatego przyszedłem później. Okej, znikam, nie będę psuł tej pięknej uroczystości – powiedział drwiąco i się wycofał.

Wyglądem przypominał trochę swoją siostrę – tylko włosy miał inne, jasne, przez które sprawiał wrażenie dużo młodszego od Sary.

Kiedy chłopak zniknął z pola widzenia, Sara się podniosła z krzesła.

– Teraz pora na oglądanie prezentów. Dan, zobacz, ile paczek przyniósł kurier.

– Chyba za wcześnie na prezenty. Wręcza się je po ślubie, a nie przed ślubem. – Daniel wzruszył ramionami.

– Ale niektórzy ludzie przysłali nam je już teraz – odparła. – O, ten jest od moich dziewczyn z apteki.

Sara prowadziła jedną z rodzinnych aptek, żeby dobrze poznać specyfikę pracy farmaceuty. I spisywała się w tym na szóstkę. To ją i jej męża Henryk widział jako swoich następców.

Rozcięła złotą wstążkę i rozerwała papier.

– Robot kuchenny – powiedziała. – Czyż to nie urocze? Będę piekła ci ciasta, kochanie.

Otworzyła następną paczkę.

– Sztućce. To od kierowniczki apteki z Rynku Podgórskiego.

Zaczęła rozpakowywać kolejny prezent.

– Pudło w pudle. Następne. – Roześmiała się. – Ktoś miał poczucie humoru. Czy to ty, Dan?

– Nie. Ja ci dałem tylko pierścionek – burknął Daniel.

Dopiero przy piątym kartonie zauważyła kolorową bibułkę.

– Nareszcie! Że też chciało się komuś robić tyle ceregieli. Ciekawa jestem, co to jest? – Uchyliła bibułkę.

Nagle jej twarz pobladła, oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, które zaraz ustąpiło grymasowi strachu i obrzydzenia. Pudełko wypadło jej z rąk. Po parkiecie potoczył się zdechły szczur.

Rozdział 5

Mirek posadził sobie na barkach zadowolonego Adasia, a Nelę chwycił za rękę.

– Tatusiu, nie jestem małym dzieckiem – powiedziała, rozglądając się niespokojnie wokół. – Jak mnie ktoś ze szkoły zobaczy, będzie obciach.

– Nikt cię nie zobaczy, zaraz zrobi się ciemno.

– Ale będzie bezpieczniej, jak będziesz trzymał Adasia dwoma rękami.

– Masz rację – zauważył Mirek. – Adaś, przejdziemy w ten sposób tylko kawałek, bo to rzeczywiście niebezpieczne iść po dziurawej drodze z takim bagażem na plecach.

– Ale ja nie chcę kawałek, ja chcę aż do domu babciów – zaprotestował mały.

– Babć – poprawiła Nela. – Mówi się „babć”.

– Ale ja wolę „babciów”.

W tym momencie minęli się z Reginą Szajną.

– Dzień dobry, pani Regino. Skąd to pani wraca, ze sklepu?

– Z biblioteki, panie Mirku. Zakupy robi mąż.

– W której była pani bibliotece? Tu obok, na Telimeny?

– Nie. W drugiej filii, na Teligi. 

– Ja też muszę w końcu się zapisać do biblioteki – powiedział dla podtrzymania rozmowy. – Co słychać? Jaką pisze pani teraz książkę? Znowu kryminał?

– Nie kryminał, tylko kryminałek. Przecież pan wie, że moje książki to nie typowe krwawe kryminały, tylko gatunkowe hybrydy. Mieszanka obyczaju, romansu i kryminału.

– Wiem, pani Regino, Magda mi mówiła.

– Wydało się! Właśnie przyłapałam pana na kłamstwie! Nie czytał pan jednak moich książek, chociaż mówił kiedyś, że wszystkie przeczytał – zauważyła z uśmiechem.

Mirkowi zrobiło się głupio, bo rzeczywiście nie przeczytał żadnej.

– To prawda, kłamstwo ma krótkie nogi – mruknął. – Nie mam teraz czasu na książki, ale wkrótce wezmę się za czytanie. Zacznę od tej o księżach. Pan Tadeusz ją czytał, i nawet mu się spodobała, chociaż nie lubi babskich klimatów.

– Dobra, dobra. – Kobieta machnęła ręką. – A co słychać w pensjonacie? Anetka mi mówiła, że zatrudniliście nowego ogrodnika. Jest nim zachwycona, bo naprawił jej rower.

Aneta Feliksiak, narzeczona młodszego syna Szajnowej, przychodziła do Złotej Jesieni jako wolontariuszka. Zorganizowała nawet mały wolontariat wśród studentów UJ. Starsi samotni ludzie potrzebują czuć wokół siebie obecność młodych. Wolontariusze to dla nich namiastka wnuków, których na co dzień nie mają.

– Ten pan Igor podobno wszystko naprawia i bardzo dba o ogród – kontynuowała Szajnowa.

– Rzeczywiście, pan Igor to dobry nabytek.

– Słyszałam, że uwielbiają go wasi pensjonariusze, bo do każdego się uśmiechnie, zagada i pomoże. Mam zamiar wynająć go do przycięcia tuj. Chyba nie będzie pan miał nic przeciwko, jeśli na chwilę podkradnę wam pracownika?

– Oczywiście, że nie. Trzeciak podobno często pracuje na zwyżce, to znaczy na podnośniku koszowym – szybko się poprawił.

Igor Trzeciak naprawdę był bardzo dobrym pracownikiem. Nawet Małgorzata Filer musiała przyznać rację synowi, że dobrze zrobił, zatrudniając tego mężczyznę. Początkowo podchodziła do niego nieufnie. Obserwowała, patrzyła na ręce, a nawet wąchała, sprawdzając czy nie czuć od niego alkoholu. Wydawało jej się, że robi to dyskretnie, mężczyzna jednak to zauważył i się zdenerwował.

– Proszę mnie nie wąchać, nie jest pani moją żoną – warknął. – Myśli pani, że nie wiem, co ma oznaczać takie przybliżanie się do mnie i pociąganie nosem?

– Jasne, że nie jestem pańską żoną, i na pewno nigdy nie będę. Ma pan za sobą przeszłość alkoholową, dlatego mamy prawo wymagać od pana trzeźwości.

– To proszę kupić alkomat, do cholery! A nie mnie wąchać! Nie śmierdzę ani wódą, ani piwem. Ani potem.

Rzeczywiście, nigdy się nie pocił, w każdym razie nie wyczuła od niego przykrego zapachu, tak jak od innych mężczyzn pracujących fizycznie. Zauważyła, że Trzeciak bardzo dbał o higienę. Zawsze po pracy brał prysznic, a czasami nawet przed pracą.

Kiedyś go przyłapała, jak wychodził spod prysznica okręcony ręcznikiem. Zmieszała się trochę, widząc półnagiego mężczyznę.

– Pan znowu się kąpie? Czyżby wybierał się na randkę? – wypaliła.

– Proszę potrącić mi z wypłaty za zużytą wodę i gaz – odburknął.

– Proszę się nie obrażać, nie miałam na myśli nic złego. To dobrze o panu świadczy. Niestety nie o wszystkich mężczyznach można tak powiedzieć.

– Tak pani uważa? Wnioskuję, że dotychczas miała pani do czynienia z samymi brudasami.

Małgorzata się zdenerwowała.

– Wypraszam sobie tego typu impertynencje – warknęła.

– Bo mnie pani zwolni?

– Nie zwolnię, ponieważ od zwalniania jest mój syn. Oprócz tego nasi pensjonariusze są z pana zadowoleni – oznajmiła chłodno.

– Przepraszam. Myję się tutaj, bo tam, gdzie mieszkam, nie ma bieżącej wody – odparł trochę skruszony.

– Ja też pana przepraszam.

Ta rozmowa miała miejsce już jakiś czas temu, ale wciąż Małgorzata pamiętała jego muskularne ręce, opalone „po robociarsku” jedynie za łokieć, i lekko owłosiony tors. Ani grama tłuszczu, ani śladu po sterczącym brzuchu. Przyłapała się na tym, że często rozmyśla o Trzeciaku. Zauważyła, że był bardzo przeczulony w niektórych sprawach. Kiedyś zaproponowała, żeby zjadł obiad w stołówce.

– Nie musi mnie pani karmić jak bezdomnego w garkuchni Brata Alberta. Mam pieniądze, stać mnie na kupno obiadu – mruknął. – Proszę mnie nie traktować protekcjonalnie.

– Proszę nie porównywać naszej kuchni do garkuchni. My serwujemy jedzenie lepsze niż Wierzynek.

– To żadna sztuka gotować lepiej niż w Wierzynku. Hmm, z tego, co pamiętam, nigdy nie serwowali tam dobrych potraw, jedynie drogie.

– Akurat w tym punkcie przyznam panu rację. Byłam tam kilka razy, ale więcej nie pójdę.

Nieoczekiwanie Trzeciak się uśmiechnął.

– Widzę, że chociaż w jednym się zgadzamy.

Małgorzata wzruszyła ramionami.

– U nas wszyscy pracownicy w godzinach pracy mogą jeść do syta. Nie pozwalamy natomiast wynosić do domu. Jeśli pan gardzi naszym jedzeniem, to nic mi do tego.

– W takim razie nie pogardzę... I nie będę niczego wynosił, może mnie pani rewidować. – Nieoczekiwanie znowu się uśmiechnął. – Ale pod warunkiem, że to pani będzie mi robić rewizję osobistą.

Filerowa zmarszczyła brwi.

– Czy mam się doszukiwać jakichś podtekstów?

– Ależ skąd, pani kierowniczko! Po prostu nie lubię być obmacywany przez mężczyzn ani obce kobiety. Pani, ze względu na rangę, jest moją przełożoną, więc muszę pani na to pozwolić, bo inaczej wyrzuci mnie pani na zbity pysk.

– Nie mam zwyczaju wyrzucać nikogo na zbity pysk – podkreśliła ostatnie słowa. – Najwyżej pana zwolnimy.

– Dlaczego znowu mówi pani w liczbie mnogiej? I tak wszyscy wiedzą, że tutaj to pani rządzi, a nie pani syn.

– Właścicielem jest syn, i to on o wszystkim decyduje, a ja tylko mu pomagam w podejmowaniu decyzji.

Znowu się uśmiechnął.

– Typowo damska logika. Jak to dobrze, że już na zawsze wyrzuciłem ze swojego życia wszystkie kobiety. Życie bez was jest dużo łatwiejsze.

– Mała strata. Dla kobiet też życie będzie dużo łatwiejsze bez takich typków spod... – nie dokończyła. – Takich jak pan.

Zmierzył ją ostrym jak brzytwa spojrzeniem.

– Chciała pani powiedzieć: takich typków spod ciemnej gwiazdy? To znaczy takich kryminalistów jak ja? – Zmrużył oczy. – Z tego, co wiem, ma pani sentyment do kryminalistów, nieprawdaż?

Małgorzata poczerwieniała jak pelargonie na rabacie, które plewił Trzeciak.

– Widzę, że lubi pan plotkować w godzinach pracy.

– Nie. Ale mam zdrowe uszy, które wyłapują, co kto mówi. Przepraszam, idę do pracy. Szkoda czasu na rozmowę, przecież pani mi płaci za sprzątanie ogrodu, a nie za gadanie.

Kiedyś przyłapał ją, gdy go obserwowała przy sadzeniu krzewów. Odwrócił się do niej.

– O co chodzi?

– Te azalie tu nie pasują.

