Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
459 osób interesuje się tą książką
Kryminalny majstersztyk jednego z najlepszych polskich autorów
Wrocław, szare czasy PRL- u.
We wrocławskich Świniarach zaginęła młoda kobieta. Milicja prowadzi sprawę zaginięcia, ale porucznik Adam Kozłowski jest przekonany, że kobieta została zamordowana. Tylko Henryk Kolasa i jego przyszła teściowa wiedzą, co tak naprawdę się wydarzyło. Mężczyzna pod wpływem impulsu zabił Anetę Sadowską i ukrył ciało. Kolasa w zbrodnię wrabia niewinnego człowieka. Milicja dokonuje zatrzymania pewna, że złapała mordercę.
Parę lat później Kolasa uderza ponownie. Z jego rąk ginie kilka kobiet. Kozłowski jest przekonany, że ma do czynienia z seryjnym mordercą, ale początkowo nikt mu nie wierzy.
Czy śledczym uda się powstrzymać psychopatę?
Czy milicja tym razem trafnie wytypuję sprawcę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 423
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wrocław, 6 września 1978 r.
Stał na przystanku autobusowym i palił papierosa. Odwrócił się w bok i wtedy ją zobaczył. Szła w jego kierunku. Nie znał jej, nawet z widzenia. Podejrzewał, że przyjechała w odwiedziny do kogoś ze Świniar. Podobała mu się i od razu poczuł podniecenie. Przyjrzał się jej uważniej. Była mniej więcej w jego wieku, około dwudziestu lat. Jej zgrabne ciało opinała sukienka w kwiaty. Pomimo że ranek był ciepły, na plecy narzuciła wełniany sweterek. Przez ramię przewiesiła niewielką czarną torebkę. Wyglądała prześlicznie i kusząco.
Nagle coś w niego wstąpiło. To był impuls. Podniósł z ziemi kamień i zaszedł dziewczynę od tyłu. Jeden szybki ruch ręki i cios spadł na jej kark. Patrzył, jak upada.
Rozejrzał się, a gdy się upewnił, że nikt go nie widzi, zaciągnął ją w krzaki za przystankiem. Miał jakieś dziesięć minut. Autobus zatrzymywał się tutaj o czwartej pięćdziesiąt. Oprócz niego nikt zazwyczaj nie wsiadał. Ludzie jadący do pracy w centrum miasta czekali na pętli przystanek wcześniej.
Pochylił się nad nieprzytomną dziewczyną i zaczął delikatnie gładzić ją po nogach. Była piękna. Całkiem jak gwiazda światowego kina. Czuł narastające pożądanie. Chwycił w swoją dużą dłoń jej lewą pierś i chwilę miętosił. Czuł, że zaraz nie wytrzyma i eksploduje. Włożył drugą rękę pod sukienkę i zaczął pieścić jej krocze. Robił to coraz brutalniej. W końcu rozpiął rozporek i zsunął spodnie. Musiał w nią wejść. Podciągnął wyżej sukienkę dziewczyny i zerwał z niej majtki. Następnie rozłożył jej nogi i przetoczył się na nią. W tym momencie jego ofiara zaczęła odzyskiwać przytomność. Kilka razy jęknęła. Przestraszył się, że będzie krzyczeć. Ponownie chwycił za kamień i uderzył.
W pewnym momencie nie liczył już ciosów. Gdy zmęczył się ich zadawaniem, z twarzy dziewczyny pozostała krwawa miazga. Cała uroda zniknęła. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Zasłonił usta dłonią, starając się powstrzymać odruch wymiotny. Na szczęście po kilku sekundach przeszło.
Wstał z kolan i rozejrzał się. W pobliżu nikogo nie było. Nikt nie widział, że przed momentem zabił człowieka. Żadnych świadków
Przeraził się tym, co zrobił. Pierwszy raz w życiu dopuścił się czegoś tak potwornego. Nie wiedział, co w niego wstąpiło, dlaczego w taki sposób zareagował na widok tej dziewczyny.
Gdy patrzył na leżące przed sobą zwłoki, ogarnął go strach. Nie miał pojęcia, co robić. Powinien chyba jakoś zatrzeć ślady.
– Myśl, kurwa, myśl… – powiedział cicho pod nosem.
Zdecydował, że nie pojedzie dzisiaj do pracy. Musiał ukryć ciało. Spojrzał na swoje dłonie. Były całe czerwone. Na nogawce spodni też miał plamy krwi. Wpadł w panikę.
Kiedy Maciejaszkowa wyszła ze sławojki, zobaczyła, że do obejścia wchodzi Heniek. Zdziwiła się. Powinien stać teraz na przystanku i czekać na autobus. Jej przyszły zięć zaledwie od dwóch miesięcy pracował w Pafawagu i wątpiła, żeby już dostał urlop.
Pewnie czegoś zapomniał, głąb jeden, pomyślała i skryła się za drewnianą budką.
Heniek Kolasa od niedawna mieszkał z nimi w Świniarach. Dwa miesiące temu zapłakana Aśka wróciła do domu i oznajmiła im, że jest z nim w ciąży. Początkowo byli na nią wściekli. Uważali, że ich córka zniszczy sobie życie, wiążąc się z tym chłopakiem. Znali jego rodziców i zdawali sobie sprawę, że młody Kolasa nie jest dobrym kandydatem na męża dla ich córki. Kolasowie nie mieli dużego gospodarstwa, raptem hektar ziemi, który obsiewali żytem. Matka Heńka od lat nie pracowała, a ojciec był tokarzem we Wrozamecie. Wiedzieli też, że Heniek to leser i łobuz. Maciejaszkowa zdawała sobie jednak sprawę, że panna w ciąży nie jest smacznym kąskiem wśród kawalerów. Skoro Aśka zaszła z tym Heńkiem, to teraz będą musieli pójść do urzędu i wziąć ślub.
Patrzyła, jak Kolasa staje obok furtki i uważnie się rozgląda. Zachowywał się podejrzanie. Pomimo odległości widziała na jego twarzy strach. Z ukrycia obserwowała, jak wyciąga z szopy szpadel i taczkę. Zastanawiała się, po co mu te narzędzia. Odkąd z nimi zamieszkał, nie kwapił się do żadnych prac w obejściu. Wolał siedzieć przed telewizorem lub pić piwo z kolegami pod sklepem. Była wściekła, że jej córka swego czasu postanowiła się z kimś takim przespać. Maciejaszkowa była pewna, że Aśka zmarnowała sobie życie, oddając się temu nierobowi. W Świniarach było wielu lepszych chłopaków niż ten tuman…
Kiedy Heniek wyjechał z taczką za ogrodzenie i ponownie się rozejrzał, postanowiła go śledzić.
– Dokąd z tym jedziesz, głąbie? – mruknęła pod nosem.
Kolasa wyszedł na ulicę i domknął furtkę. Chwilę później ruszył drogą.
Maciejaszkowa ostrożnie wyłoniła się z ukrycia i podążyła za nim.
Załadował zwłoki na taczkę, a na wierzch wrzucił sweter dziewczyny i jej torebkę. Szpadel położył obok, po czym otarł pot z czoła. Zaskoczyło go, że martwe ciało jest aż tak ciężkie. Przypomniało mu się, jak kilka lat temu musiał podnieść z podłogi pijanego jak bela ojca – pomimo że ten nie ważył zbyt dużo, było to dla niego trudne zadanie. Wyciągnął z kieszeni paczkę popularnych i zapalił jednego. Splunął na ziemię, patrząc na leżącą na taczce martwą dziewczynę. Był zmęczony, miał ochotę usiąść na ławce i odpocząć. Najpierw jednak musiał pozbyć się tego balastu. Zdawał sobie sprawę, że powinien jeszcze zatrzeć wszystkie ślady świadczące o tym, że za przystankiem doszło do zbrodni. Na ziemi było sporo krwi, a także fragmenty kości czaszki. Niedaleko leżał but dziewczyny. Heniek go podniósł i położył obok ciała na taczce. Później wrzuci go do grobu lub założy jej na nogę.
Szybko sięgnął jeszcze po szpadel i przekopał ziemię dookoła. Chciał zasypać wszystkie ślady krwi. Zaczął się zastanawiać, kim była ta dziewczyna. Nie kojarzył jej. Może przyjechała na wieś w odwiedziny. Ciekawe do kogo. Przypomniał sobie, że ostatnio na zabawie w remizie Franek od Kędziorów mówił, że poznał jakąś miastową. Może to o nią chodziło. Zdecydował, że jak spotka kumpla, delikatnie go wypyta. Miał nadzieję, że nikt nie skojarzy jej zniknięcia z tym, że on się nią interesuje. Powinien to odpowiednio rozegrać. Najpierw jednak musiał robić swoje.
Rozejrzał się uważnie. Nie widział już żadnych śladów świadczących o tym, że miała tu miejsce zbrodnia. Położył szpadel na zwłokach i pchnął taczkę. Postanowił, że zakopie ciało dziewczyny na polu starego Klepacza. Gospodarz zostawił przy lesie kilkunastometrowy pas nieużytków. Czasem prowadził tam krowy na popas. To było idealne miejsce na pozbycie się zwłok.
Obserwowała Heńka z ukrycia. Gdy zobaczyła, jak wyciąga z krzaków zakrwawione ciało dziewczyny, prawie wrzasnęła. Musiała zakryć dłonią usta. W pierwszej chwili chciała pójść na milicję, ale wtedy cała wieś by gadała, że jej Aśka związała się z kryminalistą. Ich dziecko już od dnia narodzin byłoby napiętnowane zbrodnią ojca.
Patrzyła, jak Heniek wiezie zwłoki w stronę lasu. Domyśliła się, że ma zamiar je tam zakopać. Nie poszła za nim. Postanowiła wrócić do domu. Zastanawiała się, co robić. Z jednej strony nie powinna kryć zbrodniarza, z drugiej jednak – musiała myśleć o córce. Zadecydowała, że zajmie się swoimi obowiązkami w obejściu i wszystko dokładnie przemyśli.
Weszła na posesję i od razu skierowała się do stodoły. Musiała nakarmić kury, dać świniom do koryta i wydoić krowę. Nasypała ziarna do wiadra, po czym wyszła na podwórko i zaczęła sypać je na ziemię. Dopiero potem otworzyła kurnik.
Korciło ją, żeby porozmawiać z Heńkiem, choć obawiała się, że może podzielić los tamtej dziewczyny z taczki. Chłopak nie myślał teraz trzeźwo, mógł być nieobliczalny.
Wróciła do domu, ściągnęła gumiaki i poszła do kuchni. Nastawiła wodę na piecu. Napije się herbaty i wtedy podejmie decyzję, co robić dalej. Pomyślała, że może obudzi męża i z nim pogada, ale pewnie opieprzyłby ją za zawracanie mu głowy. Kazałby pójść na milicję i o wszystkim powiedzieć. On nie patrzył na to, co ludzie gadają. W kościele nie musiałby się wstydzić, bo od trzech lat do niego nie chodził. Kiedyś ściął się z proboszczem i obraził na cały świat. Wszyscy w Świniarach plotkowali na temat jego zachowania, ale on nic sobie z tego nie robił.
Spojrzała za okno w stronę drogi prowadzącej do lasu, gdzie Heniek najwyraźniej zamierzał zakopać ciało. Była przekonana, że nikt nie widział tego, co się wydarzyło. Ich dom był ostatni, a droga, którą poszedł Heniek z taczką, pozostawała niewidoczna dla postronnych.
Przystanek, za którym doszło do zamordowania dziewczyny, dzieliło od ich domu zaledwie kilkanaście metrów. Pozostałe zabudowania znajdowały się dalej, w stronę kościoła. Ich gospodarstwo zasłaniało widok, a i stojący przy drodze krzyż pozwalał ukryć miejsce zbrodni. Przynajmniej to ją pocieszało w całej tej makabrycznej sytuacji.
Przysypał dół ziemią i przykrył trawą. Kopiąc, starał się nie zniszczyć darni. Odkładał ją na bok, żeby potem zamaskować grób. Położył łopatę na taczce i usiadł, opierając się o koło. Zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Był strasznie zmęczony.
Nie miał pojęcia, co teraz robić. Zdawał sobie sprawę, że wpadł w tarapaty. Przede wszystkim musiał myśleć o pracy. W Pafawagu był zatrudniony zaledwie od dwóch miesięcy; nie mógł sobie pozwolić na utratę etatu. Zdecydował, że uda się do ośrodka zdrowia i załatwi sobie zwolnienie. Zyska trochę czasu. Może gdyby był sam, wszystko wyglądałoby inaczej. Ale była Aśka, no i ten bachor.
Nie chciał go. Był wpadką, pomyłką. Nie planował dzieciaka, nie zamierzał babrać się w pieluchach. Miał dopiero dwadzieścia cztery lata i całe życie przed sobą. Gdy Aśka mu powiedziała, że jest w ciąży, w pierwszej chwili chciał, żeby się wyskrobała. Zamierzał pójść z nią do przychodni w mieście, tam ginekolog na pewno by to załatwił. A Heniek nadal żyłby tak, jak lubi. Bez zmartwień i niechcianego bachora. Wszystko jednak się zmieniło, gdy ojciec Aśki powiedział, że przepisze na Heńka część gospodarstwa. Nad tym już warto było się zastanowić. Maciejaszek był jednym z bogatszych gospodarzy w Świniarach. Jeszcze dziesięć lat temu planował zostać sołtysem. Plany spaliły na panewce, gdy wieś przyłączono do miasta. Zamiast na sołtysowaniu skupił się na gospodarowaniu. I robił to dobrze.
Kolasa zgasił niedopałek w ziemi i wstał. Zamierzał odstawić taczkę do domu i udać się do lekarza. Naprawdę potrzebował tego zwolnienia.
Idąc do domu, cały czas oglądał się za siebie. Sprawdzał, czy nikt go nie śledzi. Zdawał sobie sprawę, że gdyby ktoś odkrył, co zrobił, Heniek miałby wielkie problemy. Jako morderca z marszu trafiłby do więzienia. A tego mógłby nie przetrwać.
Nagle przypomniał mu się Marian. Chodzili razem do podstawówki, można nawet powiedzieć, że się przyjaźnili. Trzy lata temu kumpel trafił do więzienia. Dostał wyrok dwóch lat, ale przesiedział tylko rok. Po wyjściu opowiadał, co się działo za murami zakładu karnego. Wiele razy musiał bronić się przed pobiciem i gwałtem. Tylko dzięki sile swoich pięści udało mu się odsiedzieć wyrok bez przecwelenia. Marian był potężny i miał siłę w łapach. Nie to co on.
Heniek miałby spore trudności z ocaleniem tyłka. W przenośni i dosłownie.
Wszedł na teren obejścia i z miejsca zauważył, że przygląda mu się przyszła teściowa. Zaniepokoiło go jej spojrzenie. Obserwowała go uważnie, podejrzliwie. Postawił taczkę pod drzwiami stodoły i podszedł do Maciejaszkowej.
– A mama co tak się patrzy? – burknął.
Kobieta uśmiechnęła się krzywo.
– Oj, Heniek, Heniek. Problemów se robisz.
– Co mama ma na myśli?
Wiedział, że przyszła teściowa chce mu coś powiedzieć, ale się wahała. Serce nagle mu przyspieszyło. Miał wrażenie, że ona wie, co zrobił.
– A ty nie powinieneś być teraz w robocie? Jak stracisz pracę, to kto cię utrzyma? My na pewno nie będziemy na ciebie łożyć, darmozjadzie.
Poczuł ulgę. Stara jednak nie miała pojęcia, co zrobił. Uśmiechnął się do niej złośliwie i rzucił:
– Niech się teściowa nie martwi. Chory jestem. Zaraz idę do lekarza.
– I pewnie do geesu na piwo wleziesz. Utrapienie z wami, chłopami… – powiedziała z niesmakiem.
Heniek wolał się już nie odzywać. Nie chciał kłótni. Ostatnio już pożarł się z Aśką o jej rodziców. Chęć przejęcia kawałka ziemi przyszłych teściów spowodowała jednak, że zacisnął zęby. Utyskiwali na niego i nie szczędzili mu wyzwisk. Wiedział, że musi to znieść, przynajmniej do czasu przepisania gospodarstwa. Później im się odwdzięczy. Jeszcze nie wiedział jak, ale coś na pewno wymyśli.
Ruszył w stronę domu, ale zrobił zaledwie trzy kroki, gdy usłyszał:
– Szpadel wymyj pod studnią. Jakby milicja szukała, to krwi nie znajdzie.
Stanął i ponownie poczuł, jak serce mu przyśpiesza. Teraz już był pewny, że stara widziała, co zrobił. Zdał sobie sprawę, że przyszła teściowa ma na niego haka. Był przekonany, że bez sentymentów doniesie na niego na milicję, jeśli tylko się jej postawi.
Odwrócił się do niej i lekko uśmiechnął.
– Nie rozumiem. Po co mam myć szpadel? – spytał, robiąc minę niewiniątka.
Maciejaszkowa wyjęła z kieszeni fartucha papierosy. Włożyła jednego do szklanej lufki i zapaliła. Dopiero po wydmuchnięciu dymu powiedziała:
– Słuchaj starej baby. Baba niejedno w życiu widziała.
Nic więcej nie dodała, tylko patrzyła na niego i uśmiechała się chytrze.
Heniek wiedział, że powinien zrobić, co mu każe. Wziął szpadel i poszedł w stronę studni.
Bożena Pasłęk od samego rana miała złe przeczucie. Nie potrafiła wyjaśnić, o co chodzi, ale czuła strach. Dzisiaj jej siostrzenica pierwszy raz miała jechać do pracy. Tydzień temu skontaktowała się z nią jej siostra Ewa i poprosiła, aby przez kilka tygodni pomogła jej córce. Bożena bez wahania się zgodziła. Z tego, co usłyszała, Anetka dostała się na studia o profilu pedagogicznym i w październiku miała rozpocząć rok akademicki.
Przyjechała do nich dwa dni temu i od progu poinformowała, że długo nie będzie im siedzieć na głowie, bo za kilka tygodni przeniesie się do akademika. Do tego czasu będzie u nich pomieszkiwać, ale postara się, żeby nawet nie zauważyli jej obecności. Bożena zapewniła ją, że są rodziną i zarówno ona, jak i Władek cieszą się, że mogą jej pomóc.
Wczoraj się okazało, że Aneta nie tylko ma zamiar studiować, ale też udało jej się zatrudnić jako opiekunka do dziecka. Bogate małżeństwo mieszkające na Krzykach szukało kogoś, kto zajmie się ich trzyletnim synem. Dzisiaj dziewczyna miała pojechać zapoznać się z dzieckiem i dogadać z nimi wszystkie szczegóły.
Cały wczorajszy wieczór Bożena się zastanawiała, czy to dobry pomysł. W jej ocenie taka młoda dziewczyna w obcym mieście nie powinna rzucać się od razu na głęboką wodę. Powinna ostrożniej stawiać kroki i wchodzić w dorosłość. Ona sama nie zdecydowałaby się na coś takiego. Na wiele rzeczy zresztą nie starczyło jej odwagi. Jej życie było monotonne i pozbawione zbędnego ryzyka. Po skończeniu szkoły krawieckiej poznała Władka. Szybko wzięli ślub i została u niego na gospodarce. Po roku urodził się Bartek, jednak żył zaledwie dwa dni. Pomimo wielu prób Bożena nie zaszła ponownie w ciążę.
Jej siostra ułożyła sobie życie inaczej. Po skończeniu szkoły średniej chciała studiować, ale jej plany spaliły na panewce. W liceum poznała chłopaka z Trzebnicy. Jego rodzice byli na wysokich stanowiskach – ojciec był jakimś aparatczykiem, a matka urzędniczką w gminie. Chwila miłosnych uniesień i Ewa zaszła w ciążę. Po dziewięciu miesiącach urodziła Anetę. W taki sposób zakończyły się jej marzenia o studiach. Teraz, po dwudziestu latach, jej córka także zdecydowała się studiować. Bożena się zastanawiała, czy historia nie zatoczy się kołem i jej siostrzenica za kilka miesięcy nie będzie chodzić z brzuchem. Miała nadzieję, że los nie będzie dla niej tak okrutny. Chociaż w sumie wiele dziewczyn w okolicy w wieku Anetki miało już dzieci. Nie byłoby to nic dziwnego, ale o studiach dziewczyna mogłaby wtedy zapomnieć.
Bożena kolejny raz spojrzała na zegar. Nie mogła znaleźć sobie dzisiaj miejsca. Władek kilka razy już obsobaczył ją za niezdarność. Zbiła dwa jajka, które niosła z kurnika. Potem rozlało jej się mleko z kanki. W końcu mąż nie wytrzymał i powiedział, że jak ma zamiar przynosić same straty, to lepiej niech usiądzie w domu i poceruje ubrania.
Starała się skupić na pracy, ale wciąż nie potrafiła opanować drżenia rąk. Dopiero teraz zauważyła, że zabrakło jej niebieskiej nici. Wiedziała, że będzie musiała podejść do sklepu i zapytać, czy była dostawa. Odłożyła na stolik igłę i wstała z krzesła. Nie opuszczało jej złe przeczucie.
Przez cały dzień nie wiedział, co ze sobą robić. Najpierw poszedł do ośrodka zdrowia. Udawał kaszel i przekonywał, że boli go głowa, ale medyk przyglądał mu się nieufnie. Pytał, czy przypadkiem nie zapił i teraz nie kombinuje, żeby dostać zwolnienie. Heniek udawał oburzonego. Mówił, że woli pracować, niż siedzieć w domu z przyszłą teściową. Ten argument ostatecznie przekonał lekarza. Sam zresztą znał Maciejaszkową, więc pokiwał ze zrozumieniem głową. Bez zbędnych komentarzy dał mu chorobowe.
Wracając do domu, Heniek zaszedł do geesu, gdzie spotkał Wacka Markowicza. Przy piwie i papierosie pogadali chwilę na temat ostatniej potańcówki w remizie. Wacek się przechwalał, jak to pobił jednego z przyjezdnych z Lipy Piotrowskiej. Śmiał się, że jak lał chłopaka sztachetą, to tamten błagał o litość. Frajer przekupił go pieniędzmi – dał mu sto złotych, żeby Wacek przestał go bić i puścił do domu. Wacek schował banknot z Waryńskim do kieszeni spodni i dał chłopakowi kopa w tyłek.
Teraz obaj się śmiali, ale Heniek się zastanawiał, czy nie będzie z tego jakichś problemów. Znajomi pobitego gościa mogą się przecież zaczaić na któregoś z nich po drodze do miasta. Nieraz zdarzało mu się wracać rowerem przez Lipę i czasem bał się o własną skórę. Oba osiedla od lat za sobą nie przepadały, pomiędzy mieszkańcami dochodziło do bójek. Teraz relacje mogły się jeszcze bardziej pogorszyć.
Po rozmowie z Wackiem Heniek wrócił do domu. Stary Maciejaszek pracował w polu, Maciejaszkowa szykowała obiad. Miały być ziemniaki z koperkiem, jajka sadzone i zsiadłe mleko. Heniek wolał to niż mortadelę panierowaną w bułce tartej. Wczoraj ledwo ją zjadł. Zerknął tylko na przyszłą teściową i zdecydował się pójść na górę. Nie chciał się rzucać w oczy, żeby przypadkiem nie dała mu jakiegoś zajęcia.
Wszedł do pokoju i spojrzał na leżącą na łóżku Aśkę. Jak zwykle nic nie robiła. Od trzech tygodni tylko leżała i słuchała radia. Niby miała podjąć pracę jako woźna w szkole, ale jak dotąd nie dostała wiadomości, od kiedy ma zacząć. Rok szkolny zaczął się tydzień temu, a z nią nikt się nie skontaktował. To także było powodem ich ostatniej kłótni.
Dzisiaj jednak Heniek nie miał zamiaru się z nią sprzeczać. Martwił się, czy nikt nie znajdzie zakopanej dziewczyny. Teściowa wiedziała, co zrobił, ale czy komuś o tym powie? Na pewno będzie miała go teraz w garści.
Mógłby oczywiście jej też się pozbyć, ale wtedy sporo by ryzykował.
Położył się na tapczanie obok Aśki i postanowił się zdrzemnąć.
Bożena wróciła ze sklepu, ale wciąż nie mogła się na niczym skupić. Przeczucie, że Anecie grozi jakieś niebezpieczeństwo, nie opuściło jej nawet na chwilę. Kręciła się z kąta w kąt, zastanawiając, co się dzieje z dziewczyną. Starała się poukładać sobie wszystko w głowie.
Z tego, co wiedziała, jej siostrzenica zamierzała jechać pierwszym autobusem odjeżdżającym z pętli. Bożena była zdziwiona, dlaczego planuje wyruszyć już przed piątą, ale Anetka wytłumaczyła jej, że rodzice dziecka pracują na rano i jedynie taka pora wchodziła w grę. Teraz jednak dochodziła już osiemnasta, a Aneta wciąż nie wracała. Nie wspominała, że planuje zostać w mieście. Koleżanek tu jeszcze nie miała. Chłopaka tym bardziej. Mogła co prawda pójść do kina, ale i tak już dawno powinna być w domu.
Bożena założyła chustę na głowę i postanowiła pójść poszukać siostrzenicy. Władek oczywiście stwierdził, że przesadza. Mówił, że dziewczyna jest młoda, w głowie ma jeszcze fiu-bździu i pewnie zapomniała o bożym świecie. Bożena jednak go nie słuchała. Wyszła z domu i udała się w stronę przystanku. Po drodze rozglądała się na boki, licząc, że może siostrzenica wyjdzie jej naprzeciw.
Stanęła na przystanku i spojrzała na najbliższy dom. Po obejściu krzątała się stara Maciejaszkowa. Bożena widziała też Heńka Kolasę palącego papierosa pod śliwą. Podeszła do furtki i zawołała:
– Pani Maciejaszkowa! Niech no pani podejdzie!
Gospodyni odłożyła trzymaną w dłoni motykę i wolnym krokiem zbliżyła się do płotu.
– Co tam, Bożenko? Stało się cuś?
– A stało się, stało. Szukam Anety, mojej siostrzenicy. Jechała do miasta dzisiaj rano. Tym pierwszym autobusem.
– I co?
– I do tej pory nie wróciła. Nie wiem, czy coś się jej nie stało.
Maciejaszkowa pokiwała głową.
– Jak rano, to chyba wiem, co się stało – powiedziała, po czym wyjęła z kieszeni fartucha szklaną lufkę i zatknęła w nią papierosa.
– Co? Niechaj pani mówi…
– A rano, jak wyszłam ze sławojki, widziałam, jak jakaś dziewczyna wsiada do takiego dostawczaka. Chyba zielony żuk to był.
– Aneta wsiadła do czyjegoś auta? – upewniła się zdumiona Bożena.
Maciejaszkowa wzruszyła ramionami.
– Ja tam, pani, nie wiem. Ja tylko widziałam, jak jakaś młoda dziewczyna wsiada do samochodu.
Bożena milczała. W pewnym momencie spojrzała na Kolasę, wciąż palącego pod drzewem papierosa.
– A Heniek? On rano jeździ do pracy. Może on coś widział więcej?
– Heniek jest chory. Dzisiaj nie poszedł do roboty. Ale spytać możemy. Heniek, podejdź no tu! – zawołała Maciejaszkowa.
Kolasa rzucił papierosa na ziemię i zdeptał go butem. Ociągając się, podszedł do furtki.
– Czego? – mruknął, stając przy płocie.
