Zły - Piotr Kościelny - ebook + książka
NOWOŚĆ

Zły ebook

Piotr Kościelny

4,3

459 osób interesuje się tą książką

Opis

Kryminalny majstersztyk jednego z najlepszych polskich autorów

Wrocław, szare czasy PRL- u.

We wrocławskich Świniarach zaginęła młoda kobieta. Milicja prowadzi sprawę zaginięcia, ale porucznik Adam Kozłowski jest przekonany, że kobieta została zamordowana. Tylko Henryk Kolasa i jego przyszła teściowa wiedzą, co tak naprawdę się wydarzyło. Mężczyzna pod wpływem impulsu zabił Anetę Sadowską i ukrył ciało. Kolasa w zbrodnię wrabia niewinnego człowieka. Milicja dokonuje zatrzymania pewna, że złapała mordercę.

Parę lat później Kolasa uderza ponownie. Z jego rąk ginie kilka kobiet. Kozłowski jest przekonany, że ma do czynienia z seryjnym mordercą, ale początkowo nikt mu nie wierzy.

Czy śledczym uda się powstrzymać psychopatę?

Czy milicja tym razem trafnie wytypuję sprawcę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 423

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (113 oceny)
66
26
9
9
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszka_talanda

Z braku laku…

Pierwsza ksiazka tego autora, ktora mi się nie podobala....
10
margaret12

Całkiem niezła

Taka sobie
10
StrawberryViolin

Nie oderwiesz się od lektury

poprostu petarda 😊
00
MagdalenaE

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam , myślałam że to książka nie dla mnie a jednak nie mogłam oderwać się od czytania . Zaskakujące zakończenie. Warto przeczytać . Nie zawiodłam się na autorze . Gorąco Polecam
00
magdaglowienka

Dobrze spędzony czas

🤷🏻‍♀️
00

Popularność




CZĘŚĆ I

1

Wro­cław, 6 wrze­śnia 1978 r.

Stał na przy­stanku auto­bu­so­wym i palił papie­rosa. Odwró­cił się w bok i wtedy ją zoba­czył. Szła w jego kie­runku. Nie znał jej, nawet z widze­nia. Podej­rze­wał, że przy­je­chała w odwie­dziny do kogoś ze Świ­niar. Podo­bała mu się i od razu poczuł pod­nie­ce­nie. Przyj­rzał się jej uważ­niej. Była mniej wię­cej w jego wieku, około dwu­dzie­stu lat. Jej zgrabne ciało opi­nała sukienka w kwiaty. Pomimo że ranek był cie­pły, na plecy narzu­ciła weł­niany swe­te­rek. Przez ramię prze­wie­siła nie­wielką czarną torebkę. Wyglą­dała prze­ślicz­nie i kusząco.

Nagle coś w niego wstą­piło. To był impuls. Pod­niósł z ziemi kamień i zaszedł dziew­czynę od tyłu. Jeden szybki ruch ręki i cios spadł na jej kark. Patrzył, jak upada.

Rozej­rzał się, a gdy się upew­nił, że nikt go nie widzi, zacią­gnął ją w krzaki za przy­stan­kiem. Miał jakieś dzie­sięć minut. Auto­bus zatrzy­my­wał się tutaj o czwar­tej pięć­dzie­siąt. Oprócz niego nikt zazwy­czaj nie wsia­dał. Ludzie jadący do pracy w cen­trum mia­sta cze­kali na pętli przy­sta­nek wcze­śniej.

Pochy­lił się nad nie­przy­tomną dziew­czyną i zaczął deli­kat­nie gła­dzić ją po nogach. Była piękna. Cał­kiem jak gwiazda świa­to­wego kina. Czuł nara­sta­jące pożą­da­nie. Chwy­cił w swoją dużą dłoń jej lewą pierś i chwilę mię­to­sił. Czuł, że zaraz nie wytrzyma i eks­plo­duje. Wło­żył drugą rękę pod sukienkę i zaczął pie­ścić jej kro­cze. Robił to coraz bru­tal­niej. W końcu roz­piął roz­po­rek i zsu­nął spodnie. Musiał w nią wejść. Pod­cią­gnął wyżej sukienkę dziew­czyny i zerwał z niej majtki. Następ­nie roz­ło­żył jej nogi i prze­to­czył się na nią. W tym momen­cie jego ofiara zaczęła odzy­ski­wać przy­tom­ność. Kilka razy jęk­nęła. Prze­stra­szył się, że będzie krzy­czeć. Ponow­nie chwy­cił za kamień i ude­rzył.

W pew­nym momen­cie nie liczył już cio­sów. Gdy zmę­czył się ich zada­wa­niem, z twa­rzy dziew­czyny pozo­stała krwawa mia­zga. Cała uroda znik­nęła. Miał wra­że­nie, że zaraz zwy­mio­tuje. Zasło­nił usta dło­nią, sta­ra­jąc się powstrzy­mać odruch wymiotny. Na szczę­ście po kilku sekun­dach prze­szło.

Wstał z kolan i rozej­rzał się. W pobliżu nikogo nie było. Nikt nie widział, że przed momen­tem zabił czło­wieka. Żad­nych świad­ków

Prze­ra­ził się tym, co zro­bił. Pierw­szy raz w życiu dopu­ścił się cze­goś tak potwor­nego. Nie wie­dział, co w niego wstą­piło, dla­czego w taki spo­sób zare­ago­wał na widok tej dziew­czyny.

Gdy patrzył na leżące przed sobą zwłoki, ogar­nął go strach. Nie miał poję­cia, co robić. Powi­nien chyba jakoś zatrzeć ślady.

– Myśl, kurwa, myśl… – powie­dział cicho pod nosem.

Zde­cy­do­wał, że nie poje­dzie dzi­siaj do pracy. Musiał ukryć ciało. Spoj­rzał na swoje dło­nie. Były całe czer­wone. Na nogawce spodni też miał plamy krwi. Wpadł w panikę.

* * *

Kiedy Macie­jasz­kowa wyszła ze sła­wojki, zoba­czyła, że do obej­ścia wcho­dzi Heniek. Zdzi­wiła się. Powi­nien stać teraz na przy­stanku i cze­kać na auto­bus. Jej przy­szły zięć zale­d­wie od dwóch mie­sięcy pra­co­wał w Pafa­wagu i wąt­piła, żeby już dostał urlop.

Pew­nie cze­goś zapo­mniał, głąb jeden, pomy­ślała i skryła się za drew­nianą budką.

Heniek Kolasa od nie­dawna miesz­kał z nimi w Świ­nia­rach. Dwa mie­siące temu zapła­kana Aśka wró­ciła do domu i oznaj­miła im, że jest z nim w ciąży. Począt­kowo byli na nią wście­kli. Uwa­żali, że ich córka znisz­czy sobie życie, wią­żąc się z tym chło­pa­kiem. Znali jego rodzi­ców i zda­wali sobie sprawę, że młody Kolasa nie jest dobrym kan­dy­da­tem na męża dla ich córki. Kola­so­wie nie mieli dużego gospo­dar­stwa, rap­tem hek­tar ziemi, który obsie­wali żytem. Matka Heńka od lat nie pra­co­wała, a ojciec był toka­rzem we Wro­za­me­cie. Wie­dzieli też, że Heniek to leser i łobuz. Macie­jasz­kowa zda­wała sobie jed­nak sprawę, że panna w ciąży nie jest smacz­nym kąskiem wśród kawa­le­rów. Skoro Aśka zaszła z tym Heń­kiem, to teraz będą musieli pójść do urzędu i wziąć ślub.

Patrzyła, jak Kolasa staje obok furtki i uważ­nie się roz­gląda. Zacho­wy­wał się podej­rza­nie. Pomimo odle­gło­ści widziała na jego twa­rzy strach. Z ukry­cia obser­wo­wała, jak wyciąga z szopy szpa­del i taczkę. Zasta­na­wiała się, po co mu te narzę­dzia. Odkąd z nimi zamiesz­kał, nie kwa­pił się do żad­nych prac w obej­ściu. Wolał sie­dzieć przed tele­wi­zo­rem lub pić piwo z kole­gami pod skle­pem. Była wście­kła, że jej córka swego czasu posta­no­wiła się z kimś takim prze­spać. Macie­jasz­kowa była pewna, że Aśka zmar­no­wała sobie życie, odda­jąc się temu nie­ro­bowi. W Świ­nia­rach było wielu lep­szych chło­pa­ków niż ten tuman…

Kiedy Heniek wyje­chał z taczką za ogro­dze­nie i ponow­nie się rozej­rzał, posta­no­wiła go śle­dzić.

– Dokąd z tym jedziesz, głą­bie? – mruk­nęła pod nosem.

Kolasa wyszedł na ulicę i domknął furtkę. Chwilę póź­niej ruszył drogą.

Macie­jasz­kowa ostroż­nie wyło­niła się z ukry­cia i podą­żyła za nim.

* * *

Zała­do­wał zwłoki na taczkę, a na wierzch wrzu­cił swe­ter dziew­czyny i jej torebkę. Szpa­del poło­żył obok, po czym otarł pot z czoła. Zasko­czyło go, że mar­twe ciało jest aż tak cięż­kie. Przy­po­mniało mu się, jak kilka lat temu musiał pod­nieść z pod­łogi pija­nego jak bela ojca – pomimo że ten nie ważył zbyt dużo, było to dla niego trudne zada­nie. Wycią­gnął z kie­szeni paczkę popu­lar­nych i zapa­lił jed­nego. Splu­nął na zie­mię, patrząc na leżącą na taczce mar­twą dziew­czynę. Był zmę­czony, miał ochotę usiąść na ławce i odpo­cząć. Naj­pierw jed­nak musiał pozbyć się tego bala­stu. Zda­wał sobie sprawę, że powi­nien jesz­cze zatrzeć wszyst­kie ślady świad­czące o tym, że za przy­stan­kiem doszło do zbrodni. Na ziemi było sporo krwi, a także frag­menty kości czaszki. Nie­da­leko leżał but dziew­czyny. Heniek go pod­niósł i poło­żył obok ciała na taczce. Póź­niej wrzuci go do grobu lub założy jej na nogę.

Szybko się­gnął jesz­cze po szpa­del i prze­ko­pał zie­mię dookoła. Chciał zasy­pać wszyst­kie ślady krwi. Zaczął się zasta­na­wiać, kim była ta dziew­czyna. Nie koja­rzył jej. Może przy­je­chała na wieś w odwie­dziny. Cie­kawe do kogo. Przy­po­mniał sobie, że ostat­nio na zaba­wie w remi­zie Fra­nek od Kędzio­rów mówił, że poznał jakąś mia­stową. Może to o nią cho­dziło. Zde­cy­do­wał, że jak spo­tka kum­pla, deli­kat­nie go wypyta. Miał nadzieję, że nikt nie sko­ja­rzy jej znik­nię­cia z tym, że on się nią inte­re­suje. Powi­nien to odpo­wied­nio roze­grać. Naj­pierw jed­nak musiał robić swoje.

Rozej­rzał się uważ­nie. Nie widział już żad­nych śla­dów świad­czą­cych o tym, że miała tu miej­sce zbrod­nia. Poło­żył szpa­del na zwło­kach i pchnął taczkę. Posta­no­wił, że zako­pie ciało dziew­czyny na polu sta­rego Kle­pa­cza. Gospo­darz zosta­wił przy lesie kil­ku­na­sto­me­trowy pas nie­użyt­ków. Cza­sem pro­wa­dził tam krowy na popas. To było ide­alne miej­sce na pozby­cie się zwłok.

