Biedne istoty - Alasdair Gray - ebook
BESTSELLER

Biedne istoty ebook

Alasdair Gray

4,0

266 osób interesuje się tą książką

Opis

 

Żywy trup? Potwór? A może empatyczna i wrażliwa istota poszukująca akceptacji i miłości…

 

Glasgow, koniec XIX wieku. Ekscentryczny i odrażający doktor Godwin Baxter pokonuje nauką śmierć, przywracając do życia ciało młodej samobójczyni, która utonęła w rzece. Jako że przy okazji wszczepia jej mózg małego dziecka, będzie musiał nauczyć ją życia od początku.

 

Piękna, żywiołowa i błyskotliwa Bella uczy się mówić w błyskawicznym tempie poszerzając swoje słownictwo. Jej postępy przerastają oczekiwania twórcy. Jest pozbawiona uprzedzeń, łakoma życia i wiedzy, a także nienasycona seksualnie. Nie daje się podporządkować ani mężczyznom, ani innym ograniczeniom swoich czasów.

 

Opowieść o Belli, o jej Bozi, jej kochankach, mężach i jej niespożytej namiętności to historia żywej i prawdziwej miłości oraz niezwykłej przemiany, a także hołd dla naukowej brawury. Przenosi czytelnika z sali operacyjnej późnowiktoriańskiego Glasgow do arystokratycznych kasyn, slumsów Aleksandrii i paryskiego burdelu, aż po ołtarz w szkockim kościele. To jednak wcale nie zapowiada zakończenia… Bo życie bez wolności wyboru nie jest warte życia.

 

Powieść jest postmodernistyczną rewizją Frankensteina, w której klasycznego potwora zastąpiła Bella Baxter – piękna młoda erotomanka przywrócona do życia z mózgiem niemowlęcia. Parodiując klasyczną powieść wiktoriańską, Gray stworzył dowcipną alegorię polityczną, w której ważną rolę odgrywa wątek pojedynku między żądzami mężczyzn a niezależnością kobiet, wciąż nad wyraz aktualny.

 

Wkrótce na ekranach kin film z udziałem Emmy Stone, Willema Dafoe i Marka Ruffalo w reżyserii Giorgiosa Lanthimosa, twórcy „Faworyty”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 377

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (287 ocen)
111
91
66
15
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pdefiance

Nie oderwiesz się od lektury

klimat i sposób pisania przypominający powieści wiktoriańskie; inspiracje dziełami takimi jak Wichrowe Wzgórza, Frankenstein, Psie serce; działające na wyobraźnię opisy; świetnie napisane zaskakujące zakończenie, które odwraca do góry nogami wszystko, co dotychczas myśleliśmy o tej historii, w co uznaliśmy, że wierzymy na potrzeby książki. przewrotna, fascynująca opowieść o tym, jak można kreować własne losy, zarządzać przeszłością i układać przyszłość. feministyczna? z pewnością, ale nie w taki sposób, w jaki pisze się aktualnie feministyczne historie; wszystko dzieje się tu pod powierzchnią, w niedopowiedzeniach, uzupełnieniach, perspektywach. i najlepsze, że - koniec końców - możemy wybrać, w co wierzymy. tak czy siak, biedna istota osiągnęła swój cel, miała pełne życie. bardzo podoba mi się ta wizja.
120
MariaWojtkowiak

Z braku laku…

Zaczęłam czytać. Potem rozdano Oscary. Ale niczego to nie zmieniło. Dalej powieść była dla mnie nudna. Nie dokończyłam.
81
sniff

Całkiem niezła

Znakomita opowieść o silnej kobiecie, która nie dawała się ujarzmić konwenansom. Ostatnia wstawka od "autora" trochę nudna.
60
DanutaKnapczyk68

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita powieść wpisującą sie w aktualną problematykę praw kobiet umiejscowiona w II połowie XVIII wieku w Szkocji i wielu innych krajach które przemierza główna bohaterka . Dominacja mężczyzn, bogactwo i bieda, szlachetność i hipokryzja wieczne dylematy widziane okiem kobiety o umysłowości dziecka, a dziecko może krzyknąć : król jest nagi . To wszystko z lekkim przymrużeniem oka . Czyta się świetnie polecam
30
0laaa

Całkiem niezła

Z ciężkim sercem to przyznaję, ale w tym przypadku film o wiele lepszy niż książka
20

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Poor Things. Epi­so­des from the Early Life of Ar­chi­bald McCan­dless M.D. Scot­tish Pu­blic He­alth Of­fi­cer
Co­py­ri­ght © Alas­dair Gray 1992 All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie prawa za­strze­żone This trans­la­tion of Poor Things is pu­bli­shed by PO­RAD­NIA K Sp. z o.o. by ar­ran­ge­ment with Blo­oms­bury Pu­bli­shing Plc.
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ewa Ho­ro­dy­ska Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2023
Re­dak­tor pro­wa­dząca: KA­TA­RZYNA SARNA
Re­dak­cja: RA­FAŁ SARNA
Ko­rekta: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA, KA­TA­RZYNA SARNA
Gra­fika na okładce: © 2023 20th Cen­tury Stu­dios. All ri­ghts re­se­rved
Ad­ap­ta­cja okładki: GRZE­GORZ ARA­SZEW­SKI / ga­rasz.pl
Ory­gi­nalny pro­jekt wnę­trza książki: ALAS­DAIR GRAY
Wy­da­nie I w tej edy­cji
ISBN 978-83-67195-96-6
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jej żo­nie Mo­rag

Dok­tor Ar­chi­bald McCan­dless (1862–1911) uro­dził się w Whau­phill, w szkoc­kim re­gio­nie Gal­lo­way, jako nie­ślubny syn za­moż­nego dzier­żawcy ziemi. Stu­dio­wał me­dy­cynę na Uni­wer­sy­te­cie w Glas­gow, przez pe­wien czas pra­co­wał jako chi­rurg sta­ży­sta i in­spek­tor sa­ni­tarny, na­stęp­nie po­świę­cił się li­te­ra­tu­rze i kształ­ce­niu sy­nów. Jego słynny po­emat epicki Te­sta­ment Saw­neya Groszka zo­stał przed laty nie­słusz­nie zlek­ce­wa­żony, a mał­żonka po­wstrzy­mała pu­bli­ka­cję jego naj­wy­bit­niej­szego dzieła – au­to­bio­gra­ficz­nych Bied­nych istot. Ta prze­dziwna opo­wieść, od­na­le­ziona nie­dawno przez hi­sto­ryka z Glas­gow, Mi­cha­ela Don­nelly’ego, jest rów­nie wcią­ga­jąca jak Wy­zna­nia uspra­wie­dli­wio­nego grzesz­nika Hogga; w roku 1992 otrzy­mała Whit­bread Award oraz na­grodę dzien­nika „Gu­ar­dian”.

Alas­dair Gray, wy­dawca, uro­dził się w Rid­drie, dziel­nicy Glas­gow, w roku 1934 jako syn wy­twórcy tek­tu­ro­wych pu­deł i do­ryw­czego prze­wod­nika po wzgó­rzach. Uzy­skał dy­plom Szkoc­kiego Wy­działu Edu­ka­cji w dzie­dzi­nie pro­jek­to­wa­nia i ma­lo­wi­deł ścien­nych, a obec­nie jest oty­łym, ły­sie­ją­cym, ast­ma­tycz­nym, żo­na­tym pie­chu­rem, który żyje z pi­sa­nia i pro­jek­to­wa­nia róż­nych rze­czy.

Przed­mowa

Le­karz, który spi­sał to spra­woz­da­nie ze swych pierw­szych do­świad­czeń, zmarł w roku 1911 i czy­tel­nicy, któ­rzy nie znają bo­ga­tej w śmiałe eks­pe­ry­menty hi­sto­rii szkoc­kiej me­dy­cyny, myl­nie po­trak­tują te za­pi­ski jako gro­te­skę li­te­racką. Ci, któ­rzy zba­dają do­wody za­miesz­czone na końcu tej przed­mowy, nie będą mieli wąt­pli­wo­ści, że w ostat­nim ty­go­dniu lu­tego 1881 roku w Glas­gow, przy Park Cir­cus pod nu­me­rem 18, ge­nialny chi­rurg stwo­rzył z ludz­kich szcząt­ków dwu­dzie­sto­pię­cio­let­nią ko­bietę. Miej­scowy hi­sto­ryk Mi­chael Don­nelly nie zga­dza się ze mną. To wła­śnie on oca­lił tekst bę­dący naj­ob­szer­niej­szą czę­ścią tej książki, mu­szę za­tem wy­ja­śnić, w jaki spo­sób go od­na­lazł.

W la­tach sie­dem­dzie­sią­tych na­szego wieku ży­cie w Glas­gow było na­der pod­nie­ca­jące. Stare za­kłady prze­my­słowe, dzięki któ­rym mia­sto po­wstało, za­częto za­my­kać i prze­su­wać na po­łu­dnie, a wła­dze miej­skie (z przy­czyn, które może ob­ja­śnić każdy spe­cja­li­zu­jący się w eko­no­mii po­li­tycz­nej) wy­ku­py­wały wie­lo­pię­trowe bu­dynki miesz­kalne i nie­ustan­nie roz­bu­do­wy­wały sieć dróg pu­blicz­nych. W miej­sco­wym Mu­zeum Hi­sto­rycz­nym w Glas­gow Green ku­stosz El­speth King, wspo­ma­gana przez Mi­cha­ela Don­nelly’ego, w go­dzi­nach nad­licz­bo­wych zdo­by­wała i gro­ma­dziła świa­dec­twa spy­cha­nej w nie­pa­mięć miej­sco­wej kul­tury. Od czasu pierw­szej wojny świa­to­wej Rada Miej­ska nie prze­ka­zy­wała Mu­zeum Hi­sto­rycz­nemu (zwa­nemu Pa­ła­cem Lu­do­wym) żad­nych fun­du­szy na nowe eks­po­naty, stąd nie­mal wszyst­kie zdo­by­cze El­speth i Mi­cha­ela po­cho­dziły z bu­dowli prze­zna­czo­nych do roz­biórki. W fa­bryce dy­wa­nów Tem­ple­tona (która nie­ba­wem miała zo­stać za­mknięta) wy­na­jęli ma­ga­zyn i tam Mi­chael gro­ma­dził zna­le­zi­ska w po­staci wi­traży, ka­fli, pla­ka­tów te­atral­nych, sztan­da­rów roz­wią­za­nych związ­ków za­wo­do­wych oraz do­ku­men­tów hi­sto­rycz­nych wszel­kiej ma­ści. El­speth King to­wa­rzy­szyła nie­kiedy Mi­cha­elowi w tym za­ję­ciu, jako że po­zo­stali człon­ko­wie per­so­nelu zo­stali tu przy­słani przez szefa miej­skiej ga­le­rii sztuki w Ke­lvin­grove i nie pła­cono im za wy­grze­by­wa­nie przed­mio­tów z brud­nych i gro­żą­cych za­wa­le­niem bu­dyn­ków. Nie pła­cono także, oczy­wi­ście, El­speth ani Mi­cha­elowi, więc urzą­dzane przez nich nowe i cie­szące się wiel­kim po­wo­dze­niem wy­stawy kosz­to­wały Radę Miej­ską nie­wiele lub zgoła nic.

Pew­nego ranka, prze­cho­dząc przez cen­trum mia­sta, Mi­chael Don­nelly do­strzegł na skraju chod­nika stertę sta­ro­świec­kich se­gre­ga­to­rów, wy­sta­wio­nych naj­wy­raź­niej po to, by Przed­się­bior­stwo Oczysz­cza­nia Mia­sta usu­nęło je i znisz­czyło. Zaj­rzaw­szy do środka, zna­lazł li­sty i do­ku­menty z po­czątku na­szego stu­le­cia – po­zo­sta­ło­ści li­kwi­do­wa­nego biura ad­wo­kac­kiego. No­wo­cze­sna firma prze­jęła stare przed­się­bior­stwo, wy­rzu­ca­jąc to, czego nie po­trze­bo­wała. Pa­piery do­ty­czyły głów­nie umów wła­sno­ścio­wych za­wie­ra­nych przez osoby i ro­dziny, które przy­czy­niły się do ukształ­to­wa­nia mia­sta w jego po­cząt­kach, i Mi­chael za­uwa­żył tam na­zwi­sko pierw­szej ko­biety le­ka­rza, ab­sol­wentki Uni­wer­sy­tetu w Glas­gow; na­zwi­sko znane obec­nie je­dy­nie hi­sto­ry­kom ru­chu su­fra­ży­stek, choć no­sząca je osoba na­pi­sała jedną so­cja­li­styczną bro­szurę po­ru­sza­jącą kwe­stię zdro­wia pu­blicz­nego. Mi­chael po­sta­no­wił za­pa­ko­wać se­gre­ga­tory do tak­sówki i przej­rzeć je w wol­nej chwili; naj­pierw jed­nak od­wie­dził firmę, która wy­sta­wiła pu­dła, i za­py­tał o po­zwo­le­nie. Od­mó­wiono mu. Star­szy wspól­nik (znany praw­nik i miej­scowy po­li­tyk, któ­rego na­zwi­ska tu nie wy­mie­nimy) po­wie­dział Mi­cha­elowi, że samo zaj­rze­nie do pu­deł było czy­nem prze­stęp­czym, gdyż nie są one jego wła­sno­ścią i prze­zna­czono je dla miej­skiej spa­larni od­pad­ków. Oświad­czył też, że każdy praw­nik składa przy­sięgę za­cho­wa­nia spraw klienta w ta­jem­nicy, nie­za­leż­nie od tego, czy ów praw­nik prze­jął sprawy, czy nie, czy klient żyje, czy nie. Do­dał jesz­cze, że je­dy­nym pew­nym spo­so­bem do­cho­wa­nia daw­nych ta­jem­nic było znisz­cze­nie śla­dów ich ist­nie­nia i je­śli Mi­chael Don­nelly ura­tuje przed tym choćby jedną rzecz ze stosu pu­deł, zo­sta­nie oskar­żony o gra­bież. Mi­chael zo­sta­wił więc pu­dła w spo­koju z wy­jąt­kiem pew­nego dro­bia­zgu, który od­ru­chowo we­tknął do kie­szeni, za­nim do­wie­dział się, że po­peł­nia prze­stęp­stwo.

Był to za­pie­czę­to­wany pa­kiet, na któ­rym wid­niały wy­pi­sane wy­bla­kłym brą­zo­wym atra­men­tem słowa: Spu­ści­zna dok­tor Vic­to­rii McCan­dless. Do wglądu dla jej naj­star­szego wnuka lub in­nego ży­ją­cego po­tomka nie wcze­śniej niż w sierp­niu 1974 roku. Czy­jaś dłoń uzbro­jona w no­wo­cze­sny dłu­go­pis prze­kre­śliła nie­dawno zyg­za­kiem po­wyż­szą in­skryp­cję, pi­sząc pod spodem: Brak ży­ją­cych spad­ko­bier­ców. Pie­częć z jed­nej strony zo­stała zła­mana, a pa­pier roz­darty; ale kto­kol­wiek to zro­bił, uznał książkę i list za tak nie­cie­kawe, że we­pchnął je nie­dbale z po­wro­tem – wy­sta­wały ze środka, a list nie był zło­żony, lecz zmięty. Ar­cy­ra­buś Don­nelly przyj­rzał się im bli­żej pod­czas prze­rwy na pod­wie­czo­rek w ma­ga­zy­nie Pa­łacu Lu­do­wego.

Książka miała wy­miary 7¼ x 4½ cala i opra­wiona była w czarne płótno z or­na­men­tem gro­te­sko­wym. Na stro­nie przed­ty­tu­ło­wej ktoś na­ba­zgrał sen­ty­men­talną li­nijkę. Na stro­nie ty­tu­ło­wej wid­niał na­druk: SCENY Z WCZE­SNYCH LAT ŻY­CIA IN­SPEK­TORA SZKOC­KIEJ SŁUŻBY ZDRO­WIA. Na­pi­sał dok­tor Ar­chi­bald McCan­dless. Ilu­stro­wał Wil­liam Strang. Wy­dane na­kła­dem Au­tora przez Dru­kar­nię Uni­wer­sy­tecką Ro­bert Mac­Le­hose & Com­pany Glas­gow 1909. Nie był to ty­tuł za­chę­ca­jący. W owych cza­sach wy­dano wiele płyt­kich, plot­kar­skich ksią­żek o ty­tu­łach w ro­dzaju: Kartki z re­je­stru in­spek­tora czy Opi­nie i prze­sądy Franka Clarka, ad­wo­kata. Te, za które au­tor pła­cił wy­dawcy (jak w tym wy­padku), były za­zwy­czaj nud­niej­sze niż te, za które wy­dawca pła­cił au­to­rowi. Otwo­rzyw­szy książkę na pierw­szym roz­dziale, Mi­chael zo­ba­czył cha­rak­te­ry­styczny dla epoki na­głó­wek:

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Moja matka – Mój oj­ciec – Uni­wer­sy­tet w Glas­gow i pierw­sze zma­ga­nia – Por­tret pro­fe­sora – Pro­po­zy­cja fi­nan­sowa od­rzu­cona – Pierw­szy mi­kro­skop – Równa in­te­li­gen­cja

Mi­chael Don­nelly za naj­bar­dziej in­te­re­su­jące uznał drze­wo­ryty Stranga – same por­trety. Wil­liam Strang (1859–1921) był szkoc­kim ar­ty­stą uro­dzo­nym w Dum­bar­ton, który stu­dio­wał w lon­dyń­skiej Slade School of Art pod kie­run­kiem Le­grosa. Znany jest dziś ra­czej ze szty­chów niż ob­ra­zów, a nie­które z jego naj­lep­szych prac stały się ilu­stra­cjami do ksią­żek. Le­karz, który mógł za­pła­cić Stran­gowi za ry­ciny do pry­wat­nie wy­da­nej książki, mu­siał mieć więk­sze do­chody niż więk­szość in­spek­to­rów pu­blicz­nej służby zdro­wia; lecz ten Ar­chi­bald McCan­dless, któ­rego twarz wid­niała na fron­ty­spi­sie, nie wy­glą­dał ani na bo­ga­cza, ani na le­ka­rza. Książce to­wa­rzy­szył jesz­cze bar­dziej in­try­gu­jący list. Na­pi­sała go Vic­to­ria McCan­dless, wdowa po au­to­rze, in­for­mu­jąc nie­ist­nie­ją­cego po­tomka, że ów tekst to stek kłamstw. Oto frag­menty li­stu: „W roku 1974 ży­jący po­tom­ko­wie rodu McCan­dless będą mieli dwóch dziad­ków i czte­rech pra­dziad­ków i z ła­two­ścią przyj­dzie im wy­śmiać dzi­wac­twa jed­nego z nich. Ja nie mogę śmiać się z tej książki. Drżę na myśl o niej i dzię­kuję Ży­cio­daj­nej Sile za to, że mój świę­tej pa­mięci mał­żo­nek ka­zał wy­dru­ko­wać i opra­wić tylko ten je­den eg­zem­plarz. Spa­li­łam... pier­wotny rę­ko­pis i spa­li­ła­bym także i to, jak mi ra­dził... lecz – nie­stety! – jest to nie­malże je­dyny ślad, że ten nie­szczę­sny głu­piec ist­niał. Za­pła­cił też za to ma­ją­tek... Nie dbam o zda­nie po­tom­nych na ten te­mat, póki nikt z obec­nie ży­ją­cych nie po­wiąże tego ze mną”.

Mi­chael wie­dział, że i list, i książka mogą być godne uwagi, więc odło­żył je wraz z in­nymi ma­te­ria­łami, które chciał przej­rzeć w sku­pie­niu, gdy bę­dzie miał nieco czasu.

I tak so­bie le­żały. Jesz­cze tam­tego po­po­łu­dnia do­wie­dział się, że stare ko­le­gium teo­lo­giczne Uni­wer­sy­tetu w Glas­gow jest przy­go­to­wy­wane do re­montu przez po­śred­nic­two han­dlu nie­ru­cho­mo­ściami. (Dzi­siaj miesz­czą się tam luk­su­sowe miesz­ka­nia). Mi­chael zna­lazł tam po­nad tu­zin opra­wio­nych por­tre­tów olej­nych na­tu­ral­nej wiel­ko­ści, przed­sta­wia­ją­cych szkoc­kich du­chow­nych z osiem­na­stego i dzie­więt­na­stego wieku. One także spło­nę­łyby w miej­skiej spa­larni w Daw­sholm Park, gdyby nie wy­jął ich z ram (były przy­śru­bo­wane do ścian na znacz­nej wy­so­ko­ści) i nie za­brał do miej­skiej ga­le­rii sztuki w Ke­lvin­grove, gdzie zna­le­ziono dla nich miej­sce w prze­peł­nio­nym ma­ga­zy­nie. Mi­nęło po­nad dzie­sięć lat, za­nim Mi­chael Don­nelly zna­lazł czas, by usiąść i spo­koj­nie za­jąć się hi­sto­rią spo­łeczną. Opu­ścił Pa­łac Lu­dowy w roku 1990, kiedy mi­ni­ster sztuki w rzą­dzie Mar­ga­ret That­cher ogło­sił Glas­gow ofi­cjalną Eu­ro­pej­ską Sto­licą Kul­tury Eu­ro­pej­skiej. Wy­cho­dząc, znów zgar­nął po dro­dze książkę i list, które (był tego pe­wien) nie mia­łyby żad­nego zna­cze­nia dla jego na­stępcy – gdyby się ktoś taki zna­lazł.

Po raz pierw­szy spo­tka­łem Mi­cha­ela Don­nelly’ego w roku 1977, kiedy El­speth King za­trud­niła mnie w Pa­łacu Lu­do­wym jako ar­ty­stę kro­ni­ka­rza; gdy jed­nak skon­tak­to­wał się ze mną je­sie­nią 1990 roku, by­łem już pra­cu­ją­cym na wła­sny ra­chu­nek pi­sa­rzem, który ma do czy­nie­nia z kil­koma wy­daw­cami. Po­ży­czył mi tę książkę, mó­wiąc przy tym, że uważa ją za za­po­znane ar­cy­dzieło, które na­leży wy­dać dru­kiem. Przy­zna­łem mu ra­cję i po­wie­dzia­łem, że zajmę się tym, je­śli po­wie­rzy mi cał­ko­witą kon­trolę nad wy­da­niem. Zgo­dził się – choć z pew­nym opo­rami – gdy mu obie­ca­łem, że nie wpro­wa­dzę żad­nych zmian w ory­gi­nal­nym tek­ście Ar­chi­balda McCan­dlessa. Pra­wie cała książka jest istot­nie tak bli­ska pier­wot­nemu wy­da­niu McCan­dlessa, jak to tylko moż­liwe, z ry­ci­nami Stranga i in­nymi ilu­stra­cjami wier­nie od­wzo­ro­wa­nymi. Nie­mniej jed­nak za­stą­pi­łem przy­dłu­gie na­główki roz­dzia­łów wła­snymi, traf­niej­szymi ty­tu­łami. Roz­dział 3, pier­wot­nie za­ty­tu­ło­wany: Od­kry­cie sir Co­lina – Za­trzy­ma­nie ży­cia – „Jaki z tego po­ży­tek?” – Oso­bliwe kró­liki – „Jak to zro­bi­łeś?” – Bez­u­ży­teczne zdol­no­ści i to, o czym wie­dzieli Grecy – „Że­gnam” – Bul­dog Ba­xtera – Prze­ra­ża­jąca ręka – na­zywa się te­raz po pro­stu: Sprzeczka. Na­le­ga­łem także, by ca­ło­ści nadać nowy ty­tuł: BIEDNE ISTOTY. W hi­sto­rii tej czę­sto jest mowa o isto­tach, a każda po­stać (z wy­jąt­kiem pani Din­wid­die i dwóch pa­so­ży­tów ge­ne­rała) zo­staje na­zwana biedną lub sama przy­naj­mniej raz tak o so­bie mówi. List damy na­zy­wa­ją­cej sie­bie Vic­to­rią McCan­dless za­miesz­czam jako po­sło­wie do książki. Mi­chael wo­lałby go jako przed­mowę, lecz czy­tany przed tek­stem głów­nym uprze­dzałby doń czy­tel­nika. Je­śli zaś prze­czy­tamy go póź­niej, z ła­two­ścią stwier­dzimy, iż jest to list zde­ner­wo­wa­nej ko­biety pra­gną­cej ukryć prawdę o po­cząt­kach swej ży­cio­wej ka­riery. Po­nadto żadna książka nie po­trze­buje dwóch przed­mów, a ja wła­śnie pi­szę jedną.

Oba­wiam się, że Mi­chael Don­nelly i ja mamy różne zda­nia na te­mat tej książki. On my­śli, że jest to pełna czar­nego hu­moru fik­cja li­te­racka, w którą zręcz­nie wple­ciono kilka praw­dzi­wych do­świad­czeń i fak­tów hi­sto­rycz­nych; książka w ro­dzaju Sta­rych śmier­tel­ni­ków Scotta i Wy­znań uspra­wie­dli­wio­nego grzesz­nika Hogga. Ja na­to­miast my­ślę, że przy­po­mina ra­czej Ży­cie Sa­mu­ela John­sona Bo­swella – kre­ślony z mi­ło­ścią por­tret zdu­mie­wa­jąco do­brego, moc­nego, in­te­li­gent­nego, eks­cen­trycz­nego czło­wieka, opi­sa­nego przez przy­ja­ciela ob­da­rzo­nego pa­mię­cią do dia­lo­gów. Po­dob­nie jak Bo­swell, usu­wa­jący się w cień McCan­dless udziela nar­ra­cyj­nej go­ściny li­stom in­nych osób, które przed­sta­wiają całą kwe­stię pod in­nym ką­tem, a w re­zul­ta­cie uka­zuje całe spo­łe­czeń­stwo. Po­wie­dzia­łem też Don­nelly’emu, że na­pi­sa­łem dość fik­cji li­te­rac­kiej, by roz­po­znać fakty hi­sto­ryczne, gdy o nich czy­tam. On na to, że za­pi­sał dość fak­tów hi­sto­rycz­nych, by roz­po­znać fik­cję. Po­zo­stało mi tylko jedno – mu­sia­łem zo­stać hi­sto­ry­kiem.

Zo­sta­łem. Je­stem nim. Po pół­rocz­nych po­szu­ki­wa­niach w ar­chi­wach Uni­wer­sy­tetu w Glas­gow, Czy­telni Sta­rego Glas­gow w Bi­blio­tece Mit­chella, Szkoc­kiej Bi­blio­tece Na­ro­do­wej, Urzę­dzie Miej­skim w Edyn­burgu, So­mer­set Ho­use w Lon­dy­nie oraz Ar­chi­wum Prasy Kra­jo­wej Bi­blio­teki Bry­tyj­skiej w Co­lin­ton zgro­ma­dzi­łem wy­star­cza­jącą liczbę do­wo­dów na to, że hi­sto­ria McCan­dlessa utkana jest z fak­tów. Część do­wo­dów przy­ta­czam na końcu książki, więk­szość jed­nak – tu­taj i te­raz. Czy­tel­nicy, któ­rzy chcą tylko cze­goś do­brego i pro­sto na­pi­sa­nego, po­winni od razu przejść do wła­ści­wego tek­stu. Za­wo­dowi wąt­pi­ciele mogą zna­leźć więk­szą przy­jem­ność w lek­tu­rze, je­śli naj­pierw przej­rzą po­niż­sze ka­len­da­rium.

29 SIERP­NIA 1879: Ar­chi­bald McCan­dless zo­staje stu­den­tem me­dy­cyny na Uni­wer­sy­te­cie w Glas­gow, gdzie Go­dwin Ba­xter (syn sław­nego chi­rurga, sam bę­dący prak­ty­ku­ją­cym chi­rur­giem) jest asy­sten­tem w ka­te­drze ana­to­mii.

18 LU­TEGO 1881: Zwłoki cię­żar­nej ko­biety zo­stają wy­ło­wione z rzeki Clyde. Le­karz po­li­cyjny Go­dwin Ba­xter (za­miesz­kały przy Park Cir­cus 18) stwier­dza śmierć przez uto­nię­cie i tak opi­suje ko­bietę: „lat ok. 25, 5 stóp 10¾ cala wzro­stu, włosy fa­lu­jące ciem­no­brą­zowe, oczy nie­bie­skie, cera ja­sna, ręce nie­na­wy­kłe do pracy fi­zycz­nej; do­brze ubrana”. Nikt się nie zgła­sza po ogło­sze­niu o zna­le­zie­niu ciała.

29 CZERWCA 1882: O za­cho­dzie słońca w ca­łym nie­mal do­rze­czu Clyde dają się sły­szeć prze­dziwne ha­łasy. Po­mimo ob­szer­nych, trwa­ją­cych przez na­stępne dwa ty­go­dnie dys­ku­sji w miej­sco­wych ga­ze­tach ni­gdy nie zna­le­ziono za­do­wa­la­ją­cego wy­tłu­ma­cze­nia.

13 GRUD­NIA 1883: Dun­can Wed­der­burn, radca prawny, za­miesz­kały do­tych­czas w domu swej matki przy Ay­toun Street 41 w Pol­lok­shields, zo­staje przy­jęty do Kró­lew­skiego Szpi­tala dla Obłą­ka­nych jako nie­ule­czalny sza­le­niec. Dwa dni póź­niej „The Glas­gow He­rald” do­nosi: „Mi­nio­nej so­boty po po­łu­dniu przed­sta­wi­ciele opi­nii pu­blicz­nej po­skar­żyli się po­li­cji, że je­den z mów­ców na fo­rum otwar­tym w Glas­gow Green używa nie­przy­zwo­itych wy­ra­zów. Wy­słany na miej­sce kon­stabl stwier­dził, że mówca, nie­na­gan­nie ubrany, bli­sko trzy­dzie­sto­letni męż­czy­zna, wy­gła­sza pod ad­re­sem sza­no­wa­nego i zna­nego z dzia­łal­no­ści cha­ry­ta­tyw­nej przed­sta­wi­ciela pro­fe­sji me­dycz­nej mia­sta Glas­gow oszczer­stwa, prze­pla­ta­jąc je spro­śno­ściami oraz cy­ta­tami z Bi­blii. We­zwany do za­prze­sta­nia po­wyż­szego mówca po­dwoił liczbę spro­śno­ści, po czym zo­stał z wiel­kim tru­dem do­pro­wa­dzony na po­ste­ru­nek po­li­cji przy Al­bion Street, gdzie le­karz uznał, że na­leży go za­trzy­mać, lecz nie od­da­wać pod sąd. Nasz ko­re­spon­dent do­nosi, iż za­trzy­many jest praw­ni­kiem z do­brej ro­dziny. Nie wy­to­czono oskar­że­nia”.

27 GRUD­NIA 1883: Sir Au­brey de la Pole Bles­sing­ton, ge­ne­rał, nie­gdyś no­szący prze­zwi­sko „Grom” Bles­sing­ton, obec­nie zaś li­be­rał i czło­nek par­la­mentu z okręgu Man­che­ster North, gi­nie z wła­snej ręki w zbro­jowni swego domu w Hog­snor­ton, Lo­am­shire Do­wns. Ani ne­kro­logi, ani za­wia­do­mie­nia o po­grze­bie nie wspo­mi­nają o wdo­wie, choć trzy lata wcze­śniej ge­ne­rał po­ślu­bił dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nią Vic­to­rię Hat­ter­sley i ni­gdy nie za­wia­do­miono o praw­nej se­pa­ra­cji mał­żon­ków ani o zgo­nie żony.

10 STYCZ­NIA 1884: Na pod­sta­wie spe­cjal­nego ze­zwo­le­nia pod­pi­sana zo­staje umowa o mał­żeń­stwie cy­wil­nym mię­dzy Ar­chi­bal­dem McCan­dles­sem, le­ka­rzem do­mo­wym Kró­lew­skiej In­fir­me­rii w Glas­gow, a Bellą Ba­xter, panną z pa­ra­fii Ba­rony. Świad­kami są: Go­dwin Ba­xter, wy­kła­dowca Kró­lew­skiego Ko­le­gium Le­kar­skiego, oraz Ish­bel Din­wid­die, go­spo­dyni. I pań­stwo mło­dzi, i świad­ko­wie miesz­kają przy Park Cir­cus 18, gdzie od­był się wspo­mniany ślub.

16 KWIET­NIA 1884: Go­dwin Ba­xter umiera w domu przy Park Cir­cus 18. Przy­czynę jego śmierci dok­tor Ar­chi­bald McCan­dless (który pod­pi­suje świa­dec­two zgonu) okre­śla mia­nem „blo­kady ser­cowo-mó­zgo­wej spo­wo­do­wa­nej dzie­dzicz­nymi za­bu­rze­niami czyn­no­ści układu ner­wo­wego, od­de­cho­wego i po­kar­mo­wego”. „The Glas­gow He­rald”, opi­su­jąc po­grzeb, który od­był się w Ne­kro­po­lii, wspo­mina o „nie­ty­po­wym kształ­cie trumny” i o tym, że zmarły po­zo­sta­wił cały ma­ją­tek pań­stwu McCan­dless.

2 WRZE­ŚNIA 1886: Ko­bieta, która pod na­zwi­skiem Belli Ba­xter po­ślu­biła dok­tora Ar­chi­balda McCan­dlessa, za­pi­suje się do Szkoły Me­dycz­nej So­phii Jex-Blake pod na­zwi­skiem Vic­to­rii McCan­dless.

Mi­chael Don­nelly rzekł mi, że po­wyż­sze do­wody wy­da­łyby mu się bar­dziej prze­ko­ny­wa­jące, gdy­bym zdo­był ko­pie świa­dectw ślubu i zgonu oraz fo­to­ko­pie do­nie­sień pra­so­wych; lecz je­śli moi czy­tel­nicy ob­da­rzą mnie za­ufa­niem, nie będę się trosz­czył, co o tym my­śli „spe­cja­li­sta”. Pan Don­nelly nie od­nosi się już do mnie tak przy­jaź­nie jak przed­tem. Wini mnie za utratę ory­gi­nału książki, co jest nie­spra­wie­dli­wo­ścią. Z chę­cią wy­słał­bym wy­dawcy kse­ro­ko­pię i zwró­cił ory­gi­nał, gdyby nie zwięk­szało to kosz­tów pro­duk­cji o co naj­mniej 300 fun­tów. Współ­cze­śni ze­ce­rzy po­tra­fią z po­mocą ma­szyn „prze­nieść” na kli­sze strony druku, lecz tekst z fo­to­ko­pii mu­sie­liby skła­dać od nowa, a po­nadto książka po­trzebna była fo­to­gra­fi­kowi do wy­ko­na­nia klisz, z któ­rych na­stęp­nie od­two­rzono ry­ciny Stranga i fak­sy­mile li­stu Belli. Gdzieś po dro­dze mię­dzy edy­to­rem, wy­dawcą, dru­kar­nią a fo­to­gra­fem uni­kalne pierw­sze wy­da­nie za­gi­nęło. Po­dobne błędy zda­rzają się nie­ustan­nie przy wy­da­wa­niu ksią­żek i z pew­no­ścią nikt nie ża­łuje tego bar­dziej niż ja.

Po­zwolę so­bie za­koń­czyć tę przed­mowę krót­kim spi­sem tre­ści, w któ­rym po­cze­sne miej­sce zaj­muje nieco po­pra­wiony re­print wy­da­nia McCan­dlessa:

PRZED­MOWA

Na­pi­sał Alas­dair Gray

s. 7

Sceny z wcze­snych lat ży­cia

in­spek­tora szkoc­kiej służby zdro­wia

Na­pi­sał dok­tor Ar­chi­bald McCan­dless

s. 21

List do wnuka lub pra­wnuka w spra­wie książki

Na­pi­sała dok­tor Vic­to­ria McCan­dless

s. 287

PRZY­PISY KRY­TYCZNE I HI­STO­RYCZNE

Opra­co­wał Alas­dair Gray

s. 315

Przy­pisy do roz­dzia­łów zi­lu­stro­wa­łem kil­koma dzie­więt­na­sto­wiecz­nymi ry­ci­nami, lecz to McCan­dless wy­peł­nił wolne miej­sca w swej książce ilu­stra­cjami z pierw­szego wy­da­nia Ana­to­mii Graya praw­do­po­dob­nie dla­tego, że to z niej on i jego przy­ja­ciel Ba­xter uczyli się do­bro­czyn­nej sztuki uzdra­wia­nia. Gro­te­ski są au­tor­stwa Stranga i były wy­tło­czone sre­brem na okład­kach ory­gi­nal­nego wo­lu­minu.

Spis rze­czy
De­dy­ka­cja
O au­to­rach
Przed­mowa
De­dy­ka­cja
Karta ty­tu­łowa
Spis rze­czy
1. Po­ja­wiam się ja
2. Po­ja­wia się Go­dwin Ba­xter
3. Sprzeczka
4. Fa­scy­nu­jąca nie­zna­joma
5. Po­ja­wia się Bella Ba­xter
6. Ma­rze­nie Ba­xtera
7. Przy fon­tan­nie
8. Za­rę­czyny
9. Przy oknie
10. Bez Belli
11. Park Cir­cus 18
LIST WED­DER­BURNA.Po­ja­wia się ma­niak
13. Pauza
LIST BELLI BA­XTER.Po­ja­wia się su­mie­nie
14. Z Glas­gow do Ode­ssy: Gra­cze
15. Z Ode­ssy do Alek­san­drii: Mi­sjo­na­rze
16. Z Alek­san­drii do Gi­bral­taru: Gorzka mą­drość Astleya
17. Z Gi­bral­taru do Pa­ryża: Ostat­nia ucieczka Wed­der­burna
18. Z Pa­ryża do Glas­gow: Po­wrót
19. Naj­krót­szy roz­dział
20. Od­po­wiedź Bozi
21. Prze­szkoda
22. Prawda: Naj­dłuż­szy roz­dział
23. Ostatni przy­czó­łek Bles­sing­tona
24. Po­że­gna­nie
LIST DOK­TOR VIC­TO­RII MCCAN­DLESS
ILU­STRA­CJE • Pan Go­dwin Ba­xter we­dług por­tretu Ajaxa Mac­Gil­li­cuddy’ego z Kró­lew­skiej Aka­de­mii Szkoc­kiej • Bella Ba­xter we­dług zdję­cia w ga­ze­cie „The Da­ily Te­le­graph” • Dun­can Wed­der­burn • Pro­fe­sor Jean Mar­tin Char­cot • Ge­ne­rał Au­brey de la Pole Bles­sing­ton, ba­ro­net we­dług lon­dyń­skich „Il­lu­stra­ted News” • Blay­don Hat­ter­sley we­dług pro­filu na bo­nach pła­co­wych
PRZY­PISY KRY­TYCZNE I HI­STO­RYCZNE
Po­dzię­ko­wa­nia

1

Po­ja­wiam się ja

Moja matka, jak więk­szość ro­bot­ni­ków rol­nych w owych cza­sach, nie ufała ban­kom. Prze­czu­wa­jąc bli­ską śmierć, po­wie­działa mi, że oszczęd­no­ści ca­łego jej ży­cia znaj­dują się w bla­sza­nym pu­dełku pod łóż­kiem, po czym mruk­nęła:

– Weź je i prze­licz.

Uczy­ni­łem to, a kwota oka­zała się wyż­sza, niż ocze­ki­wa­łem.

Matka po­wie­działa:

– Użyj ich, by zo­stać kimś.

Po­wie­dzia­łem, że zo­stanę le­ka­rzem, na co jej usta za­drgały w scep­tycz­nym gry­ma­sie, który był jej od­po­wie­dzią na wszyst­kie dzi­waczne po­my­sły. Po chwili szep­nęła go­rącz­kowo:

– Nie da­waj ani gro­sza na po­grzeb. Je­żeli Py­peć po­chowa mnie w gro­bie dla nę­dza­rzy, niech go dia­bli we­zmą! Obie­caj, że za­trzy­masz pie­nią­dze dla sie­bie.

Pyp­ciem miej­scowi na­zy­wali mego ojca, od pew­nej cho­roby dro­biu.

Py­peć za­pła­cił za po­grzeb, ale po­wie­dział mi:

– Na­gro­bek zo­sta­wiam to­bie.

Za­nim mo­głem so­bie po­zwo­lić na na­le­żyty po­mnik, upły­nęło dwa­na­ście lat, a wów­czas nikt już nie pa­mię­tał, gdzie jest grób.

Na uni­wer­sy­te­cie mój ubiór i ma­niery zdra­dzały wiej­sko-słu­żebne po­cho­dze­nie, a po­nie­waż nie mo­głem do­pu­ścić, by kto­kol­wiek wy­szy­dzał mnie z tego po­wodu, by­łem za­zwy­czaj osa­mot­niony poza salą wy­kła­dową i po­ko­jem eg­za­mi­na­cyj­nym. Pod ko­niec pierw­szego se­me­stru we­zwał mnie do sie­bie je­den z pro­fe­so­rów i rzekł:

– Pa­nie McCan­dless, w spra­wie­dli­wym świe­cie mógł­bym panu prze­po­wie­dzieć wspa­niałą przy­szłość, lecz ży­jąc tu­taj, musi pan do­ko­nać pew­nych zmian. Może pan zo­stać więk­szym chi­rur­giem niż Hun­ter, świet­niej­szym po­łoż­ni­kiem niż Simp­son, lep­szym le­ka­rzem niż Li­ster, lecz je­śli nie na­bę­dzie pan odro­biny wiel­ko­pań­skiej ogłady lub nie­fra­so­bli­wego hu­moru, ża­den pa­cjent panu nie za­ufa, a inni le­ka­rze będą stro­nili od pana. Pro­szę nie mieć w po­gar­dzie mi­łej po­wierz­chow­no­ści je­dy­nie dla­tego, że po­siada ją wielu głup­ców, sno­bów i szu­braw­ców. Je­żeli nie stać pana na po­rządny płaszcz od do­brego krawca, niech pan wy­szuka so­bie od­po­wiedni roz­miar wśród nie­ode­bra­nych za­sta­wów w ja­kimś lep­szym lom­bar­dzie. Niech pan na noc wkłada schlud­nie zło­żone spodnie mię­dzy dwie de­ski pod ma­te­ra­cem. Je­śli nie jest pan w sta­nie zmie­niać bie­li­zny co­dzien­nie, niech pan przy­naj­mniej znaj­dzie spo­sób, aby przy­pi­nać świeżo wy­kroch­ma­lony koł­nie­rzyk do ko­szuli. Niech pan uczęsz­cza na po­ga­danki i kon­certy urzą­dzane przez klasę, do któ­rej chce pan za­li­czać się po stu­diach... zo­ba­czy pan, że nie je­ste­śmy tacy źli, i stop­niowo do­pa­suje się pan do nas drogą in­stynk­tow­nego na­śla­dow­nic­twa.

Po­wie­dzia­łem mu, że pie­niędzmi, które po­sia­dam, mogę opła­cić tylko cze­sne, książki, in­stru­menty i utrzy­ma­nie.

– Wie­dzia­łem, że w tym cały kło­pot! – za­wo­łał try­um­fal­nie. – Ale nasz se­nat roz­po­rzą­dza le­ga­tami prze­zna­czo­nymi dla po­trze­bu­ją­cych. Więk­szość sty­pen­diów otrzy­mują stu­denci teo­lo­gii, dla­czego jed­nak na­uki przy­rod­ni­cze mia­łyby być wy­łą­czone? My­ślę, że mógłby pan przy­naj­mniej do­stać sumę równą ce­nie no­wego gar­ni­turu, je­śli zwróci się pan do nas w od­po­wied­niej for­mie, a ja szepnę słówko. Co pan na to? Spró­bu­jemy?

Gdyby po­wie­dział: „Są­dzę, że po­wi­nien pan otrzy­mać sty­pen­dium. Oto jak na­leży się o nie ubie­gać, będę pań­skim do­radcą...” – gdyby tak po­wie­dział, mógł­bym mu dzię­ko­wać; on jed­nak od­chy­lił się na krze­śle, spló­tł­szy ręce na wy­pcha­nej ka­mi­zeli, i uno­sił ku mnie twarz (nie po­pro­sił mnie bo­wiem, bym usiadł) z tak głu­pawo-słod­ka­wym, bo­jaź­li­wym, fi­li­ster­skim uśmiesz­kiem, że we­pchną­łem pię­ści w kie­sze­nie, aby nie dać mu w zęby. Za­miast tego oświad­czy­łem mu, że po­cho­dzę z tej czę­ści Gal­lo­way, któ­rej miesz­kańcy nie lu­bią pro­sić ni­kogo o ła­skę. Po­nie­waż jed­nak ma tak wy­so­kie mnie­ma­nie o mo­ich zdol­no­ściach, mo­gli­by­śmy za­wrzeć umowę ko­rzystną dla nas obu. Za­pro­po­no­wa­łem, by po­ży­czył mi sto fun­tów, z któ­rych będę spła­cał sie­dem i pół pro­cent w każdą rocz­nicę za­cią­gnię­cia po­życzki aż do roz­po­czę­cia pią­tego roku prak­tyki ogól­nej lub trze­ciego roku spe­cja­li­za­cji, a wów­czas zwrócę w ca­ło­ści pier­wotną kwotę wraz z pre­mią w wy­so­ko­ści dwu­dzie­stu fun­tów.

Roz­dzia­wił usta, więc do­rzu­ci­łem prędko:

– Oczy­wi­ście zban­kru­tuję, je­żeli nie skoń­czę stu­diów lub zo­stanę zbyt wcze­śnie wy­kre­ślony z re­je­stru le­ka­rzy, my­ślę jed­nak, że je­stem bez­pieczną lo­katą ka­pi­tału. I co pan o tym my­śli? Mo­żemy spró­bo­wać?

– Pan żar­tuje? – wy­mam­ro­tał, wpa­tru­jąc się we mnie, a na jego war­gach drgały za­czątki uśmie­chu, który po­wi­nie­nem był na­śla­do­wać.

Za­nadto roz­złosz­czony, by śmiać się z tego dow­cipu, wzru­szy­łem ra­mio­nami, po­że­gna­łem się i wy­sze­dłem.

Nie­wy­klu­czone, że ist­niał ja­kiś zwią­zek mię­dzy tą roz­mową a ko­pertą za­adre­so­waną nie­znaną ręką i do­star­czoną przez pocztę ty­dzień póź­niej. Ko­perta za­wie­rała pię­cio­fun­towy bank­not, któ­rego więk­szą część wy­da­łem na uży­wany mi­kro­skop, resztę zaś na ko­szulę i koł­nie­rzyki. Mo­głem te­raz ubie­rać się w mniej­szym stop­niu jak wie­śniak, a w więk­szym – jak zu­bo­żały księ­garz. Ko­le­dzy po­trak­to­wali to jako pewną po­prawę, gdyż za­częli wi­tać mnie we­soło i dzie­lić się ze mną naj­now­szymi plot­kami, choć ja sam za­zwy­czaj nie mia­łem dla nich żad­nych no­wi­nek. Je­dyną osobą, z którą roz­ma­wia­łem jak równy z rów­nym, był Go­dwin Ba­xter, po­nie­waż (w co wie­rzę do dziś) by­li­śmy obaj naj­in­te­li­gent­niej­szymi i jed­no­cze­śnie naj­mniej to­wa­rzy­skimi ludźmi w me­dycz­nym śro­do­wi­sku Glas­gow.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki