Zabójczynie - Małgorzata Czapczyńska - ebook

Zabójczynie ebook

Czapczyńska Małgorzata

0,0
54,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jak zabijają kobiety? Czy są równie okrutne jak mężczyźni? Czy planują swoje zbrodnie, czy działają głównie w afekcie? Jakimi pobudkami się kierują? I co sprawia, że stają się potworami?

Programy i podcasty przedstawiające współczesne zbrodniarki biją rekordy popularności. Wiele miesięcy żyliśmy głośną sprawą mamy Madzi z Sosnowca. A co z zabójczyniami, które działały 100 lub 200 lat temu, gdy dominowało przekonanie, że kobiety nie są zdolne do zbrodni? Czy potrafiły być równie okrutne, przebiegłe, pozbawione wszelkich skrupułów?

Ich imiona i nazwiska nie są najważniejsze, ale czyny, których się dopuściły, wywołują dreszcze. Pielęgniarka wykorzystująca swoją profesję do morderczych eksperymentów oraz opiekunka do dzieci, która zabijała powierzone jej niemowlęta. Najokrutniejsza czarna wdowa w historii, wzbudzająca postrach esesmanka i uśmiechnięta, serdeczna gospodyni domowa, która okazała się seryjną trucicielką. Najsłynniejsza dzieciobójczyni z przedwojennej Łodzi oraz matka, która zabijała z powodu obsesyjnej miłości do syna.

Brzmi przerażająco? Powinno!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB

Liczba stron: 239

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Au­torka: Mał­go­rzata Czap­czyń­ska
Re­dak­cja: Bar­bara Jon­kisz
Ko­rekta: Ka­ta­rzyna Zioła-Ze­mczak
Pro­jekt gra­ficzny okładki: Stu­dio KA­RAN­DASZ
Pro­jekt gra­ficzny ma­kiety: Iza­bela Kruź­lak
Skład: Ja­ro­sław Hess
Zdję­cia: Wi­ki­me­dia Com­mons (s. 10, 30, 33, 34, 46, 64, 102, 146, 152, 156, 158, 166, 190, 206, 211, 221, 238, 244, 248, 251, 256, 263, 268, 276, 280), Lo­well Hi­sto­ri­cal So­ciety (s. 18, 20, 24), Bo­ston Me­di­cal and Sur­gi­cal Jo­ur­nal (s. 28), Tulsa Po­lice De­part­ment (s. 50), New­ca­stle Da­ily Chro­nicle (s. 72), An­ce­stry.com (s. 82, 85), Chi­cago Tri­bune (s. 88), Na­tio­nal Geo­gra­phic (s. 130), Bi­blio­teka Cy­frowa Re­gio­na­lia Ziemi Łódz­kiej (s. 170, 172, 180), Wind­sor Hi­sto­ri­cal So­ciety (s. 196)
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Na­ta­lia Ostap­ko­wicz
Kie­row­nik re­dak­cji: Agnieszka Gó­recka
© Co­py­ri­ght by Mał­go­rzata Czap­czyń­ska © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej książki nie może być po­wie­lana lub prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­menty tek­stu.
Biel­sko-Biała 2025
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­pora 25 43-382 Biel­sko-Biała tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8317-570-6
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Piękna twarz może być ma­ską wiel­kiego zła.

Fran­cine Ri­vers, Głos w wie­trze

Od au­torki

Jesz­cze nie­wiele po­nad sto lat temu do­mi­no­wało prze­ko­na­nie, że ko­biety nie za­bi­jają. Ow­szem, nie są nie­ska­zi­telne. Jak te wy­soko uro­dzone, o wąt­pli­wie zdo­by­tym bo­gac­twie i da­ją­cej dużo do my­śle­nia kon­du­icie. Albo ta­kie, któ­rych po­stępki tra­fiają na strony ta­nich po­wie­ści i bru­ko­wych ga­zet. Jed­nak ogól­nie rzecz bio­rąc – uzna­wano, że ko­biety nie są skłonne do mordu. Po­mnik ko­bie­co­ści był nie­wzru­szony ni­czym skała, opie­ra­jąc się wszel­kim po­dej­rze­niom i oskar­że­niom. Je­śli w ciągu jed­nej nocy ko­bieta stra­ciła męża lub na­gle, w dziw­nych oko­licz­no­ściach zmarło jej dziecko, po­mnik wciąż stał. A ona od­cho­dziła z wy­soko pod­nie­sioną głową i jesz­cze wy­żej unie­sioną brwią su­ge­ru­jącą py­ta­nie: „Jak mo­gli­ście mnie po­dej­rze­wać o coś tak strasz­nego?”. Hi­sto­ria udo­wod­niła jed­nak, że rów­nież wśród ko­biet, bez względu na ich sta­tus spo­łeczny, zda­rzały się mor­der­czy­nie, które za­pi­sały się w kry­mi­nal­nych an­na­łach jako jedne z naj­okrut­niej­szych. Ba! Nie­które na­wet prze­wyż­szyły na tym polu swo­ich mę­skich od­po­wied­ni­ków.

Przed­sta­wione w tej książce za­bój­czy­nie, ży­jące na prze­ło­mie XIX i XX wieku, za­zwy­czaj ce­cho­wała nie­zwy­kła prze­bie­głość i roz­waga za­równo w pla­no­wa­niu, jak i wy­ko­ny­wa­niu swego krwa­wego dzieła. Za­bój­cze ko­biety tam­tych cza­sów jako mo­dus ope­randi swo­jej kosz­mar­nej dzia­łal­no­ści prze­waż­nie wy­bie­rały tru­cie ofiar – tak było naj­pro­ściej. Śmier­telne tru­ci­zny, ta­kie jak ar­sze­nik, kwas pru­ski czy opium, były w tam­tym cza­sie ogól­no­do­stępne i wy­ko­rzy­sty­wane w wielu dzie­dzi­nach ży­cia, także w me­dy­cy­nie. Mor­der­czy­nie ucie­kały się też do sto­so­wa­nia ostrych na­rzę­dzi czy siły wła­snych rąk. Rzadko do­pusz­czały się jed­nak krwa­wych scen sza­leń­stwa w afek­cie.

Po­zo­stają jesz­cze mo­tywy zbrodni... Ja­kimi po­bud­kami kie­ro­wały się nie­sławne za­bój­cze bo­ha­terki kry­mi­nal­nych an­na­łów? Nie za­wsze były one jed­no­znaczne i zro­zu­miałe. W wielu przy­pad­kach głów­nym po­wo­dem były fi­nanse, cza­sem za­spo­ka­ja­nie pa­to­lo­gicz­nych po­trzeb emo­cjo­nal­nych – także ero­tycz­nych, nie­kiedy cho­ro­bliwa za­zdrość, a in­nym ra­zem nie­po­jęta i okrutna przy­jem­ność za­bi­ja­nia. Kim były za­bój­cza pie­lę­gniarka Jane Top­pan, nie­zna­jąca li­to­ści dla swo­ich naj­bliż­szych Mary Ann Cot­ton czy okrutna czarna wdowa Belle Gun­ness? Czym kie­ro­wała się Dag­mar Over­bye, duń­ska mor­der­czyni dzieci, gdy przyj­mo­wała nie­mowlę od zde­spe­ro­wa­nej matki? A Liz­zie Bor­den, Ame­ry­kanka z Mas­sa­chu­setts, która sie­kierą za­biła swo­ich bli­skich? Dla­czego te ko­biety stały się po­two­rami? Ja­kie ciemne ścieżki za­pro­wa­dziły je w tak głę­boki mrok, że ży­cie ludz­kie prze­stało dla nich co­kol­wiek zna­czyć?