– Taak? Powiedziano mi, że mam wolną rękę w aranżacji ogrodu. – Wyprostował się. – Przeczytałem w internecie, że kobieta ma w życiu trzy fazy. Wkurwia ojca, wkurwia męża, wkurwia zięcia. A kiedy jest szefową, to wkurwia pracownika.

– Po pierwsze, nie jestem pańską szefową, po drugie, nie mam męża ani zięcia, a więc mnie to nie dotyczy. Dlatego proszę przytaczać powiedzonka bardziej adekwatne do sytuacji. I nie życzę sobie, żeby w pensjonacie przeklinano.

– Bo staruszkowie nauczą się przeklinać? – Oparł się o łopatę. W kącikach jego ust i oczu zamajaczył uśmiech. – Dlaczego tak interesująca kobieta nie ma męża?

– Prawdopodobnie za bardzo go wkurwiała – odparła lodowato i odeszła.

Małgorzata musnęła pędzelkiem puder po twarzy i przez chwilę krytycznie przyglądała się sobie w lustrze. Ciemnobrązowe oczy podkreślone tuszem przyciągały wzrok i wręcz hipnotyzowały patrzącego. Pełne usta specjalnie pokryła neutralną szminką, żeby nie wyglądać zbyt wyzywająco. Chociaż one również zasługiwały na podkreślenie, pamiętała mądrą zasadę wizażystów: usta albo oczy. Wyjęła spinkę z włosów, które uwolnione rozsypały się na ramiona brązową falą. Modnie obcięte i świeżo ufarbowane były dodatkową ozdobą.

Za ciemne, muszę je rozjaśnić – pomyślała. Jasne odmładzają. Ciekawe, jakby wyglądała w blond włosach. Nie musiałaby tak często ich farbować, by pokryć siwiznę.

Chociaż zawsze była bardzo krytyczna w ocenie swojego wyglądu, musiała przyznać, że nie wyglądała na sześćdziesiątkę. Mówiono jej, że nawet na czterdziestkę... gdy światło padało pod odpowiednim kątem. Gdyby jej ktoś powiedział kilka lat temu, że będzie stać przed lustrem i liczyć zmarszczki i siwe włosy, roześmiałaby się w głos. Nie znosiła próżnych kobiet. Śmieszyły ją i denerwowały. Teraz stała się taka sama. Dlaczego? Odpowiedź była prosta: bała się samotności. Jeszcze sześć lat temu nie odczuwała braku mężczyzny przy swoim boku, teraz pragnęła MIEĆ FACETA. To nie jej ciało, ale dusza domagała się bliskości. Mieć kogoś, obok kogo budziłaby się rano, komu robiłaby obiad i kolację, z kim mogłaby wspólnie oglądać telewizję i komentować głupoty serwowane na antenie. Dopiero niedawno dotarło do niej, że czas pobytu na ziemi jest mocno ograniczony. Dopiero teraz zrozumiała istotę przemijania. Przez całe życie mieszkała z rodzicami, wciąż czuła się młodo, bo miała ich obok siebie. Matka zarządzała nie tylko domem, lecz także jej życiem, a ojciec wspierał psychicznie, dodawał otuchy i zawsze pomagał. Długo nie dopuszczała do siebie świadomości, że rodzice wkrótce odejdą, bo taka jest kolej rzeczy. Chociaż wiedziała, że nastąpi to już niebawem, wciąż się łudziła, że to KIEDYŚ to daleka perspektywa.

Przełom nastąpił, gdy ją zwolniono. Straciła pracę, która była dla niej sensem życia. Kochała szkołę, kochała uczniów, miała misję do spełnienia: dobrze przygotować młodych ludzi do startu w dorosłe życie. Czuła się potrzebna. I nagle pewnego dnia okazało się, że była w błędzie, że jest niepotrzebna. Poczuła się jak stary kapeć, którego trzeba wyrzucić, by zrobić miejsce na nowy: ładniejszy, modniejszy, nowocześniejszy. Przyjrzała się sobie dokładnie i ujrzała starą belferkę – konserwatywnie ubraną, mało atrakcyjną, niepasującą do dzisiejszego świata, gdzie króluje młodość. Młodość, młodość, tylko młodość. Wszyscy wokół chcą być młodzi. Telewizja i inne media wszędzie lansują młodość. Jest to widoczne w reklamach, filmach i książkach. Nikogo nie interesuje człowiek stary – najwyżej do reklamy corega tabs i kleju do protez. Dlatego Małgorzata Filer sześć lat temu postanowiła zmienić swój wizerunek, ona również zapragnęła trochę się odmłodzić wizualnie. Wciąż brzęczały jej w uszach słowa kolegi z pracy, który powiedział kiedyś w pokoju nauczycielskim, że jej ubranie działa jak antykoncepcja, bo mężczyźnie patrzącemu na jej sweter dla powodzian opadają ręce i inne części ciała. Roześmiała się wraz z innymi, ale jeszcze w tym samym dniu poszła na zakupy. Kupiła pięć seksownych sweterków, a ten dla powodzian wyrzuciła do kosza.

Śmierć ojca bardzo przeżyła. Kiedy umarł dwa lata temu, poczuła się oszukana, okradziona przez Naturę. Przecież miał zaledwie osiemdziesiąt pięć lat, o osiem lat mniej od pana Antoniego! To niesprawiedliwe, że odszedł tak wcześnie, mógł jeszcze pożyć parę lat, tak jak tamten. Niebiosa jakby ją usłyszały i dwa miesiące później odszedł również Antoni. Małgorzata miała potem wyrzuty sumienia, że sprowokowała Los. Zaczęła ją prześladować myśl, że teraz pora na jej matkę. I wtedy Małgorzata zostanie sama. Oczywiście był jeszcze Mirek, na którego mogła zawsze liczyć, ale nie zmieniało to faktu, że stałaby się sierotą. Sześćdziesięcioletnią sierotą... ale sierotą.

Za nic w życiu nie chciałaby być obciążeniem dla syna. Przykrym obowiązkiem. Narzucać mu swojej obecności i czekać, aż znajdzie dla niej łaskawie chwilkę. On miał swoją rodzinę, swoje życie. Oprócz tego przerażała ją świadomość mieszkania samej w tak dużym domu. Dlatego postanowiła znaleźć sobie towarzysza życia. Nie liczyła już na miłość. Przeżyła ją dwa razy: raz we wczesnej młodości, drugi raz sześć lat temu. I w obu przypadkach skończyło się to wielkim rozczarowaniem. Teraz pragnęła jedynie bliskości drugiego człowieka. Przyjaźni, zrozumienia, szacunku.

Ale nie było łatwo o prawdziwego przyjaciela. Mężczyźni, których poznawała za pomocą internetu, w niczym nie przypominali człowieka, z którym mogłaby spędzić resztę życia. Albo byli żonaci i szukali atrakcji w nudnym małżeńskim życiu, albo rozwiedzeni, bo żony miały ich dość, albo sami mieli już dość swoich żon i poszukiwali intensywniejszych doznań w objęciach młodszych i ładniejszych kobiet. Niestety, na rynku matrymonialnym dużo większą podaż stanowiły kobiety niż faceci. Chociaż umawiała się z wieloma mężczyznami, nigdy nie spotkała takiego, który by się jej spodobał. I wcale nie chodziło o atrakcyjność fizyczną. Ten ktoś nie musiał być piękny, wystarczyłoby jej, gdyby czuła się dobrze w jego towarzystwie. Gdyby miała o czym z nim rozmawiać i mogła na niego liczyć. Szukała przyjaciela. Dobrego przyjaciela; niekoniecznie namiętnego kochanka.

Na myśl o czekającej ją randce skrzywiła się w duchu. Nic nie wskazywało, że nowo poznany mężczyzna będzie tym, o którym marzyła. Miało to być ich drugie spotkanie, pierwsze jednak nie pozostawiło po sobie miłych wspomnień. Kiedy przypomniała sobie łysą czaszkę tego grubasa i jego spocone ręce, które próbowały ją obmacywać, wzdrygnęła się z obrzydzenia. Po co ona tam idzie?! Na co liczy? Że nagle w ciągu tygodnia facet wyprzystojnieje i stanie się sympatyczniejszy? Cóż, w jej wieku kobieta nie może wybrzydzać. Większość jej rówieśników to właśnie łyse grubasy. Ale żeby ten łysy grubas był chociaż miły i inteligentny! Ci jednak w marę przystojni i inteligentni starsi panowie szukali partnerek w dużo młodszych rocznikach.

Przypomniała sobie, jak przed kilkoma dniami przez szyby kawiarni dostrzegła Trzeciaka w towarzystwie młodej kobiety. Wzdrygnęła się na to wspomnienie. Nawet taki pijak i kryminalista jak Trzeciak znalazł sobie młodą dziewczynę, która na niego poleciała. Te dzisiejsze młode kobiety całkiem oszalały. Nie mają za grosz wstydu! I wyobraźni. Przecież taki stary dziad za parę lat nie będzie się do niczego nadawał. Czy one w ogóle nie myślą o przyszłości, tylko żyją chwilą?! Nie rozumiała tej dziewczyny, która siedziała z nim w wielickiej restauracji. Była młoda, zgrabna i niebrzydka, a zawracała sobie głowę podstarzałym typkiem, który mógłby być jej ojcem.

A może to była jego córka? – przeleciało Małgorzacie przez myśl. Nie, chyba nie. Przecież mówił, że dzieci się go wyrzekły. Oprócz tego ich roześmiane twarze raczej nie sugerowały rodzinnych koligacji.

Po raz pierwszy Małgorzata widziała radośnie uśmiechniętego Trzeciaka. Dotychczas nawet kiedy się uśmiechał, w jego oczach nie było widać radości. Tylko sarkazm i ironię. Albo smutek. Wtedy, przy stoliku z tą młodą blondynką, sprawiał wrażenie naprawdę szczęśliwego. Głupia ta dziewucha. Żeby chociaż był bogaty! A on, nie dość że alkoholik i degenerat bez przyszłości, to jeszcze bezdomny. Gdyby Małgorzata była jej matką, wybiłaby jej z głowy takiego typa. A może ta dziewczyna nie ma matki?

Odgłosy dochodzące zza ściany przerwały Małgorzacie rozmyślania. Rozpoznała głos Mirka i dzieci. Cóż oni tu robią – zdziwiła się. Co będzie z jej randką? Godzinę się przygotowywała do wyjścia. Na wspomnienie spoconej łysiny potencjalnego absztyfikanta szybko jednak podjęła decyzję. Dużo lepsze jest towarzystwo syna i wnuków niż starego obleśnego zbereźnika.

Rozdział 6

Daniel Rudnicki spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. Jeśli facet od zwyżki bardzo się spóźni, on nie zdąży na ważne spotkanie. O pierwszej mieli przyjść do firmy nowi kontrahenci ze Szwajcarii, którzy byli bardzo zainteresowani wynikami badań MedKraka nad ich nowatorskim lekiem na raka – anticarcivadolem. Postępy badań były już na tyle zaawansowane, że o leku zaczęło być głośno w środowisku farmaceutycznym. Może uda im się odnieść sukces na miarę Selvity, a może jeszcze większy. Selvita, firma również z Krakowa, wynalazła lek przeciwko białaczce, natomiast medykament MedKraka miał oddziaływać na szersze spektrum komórek nowotworowych. Możliwe, że MedKrak znajdzie sposób, by pokonać największego wroga ludzkości: raka.

Daniel był dumny, że pracuje dla takiej firmy, a w najbliższej przyszłości zostanie członkiem zarządu. Jego pozycja w MedKraku była mocna nie tylko ze względu na związek z Sarą. Szefowie cenili go i potrzebowali. Stał się rzecznikiem prasowym firmy i jej wizytówką. Był inteligentny, błyskotliwy, elokwentny i biegle porozumiewał się w kilku językach. Właśnie z tych powodów to Daniel, a nie Adrian, reprezentował MedKrak zarówno przed kamerami telewizyjnymi, jak i w prywatnych gabinetach bossów farmaceutycznych. Młodszy Janicki, chociaż pod względem merytorycznym był filarem firmy, nie znał dobrze żadnego obcego języka. Nawet po angielsku dukał z trudem; no i nie należał do osób elokwentnych. Typowy ścisły umysł. Henryk Janicki, podobnie jak brat, nie nadawał się do roli frontmana. Nie znał nawet angielskiego, tylko rosyjski i łacinę.

Daniel ponownie zerknął na zegarek. Tym razem nie po to, żeby sprawdzić godzinę, tylko ocenić, jak na jego nadgarstku prezentuje się drogocenny przedmiot. Kochał zegarki, a ten wyjątkowo lubił, bo kiedyś należał do ojca. Przedwojenny patek w platynowej kopercie i po renowacji wart był teraz więcej niż średniej klasy nowy samochód. Niedawno znalazł go w rzeczach taty i specjalnie założył na dzisiejsze spotkanie. Przejrzał się w lustrze. Zegarek świetnie konweniował z popielatym garniturem i błękitną koszulą z mankietami zapinanymi na brylantowe spinki. W krawacie koloru dojrzałego bordeaux sterczała szpila współgrająca kolorystycznie ze spinkami. Sznurowane półbuty wyczyszczone na glanc dopełniały całości. Wyglądał jak James Bond przed rozmową z M. Nie przyniesie wstydu swojej firmie przed bossami ze Szwajcarii. Jak cię widzą, tak cię piszą – niektóre stare polskie przysłowia sprawdzają się w dziedzinie public relations.

Rudnicki wyszedł na ganek. Dwie kolumny podtrzymujące daszek chroniący portal budynku łuszczyły się podobnie jak ściany elewacji. Odpadająca farba przywodziła na myśl skórę trędowatego. Dworek w Brzeziu, nazywany przez wszystkich Rudawką, który dostał w spadku od babki, wymagał generalnego remontu. Wnętrza częściowo już wyremontowano, ale fasada budynku wciąż domagała się odnowy. Dziadkowie długo zabiegali, żeby zwrócono im posiadłość skonfiskowaną najpierw przez Niemców, a później przez władze ludowe. Dziadek nie doczekał zwrotu majątku; umarł nagle, gdy jego ulubiony wnuk miał dziesięć lat.

Daniel bardzo mile wspominał dziadka – wysokiego mężczyznę o dobrotliwym uśmiechu. Wiedząc, że sprawiłby mu przyjemność, kontynuując rodzinne tradycje, poszedł w ślady jego i ojca i został prawnikiem. To dziadek trzymał w ryzach rodzinę. Wszyscy się z nim liczyli, również Darek i jego paskudna połowica. Miał niepodważalną charyzmę i szacunek wśród ludzi. Szanowano go nie tylko w sądzie, gdzie był sędzią, i na uczelni, gdzie wykładał prawo karne, lecz także wśród najbliższych. Chociaż zawsze starał się być sprawiedliwym, nawet w obdarzaniu uczuciami swoich bliskich, wyraźnie wyróżniał najstarszego wnuka. Dało się to wyczuć w jego zachowaniu, uśmiechu czy nawet spojrzeniu, jakim obdarzał Daniela. Często mówił, że musi odzyskać Rudawkę właśnie dla Daniela. Nie podobało się to jego drugiemu synowi, Darkowi, który często skarżył się matce, że ojciec faworyzuje jednego wnuka.