* * *

Obser­wo­wała Heńka z ukry­cia. Gdy zoba­czyła, jak wyciąga z krza­ków zakrwa­wione ciało dziew­czyny, pra­wie wrza­snęła. Musiała zakryć dło­nią usta. W pierw­szej chwili chciała pójść na mili­cję, ale wtedy cała wieś by gadała, że jej Aśka zwią­zała się z kry­mi­na­li­stą. Ich dziecko już od dnia naro­dzin byłoby napięt­no­wane zbrod­nią ojca.

Patrzyła, jak Heniek wie­zie zwłoki w stronę lasu. Domy­śliła się, że ma zamiar je tam zako­pać. Nie poszła za nim. Posta­no­wiła wró­cić do domu. Zasta­na­wiała się, co robić. Z jed­nej strony nie powinna kryć zbrod­nia­rza, z dru­giej jed­nak – musiała myśleć o córce. Zade­cy­do­wała, że zaj­mie się swo­imi obo­wiąz­kami w obej­ściu i wszystko dokład­nie prze­my­śli.

Weszła na pose­sję i od razu skie­ro­wała się do sto­doły. Musiała nakar­mić kury, dać świ­niom do koryta i wydoić krowę. Nasy­pała ziarna do wia­dra, po czym wyszła na podwórko i zaczęła sypać je na zie­mię. Dopiero potem otwo­rzyła kur­nik.

Kor­ciło ją, żeby poroz­ma­wiać z Heń­kiem, choć oba­wiała się, że może podzie­lić los tam­tej dziew­czyny z taczki. Chło­pak nie myślał teraz trzeźwo, mógł być nie­obli­czalny.

Wró­ciła do domu, ścią­gnęła gumiaki i poszła do kuchni. Nasta­wiła wodę na piecu. Napije się her­baty i wtedy podej­mie decy­zję, co robić dalej. Pomy­ślała, że może obu­dzi męża i z nim pogada, ale pew­nie opie­przyłby ją za zawra­ca­nie mu głowy. Kazałby pójść na mili­cję i o wszyst­kim powie­dzieć. On nie patrzył na to, co ludzie gadają. W kościele nie musiałby się wsty­dzić, bo od trzech lat do niego nie cho­dził. Kie­dyś ściął się z pro­bosz­czem i obra­ził na cały świat. Wszy­scy w Świ­nia­rach plot­ko­wali na temat jego zacho­wa­nia, ale on nic sobie z tego nie robił.

Spoj­rzała za okno w stronę drogi pro­wa­dzą­cej do lasu, gdzie Heniek naj­wy­raź­niej zamie­rzał zako­pać ciało. Była prze­ko­nana, że nikt nie widział tego, co się wyda­rzyło. Ich dom był ostatni, a droga, którą poszedł Heniek z taczką, pozo­sta­wała nie­wi­doczna dla postron­nych.

Przy­sta­nek, za któ­rym doszło do zamor­do­wa­nia dziew­czyny, dzie­liło od ich domu zale­d­wie kil­ka­na­ście metrów. Pozo­stałe zabu­do­wa­nia znaj­do­wały się dalej, w stronę kościoła. Ich gospo­dar­stwo zasła­niało widok, a i sto­jący przy dro­dze krzyż pozwa­lał ukryć miej­sce zbrodni. Przy­naj­mniej to ją pocie­szało w całej tej maka­brycz­nej sytu­acji.

* * *

Przy­sy­pał dół zie­mią i przy­krył trawą. Kopiąc, sta­rał się nie znisz­czyć darni. Odkła­dał ją na bok, żeby potem zama­sko­wać grób. Poło­żył łopatę na taczce i usiadł, opie­ra­jąc się o koło. Zapa­lił papie­rosa i zacią­gnął się głę­boko. Był strasz­nie zmę­czony.

Nie miał poję­cia, co teraz robić. Zda­wał sobie sprawę, że wpadł w tara­paty. Przede wszyst­kim musiał myśleć o pracy. W Pafa­wagu był zatrud­niony zale­d­wie od dwóch mie­sięcy; nie mógł sobie pozwo­lić na utratę etatu. Zde­cy­do­wał, że uda się do ośrodka zdro­wia i zała­twi sobie zwol­nie­nie. Zyska tro­chę czasu. Może gdyby był sam, wszystko wyglą­da­łoby ina­czej. Ale była Aśka, no i ten bachor.

Nie chciał go. Był wpadką, pomyłką. Nie pla­no­wał dzie­ciaka, nie zamie­rzał babrać się w pie­lu­chach. Miał dopiero dwa­dzie­ścia cztery lata i całe życie przed sobą. Gdy Aśka mu powie­działa, że jest w ciąży, w pierw­szej chwili chciał, żeby się wyskro­bała. Zamie­rzał pójść z nią do przy­chodni w mie­ście, tam gine­ko­log na pewno by to zała­twił. A Heniek na­dal żyłby tak, jak lubi. Bez zmar­twień i nie­chcia­nego bachora. Wszystko jed­nak się zmie­niło, gdy ojciec Aśki powie­dział, że prze­pi­sze na Heńka część gospo­dar­stwa. Nad tym już warto było się zasta­no­wić. Macie­ja­szek był jed­nym z bogat­szych gospo­da­rzy w Świ­nia­rach. Jesz­cze dzie­sięć lat temu pla­no­wał zostać soł­ty­sem. Plany spa­liły na panewce, gdy wieś przy­łą­czono do mia­sta. Zamiast na soł­ty­so­wa­niu sku­pił się na gospo­da­ro­wa­niu. I robił to dobrze.

Kolasa zga­sił nie­do­pa­łek w ziemi i wstał. Zamie­rzał odsta­wić taczkę do domu i udać się do leka­rza. Naprawdę potrze­bo­wał tego zwol­nie­nia.

Idąc do domu, cały czas oglą­dał się za sie­bie. Spraw­dzał, czy nikt go nie śle­dzi. Zda­wał sobie sprawę, że gdyby ktoś odkrył, co zro­bił, Heniek miałby wiel­kie pro­blemy. Jako mor­derca z mar­szu tra­fiłby do wię­zie­nia. A tego mógłby nie prze­trwać.

Nagle przy­po­mniał mu się Marian. Cho­dzili razem do pod­sta­wówki, można nawet powie­dzieć, że się przy­jaź­nili. Trzy lata temu kum­pel tra­fił do wię­zie­nia. Dostał wyrok dwóch lat, ale prze­sie­dział tylko rok. Po wyj­ściu opo­wia­dał, co się działo za murami zakładu kar­nego. Wiele razy musiał bro­nić się przed pobi­ciem i gwał­tem. Tylko dzięki sile swo­ich pię­ści udało mu się odsie­dzieć wyrok bez prze­cwe­le­nia. Marian był potężny i miał siłę w łapach. Nie to co on.

Heniek miałby spore trud­no­ści z oca­le­niem tyłka. W prze­no­śni i dosłow­nie.

Wszedł na teren obej­ścia i z miej­sca zauwa­żył, że przy­gląda mu się przy­szła teściowa. Zanie­po­ko­iło go jej spoj­rze­nie. Obser­wo­wała go uważ­nie, podejrz­li­wie. Posta­wił taczkę pod drzwiami sto­doły i pod­szedł do Macie­jasz­ko­wej.

– A mama co tak się patrzy? – burk­nął.

Kobieta uśmiech­nęła się krzywo.

– Oj, Heniek, Heniek. Pro­ble­mów se robisz.

– Co mama ma na myśli?

Wie­dział, że przy­szła teściowa chce mu coś powie­dzieć, ale się wahała. Serce nagle mu przy­spie­szyło. Miał wra­że­nie, że ona wie, co zro­bił.

– A ty nie powi­nie­neś być teraz w robo­cie? Jak stra­cisz pracę, to kto cię utrzyma? My na pewno nie będziemy na cie­bie łożyć, dar­mo­zja­dzie.

Poczuł ulgę. Stara jed­nak nie miała poję­cia, co zro­bił. Uśmiech­nął się do niej zło­śli­wie i rzu­cił:

– Niech się teściowa nie mar­twi. Chory jestem. Zaraz idę do leka­rza.

– I pew­nie do geesu na piwo wle­ziesz. Utra­pie­nie z wami, chło­pami… – powie­działa z nie­sma­kiem.

Heniek wolał się już nie odzy­wać. Nie chciał kłótni. Ostat­nio już pożarł się z Aśką o jej rodzi­ców. Chęć prze­ję­cia kawałka ziemi przy­szłych teściów spo­wo­do­wała jed­nak, że zaci­snął zęby. Uty­ski­wali na niego i nie szczę­dzili mu wyzwisk. Wie­dział, że musi to znieść, przy­naj­mniej do czasu prze­pi­sa­nia gospo­dar­stwa. Póź­niej im się odwdzię­czy. Jesz­cze nie wie­dział jak, ale coś na pewno wymy­śli.

Ruszył w stronę domu, ale zro­bił zale­d­wie trzy kroki, gdy usły­szał:

– Szpa­del wymyj pod stud­nią. Jakby mili­cja szu­kała, to krwi nie znaj­dzie.

Sta­nął i ponow­nie poczuł, jak serce mu przy­śpie­sza. Teraz już był pewny, że stara widziała, co zro­bił. Zdał sobie sprawę, że przy­szła teściowa ma na niego haka. Był prze­ko­nany, że bez sen­ty­men­tów donie­sie na niego na mili­cję, jeśli tylko się jej postawi.

Odwró­cił się do niej i lekko uśmiech­nął.

– Nie rozu­miem. Po co mam myć szpa­del? – spy­tał, robiąc minę nie­wi­niątka.

Macie­jasz­kowa wyjęła z kie­szeni far­tu­cha papie­rosy. Wło­żyła jed­nego do szkla­nej lufki i zapa­liła. Dopiero po wydmuch­nię­ciu dymu powie­działa:

– Słu­chaj sta­rej baby. Baba nie­jedno w życiu widziała.

Nic wię­cej nie dodała, tylko patrzyła na niego i uśmie­chała się chy­trze.

Heniek wie­dział, że powi­nien zro­bić, co mu każe. Wziął szpa­del i poszedł w stronę studni.

* * *

Bożena Pasłęk od samego rana miała złe prze­czu­cie. Nie potra­fiła wyja­śnić, o co cho­dzi, ale czuła strach. Dzi­siaj jej sio­strze­nica pierw­szy raz miała jechać do pracy. Tydzień temu skon­tak­to­wała się z nią jej sio­stra Ewa i popro­siła, aby przez kilka tygo­dni pomo­gła jej córce. Bożena bez waha­nia się zgo­dziła. Z tego, co usły­szała, Anetka dostała się na stu­dia o pro­filu peda­go­gicz­nym i w paź­dzier­niku miała roz­po­cząć rok aka­de­micki.

Przy­je­chała do nich dwa dni temu i od progu poin­for­mo­wała, że długo nie będzie im sie­dzieć na gło­wie, bo za kilka tygo­dni prze­nie­sie się do aka­de­mika. Do tego czasu będzie u nich pomiesz­ki­wać, ale postara się, żeby nawet nie zauwa­żyli jej obec­no­ści. Bożena zapew­niła ją, że są rodziną i zarówno ona, jak i Wła­dek cie­szą się, że mogą jej pomóc.