Jane Top­pan

Skry­to­bój­cza, uśmiech­nięta pie­lę­gniarka

Jane Top­pan, ko­bieta o nie­wy­róż­nia­ją­cej się uro­dzie, ubrana w ciem­no­gra­na­tową suk­nię z cia­sno ota­cza­ją­cym szyję koł­nie­rzy­kiem i na­rzu­co­nym na ra­miona ba­weł­nia­nym sza­lem, prze­mie­rzała ulicę, na któ­rej końcu znaj­do­wała się mała pra­cow­nia ka­pe­lu­szy. Szła tam, by spra­wić so­bie ja­kiś nie­drogi i nie­duży ka­pe­lusz pa­su­jący do pla­no­wa­nej po­dróży. Bar­dzo się nią eks­cy­to­wała. Była zmę­czona tym mia­stem, pracą i ludźmi wo­kół sie­bie. Po­trze­bo­wała zmiany, za­słu­gi­wała też na kilka dni od­po­czynku, poza tym sta­nęła przed ko­niecz­no­ścią po­szu­ka­nia so­bie no­wego lo­kum. Zna­jomi po­le­cili jej pewną ko­bietę w Ca­tau­met, która roz­glą­dała się za lo­ka­torką, ofe­ru­jąc wy­godny i ume­blo­wany po­kój za cał­kiem przy­stępny czynsz. Jane po­sta­no­wiła więc tam się wy­brać i wy­wrzeć na ko­bie­cie jak naj­lep­sze wra­że­nie. Za­kup no­wego ka­pe­lu­sza był wi­sienką na tor­cie do uprzed­nio za­ku­pio­nej sukni w szaro-czarną pe­pitkę i skó­rza­nej torby po­dróż­nej. Jane mo­gła so­bie na to wszystko po­zwo­lić dzięki oszczęd­no­ściom z kilku ostat­nich mie­sięcy. „To bę­dzie ko­lejne, wspa­niałe do­świad­cze­nie” – uśmiech­nęła się do sie­bie na myśl o no­wym miej­scu i na­tych­miast przy­wo­łała w gło­wie wspo­mnie­nie sprzed kilku dni. Wciąż było świeże, upa­ja­jące. Ta sta­ruszka, jej go­spo­dyni, która nie po­tra­fiła zro­zu­mieć, dla­czego nie kon­tro­luje swo­jego ciała. Jane wi­działa, jak z każ­dym od­de­chem tra­ciła siły, jak jej oczy sta­wały się co­raz bar­dziej prze­ra­żone. A Jane... pa­trzyła na to chłod­nym, ba­daw­czym wzro­kiem, no­tu­jąc w gło­wie, jak ciało ko­biety re­aguje na ko­lejne dawki środka. „Je­stem pie­lę­gniarką, po­win­naś mi ufać” – po­wie­działa ci­cho, uśmie­cha­jąc się zimno. Czuła sa­tys­fak­cję, jak za­wsze, gdy jej ofiary za­czy­nały się w końcu pod­da­wać. To było jak oglą­da­nie spek­ta­klu, któ­rego każda scena była do­kład­nie za­pla­no­wana. Po­cząt­kowy strach, po­tem opór, aż w końcu cał­ko­wite za­ła­ma­nie i po­go­dze­nie się z lo­sem. A po­tem... Śmierć. Ci­cha, spo­kojna. Nie­zau­wa­żalna. To była sztuka.

Jane Top­pan

***

Kiedy w 1895 roku sie­dem­dzie­się­cio­letni pan Dun­ham, wła­ści­ciel ogrom­nej, le­żą­cej osiem­dzie­siąt ki­lo­me­trów od Lon­dynu po­sia­dło­ści w Cam­bridge, po­sta­no­wił wy­na­jąć po­kój sym­pa­tycz­nej pie­lę­gniarce z po­bli­skiego szpi­tala, nie miał bla­dego po­ję­cia, że wła­śnie przy­jął pod swój dach bez­na­miętną i okrutną mor­der­czy­nię. Jane Top­pan była bo­wiem po­wszech­nie lu­bianą oraz uwa­żaną za nie­zwy­kle sym­pa­tyczną i pełną em­pa­tii pie­lę­gniarkę. To, co cha­rak­te­ry­zo­wało ją w szcze­gólny spo­sób, to nie­mal ni­gdy nie­scho­dzący z twa­rzy uśmiech, dzięki któ­remu zy­skała na­wet przy­do­mek We­soła Jane. Czy można było nie ufać ta­kiej oso­bie? Le­ciwy pan Dun­ham nie za­da­wał so­bie po­dob­nych py­tań. On i jego żona znacz­nie pod­upa­dli na zdro­wiu, więc wy­na­ję­cie ma­łego po­ko­iku na pod­da­szu opie­kuń­czej i tro­skli­wej pie­lę­gniarce, zresztą ser­decz­nie po­le­co­nej im przez życz­li­wych lu­dzi, wy­da­wało się strza­łem w dzie­siątkę. Ta de­cy­zja miała nie tylko przy­nieść im tro­chę pie­nię­dzy z wy­najmu, ale też uczy­nić ostat­nie lata ich ży­cia zno­śniej­szymi, dzięki pro­fe­sjo­nal­nej opiece me­dycz­nej, którą mo­gła im za­pew­nić Jane. Ko­bieta szybko za­akli­ma­ty­zo­wała się w no­wym domu, urzą­dza­jąc dla sie­bie po­kój w su­ro­wym, ale wy­god­nym stylu. Na­tych­miast też za­przy­jaź­niła się z go­spo­da­rzami, usłu­gu­jąc im i speł­nia­jąc ich wszyst­kie za­chcianki, czym pań­stwo Dun­ha­mo­wie byli za­chwy­ceni. Wszystko jed­nak do czasu. Nie mi­nęło go bo­wiem zbyt wiele, a go­spo­da­rze – jedno po dru­gim – ze­szli z tego świata. Oba zgony uznano za na­tu­ralne i ni­komu nie przy­szło do głowy, że za śmier­cią sta­rusz­ków może stać miesz­ka­jąca w ich domu pie­lę­gniarka. A tak wła­śnie było. Jane wstrzyk­nęła obojgu za­bój­czą dawkę mor­finy i za każ­dym ra­zem spo­koj­nie cze­kała na śmierć swo­jej ofiary. Z póź­niej­szych usta­leń po­li­cji wy­ni­kło, że po po­da­niu śmier­tel­nego za­strzyku panu Dun­ha­mowi pie­lę­gniarka po­ło­żyła się obok niego i czule go do­ty­kała, cze­ka­jąc, aż ten wy­zio­nie du­cha. Jane Top­pan za­bi­jała już wcze­śniej. Uśmier­ca­nie ko­lej­nych lu­dzi było dla niej czymś tak na­tu­ral­nym jak kawa na śnia­da­nie. Przy­pusz­cza się, że za­biła około stu osób, choć ofi­cjal­nie przy­znała się do trzy­dzie­stu je­den za­bójstw. Mor­der­czyni wy­znała rów­nież, że jej za­mia­rem było za­bi­cie wię­cej bez­bron­nych lu­dzi, niż uczy­nił to do tej pory kto­kol­wiek inny na świe­cie. Zbrod­nie Top­pan praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie zo­sta­łyby ujaw­nione, gdyby nie jej ro­snąca zu­chwa­łość.

Kim była sza­lona pie­lę­gniarka? Co spra­wiło, że stała się okrutną za­bój­czy­nią, któ­rej przy­pa­dek wciąż jest ana­li­zo­wany przez psy­cho­lo­gów i kry­mi­no­lo­gów jako je­den z naj­bar­dziej zło­żo­nych przy­pad­ków se­ryj­nych mor­derstw w hi­sto­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych?

Jane Top­pan uro­dziła się 31 marca 1854 roku w Bo­sto­nie jako Ho­nora A. Kel­ley. Jej ro­dzice, Pe­ter Kel­ley i Brid­get Finn, byli bied­nymi ir­landz­kimi emi­gran­tami i oprócz naj­młod­szej Ho­nory mieli jesz­cze dwie lub trzy córki. Dziś trudno to usta­lić, nie za­cho­wały się wszyst­kie akty uro­dzeń z tam­tego czasu i nie­które fakty można do­mnie­my­wać je­dy­nie na pod­sta­wie ar­ty­ku­łów z ów­cze­snych ga­zet. Ho­nora już w wieku trzech lat stra­ciła matkę, która umarła na gruź­licę. Oj­ciec, kra­wiec nie­stro­niący od al­ko­holu, a przy tym cier­piący na cho­robę psy­chiczną, kom­plet­nie nie ra­dził so­bie z wy­cho­wa­niem i utrzy­ma­niem dziew­czy­nek. W domu pa­no­wały głód i prze­moc. Kilka sza­lo­nych wy­czy­nów Pe­tera Kel­leya tra­fiło na­wet na łamy ów­cze­snych ga­zet. Jedna z nich opi­sy­wała na przy­kład ma­ka­bryczne sceny, gdy pi­jany w przy­pły­wie szału pró­bo­wał za­szyć so­bie po­wieki. W końcu, w 1863 roku, Kel­ley przy­pro­wa­dził Ho­norę i jej nieco star­szą sio­strę De­lię do sie­ro­cińca w Bo­sto­nie. Sam po­noć po ja­kimś cza­sie tra­fił do za­kładu za­mknię­tego. W do­ku­men­tach z przy­ję­cia do ochronki za­pi­sano, iż „wy­gląd dziew­czy­nek wska­zy­wał na to, że zo­stały one ura­to­wane z bar­dzo nędz­nego domu”. Sie­ro­ci­niec wcale nie oka­zał się dla Ho­nory miej­scem lep­szym od ro­dzin­nego domu. Do­świad­czała tam prze­mocy fi­zycz­nej i emo­cjo­nal­nej, a za­miast mi­ło­ści i tro­ski na­po­ty­kała chłód i obo­jęt­ność, co z pew­no­ścią od­ci­snęło piętno na jej psy­chice. Czy już wtedy Ho­nora za­częła tra­cić za­ufa­nie do in­nych lu­dzi, ucząc się pod­świa­do­mie, że je­dy­nym spo­so­bem na prze­trwa­nie w tym bru­tal­nym świe­cie jest kon­trola nad in­nymi? Ko­lejny etap smut­nego dzie­ciń­stwa dziew­czynki roz­po­czął się po roku po­bytu w sie­ro­cińcu. Wów­czas dzie­się­cio­let­nia Ho­nora zo­stała umiesz­czona jako słu­żąca kon­trak­towa w domu nie­ja­kiej Ann C. Top­pan z Lo­well, która była ko­bietą nie­zwy­kle za­sad­ni­czą i rów­nie po­ryw­czą, co oj­ciec Ho­nory. Nie do końca wia­domo na­to­miast, co stało się z sio­strami dziew­czynki. Nie­które źró­dła su­ge­rują, że De­lia wpa­dła w szpony al­ko­holu i pro­sty­tu­cji. Z ko­lei Nel­lie, która dzie­liła z Ho­norą tra­giczne do­świad­cze­nia dzie­ciń­stwa, odzie­dzi­czyła po ojcu cho­robę psy­chiczną i tra­fiła do za­kładu dla obłą­ka­nych. W kon­tek­ście smut­nego losu, jaki spo­tkał jej sio­stry, ży­cie Ho­nory wy­da­wało się nie­mal cu­downe. Ro­dzina, do któ­rej tra­fiła, za­pew­niła jej dach nad głową oraz pe­wien ro­dzaj sta­bi­li­za­cji. I choć dziew­czynka nie zo­stała ofi­cjal­nie ad­op­to­wana, to na po­le­ce­nie no­wej opie­kunki przy­jęła na­zwi­sko Top­pan i zmie­niła imię na Jane. Ann Top­pan po­sta­no­wiła rów­nież ukryć jej ir­landz­kie po­cho­dze­nie, które w tam­tym cza­sie było w szcze­gólny spo­sób pięt­no­wane, wy­my­śla­jąc hi­sto­ryjkę o stra­cie ro­dzi­ców Jane w trak­cie prze­prawy przez ocean z Włoch. Dość szybko oka­zało się, że przy­ję­cie no­wego na­zwi­ska nie ozna­czało cał­ko­wi­tego ze­rwa­nia z prze­szło­ścią. Ho­nora, te­raz znana jako Jane, mo­gła wpraw­dzie li­czyć na wspar­cie Ann, która za­pew­niła jej edu­ka­cję i dach nad głową, jed­nak ich re­la­cje były pełne na­pięć. W domu czę­sto wy­bu­chały awan­tury. Jane wy­cho­wy­wała się obok przy­bra­nej sio­stry, Eli­za­beth, z którą wpraw­dzie miała do­bre sto­sunki, jed­nak nie była trak­to­wana z nią na równi, peł­niąc bar­dziej obo­wiązki słu­żą­cej niż przy­bra­nej córki. To spo­wo­do­wało, że krzyw­dzona od naj­młod­szych lat dziew­czynka czuła się co­raz bar­dziej izo­lo­wana, a do­mow­nicy co­raz czę­ściej do­świad­czali jej trud­nego cha­rak­teru, u pod­staw któ­rego tkwiła pa­ląca po­trzeba uzna­nia. Z re­la­cji, które miała z Eli­za­beth, można wy­cią­gnąć sprzeczne wnio­ski – z jed­nej strony obie dziew­czynki zbli­żyły się do sie­bie, dzie­ląc ze sobą co­dzien­ność, z dru­giej zaś Jane za­częła wy­raź­nie czuć, że jej przy­brana sio­stra staje się dla niej prze­szkodą w zdo­by­wa­niu peł­nej kon­troli nad oto­cze­niem. W chwi­lach, gdy to jej udało się zdo­być więk­szą uwagę ro­dziny, zwłasz­cza Ann, była nieco bar­dziej za­do­wo­lona z sie­bie, choć jej uczu­cia do in­nych na­dal po­zo­sta­wały głę­boko am­bi­wa­lentne. Z po­zoru Jane wy­da­wała się uśmiech­niętą, za­bawną i pełną ener­gii dziew­czynką, ale pod tą ma­ską kryła się mrocz­niej­sza twarz. Od naj­młod­szych lat da­wała po­znać, że nie boi się ma­ni­pu­lo­wać oto­cze­niem, szu­ka­jąc uwagi i sym­pa­tii u do­ro­słych, zwłasz­cza męż­czyzn. Mimo uro­czej na­tury była znana jako kon­fa­bu­lantka i plot­kara z ten­den­cją do skłó­ca­nia lu­dzi. Z lu­bo­ścią opo­wia­dała nie­stwo­rzone hi­sto­rie, na przy­kład o tym, że za­nim się uro­dziła, jej oj­ciec przez kilka lat miesz­kał w Chi­nach. Stwo­rzyła też hi­sto­rię o swo­jej fo­bii do umar­łych, która miała być tak wielka, że na wi­dok zwłok tra­ciła przy­tom­ność.

Zdję­cie Jane Top­pan, które uka­zało się w „Bo­ston Sun­day Post” 3 li­sto­pada 1901 r.

Jed­nak z bie­giem lat ży­cie Jane przy­brało formę, która za­po­wia­dała coś znacz­nie strasz­liw­szego niż eg­zy­sten­cja zwy­kłej dziew­czynki z przed­mie­ścia. Nie­któ­rzy twier­dzą, że de­cy­du­ją­cym punk­tem zwrot­nym oka­zał się za­wód mi­ło­sny, ja­kiego do­świad­czyła w wieku szes­na­stu lat. Po­noć za­ko­chała się wów­czas z wza­jem­no­ścią w pew­nym chłopcu, który w do­wód mi­ło­ści miał po­da­ro­wać jej pier­ścio­nek za­rę­czy­nowy. Nie­długo po­tem młody ad­o­ra­tor wy­je­chał do pracy w in­nym mie­ście i szybko za­po­mniał o Jane, lo­ku­jąc uczu­cie w córce swo­jej go­spo­dyni. To od­rzu­ce­nie – ko­lejne w jej ży­ciu – spra­wiło, że serce Jane po­grą­żyło się w cał­ko­wi­tym mroku. Wkrótce, na osiem­na­ste uro­dziny, przy­brana matka miała jej wrę­czyć pięć­dzie­siąt do­la­rów, za­chę­ca­jąc do opusz­cze­nia domu i zna­le­zie­nia wła­snej ścieżki w ży­ciu. Jed­nak Jane po­sta­no­wiła na­dal po­zo­stać pod da­chem Top­pa­nów, jed­no­cze­śnie za­pi­sała się do szkoły pie­lę­gniar­skiej, którą ukoń­czyła z wy­róż­nie­niem. Nie była tam jed­nak lu­biana wśród ko­le­ża­nek, na te­mat któ­rych opo­wia­dała kłam­stwa, do­pro­wa­dza­jąc tym na­wet do wy­da­le­nia kilku z nich ze szkoły. Gdy miała dwa­dzie­ścia pięć lat, Ann Top­pan osta­tecz­nie od­mó­wiła jej po­zo­sta­nia w domu i Jane zmu­szona była się wy­pro­wa­dzić.

Ry­su­nek z pro­cesu Jane Top­pan. Zdję­cie uka­zało się w „Bo­ston Post” 24 czerwca 1902 r.

Ka­rierę pie­lę­gniarki roz­po­częła pod ko­niec lat 80. XIX wieku w szpi­talu w Cam­bridge, po­tem pra­co­wała w Mas­sa­chu­setts Ge­ne­ral Ho­spi­tal, by na­stęp­nie wró­cić po­now­nie do Cam­bridge. Była uwiel­biana przez pa­cjen­tów z ra­cji sym­pa­tycz­nego uspo­so­bie­nia, jed­nak w rze­czy­wi­sto­ści wcale nie lu­biła pra­co­wać i bu­dziła wiele kon­tro­wer­sji wśród per­so­nelu. Jej plot­kar­ska na­tura i zdol­no­ści do ma­ni­pu­lo­wa­nia ludźmi pro­wa­dziły do pod­łych in­tryg, a co za tym idzie, skłó­ca­nia ko­le­ża­nek i ko­le­gów z pracy. Za­uwa­żono też, że w trak­cie dy­żu­rów Jane gi­nęły różne przed­mioty i nie­wiel­kie sumy pie­nię­dzy, a ona jako pie­lę­gniarka czę­sto my­liła dawki le­ków, po­da­jąc star­szym wie­kiem pa­cjen­tom dużo wyż­sze od tych za­le­ca­nych. Ni­komu nie przy­szło wów­czas do głowy, że nie były to zwy­kłe po­myłki, lecz świa­dome eks­pe­ry­menty na pa­cjen­tach, które Jane prze­pro­wa­dzała z pre­me­dy­ta­cją, te­stu­jąc na nich różne dawki mor­finy i atro­piny. Je­śli próba koń­czyła się śmier­cią, Jane wszystko ucho­dziło pła­zem, dzięki sfał­szo­wa­nym przez nią wy­ni­kom i sta­ty­sty­kom. Jedna z ofiar, która prze­żyła, mimo po­da­nia jej du­żej dawki mor­finy, opo­wia­dała po­tem, że gdy le­żała spa­ra­li­żo­wana le­kiem, Jane we­szła do jej łóżka i po­ło­żyła się obok, przy­glą­da­jąc się jej twa­rzy. Trwało to krótko, bo spło­szyła ją inna prze­cho­dząca obok pie­lę­gniarka. W końcu przy­szedł mo­ment, gdy We­soła Jane osta­tecz­nie stra­ciła pracę w szpi­talu. Po­wo­dem nie było jed­nak od­kry­cie prawdy na te­mat jej mor­der­czej dzia­łal­no­ści, a kłam­stwa, drobne kra­dzieże i po­dej­rze­nia o za­ży­wa­nie opium, czym tłu­ma­czono jej dziwne za­cho­wa­nia. To zda­rze­nie by­naj­mniej nie znie­chę­ciło Jane do wy­ko­ny­wa­nia za­wodu pie­lę­gniarki. Ko­bieta roz­po­częła pry­watną opiekę pie­lę­gniar­ską i od­no­siła na tym polu duże suk­cesy, bę­dąc po­strze­gana jako em­pa­tyczna, czuła i godna za­ufa­nia osoba, któ­rej bez wa­ha­nia od­da­wano w opiekę star­szych człon­ków ro­dzin. Po­le­cało ją wielu do­świad­czo­nych le­ka­rzy i mimo że zda­rzały się przy­padki nie­wy­ja­śnio­nych kra­dzieży, nie­od­da­wa­nia po­ży­czo­nych pie­nię­dzy i inne pro­blemy, wielu wciąż uwa­żało ją za kom­pe­tentną i tro­skliwą pie­lę­gniarkę. Tym­cza­sem praw­dziwa psy­cho­pa­tyczna oso­bo­wość i ego­istyczna na­tura Jane Top­pan do­pro­wa­dziły do śmierci wielu miesz­kań­ców Cam­bridge i in­nych miej­sco­wo­ści w sta­nie Mas­sa­chu­setts. Przez lata stała się mi­strzy­nią w śmier­tel­nym daw­ko­wa­niu swoim ofia­rom mor­finy, atro­piny lub strych­niny. Za­zwy­czaj po­da­wała śmier­cio­no­śne dawki w szklance wody mi­ne­ral­nej Hu­ny­adi, im­por­to­wa­nej z Wę­gier, która była sto­so­wana jako śro­dek lecz­ni­czy, a przez to ak­cep­to­wana za­równo przez pa­cjen­tów, jak i le­ka­rzy. Woda ta zna­cząco ła­go­dziła go­rycz tru­cizn, dzięki czemu pa­cjent, ska­zany przez Jane na śmierć, nie po­dej­rze­wał ni­czego złego.

O.A. Bri­gham, szwa­gier Jane. Za­biła jego żonę oraz sio­strę. Uważa się, że chciała zo­stać drugą pa­nią Bri­gham. Zdję­cie uka­zało się w „Bo­ston Sun­day Post” 3 li­sto­pada 1901 r.

Ko­niec ka­riery Jane Top­pan jako se­ryj­nej mor­der­czyni roz­po­czął się wraz ze śmier­cią Mat­tie P. Da­vis. Ko­bieta przy­je­chała do Cam­bridge, aby ode­brać czynsz za czas, który Jane spę­dziła la­tem w Ca­tau­met, wy­naj­mu­jąc u niej po­kój. Po spo­tka­niu z Jane na­gle stra­ciła przy­tom­ność, a na­stęp­nie po dwu­dnio­wej pie­lę­gna­cji – którą oczy­wi­ście skwa­pli­wie za­pew­niła jej Top­pan – zmarła. Jane po­je­chała z cia­łem do Ca­tau­met, gdzie na­wią­zała ser­deczny kon­takt z dwiema cór­kami Da­vi­sów, a także ich oj­cem – wdow­cem. Praw­do­po­dob­nie po­wzięła za­miar po­zo­sta­nia na­stępną pa­nią Da­vis i dla­tego po­świę­ciła kilka ty­go­dni na po­ma­ga­nie po­grą­żo­nej w ża­ło­bie ro­dzi­nie. W tym cza­sie obie córki i ich oj­ciec ze­szli z tego świata. Po­nadto pod­czas jej po­bytu w domu miały miej­sce trzy ta­jem­ni­cze po­żary, które w porę uga­szone nie spo­wo­do­wały więk­szych znisz­czeń. Po otru­ciu ca­łej ro­dziny Jane jakby ni­gdy nic wró­ciła z po­wro­tem do Lo­well, tym ra­zem z za­mia­rem uwie­dze­nia swo­jego szwa­gra, który wciąż opła­ki­wał śmierć żony Eli­za­beth (też otru­tej przez Jane, do czego ta przy­znała się póź­niej w trak­cie śledz­twa). Za­bój­cza pie­lę­gniarka za­miesz­kała w domu męż­czy­zny, ofe­ru­jąc mu swoje od­da­nie i opiekę. Dba­łość ta po­le­gała głów­nie na nie­ustan­nym pod­tru­wa­niu szwa­gra, dzięki czemu Top­pan mo­gła wy­ka­zy­wać się wo­bec niego swoją tro­skli­wo­ścią. Dą­żąc (do­słow­nie) po tru­pach do celu, Jane usu­nęła ze swo­jej drogi go­spo­dy­nię szwa­gra i jego sio­strę, po­da­jąc obu ko­bie­tom spraw­dzoną wie­lo­krot­nie wcze­śniej tru­ci­znę. Za przy­czynę obu zgo­nów uznano nie­wy­dol­ność serca. W tych oko­licz­no­ściach wy­cień­czony psy­chicz­nie i fi­zycz­nie szwa­gier Top­pan co­raz bar­dziej miał dość jej na­mol­nego to­wa­rzy­stwa. W końcu sta­now­czo za­żą­dał, by opu­ściła jego dom. Tym ra­zem, co w ca­łej tej hi­sto­rii może za­ska­ki­wać, Jane się nie mściła i nie po­zba­wiła męż­czy­zny ży­cia, lecz sama pró­bo­wała je so­bie ode­brać, wstrzy­ku­jąc w żyłę dużą dawkę mor­finy. Czy zimna za­bój­czyni fak­tycz­nie się za­ko­chała i nie mo­gła znieść od­rzu­ce­nia? Jest to bar­dzo praw­do­po­dobna hi­po­teza, zwa­żyw­szy że w szpi­talu w Lo­well, do któ­rego tra­fiła, po­now­nie usi­ło­wała po­peł­nić sa­mo­bój­stwo. W tym cza­sie nad nie­świa­domą wszyst­kiego Top­pan zbie­rały się czarne chmury. Od pew­nego już czasu bo­wiem trwało śledz­two zwią­zane ze zgo­nami ro­dziny Da­vi­sów w Ca­tau­met. Po­grą­żeni w roz­pa­czy krewni na­brali uza­sad­nio­nych po­dej­rzeń w sto­sunku do pie­lę­gniarki, która opie­ko­wała się ro­dziną. Naj­młod­sza córka Da­vi­sów, Ma­ria, do śmierci cie­szyła się do­brym zdro­wiem, a po­nie­waż jej mąż był w tym cza­sie na mo­rzu, utrzy­my­wała kon­takt z te­ściem, ka­pi­ta­nem Gib­b­sem. Po jej śmierci za­czął on kwe­stio­no­wać dziwne zgony ca­łej ro­dziny, które na­stą­piły w bar­dzo krót­kim cza­sie. Przy­pusz­czał, że Jane musi mieć z tym coś wspól­nego, po­nie­waż była je­dyną osobą, która wy­szła z tego domu żywa. Po wielu na­ci­skach jego i in­nych krew­nych ciała ro­dziny Da­vi­sów w końcu zo­stały eks­hu­mo­wane i zba­dane. I rzecz ja­sna zna­le­ziono w nich tru­ci­zny.

Po­li­cyjne śledz­two roz­po­częło się na do­bre. Je­den z po­li­cjan­tów zo­stał na­wet pa­cjen­tem w szpi­talu w Lo­well, aby ob­ser­wo­wać Jane, która po wy­pi­sa­niu ze szpi­tala po­je­chała do Am­herst w sta­nie New Hamp­shire, w od­wie­dziny do przy­ja­ciół. Tam, 29 paź­dzier­nika 1901 roku, zo­stała aresz­to­wana pod za­rzu­tem za­mor­do­wa­nia człon­ków ro­dziny Da­vi­sów. Wy­da­rze­nie to zo­stało od­no­to­wane w wielu ga­ze­tach, także poza gra­ni­cami USA. W wię­zie­niu oskar­żona spę­dziła sie­dem mie­sięcy i nie wy­da­wała się za­nie­po­ko­jona wy­ni­kiem śledz­twa. Czę­sto na­rze­kała, że jej mor­der­cza hi­sto­ria wy­da­rzyła się, po­nie­waż ni­gdy nie wy­szła za mąż. „Gdy­bym była mę­żatką, praw­do­po­dob­nie nie za­bi­ła­bym tych wszyst­kich lu­dzi. Mia­ła­bym męża, dzieci i dom, które za­ję­łyby moje my­śli”[1]. W trak­cie prze­słu­chań Top­pan przy­znała się do swo­ich zbrodni, jed­nak jej mo­ty­wa­cja, rów­nie mroczna jak jej czyny, po­zo­stała ta­jem­nicą. Czy była to chęć wła­dzy? A może sa­dy­styczna przy­jem­ność pły­nąca z ob­ser­wo­wa­nia ago­nii swo­ich ofiar? Jej wy­ja­śnie­nia nie były jed­no­znaczne, ale fakty po­ka­zują, że mo­tywy jej zbrodni były bar­dzo różne. Cza­sem za­bi­jała z po­wodu nie­spła­co­nego długu lub po­żą­da­nia ja­kiejś rze­czy na­le­żą­cej do pa­cjenta. Cza­sem z chęci uzy­ska­nia za­trud­nie­nia lub per­spek­tywy na mał­żeń­stwo, a cza­sem ze zwy­kłej fru­stra­cji lub dla cho­rej przy­jem­no­ści. Uwiel­biała ob­ser­wo­wać re­ak­cje lu­dzi w chwili, gdy ich ży­cie się koń­czyło, co za­spo­ka­jało jej per­wer­syjną cie­ka­wość i sa­dy­styczne skłon­no­ści. Nikt w jej oto­cze­niu nie był bez­pieczny. Za­biła przy­ja­ciółkę Myrę Con­nors tylko dla­tego, by wy­eli­mi­no­wać ją z ubie­ga­nia się o po­sadę w szkole teo­lo­gicz­nej, którą pra­gnęła otrzy­mać. Za­biła swoją przy­braną sio­strę Eli­za­beth oraz sio­strę swo­jego szwa­gra tylko dla­tego, by móc go po­ślu­bić i zo­stać pa­nią domu. Za­biła Dun­ha­mów, by po­czuć pa­to­lo­giczną przy­jem­ność z po­czu­cia kon­troli nad ży­ciem in­nych lu­dzi. W in­nych przy­pad­kach za­bi­jała po pro­stu dla­tego, że mo­gła.

W marcu 1902 roku mor­der­czy­nię zba­dali bie­gli le­ka­rze psy­chia­trzy, jed­no­gło­śnie uzna­jąc ją za nie­po­czy­talną, choć ona sama upo­rczy­wie utrzy­my­wała, że jest w pełni władz umy­sło­wych. Pro­ces, który od­był się w czerwcu tego sa­mego roku, trwał osiem go­dzin, a ława przy­się­głych ob­ra­do­wała tylko dwa­dzie­ścia sie­dem mi­nut. Jane zo­stała ska­zana na po­byt w za­kła­dzie dla obłą­ka­nych w Taun­ton, gdzie spę­dziła resztę ży­cia. Wielu uważa, że ni­gdy nie była na­prawdę sza­lona, choć po­byt w za­mknię­tym za­kła­dzie z pew­no­ścią od­ci­snął na niej piętno. Po pew­nym cza­sie za­częła mieć uro­je­nia, że jej je­dze­nie jest za­tru­wane i czę­sto od­ma­wiała jego spo­ży­cia. Umarła w sierp­niu 1938 roku, w wieku osiem­dzie­się­ciu czte­rech lat.

Jane Top­pan w za­kła­dzie dla obłą­ka­nych. Na pierw­szych dwóch zdję­ciach wi­dzimy ją w pierw­szym roku za­mknię­cia. Na­stępne dwa wy­ko­nano po dwóch la­tach, w cza­sie gdy miała uro­je­nia, że jej je­dze­nie jest za­tru­wane

Psy­cho­lo­go­wie ba­da­jący przy­pa­dek Jane Top­pan spe­ku­lują, że jej mo­ty­wa­cja praw­do­po­dob­nie wy­ni­kała z głę­bo­kich traum z dzie­ciń­stwa. Po­łą­cze­nie tra­gicz­nych wy­da­rzeń, ta­kich jak śmierć matki, za­nie­dba­nia ze strony ojca i po­byt w sie­ro­cińcu, mo­gło przy­czy­nić się do roz­woju u niej sa­dy­stycz­nych skłon­no­ści. Top­pan spra­wiała wra­że­nie osoby, która czer­pała ra­dość nie tylko z sa­mego za­bi­ja­nia, ale także z po­czu­cia kon­troli, ja­kie da­wała jej rola pie­lę­gniarki. Ciało ofiary stało się dla niej obiek­tem eks­pe­ry­men­tów, ma­ją­cych na celu zgłę­bia­nie ta­jem­nic śmierci. Hi­sto­ria Jane Top­pan jest przy­kła­dem, jak silne traumy z dzie­ciń­stwa mogą wpły­nąć na psy­chikę jed­nostki i pro­wa­dzić ją do sa­dy­stycz­nych zbrodni. Jej mor­der­cze dzia­ła­nia są wstrzą­sa­jące, zaś hi­sto­ria sta­nowi mroczne świa­dec­two tego, jak ła­two można zdo­być za­ufa­nie in­nych, wy­ko­rzy­stu­jąc pro­fe­sję, która po­winna słu­żyć do ra­to­wa­nia ży­cia. Przy­pa­dek Jane Top­pan jest do dziś ana­li­zo­wany przez psy­cho­lo­gów i kry­mi­no­lo­gów jako je­den z naj­bar­dziej zło­żo­nych przy­pad­ków se­ryj­nych mor­derstw w hi­sto­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Belle Gun­ness

Naj­okrut­niej­sza czarna wdowa w hi­sto­rii

„A więc je­steś, przy­je­cha­łeś, ga­gatku” – Belle Gun­ness szep­tała te słowa, sie­dząc na we­ran­dzie w cie­niu swo­jego domu i pa­trząc na męż­czy­znę, który wła­śnie wcho­dził na te­ren jej po­sia­dło­ści. Był po­stawny i cał­kiem przy­stojny. W jed­nej ręce trzy­mał dużą torbę po­dróżną, a w dru­giej – jak się do­my­ślała – list, który na­pi­sała do niego dwa ty­go­dnie wcze­śniej. Był od­po­wie­dzią na jego pro­po­zy­cję spo­tka­nia po prze­czy­ta­niu jej ogło­sze­nia ma­try­mo­nial­nego w ga­ze­cie. To ono spro­wa­dziło go tu­taj, wprost w jej si­dła. Za­tem wszystko było, jak za­wsze, zgod­nie z pla­nem. Jej nowy wy­bra­nek przy­je­chał po­cią­giem z da­leka. Nie miał zbyt wielu przy­ja­ciół ani bli­skich osób i przede wszyst­kim nikt go tu nie znał. A to ozna­czało, że nikt nie bę­dzie o niego do­py­ty­wać ani in­te­re­so­wać się jego lo­sem. No i miał pie­nią­dze, to, czego Belle pra­gnęła naj­bar­dziej. Ide­alny cel. Ob­ser­wo­wała idą­cego w jej kie­runku męż­czy­znę z nie­win­nym, uprzed­nio za­pla­no­wa­nym i do­brze prze­ćwi­czo­nym uśmie­chem. Tyle razy już to ro­biła. Tyle razy spraw­dzała, jak ła­two ich zma­ni­pu­lo­wać, jak ła­two spra­wić, by uwie­rzyli, że są ocze­ki­wani, ko­chani, po­trzebni, że będą mieć u swego boku ide­alną ko­bietę. Belle pod­nio­sła się z wi­kli­no­wego fo­tela, de­li­kat­nie otrze­pała ba­weł­nianą zie­loną suk­nię i po­pra­wiła opa­da­jące na ra­miona włosy. Gdy męż­czy­zna pod­szedł i w ge­ście po­wi­ta­nia wy­cią­gnął w jej stronę rękę, wie­działa, że zro­biła na nim do­sko­nałe wra­że­nie. „Wi­taj” – jej głos brzmiał cie­pło – „Cie­szę się, że wresz­cie się spo­tka­li­śmy”. Męż­czy­zna też się uśmiech­nął, a ona po­czuła ten słodki zna­jomy dreszcz, bę­dący mie­szanką eks­cy­ta­cji i za­do­wo­le­nia, który po­ja­wiał się za­wsze, gdy wie­działa, że za­czyna mieć kon­trolę nad sy­tu­acją. „To wspa­niałe, że tu je­steś” – uśmie­chała się, zer­ka­jąc zna­cząco na trzy­maną przez męż­czy­znę torbę po­dróżną. – „Pro­szę, wejdź. Zjedzmy wspól­nie. Na pewno je­steś zmę­czony po po­dróży. Przy­go­to­wa­łam dla cie­bie coś spe­cjal­nego...”

Belle Gun­ness w 1904 r.

***

Trudno po­wie­dzieć, czego się spo­dzie­wał i na co li­czył nie­jaki John Moe z Min­ne­soty, gdy z torbą wy­pchaną pie­niędzmi po­ja­wił się na far­mie La Porte w sta­nie In­diana, na­le­żą­cej do wdowy, Belle Gun­ness. Męż­czy­zna prze­czy­tał ogło­sze­nie ma­try­mo­nialne za­moż­nej far­merki za­miesz­czone w jed­nej z ga­zet w ko­lum­nie „Pry­watne”:

Uro­dziwa wdowa, która po­siada dużą farmę w jed­nym z naj­wspa­nial­szych okrę­gów hrab­stwa La Porte w sta­nie In­diana, pra­gnie po­znać rów­nie do­brze upo­sa­żo­nego dżen­tel­mena, z za­mia­rem po­łą­cze­nia for­tun. Nie roz­pa­tru­jemy od­po­wie­dzi li­stow­nych, chyba że nadawca jest skłonny do oso­bi­stej wi­zyty po od­po­wie­dzi. Osoby ma­łost­kowe nie po­winny się zgła­szać.

Może sa­motny John Moe po­szu­ki­wał swo­jej dru­giej po­łówki, a może pra­gnął je­dy­nie po­więk­szyć swój ma­ją­tek. Tak czy ina­czej, by udo­wod­nić swoją war­tość, za­pa­ko­wał sporą ilość go­tówki do czar­nej po­dróż­nej torby i wy­ru­szył w drogę do farmy w La Porte. Drogę, która oka­zała się jego ostat­nią, gdyż po do­tar­ciu tam i spo­tka­niu się z wła­ści­cielką farmy nikt ni­gdy już go nie wi­dział. Po­dobny los spo­tkał wielu in­nych za­lot­ni­ków, któ­rzy sku­szeni szczę­śli­wym ży­ciem u boku pięk­nej wdowy przy­by­wali do La Porte, pod­pi­sy­wali akty no­ta­rialne, prze­ka­zy­wali konta ban­kowe, czeki i go­tówkę, po czym roz­pły­wali się w po­wie­trzu. Ta­kim spo­so­bem przed­się­bior­cza far­merka z In­diany, wy­ko­rzy­stu­jąc na­iw­ność swo­ich ofiar, oszu­stwa ubez­pie­cze­niowe, ogień i mnó­stwo tru­ci­zny, do­ro­biła się ogrom­nej for­tuny i jesz­cze więk­szej nie­sławy. Kim na­prawdę była? Oto opo­wieść o od­ra­ża­ją­cej Belle Gun­ness, naj­okrut­niej­szej czar­nej wdo­wie, o ja­kiej sły­szał świat.

Por­tret Belle Gun­ness z dziećmi. Ze zbio­rów Bain News Se­rvice

Farma Belle Gun­ness w La Porte, 1908 r. Z ko­lek­cji Ste­vena R. Sho­oka

Uro­dziła się w wie­lo­dziet­nej, bied­nej ro­dzi­nie, 11 li­sto­pada 1859 roku, jako Bryn­hild Pauls­dat­ter Stør­set. Ma­jąc dwa­dzie­ścia je­den lat, wy­emi­gro­wała z Nor­we­gii do USA, gdzie przy­brała imię Belle. We­dług nie­ofi­cjal­nych wer­sji jesz­cze w Nor­wegi za­szła w ciążę z chło­pa­kiem z bo­ga­tej ro­dziny, który gdy się o tym do­wie­dział, kop­nął ją w brzuch. To spo­wo­do­wało, że dziew­czyna po­ro­niła i w kon­se­kwen­cji przez całe ży­cie miała ży­wić urazę do męż­czyzn. Jej pełna cha­osu i mor­derstw hi­sto­ria za­częła się w 1886 roku, w nie­du­żym skle­pie ze sło­dy­czami w Chi­cago. Belle była wów­czas młodą żoną Madsa Søren­sona, któ­rego po­znała krótko po przy­jeź­dzie do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. We­dług nie­któ­rych źró­deł, ko­bieta nie mo­gła zajść w ciążę, więc ra­zem z mę­żem ad­op­to­wała troje lub czworo dzieci od in­nych imi­gran­tów z kra­jów nor­dyc­kich, któ­rych nie było stać na wy­cho­wa­nie po­tom­stwa. Są też źró­dła, które twier­dzą, że mał­żeń­stwo do­cze­kało się swo­ich dzieci. Tak czy ina­czej 13 czerwca 1900 roku ro­dzina zna­la­zła się w spi­sie lud­no­ści USA, z któ­rego wy­ni­kało, że Gun­ness była matką trójki po­ciech (dwóch bio­lo­gicz­nych có­rek, Myr­tle i Lucy, oraz ad­op­to­wa­nej dzie­się­cio­let­niej Jen­nie). Mał­żeń­stwo i ciężka praca miały uto­ro­wać drogę do wy­śnio­nej przez ubogą dziew­czynę for­tuny i szczę­ścia, jed­nak sklep pary prze­stał pro­spe­ro­wać. Pech zda­wał się prze­ro­dzić w szczę­ście, gdy w skle­pie wy­buchł po­żar, do­szczęt­nie go nisz­cząc, a Søren­so­no­wie otrzy­mali od­szko­do­wa­nie z ubez­pie­cze­nia na tyle duże, że mo­gli ku­pić dom w Au­sten w sta­nie Il­li­nois. Nie­długo po prze­pro­wadzce na­stą­piła tra­ge­dia. Na prze­strzeni dwóch lat zmarło dwoje ad­op­to­wa­nych przez mał­żeń­stwo dzieci. U obojga zdia­gno­zo­wano ostre za­pa­le­nie je­lita gru­bego, cho­robę ob­jętą ro­dzin­nym ubez­pie­cze­niem na ży­cie, dzięki czemu Søren­so­no­wie otrzy­mali od­szko­do­wa­nia z ty­tułu ich śmierci. W tam­tym cza­sie na­gła śmierć dziecka nie wzbu­dzała żad­nych po­dej­rzeń. Jed­nak gdy póź­niej Belle zy­skała swoją wąt­pliwą re­pu­ta­cję, eks­perci wska­zali, że za­pa­le­nie je­lita gru­bego ob­ja­wia się tak samo jak za­tru­cie: nud­no­ściami, go­rączką, bie­gunką oraz bó­lem i skur­czem dol­nej czę­ści brzu­cha. Po la­tach po­ja­wiły się więc spe­ku­la­cje, że za śmier­cią dzieci stała Belle. Zna­mienne, że w 1900 roku zmarł rów­nież pan Søren­son. Od­szedł rów­nie nie­spo­dzie­wa­nie co dzieci, w do­datku 30 czerwca – je­dy­nym dniu, w któ­rym jed­no­cze­śnie obo­wią­zy­wały dwie po­lisy ubez­pie­cze­niowe na jego ży­cie, dzięki czemu Belle otrzy­mała po­kaźną wy­płatę. Le­karz za­ło­żył, że przy­czyną śmierci były pro­blemy z ser­cem, jed­nak krewni męż­czy­zny za­częli w to wąt­pić i wprost oskar­żać wdowę o otru­cie męża dla pie­nię­dzy z ubez­pie­cze­nia. W ob­li­czu tych oskar­żeń Belle z trzema cór­kami, w tym ad­op­to­waną Jen­nie, w po­śpie­chu opu­ściła Il­li­nois, wy­ko­rzy­stu­jąc otrzy­mane od ubez­pie­czy­ciela pie­nią­dze na za­kup farmy w La Porte w sta­nie In­diana. Po­sia­dłość znaj­do­wała się na obrze­żach mia­sta i w prze­szło­ści była miej­scem zna­nym z pro­sty­tu­cji i prze­stępstw. Są­sie­dzi byli więc szczę­śliwi, gdy w końcu po­ja­wiła się tam po­rządna osoba, chrze­ści­jań­ska matka. Belle wraz z dziećmi za­miesz­kała w domu z czer­wo­nej ce­gły z sze­ścioma sy­pial­niami, prze­stronną ja­dal­nią i ogromną kuch­nią. Ko­bieta sama go wy­re­mon­to­wała i urzą­dziła, zaś do cięż­szych prac – uprząt­nię­cia farmy i od­no­wie­nia bu­dyn­ków go­spo­dar­czych – za­trud­niła ro­bot­ni­ków. Są­sie­dzi z po­dzi­wem pa­trzyli na nową wła­ści­cielkę po­sia­dło­ści, która z dnia na dzień uczy­niła z niej wy­ma­rzone miej­sce do ży­cia. Co cha­rak­te­ry­zo­wało Belle? Była wy­soką i bar­dzo silną ko­bietą. Czę­sto wi­dy­wano ją nio­sącą pod pa­chą pięć­dzie­się­cio­ki­lo­gra­mowe świ­nie, które sa­mo­dziel­nie za­rzy­nała. Uwagę przy­ku­wał rów­nież jej nie­ty­powy ubiór. Po far­mie cho­dziła w ob­szer­nych mę­skich płasz­czach i dłu­gich bu­tach oraz czar­nej spód­nicy. Na skó­rza­nym pa­sku, który za­wsze no­siła przy płasz­czu, wi­siał gruby port­fel i nóż rzeź­nicki. Belle dała się też po­znać jako zna­ko­mita ku­charka. Kieł­basy jej pro­duk­cji nie miały so­bie rów­nych w oko­licy. Póź­niej oka­zało się, że były ro­bione z mięsa świń, które Belle praw­do­po­dob­nie kar­miła po­ćwiar­to­wa­nymi zwło­kami swo­ich ofiar. Bo to wła­śnie na jej far­mie w La Porte w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach za­częli zni­kać nie tylko męż­czyźni Belle, ale i jej wła­sne dzieci...

Rok lub dwa po przy­by­ciu do La Porte cie­sząca się sym­pa­tią, świeżo upie­czona wdowa po­znała swo­jego dru­giego męża, Nor­wega, przy­stoj­nego Pe­tera Gun­nessa. Męż­czyź­nie bar­dzo spodo­bało się go­spo­dar­stwo Belle, w któ­rym wi­dział duży po­ten­cjał, więc po­sta­no­wił w nie za­in­we­sto­wać. Para po­brała się 1 kwiet­nia 1902 roku i Pe­ter za­miesz­kał u Belle wraz ze swoim syn­kiem z pierw­szego mał­żeń­stwa. Nie­stety, krótko po­tem jego dziecko zmarło w dość dziw­nych oko­licz­no­ściach. Po­dej­rze­wano za­ka­że­nie ja­kimś wi­ru­sem, jed­nak nikt nie wi­dział ciała dziecka. Zresztą ro­dzina nie miała zbyt wiele czasu na jego opła­ki­wa­nie, gdyż na far­mie przy­by­wało pracy i obo­wiąz­ków. Po­ja­wiły się krowy, świ­nie i inne zwie­rzęta, za­sie­wano pola i ogromny ogród, a w so­boty Gun­nes­so­wie uda­wali się na wielki targ, gdzie sprze­da­wali swoje by­dło na mięso. Farma po­chła­niała ich bez reszty. Tak było do pew­nej gru­dnio­wej nocy, gdy Pe­ter nie­spo­dzie­wa­nie opu­ścił ziem­ski pa­dół, po­now­nie czy­niąc Belle wdową. Ko­bieta twier­dziła, że mąż uległ śmier­tel­nemu wy­pad­kowi – po­śli­zgnął się nie­for­tun­nie, ude­rza­jąc w półkę, z któ­rej spa­dła mu na głowę ma­szynka do mie­le­nia mięsa. Jej wy­ja­śnie­nia wzbu­dziły jed­nak po­dej­rze­nia ko­ro­nera, zwłasz­cza że do­tarły do niego plotki, ja­koby córka Belle, czter­na­sto­let­nia wów­czas Jen­nie, miała opo­wia­dać ko­le­żan­kom w szkole, że jej matka za­biła ojca, ude­rza­jąc go ta­sa­kiem w głowę. W trak­cie prze­słu­cha­nia dziew­czynka za­prze­czyła jed­nak wszyst­kiemu, z ko­lei Belle osta­tecz­nie udało się prze­ko­nać ko­ro­nera do swo­jej wer­sji. Krótko po­tem Jen­nie znik­nęła, a jej przy­brana matka wmó­wiła za­nie­po­ko­jo­nym są­sia­dom, że wy­słała córkę do pre­sti­żo­wej szkoły w Los An­ge­les. W tym cza­sie uro­dziła też ko­lejne dziecko, ma­łego Phi­lipa, i na ja­kiś czas po­świę­ciła się głów­nie roz­wo­jowi swo­jej farmy. Szybko zy­skała w oko­licy sławę jako ho­dow­czyni naj­lep­szego by­dła mię­snego.