43,99 zł
Zaginione– JAK WIELE POŚWIĘCISZ, BY OCALIĆ TYCH, KTÓRYCH KOCHASZ?
Znikają dwie dziewięcioletnie przyjaciółki: Charlie i Amy. Chwilę później ich matki dostają wiadomość, że do domu wróci tylko ta dziewczynka, której rodzice zaoferują wyższy okup. Druga umrze. Sprawa trafia do charyzmatycznej komisarki Kim Stone, która wkrótce odkrywa, że porwania łączą się z serią brutalnych zabójstw. Policjantka orientuje się, że ludzie, których szuka, to najbardziej bezwzględni przestępcy, z jakimi miała do czynienia. Rozpoczyna się wyścig z czasem. Czy Kim zdąży uratować dziewczynki? Szanse na to maleją wraz z każdą upływającą godziną.
Zaginione to wciągający thriller o przemocy i manipulacji. Ale przede wszystkim o cenie, którą przychodzi zapłacić za miłość.
Angela Marsons– brytyjska autorka powieści sensacyjnych, które przetłumaczono na 30 języków. Najbardziej znana z książek o komisarce Kim Stone, które sprzedały się już w ponad 5 milionach egzemplarzy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Tytuł oryginałuLOST GIRLS
Projekt okładkiKarolina Żelazińska-Sobiech
Zdjęcie na okładce© Andrei Cosma / Trevillion Images
Redaktor prowadzącaMonika Koch
Redakcja i korektaŁukasz Klesyk, Aleksandra Kubis
Copyright © Angela Marsons, 2015 Published in Great Britain in 2015 by Bookouture, an imprint of Storyfire Ltd. Copyright © for the Polish translation by Justyna Kwiatkowska, 2025 Copyright © by Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2025
Żaden fragment tej książki nie może być wykorzystywany do szkolenia systemów sztucznej inteligencji.
ISBN 978-83-8360-306-3
Wielka Litera Sp. z o.o. ul. Wiertnicza 36 02-952 Warszawa
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Dedykuję tę książkę Mary Forrest, kobiecie,
której miłość i hojność poruszyły wielu, w tym mnie.
Mary, nauczyłaś nas tak dużo, a twoje lekcje
na zawsze pozostaną w naszych sercach.
Emily Billingham chciała krzyknąć, ale on trzymał dłoń na jej ustach. Palce były chude i silne i mocno zacisnęły się na jej twarzy. Dźwięk, który z siebie wydobyła, odbił się głucho od jego ciała, więc cofnęła głowę, by się uwolnić. Wtedy uderzyła potylicą o coś twardego. Jego żebra.
– Przestań, ty mała dziwko! – warknął, ciągnąc ją do tyłu.
Pulsowanie w uszach niemal całkowicie zagłuszało jego słowa. Serce podeszło jej do gardła.
Na oczach miała opaskę, więc nie wiedziała, gdzie jest, ale pod nogami wyczuła żwir. Z każdym krokiem oddalała się od Suzie.
Znowu odchyliła głowę. Starała się odepchnąć od niego rękami, ale on tylko przyciągnął ją bliżej i mocniej ścisnął. Pomyślała, że musi się jakoś wyrwać. I wezwać pomoc. Tatuś wiedziałby, co robić. Tatuś uratowałby je obie.
Usłyszała skrzypnięcie drzwi. O nie, znów ten samochód. Zebrała w sobie resztki sił, by krzyknąć. Nie chciała wsiadać do furgonetki.
– Nie... Proszę, nie... – próbowała wydusić z siebie.
Nagle kopnął ją w zagłębienie z tyłu kolana. Jej nogi się ugięły i runęła do przodu, ale nie upadła, bo w ostatniej chwili chwycił ją za włosy. Skóra na głowie zapiekła ogniem, a z oczu popłynęły łzy.
Jednym ruchem wepchnął ją na tył samochodu i z hukiem zatrzasnął drzwi, które szczęknęły metalicznie, jak kilka dni wcześniej, gdy szła do szkoły.
Sala lekcyjna wydawała się teraz tak odległa, że zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy swoich kolegów i koleżanki.
Furgonetka wycofała z impetem, a Emily uderzyła o drzwi. Ból wybuchł w jej głowie jak fajerwerki. Próbowała się podnieść, ale samochód jechał szybko i po chwili upadła na bok.
Auto podskakiwało na wybojach, a dziewczynka uderzała policzkiem o drewnianą podłogę. W pewnym momencie zahaczyła nagą łydką o gwóźdź i syknęła z bólu. Po nodze spłynęła strużka krwi.
Suzie powiedziałaby, żeby była dzielna. Tak mówiła na wuefie, gdy Emily skręciła sobie nadgarstek. Trzymała ją za zdrową rękę, żeby dodać jej sił, i powtarzała, że wszystko będzie dobrze. Wtedy miała rację.
Ale teraz już nie.
– Nie dam rady, Suzie. Przepraszam – wyszeptała Emily, a jej płacz zmienił się w łkanie.
Chciała być dzielna ze względu na przyjaciółkę, ale drżenie, które zaczęło się w nogach, ogarnęło już całe ciało. Przyciągnęła kolana do brody, próbując zwinąć się w kłębek, lecz nadal się trzęsła. Poczuła, że spomiędzy ud wypływa mocz. Cienka strużka szybko zmieniła się w szeroki strumień, którego nie była w stanie powstrzymać. Z jej gardła wydobył się przeraźliwy szloch, a ona modliła się, by ten koszmar jak najszybciej dobiegł końca.
Nagle furgonetka stanęła.
– P-proszę, mamusiu, zabierz mnie stąd – wyszeptała, gdy zapadła złowroga cisza.
Leżała oparta o drzwi, drżąc tak mocno, że nie mogła się podnieść. Nie miała już sił walczyć. Pozostało jej tylko czekać na to, co będzie dalej.
Gdy porywacz otworzył drzwi, poczuła, jak strach ściska ją za gardło.
Kim Stone czuła palący gniew, który rozchodził się po jej ciele niczym impuls elektryczny, od mózgu aż po czubki palców i z powrotem. Gdyby był z nią teraz jej partner z pracy Bryant, na pewno warknąłby na nią, że ma się uspokoić i pomyśleć, zanim zrobi coś głupiego. Mieć na względzie swoją karierę i to, z czego żyje. Lepiej więc, że była sama.
Siłownia Pure Gym mieściła się przy Level Street w Brierley Hill, między centrum handlowym Merry Hill a kompleksem biznesowym Waterfront. Była niedziela, pora obiadowa i parking pękał w szwach. Kim objechała go raz, a gdy wypatrzyła samochód, którego szukała, zatrzymała swoje kawasaki ninja tuż przed wejściem do budynku. Nie planowała długiej wizyty.
Weszła do holu i ruszyła w stronę recepcji. Atrakcyjna i wysportowana dziewczyna powitała ją z szerokim uśmiechem i wyciągnęła rękę. Zapewne czekała na kartę członkowską, ale Kim pokazała jej legitymację policyjną.
– Nie należę do klubu. Muszę tylko zamienić parę słów z jedną z waszych bywalczyń.
Recepcjonistka rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby jej pomóc.
– To sprawa służbowa – oznajmiła Kim. „Tak jakby”, dodała w myślach.
Dziewczyna skinęła głową.
Kim zerknęła na tablicę z planem obiektu i od razu wiedziała, dokąd iść. Skręciła w lewo i znalazła się za trzema rzędami bieżni używanych do marszu, chodu i biegu. Męczący się na nich ludzie wkładali mnóstwo wysiłku w pokonywanie drogi donikąd.
Kobietę, której szukała, wypatrzyła na stepperze w najdalszym kącie sali. Kim rozpoznała ją po związanych w kucyk długich blond włosach i telefonie ustawionym przed wyświetlaczem urządzenia. Gdy tylko namierzyła cel, przestała zwracać uwagę na ciekawskie spojrzenia, którymi obrzucali ją ćwiczący. Obchodziło ją tylko to, że znalazła osobę, która przyczyniła się do śmierci dziewiętnastoletniego Dewaina.
Kim stanęła przed stepperem, szeroko rozstawiając nogi. Zdziwienie na twarzy Tracy Frost prawie przebiło się przez wściekłość policjantki. Ale tylko prawie.
– Możemy pogadać? – spytała, choć tak naprawdę to nie było pytanie.
Przez ułamek sekundy wyglądało na to, że kobieta zaraz straci równowagę, ale Kim wcale się tym nie przejęła.
– Jakim cudem, do cholery, mnie...? – Tracy się rozejrzała. – Tylko mi nie mów, że przy wejściu pokazałaś odznakę?
– Porozmawiajmy na osobności – rzuciła Kim, ale Tracy nie przestała ćwiczyć.
– Jeżeli chodzi o mnie, możemy załatwić to tutaj – powiedziała, podnosząc głos. – I tak nigdy więcej nie zobaczę tych ludzi.
Patrzyła na nie już co najmniej połowa obecnych na siłowni.
Tracy zeszła z urządzenia i zabrała telefon. Miała nie więcej niż metr sześćdziesiąt wzrostu, co wprawiło Kim w niemałe zdziwienie. Jak dotąd policjantka widywała ją wyłącznie w szpilkach na piętnastocentymetrowych obcasach, które Tracy nosiła niezależnie od pogody.
Kim pociągnęła ją do damskiej toalety i popchnęła na ścianę, tak że kobieta o mało nie uderzyła głową w suszarkę do rąk.
– Co ty sobie, kurwa, myślałaś?! – wrzasnęła.
Nagle otworzyły się drzwi jednej z kabin i z łazienki wybiegła jakaś nastolatka. Teraz były już same.
– Nie dotykaj mnie!
Kim cofnęła się o krok, ale wciąż stała blisko.
– Jak mogłaś puścić tamten artykuł, ty tępa dzido?! Teraz on nie żyje. Dewain Wright nie żyje i to wszystko przez ciebie!
Tracy Frost, lokalna dziennikarka i najgorsza szumowina, jaką można sobie wyobrazić, zamrugała dwa razy, zanim dotarły do niej słowa Kim.
– Ale... mój artykuł...
– Twój artykuł go zabił, idiotko!
Tracy zaczęła kręcić głową, jakby z niedowierzaniem, ale Kim nie ustępowała.
– Właśnie tak.
Dewain Wright był nastolatkiem z osiedla Hollytree, który po niemal trzech latach spędzonych w gangu Hollytree Hoods chciał się z niego wyrwać. Gdy dowiedzieli się o tym jego kolesie, sprzedali mu kosę i zostawili na pewną śmierć, ale uratował go przechodzień, który wezwał pomoc. Kim powierzono śledztwo w sprawie usiłowania zabójstwa.
Najpierw kazała ukryć przed wszystkimi – poza rodziną Dewaina – że chłopak żyje. Dobrze wiedziała: jeśli ta informacja dotrze na Hollytree, gang znajdzie sposób, by go dopaść.
Spędziła całą noc na krześle przy łóżku nastolatka, modląc się, żeby wbrew prognozom lekarzy zaczął samodzielnie oddychać. Trzymała go za rękę, wierząc, że przekazuje mu siłę, dzięki której się obudzi. Jego odwaga, by zmienić swoje życie i przeciwstawić się losowi, głęboko ją poruszyła. Chciała poznać tego dzielnego chłopaka, który zdecydował, że gang nie jest dla niego.
Kim pochyliła się i przyszpiliła Tracy wzrokiem. Dziennikarka nie miała dokąd uciec.
– Prosiłam, żebyś nie publikowała tego materiału, ale ty oczywiście nie mogłaś się powstrzymać. Byleby tylko napisać o tym pierwsza! Tak desperacko chcesz, żeby ktoś zauważył cię w ogólnokrajowych mediach, że jesteś gotowa poświęcić życie dzieciaka?! – wrzasnęła jej w twarz. – Mam nadzieję, że twoje marzenie się spełni, bo tutaj nie ma już dla ciebie miejsca. Osobiście się o to postaram.
– Ale to nie przeze mnie...
– Oczywiście, że przez ciebie! – ryknęła Kim. – Nie wiem, stąd się dowiedziałaś, że wtedy mu się udało, ale teraz już nie żyje. Tym razem to naprawdę koniec.
Na twarzy dziennikarki pojawiła się dezorientacja. Ta głupia dziewucha próbowała coś powiedzieć, tylko brakowało jej słów. Ale to już bez znaczenia – Kim i tak by jej nie słuchała.
– Wiesz, że próbował się z tego wyrwać, prawda? Dewain był dobrym dzieciakiem i nie chciał umierać.
– Niemożliwe, że to przeze mnie – stwierdziła Tracy, której twarz powoli odzyskiwała kolor.
– Owszem, możliwe – powiedziała z naciskiem Kim. – Masz na swoich parszywych łapskach krew młodego chłopaka.
– Ja tylko robiłam, co do mnie należy. Świat miał prawo się dowiedzieć.
Kim postąpiła krok do przodu.
– Przysięgam na Boga, że nie spocznę, dopóki nie zabronią ci wchodzić do redakcji i będziesz mogła co najwyżej rozwozić gazety...
Przerwał jej dzwonek telefonu.
Tracy wykorzystała ten moment, by się od niej odsunąć.
– Stone – rzuciła do telefonu.
– Przyjeżdżaj na komendę. Natychmiast.
Woodward nie należał do najsympatyczniejszych szefów na świecie, ale zazwyczaj zaczynał przynajmniej od jakiegoś oschłego powitania. Kim szybko skojarzyła fakty. Dzwonił w niedzielę, w porze obiadowej, choć sam kazał jej wziąć dzień wolnego. I ewidentnie był wściekły.
– Już jadę, Stacey. Zamów mi jakieś białe wytrawne wino – poprosiła i wcisnęła czerwoną słuchawkę. Jeśli Woodward zdziwił się, że nazwała go Stacey, będzie musiał poczekać na wyjaśnienia.
Nie zamierzała zdradzać, że szef dzwoni do niej w pilnej sprawie, bo właśnie stała twarzą w twarz z najpodlejszą dziennikarską hieną, jaką w życiu spotkała. Były dwie możliwości. Albo wpakowała się w jakieś gówno, albo właśnie stało się coś strasznego. Tak czy siak nie chciała wtajemniczać w to Tracy Frost.
Odwróciła się do niej i powiedziała:
– Nie myśl sobie, że to koniec. Znajdę sposób, żebyś zapłaciła za to, co zrobiłaś. Możesz być tego pewna – oznajmiła, otwierając drzwi na korytarz.
– Wtedy wezmę się za ciebie! – wrzasnęła za nią Tracy.
– Śmiało – odparła Kim.
Zeszłej nocy doszło do bezsensownej śmierci dziewiętnastolatka. To zdecydowanie nie był jej najlepszy czas.
I coś jej mówiło, że będzie tylko gorzej.
Kim zaparkowała swojego ninję na tyłach komendy w Halesowen w okręgu Dudley.
West Midlands Police, w której pracowała Kim, odpowiadała za bezpieczeństwo niemal trzech milionów mieszkańców Birmingham, Coventry, Wolverhampton i rejonu Black Country. Formacja została podzielona na dziesięć jednostek okręgowych.
Policjantka wbiegła na trzecie piętro, zapukała, weszła i... zamarła. Nie zdziwiło jej, że Woody siedzi obok postawnego nadinspektora Baldwina, który był jego przełożonym. Ani to, że zamiast białej koszuli z naramiennikami inspektora formacji West Midlands Police ma na sobie koszulkę polo. Zdziwiły ją kropelki potu na jego śniadej skórze. Napięcie biło od niego na kilometr. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie, więc też zaczęła się niepokoić.
Obaj intensywnie się w nią wpatrywali. Nie miała pojęcia, czym mogła ich tak wkurzyć. Nadinspektor Baldwin musiał przyjechać aż z Lloyd House w Birmingham, głównej siedziby West Midlands Police. Znała go tylko z telewizji.
– Słucham, szefie – zwróciła się do jedynego mężczyzny w tym pomieszczeniu, do którego miała szacunek.
Obok Woody’ego stało oprawione zdjęcie jego dwudziestoletniego syna w mundurze marynarki wojennej. Dwa lata po zrobieniu fotografii odesłano mu jego ciało w trumnie.
– Siadaj, Stone.
Podeszła i przycupnęła na krześle na środku pokoju. Szukając jakiejkolwiek wskazówki, spoglądała to na Woody’ego, to na Baldwina. Większość jej rozmów z przełożonym zaczynała się od tego, że sięgał po leżącą przed nim piłeczkę antystresową, by następnie przez dłuższą chwilę ją ugniatać. Zazwyczaj oznaczało to, że między nimi wszystko było w porządku. Tym razem jednak piłeczka leżała na biurku.
– Stone, dziś rano doszło do porwania.
– To już potwierdzone? – spytała bez namysłu. W końcu czasami ludzie ginęli tylko po to, by kilka godzin później szczęśliwie się odnaleźć.
– Tak.
Czekała cierpliwie na ciąg dalszy. Przecież nawet jeśli doszło do porwania, nie wyjaśniało to, dlaczego siedziała przed inspektorem i jego przełożonym. Na szczęście Woody nie tracił czasu na intrygi czy budowanie napięcia, tylko jak zwykle przeszedł do rzeczy.
– Uprowadzono dwie dziewczynki.
Kim zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Teraz już wszystko rozumiała.
– Tak jak ostatnio?
Wprawdzie nie uczestniczyła w śledztwie sprzed trzynastu miesięcy, ale cała West Midlands Police żyła tamtym zdarzeniem. Wielu funkcjonariuszy pomagało w poszukiwaniach. Kim sporo wiedziała o sprawie i natychmiast przypomniało jej się najważniejsze. Jedna z dziewczynek nie wróciła do domu.
Głos Woody’ego wyrwał ją z zamyślenia.
– Na tym etapie trudno powiedzieć. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda podobnie. Dziewczynki też są przyjaciółkami i ostatni raz widziano je w centrum rekreacyjnym w Old Hill. Jedna z matek miała odebrać je o wpół do pierwszej, ale popsuł jej się samochód. Dwadzieścia po dwunastej obie matki dostały esemesy z wiadomością, że dzieci zostały porwane.
Teraz był kwadrans po pierwszej, więc do uprowadzenia doszło niespełna godzinę temu. Esemesy sprawiły, że policja natychmiast rozpoczęła śledztwo.
Kim przeniosła wzrok na nadinspektora.
– Co poszło nie tak ostatnim razem?
– Słucham? – spytał zaskoczony. Najwyraźniej nie spodziewał się takiej bezpośredniości ze strony policjantki.
Przyglądała mu się, gdy myślał, co odpowiedzieć. Wiedziała, że wzorowo ukończył szkolenie medialne dla policji. Nawet się nie zmarszczył, a na jego czoło nie wystąpiła choćby kropla potu. Nic dziwnego, miał w końcu mnóstwo ludzi, których mógł obarczyć winą za swoje błędy.
Zamiast odpowiedzi Baldwin posłał jej groźne spojrzenie, jakby chciał ją ostrzec, żeby się więcej nie odzywała. Ale Kim wbiła w niego wzrok.
– Wróciło tylko jedno dziecko, więc coś chyba poszło nie tak?
– Nie sądzę, by szczegóły...
– Szefie, dlaczego mnie wezwałeś? – przerwała, zwracając się znów do Woody’ego.
Doszło do podwójnego porwania. Jasne, to robota dla ludzi z CID1, ale z centrali, a nie lokalnych. Przecież wiadomo, że takie śledztwo to wiele etapów: poszukiwanie śladów, ustalanie tła, rozmowy z sąsiadami, analiza monitoringu, kontakt z mediami... Tego ostatniego szef nie powierzyłby jej za żadne pieniądze.
Woody i Baldwin wymienili spojrzenia.
Kim poczuła, że to, co zaraz usłyszy, raczej jej się nie spodoba. Podejrzewała, że jej ludzie zostaną oddelegowani do pomocy w śledztwie i będą mogli zapomnieć o bieżących sprawach, takich jak napaści seksualne, akty przemocy domowej, oszustwa, usiłowania zabójstw czy dokończenie raportu o śmierci Dewaina Wrighta.
– Chcesz, żeby mój zespół zajął się poszukiwaniami?
– Nie będzie żadnych poszukiwań, Stone – oznajmił Woody. – Wprowadzamy blackout medialny.
– Słucham?
Przecież w przypadku porwań nie stosuje się blackoutu! Zwykle media dowiadują się o wszystkim w ciągu kilku minut.
– Nie przekazujemy żadnych wiadomości. Rodzicom też nie wolno nic mówić.
Kim skinęła głową. Jeśli dobrze pamiętała, podobną strategię przyjęto poprzednio, ale wówczas pismaki wywęszyły temat po trzech dniach. Parę godzin później znaleziono jedno z dzieci błądzące przy drodze. Ale drugiego już nie.
– Wciąż nie do końca rozumiem, co...
– Poproszono, byś zajęła się tą sprawą, Stone.
Przez dziesięć sekund czekała na puentę, która jednak się nie pojawiła.
– Co takiego?
– To oczywiście niemożliwe – odezwał się Baldwin. – Nie masz kwalifikacji do prowadzenia tak poważnego śledztwa.
Kim nie zaprzeczyła, choć chciała wspomnieć o sprawie z Crestwood. W końcu wraz z zespołem ujęła zabójcę czterech nastoletnich dziewcząt.
Obróciła się lekko, by zwracać się już tylko do Woody’ego.
– Kto o to poprosił?
– Jedna z matek. Żąda, żebyś się tym zajęła. Mówi, że z nikim innym nie będzie rozmawiać. Zbierzesz wstępne informacje, a my w tym czasie utworzymy zespół. Potem złożysz raport i przekażesz sprawę prowadzącemu śledztwo.
Kim znów przytaknęła. Rozumiała plan, ale szef wciąż nie odpowiedział w pełni na jej pytanie.
– Jak nazywają się te dziewczynki? I ta matka?
– Dziewczynki to Charlie Timmins i Amy Hanson. O ciebie poprosiła Karen, matka Charlie. Twierdzi, że się przyjaźnicie.
Kim zaprzeczyła. Nie znała żadnej Karen Timmins, a już na pewno się z nią nie przyjaźniła.
Woody zerknął na leżącą na jego biurku kartkę.
– Poczekaj. Może skojarzysz ją po nazwisku panieńskim. Karen Holt.
Kim poczuła, jak napinają jej się mięśnie. To nazwisko należało do przeszłości, miejsca, do którego prawie nigdy nie wracała.
– Sądząc po twojej minie, musisz ją znać.
Kim wstała i spojrzała na Woody’ego.
– Szefie, przeprowadzę wstępne przesłuchanie, a potem przekażę sprawę prowadzącemu śledztwo. A ta kobieta nie jest moją przyjaciółką.
Kim śmignęła na motocyklu między samochodami i ominąwszy je, stanęła przed czerwonym światłem. Ledwo zapaliło się żółte, a ona przekręciła manetkę i z rykiem minęła skrzyżowanie. Zaraz potem wjechała na rondo z prędkością ponad sześćdziesięciu kilometrów na godzinę i składając się w zakręt, o mało nie przytarła kolanem o asfalt.
Jadąc na południe, zostawiła za sobą centralną część regionu Black Country, czarnej krainy, która zawdzięczała nazwę ponaddziewięciometrowej warstwie rudy żelaza i pokładom węgla, tu i ówdzie widocznym na powierzchni ziemi.
Dawniej wielu ludzi prowadziło tu małe gospodarstwa rolne i dorabiało jako kowale lub gwoździarze. W latach dwudziestych siedemnastego wieku w promieniu piętnastu kilometrów od zamku w Dudley pracowało ponad dwadzieścia tysięcy kowali.
Adres, który Kim dostała, wzbudził w niej niemałe zdumienie. Nie spodziewała się, że Karen Holt będzie mieszkać w jednym z najzamożniejszych zakątków Black Country. Szczerze mówiąc, zaskoczyło ją, że Karen Holt, teraz Timmins, jeszcze żyje.
Jadąc przez Pedmore, zauważyła, że budynki są coraz bardziej oddalone od drogi. Działki się wydłużały, drzewa rosły wyższe, a domy drożały z każdym kilometrem. Kiedyś była to wieś w hrabstwie Worcestershire, ale z czasem – dzięki rozbudowie w okresie międzywojennym – stała się częścią Stourbridge.
Po zjeździe z Redlake Road na żwirowy podjazd pod kołami jej motocykla zachrzęściły kamyki. Gdy zatrzymała się przed wejściem, aż miała ochotę zagwizdać. Wolnostojący dom w stylu wiktoriańskim, z oknami po obu stronach drzwi, stanowił przykład idealnej symetrii. Białe cegły wyglądały na świeżo malowane. Kim zaparkowała przed ozdobnym gankiem kolumnowym, nad którym znajdował się balkon z balustradą. Budynek miał też po bokach dwa wykusze. To był ten rodzaj domu, który mówił: „Udało ci się”. Kim zastanawiała się, czego, do cholery, dokonała Karen Holt, że mogła tu zamieszkać. Gdyby był tutaj Bryant, zagraliby zaraz w „Zgadnij, ile kosztuje ten dom”, a ona zaczęłaby od minimum półtora miliona funtów.
Obok srebrnego range rovera stał niewyróżniający się niczym vauxhall cavalier. Po krótkiej chwili Kim stwierdziła, że dom jest osłonięty ze wszystkich stron i nie da się zajrzeć do niego z zewnątrz. Idąc do wejścia, notowała w myślach spostrzeżenia, które wkrótce przekaże osobie wyznaczonej przez Woody’ego do prowadzenia śledztwa.
Drzwi otworzył jej funkcjonariusz, którego kojarzyła z poprzedniej sprawy. Hol był wyłożony płytkami ceramicznymi marki Minton, a pośrodku stał okrągły dębowy stolik, na którym pysznił się najwyższy wazon z kwiatami, jaki w życiu widziała. Po obu stronach korytarza mieściły się salony.
– Gdzie ona jest? – spytała policjanta.
– W kuchni. Razem z matką drugiej dziewczynki.
Kim skinęła głową i ruszyła dalej. Gdy minęła wachlarzowe schody, natknęła się na jakąś kobietę. Chwilę jej zajęło, zanim ją zidentyfikowała, ale ta rozpoznała Kim natychmiast.
Karen Timmins nijak nie przypominała dawnej Karen Holt. Obcisłe jeansy z dziurami, które kiedyś opinały jej krągłości, ustąpiły miejsca eleganckim spodniom o wąskich nogawkach, a głęboko wycięte bluzki, z których wylewał się jej biust – sweterkowi z dekoltem w serek, który już nie pokazywał, lecz subtelnie podkreślał to, co się pod nim kryje.
Tlenione niegdyś włosy wróciły do naturalnego kasztanowego brązu i zostały modnie przycięte, okalając ładną, choć nieolśniewającą twarz.
Timmins najwyraźniej przeszła operację plastyczną. Wprawdzie drobną, ale rysy jej twarzy i tak wyraźnie się zmieniły. Kim zgadywała, że Karen poprawiła nos, którego zawsze nienawidziła.
– Kim, dzięki Bogu, że już jesteś. Bardzo ci dziękuję.
Stone pozwoliła jej trzymać się za dłoń przez całe trzy sekundy, po czym delikatnie cofnęła rękę. Po chwili obok Karen pojawiła się druga kobieta o przerażonych oczach, która spojrzała na policjantkę z nadzieją.
Karen odsunęła się i powiedziała:
– Kim, to jest Elizabeth. Mama Amy.
Śledcza skinieniem głowy przywitała kobietę z rozmazanym wokół oczu tuszem do rzęs. Elizabeth miała ciemnorude gładko uczesane na boba włosy i była nieco tęższa od Karen. Nosiła kremowe chinosy i sweter w kolorze wiśni.
– A ty jesteś mamą Charlie? – upewniła się Kim.
Karen gorliwie jej przytaknęła.
– Znaleźliście je? – zapytała Elizabeth, z trudem łapiąc oddech.
Kim pokręciła przecząco głową i zabrała obie kobiety z powrotem do kuchni.
– Jestem tu tylko po to, żeby zebrać wstępne informacje.
– Czyli nie pomożesz nam szukać...
– Nie, Karen. Policja właśnie tworzy specjalny zespół, a ja mam tylko dowiedzieć się od was, co zaszło.
Karen już otworzyła usta, by zaprotestować, ale Kim uniosła dłoń i uśmiechnęła się uspokajająco.
– Mogę wam obiecać, że sprawą zajmą się najlepsi śledczy, którzy mają znacznie większe doświadczenie w tego typu sprawach niż ja. Im szybciej podacie mi najważniejsze fakty, tym szybciej je przekażę, a wasze córki wrócą bezpiecznie do domu.
Elizabeth przytaknęła, ale Karen tylko zmrużyła oczy. Kim dobrze pamiętała to spojrzenie... Zignorowała je, tak samo jak wtedy, gdy były nastolatkami.
– A więc... dostałyście esemesy? – spytała.
Kobiety jednocześnie wyciągnęły telefony. Kim najpierw sięgnęła po ten, który trzymała Karen. Wiadomość była okrutna i lakoniczna.
Nie musisz się śpieszyć. Charlotte nie wróci dziś do domu. To nie jest żart. Mam twoją córkę.
Kim oddała komórkę Karen, po czym wzięła telefon Elizabeth.
Amy nie wróci dziś do domu. To nie jest żart. Mam twoją córkę.
– No dobrze, w takim razie powiedzcie mi, co dokładnie się stało – poprosiła, zwracając Elizabeth telefon.
Matki dziewczynek usiadły przy wyspie kuchennej. Karen upiła łyk kawy, po czym powiedziała:
– Rano zawiozłam je do centrum rekreacyjnego.
– O której?
– O dziesiątej dziesięć. Zajęcia zaczynają się o wpół do jedenastej i kończą kwadrans po dwunastej. Zazwyczaj przyjeżdżam po nie o wpół do pierwszej.
Karen z trudem powstrzymywała łzy, a jej głos drżał. Elizabeth położyła rękę na jej dłoni, zachęcając, by mówiła dalej. Karen przełknęła ślinę.
– Wyszłam z domu, żeby po nie pojechać. Zawsze czekają na mnie w holu. Ale tym razem samochód nie chciał odpalić i po chwili dostałam tego esemesa.
– Macie w domu monitoring? – spytała Kim, zakładając, że awaria pojazdu została wywołana celowo i ktoś musiał wtargnąć na ich posesję.
Karen zaprzeczyła.
– A do czego miałby być nam potrzebny?
– Na razie nie dotykaj samochodu – zarządziła Kim. – Może technikom uda się zabezpieczyć jakieś ślady.
Szanse były niewielkie, ale istniały.
– Porywacze dobrze znali wasz plan dnia – powiedziała policjantka.
Elizabeth uniosła wzrok.
– „Porywacze”? Czyli to nie była jedna osoba?
– Tak sądzę. Dziewczynki mają po dziewięć lat, tak?, więc niełatwo je ujarzmić. Gdyby zaczęły się szarpać, jedna osoba by sobie z nimi nie poradziła. Zrobiłoby się głośno.
Elizabeth cicho zaszlochała. Kim nie mogła nic na to poradzić. Płacz nie sprawi, że córki wrócą do domu. Gdyby było inaczej, pierwsza uroniłaby łzę.
– Czy zauważyłyście ostatnio coś dziwnego? Rzuciła wam się w oczy jakaś znajoma twarz albo widziałyście jakieś podejrzane samochody? A może miałyście wrażenie, że ktoś was obserwuje?
Obie pokręciły przecząco głowami.
– Czy dziewczynki wspomniały o czymś nietypowym? Zaczepił je ktoś nieznajomy?
– Nie – odparły jednocześnie.
– A co z ich ojcami?
– Właśnie wracają z golfa. Udało nam się z nimi skontaktować tuż przed twoim przyjazdem – oznajmiła Karen.
Kim dowiedziała się tego, po co przyjechała. Ojcowie obu dziewczynek najwyraźniej byli obecni w życiu córek, więc spór o prawa rodzicielskie odpadał. Domyśliła się też, że rodziny utrzymują ze sobą bliski kontakt.
– Powiedzcie szczerze: poinformowałyście o tym kogoś jeszcze? Przyjaciół, krewnych?
Obie zaprzeczyły.
– Policjant, z którym rozmawiałyśmy – zaczęła Karen – zabronił nam o tym mówić do twojego przyjazdu.
To była dobra rada, ponieważ porwanie zostało potwierdzone. Dziewczynki nie zaginęły, tylko ktoś je uprowadził.
– Co mamy teraz zrobić, pani komisarz? – spytała Elizabeth.
Kim wiedziała, że instynkt będzie kazał im szukać, działać, robić cokolwiek, byleby nie siedzieć bezczynnie. Dziewczynek nie było dopiero od półtorej godziny, więc z czasem matkom będzie coraz trudniej.
– Nic. Zakładam, że porwanie zostało starannie zaplanowane i przeprowadzili je ludzie, którzy doskonale wiedzą, co robią. Uważnie was obserwowali i znają wasz plan dnia. Córki prawdopodobnie odciągnięto od wejścia do centrum rekreacyjnego na jeden z trzech sposobów. Albo znały sprawców, albo uznały, że mogą im zaufać. Albo dały się skusić jakąś obietnicą.
– Obietnicą? – powtórzyła Karen.
Kim przytaknęła.
– Są już za duże, by dać się nabrać na cukierki, dlatego stawiałabym raczej na to, że porywacze próbowali przywabić je jakimś zwierzątkiem. Szczeniakiem, kotkiem...
– O Boże – jęknęła Elizabeth. – Amy od miesięcy błaga mnie o kotka.
– Mało które dziecko oparłoby się takiej pokusie. Dlatego ta metoda jest tak skuteczna – wyjaśniła Kim, po czym wzięła głęboki oddech i oznajmiła: – Proszę posłuchać, zdecydowaliśmy, że musimy wprowadzić blackout medialny.
Na tym etapie nie musiała im tłumaczyć dlaczego. Im mniej wiedziały o poprzednim porwaniu, tym lepiej.
– Z tego powodu nie będziemy też prowadzić poszukiwań – ciągnęła Kim. – Setki ludzi przeczesujących okolice nie sprawią, że dziewczynki szybciej wrócą do domu. Przestępstwo zostało zaplanowane, a sprawcy już się z wami skontaktowali. Wasze córki nie czekają gdzieś na pustkowiu, aż ktoś je znajdzie.
– Ale czego oni od nas chcą? – spytała Karen.
– Na pewno wam o tym powiedzą. Ale do tego czasu musicie milczeć. Nie mówcie o tym nikomu, nawet rodzinie. Jeśli media dowiedzą się o porwaniu, z pewnością wpłynie to na przebieg śledztwa.
Kim zobaczyła na twarzach matek wahanie. Nie ona będzie je przekonywać do słuszności takiego planu, ale teraz musi dopilnować, żeby trzymały język za zębami. Przynajmniej dopóty, dopóki nie wróci na komendę i nie przekaże sprawy komuś innemu.
– Pewnie chciałybyście, żeby wszyscy wasi znajomi mieli teraz oczy szeroko otwarte. Same też zapewne chciałybyście zacząć poszukiwania, ale to nic nie da. – Kim wstała z miejsca. – Zanim przyjedzie tu prowadzący śledztwo, sporządźcie listę osób, z którymi będziecie musiały skontaktować się w najbliższych dniach, by wyjaśnić nieobecność swoich córek. Albo waszą.
Karen wyglądała na zaskoczoną.
– Ale ja chcę, żebyś to ty... Nie mogłabyś...?
Kim pokręciła głową.
– Potrzebujecie kogoś z większym doświadczeniem w takich śledztwach.
– Ale ja chcę...
Karen zamilkła. W sąsiednim pokoju rozległ się płacz dziecka. Elizabeth wstała z krzesła. Kim uznała, że czas na nią, i też się podniosła.
Karen chwyciła policjantkę za ramię.
– Kim, proszę...
– Karen, już ci powiedziałam, nie mogę prowadzić tej sprawy. Brakuje mi doświadczenia. Osoba, która się tym zajmie, zrobi wszystko, co w jej mocy...
– Nie chcesz wziąć tej sprawy, bo mnie nienawidziłaś?
Kim zaniemówiła. W tych słowach była odrobina prawdy, ale to chyba jasne, że nigdy by nie pozwoliła, aby jej niechęć stanęła na drodze do uratowania dwojga dzieci. Poczuła, jak rośnie w niej frustracja. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby pomóc Karen. Przełożeni dali jej jasno do zrozumienia, jaka jest jej rola.
– Dlaczego chcesz, żebym się tym zajęła?
Karen posłała jej łagodny uśmiech.
– Pamiętasz, jak trafiłyśmy do Price’ów, a Mandy miała dziury w butach? Poprosiłaś Diane, by kupiła jej nową parę, a ona odmówiła.
Mandy była cichą, nieśmiałą dziewczynką, która rzadko się odzywała. I tak długo chodziła w zniszczonych butach, aż pokaleczyła stopy.
– Oczywiście, że pamiętam – zapewniła Kim. To była jej siódma rodzina zastępcza. A zarazem ostatnia.
– Nie zapomnę, co wtedy zrobiłaś. Dowiedziałaś się, ile dostają miesięcznie za opiekę nad każdym z nas. I zaczęłaś spisywać, ile wydają na jedzenie, rachunki i czynsz.
To prawda. W każdy sobotni poranek Kim patrzyła, co kupowali, a potem chodziła po supermarkecie i sprawdzała, ile co kosztowało. Którejś nocy przejrzała też ich rachunki za media.
– Po miesiącu wręczyłaś im kartkę z wyliczeniami, którą miałaś zamiar wysłać opiece społecznej.
Rodzina Price’ów prowadziła dom zastępczy i zawsze przyjmowała starsze dzieci, by dostać jak najwyższe świadczenia.
– Wciąż pamiętam, co się stało, gdy im to pokazałaś. – Karen spróbowała się uśmiechnąć, ale jej oczy pozostały smutne. – Wszyscy dostaliśmy nowe trampki. Nic wtedy o tobie nie wiedzieliśmy. Nikomu nie mówiłaś o swojej przeszłości, w ogóle rzadko się odzywałaś, ale byłaś pełna determinacji.
Przez twarz Kim przebiegł uśmiech.
– Chcesz, żebym poprowadziła tę sprawę, bo załatwiłam ci kiedyś nowe trampki?
– Nie, Kim. Bo wiem, że jeśli postanowisz nam pomóc, to jeszcze zobaczę swoją córkę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1 CID – Criminal Investigation Department – wydział śledczy. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). ↩