Wczo­raj się oka­zało, że Aneta nie tylko ma zamiar stu­dio­wać, ale też udało jej się zatrud­nić jako opie­kunka do dziecka. Bogate mał­żeń­stwo miesz­ka­jące na Krzy­kach szu­kało kogoś, kto zaj­mie się ich trzy­let­nim synem. Dzi­siaj dziew­czyna miała poje­chać zapo­znać się z dziec­kiem i doga­dać z nimi wszyst­kie szcze­góły.

Cały wczo­raj­szy wie­czór Bożena się zasta­na­wiała, czy to dobry pomysł. W jej oce­nie taka młoda dziew­czyna w obcym mie­ście nie powinna rzu­cać się od razu na głę­boką wodę. Powinna ostroż­niej sta­wiać kroki i wcho­dzić w doro­słość. Ona sama nie zde­cy­do­wa­łaby się na coś takiego. Na wiele rze­czy zresztą nie star­czyło jej odwagi. Jej życie było mono­tonne i pozba­wione zbęd­nego ryzyka. Po skoń­cze­niu szkoły kra­wiec­kiej poznała Władka. Szybko wzięli ślub i została u niego na gospo­darce. Po roku uro­dził się Bar­tek, jed­nak żył zale­d­wie dwa dni. Pomimo wielu prób Bożena nie zaszła ponow­nie w ciążę.

Jej sio­stra uło­żyła sobie życie ina­czej. Po skoń­cze­niu szkoły śred­niej chciała stu­dio­wać, ale jej plany spa­liły na panewce. W liceum poznała chło­paka z Trzeb­nicy. Jego rodzice byli na wyso­kich sta­no­wi­skach – ojciec był jakimś apa­rat­czy­kiem, a matka urzęd­niczką w gmi­nie. Chwila miło­snych unie­sień i Ewa zaszła w ciążę. Po dzie­wię­ciu mie­sią­cach uro­dziła Anetę. W taki spo­sób zakoń­czyły się jej marze­nia o stu­diach. Teraz, po dwu­dzie­stu latach, jej córka także zde­cy­do­wała się stu­dio­wać. Bożena się zasta­na­wiała, czy histo­ria nie zato­czy się kołem i jej sio­strze­nica za kilka mie­sięcy nie będzie cho­dzić z brzu­chem. Miała nadzieję, że los nie będzie dla niej tak okrutny. Cho­ciaż w sumie wiele dziew­czyn w oko­licy w wieku Anetki miało już dzieci. Nie byłoby to nic dziw­nego, ale o stu­diach dziew­czyna mogłaby wtedy zapo­mnieć.

Bożena kolejny raz spoj­rzała na zegar. Nie mogła zna­leźć sobie dzi­siaj miej­sca. Wła­dek kilka razy już obso­ba­czył ją za nie­zdar­ność. Zbiła dwa jajka, które nio­sła z kur­nika. Potem roz­lało jej się mleko z kanki. W końcu mąż nie wytrzy­mał i powie­dział, że jak ma zamiar przy­no­sić same straty, to lepiej niech usią­dzie w domu i poce­ruje ubra­nia.

Sta­rała się sku­pić na pracy, ale wciąż nie potra­fiła opa­no­wać drże­nia rąk. Dopiero teraz zauwa­żyła, że zabra­kło jej nie­bie­skiej nici. Wie­działa, że będzie musiała podejść do sklepu i zapy­tać, czy była dostawa. Odło­żyła na sto­lik igłę i wstała z krze­sła. Nie opusz­czało jej złe prze­czu­cie.

* * *

Przez cały dzień nie wie­dział, co ze sobą robić. Naj­pierw poszedł do ośrodka zdro­wia. Uda­wał kaszel i prze­ko­ny­wał, że boli go głowa, ale medyk przy­glą­dał mu się nie­uf­nie. Pytał, czy przy­pad­kiem nie zapił i teraz nie kom­bi­nuje, żeby dostać zwol­nie­nie. Heniek uda­wał obu­rzo­nego. Mówił, że woli pra­co­wać, niż sie­dzieć w domu z przy­szłą teściową. Ten argu­ment osta­tecz­nie prze­ko­nał leka­rza. Sam zresztą znał Macie­jasz­kową, więc poki­wał ze zro­zu­mie­niem głową. Bez zbęd­nych komen­ta­rzy dał mu cho­ro­bowe.

Wra­ca­jąc do domu, Heniek zaszedł do geesu, gdzie spo­tkał Wacka Mar­ko­wi­cza. Przy piwie i papie­ro­sie poga­dali chwilę na temat ostat­niej potań­cówki w remi­zie. Wacek się prze­chwa­lał, jak to pobił jed­nego z przy­jezd­nych z Lipy Pio­trow­skiej. Śmiał się, że jak lał chło­paka szta­chetą, to tam­ten bła­gał o litość. Fra­jer prze­ku­pił go pie­niędzmi – dał mu sto zło­tych, żeby Wacek prze­stał go bić i puścił do domu. Wacek scho­wał bank­not z Waryń­skim do kie­szeni spodni i dał chło­pa­kowi kopa w tyłek.

Teraz obaj się śmiali, ale Heniek się zasta­na­wiał, czy nie będzie z tego jakichś pro­ble­mów. Zna­jomi pobi­tego gościa mogą się prze­cież zaczaić na któ­re­goś z nich po dro­dze do mia­sta. Nie­raz zda­rzało mu się wra­cać rowe­rem przez Lipę i cza­sem bał się o wła­sną skórę. Oba osie­dla od lat za sobą nie prze­pa­dały, pomię­dzy miesz­kań­cami docho­dziło do bójek. Teraz rela­cje mogły się jesz­cze bar­dziej pogor­szyć.

Po roz­mo­wie z Wac­kiem Heniek wró­cił do domu. Stary Macie­ja­szek pra­co­wał w polu, Macie­jasz­kowa szy­ko­wała obiad. Miały być ziem­niaki z koper­kiem, jajka sadzone i zsia­dłe mleko. Heniek wolał to niż mor­ta­delę panie­ro­waną w bułce tar­tej. Wczo­raj ledwo ją zjadł. Zer­k­nął tylko na przy­szłą teściową i zde­cy­do­wał się pójść na górę. Nie chciał się rzu­cać w oczy, żeby przy­pad­kiem nie dała mu jakie­goś zaję­cia.

Wszedł do pokoju i spoj­rzał na leżącą na łóżku Aśkę. Jak zwy­kle nic nie robiła. Od trzech tygo­dni tylko leżała i słu­chała radia. Niby miała pod­jąć pracę jako woźna w szkole, ale jak dotąd nie dostała wia­do­mo­ści, od kiedy ma zacząć. Rok szkolny zaczął się tydzień temu, a z nią nikt się nie skon­tak­to­wał. To także było powo­dem ich ostat­niej kłótni.

Dzi­siaj jed­nak Heniek nie miał zamiaru się z nią sprze­czać. Mar­twił się, czy nikt nie znaj­dzie zako­pa­nej dziew­czyny. Teściowa wie­działa, co zro­bił, ale czy komuś o tym powie? Na pewno będzie miała go teraz w gar­ści.

Mógłby oczy­wi­ście jej też się pozbyć, ale wtedy sporo by ryzy­ko­wał.

Poło­żył się na tap­cza­nie obok Aśki i posta­no­wił się zdrzem­nąć.

* * *

Bożena wró­ciła ze sklepu, ale wciąż nie mogła się na niczym sku­pić. Prze­czu­cie, że Ane­cie grozi jakieś nie­bez­pie­czeń­stwo, nie opu­ściło jej nawet na chwilę. Krę­ciła się z kąta w kąt, zasta­na­wia­jąc, co się dzieje z dziew­czyną. Sta­rała się poukła­dać sobie wszystko w gło­wie.

Z tego, co wie­działa, jej sio­strze­nica zamie­rzała jechać pierw­szym auto­bu­sem odjeż­dża­ją­cym z pętli. Bożena była zdzi­wiona, dla­czego pla­nuje wyru­szyć już przed piątą, ale Anetka wytłu­ma­czyła jej, że rodzice dziecka pra­cują na rano i jedy­nie taka pora wcho­dziła w grę. Teraz jed­nak docho­dziła już osiem­na­sta, a Aneta wciąż nie wra­cała. Nie wspo­mi­nała, że pla­nuje zostać w mie­ście. Kole­ża­nek tu jesz­cze nie miała. Chło­paka tym bar­dziej. Mogła co prawda pójść do kina, ale i tak już dawno powinna być w domu.

Bożena zało­żyła chu­stę na głowę i posta­no­wiła pójść poszu­kać sio­strze­nicy. Wła­dek oczy­wi­ście stwier­dził, że prze­sa­dza. Mówił, że dziew­czyna jest młoda, w gło­wie ma jesz­cze fiu-bździu i pew­nie zapo­mniała o bożym świe­cie. Bożena jed­nak go nie słu­chała. Wyszła z domu i udała się w stronę przy­stanku. Po dro­dze roz­glą­dała się na boki, licząc, że może sio­strze­nica wyj­dzie jej naprze­ciw.

Sta­nęła na przy­stanku i spoj­rzała na naj­bliż­szy dom. Po obej­ściu krzą­tała się stara Macie­jasz­kowa. Bożena widziała też Heńka Kolasę palą­cego papie­rosa pod śliwą. Pode­szła do furtki i zawo­łała:

– Pani Macie­jasz­kowa! Niech no pani podej­dzie!

Gospo­dyni odło­żyła trzy­maną w dłoni motykę i wol­nym kro­kiem zbli­żyła się do płotu.

– Co tam, Bożenko? Stało się cuś?

– A stało się, stało. Szu­kam Anety, mojej sio­strze­nicy. Jechała do mia­sta dzi­siaj rano. Tym pierw­szym auto­bu­sem.

– I co?

– I do tej pory nie wró­ciła. Nie wiem, czy coś się jej nie stało.

Macie­jasz­kowa poki­wała głową.

– Jak rano, to chyba wiem, co się stało – powie­działa, po czym wyjęła z kie­szeni far­tu­cha szklaną lufkę i zatknęła w nią papie­rosa.

– Co? Nie­chaj pani mówi…

– A rano, jak wyszłam ze sła­wojki, widzia­łam, jak jakaś dziew­czyna wsiada do takiego dostaw­czaka. Chyba zie­lony żuk to był.

– Aneta wsia­dła do czy­je­goś auta? – upew­niła się zdu­miona Bożena.

Macie­jasz­kowa wzru­szyła ramio­nami.

– Ja tam, pani, nie wiem. Ja tylko widzia­łam, jak jakaś młoda dziew­czyna wsiada do samo­chodu.

Bożena mil­czała. W pew­nym momen­cie spoj­rzała na Kolasę, wciąż palą­cego pod drze­wem papie­rosa.

– A Heniek? On rano jeź­dzi do pracy. Może on coś widział wię­cej?

– Heniek jest chory. Dzi­siaj nie poszedł do roboty. Ale spy­tać możemy. Heniek, podejdź no tu! – zawo­łała Macie­jasz­kowa.

Kolasa rzu­cił papie­rosa na zie­mię i zdep­tał go butem. Ocią­ga­jąc się, pod­szedł do furtki.

– Czego? – mruk­nął, sta­jąc przy pło­cie.

– Grzecz­niej, jak do star­szych gadasz – upo­mniała go przy­szła teściowa. – Sąsiadka pyta, czy nie widzie­li­śmy jej sio­strze­nicy. Rano jechała do mia­sta. Pytała, czy ty cze­goś nie widział, ale powie­dzia­łam, że chory jesteś i nie wycho­dzi­łeś rano na przy­sta­nek.