– Grzeczniej, jak do starszych gadasz – upomniała go przyszła teściowa. – Sąsiadka pyta, czy nie widzieliśmy jej siostrzenicy. Rano jechała do miasta. Pytała, czy ty czegoś nie widział, ale powiedziałam, że chory jesteś i nie wychodziłeś rano na przystanek.
Heniek powoli skinął głową.
– Tak. Mam zwolnienie. Nie widziałem żadnej kobiety, bo spałem – odparł. – Od wczoraj już źle się czułem i zostałem w domu.
– A widzi sąsiadka, tak jak mówiłam. – Maciejaszkowa wzruszyła ramionami. – Jak dziewucha wróci, to musi pani ją spytać, co to za kawaler jeździ tym żukiem.
Bożena się zamyśliła. Może rzeczywiście ktoś podwiózł Anetę do miasta. Wciąż jednak miała przeczucie, że stało się coś złego.
– Dobrze – powiedziała po chwili. – Ale jakby sobie pani coś więcej przypomniała, to niech pani da znać.
– Niech się sąsiadka nie martwi, wylata się dziewucha, to wróci – stwierdziła Maciejaszkowa, zaciągając się papierosem.
Wrocław, 7 września 1978 r.
Wczoraj Bożena przeszła całą wieś w poszukiwaniu Anety. Rozpytywała sąsiadów, ale żaden nie potrafił jej pomóc. Najbardziej ją zaskoczyło, że nikt nie widział, jak jej siostrzenica wsiadała do tego auta, o którym wspomniała Maciejaszkowa. Przecież o tej porze parę osób jechało do pracy w mieście, ktoś powinien coś zauważyć. Nie wiedziała już, co ma o tym wszystkim myśleć.
Aneta nie była taka jak Aśka, córka Maciejaszkowej. Bożena nie wierzyła, żeby siostrzenica wsiadła do obcego samochodu – była ostrożna i nigdy nie łapała okazji. Żeby pozwolić się podwieźć, musiała znać kierowcę.
Przez całą noc kobieta nie zmrużyła oka. Mąż obok niej chrapał pod kołdrą, a ona wciąż się zastanawiała, kim był kierowca żuka, który rzekomo podwiózł Anetę do miasta. Niby nie miała powodów, aby nie wierzyć w słowa sąsiadki, ale czuła, że kobieta coś ukrywa. Zachowanie Heńka też było co najmniej podejrzane. Postanowiła, że z samego rana pójdzie do dzielnicowego i o wszystkim mu powie. Karpiński na pewno coś zaradzi. Służył na posterunku już kilka dobrych lat i znał wszystkich w okolicy. Będzie wiedział, kto jeździ zielonym żukiem.
Wstała i poczłapała do kuchni. Naszła ją ochota na ciepłe mleko. Piła je zawsze, gdy miała jakiś problem. Wyjęła garnek z szafki i wlała trochę mleka z kanki. Patrzyła na budzącą się do życia wieś. Dochodziła czwarta trzydzieści. Minęła już doba, odkąd Aneta nie dała znaku życia.
Bożena pomyślała, że po wizycie u dzielnicowego podejdzie jeszcze na pocztę i nada telegram do Ewy. Dopiero teraz w jej głowie zaświtała myśl, że może Aneta po prostu wróciła do rodzinnego domu i nic jej nie powiedziała. Jeśli się okaże, że siostrzenica jest w Trzebnicy, ciotka zrobi jej awanturę. Na pewno dłużej nie będzie się opiekować tak nierozsądną pannicą.
Piła mleko i patrzyła na wschodzące słońce. Za jakiś kwadrans wstanie Władek. Będzie musiała wtedy pójść zrobić obrządek zwierząt w gospodarstwie, a potem naszykować śniadanie. Dzień jak co dzień.
Odstawiła szklankę i poszła się ubrać.
Heniek nie mógł spać. Wciąż wracał myślami do wydarzeń poprzedniego dnia. Był przestraszony. Bał się, że Bożena Pasłęk powiadomi milicję, a ta zacznie szukać dziewczyny. Był pewny, że śledczy raz-dwa trafią na zakopane zwłoki. Nie chciał iść do więzienia.
Podjął decyzję, że ucieknie do lasu, gdy tylko milicja odnajdzie ciało. Nie da się złapać. Znał okolicę i wiedział, że da radę się ukrywać przez dłuższy czas. Słyszał kiedyś o pewnym partyzancie, który przez kilka lat po wojnie chował się w lasach w pobliżu Wołowa.
Wyszedł na podwórze, podszedł do studni i wyciągnął z niej wiadro. Nabrał trochę wody w zagłębienie dłoni i napił się. Była lodowata. Potem obmył sobie kark, usiadł na ławce przed domem i zapalił extra mocnego. Zaciągnął się głęboko. Dym podrażnił mu gardło, więc kilka razy odkaszlnął. Lubił tę markę papierosów, miały dobry stosunek ceny do mocy. Kilka razy zdarzyło mu się palić giewonty, ale nie smakowały jak te ćmiki. Spalił do końca, splunął na ziemię i zdeptał gumiakiem niedopałek. Następnie poszedł za dom, rozpiął rozporek i zaczął sikać.
Wczoraj, gdy przyszła do nich ta Pasłękowa i zaczęła wypytywać o siostrzenicę, skóra mu ścierpła ze strachu. Był przekonany, że zaraz wszystko się wyda, a on trafi do pudła. Dosłownie nogi się pod nim ugięły, nie wiedział, co powiedzieć. Na szczęście z opresji wybawiła go Maciejaszkowa. Nie miał bladego pojęcia, dlaczego kobieta go chroni – ani dlaczego dotąd jeszcze nie doniosła na milicję. Zastanawiał się, co będzie za to chciała.
I czy on będzie w stanie jej to dać.
Sierżant Karpiński odwiesił raportówkę na wieszak i usiadł za swoim biurkiem. Dzisiaj musiał się udać na swój rewir do Świniar. Miał zamiar porozmawiać z Bogusławem Kaszkiewiczem. Od dawna docierały do niego niepokojące informacje, że rolnik nie oszczędza pięści i regularnie leje żonę oraz dzieci. Po spotkaniu z damskim bokserem będzie musiał podjechać na swojej jawie do Wojtka Siedlaszka. Ostatnio usłyszał, że gospodarz znowu pędzi bimber. Karpiński musiał to sprawdzić. Rok temu zlikwidowano nielegalną bimbrownię, a Siedlaszek dostał wyrok w zawieszeniu i grzywnę w wysokości tysiąca złotych. Do tego skonfiskowano mu sprzęt służący do nielegalnego wytwarzania alkoholu. Karpiński się zastanawiał, czy informacje o wznowieniu produkcji są tylko plotkami, czy rzeczywiście u Siedlaszka znowu się pędzi samogon.
Szybko przejrzał leżące na biurku donosy dotyczące jego rewiru. Jeden dotyczył kradzieży kury z obejścia. Karpiński podejrzewał, że to lis porwał drób i nie było tu żadnego wykroczenia. Kolejny donos informował, że Zenek Kuczyński po pijaku wsiadł na wuefemkę, po czym rozjechał kaczkę należącą do Gniadkowej. Były także dwie anonimowe informacje o awanturach po alkoholu, ale taką drobnicą się nie przejmował. Wiedział, że na wsi najpierw się pije, potem bije, a na końcu godzi. Angażowanie w to organów państwa nic nie wnosi oprócz zamieszania i nikomu niepotrzebnej roboty.
Kończył przeglądanie anonimów, gdy nagle coś go zaciekawiło. Ktoś informował o kradzieży butów z obejścia Babicza. Zgłoszenie przyszło wczoraj wieczorem. Z notatki wynikało, że Babicz ściągnął stare gumofilce i postawił je przed drzwiami sieni. Gdy wyszedł pozamykać kury, okazało się, że gumiaki zniknęły. Babicz podejrzewał, że kradzieży dokonał młody Kaszowski. Ostatnio mieli konflikt. Podczas zabawy w remizie Kaszowski zaczepiał córkę Babicza i ojciec prewencyjnie zdzielił go w pysk. Urażona duma mogła popchnąć młodziaka do zemsty na starym rolniku. Karpiński będzie musiał to sprawdzić.
Wstał zza biurka, otworzył sejf i wyciągnął z niego służbową tetetkę. Podpiął kaburę do pasa i założył raportówkę. Czas ruszyć w teren.
Maciejaszkowa poszła na pole, gdzie dzień wcześniej Heniek udał się ze zwłokami. Trafiła bez problemu. Świeże ślady kopania w ziemi jednoznacznie znaczyły miejsce, gdzie spoczęła dziewczyna. Kobieta uświadomiła sobie, że gdy w sprawę zostanie zaangażowana milicja, od razu odnajdą to miejsce. Kwestią czasu będzie wytropienie zabójcy, a wtedy cała wieś się dowie, że jej przyszły zięć, mąż jej córki i ojciec ich dziecka jest mordercą.
Do tego nie mogła dopuścić. Usiadła na kamieniu i zaczęła się zastanawiać, co ma zrobić, żeby nikt nie odkrył mrocznego sekretu. Będzie musiała wtajemniczyć w sprawę swojego męża, choć obawiała się jego reakcji. Stasiek bywał porywczy, miał też ciężką rękę – nie raz poczuła to na własnej skórze. Teraz mogło być podobnie. Jednak nie to martwiło ją najbardziej. Najgorzej by było, gdyby mąż się spił i wygadał komuś prawdę. Ostatecznie postanowiła jednak o niczym mu nie mówić. Miała wystarczająco dużo problemów, dodatkowy nie był jej potrzebny. Zapaliła papierosa, obserwując wieś.
W końcu w jej głowie pojawił się plan. Zdecydowała, że pójdzie do Klepacza i pogada z nim na temat wydzierżawienia kawałka pola. Weźmie ze sobą Heńka, aby się bardziej uwiarygodnić. Powiedzą staremu, że chcą zasadzić w tym miejscu drzewka owocowe, a kawałek wykorzystać do uprawy warzyw. Przekopanie kilkunastometrowego kawałka ziemi będzie zadaniem dla Kolasy. Świeżo skopana ziemia i młode drzewka nie będą wzbudzały żadnych podejrzeń.
Lepiej teraz trochę się namęczyć i przekopać kilka arów, niż trafić do więzienia na długie lata.
Bożena Pasłęk co chwila zerkała na ulicę. Znała zwyczaje sierżanta Karpińskiego. Wiedziała, że zawsze gdy przyjeżdża na swojej jawie do Świniar, stawia motor przed sklepem i na piechotę obchodzi całą wieś. Spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła dziesiąta. Karpiński powinien już parkować.
Założyła chustę na głowę, wyszła z domu i podeszła do furtki. Nie czekała długo, ledwie kilka minut, gdy w oddali zobaczyła charakterystyczną sylwetkę milicjanta. Duży brzuch i szerokie ramiona ledwie mieściły się w mundurze.
Otworzyła bramkę i wyszła Karpińskiemu naprzeciw. Gdy była w odległości kilku metrów od niego, zatrzymała się.
– Dzień dobry, obywatelu sierżancie – powiedziała.
– A, dzień dobry. Co tam u pani słychać?
– Same nieszczęścia, panie sierżancie. Problem się przydarzył, wielka tragedia… – Po policzku Bożeny spłynęła łza.
– Co się stało? – Milicjant stanął w miejscu, wyraźnie zainteresowany. – Niechże pani mówi – ponaglił.
Pasłękowa przełknęła ślinę i otarła łzę.
– Moja siostrzenica zaginęła. Miała jechać do pracy, wczoraj wyszła z domu i do dziś nie wróciła.
– Siostrzenica?
– Tak. Moja siostra poprosiła, żebym przez kilka dni pozwoliła Anetce zamieszkać u nas. Dziewczyna dostała się na studia i czeka na miejsce w akademiku. Ale tam dopiero od października przyjmują. Anetka chciała zarobić parę groszy i miała podjąć pracę. Wczoraj na spotkanie do miasta pojechała…
– Rozumiem. A czy rodzice zawiadomili już milicję?
– Oni sami jeszcze nie wiedzą. Oboje zapracowani. Ojciec jest w partii i jest naczelnikiem gminnym. Matka jest referentem…
– Czyli w grę wchodzi też polityka. Może ktoś ją porwał? Może ktoś z zemsty na ojcu działaczu uprowadził jego córkę? Ostatnio widziałem w telewizji taki serial, gdzie była podobna sytuacja. Porwano dziecko dyrektora dużej firmy i zażądano pieniędzy. Milion dolarów! Wyobraża pani sobie? To więcej, niż widziałem w całym swoim życiu!
– Wątpię, żeby ktoś chciał się zemścić na mojej siostrze lub jej mężu – odparła Pasłękowa. – Musiałby wiedzieć, że Anetka tu mieszka.
– W sumie ma pani rację.
– Maciejaszkowa powiedziała mi, że Anetka wsiadła do jakiegoś żuka. Niby zielonego. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. To ostrożna dziewczyna, nie pojechałaby z obcym.
– Czyli mówicie, że Maciejaszkowa mogła się pomylić i albo to nie Aneta wsiadała do żuka, albo…
– Ja tam, panie obywatelu sierżancie, nie wiem. Jedno jest pewne: Aneta dotąd nie wróciła, a wszystkie ślady prowadzą w stronę przystanku.
Decyzja o obsadzeniu skrawka ziemi przy lesie była strzałem w dziesiątkę. Maciejaszkowa bez problemu załatwiła z Klepaczem dzierżawę nieużytków. Zdecydowała, że do urzędu nie będą tego jeszcze zgłaszać. Nie chciała, żeby urzędnicy zadawali niepotrzebne pytania.
Umówiła się z Klepaczem, że jedna trzecia zbiorów trafi do niego, a przy okazji ona zapłaci mu kwintalem pszenicy za dzierżawę. Cena była wysoka, ale na bezpieczeństwie się nie oszczędza. Lepiej teraz zapłacić więcej, niż ryzykować, że milicja trafi na trop Heńka. Nie mieli co prawda jeszcze drzewek, ale i tak kazała przyszłemu zięciowi przekopać cały pas ziemi. W jej ocenie tylko do tego się nadawał. Nawet gdy poszli do Klepacza, to ona mówiła, a ten imbecyl tylko tępo się patrzył.
Nie chciała zresztą przy starym wtajemniczać Heńka w swój plan. Bała się, że ten coś głupiego chlapnie. Dopiero gdy we dwoje stanęli na polu, powiedziała mu, co wymyśliła. Kazała mu przekopać ziemię i zrobić doły na sadzonki. Drzewka będą musieli dopiero załatwić, ale najważniejsze, że w razie pytań będą mieli wymówkę, dlaczego ziemia jest świeżo przekopana.
– Będziesz musiał pójść pod sklep na piwo. Pogadasz z kilkoma sąsiadami i niby przypadkiem wspomnisz, że dzierżawimy ziemię od Klepacza.
– Po co? – spytał Heniek.
– Po jajco. Chcę, żeby ludzie wiedzieli, że mamy zamiar posadzić tam jabłonie i warzywa.
– Ale przecież mówiła mama, że nie chce, żeby Klepacz zgłaszał dzierżawę.
– Oj, Heniek, głupiś ty jak but. Przecież powiedziałam tak, żeby mieć pewność, że nikt nie będzie o nic pytał. Ty pójdziesz i rozpowiesz. Jakby co, mów, że ziemię dogadaliśmy już kilka dni temu.
– Nie rozumiem, po co to wszystko.
– Po to, łachudro, żebyś do kryminału nie poszedł! Zabiłeś dziewczynę i powinieneś trafić do pierdla. W innej sytuacji sama bym na milicję poszła, ale będziesz ojcem mojego wnuka. Bóg mi świadkiem, że chętnie bym się ciebie pozbyła, ale nie mogę. Kop, bo czasu nie ma!
Patrzyła, jak Kolasa zabiera się do roboty. Kilkanaście ruchów łopatą i już się spocił. W tym czasie nie zamienili ze sobą ani słowa.
Kiedy Maciejaszkowa spojrzała w stronę drogi, serce prawie jej stanęło.
W ich kierunku szedł dzielnicowy.
Karpiński po rozmowie z Bożeną Pasłęk poszedł do Maciejaszków. Porozmawiał kilka minut ze Staśkiem i dowiedział się, że jego żona i przyszły zięć poszli w stronę lasu. Po co, tego Maciejaszek nie wiedział.
Milicjant ruszył w tamtym kierunku. Już z daleka zobaczył kopiącego na polu przy lesie Heńka. Maciejaszkowa stała nad nim i pokazywała mu coś ręką.
Podszedł bliżej i zawołał:
– Dzień dobry!
– A dobry, dobry, panie dzielnicowy. Cóż tam do nas sprowadza? – spytała kobieta.
– A wy co tu kopiecie? – zainteresował się Karpiński, rozglądając się.
– Chcemy zasadzić parę drzewek owocowych. Jabłonie i grusze. Zrobimy też ogródek warzywny. U nas ziemia pod zboże przygotowana, nie ma miejsca na sad. Klepacz ma sporo ziemi, a ten kawałek nie jest uprawiany. Dzierżawimy od niego.
– A do gminy zgłoszone?
– Jutro się wybieram. Dzisiaj chcemy tu przekopać. Jutro też kupimy drzewka… Ale sierżant to chyba nie w sprawie drzewek?
Karpiński skinął głową.
– Zgadza się. Dostałem informację, że wczoraj widzieliście, jak siostrzenica Bożeny Pasłęk wsiada do jakiegoś żuka.
– Ano, tak było. Zdziwiłam się, ale teraz te młode to takie latawice, że szkoda gadać. Przykład mojej Aśki – mruknęła Maciejaszkowa, głową wskazując na Heńka.
Karpiński zrozumiał ten gest. Sam uważał, że Heniek Kolasa nie jest najlepszym kandydatem ani na męża, ani na zięcia. Tajemnicą poliszynela była informacja o ciąży młodej Maciejaszkowej. Podejrzewał, że gdyby nie stan Aśki, stara dawno wywaliłaby tego niedorajdę na zbity pysk.
– A ten żuk to jaki był? Blaszak? Z plandeką?
– Z plandeką. Taki, jak jeździ w pegeerze w Pęgowie.
– A kolor?
– Chyba zielony, ale nie zwróciłam uwagi. Wcześnie było i nie wiedziałam, że to będzie ważne.
– A Heniek?
– Co Heniek?
– Może on coś widział? Heniek, podejdź no tu!
Kolasa odłożył szpadel i powoli ruszył w ich stronę.
– Widziałeś coś? – spytał Karpiński.
– A niby co?
– Pytam, czy widziałeś, jak ta Aneta wsiada do żuka.
– Nie, panie sierżancie. Ja wczoraj wstałem późno. Jakieś choróbsko mnie brało i nie poszedłem do pracy.
Sekundę później przycisnął jedną dziurkę w nosie i wydmuchał smarka. Otarł rękę o spodnie i spojrzał na Karpińskiego.
Sierżant tylko pokiwał głową. Zastanawiał się, co młoda Maciejaszkowa widzi w tym gburze.
Aśka Maciejaszek patrzyła na wracającego od strony lasu dzielnicowego. Od wczoraj nie mogła zrozumieć, co się dzieje w domu. Heniek chodził jakiś struty, zamyślony. Kilka razy próbowała z nim porozmawiać, ale szybko ją zbywał. Matka też zachowywała się inaczej niż zwykle. Była mniej czepialska. Wczoraj, gdy Aśka nie nakarmiła wieczorem kur, matka nawet jej nie ochrzaniła, tylko pokiwała głową i poszła sama rzucić ziarno. Każdego innego dnia awantura niosłaby się przynajmniej do połowy Świniar.
Dziewczyna postanowiła porozmawiać z ojcem. Poszła do stodoły, gdzie ten smarował akurat bronę.
– Ojciec, powiesz mi, co się w domu dzieje?
– A co ma się dziać? – Stary nawet na nią nie spojrzał.
– Nie widzisz? Matka i Heniek jakoś dziwnie się zachowują.
– A daj spokój. – Machnął na nią ręką jak na natrętną muchę. – Nie mam czasu na pierdoły. Widzisz, ile mam roboty. Lepiej by było, jakbyś pogoniła tego swojego Heńka do jakiejś pracy. Darmozjada nie będę tu trzymał!
– Ojciec, Heniek przecież pracuje w mieście…
– A co mnie to obchodzi? W polu jest prawdziwa robota! Ta ziemia daje nam żryć, a nie jakaś miastowa praca. Popieprzyło się! Wszyscy ciągną do miasta, a na ziemi mało kto został. Myślałem, że jak będę miał zięcia, to chociaż trochę pomoże. A tu co? Siedzi leń i nic nie robi. A w dupie z takim zięciem. – Maciejaszek splunął na ziemię.
Aśka wiedziała, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Wiele razy obrywało jej się od rodziców, że zaszła w ciążę z Kolasą. Nie chciała prowokować kolejnej kłótni.
Dziwiło ją tylko, że matka tak nagle zmieniła zdanie co do jej Heńka. Miała nadzieję, że z czasem ojciec też się do niego przekona.
Karpiński sporządził raport i zdecydował się powiadomić o sytuacji komendanta. Jego naczelnik był na urlopie, a zastępca wyjechał akurat w teren. Mógł co prawda poczekać na powrót przełożonego, ale czuł, że musi jak najszybciej nadać bieg sprawie. Pierwszy raz się zdarzyło, że na podległym mu terenie ktoś zaginął.
Nie reagowałby w ten sposób, gdyby nie fakt, że dziewczyna była córką członka partii. Prywatnie nie miało to dla niego znaczenia, czy zaginiona jest dzieckiem polityka, sekretarza partii, papieża czy nawet jakiegoś dyrektora. Człowiek to człowiek. Sam był bezpartyjny i niezaangażowany w politykę. Zdawał sobie jednak sprawę, że jego przełożeni mogą mieć inne podejście do tej kwestii.
Zastanawiał się, czy dziewczyna rzeczywiście wsiadła do jakiegoś żuka. Znał okolicznych mieszkańców i wiedział, kto jeździ jakim samochodem. Żuka miała spółdzielnia mleczarska w Psarach, gospodarstwo rolne Józefa Garncarza i PGR w Pęgowie. Oczywiście mogło być jeszcze kilku właścicieli samochodów dostawczych tej marki, ale musieli mieszkać z dala od jego rewiru. Te, o których wiedział, też były wprawdzie poza jego terenem, ale często je widywał, gdy przejeżdżały przez Świniary. Zdążył się rozeznać, kim są ich kierowcy. Nie potrafił jednak skojarzyć, jakiego koloru są samochody, choć podejrzewał, że zielony jest dla tej marki dość typowy.
Postanowił, że przekaże temat przełożonym i niech oni zadecydują, czy nadać sprawie bieg u siebie, czy przekazać ją do komendy wojewódzkiej. Sam nie chciał podejmować decyzji. Wolał trzymać się z dala od polityki, polityków i ich dzieci.
Bożena Pasłęk wiedziała, że w końcu musi powiadomić siostrę o tym, co się stało. Powinna to zrobić w miarę delikatnie, tak żeby jej nie przerazić, choć już sam fakt, że Aneta nie wróciła do domu, był przerażający. Dzisiaj już nie zdążyła pójść na pocztę nadać telegram. Będzie musiała zrobić to jutro.
Najlepiej, gdyby jej siostra przyjechała do Wrocławia i razem poszłyby na milicję. Zgłosiła wprawdzie zaginięcie dzielnicowemu, ale nie była pewna, czy milicjant podszedł do sprawy poważnie i czy przekaże jej prowadzenie bardziej doświadczonym śledczym.
Weszła do pokoju, gdzie jeszcze kilka nocy wcześniej spała Aneta, i zaczęła przeglądać jej rzeczy. Szukała jakichkolwiek śladów świadczących o tym, że Aneta uciekła z domu, a nie stała się ofiarą przestępstwa. Przeglądała szuflady, w których dziewczyna trzymała figi i staniki. W drugiej zwinięte były rajstopy. Podnosiła każdą z rzeczy, ale nic się pod nimi nie kryło. W szafie również niczego nie znalazła.
Zrezygnowana, usiadła na tapczanie i skryła twarz w dłoniach. Czuła, jak do jej oczu napływają łzy. Wtedy do pokoju wszedł Władek. Bez słowa podszedł do niej i mocno przytulił.
– Nadal nic nie wiadomo? – spytał po chwili.
– Nic. Zgłosiłam Karpińskiemu, ale zastanawiam się, czy nie pojechać do miasta. Może tam szybciej się za to wezmą. Może milicja sprawdzi szpitale.
– Nie martw się. Anetka się znajdzie. Cała i zdrowa.
Bożena chciała w to wierzyć. Sama marzyła tylko o tym, żeby siostrzenica za chwilę weszła do domu. Nawet gdyby nie wyjaśniła, co się z nią działo przez ten czas, Bożena byłaby najszczęśliwszą osobą na świecie. Zrobiłaby wszystko, żeby cała ta sytuacja okazała się tylko złym wspomnieniem, sennym koszmarem.
Położyła głowę na ramieniu Władka i zamknęła oczy.
Wrocław, 8 września 1978 r.
Porucznik Adam Kozłowski wszedł do swojego pokoju w wydziale kryminalnym Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej we Wrocławiu. Kilka dni temu wrócił ze szkolenia w komendzie stołecznej prowadzonego przez funkcjonariuszy z Moskwy. Analizowano na nim współczesne metody walki z przestępstwami popełnianymi na terenie kraju. Szczególny nacisk położono na zbrodnie, które docierają do Polski z krajów imperialistycznych. Najwięcej mówiono o narkomanii i przestępczości na tle seksualnym. Według prowadzących szkolenie oba rodzaje przestępstw, wcześniej w kraju w zasadzie niespotykane, pojawiły się wraz z emisją w telewizji serialu o poruczniku Kojaku.
Winą obarczono też zachodnią muzykę i literaturę. Prowadzący szkolenie tłumaczyli, że polski robotnik i rolnik napatrzył się na imperialistyczny świat i zamarzyło mu się stworzenie czegoś podobnego w socjalistycznej ojczyźnie. Kozłowski wiedział jednak, że to nie amerykański łysy funkcjonariusz policji wymyślił gwałty i narkomanię. Z tym mieli problemy, zanim ktokolwiek w Polsce usłyszał o Tellym Savalasie. Nie muzyka Rolling Stones czy innych Beatlesów spowodowała, że młodzież sięgnęła po używki. To nie amerykańskie filmy promują kompot ze słomy makowej, tylko rodzimi producenci narkotyków. Nie komentował jednak, bo nie chciał zwracać na siebie uwagi. Miał już wystarczająco dużo problemów przez swoje zachowanie. Uważano, że jest zdolnym, ale niesubordynowanym oficerem.
Usiadł za biurkiem i spojrzał na raporty z terenu. Nic ciekawego w mieście się nie wydarzyło. Tradycyjnie kilka bójek, a także jedno zabójstwo na melinie na Brochowie, którym zajmował się już Marek Walewski. Aktów rozbojów ostatniej doby nie odnotowano. Wstał, podszedł do stolika, nasypał kawy do szklanki i włożył grzałkę do kubka z wodą. Zapalił caro i zaciągnął się głęboko, patrząc przez okno na budynek aresztu śledczego. Był ciekaw, ile z zatrzymanych przez niego osób siedzi teraz w celach i patrzy w stronę komendy, zastanawiając się, czy Kozłowski jest dzisiaj w pracy. Strzepnął popiół do doniczki z fikusem i odszedł od okna. Wtedy usłyszał pukanie do drzwi.
– Wejść! – zawołał, zaciągając się po raz kolejny.
W progu stała sierżant Barbara Baczyńska z kilkoma teczkami pod pachą.
– Cześć, Adaś. Mam coś dla ciebie.
– Co tam?
– Zaginięcie. Młoda dziewczyna wyszła wczoraj do pracy i dotąd nie wróciła. Jej ciotka zgłosiła zaginięcie dzielnicowemu, a ten przekazał to nam.
Kozłowski był zdziwiony. Z reguły takimi sprawami zajmowały się lokalne komisariaty, a nie sama komenda wojewódzka. Wyjątek można było zrobić, jeśli ktoś z rodziny zaginionej należał do partii lub miał jakiś związek z władzą.
Spojrzał na Baczyńską.
– A kim jest tatuś lub mamusia zaginionej?
– Tatuś jest pierwszym naczelnikiem gminnym w Trzebnicy. Jego ojciec ukończył dwuletni wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu na kierunku ekonomia polityczna. Potem został inspektorem w sanepidzie. Był też przewodniczącym Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Żmigrodzie, w latach sześćdziesiąt jeden do siedemdziesiąt trzy – zreferowała Baczyńska.
– A mamusia?
– Pracuje teraz jako referent w gminie. Wcześniej była kierowniczką sklepu Samopomocy Chłopskiej.
– Czyli zaginęła córka i wnuczka członków partii. Dziwne, że esbecja jeszcze nad sprawą nie siedzi – powiedział Kozłowski.
Baczyńska przyłożyła palec do ust, dając znak, aby za dużo nie mówił. Wszyscy w tym gmachu zdawali sobie sprawę, że Służba Bezpieczeństwa pozakładała podsłuchy. Wśród milicjantów było też wielu informatorów bezpieki. Kozłowski, tak jak większość milicjantów, nie miał najlepszego zdania na temat funkcjonariuszy SB.
– Spokojnie, postaramy się znaleźć zaginioną. Może Rada Państwa wręczy mi za to order.
– Adaś, narażasz się. Już trafiłeś na listę. Bezpieczniki nie darzą cię zbytnio sympatią – powiedziała Barbara.
Kozłowski zdawał sobie sprawę, że koleżanka ma rację. Przez ostatnie lata służby naraził się wielu osobom, począwszy od pospolitych przestępców, na funkcjonariuszach esbecji kończąc. Nic na to jednak nie mógł poradzić. Nie lubił partyjniactwa i metod działań esbeków. Nie obawiał się jednak z ich strony zbytnich reperkusji. Broniły go wyniki pracy, a nie przynależność partyjna.
– Gdzie ten głąb? – Spojrzał na zegarek.
– Kogo masz na myśli?
– Mojego partnera, asa komendy, porucznika Głąbka… wróć, Dąbka.
– Widziałam go, jak stał na dole z chłopakami z drogówki i tłumaczył im, jak prawidłowo nosić służbową czapkę.
– Cały on.
– Jak ty z nim dajesz radę? Ja bym chyba się pocięła.
Kozłowski uśmiechnął się i już miał coś powiedzieć, gdy otworzyły się drzwi i w progu stanął porucznik Dąbek.
Kapitan Jerzy Wachowicz z wydziału trzeciego sekcji drugiej Służby Bezpieczeństwa w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej we Wrocławiu czytał stenogram z podsłuchu zainstalowanego w pokoju wydziału kryminalnego komendy. Przypomniały mu się słowa jednego z wykładowców kuźni kadr bezpieki. Pamiętał moment, gdy kończył Wyższą Szkołę Oficerską imienia Feliksa Dzierżyńskiego w Legionowie i wezwał go do siebie major Władysław Maj.
Wykładowca powiedział wtedy, że partia będzie trwała do czasu, dopóki oni będą się starali wyeliminować wszelkiego rodzaju plewy ze swojego grona. Major mówił, że może nadejść taka chwila, gdy komunizm obali albo milicja, albo wojsko. Robotnicy i rolnicy sami nie mają takiej siły przebicia. Górnicy mają zbyt duże przywileje, aby włączyć się w próbę obalenia komuny. Jedynie przy wsparciu resortów siłowych robole mają jakiekolwiek szanse na zwycięstwo. Maj twierdził, że bezpieka musi trzymać rękę na pulsie i wszystko monitorować.
On teraz uważał podobnie. Jeszcze dwa lata temu nic specjalnego się nie działo. Założono pluskwy w komendzie wojewódzkiej i słuchano, o czym mówią milicjanci. Nic ciekawego nie wynikało z tych podsłuchów. Czasem zdobyli jakieś informacje, które wykorzystywali do szantażu i zmuszenia do współpracy. Wachowicz pamiętał, jak podczas odsłuchiwania jednego z nagrań dowiedział się, że jeden z księży ma nieślubne dziecko. Kilka rozmów z klechą i sugestii spowodowało, że ksiądz zgodził się na zamontowanie w konfesjonale podsłuchu i co jakiś czas donosił na swoich parafian. Nadano mu pseudonim „Mirek”. Dostarczył nawet kilku istotnych informacji.
Teraz Wachowicz słuchał rozmowy nagranej w pokoju wydziału kryminalnego i uśmiechał się pod nosem. Ten Kozłowski coraz bardziej działał mu na nerwy, ale równocześnie kapitan darzył go sympatią. Milicjant był bezkompromisowym gliniarzem. Potrafił także przywalić przesłuchiwanemu. Nigdy nie patrzył na to, kim jest zatrzymany. Wachowicz podejrzewał, że porucznik byłby skłonny zatrzymać nawet Gierka, gdyby się okazało, że pierwszy sekretarz popełnił jakieś przestępstwo lub wykroczenie. Drażniła go jednak pogarda, jaką Kozłowski darzył członków partii.
Milicjant sam nie należał do partii, podobnie jak nikt z jego rodziny. Ojciec porucznika, jak dowiedział się Wachowicz, przybył do Polski wraz z armią Berlinga. Po wojnie został milicjantem we Wrocławiu, dosługując się stopnia starszego sierżanta. Nie wykazał się niczym szczególnym – ani na polu walki, ani też nie uczestniczył zbyt aktywnie w walce ze zbrojnym podziemiem i reakcją. Syn poszedł w ślady ojca.
Teraz Wachowicz czytał to, co przygotował mu operator aparatury podsłuchowej, i zastanawiał się, dlaczego nikt dotąd nie powiadomił SB, że zaginęła córka i wnuczka lokalnych działaczy partii. Oczywiście nie było tu mowy o jakichś ważnych szychach, ale ze szkolenia, które ostatnio odbył w Ośrodku Doskonalenia Kadr Kierowniczych w Łodzi, wiedział, że imperialiści wolą korumpować lub szantażować właśnie członków partii niskiego szczebla.
On sam robiłby podobnie. Wiadomo przecież, że kontrwywiad działa i pilnuje najważniejszych polityków. Nikt jednak nie pilnuje drobnych członków PZPR-u ani lokalnych działaczy. Taki naczelnik gminny też ma pewne informacje, które mogą być łakomym kąskiem dla wywiadów amerykańskich i żydowskich.
Wachowicz zastanawiał się, czy zaginięcie dziewczyny jest tylko zaginięciem, czy w grę wchodzi obcy wywiad.
Przyjechali do Świniar służbowym dużym fiatem. Wysiedli przed domem, gdzie w ostatnim czasie mieszkała zaginiona Aneta Sadowska. Kozłowski spojrzał na obejście i zapalił caro. Zastanawiał się, którędy dziewczyna poszła na przystanek. Drogi były dwie. Jedna biegła prosto, oświetlona i trochę dłuższa. Druga była krótsza, ale ciemna. Dziewczyna nie znała terenu, więc prawdopodobnie wybrała tę dłuższą, ale bezpieczniejszą.
Jego partner, porucznik Alojzy Dąbek, stał przy samochodzie i wycierał but o trawę. Kierowca sierżant Górski wydłubywał brud spod paznokci.
– Co tak trzesz te buty? – spytał Kozłowski.
– Kurwa, w gówno wlazłem. Psia jego jebana mać… – odpowiedział partner.
– Ludzkie czy zwierzęce?
Dąbek wzruszył ramionami.
– A skąd mam wiedzieć? Jeden chuj, oba śmierdzą tak samo.
Kozłowski spojrzał na swoje buty – na szczęście były czyste – i ruszył w stronę furtki, mijając po drodze Dąbka.
– Skończ i wchodzimy – powiedział, podnosząc drut, który służył jako zamknięcie bramki.
Weszli na teren gospodarstwa i od razu skierowali się w stronę domu. W tym samym momencie zza budynku wyskoczył niewielki kundel i zaczął głośno ujadać. Pies minął Kozłowskiego i złapał za nogawkę Dąbka. Adam nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, widząc, jak jego partner próbuje strząsnąć kundla, który uczepił się jego spodni. Dąbek, klnąc pod nosem, starał się kopnąć psa. Wszystko to wyglądało komicznie. W pewnym momencie Dąbek wyciągnął służbowego P-64 i przeładował.
– Stój! – krzyknął Kozłowski. – Nie ubijaj!
– Bulbi! Do nogi! – dobiegł ich damski głos.
Kozłowski spojrzał w tamtą stronę i zobaczył kobietę w chuście na głowie i z nożem w ręku.
– Pani odłoży ten nóż, zanim kolega zrobi coś głupiego – powiedział. – I psa niech pani zabierze.
Bożena Pasłęk schowała nóż do kieszeni i zawołała ponownie:
– Bulbi, do nogi!
Pies puścił nogawkę Dąbka i pobiegł do właścicielki, radośnie merdając ogonem.
Dąbek, klnąc pod nosem, schował broń do kabury i warknął:
– Tego psa trzeba na łańcuch dać, a nie żeby porządnych ludzi atakował.
– My z milicji. Do porządnych nam daleko – powiedział Kozłowski, puszczając oko do partnera. Następnie spojrzał na gospodynię i spytał: – Pani Bożena Pasłęk?
Kobieta skinęła głową.
– To pani zgłaszała zaginięcie siostrzenicy?
– No ja. Wczoraj mówiłam dzielnicowemu, że wyszła z domu i nie wróciła. Zaczęłam się martwić.
– A meldunek miała? – wtrącił Dąbek. – Chyba zdaje sobie obywatelka sprawę, że brak meldunku to…
– Ja rozumiem, mieliśmy iść ją zameldować…
– Mieliśmy? Obywatelka chyba raczy żartować! – uniósł się Dąbek.
– Spokojnie, sprawą meldunku zajmiemy się później. Proszę mi teraz odpowiedzieć na kilka pytań. – Kozłowski przerwał Dąbkowi.
Kobieta skinęła głową. Dąbek był zły, że Kozłowski nie pozwolił mu zastraszyć kobiety. Po chwili odszedł w stronę radiowozu. Kozłowski patrzył, jak partner zaczyna rozmawiać z sierżantem.
– O której siostrzenica wyszła z domu? – zwrócił się do kobiety.
– Nie wiem dokładnie, ale miała iść na ten autobus o czwartej pięćdziesiąt.
– A dokąd miała jechać?
Bożena Pasłęk przez chwilę milczała. Kozłowski wiedział, że kobieta stara się sobie przypomnieć jak najwięcej szczegółów.
– Mówiła, że ma jechać na spotkanie. Miała podjąć pracę jako opiekunka. Jakieś małżeństwo z Krzyków szukało pomocy przy dziecku.
– I do tego spotkania miało dojść tak wcześnie rano? – Kozłowski był zaskoczony.
– Aneta mówiła, że ci ludzie chcą się z nią spotkać przed pracą. Ja tam, panie władzo, nie wiem, ale nie podoba mi się to wszystko.
– Co ma pani na myśli? – Kozłowski spojrzał na nią uważnie, a gdy kobieta się zawahała, zapewnił: – Niech się pani nie martwi. Wszystko zostanie między nami.
– Bo widzi pan, ja szukałam Anety, chodziłam po sąsiadach. Ale nikt nie potrafił nic powiedzieć konkretnego. Jedynie Maciejaszkowa mówiła, że Aneta niby wsiadła do jakiegoś samochodu. Zielony żuk, tak twierdziła.
– Co w tym dziwnego? Ludzie łapią okazję.
– Tylko że Aneta nikogo tutaj nie znała, a z nieznajomym na pewno by nie pojechała. Obawiała się obcych. Kilka lat temu była na wycieczce w Łodzi i zaczepił ją pijak, co pokazywał jej… no, wie pan co. Ona wtedy bardzo się przestraszyła i potem starała się unikać ludzi, których nie zna.
– Czyli co? – Kozłowski zmarszczył brwi.
– No wie pan… kuśkę jej pokazał. Ona od tamtej pory boi się obcych.
– Dobrze, gdzie mieszka ta Maciejaszkowa?
Heniek siedział przed domem i bawił się scyzorykiem. Rzucał go i liczył, ile razy wbije się w ziemię. Jednocześnie zastanawiał, co ma dalej robić. Tajemnica, która połączyła go z Maciejaszkową, mocno mu ciążyła. To, że przyszła teściowa wie, co zrobił, nie było mu na rękę. Prędzej czy później stara na pewno zażąda, aby spłacił swój dług. Nie wierzył w ani jedno jej słowo, że chce jak najlepiej dla swojej córki. Nie był pierwszy naiwny. Dobro Aśki a pomoc w zacieraniu śladów zbrodni to dwie różne sprawy.
Heniek podejrzewał, że w grę wchodzi coś więcej niż tylko obawa o utratę honoru rodziny. Przecież wszyscy w Świniarach wiedzą, jaką puszczalską jest córka Maciejaszków. On sam, gdyby nie wpadka, w życiu nie związałby się z tą dziewczyną. Oczywiście w grę jeszcze wchodziło gospodarstwo, ale nie był to przeważający argument. Aśka była dobra w łóżku, jednak do związku się nie nadawała. Miał ją każdy, kto chciał. Była leniwa i nie garnęła się do żadnej roboty. W sumie, jakby się zastanowił, w tej kwestii mieli wiele wspólnego. Uśmiechnął się na tę myśl. Jemu też nie było spieszno do pracy. Młody był i chciał się wyszumieć. Często mawiał, że jest jeszcze sporo wódki do wypicia i dziewczyn do bzyknięcia. Oczywiście teraz musiał się hamować ze względu na Aśkę.
Wstał z ławki i podszedł do studni. Miał ochotę napić się wody prosto z wiadra. Spojrzał w stronę drogi i zauważył, że przy obejściu Pasłęków stoi milicyjny duży fiat. Poczuł, jak nogi się pod nim uginają. Sprawa zaginięcia dziewczyny zaczęła nabierać tempa. Gdyby nie fakt, że to on miał z nią najwięcej wspólnego, poszedłby popatrzeć, co robią milicjanci.
Spojrzał w stronę ganku, gdzie stała jego przyszła teściowa. Ona też patrzyła w stronę gospodarstwa Pasłęków. Kusiło go, aby do niej podejść, wiedział jednak, że nie powinien jej teraz przeszkadzać. Widać było, że kobieta mocno się nad czymś zastanawia.
Kapitan Jerzy Wachowicz kazał wypisać sobie delegację do Trzebnicy. Polecił, aby wraz z nim pojechał w teren Adamiec. Miał zamiar na miejscu spotkać się z ojcem zaginionej dziewczyny. Z tego, co wiedział z podsłuchu zainstalowanego w wydziale kryminalnym komendy wojewódzkiej, ojciec jest członkiem partii i obecnie zajmuje stanowisko naczelnika gminy. Nie była to w jego ocenie jakaś wybitnie ważna funkcja, ale nawet taki urzędnik może być łakomym kąskiem dla imperialistycznych służb. Wachowicz pamiętał, jak kilka lat wcześniej w NRD amerykański wywiad zwerbował skromnego urzędnika z wydziału meldunkowego w Dreźnie. Stanowisko zwerbowanego nie było kluczowe, ale okazało się, że urzędnik miał dostęp do ksiąg meldunkowych i potrafił zalegalizować amerykańskich szpiegów na terenie Drezna. Co więcej, amerykański wywiad miał dostęp do wielu dokumentów dotyczących mieszkańców miasta. Szpieg działałby w najlepsze, gdyby nie zwykły zbieg okoliczności. Dostał informacje, że jego matka jest chora i potrzebuje leków. Oczywiście w kraju takich nie mieli i trzeba było przemycić je z Berlina Zachodniego. Ernst Schreiber skontaktował się ze znajomym, który często przejeżdżał na zachodnią stronę Berlina. Miał tam rodzinę, którą co jakiś czas odwiedzał. Schreiber nie przewidział jednak, że znajomy jest agentem STASI. Gdy urzędnik przekazał dolary, za które miały zostać zakupione leki, został zatrzymany. Żmudne kilkudniowe przesłuchanie nie pozostawiało złudzeń. Schreiber do wszystkiego się przyznał. Od tamtej pory został podwójnym agentem, a STASI przekazywała Amerykanom fałszywe informacje.
Wachowicz się zastanawiał, czy podobna sytuacja nie ma teraz miejsca w Trzebnicy. Wątpił co prawda, czy jakiś urzędnik na zadupiu byłby w kręgu zainteresowania imperialistów, ale wolał dmuchać na zimne. Gdyby udało mu się potwierdzić, że jankesi lub Żydzi zwerbowali Sadowskiego, miałby szansę na spory awans. Mógłby zostać kimś naprawdę ważnym w resorcie.
Dąbek skończył palić papierosa, gdy do radiowozu podszedł Kozłowski. Porucznik wyjął z kieszeni spodni paczkę caro i także zapalił. Dąbek poprawił kaburę przy pasku. Kozłowski wiedział, że partner, wyjmując służbowy pistolet, zrobił to pierwszy raz od przeszło roku. Po schowaniu broni kabura przesunęła się w bok i widać było, że go uwierała. Kusiło go, aby powiedzieć Dąbkowi, by wyjął ją zza paska i ponownie założył, ale nie chciał robić niepotrzebnego zamieszania. Poza tym nie przeszkadzało mu, że Dąbek się męczy.
– Co myślisz? – spytał Kozłowski.
– A co mam myśleć? Nie słuchałem, co mówi ta stara.
Kozłowski wiedział, że dalsza rozmowa z Dąbkiem nie ma sensu. Jego partner za tydzień zostanie przeniesiony do komendy w Wałbrzychu i nie ma głowy do kolejnych śledztw. Myślami jest już gdzie indziej.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki