3 dni - Krzysztof Lip - ebook

3 dni ebook

Krzysztof Lip

3,0

Opis

Fabuła książki koncentruje się na pierwszych trzech dniach inwazji wojsk wroga na niepodległe państwo. Opowiada o losach małej grupy przyjaciół, którzy zostają wrzuceni w zupełnie inną, brutalną rzeczywistość, a ich poczynania i wybory mają ogromny wpływ nie tylko na ich życie, ale i istnienie ludzi na całym świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 197

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Krzysztof Lip

3 dni

© Krzysztof Lip, 2022

Fabuła książki koncentruje się na pierwszych trzech dniach inwazji wojsk wroga na niepodległe państwo. Opowiada o losach małej grupy przyjaciół, którzy zostają wrzuceni w zupełnie inną, brutalną rzeczywistość, a ich poczynania i wybory mają ogromny wpływ nie tylko na ich życie, ale i istnienie ludzi na całym świecie.

ISBN 978-83-8273-879-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

3 dni

Zanim przeczytasz tą książkę, chcę zaznaczyć, że nie jest to dokument ani relacja z prawdziwego zdarzenia. Historia jest wymyślona i zarówno bohaterowie, jak i miejsca w niej opisane nie mają miejsca w naszej rzeczywistości. Proszę Cię więc nie traktuj fabuły tej książki jako opis prawdziwego, tragicznego i bestialskiego wydarzenia, jakiego jesteśmy świadkiem w naszych współczesnych czasach.

Mam tylko nadzieję, że czytając ją skłonię Cię do pewnych przemyśleń, do zastanowienia się nad tym, co w naszym życiu jest do przewidzenia, a co zupełnie od nas nie zależy. Na co mamy wpływ, jak wygląda nasze życie teraz, a jak może wyglądać jutro.

Pozdrawiam i życzę miłej lektury.

Z wyrazami podziwu i szacunku

dla walczących o swój kraj.

1. Dzień jak co dzień

— Idzie nasz spóźnialski! — krzyknął Wojtek na widok nadchodzącego Grześka.

Ten otwarł małą furtkę w płotku oddzielającym ich działkę od innych i wszedł do nich, podnosząc wysoko ręce i ukazując w nich dwie siatki pełne puszek piwa.

— Wybaczcie, ale kolejki były przy kasach — skłamał, uśmiechając się do nich i wprawiając ich w jeszcze lepszy humor.

Wojtek, jak i dwóch ich wspólnych przyjaciół ucieszyło się na te słowa i od razu wybaczyło mu spóźnienie. Przywykli do tego przez długie lata ich znajomości i wcale nie byli zaskoczeni jego zachowaniem. Każdy w prawdzie miał już w ręku prawie opróżnioną puszkę piwa, a za ich plecami na stoliku stały otwarte butelki z mocniejszym alkoholem, ale dostawa kolejnych piw sprawiła, że szybko wybaczyli mu spóźnienie.

— Musisz niestety wypić karniaka — podszedł od niego od razu Witek z literatką pełną wódki i podał ją Grześkowi.

— Chcecie żebym od razu padł tutaj?

— Trzeba było się nie spóźniać — dodał już dobrze wstawiony Mariusz, podtrzymując się krzesła i podnosząc do góry kieliszek, dodał: — Ja wypiję z tobą jako pierwszy.

— I chyba to będzie twój ostatni — odpowiedział mu Grzesiek, czym rozbawił całe towarzystwo.

— O to, to, co, to… to nie — zakręcił się w wypowiedzi Mariusz i uniósł kieliszek w górę, by zaraz jednym haustem wypić jego zawartość.

Grzesiek wypił karniaka i zaraz zaczął szukać szklanki z sokiem, którą podał mu szybko Witek, mówiąc:

— Wiedzieliśmy, że przyjdziesz ostatni.

— U mnie nie ma tak łatwo wyjść z domu — zaczął się tłumaczyć Grzesiek.

— Trzeba było robić tyle dzieci? — zażartował Wojtek i zaraz zwrócił wszystkim uwagę na Mariusza, który po ostatnim kieliszku, powoli usiadł na krześle i z głową spuszczoną w dół, szybko zasnął.

On też ich nie zaskoczył, przez to skwitowali to tylko uśmiechem i podeszli do grilla, którego pilnował Witek.

— Witek, zjemy coś dzisiaj? — zapytał go Wojtek, zniecierpliwiony już długim czekaniem.

— Specjalnie czekałem, aż Grzesiek przyjdzie. Teraz jest już gotowe.

— Jasne, przyznaj się, że masz beznadziejnego grilla — dopiekł mu Wojtek, wypijając do końca swoje piwo.

— Dobra, dobra, dawajcie talerze.

Wojtek zabrał ze stołu papierowe talerze i plastikowe sztućce, rozdzielając je między przyjaciół i każdy zabrał kiełbasę z rusztu.

— Czyli Mariusz nie doczekał wyżerki? — zapytał ich Grzesiek, patrząc na mocno śpiącego na krześle przyjaciela.

— Niestety, przesadził z tempem — odpowiedział mu Witek.

— Wypijmy za nasze spotkanie — rzekł do wszystkich Wojtek, unosząc nową puszkę piwa. — Obyśmy się częściej spotykali w takim składzie.

— Tak jest — poparł jego pomysł Witek.

— Za nas!

— Za nas!

Wszyscy upili zawartość swoich puszek, a Witek pogłośnił muzykę, tak by ją było słychać na całym obszarze działek.

— To jest muza — skomentował piosenkę, wsłuchując się w nią uważniej.

— Niezła — odezwał się Grzesiek.

— To ja mam coś lepszego — od razu zaczął przeszukiwać swój telefon Wojtek, po czym przełączył muzykę i włączył ostry hard rock.

Natychmiast Witek dołączył do jego zachwytów i razem z nim zaczęli poruszać głowami w dół i w górę, uwalniając swoje długie włosy, by falowały wraz z ruchem ich głów.

— Jak wy możecie tego słuchać? — skomentował Grzesiek, niezbyt zadowolony ze zmiany muzyki. — Przecież tu nawet nie wiadomo, co on śpiewa.

— Słowa są mało ważne! — krzyknął do niego Witek i wraz z Wojtkiem zaczęli skakać, kręcić się i wirować do muzyki.

— Co się dzieje? — zapytał nagle przebudzony głośną muzyką Mariusz.

— Nic, nic, śpij sobie — odpowiedział mu Grzesiek i ten zaraz powrócił do swojej pozycji, by zasnąć momentalnie.

— A co tam u dzieciaków? — zapytał Grześka Wojtek, zostawiając Witka samego na improwizowanym parkiecie. — Ile już mają?

— Najstarszy dziesięć.

— Aż tyle? To kiedyś ty go spłodził? — zażartował, śmiejąc się sam z siebie.

— Szybko… niestety — odpowiedział mu Grzesiek, udając zawód.

— A reszta?

— Marysia ma osiem, a Justysia siedem.

— A ja ciągle myślałem, że ty masz brzdąców w pieluchach latających.

— Już nie pamiętam, kiedy to było, a ty kiedy się weźmiesz za produkcję?

— Najpierw muszę znaleźć tą jedyną — odparł, upijając znów zawartość puszki.

— A Magda?

— No coś ty? — odparł zdecydowanym tonem.

— Co jej brakuje? Piękna blondynka i leci na ciebie, co ci więcej trzeba?

— To jeszcze nie to.

— A wy co tacy poważni? — zapytał ich Witek, kończąc tańczyć wraz z końcem muzyki. — Co wam puścić?

— Puść mu disco polo — podpowiedział mu Wojtek.

— Tylko nie disco polo — od razu zaprotestował Grzesiek. — Lepiej zostańcie przy tym swoim rocku.

— A więc pora na whisky — zaproponował Wojtek, od razu ruszając do stolika i dźwigając w górę butelkę.

— Jak najbardziej — szybko zgłosił się do niego Witek.

— Ja zostanę przy piwie — odpowiedział mu Grzesiek. — Nie chcemy skończyć jak Mariusz.

— Nie przesadzaj, on wypił przed tobą całe pół litra. Chodź, naleje ci.

— No dobra, ale tylko jedną.

— Więcej nie dostaniesz — zażartował Witek i zaśmiali się wspólnie.

— A co powiecie o kolejnych ćwiczeniach wojskowych, przy naszych granicach? — zapytał Grzesiek, wprawiając ich w lekkie zamyślenie. — Nie dziwi was, że to już kolejne w tym roku, a ich skala jest o wiele większa od poprzednich?

— I co z tego? Znów tylko straszą — odpowiedział mu Witek. — Nie wiem, co chcą przez to uzyskać.

— Tracą tylko kasę na te ćwiczenia — dodał Wojtek. — Ale ich stać, więc niech sobie robią.

— Podobno tym razem sprowadzili sobie zapasy krwi — nie dawał za wygraną Grzesiek. — Może jednak tym razem na straszeniu się nie skończy?

— Myślisz, że wywołaliby trzecią wojnę światową? W naszych czasach? — zapytał go z niedowierzaniem Wojtek.

— Teraz inaczej rozwiązuje się konflikty — poparł jego słowa Witek. — Wojsko to już przeżytek. Postraszą, uzyskają co tam chcą i odejdą… jak zawsze. Napijmy się, lepiej.

Wszyscy unieśli w górę literatki z whisky, a Wojtek patrząc na ich śpiącego przyjaciela, powiedział:

— To za Mariusza, gościa, który zawsze potrafi przespać wszystkie imprezy.

— Za Mariusza! — krzyknęli wspólnie i wypili jego toast, spoglądając z uśmiechami na swojego kompana.

***

Następnego dnia Grześka zbudziły wskakujące na niego dwie córki, nasłane przez jego żonę.

— Wstawaj tatusiu! — krzyczały, skacząc po nim.

— Pora wstawać!

— Która jest godzina? — zapytał je zaspany i błagalnym wzrokiem popatrzył na swoją żonę — Monikę.

— Jeśli wraca się nad ranem, to później tak jest pijaku.

— Tata pijak! — krzyknęła Justysia.

— Tata pijak! Tata pijak! — wtórowała jej Marysia.

— Bez przesady, wypiłem tylko kilka piw. Nawet wiem jak wróciłem do domu.

— Gdybym ci nie otwarła drzwi, pobudziłbyś wszystkich sąsiadów — odpowiedziała mu Monika i zaraz zwróciła się do dzieci: — Dziewczynki, idźcie do swojego pokoju, zaraz tam przyjdę i naszykuję wam ubranka.

— Ale mamo, my jesteśmy głodne.

— Ja chcę zupę mleczną! — krzyknęła Justysia.

— A ja kołaczyka — dodała Marysia.

— A ja kanapki — zza progu pojawił się Karolek i z rozpędu wskoczył na łóżko, przygniatając swojego ojca.

— A czy ja mogę wyjść z łóżka? — odezwał się Grzesiek, próbujący wyjść spod dzieci.

— Jeszcze nie — szybko odpowiedziała mu Marysia i cała trójka znów przygniotła swojego tatę.

— To ja się idę zająć śniadaniem — odpowiedziała im Monika i wyszła z pokoju.

Grzesiek popatrzy na swoją trójkę przez chwilę nic nie mówiąc, aż w końcu przewrócił się na plecy i powiedział:

— A poleżymy sobie jeszcze chwilę.

— Nie! — krzyknęły dzieci i znów rzuciły się na niego, mówiąc: — Wstawaj pijaku! Wstawaj! Musimy się pobawić! Koniec spania!

***

Kiedy w końcu udało mu się pozbierać z łóżka, wszyscy zebrali się przy jednym stole, na którym już czekały na nich kanapki przygotowane przez Monikę.

— Mamo, ale ja chciałam kołaczyka — odezwała się pierwsza Marysia.

— A ja zupę mleczną — dodała Justysia.

— To dostaniecie jutro. Dziś mam dla was wyśmienite kanapki.

— Fuuj.

— Ja nie jem.

— A ja zjem — odezwał się Karolek, biorąc już jedną do ręki.

— Dziewczynki, jeśli nie zjecie kanapek, to zapomnijcie dziś o komórkach — ostrzegła swoje dzieci Monika. — Kanapki są zdrowe i trzeba je jeść.

Obie popatrzyły na tatusia, który widząc, że szukają wzrokiem poparcia do swojego buntu, od razu odpowiedział:

— Na mnie nie patrzcie. Ja jem kanapki.

Od razu sięgnął po jedną kromkę i ze smakiem ugryzł kawałek, zachwycając się jej smakiem.

— Ale dobre. Wasza mama zawsze robi je najlepsze.

— Ty już nie przychlebiaj się. Dziś czeka cię praca domowa.

— Jaka?

— Trzeba zlew przetkać. Woda już nie schodzi. Obiecałeś się tym zająć już tydzień temu.

— Ale nie było kiedy.

— To dziś masz czas — powiedziała zdecydowanym tonem i przyniosła mężowi i sobie kawę. — Masz to, żebyś miał energię do działania.

— Dzięki.

— Tata, ty dziś pracujesz? — zapytał go Karolek.

— Tak, ale w domu.

— To fajnie. Pogramy w piłkę.

— A ze mną pograsz w grzyby — odezwała się Marysia.

— A ze mną pobawisz się lalkami — nie pozostała dłużna Justysia.

— A mama? Czemu jej nie bierzecie do zabawy? Patrzcie jaka ona chętna. Tylko czeka na okazję, by się z wami pobawić.

Monika zaskoczona jego słowami już miała się bronić przed napadem pomysłów jej dzieci, gdy nagle Karolek powiedział:

— Mama nie umi grać w piłkę.

— Lalek też nie lubi — dodała Justysia.

— W moje gry też nie lubi grać. Mówi, że są nudne i za długie.

— Widzisz — od razu wykorzystała ich słowa Monika. — Musisz się uwinąć z łazienką, bo dzieci czekają.

— Masakra, a to po co wam mama? — zażartował, udając załamanego.

— Bo mama jest najlepsza — odpowiedziała mu Marysia.

— Właśnie, mama jest do kochania — poparła jej słowa Justysia.

— Mam robi najlepsze kanapki na świecie — dodał Karolek i od razu wszystkie dzieci zostały czule przytulone przez zadowoloną mamusię.

— Widzisz, ja jestem do kochania — powiedziała triumfując. — Jedz i do roboty stary.

— Właśnie… stary! — od razu zareagowała Justysia.

— Ja pierwszy zamawiam tatę — załamał swojego ojca Karolek, już przygotowując się do meczu.

***

Weekend to jest czas, który Grzesiek i Monika starali się spędzać wspólnie z dziećmi. W tygodniu zajęci pracą i sprawami codziennymi nie zawsze udawało się im poświęcić tyle czasu ile by chcieli, przez to gdy tylko nadchodził czas wolny od pracy, oboje rezerwowali go dla swoich pociech. W sobotę Grześkowi szybko udało się udrożnić rury pod zlewem, przez co miał czas zagrać z synem w piłkę, a później pobawić się z córeczkami w ich zabawy. Po obiedzie całą piątką poszli na spacer, by wykorzystać piękną pogodę za oknem i oderwać ich oczy od ekranów komórek oraz komputerów. Odwiedzili ulubioną lodziarnię oraz plac zabaw, na którym nie brakowało dzieci. W piękny, słoneczny dzień na największy w tej części miasta plac, przychodziło bardzo dużo rodzin, przez co dzieci mogły się wspólnie wyszaleć, a rodzice posiedzieć na ławeczce, poopalać się i w spokoju porozmawiać.

Na wieczór, po kolacji i kąpieli, zagrali we wspólną grę karcianą, aż w końcu rodzice mogli położyć swoje dzieci do łóżek i zasiąść przed telewizorem z ciepłą herbatką w ręku, by włączyć sobie odcinki ulubionego serialu.

Z kolei drugi dzień weekendu rozpoczynali od wspólnej wyprawy na mszę niedzielną. Tego dnia planowali wycieczkę do parku mieszczącego się w sąsiednim mieście, przez co wracając do domu, już poruszali kwestię sporną każdej ich wycieczki.

— Ja chcę rower — zaczął Karolek.

— A ja hulajnogę — dodała Marysia.

— Ja wezmę wózek i Matyldę — dorzuciła swoje Justysia.

— Rower nie zmieści nam się do auta — odpowiedział im tata. — Możemy wziąć hulajnogi i wózek.

— Czemu wózek się mieści, a rower nie? — od razu zareagował Karolek.

— Bo mój wózek jest mały — odpowiedziała mu Justysia.

— Właśnie — wtórował jej tata.

— To ja nie jadę.

— Karolek, nie przesadzaj — wtrąciła się mama. — Pojeździsz sobie tam hulajnogą.

— Nie, to ja zostaję i pogram sobie na telefonie.

— O co to, to nie. Jedziesz z nami pospacerować na świeżym powietrzu.

— Pojadę, jak wezmę rower — uparł się, mówiąc to stanowczym tonem.

— Jak kiedyś kupimy autobus, to będziemy brać na wycieczki wszystko, co będziecie chcieli — odpowiedział mu tata. — Ale na razie mamy małe auto i musimy sobie radzić z tym, co mamy.

— To kup autobus — odpowiedział mu wciąż stanowczym i poważnym tonem Karolek.

Właśnie dochodzili do osiedla i natknęli się na sąsiadów Rawczyńkich. Mieli oni mieszkanie obok nich, ale od kilku miesięcy nie było ich w Polsce. Przez to tym bardziej zaskoczył ich widok sąsiadów.

— Cześć Seba, kiedy wróciliście? — zapytał Grzesiek, zatrzymując się przy nich.

— Wczoraj wieczorem. Musieliśmy sprawdzić, czy nasze mieszkanie jeszcze stoi — zażartował, uśmiechając się do swojej żony — Soni i syna dziesięcioletniego — Denisa.

— W końcu Karolek doczekałeś się powrotu kolegi — zwrócił się do swojego syna Grzesiek.

— Ale nie na długo wróciliśmy. Sprzedajemy nasze mieszkanie i wyjeżdżamy.

— O, szkoda.

— Tam zarabiam pięć razy więcej niż tutaj, sam rozumiesz. Popatrz, czym teraz się wożę — powiedział, pokazując na Porsche, do którego właśnie wsiadali.

— Niezłe cacko.

— Niezłe? To cudeńko. Nie pytaj ile zajęła mi droga tutaj — odparł dumny ze swojego samochodu.

— Sebuś, powinniśmy już jechać — ponagliła go Sonia, wyłaniająca się z wozu.

— Cześć Sonia — powitał ją Grzesiek.

— Cześć — odpowiedziała i ruchem głowy ponagliła męża do zakończenia rozmowy.

— Wybacz stary, musimy porobić zakupy, bo nic nie mamy w lodówce. Sam rozumiesz, nie było nas kilka miesięcy.

— Rozumiem, dobrze było was znowu zobaczyć.

— Was również — odparł i kłaniając się Monice, dodał: — Miłego dnia wam życzę.

— Dzięki i wam również.

Wsiadł do samochodu i ruszył spod bloku, wciskając gaz do dechy.

— Super auto — odezwał się Karolek, patrząc z podziwem na ich samochód. — Kiedy takie kupimy?

— Nigdy — szybko odpowiedziała mu Monika. — My potrzebujemy rodzinne auto z dużym bagażnikiem.

— Jeszcze niedawno chciałeś żebyśmy kupili autobus — odpowiedział mu Grzesiek patrząc na niego z uśmiechem.

— Teraz chcę takie.

— A co z rowerem? Do takiego się nie zmieści.

— To wezmę hulajnogę.

— No i sprawa rozwiązana — ucieszyła się Monika. — Bierzemy hulajnogi na wycieczkę.

— I wózek — dorzuciła Justysia.

— Tak Justysiu i wózek.

Karolek zaskoczony ich słowami stanął w miejscu zawiedziony, a wtedy Grzesiek zniżył się do jego ucha i wyszeptał:

— Kupię ci taki na osiemnastkę, ok?

— OK — aż podskoczył z radości.

Monika natychmiast odwróciła się w ich stronę i widząc szczęście na twarzy swojego synka, od razu skierowała swój wzrok na męża, oczekując wytłumaczenia.

— To jest nasza słodka tajemnica, co nie Karolek?

— Tak.

— A co ci obiecał ojciec? — zapytała synka.

— Nie mów.

— Że mi kupi takie auto na osiemnastkę — zdradził, czym wprawił w zadowolenie swoją mamusię i jednocześnie rozczarowanie ojca.

— Ja też chcę! — od razu odezwała się Marysia.

— A ja nie — dodała Justysia.

— Moja córuś — pogłaskał po głowie Justysię tata, zadowolony z jej słów.

— Ja chcę autobus — odpowiedziała, czym wprawiła ich w dobry nastrój.

— Tata wam wszystko kupi, jak wygra w totka — odezwała się Monika.

— Zacznę grać — od razu odpowiedział jej Grzesiek.

— To graj… ale pamiętaj, że połowa twojej wygranej jest moja — zaśmiała się ze swoich słów i zaraz dodała: — Dobra, do domu, zgraja. Pakujemy się na wycieczkę.

Reszta niedzieli już upłynęła rodzince Grześka bardzo spokojnie. Zgodnie z planem udali się do parku leśnego, w którym wraz z dziećmi pospacerowali licznymi alejkami korzystając z pięknej pogody. Dzieci wymieniały się między sobą hulajnogami, ścigając się między spacerującymi ludźmi. Najmłodsza córeczka biegała za nimi z wózkiem, w której tylko cudem utrzymywała się jej ulubiona lalka — Matylda, a rodzice trzymając się za ręce delektowali się słońcem i swoim towarzystwem.

Na obiad udali się do pobliskiej, ulubionej restauracji, gdzie zajmując stolik na dworze zjedli przepyszne domowe dania. Nie było to proste zadanie, gdyż zarówno park jak i samo miasto było często wybierane przez turystów z pobliskich miast do odwiedzin. Zarówno w parku, jak i na ulicach, a tym bardziej w restauracjach było to widać. Jednak nikt nie narzekał. Pogoda była piękna, miasto zawsze przyciągało do siebie ludzi, a lokali gastronomicznych w nim nie brakowało.

W taki sposób Grzesiek wraz z rodziną spędzili długie godziny na świeżym powietrzu, trzymając swoje pociechy z dala od komórek i tabletów, które w ciągu tygodnia i niepogody, zajmowały im większość czasu.

Na wieczór, gdy już nadszedł czas wyciszenia, dzieci po kolacji i kąpieli zasiedli do swoich telefonów i gier, a rodzice zasiedli na kanapie, by razem odpocząć i nabrać sił na kolejny tydzień pracy i obowiązków codziennych.

— I co tam mężu ciekawego w świecie słychać? — zapytała męża Moniak, siadając przy nim i tuląc się do niego.

— Wciąż mówią o wojskach przy naszych granicach.

— Dalej prowadzą ćwiczenia? Nie mieli już ich zakończyć?

— No właśnie mieli. Niby przedłużyli je o kilka dni.

— Zajęliby się czymś pożytecznym, a nie wciąż tylko dozbrajają i straszą.

— Mam nadzieję, że tylko na straszeniu się skończy.

— Wyłącz to, poszukaj lepiej czegoś ciekawszego w telewizji.

— Sport? — uśmiechnął się to mówiąc, wiedział bowiem że sport jej w ogóle nie interesuje.

— Zgłupiałeś? — zażartowała. — Nie ma tam jakiegoś teleturnieju?

— Jest — przełączył na inny kanał i natrafił na program, w którym dzieci śpiewały piosenki.

— O! Zostaw! — szybko pojawiła się w progu drzwi Marysia i rozpychając się, usiadła między nimi.

Zaraz po niej przybiegła Justysia i usiadła na ziemi, tuż przed nimi szybko koncentrując swą uwagę na ekranie telewizora.

— Jeszcze tylko jednego brakuje — odezwał się Grzesiek, wypatrując swojego syna.

Ten jednak nie spieszył się. Trzymając w ręku telefon komórkowy i całkowicie wciągnięty w grę, przeszedł obok nich i usiadł na fotelu, mówiąc:

— Ktoś mnie wołał?

— Jak patrzysz, to odłóż telefon — od razu zareagowała mama.

— Ja nie patrzę na to. Przyszedłem tylko do was.

— O, jak miło.

— Tu jest lepszy zasięg — odpowiedział, w prosty sposób niszcząc jej zachwyt nad jego zachowaniem.

***

W poniedziałek rano jak zwykle był problem z dobudzeniem dzieci do szkoły. Rozleniwione z oporem wstawały i przygotowywały się do swoich obowiązków. Monika przygotowywała im śniadania i ubrania, a Grzesiek pomagał im się ubierać i każdego pilnował, by dobrze umyli zęby i zaspane oczy. On jako pierwszy zawsze wychodził, przez to pożegnał każde z nich, pocałunkiem w czółko, gdy siedzieli przy jednym stole i na koniec żegnając się z żoną, wyszedł do samochodu, by pojechać do pracy.

Pracował w małym biurze, w dziale logistyki wraz z Mariuszem i ich kierownikiem, natomiast w dziale sprzedaży wśród licznej grupy handlowców, znajdowali się między innymi Wojtek i Witek. Wszyscy spotykali się na przerwie, na stołówce lub gdy była pogoda wychodzili na dwór, gdzie siadali w ławkach i wspólnie wykorzystywali swoją przerwę w pracy. Tak też było i dziś. Mariusz wraz z Grześkiem zawsze o jednej porze opuszczali swe biuro, by spotkać się ze swoimi przyjaciółmi.

— Dobrze cię widzieć z głową w górze, Mariusz — zażartował Wojtek, na widok swojego przyjaciela, siadającego tuż obok nich.

— Ha, ha, ha. Byłem zmęczony, przez to tak mnie ścięło.

— Oczywiście.

— Jakbyś miał na głowie tyle co ja, to wiedziałbyś o czym mówię. Wy tylko robicie zamówienia, a my z Grześkiem robimy całą resztę.

— Dobra, dobra, już się tak nie użalaj nad sobą — odezwał się Witek i zaraz zapytał: — Powiedz nam lepiej jak twoja żona cię przyjęła w domu?

Ten tylko machnął ręką i zamilkł.

— Widzieliśmy jej minę, gdy cię wnosiliśmy do mieszkania — odpowiedział za niego Wojtek. — Musiało być ciekawie dzisiaj rano.

— Nie odzywała się do mnie, ale przeżyje. Kupie jej dzisiaj jakieś kwiaty i będzie dobrze.

— To kiedy kolejne spotkanie? — zapytał ich Witek, zadowolony z siebie.

— Co ja słyszę? — wtrąciła się do ich rozmowy Marzena, która podeszła do nich wraz z Agą z działu sprzedaży. — Było jakieś spotkanie i nas nie zaprosiliście?

— Bo to było typowo męskie spotkanie tym razem — bronił się Witek.

— Typowa popijawa — dodał Wojtek.

— A my to co? Nie umiemy pić? — odpowiedziała Marzena. — Też byśmy się napiły i odreagowały trochę.

— To następnym razem was zaprosimy — odezwał się Wojtek. — Macie to jak w banku.

— No, ja myślę.

— Ty też byłeś? — zapytała Aga Grześka.

— Tak.

— I puściła cię żona?

— A co ja jestem? Jakiś niewolnik?

— Nie, tak tylko pytam.

— Spokojnie dziewczyny — wtrącił Wojtek. — Pogoda dopisuje, więc będzie jeszcze okazja.

— Trzymamy was za słowo — odezwała się Marzena i wraz z Agą odeszły na bok do koleżanek.

— No to nie ma wyjścia — rzekł zadowolony Witek. — Musimy już coś organizować.

— Nasze żony się ucieszą — odpowiedział mu Grzesiek, patrząc na Mariusza i kręcąc głową.

***

Wieczorem, po pracy Grzesiek wraz ze swoją rodzinką udali się do większego sklepu na zakupy. Monika z listą w ręce dyrygowała grupą, a dzieci z przyjemnością dorzucały do koszyka produkty. Czasem próbowały przemycić coś dla siebie i dorzucały co nie co, ale rodzice bacznie obserwowali ich poczynania i większość rzeczy odkładali na półki, zgadzając się jedynie na małe zachcianki swoich pociech.

Po powrocie do domu, dzieci od razu pobiegły do pokoi, by zagrać sobie w swoje ulubione gry. Grzesiek przyniósł do kuchni torby z zakupami i przybliżając się do żony, wyszeptał:

— Może dzisiaj szybciej uda się uśpić dzieci.

— Dzisiaj jestem zmęczona — odpowiedziała, ale czując jego czułe pocałunku na szyi, dodała: — Ale jak ci się uda ich szybko uśpić…

— To już zaraz idę.

— Oszalałeś, jeszcze kolacji nie jadły — zaśmiała się Monika.

— Trudno, dziś pójdą spać głodne — zażartował i klepnął czule żonę w tyłeczek odchodząc z kuchni.

— Głupi.

— Może zrobię ci kawy? — zapytał, zatrzymując się w progu.

— Jasne, później nie zasnę w ogóle.

— I o to chodzi — odpowiedział, uśmiechając się od ucha do ucha i już miał iść do pokojów dzieci, gdy zatrzymał się przed włączonym telewizorem.

Właśnie nadawane były wiadomości, w których reporter relacjonował wydarzenia sprzed północnej granicy:

— To już kolejny dzień ćwiczeń wojskowych naszego sąsiada. Ilość żołnierzy biorąca w nich udział pokazuje tylko skalę tego wydarzenia. Tysiące żołnierzy, setki ciężkiego sprzętu i to tuż przy naszej granicy. Ludność przygraniczna nie czuje się w tym momencie bezpieczna. Jesteśmy na ulicy, prowadzącej do przejścia granicznego i spotkaliśmy tutaj pracującego na co dzień pana Włodka.

— Jak się pan czuje, mając tak blisko armię naszego sąsiada?

— Jak się mogę czuć, kurde? — odpowiedział mu starszy pan. — Oni przygotowują się do wojny i zaatakują nas, tylko czekają na rozkaz.

— Myśli pan, że byliby w stanie najechać niepodległe państwo?

— A czemu nie? To jest mocarstwo, które nie liczy się z nikim. Wymyśli jakiś pretekst i ruszy na nas.

— I pan tak spokojnie tutaj siedzi i sprzedaje owoce? — zadrwił z niego dziennikarz, nie wierząc kompletnie w jego słowa.

— A co mam robić? Uciekać? Ciekawe gdzie?

— Jeśli podejrzewa pan atak, to może warto byłoby uciekać na południe?

— Jeśli przejdą przez granicę, to wezmę moją strzelbę i ich powystrzelam z okna.

Ta wypowiedź zaskoczyła młodego dziennikarza, którą skwitował uśmiechem, całkowicie lekceważąc jego słowa i odwracając się do kamery, powiedział:

— Tak jak państwo słyszą, mieszkańcy miast przygranicznych nie czują się bezpieczni. Nasz rząd reaguje na zagrożenie i również ogłasza największe ćwiczenia wojskowe na naszym terytorium. Mobilizacja naszych żołnierzy już jest wdrożona i będzie odbywać się przez kilka najbliższych dni, aż do momentu zakończenia ćwiczeń naszego sąsiada. Świat tymczasem przygląda się temu wszystkiemu bacznie i przestrzega rząd naszego sąsiada przed czekającymi go sankcjami…

— Wyłącz to kochanie — oderwała męża Monika, przynosząc na stół kolację. — Dzieci, kolacja!

Grzesiek jednak zainteresowany wiadomościami nie chciał ich wyłączać. Usiadł tylko w fotelu i ciekaw kolejnych słów dziennikarzy, skupił swą uwagę na ekranie.

— Tato, mogę włączyć bajkę? — zapytał go Karolek, stając przed telewizorem z pilotem w ręce.

— A możesz chwilę poczekać? Słucham tego.

— Tato, my chcemy bajkę — poparły swojego brata siostry.

Ich tata popatrzył na nich zdenerwowany wzrokiem i już chciał wybuchnąć, gdy Monika widząc jego zachowanie, szybko zareagowała, mówiąc:

— Grzegorz, puść im bajkę, proszę. Ty będziesz miał coś ciekawszego później — dodała uśmiechając się do niego zalotnie.

— No, dobra.

— Hurra! — krzyknęły prawie jednocześnie i od razu przełączyły kanał.

— A teraz siadajcie do stołu — powiedziała mama, kładąc ciepłe bułeczki na stole.

Dzieci szczęśliwe usiadły tak, by móc jeść i patrzeć na telewizor, a Grzesiek patrząc na nie, zapytał:

— A jak tam w szkole? Nic jeszcze nie opowiadaliście.

— Normalnie — odpowiedział mu Karolek nie odrywając oczu od ekranu telewizora.

— A u was dziewczynki?

— Tata poczekaj chwilę — przyciszyła go Marysia, patrząc na bajkę.

— A u ciebie żonko? Może chociaż ty ze mną porozmawiasz?

— Cicho, tato — uciszyła go Justysia.

— To już nawet nie mogę nic powiedzieć?

— Nie — od razu mu odpowiedziała Justysia, ale widząc zaskoczenie na twarzy ojca, od razu dodała łagodniejszym tonem: — Nic nie słyszymy, a tego odcinka jeszcze nie widziałyśmy.

— A nie leciał on wczoraj? — zapytała ją mama.

— Nie, ten jest nowy.

— No, to tato chyba musimy się wyprowadzić z tego domu — zażartowała mama.

Karolek tylko zerknął na rodziców kątem oka, by sprawdzić, czy żartują i powrócił ze swoją uwagą na ekran telewizora.

— Albo kupimy sobie jeszcze jeden telewizor — odpowiedział jej Grzesiek. — Dwa razy większy i wstawimy do naszej sypialni. Tam dzieci nie będę miały wstępu i będziemy oglądać, co tylko będziemy chcieli.

— To kupcie sobie, ale cicho już — odezwała się Marysia, przygryzając bułeczkę i obserwując akcję bajki.

— Ręce opadają — skwitowała to tylko mama i już się nie odezwała. — Chyba zaraz wyłączymy im tą bajkę.

— Mamo — szybko zmieniły ton na błagalny.

Grzesiek tylko kiwnął ręką i zachwycając się ciepłymi bułeczkami, przystąpił do kolacji, patrząc na swą piękną żonę.

Gdy nadeszła tak upragniona noc i w domu zapanował spokój i cisza, Grzesiek właśnie odkładał książkę z bajką i zamykał drzwi do pokoju dziewczynek. Spały one we własnych łóżeczkach twardo, dzięki czemu mógł w końcu przejść do żony. Zerknął jeszcze po drodze do pokoju Karolka, by upewnić się, że śpi. Przykrył go tylko kołderką, bo jak zwykle się rozkopywał w nocy i zadowolony przeszedł do sypialni. Skradał się po cichu, chcąc zaskoczyć swoją żonę, ale gdy tylko otwarł drzwi, jego entuzjazm opadł. Monika spała już w najlepsze. Jak mu wcześniej mówiła, była zmęczona i długo nie była w stanie na niego czekać, przez to położył się tylko przy niej i wpatrzony w sufit, myślał o obowiązkach czekających go jutrzejszego dnia w pracy, czekając aż oczy zaczną mu się same zamykać.

— Długo każesz na siebie czekać, kochanie — zaskoczyła go Monika, odwracając się do niego.

— Nie śpisz?

Monika tylko uśmiechnęła się do niego i przysunęła się jeszcze bliżej, by zacząć go całować namiętnie.

2. Inna rzeczywistość

Nad ranem Grzesiek pocałował czule jeszcze śpiącą żonę w czółko i wyszedł z łóżka pomału, by jej nie zbudzić. Przemył oczy, ubrał się szybko i ruszył z samego rana do pobliskiej piekarni, by kupić świeże pieczywo na śniadanie. O tej porze jeszcze na osiedlu nie było zbytniego ruchu, przez to minął zaledwie kilku ludzi spieszących się do pracy i wchodząc do piekarni zadowolony z siebie powiedział:

— Dzień dobry. Pół chleba i pięć bułek poproszę.

Sprzedawczyni wyraźnie niezadowolona nie odpowiedziała. Przygotowała dla niego tylko pieczywo i skasowała pieniądze, lecz gdy Grzesiek wciąż w dobrym humorze na odchodne powiedział jej „do widzenia”, nie wytrzymała i powiedziała:

— Nic pan nie wie?

Zatrzymał się w progu drzwi z siatką pieczywa i zaskoczony jej słowami, odwrócił się w jej stronę, a ta dodała:

— Wojna się zaczęła.

— Co?

— Właśnie w radiu o tym powiedzieli. Ostrzelali przygraniczne miejscowości na północy.

— Co? Gdzie? Jak to?

— Niech pan lepiej kupi więcej pieczywa i wyjeżdża z kraju, bo za niedługo będzie po nas.

— Żartuje pani? — zapytał przerażony.

— Nie, ja chyba też zaraz idę do domu.

Grzesiek żałował teraz, że nie wziął więcej pieniędzy ze sobą. Nie spodziewał się takiej informacji, przez to popatrzył na drobne, które mu zostały w dłoni i powiedział:

— Starczy mi jeszcze na dwie bułki.

— Ma pan trzecią gratis i niech pan ucieka póki jeszcze czas.

— Dziękuję i pani też niech o siebie zadba.

Wyszedł pospiesznie i mijając niczego nieświadomych ludzi na ulicy, prawie biegł do domu.

— Dzień dobry sąsiedzie — powitał go przed klatką Darek, sąsiad około pięćdziesiątki.

— Jaki dobry? Nie słyszał sąsiad? Wojna się zaczęła.

— Co?

— Podobno zaatakowali od północy. Idę właśnie do domu włączyć wiadomości.

— Zaczekaj, wiedziałem, że z tego coś będzie — wycedził przez zęby wściekły Darek i wsiadł do samochodu, by włączyć radio.

Grzesiek zatrzymał się przy nim i obaj słuchali relacji dziennikarza:

— To, co wydawało się niemożliwe, właśnie dzieje się na naszych oczach. Nasz kraj został zaatakowany przez sąsiednie państwo. Wykorzystując ćwiczenia wojskowe, zgromadziło przy naszych granicach tysiące wojsk, by dziś około czwartej nad ranem zaatakować.

— Mówiłem — odezwał się przerażony Grzesiek. — Lecę do domu.

— Od razu było wiadomo, że zaatakują. Głupi myśleli, że dyplomacją to powstrzymają.

Prawie wbiegł do domu i już chciał budzić żonę i powiedzieć jej, co się stało, gdy zobaczył, że ta już stała przed nim ze łzami w oczach i pełna strachu.

— Już wiesz? — zapytał ją tylko.

— Właśnie włączyłam wiadomości.

Grzesiek szybko rzucił pieczywo na blat kuchni i stanął przed telewizorem, by posłuchać wiadomości, gdy do pokoju wszedł zaspany Karolek, mówiąc:

— Co się dzieje?

Oboje popatrzyli na siebie, nie wiedząc za bardzo, co mu odpowiedzieć. Ich ręce się trzęsły, twarze były pełne strachu, ale nie chcieli doprowadzić do tego samego stanu swoich dzieci, przez to Grzesiek przełączył kanał na bajki i próbując ukryć strach, odpowiedzieć:

— Nic takiego Karolku. Dobrze, że tak szybko wstałeś.

— Mogę popatrzyć na bajkę?

— Jasne, siadaj.

Synek usiadł przed telewizorem, by z uśmiechem popatrzeć sobie na ulubiony kanał z bajkami, a Grzesiek podszedł do żony i objął ją czule.

— Co teraz zrobimy? — zapytała go wciąż płacząc.

— Nie mam pojęcia, ale nie możemy płakać– odpowiedział drżącym, przyciszonym głosem.

— Mamo, mogę już bułkę z czekoladą? — zapytał Karolek, ale gdy odwrócił się w ich stronę i zobaczył łzy na twarzy mamusi, od razu dodał: — Czemu płaczesz?

— To nic. Już ci robię.

— Co się stało, tato?

— Mamusiu, co się stało? — zapytała Marysia, stając w progu z ulubionym misiem w ręce.

Monika nie wytrzymała. Rozpłakała się i odeszła od nich do łazienki, by nie płakać na ich oczach, a Grzesiek pozostając samotnie przed nimi, próbował jeszcze im to wytłumaczyć:

— Dzieci… — nie miał pojęcia, co im powiedzieć. Jego głos też drżał, a łzy cisnęły się do oczu. W gardle ślina stawała i utrudniała wypowiedzenie czegokolwiek.

— Tato, co zaś zrobiłeś? — zapytał go Karolek, domyślając się, że znów tata podpadł mamie, zapominając o czymś.

— Dzieci… — znów zaczął, ale tym razem po chwili dokończył i spróbował się nawet uśmiechnąć. — …już wam robię śniadanie. Mamie zaraz przejdzie.

— Zgadłem tato? — zapytał go jeszcze raz Karolek.

— Tak, Karolku. To moja wina. Patrzcie sobie na bajkę, już wam robię śniadanie.

Marysia usiadła przy Karolku i wspólnie zaczęli oglądać bajkę. Ich tata przygotował dla nich zupę mleczną i zaprosił ich do stołu. Później przeszedł do sypialni i usiadł na łóżku, by włączyć wiadomości na swoim telefonie. Zdążył jednak tylko zobaczyć pierwszy, wielki napis: „Wojna”, gdy zaatakowała go Justysia, rzucając się na niego z radością.

— Przestań! — krzyknął, czym zaskoczył swoje dziecko.

Stanęła ona przestraszona i nie rozumiejąc jego reakcji, przyglądała mu się przez chwilę, aż w końcu Grzesiek uspokoił się i odpowiedział:

— Przepraszam cię Justyś, choć przytul się.

Córeczka niepewnie podeszła i przytulili się do siebie mocno.

— Przepraszam cię córuś, mam dzisiaj zły dzień. Idź i pooglądaj z rodzeństwem bajkę, zaraz do was przyjdę.

— Dobrze — powiedziała szczęśliwa i od razu pobiegła do pokoju gościnnego.

Dziewczynka wyszła z pokoju, a w progu drzwi pojawiła się Monika. Siadając obok swojego męża, przytuliła się do niego i powiedziała:

— Musimy uciekać za granicę do mojej kuzynki Ani. Zadzwonię zaraz do niej, czy nas przyjmie.

— Chyba tylko to nam zostaje.

— Czytałeś wiadomości? Wjechali czołgami z różnych stron. Nie mamy na co czekać, musimy zacząć się pakować.

— To dzwoń do kuzynki, a ja idę do piwnicy po walizki — odpowiedział jej stanowczym głosem i wyszedł z pokoju.

Wziął kluczyki i podszedł do drzwi, gdy usłyszał głos Justysi:

— Tato, jedziesz już do pracy?

Teraz dopiero Grzesiek uzmysłowił sobie, że miał przecież jak zawsze jechać do pracy. Za pół godziny zwykle wyjeżdżał.

— Nie córeńko, dziś nie. Zaraz wracam — oznajmił tylko i wyszedł na klatkę schodową.

Tam panował całkowity chaos. Wszyscy sąsiedzi biegali po schodach mijając się z trudem. Jedni znosili torby, inni wnosili puste, by je spakować. Nikt nie pozostawał obojętny na to, co się właśnie wydarzyło. Na jednym z pięter Grzesiek natknął się na Sebę znoszącego dwie sporej wielkości walizki.

— Cześć Seba — powitał go Grzesiek.

— Ty jeszcze nie spakowany? Wyjeżdżaj z kraju.

— Właśnie idę po walizki.

— My na szczęście dobrze się nie rozpakowaliśmy. Jedziemy, póki jeszcze drogi są przejezdne. Wy też lepiej pospieszcie się, bo później zobaczycie co będzie na ulicach.

— Wiem, wiem.

— To powodzenia — rzekł na pożegnanie Seba i pospiesznie zszedł na dół z walizkami.

— Dzięki i trzymajcie się.

Grzesiek szybko zszedł do piwnicy i wyciągnął z niej dawno nie używane walizki. Wcześniej były im tylko potrzebne w okresie letnim, gdy wyjeżdżali na wakacje. Nigdy nie spodziewał się, że będzie musiał ich używać do ucieczki przed wojną. Zabrał je ze sobą i zaciekawiony hałasem na parkingu, wyszedł przed drzwi wejściowe, by spojrzeć na ludzi z całego osiedla biegających i pakujących swoje rzeczy do samochodów zaparkowanych na parkingu osiedlowym.

— Sąsiad też opuszcza kraj w potrzebie? — usłyszał nagle głos Darka, stojącego w klatce obok i przyglądającego się zamieszaniu.

Grześka aż zamurowało. Nie wiedział, co ma mu odpowiedzieć. Przecież zaczęła się wojna. Mocarstwo liczące sto, jak nie tysiąc razy więcej ludzi, sprzętu, broni ich zaatakowało. Co mają robić?

— Widzę, że sami cholerni patrioci mieszkają na naszym osiedlu — dodał sąsiad patrząc na mijających ich ludzi na klatce schodowej. — Ciekawe, kto będzie was bronił, gdy najeźdźca dojedzie do was!

— Ty nie wyjeżdżasz? — zdołał tylko powiedzieć Grzesiek, nie bardzo wiedząc, co mówić.

— Nie, ja zostaję i będę bronił swojego domu. Choćbym miał tu zostać sam, to nie oddam im mojego kraju bez walki.

— Ale… nasze wojsko będzie walczyło.

Sąsiad zaśmiał się, słysząc jego żałosne słowa i poirytowany jego zachowaniem, tylko pokręcił głową i zaczął krzyczeć głośno, tak by go było słychać na wszystkich piętrach:

— Uciekajcie jak szczury, będziecie się chować w norach! Wiedzcie tylko, że jeśli nikt nie stanie do walki, to ich armia pójdzie dalej! Będziecie zmuszeni uciekać na koniec świata licząc, że ktoś za was ich powstrzyma! Żałośni jesteście!.

Po tych słowach zaczął pomału schodzić w dół, a Grzesiek zaskoczony jego zachowaniem, patrząc na siatkę na zakupy w jego ręce, zapytał:

— Na serio nie wyjeżdżasz?

— Idę do sklepu, póki są jeszcze otwarte. Muszę zrobić zapasy, bo pewnie podobni wam, nawet do pracy nie przyjdą.

Sąsiad odszedł, a Grzesiek zaskoczony jego zachowaniem, powrócił do swojego mieszkania i już widział, że Monika zajęła się przygotowaniem dzieci do wyjazdu. Telewizor był już wyłączony, w pokoju dziewczynek było ją słychać jak dyryguje córeczkami, a Karolek co chwilę przybiegał do nich i wypytywał o zabawki, które może ze sobą zabrać.

— Dzwoniłam do Ani, powiedziała, że mamy przyjeżdżać — powiedziała, nie wychodząc z ich pokoju. — Przynieś mi walizki od dzieci. Do naszej spakuj tylko nasze najpotrzebniejsze rzeczy. Musimy jak najszybciej wyjechać. Ania mówiła, że później będą korki na ulicach, bo wszyscy będą chcieli wyjechać i ma rację.

Grzesiek przez chwilę jeszcze zastanawiał się nad słowami sąsiada i jego żony, aż w końcu poszedł zanieść jej mniejsze walizki dzieci, a największą wziął ze sobą i podszedł do szafy z ich wspólnymi ubraniami. Zaczął pakować do niej ubrania żony, starannie je układając, by weszło ich jak najwięcej.

— Zaraz zrobię nam zapas jedzenia na drogę — kontynuowała Monika, wychodząc z pokoju dziewczynek i przechodząc do Karolka. — Karolek! Miałeś spakować ubrania, nie zabawki.

— Ale, mamo.

— Nie! Najważniejsze są ubrania, później będziemy pakować zabawki.

— Ale mamo, czemu wyjeżdżamy?

— Nie teraz, później wam wszystko wyjaśnimy. Teraz nie ma czasu. Szybko podaj mi twoje majtki.

Szybko wypełniła walizkę synka jego ubraniami, przygotowała mu ubranie do wyjazdu i wyszła z pokoju, by zająć się ich prowiantem.

— Dokumenty musimy mieć na górze. Podjedziemy jeszcze do bankomatu — rzucała kolejne polecenia swojemu mężowi, który tylko przytakiwał i skończył pakować walizkę.

Monika w pośpiechu przecięła się nożem, zaklęła pod nosem, ale nakleiła sobie plaster na ranę i olśniło ją, że muszą wziąć jeszcze leki, jakie mają.

— Zmieścisz jeszcze naszą apteczkę?

— Coś zmieścimy — odpowiedział jej Grzesiek. — Wrzuciłem już ładowarki do telefonów. Idę po szczoteczki.

— Obyśmy nic nie zapomnieli.