Heniek powoli ski­nął głową.

– Tak. Mam zwol­nie­nie. Nie widzia­łem żad­nej kobiety, bo spa­łem – odparł. – Od wczo­raj już źle się czu­łem i zosta­łem w domu.

– A widzi sąsiadka, tak jak mówi­łam. – Macie­jasz­kowa wzru­szyła ramio­nami. – Jak dzie­wu­cha wróci, to musi pani ją spy­tać, co to za kawa­ler jeź­dzi tym żukiem.

Bożena się zamy­śliła. Może rze­czy­wi­ście ktoś pod­wiózł Anetę do mia­sta. Wciąż jed­nak miała prze­czu­cie, że stało się coś złego.

– Dobrze – powie­działa po chwili. – Ale jakby sobie pani coś wię­cej przy­po­mniała, to niech pani da znać.

– Niech się sąsiadka nie mar­twi, wylata się dzie­wu­cha, to wróci – stwier­dziła Macie­jasz­kowa, zacią­ga­jąc się papie­ro­sem.

2

Wro­cław, 7 wrze­śnia 1978 r.

Wczo­raj Bożena prze­szła całą wieś w poszu­ki­wa­niu Anety. Roz­py­ty­wała sąsia­dów, ale żaden nie potra­fił jej pomóc. Naj­bar­dziej ją zasko­czyło, że nikt nie widział, jak jej sio­strze­nica wsia­dała do tego auta, o któ­rym wspo­mniała Macie­jasz­kowa. Prze­cież o tej porze parę osób jechało do pracy w mie­ście, ktoś powi­nien coś zauwa­żyć. Nie wie­działa już, co ma o tym wszyst­kim myśleć.

Aneta nie była taka jak Aśka, córka Macie­jasz­ko­wej. Bożena nie wie­rzyła, żeby sio­strze­nica wsia­dła do obcego samo­chodu – była ostrożna i ni­gdy nie łapała oka­zji. Żeby pozwo­lić się pod­wieźć, musiała znać kie­rowcę.

Przez całą noc kobieta nie zmru­żyła oka. Mąż obok niej chra­pał pod koł­drą, a ona wciąż się zasta­na­wiała, kim był kie­rowca żuka, który rze­komo pod­wiózł Anetę do mia­sta. Niby nie miała powo­dów, aby nie wie­rzyć w słowa sąsiadki, ale czuła, że kobieta coś ukrywa. Zacho­wa­nie Heńka też było co naj­mniej podej­rzane. Posta­no­wiła, że z samego rana pój­dzie do dziel­ni­co­wego i o wszyst­kim mu powie. Kar­piń­ski na pewno coś zara­dzi. Słu­żył na poste­runku już kilka dobrych lat i znał wszyst­kich w oko­licy. Będzie wie­dział, kto jeź­dzi zie­lo­nym żukiem.

Wstała i poczła­pała do kuchni. Naszła ją ochota na cie­płe mleko. Piła je zawsze, gdy miała jakiś pro­blem. Wyjęła gar­nek z szafki i wlała tro­chę mleka z kanki. Patrzyła na budzącą się do życia wieś. Docho­dziła czwarta trzy­dzie­ści. Minęła już doba, odkąd Aneta nie dała znaku życia.

Bożena pomy­ślała, że po wizy­cie u dziel­ni­co­wego podej­dzie jesz­cze na pocztę i nada tele­gram do Ewy. Dopiero teraz w jej gło­wie zaświ­tała myśl, że może Aneta po pro­stu wró­ciła do rodzin­nego domu i nic jej nie powie­działa. Jeśli się okaże, że sio­strze­nica jest w Trzeb­nicy, ciotka zrobi jej awan­turę. Na pewno dłu­żej nie będzie się opie­ko­wać tak nie­roz­sądną pan­nicą.

Piła mleko i patrzyła na wscho­dzące słońce. Za jakiś kwa­drans wsta­nie Wła­dek. Będzie musiała wtedy pójść zro­bić obrzą­dek zwie­rząt w gospo­dar­stwie, a potem naszy­ko­wać śnia­da­nie. Dzień jak co dzień.

Odsta­wiła szklankę i poszła się ubrać.

* * *

Heniek nie mógł spać. Wciąż wra­cał myślami do wyda­rzeń poprzed­niego dnia. Był prze­stra­szony. Bał się, że Bożena Pasłęk powia­domi mili­cję, a ta zacznie szu­kać dziew­czyny. Był pewny, że śled­czy raz-dwa tra­fią na zako­pane zwłoki. Nie chciał iść do wię­zie­nia.

Pod­jął decy­zję, że uciek­nie do lasu, gdy tylko mili­cja odnaj­dzie ciało. Nie da się zła­pać. Znał oko­licę i wie­dział, że da radę się ukry­wać przez dłuż­szy czas. Sły­szał kie­dyś o pew­nym par­ty­zan­cie, który przez kilka lat po woj­nie cho­wał się w lasach w pobliżu Wołowa.

Wyszedł na podwó­rze, pod­szedł do studni i wycią­gnął z niej wia­dro. Nabrał tro­chę wody w zagłę­bie­nie dłoni i napił się. Była lodo­wata. Potem obmył sobie kark, usiadł na ławce przed domem i zapa­lił extra moc­nego. Zacią­gnął się głę­boko. Dym podraż­nił mu gar­dło, więc kilka razy odkaszl­nął. Lubił tę markę papie­ro­sów, miały dobry sto­su­nek ceny do mocy. Kilka razy zda­rzyło mu się palić gie­wonty, ale nie sma­ko­wały jak te ćmiki. Spa­lił do końca, splu­nął na zie­mię i zdep­tał gumia­kiem nie­do­pa­łek. Następ­nie poszedł za dom, roz­piął roz­po­rek i zaczął sikać.

Wczo­raj, gdy przy­szła do nich ta Pasłę­kowa i zaczęła wypy­ty­wać o sio­strze­nicę, skóra mu ścier­pła ze stra­chu. Był prze­ko­nany, że zaraz wszystko się wyda, a on trafi do pudła. Dosłow­nie nogi się pod nim ugięły, nie wie­dział, co powie­dzieć. Na szczę­ście z opre­sji wyba­wiła go Macie­jasz­kowa. Nie miał bla­dego poję­cia, dla­czego kobieta go chroni – ani dla­czego dotąd jesz­cze nie donio­sła na mili­cję. Zasta­na­wiał się, co będzie za to chciała.

I czy on będzie w sta­nie jej to dać.

* * *

Sier­żant Kar­piń­ski odwie­sił rapor­tówkę na wie­szak i usiadł za swoim biur­kiem. Dzi­siaj musiał się udać na swój rewir do Świ­niar. Miał zamiar poroz­ma­wiać z Bogu­sła­wem Kasz­kie­wi­czem. Od dawna docie­rały do niego nie­po­ko­jące infor­ma­cje, że rol­nik nie oszczę­dza pię­ści i regu­lar­nie leje żonę oraz dzieci. Po spo­tka­niu z dam­skim bok­se­rem będzie musiał pod­je­chać na swo­jej jawie do Wojtka Sie­dlaszka. Ostat­nio usły­szał, że gospo­darz znowu pędzi bim­ber. Kar­piń­ski musiał to spraw­dzić. Rok temu zli­kwi­do­wano nie­le­galną bim­brow­nię, a Sie­dla­szek dostał wyrok w zawie­sze­niu i grzywnę w wyso­ko­ści tysiąca zło­tych. Do tego skon­fi­sko­wano mu sprzęt słu­żący do nie­le­gal­nego wytwa­rza­nia alko­holu. Kar­piń­ski się zasta­na­wiał, czy infor­ma­cje o wzno­wie­niu pro­duk­cji są tylko plot­kami, czy rze­czy­wi­ście u Sie­dlaszka znowu się pędzi samo­gon.

Szybko przej­rzał leżące na biurku donosy doty­czące jego rewiru. Jeden doty­czył kra­dzieży kury z obej­ścia. Kar­piń­ski podej­rze­wał, że to lis porwał drób i nie było tu żad­nego wykro­cze­nia. Kolejny donos infor­mo­wał, że Zenek Kuczyń­ski po pijaku wsiadł na wuefemkę, po czym roz­je­chał kaczkę nale­żącą do Gniad­ko­wej. Były także dwie ano­ni­mowe infor­ma­cje o awan­tu­rach po alko­holu, ale taką drob­nicą się nie przej­mo­wał. Wie­dział, że na wsi naj­pierw się pije, potem bije, a na końcu godzi. Anga­żo­wa­nie w to orga­nów pań­stwa nic nie wnosi oprócz zamie­sza­nia i nikomu nie­po­trzeb­nej roboty.

Koń­czył prze­glą­da­nie ano­ni­mów, gdy nagle coś go zacie­ka­wiło. Ktoś infor­mo­wał o kra­dzieży butów z obej­ścia Babi­cza. Zgło­sze­nie przy­szło wczo­raj wie­czo­rem. Z notatki wyni­kało, że Babicz ścią­gnął stare gumo­filce i posta­wił je przed drzwiami sieni. Gdy wyszedł poza­my­kać kury, oka­zało się, że gumiaki znik­nęły. Babicz podej­rze­wał, że kra­dzieży doko­nał młody Kaszow­ski. Ostat­nio mieli kon­flikt. Pod­czas zabawy w remi­zie Kaszow­ski zacze­piał córkę Babi­cza i ojciec pre­wen­cyj­nie zdzie­lił go w pysk. Ura­żona duma mogła popchnąć mło­dziaka do zemsty na sta­rym rol­niku. Kar­piń­ski będzie musiał to spraw­dzić.

Wstał zza biurka, otwo­rzył sejf i wycią­gnął z niego służ­bową tetetkę. Pod­piął kaburę do pasa i zało­żył rapor­tówkę. Czas ruszyć w teren.

* * *

Macie­jasz­kowa poszła na pole, gdzie dzień wcze­śniej Heniek udał się ze zwło­kami. Tra­fiła bez pro­blemu. Świeże ślady kopa­nia w ziemi jed­no­znacz­nie zna­czyły miej­sce, gdzie spo­częła dziew­czyna. Kobieta uświa­do­miła sobie, że gdy w sprawę zosta­nie zaan­ga­żo­wana mili­cja, od razu odnajdą to miej­sce. Kwe­stią czasu będzie wytro­pie­nie zabójcy, a wtedy cała wieś się dowie, że jej przy­szły zięć, mąż jej córki i ojciec ich dziecka jest mor­dercą.

Do tego nie mogła dopu­ścić. Usia­dła na kamie­niu i zaczęła się zasta­na­wiać, co ma zro­bić, żeby nikt nie odkrył mrocz­nego sekretu. Będzie musiała wta­jem­ni­czyć w sprawę swo­jego męża, choć oba­wiała się jego reak­cji. Sta­siek bywał poryw­czy, miał też ciężką rękę – nie raz poczuła to na wła­snej skó­rze. Teraz mogło być podob­nie. Jed­nak nie to mar­twiło ją naj­bar­dziej. Naj­go­rzej by było, gdyby mąż się spił i wyga­dał komuś prawdę. Osta­tecz­nie posta­no­wiła jed­nak o niczym mu nie mówić. Miała wystar­cza­jąco dużo pro­ble­mów, dodat­kowy nie był jej potrzebny. Zapa­liła papie­rosa, obser­wu­jąc wieś.

W końcu w jej gło­wie poja­wił się plan. Zde­cy­do­wała, że pój­dzie do Kle­pa­cza i pogada z nim na temat wydzier­ża­wie­nia kawałka pola. Weź­mie ze sobą Heńka, aby się bar­dziej uwia­ry­god­nić. Powie­dzą sta­remu, że chcą zasa­dzić w tym miej­scu drzewka owo­cowe, a kawa­łek wyko­rzy­stać do uprawy warzyw. Prze­ko­pa­nie kil­ku­na­sto­me­tro­wego kawałka ziemi będzie zada­niem dla Kolasy. Świeżo sko­pana zie­mia i młode drzewka nie będą wzbu­dzały żad­nych podej­rzeń.

Lepiej teraz tro­chę się namę­czyć i prze­ko­pać kilka arów, niż tra­fić do wię­zie­nia na dłu­gie lata.

* * *

Bożena Pasłęk co chwila zer­kała na ulicę. Znała zwy­czaje sier­żanta Kar­piń­skiego. Wie­działa, że zawsze gdy przy­jeż­dża na swo­jej jawie do Świ­niar, sta­wia motor przed skle­pem i na pie­chotę obcho­dzi całą wieś. Spoj­rzała na wiszący na ścia­nie zegar. Docho­dziła dzie­siąta. Kar­piń­ski powi­nien już par­ko­wać.

Zało­żyła chu­stę na głowę, wyszła z domu i pode­szła do furtki. Nie cze­kała długo, led­wie kilka minut, gdy w oddali zoba­czyła cha­rak­te­ry­styczną syl­wetkę mili­cjanta. Duży brzuch i sze­ro­kie ramiona led­wie mie­ściły się w mun­du­rze.

Otwo­rzyła bramkę i wyszła Kar­piń­skiemu naprze­ciw. Gdy była w odle­gło­ści kilku metrów od niego, zatrzy­mała się.

– Dzień dobry, oby­wa­telu sier­żan­cie – powie­działa.

– A, dzień dobry. Co tam u pani sły­chać?

– Same nie­szczę­ścia, panie sier­żan­cie. Pro­blem się przy­da­rzył, wielka tra­ge­dia… – Po policzku Bożeny spły­nęła łza.

– Co się stało? – Mili­cjant sta­nął w miej­scu, wyraź­nie zain­te­re­so­wany. – Niech­że pani mówi – pona­glił.

Pasłę­kowa prze­łknęła ślinę i otarła łzę.

– Moja sio­strze­nica zagi­nęła. Miała jechać do pracy, wczo­raj wyszła z domu i do dziś nie wró­ciła.

– Sio­strze­nica?

– Tak. Moja sio­stra popro­siła, żebym przez kilka dni pozwo­liła Anetce zamiesz­kać u nas. Dziew­czyna dostała się na stu­dia i czeka na miej­sce w aka­de­miku. Ale tam dopiero od paź­dzier­nika przyj­mują. Anetka chciała zaro­bić parę gro­szy i miała pod­jąć pracę. Wczo­raj na spo­tka­nie do mia­sta poje­chała…

– Rozu­miem. A czy rodzice zawia­do­mili już mili­cję?

– Oni sami jesz­cze nie wie­dzą. Oboje zapra­co­wani. Ojciec jest w par­tii i jest naczel­ni­kiem gmin­nym. Matka jest refe­ren­tem…

– Czyli w grę wcho­dzi też poli­tyka. Może ktoś ją porwał? Może ktoś z zemsty na ojcu dzia­ła­czu upro­wa­dził jego córkę? Ostat­nio widzia­łem w tele­wi­zji taki serial, gdzie była podobna sytu­acja. Porwano dziecko dyrek­tora dużej firmy i zażą­dano pie­nię­dzy. Milion dola­rów! Wyobraża pani sobie? To wię­cej, niż widzia­łem w całym swoim życiu!

– Wąt­pię, żeby ktoś chciał się zemścić na mojej sio­strze lub jej mężu – odparła Pasłę­kowa. – Musiałby wie­dzieć, że Anetka tu mieszka.

– W sumie ma pani rację.

– Macie­jasz­kowa powie­działa mi, że Anetka wsia­dła do jakie­goś żuka. Niby zie­lo­nego. Jakoś nie chce mi się w to wie­rzyć. To ostrożna dziew­czyna, nie poje­cha­łaby z obcym.

– Czyli mówi­cie, że Macie­jasz­kowa mogła się pomy­lić i albo to nie Aneta wsia­dała do żuka, albo…

– Ja tam, panie oby­wa­telu sier­żan­cie, nie wiem. Jedno jest pewne: Aneta dotąd nie wró­ciła, a wszyst­kie ślady pro­wa­dzą w stronę przy­stanku.

* * *

Decy­zja o obsa­dze­niu skrawka ziemi przy lesie była strza­łem w dzie­siątkę. Macie­jasz­kowa bez pro­blemu zała­twiła z Kle­pa­czem dzier­żawę nie­użyt­ków. Zde­cy­do­wała, że do urzędu nie będą tego jesz­cze zgła­szać. Nie chciała, żeby urzęd­nicy zada­wali nie­po­trzebne pyta­nia.

Umó­wiła się z Kle­pa­czem, że jedna trze­cia zbio­rów trafi do niego, a przy oka­zji ona zapłaci mu kwin­ta­lem psze­nicy za dzier­żawę. Cena była wysoka, ale na bez­pie­czeń­stwie się nie oszczę­dza. Lepiej teraz zapła­cić wię­cej, niż ryzy­ko­wać, że mili­cja trafi na trop Heńka. Nie mieli co prawda jesz­cze drze­wek, ale i tak kazała przy­szłemu zię­ciowi prze­ko­pać cały pas ziemi. W jej oce­nie tylko do tego się nada­wał. Nawet gdy poszli do Kle­pa­cza, to ona mówiła, a ten imbe­cyl tylko tępo się patrzył.

Nie chciała zresztą przy sta­rym wta­jem­ni­czać Heńka w swój plan. Bała się, że ten coś głu­piego chlap­nie. Dopiero gdy we dwoje sta­nęli na polu, powie­działa mu, co wymy­śliła. Kazała mu prze­ko­pać zie­mię i zro­bić doły na sadzonki. Drzewka będą musieli dopiero zała­twić, ale naj­waż­niej­sze, że w razie pytań będą mieli wymówkę, dla­czego zie­mia jest świeżo prze­ko­pana.

– Będziesz musiał pójść pod sklep na piwo. Poga­dasz z kil­koma sąsia­dami i niby przy­pad­kiem wspo­mnisz, że dzier­ża­wimy zie­mię od Kle­pa­cza.

– Po co? – spy­tał Heniek.

– Po jajco. Chcę, żeby ludzie wie­dzieli, że mamy zamiar posa­dzić tam jabło­nie i warzywa.

– Ale prze­cież mówiła mama, że nie chce, żeby Kle­pacz zgła­szał dzier­żawę.

– Oj, Heniek, głu­piś ty jak but. Prze­cież powie­dzia­łam tak, żeby mieć pew­ność, że nikt nie będzie o nic pytał. Ty pój­dziesz i roz­po­wiesz. Jakby co, mów, że zie­mię doga­da­li­śmy już kilka dni temu.

– Nie rozu­miem, po co to wszystko.

– Po to, łachu­dro, żebyś do kry­mi­nału nie poszedł! Zabi­łeś dziew­czynę i powi­nie­neś tra­fić do pier­dla. W innej sytu­acji sama bym na mili­cję poszła, ale będziesz ojcem mojego wnuka. Bóg mi świad­kiem, że chęt­nie bym się cie­bie pozbyła, ale nie mogę. Kop, bo czasu nie ma!

Patrzyła, jak Kolasa zabiera się do roboty. Kil­ka­na­ście ruchów łopatą i już się spo­cił. W tym cza­sie nie zamie­nili ze sobą ani słowa.

Kiedy Macie­jasz­kowa spoj­rzała w stronę drogi, serce pra­wie jej sta­nęło.

W ich kie­runku szedł dziel­ni­cowy.

* * *

Kar­piń­ski po roz­mo­wie z Bożeną Pasłęk poszedł do Macie­jasz­ków. Poroz­ma­wiał kilka minut ze Staś­kiem i dowie­dział się, że jego żona i przy­szły zięć poszli w stronę lasu. Po co, tego Macie­ja­szek nie wie­dział.

Mili­cjant ruszył w tam­tym kie­runku. Już z daleka zoba­czył kopią­cego na polu przy lesie Heńka. Macie­jasz­kowa stała nad nim i poka­zy­wała mu coś ręką.

Pod­szedł bli­żej i zawo­łał:

– Dzień dobry!

– A dobry, dobry, panie dziel­ni­cowy. Cóż tam do nas spro­wa­dza? – spy­tała kobieta.

– A wy co tu kopie­cie? – zain­te­re­so­wał się Kar­piń­ski, roz­glą­da­jąc się.

– Chcemy zasa­dzić parę drze­wek owo­co­wych. Jabło­nie i gru­sze. Zro­bimy też ogró­dek warzywny. U nas zie­mia pod zboże przy­go­to­wana, nie ma miej­sca na sad. Kle­pacz ma sporo ziemi, a ten kawa­łek nie jest upra­wiany. Dzier­ża­wimy od niego.

– A do gminy zgło­szone?

– Jutro się wybie­ram. Dzi­siaj chcemy tu prze­ko­pać. Jutro też kupimy drzewka… Ale sier­żant to chyba nie w spra­wie drze­wek?

Kar­piń­ski ski­nął głową.

– Zga­dza się. Dosta­łem infor­ma­cję, że wczo­raj widzie­li­ście, jak sio­strze­nica Bożeny Pasłęk wsiada do jakie­goś żuka.

– Ano, tak było. Zdzi­wi­łam się, ale teraz te młode to takie lata­wice, że szkoda gadać. Przy­kład mojej Aśki – mruk­nęła Macie­jasz­kowa, głową wska­zu­jąc na Heńka.

Kar­piń­ski zro­zu­miał ten gest. Sam uwa­żał, że Heniek Kolasa nie jest naj­lep­szym kan­dy­da­tem ani na męża, ani na zię­cia. Tajem­nicą poli­szy­nela była infor­ma­cja o ciąży mło­dej Macie­jasz­ko­wej. Podej­rze­wał, że gdyby nie stan Aśki, stara dawno wywa­li­łaby tego nie­do­rajdę na zbity pysk.

– A ten żuk to jaki był? Bla­szak? Z plan­deką?

– Z plan­deką. Taki, jak jeź­dzi w pege­erze w Pęgo­wie.

– A kolor?

– Chyba zie­lony, ale nie zwró­ci­łam uwagi. Wcze­śnie było i nie wie­dzia­łam, że to będzie ważne.

– A Heniek?

– Co Heniek?

– Może on coś widział? Heniek, podejdź no tu!

Kolasa odło­żył szpa­del i powoli ruszył w ich stronę.

– Widzia­łeś coś? – spy­tał Kar­piń­ski.

– A niby co?

– Pytam, czy widzia­łeś, jak ta Aneta wsiada do żuka.

– Nie, panie sier­żan­cie. Ja wczo­raj wsta­łem późno. Jakieś cho­rób­sko mnie brało i nie posze­dłem do pracy.

Sekundę póź­niej przy­ci­snął jedną dziurkę w nosie i wydmu­chał smarka. Otarł rękę o spodnie i spoj­rzał na Kar­piń­skiego.

Sier­żant tylko poki­wał głową. Zasta­na­wiał się, co młoda Macie­jasz­kowa widzi w tym gbu­rze.

* * *

Aśka Macie­ja­szek patrzyła na wra­ca­ją­cego od strony lasu dziel­ni­co­wego. Od wczo­raj nie mogła zro­zu­mieć, co się dzieje w domu. Heniek cho­dził jakiś struty, zamy­ślony. Kilka razy pró­bo­wała z nim poroz­ma­wiać, ale szybko ją zby­wał. Matka też zacho­wy­wała się ina­czej niż zwy­kle. Była mniej cze­pial­ska. Wczo­raj, gdy Aśka nie nakar­miła wie­czo­rem kur, matka nawet jej nie ochrza­niła, tylko poki­wała głową i poszła sama rzu­cić ziarno. Każ­dego innego dnia awan­tura nio­słaby się przy­naj­mniej do połowy Świ­niar.

Dziew­czyna posta­no­wiła poroz­ma­wiać z ojcem. Poszła do sto­doły, gdzie ten sma­ro­wał aku­rat bronę.

– Ojciec, powiesz mi, co się w domu dzieje?

– A co ma się dziać? – Stary nawet na nią nie spoj­rzał.

– Nie widzisz? Matka i Heniek jakoś dziw­nie się zacho­wują.

– A daj spo­kój. – Mach­nął na nią ręką jak na natrętną muchę. – Nie mam czasu na pier­doły. Widzisz, ile mam roboty. Lepiej by było, jak­byś pogo­niła tego swo­jego Heńka do jakiejś pracy. Dar­mo­zjada nie będę tu trzy­mał!

– Ojciec, Heniek prze­cież pra­cuje w mie­ście…

– A co mnie to obcho­dzi? W polu jest praw­dziwa robota! Ta zie­mia daje nam żryć, a nie jakaś mia­stowa praca. Popie­przyło się! Wszy­scy cią­gną do mia­sta, a na ziemi mało kto został. Myśla­łem, że jak będę miał zię­cia, to cho­ciaż tro­chę pomoże. A tu co? Sie­dzi leń i nic nie robi. A w dupie z takim zię­ciem. – Macie­ja­szek splu­nął na zie­mię.

Aśka wie­działa, że dal­sza dys­ku­sja nie ma sensu. Wiele razy obry­wało jej się od rodzi­ców, że zaszła w ciążę z Kolasą. Nie chciała pro­wo­ko­wać kolej­nej kłótni.

Dzi­wiło ją tylko, że matka tak nagle zmie­niła zda­nie co do jej Heńka. Miała nadzieję, że z cza­sem ojciec też się do niego prze­kona.

* * *

Kar­piń­ski spo­rzą­dził raport i zde­cy­do­wał się powia­do­mić o sytu­acji komen­danta. Jego naczel­nik był na urlo­pie, a zastępca wyje­chał aku­rat w teren. Mógł co prawda pocze­kać na powrót prze­ło­żo­nego, ale czuł, że musi jak naj­szyb­ciej nadać bieg spra­wie. Pierw­szy raz się zda­rzyło, że na pod­le­głym mu tere­nie ktoś zagi­nął.

Nie reago­wałby w ten spo­sób, gdyby nie fakt, że dziew­czyna była córką członka par­tii. Pry­wat­nie nie miało to dla niego zna­cze­nia, czy zagi­niona jest dziec­kiem poli­tyka, sekre­ta­rza par­tii, papieża czy nawet jakie­goś dyrek­tora. Czło­wiek to czło­wiek. Sam był bez­par­tyjny i nie­za­an­ga­żo­wany w poli­tykę. Zda­wał sobie jed­nak sprawę, że jego prze­ło­żeni mogą mieć inne podej­ście do tej kwe­stii.

Zasta­na­wiał się, czy dziew­czyna rze­czy­wi­ście wsia­dła do jakie­goś żuka. Znał oko­licz­nych miesz­kań­ców i wie­dział, kto jeź­dzi jakim samo­cho­dem. Żuka miała spół­dziel­nia mle­czar­ska w Psa­rach, gospo­dar­stwo rolne Józefa Garn­ca­rza i PGR w Pęgo­wie. Oczy­wi­ście mogło być jesz­cze kilku wła­ści­cieli samo­cho­dów dostaw­czych tej marki, ale musieli miesz­kać z dala od jego rewiru. Te, o któ­rych wie­dział, też były wpraw­dzie poza jego tere­nem, ale czę­sto je widy­wał, gdy prze­jeż­dżały przez Świ­niary. Zdą­żył się roze­znać, kim są ich kie­rowcy. Nie potra­fił jed­nak sko­ja­rzyć, jakiego koloru są samo­chody, choć podej­rze­wał, że zie­lony jest dla tej marki dość typowy.

Posta­no­wił, że prze­każe temat prze­ło­żo­nym i niech oni zade­cy­dują, czy nadać spra­wie bieg u sie­bie, czy prze­ka­zać ją do komendy woje­wódz­kiej. Sam nie chciał podej­mo­wać decy­zji. Wolał trzy­mać się z dala od poli­tyki, poli­ty­ków i ich dzieci.

* * *

Bożena Pasłęk wie­działa, że w końcu musi powia­do­mić sio­strę o tym, co się stało. Powinna to zro­bić w miarę deli­kat­nie, tak żeby jej nie prze­ra­zić, choć już sam fakt, że Aneta nie wró­ciła do domu, był prze­ra­ża­jący. Dzi­siaj już nie zdą­żyła pójść na pocztę nadać tele­gram. Będzie musiała zro­bić to jutro.

Naj­le­piej, gdyby jej sio­stra przy­je­chała do Wro­cła­wia i razem poszłyby na mili­cję. Zgło­siła wpraw­dzie zagi­nię­cie dziel­ni­co­wemu, ale nie była pewna, czy mili­cjant pod­szedł do sprawy poważ­nie i czy prze­każe jej pro­wa­dze­nie bar­dziej doświad­czo­nym śled­czym.

Weszła do pokoju, gdzie jesz­cze kilka nocy wcze­śniej spała Aneta, i zaczęła prze­glą­dać jej rze­czy. Szu­kała jakich­kol­wiek śla­dów świad­czą­cych o tym, że Aneta ucie­kła z domu, a nie stała się ofiarą prze­stęp­stwa. Prze­glą­dała szu­flady, w któ­rych dziew­czyna trzy­mała figi i sta­niki. W dru­giej zwi­nięte były raj­stopy. Pod­no­siła każdą z rze­czy, ale nic się pod nimi nie kryło. W sza­fie rów­nież niczego nie zna­la­zła.

Zre­zy­gno­wana, usia­dła na tap­cza­nie i skryła twarz w dło­niach. Czuła, jak do jej oczu napły­wają łzy. Wtedy do pokoju wszedł Wła­dek. Bez słowa pod­szedł do niej i mocno przy­tu­lił.

– Na­dal nic nie wia­domo? – spy­tał po chwili.

– Nic. Zgło­si­łam Kar­piń­skiemu, ale zasta­na­wiam się, czy nie poje­chać do mia­sta. Może tam szyb­ciej się za to wezmą. Może mili­cja spraw­dzi szpi­tale.

– Nie martw się. Anetka się znaj­dzie. Cała i zdrowa.

Bożena chciała w to wie­rzyć. Sama marzyła tylko o tym, żeby sio­strze­nica za chwilę weszła do domu. Nawet gdyby nie wyja­śniła, co się z nią działo przez ten czas, Bożena byłaby naj­szczę­śliw­szą osobą na świe­cie. Zro­bi­łaby wszystko, żeby cała ta sytu­acja oka­zała się tylko złym wspo­mnie­niem, sen­nym kosz­ma­rem.

Poło­żyła głowę na ramie­niu Władka i zamknęła oczy.

3

Wro­cław, 8 wrze­śnia 1978 r.

Porucz­nik Adam Kozłow­ski wszedł do swo­jego pokoju w wydziale kry­mi­nal­nym Komendy Woje­wódz­kiej Mili­cji Oby­wa­tel­skiej we Wro­cła­wiu. Kilka dni temu wró­cił ze szko­le­nia w komen­dzie sto­łecz­nej pro­wa­dzo­nego przez funk­cjo­na­riu­szy z Moskwy. Ana­li­zo­wano na nim współ­cze­sne metody walki z prze­stęp­stwami popeł­nia­nymi na tere­nie kraju. Szcze­gólny nacisk poło­żono na zbrod­nie, które docie­rają do Pol­ski z kra­jów impe­ria­li­stycz­nych. Naj­wię­cej mówiono o nar­ko­ma­nii i prze­stęp­czo­ści na tle sek­su­al­nym. Według pro­wa­dzą­cych szko­le­nie oba rodzaje prze­stępstw, wcze­śniej w kraju w zasa­dzie nie­spo­ty­kane, poja­wiły się wraz z emi­sją w tele­wi­zji serialu o porucz­niku Kojaku.

Winą obar­czono też zachod­nią muzykę i lite­ra­turę. Pro­wa­dzący szko­le­nie tłu­ma­czyli, że pol­ski robot­nik i rol­nik napa­trzył się na impe­ria­li­styczny świat i zama­rzyło mu się stwo­rze­nie cze­goś podob­nego w socja­li­stycz­nej ojczyź­nie. Kozłow­ski wie­dział jed­nak, że to nie ame­ry­kań­ski łysy funk­cjo­na­riusz poli­cji wymy­ślił gwałty i nar­ko­ma­nię. Z tym mieli pro­blemy, zanim kto­kol­wiek w Pol­sce usły­szał o Tel­lym Sava­la­sie. Nie muzyka Rol­ling Sto­nes czy innych Beatle­sów spo­wo­do­wała, że mło­dzież się­gnęła po używki. To nie ame­ry­kań­skie filmy pro­mują kom­pot ze słomy mako­wej, tylko rodzimi pro­du­cenci nar­ko­ty­ków. Nie komen­to­wał jed­nak, bo nie chciał zwra­cać na sie­bie uwagi. Miał już wystar­cza­jąco dużo pro­ble­mów przez swoje zacho­wa­nie. Uwa­żano, że jest zdol­nym, ale nie­sub­or­dy­no­wa­nym ofi­ce­rem.

Usiadł za biur­kiem i spoj­rzał na raporty z terenu. Nic cie­ka­wego w mie­ście się nie wyda­rzyło. Tra­dy­cyj­nie kilka bójek, a także jedno zabój­stwo na meli­nie na Bro­cho­wie, któ­rym zaj­mo­wał się już Marek Walew­ski. Aktów roz­bo­jów ostat­niej doby nie odno­to­wano. Wstał, pod­szedł do sto­lika, nasy­pał kawy do szklanki i wło­żył grzałkę do kubka z wodą. Zapa­lił caro i zacią­gnął się głę­boko, patrząc przez okno na budy­nek aresztu śled­czego. Był cie­kaw, ile z zatrzy­ma­nych przez niego osób sie­dzi teraz w celach i patrzy w stronę komendy, zasta­na­wia­jąc się, czy Kozłow­ski jest dzi­siaj w pracy. Strzep­nął popiół do doniczki z fiku­sem i odszedł od okna. Wtedy usły­szał puka­nie do drzwi.

– Wejść! – zawo­łał, zacią­ga­jąc się po raz kolejny.

W progu stała sier­żant Bar­bara Baczyń­ska z kil­koma tecz­kami pod pachą.

– Cześć, Adaś. Mam coś dla cie­bie.

– Co tam?

– Zagi­nię­cie. Młoda dziew­czyna wyszła wczo­raj do pracy i dotąd nie wró­ciła. Jej ciotka zgło­siła zagi­nię­cie dziel­ni­co­wemu, a ten prze­ka­zał to nam.

Kozłow­ski był zdzi­wiony. Z reguły takimi spra­wami zaj­mo­wały się lokalne komi­sa­riaty, a nie sama komenda woje­wódzka. Wyją­tek można było zro­bić, jeśli ktoś z rodziny zagi­nio­nej nale­żał do par­tii lub miał jakiś zwią­zek z wła­dzą.

Spoj­rzał na Baczyń­ską.

– A kim jest tatuś lub mamu­sia zagi­nio­nej?

– Tatuś jest pierw­szym naczel­ni­kiem gmin­nym w Trzeb­nicy. Jego ojciec ukoń­czył dwu­letni wie­czo­rowy Uni­wer­sy­tet Mark­si­zmu-Leni­ni­zmu na kie­runku eko­no­mia poli­tyczna. Potem został inspek­to­rem w sane­pi­dzie. Był też prze­wod­ni­czą­cym Pre­zy­dium Powia­to­wej Rady Naro­do­wej w Żmi­gro­dzie, w latach sześć­dzie­siąt jeden do sie­dem­dzie­siąt trzy – zre­fe­ro­wała Baczyń­ska.

– A mamu­sia?

– Pra­cuje teraz jako refe­rent w gmi­nie. Wcze­śniej była kie­row­niczką sklepu Samo­po­mocy Chłop­skiej.

– Czyli zagi­nęła córka i wnuczka człon­ków par­tii. Dziwne, że esbe­cja jesz­cze nad sprawą nie sie­dzi – powie­dział Kozłow­ski.

Baczyń­ska przy­ło­żyła palec do ust, dając znak, aby za dużo nie mówił. Wszy­scy w tym gma­chu zda­wali sobie sprawę, że Służba Bez­pie­czeń­stwa poza­kła­dała pod­słu­chy. Wśród mili­cjan­tów było też wielu infor­ma­to­rów bez­pieki. Kozłow­ski, tak jak więk­szość mili­cjan­tów, nie miał naj­lep­szego zda­nia na temat funk­cjo­na­riu­szy SB.

– Spo­koj­nie, posta­ramy się zna­leźć zagi­nioną. Może Rada Pań­stwa wrę­czy mi za to order.

– Adaś, nara­żasz się. Już tra­fi­łeś na listę. Bez­piecz­niki nie darzą cię zbyt­nio sym­pa­tią – powie­działa Bar­bara.

Kozłow­ski zda­wał sobie sprawę, że kole­żanka ma rację. Przez ostat­nie lata służby nara­ził się wielu oso­bom, począw­szy od pospo­li­tych prze­stęp­ców, na funk­cjo­na­riu­szach esbe­cji koń­cząc. Nic na to jed­nak nie mógł pora­dzić. Nie lubił par­tyj­niac­twa i metod dzia­łań esbe­ków. Nie oba­wiał się jed­nak z ich strony zbyt­nich reper­ku­sji. Bro­niły go wyniki pracy, a nie przy­na­leż­ność par­tyjna.

– Gdzie ten głąb? – Spoj­rzał na zega­rek.

– Kogo masz na myśli?

– Mojego part­nera, asa komendy, porucz­nika Głąbka… wróć, Dąbka.

– Widzia­łam go, jak stał na dole z chło­pa­kami z dro­gówki i tłu­ma­czył im, jak pra­wi­dłowo nosić służ­bową czapkę.

– Cały on.

– Jak ty z nim dajesz radę? Ja bym chyba się pocięła.

Kozłow­ski uśmiech­nął się i już miał coś powie­dzieć, gdy otwo­rzyły się drzwi i w progu sta­nął porucz­nik Dąbek.

* * *

Kapi­tan Jerzy Wacho­wicz z wydziału trze­ciego sek­cji dru­giej Służby Bez­pie­czeń­stwa w Komen­dzie Woje­wódz­kiej Mili­cji Oby­wa­tel­skiej we Wro­cła­wiu czy­tał ste­no­gram z pod­słu­chu zain­sta­lo­wa­nego w pokoju wydziału kry­mi­nal­nego komendy. Przy­po­mniały mu się słowa jed­nego z wykła­dow­ców kuźni kadr bez­pieki. Pamię­tał moment, gdy koń­czył Wyż­szą Szkołę Ofi­cer­ską imie­nia Feliksa Dzier­żyń­skiego w Legio­no­wie i wezwał go do sie­bie major Wła­dy­sław Maj.

Wykła­dowca powie­dział wtedy, że par­tia będzie trwała do czasu, dopóki oni będą się sta­rali wyeli­mi­no­wać wszel­kiego rodzaju plewy ze swo­jego grona. Major mówił, że może nadejść taka chwila, gdy komu­nizm obali albo mili­cja, albo woj­sko. Robot­nicy i rol­nicy sami nie mają takiej siły prze­bi­cia. Gór­nicy mają zbyt duże przy­wi­leje, aby włą­czyć się w próbę oba­le­nia komuny. Jedy­nie przy wspar­ciu resor­tów siło­wych robole mają jakie­kol­wiek szanse na zwy­cię­stwo. Maj twier­dził, że bez­pieka musi trzy­mać rękę na pul­sie i wszystko moni­to­ro­wać.

On teraz uwa­żał podob­nie. Jesz­cze dwa lata temu nic spe­cjal­nego się nie działo. Zało­żono plu­skwy w komen­dzie woje­wódz­kiej i słu­chano, o czym mówią mili­cjanci. Nic cie­ka­wego nie wyni­kało z tych pod­słu­chów. Cza­sem zdo­byli jakieś infor­ma­cje, które wyko­rzy­sty­wali do szan­tażu i zmu­sze­nia do współ­pracy. Wacho­wicz pamię­tał, jak pod­czas odsłu­chi­wa­nia jed­nego z nagrań dowie­dział się, że jeden z księży ma nie­ślubne dziecko. Kilka roz­mów z kle­chą i suge­stii spo­wo­do­wało, że ksiądz zgo­dził się na zamon­to­wa­nie w kon­fe­sjo­nale pod­słu­chu i co jakiś czas dono­sił na swo­ich para­fian. Nadano mu pseu­do­nim „Mirek”. Dostar­czył nawet kilku istot­nych infor­ma­cji.

Teraz Wacho­wicz słu­chał roz­mowy nagra­nej w pokoju wydziału kry­mi­nal­nego i uśmie­chał się pod nosem. Ten Kozłow­ski coraz bar­dziej dzia­łał mu na nerwy, ale rów­no­cze­śnie kapi­tan darzył go sym­pa­tią. Mili­cjant był bez­kom­pro­mi­so­wym gli­nia­rzem. Potra­fił także przy­wa­lić prze­słu­chi­wa­nemu. Ni­gdy nie patrzył na to, kim jest zatrzy­many. Wacho­wicz podej­rze­wał, że porucz­nik byłby skłonny zatrzy­mać nawet Gierka, gdyby się oka­zało, że pierw­szy sekre­tarz popeł­nił jakieś prze­stęp­stwo lub wykro­cze­nie. Draż­niła go jed­nak pogarda, jaką Kozłow­ski darzył człon­ków par­tii.

Mili­cjant sam nie nale­żał do par­tii, podob­nie jak nikt z jego rodziny. Ojciec porucz­nika, jak dowie­dział się Wacho­wicz, przy­był do Pol­ski wraz z armią Ber­linga. Po woj­nie został mili­cjan­tem we Wro­cła­wiu, dosłu­gu­jąc się stop­nia star­szego sier­żanta. Nie wyka­zał się niczym szcze­gól­nym – ani na polu walki, ani też nie uczest­ni­czył zbyt aktyw­nie w walce ze zbroj­nym pod­zie­miem i reak­cją. Syn poszedł w ślady ojca.

Teraz Wacho­wicz czy­tał to, co przy­go­to­wał mu ope­ra­tor apa­ra­tury pod­słu­cho­wej, i zasta­na­wiał się, dla­czego nikt dotąd nie powia­do­mił SB, że zagi­nęła córka i wnuczka lokal­nych dzia­ła­czy par­tii. Oczy­wi­ście nie było tu mowy o jakichś waż­nych szy­chach, ale ze szko­le­nia, które ostat­nio odbył w Ośrodku Dosko­na­le­nia Kadr Kie­row­ni­czych w Łodzi, wie­dział, że impe­ria­li­ści wolą korum­po­wać lub szan­ta­żo­wać wła­śnie człon­ków par­tii niskiego szcze­bla.

On sam robiłby podob­nie. Wia­domo prze­cież, że kontr­wy­wiad działa i pil­nuje naj­waż­niej­szych poli­ty­ków. Nikt jed­nak nie pil­nuje drob­nych człon­ków PZPR-u ani lokal­nych dzia­ła­czy. Taki naczel­nik gminny też ma pewne infor­ma­cje, które mogą być łako­mym kąskiem dla wywia­dów ame­ry­kań­skich i żydow­skich.

Wacho­wicz zasta­na­wiał się, czy zagi­nię­cie dziew­czyny jest tylko zagi­nię­ciem, czy w grę wcho­dzi obcy wywiad.

* * *

Przy­je­chali do Świ­niar służ­bo­wym dużym fia­tem. Wysie­dli przed domem, gdzie w ostat­nim cza­sie miesz­kała zagi­niona Aneta Sadow­ska. Kozłow­ski spoj­rzał na obej­ście i zapa­lił caro. Zasta­na­wiał się, któ­rędy dziew­czyna poszła na przy­sta­nek. Drogi były dwie. Jedna bie­gła pro­sto, oświe­tlona i tro­chę dłuż­sza. Druga była krót­sza, ale ciemna. Dziew­czyna nie znała terenu, więc praw­do­po­dob­nie wybrała tę dłuż­szą, ale bez­piecz­niej­szą.

Jego part­ner, porucz­nik Alojzy Dąbek, stał przy samo­cho­dzie i wycie­rał but o trawę. Kie­rowca sier­żant Gór­ski wydłu­by­wał brud spod paznokci.

– Co tak trzesz te buty? – spy­tał Kozłow­ski.

– Kurwa, w gówno wla­złem. Psia jego jebana mać… – odpo­wie­dział part­ner.

– Ludz­kie czy zwie­rzęce?

Dąbek wzru­szył ramio­nami.

– A skąd mam wie­dzieć? Jeden chuj, oba śmier­dzą tak samo.

Kozłow­ski spoj­rzał na swoje buty – na szczę­ście były czy­ste – i ruszył w stronę furtki, mija­jąc po dro­dze Dąbka.

– Skończ i wcho­dzimy – powie­dział, pod­no­sząc drut, który słu­żył jako zamknię­cie bramki.

Weszli na teren gospo­dar­stwa i od razu skie­ro­wali się w stronę domu. W tym samym momen­cie zza budynku wysko­czył nie­wielki kun­del i zaczął gło­śno uja­dać. Pies minął Kozłow­skiego i zła­pał za nogawkę Dąbka. Adam nie mógł powstrzy­mać się od uśmie­chu, widząc, jak jego part­ner pró­buje strzą­snąć kun­dla, który ucze­pił się jego spodni. Dąbek, klnąc pod nosem, sta­rał się kop­nąć psa. Wszystko to wyglą­dało komicz­nie. W pew­nym momen­cie Dąbek wycią­gnął służ­bo­wego P-64 i prze­ła­do­wał.

– Stój! – krzyk­nął Kozłow­ski. – Nie ubi­jaj!

– Bulbi! Do nogi! – dobiegł ich dam­ski głos.

Kozłow­ski spoj­rzał w tamtą stronę i zoba­czył kobietę w chu­ście na gło­wie i z nożem w ręku.

– Pani odłoży ten nóż, zanim kolega zrobi coś głu­piego – powie­dział. – I psa niech pani zabie­rze.

Bożena Pasłęk scho­wała nóż do kie­szeni i zawo­łała ponow­nie:

– Bulbi, do nogi!

Pies puścił nogawkę Dąbka i pobiegł do wła­ści­cielki, rado­śnie mer­da­jąc ogo­nem.

Dąbek, klnąc pod nosem, scho­wał broń do kabury i wark­nął:

– Tego psa trzeba na łań­cuch dać, a nie żeby porząd­nych ludzi ata­ko­wał.

– My z mili­cji. Do porząd­nych nam daleko – powie­dział Kozłow­ski, pusz­cza­jąc oko do part­nera. Następ­nie spoj­rzał na gospo­dy­nię i spy­tał: – Pani Bożena Pasłęk?

Kobieta ski­nęła głową.

– To pani zgła­szała zagi­nię­cie sio­strze­nicy?

– No ja. Wczo­raj mówi­łam dziel­ni­co­wemu, że wyszła z domu i nie wró­ciła. Zaczę­łam się mar­twić.

– A mel­du­nek miała? – wtrą­cił Dąbek. – Chyba zdaje sobie oby­wa­telka sprawę, że brak mel­dunku to…

– Ja rozu­miem, mie­li­śmy iść ją zamel­do­wać…

– Mie­li­śmy? Oby­wa­telka chyba raczy żar­to­wać! – uniósł się Dąbek.

– Spo­koj­nie, sprawą mel­dunku zaj­miemy się póź­niej. Pro­szę mi teraz odpo­wie­dzieć na kilka pytań. – Kozłow­ski prze­rwał Dąb­kowi.

Kobieta ski­nęła głową. Dąbek był zły, że Kozłow­ski nie pozwo­lił mu zastra­szyć kobiety. Po chwili odszedł w stronę radio­wozu. Kozłow­ski patrzył, jak part­ner zaczyna roz­ma­wiać z sier­żan­tem.

– O któ­rej sio­strze­nica wyszła z domu? – zwró­cił się do kobiety.

– Nie wiem dokład­nie, ale miała iść na ten auto­bus o czwar­tej pięć­dzie­siąt.

– A dokąd miała jechać?

Bożena Pasłęk przez chwilę mil­czała. Kozłow­ski wie­dział, że kobieta stara się sobie przy­po­mnieć jak naj­wię­cej szcze­gó­łów.

– Mówiła, że ma jechać na spo­tka­nie. Miała pod­jąć pracę jako opie­kunka. Jakieś mał­żeń­stwo z Krzy­ków szu­kało pomocy przy dziecku.

– I do tego spo­tka­nia miało dojść tak wcze­śnie rano? – Kozłow­ski był zasko­czony.

– Aneta mówiła, że ci ludzie chcą się z nią spo­tkać przed pracą. Ja tam, panie wła­dzo, nie wiem, ale nie podoba mi się to wszystko.

– Co ma pani na myśli? – Kozłow­ski spoj­rzał na nią uważ­nie, a gdy kobieta się zawa­hała, zapew­nił: – Niech się pani nie mar­twi. Wszystko zosta­nie mię­dzy nami.

– Bo widzi pan, ja szu­ka­łam Anety, cho­dzi­łam po sąsia­dach. Ale nikt nie potra­fił nic powie­dzieć kon­kret­nego. Jedy­nie Macie­jasz­kowa mówiła, że Aneta niby wsia­dła do jakie­goś samo­chodu. Zie­lony żuk, tak twier­dziła.

– Co w tym dziw­nego? Ludzie łapią oka­zję.

– Tylko że Aneta nikogo tutaj nie znała, a z nie­zna­jo­mym na pewno by nie poje­chała. Oba­wiała się obcych. Kilka lat temu była na wycieczce w Łodzi i zacze­pił ją pijak, co poka­zy­wał jej… no, wie pan co. Ona wtedy bar­dzo się prze­stra­szyła i potem sta­rała się uni­kać ludzi, któ­rych nie zna.

– Czyli co? – Kozłow­ski zmarsz­czył brwi.

– No wie pan… kuśkę jej poka­zał. Ona od tam­tej pory boi się obcych.

– Dobrze, gdzie mieszka ta Macie­jasz­kowa?

* * *

Heniek sie­dział przed domem i bawił się scy­zo­ry­kiem. Rzu­cał go i liczył, ile razy wbije się w zie­mię. Jed­no­cze­śnie zasta­na­wiał, co ma dalej robić. Tajem­nica, która połą­czyła go z Macie­jasz­kową, mocno mu cią­żyła. To, że przy­szła teściowa wie, co zro­bił, nie było mu na rękę. Prę­dzej czy póź­niej stara na pewno zażąda, aby spła­cił swój dług. Nie wie­rzył w ani jedno jej słowo, że chce jak naj­le­piej dla swo­jej córki. Nie był pierw­szy naiwny. Dobro Aśki a pomoc w zacie­ra­niu śla­dów zbrodni to dwie różne sprawy.

Heniek podej­rze­wał, że w grę wcho­dzi coś wię­cej niż tylko obawa o utratę honoru rodziny. Prze­cież wszy­scy w Świ­nia­rach wie­dzą, jaką pusz­czal­ską jest córka Macie­jasz­ków. On sam, gdyby nie wpadka, w życiu nie zwią­załby się z tą dziew­czyną. Oczy­wi­ście w grę jesz­cze wcho­dziło gospo­dar­stwo, ale nie był to prze­wa­ża­jący argu­ment. Aśka była dobra w łóżku, jed­nak do związku się nie nada­wała. Miał ją każdy, kto chciał. Była leniwa i nie gar­nęła się do żad­nej roboty. W sumie, jakby się zasta­no­wił, w tej kwe­stii mieli wiele wspól­nego. Uśmiech­nął się na tę myśl. Jemu też nie było spieszno do pracy. Młody był i chciał się wyszu­mieć. Czę­sto mawiał, że jest jesz­cze sporo wódki do wypi­cia i dziew­czyn do bzyk­nię­cia. Oczy­wi­ście teraz musiał się hamo­wać ze względu na Aśkę.

Wstał z ławki i pod­szedł do studni. Miał ochotę napić się wody pro­sto z wia­dra. Spoj­rzał w stronę drogi i zauwa­żył, że przy obej­ściu Pasłę­ków stoi mili­cyjny duży fiat. Poczuł, jak nogi się pod nim ugi­nają. Sprawa zagi­nię­cia dziew­czyny zaczęła nabie­rać tempa. Gdyby nie fakt, że to on miał z nią naj­wię­cej wspól­nego, poszedłby popa­trzeć, co robią mili­cjanci.

Spoj­rzał w stronę ganku, gdzie stała jego przy­szła teściowa. Ona też patrzyła w stronę gospo­dar­stwa Pasłę­ków. Kusiło go, aby do niej podejść, wie­dział jed­nak, że nie powi­nien jej teraz prze­szka­dzać. Widać było, że kobieta mocno się nad czymś zasta­na­wia.

* * *

Kapi­tan Jerzy Wacho­wicz kazał wypi­sać sobie dele­ga­cję do Trzeb­nicy. Pole­cił, aby wraz z nim poje­chał w teren Ada­miec. Miał zamiar na miej­scu spo­tkać się z ojcem zagi­nio­nej dziew­czyny. Z tego, co wie­dział z pod­słu­chu zain­sta­lo­wa­nego w wydziale kry­mi­nal­nym komendy woje­wódz­kiej, ojciec jest człon­kiem par­tii i obec­nie zaj­muje sta­no­wi­sko naczel­nika gminy. Nie była to w jego oce­nie jakaś wybit­nie ważna funk­cja, ale nawet taki urzęd­nik może być łako­mym kąskiem dla impe­ria­li­stycz­nych służb. Wacho­wicz pamię­tał, jak kilka lat wcze­śniej w NRD ame­ry­kań­ski wywiad zwer­bo­wał skrom­nego urzęd­nika z wydziału mel­dun­ko­wego w Dreź­nie. Sta­no­wi­sko zwer­bo­wa­nego nie było klu­czowe, ale oka­zało się, że urzęd­nik miał dostęp do ksiąg mel­dun­ko­wych i potra­fił zale­ga­li­zo­wać ame­ry­kań­skich szpie­gów na tere­nie Dre­zna. Co wię­cej, ame­ry­kań­ski wywiad miał dostęp do wielu doku­men­tów doty­czą­cych miesz­kań­ców mia­sta. Szpieg dzia­łałby w naj­lep­sze, gdyby nie zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści. Dostał infor­ma­cje, że jego matka jest chora i potrze­buje leków. Oczy­wi­ście w kraju takich nie mieli i trzeba było prze­my­cić je z Ber­lina Zachod­niego. Ernst Schre­iber skon­tak­to­wał się ze zna­jo­mym, który czę­sto prze­jeż­dżał na zachod­nią stronę Ber­lina. Miał tam rodzinę, którą co jakiś czas odwie­dzał. Schre­iber nie prze­wi­dział jed­nak, że zna­jomy jest agen­tem STASI. Gdy urzęd­nik prze­ka­zał dolary, za które miały zostać zaku­pione leki, został zatrzy­many. Żmudne kil­ku­dniowe prze­słu­cha­nie nie pozo­sta­wiało złu­dzeń. Schre­iber do wszyst­kiego się przy­znał. Od tam­tej pory został podwój­nym agen­tem, a STASI prze­ka­zy­wała Ame­ry­ka­nom fał­szywe infor­ma­cje.

Wacho­wicz się zasta­na­wiał, czy podobna sytu­acja nie ma teraz miej­sca w Trzeb­nicy. Wąt­pił co prawda, czy jakiś urzęd­nik na zadu­piu byłby w kręgu zain­te­re­so­wa­nia impe­ria­li­stów, ale wolał dmu­chać na zimne. Gdyby udało mu się potwier­dzić, że jan­kesi lub Żydzi zwer­bo­wali Sadow­skiego, miałby szansę na spory awans. Mógłby zostać kimś naprawdę waż­nym w resor­cie.

* * *

Dąbek skoń­czył palić papie­rosa, gdy do radio­wozu pod­szedł Kozłow­ski. Porucz­nik wyjął z kie­szeni spodni paczkę caro i także zapa­lił. Dąbek popra­wił kaburę przy pasku. Kozłow­ski wie­dział, że part­ner, wyj­mu­jąc służ­bowy pisto­let, zro­bił to pierw­szy raz od prze­szło roku. Po scho­wa­niu broni kabura prze­su­nęła się w bok i widać było, że go uwie­rała. Kusiło go, aby powie­dzieć Dąb­kowi, by wyjął ją zza paska i ponow­nie zało­żył, ale nie chciał robić nie­po­trzeb­nego zamie­sza­nia. Poza tym nie prze­szka­dzało mu, że Dąbek się męczy.

– Co myślisz? – spy­tał Kozłow­ski.

– A co mam myśleć? Nie słu­cha­łem, co mówi ta stara.

Kozłow­ski wie­dział, że dal­sza roz­mowa z Dąb­kiem nie ma sensu. Jego part­ner za tydzień zosta­nie prze­nie­siony do komendy w Wał­brzy­chu i nie ma głowy do kolej­nych śledztw. Myślami jest już gdzie indziej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki