54,99 zł
Jak zabijają kobiety? Czy są równie okrutne jak mężczyźni? Czy planują swoje zbrodnie, czy działają głównie w afekcie? Jakimi pobudkami się kierują? I co sprawia, że stają się potworami?
Programy i podcasty przedstawiające współczesne zbrodniarki biją rekordy popularności. Wiele miesięcy żyliśmy głośną sprawą mamy Madzi z Sosnowca. A co z zabójczyniami, które działały 100 lub 200 lat temu, gdy dominowało przekonanie, że kobiety nie są zdolne do zbrodni? Czy potrafiły być równie okrutne, przebiegłe, pozbawione wszelkich skrupułów?
Ich imiona i nazwiska nie są najważniejsze, ale czyny, których się dopuściły, wywołują dreszcze. Pielęgniarka wykorzystująca swoją profesję do morderczych eksperymentów oraz opiekunka do dzieci, która zabijała powierzone jej niemowlęta. Najokrutniejsza czarna wdowa w historii, wzbudzająca postrach esesmanka i uśmiechnięta, serdeczna gospodyni domowa, która okazała się seryjną trucicielką. Najsłynniejsza dzieciobójczyni z przedwojennej Łodzi oraz matka, która zabijała z powodu obsesyjnej miłości do syna.
Brzmi przerażająco? Powinno!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 239
Rok wydania: 2025
Piękna twarz może być maską wielkiego zła.
Francine Rivers, Głos w wietrze
Od autorki
Jeszcze niewiele ponad sto lat temu dominowało przekonanie, że kobiety nie zabijają. Owszem, nie są nieskazitelne. Jak te wysoko urodzone, o wątpliwie zdobytym bogactwie i dającej dużo do myślenia konduicie. Albo takie, których postępki trafiają na strony tanich powieści i brukowych gazet. Jednak ogólnie rzecz biorąc – uznawano, że kobiety nie są skłonne do mordu. Pomnik kobiecości był niewzruszony niczym skała, opierając się wszelkim podejrzeniom i oskarżeniom. Jeśli w ciągu jednej nocy kobieta straciła męża lub nagle, w dziwnych okolicznościach zmarło jej dziecko, pomnik wciąż stał. A ona odchodziła z wysoko podniesioną głową i jeszcze wyżej uniesioną brwią sugerującą pytanie: „Jak mogliście mnie podejrzewać o coś tak strasznego?”. Historia udowodniła jednak, że również wśród kobiet, bez względu na ich status społeczny, zdarzały się morderczynie, które zapisały się w kryminalnych annałach jako jedne z najokrutniejszych. Ba! Niektóre nawet przewyższyły na tym polu swoich męskich odpowiedników.
Przedstawione w tej książce zabójczynie, żyjące na przełomie XIX i XX wieku, zazwyczaj cechowała niezwykła przebiegłość i rozwaga zarówno w planowaniu, jak i wykonywaniu swego krwawego dzieła. Zabójcze kobiety tamtych czasów jako modus operandi swojej koszmarnej działalności przeważnie wybierały trucie ofiar – tak było najprościej. Śmiertelne trucizny, takie jak arszenik, kwas pruski czy opium, były w tamtym czasie ogólnodostępne i wykorzystywane w wielu dziedzinach życia, także w medycynie. Morderczynie uciekały się też do stosowania ostrych narzędzi czy siły własnych rąk. Rzadko dopuszczały się jednak krwawych scen szaleństwa w afekcie.
Pozostają jeszcze motywy zbrodni... Jakimi pobudkami kierowały się niesławne zabójcze bohaterki kryminalnych annałów? Nie zawsze były one jednoznaczne i zrozumiałe. W wielu przypadkach głównym powodem były finanse, czasem zaspokajanie patologicznych potrzeb emocjonalnych – także erotycznych, niekiedy chorobliwa zazdrość, a innym razem niepojęta i okrutna przyjemność zabijania. Kim były zabójcza pielęgniarka Jane Toppan, nieznająca litości dla swoich najbliższych Mary Ann Cotton czy okrutna czarna wdowa Belle Gunness? Czym kierowała się Dagmar Overbye, duńska morderczyni dzieci, gdy przyjmowała niemowlę od zdesperowanej matki? A Lizzie Borden, Amerykanka z Massachusetts, która siekierą zabiła swoich bliskich? Dlaczego te kobiety stały się potworami? Jakie ciemne ścieżki zaprowadziły je w tak głęboki mrok, że życie ludzkie przestało dla nich cokolwiek znaczyć?
Jane Toppan
Skrytobójcza, uśmiechnięta pielęgniarka
Jane Toppan, kobieta o niewyróżniającej się urodzie, ubrana w ciemnogranatową suknię z ciasno otaczającym szyję kołnierzykiem i narzuconym na ramiona bawełnianym szalem, przemierzała ulicę, na której końcu znajdowała się mała pracownia kapeluszy. Szła tam, by sprawić sobie jakiś niedrogi i nieduży kapelusz pasujący do planowanej podróży. Bardzo się nią ekscytowała. Była zmęczona tym miastem, pracą i ludźmi wokół siebie. Potrzebowała zmiany, zasługiwała też na kilka dni odpoczynku, poza tym stanęła przed koniecznością poszukania sobie nowego lokum. Znajomi polecili jej pewną kobietę w Cataumet, która rozglądała się za lokatorką, oferując wygodny i umeblowany pokój za całkiem przystępny czynsz. Jane postanowiła więc tam się wybrać i wywrzeć na kobiecie jak najlepsze wrażenie. Zakup nowego kapelusza był wisienką na torcie do uprzednio zakupionej sukni w szaro-czarną pepitkę i skórzanej torby podróżnej. Jane mogła sobie na to wszystko pozwolić dzięki oszczędnościom z kilku ostatnich miesięcy. „To będzie kolejne, wspaniałe doświadczenie” – uśmiechnęła się do siebie na myśl o nowym miejscu i natychmiast przywołała w głowie wspomnienie sprzed kilku dni. Wciąż było świeże, upajające. Ta staruszka, jej gospodyni, która nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie kontroluje swojego ciała. Jane widziała, jak z każdym oddechem traciła siły, jak jej oczy stawały się coraz bardziej przerażone. A Jane... patrzyła na to chłodnym, badawczym wzrokiem, notując w głowie, jak ciało kobiety reaguje na kolejne dawki środka. „Jestem pielęgniarką, powinnaś mi ufać” – powiedziała cicho, uśmiechając się zimno. Czuła satysfakcję, jak zawsze, gdy jej ofiary zaczynały się w końcu poddawać. To było jak oglądanie spektaklu, którego każda scena była dokładnie zaplanowana. Początkowy strach, potem opór, aż w końcu całkowite załamanie i pogodzenie się z losem. A potem... Śmierć. Cicha, spokojna. Niezauważalna. To była sztuka.
Jane Toppan
Kiedy w 1895 roku siedemdziesięcioletni pan Dunham, właściciel ogromnej, leżącej osiemdziesiąt kilometrów od Londynu posiadłości w Cambridge, postanowił wynająć pokój sympatycznej pielęgniarce z pobliskiego szpitala, nie miał bladego pojęcia, że właśnie przyjął pod swój dach beznamiętną i okrutną morderczynię. Jane Toppan była bowiem powszechnie lubianą oraz uważaną za niezwykle sympatyczną i pełną empatii pielęgniarkę. To, co charakteryzowało ją w szczególny sposób, to niemal nigdy nieschodzący z twarzy uśmiech, dzięki któremu zyskała nawet przydomek Wesoła Jane. Czy można było nie ufać takiej osobie? Leciwy pan Dunham nie zadawał sobie podobnych pytań. On i jego żona znacznie podupadli na zdrowiu, więc wynajęcie małego pokoiku na poddaszu opiekuńczej i troskliwej pielęgniarce, zresztą serdecznie poleconej im przez życzliwych ludzi, wydawało się strzałem w dziesiątkę. Ta decyzja miała nie tylko przynieść im trochę pieniędzy z wynajmu, ale też uczynić ostatnie lata ich życia znośniejszymi, dzięki profesjonalnej opiece medycznej, którą mogła im zapewnić Jane. Kobieta szybko zaaklimatyzowała się w nowym domu, urządzając dla siebie pokój w surowym, ale wygodnym stylu. Natychmiast też zaprzyjaźniła się z gospodarzami, usługując im i spełniając ich wszystkie zachcianki, czym państwo Dunhamowie byli zachwyceni. Wszystko jednak do czasu. Nie minęło go bowiem zbyt wiele, a gospodarze – jedno po drugim – zeszli z tego świata. Oba zgony uznano za naturalne i nikomu nie przyszło do głowy, że za śmiercią staruszków może stać mieszkająca w ich domu pielęgniarka. A tak właśnie było. Jane wstrzyknęła obojgu zabójczą dawkę morfiny i za każdym razem spokojnie czekała na śmierć swojej ofiary. Z późniejszych ustaleń policji wynikło, że po podaniu śmiertelnego zastrzyku panu Dunhamowi pielęgniarka położyła się obok niego i czule go dotykała, czekając, aż ten wyzionie ducha. Jane Toppan zabijała już wcześniej. Uśmiercanie kolejnych ludzi było dla niej czymś tak naturalnym jak kawa na śniadanie. Przypuszcza się, że zabiła około stu osób, choć oficjalnie przyznała się do trzydziestu jeden zabójstw. Morderczyni wyznała również, że jej zamiarem było zabicie więcej bezbronnych ludzi, niż uczynił to do tej pory ktokolwiek inny na świecie. Zbrodnie Toppan prawdopodobnie nigdy nie zostałyby ujawnione, gdyby nie jej rosnąca zuchwałość.
Kim była szalona pielęgniarka? Co sprawiło, że stała się okrutną zabójczynią, której przypadek wciąż jest analizowany przez psychologów i kryminologów jako jeden z najbardziej złożonych przypadków seryjnych morderstw w historii Stanów Zjednoczonych?
Jane Toppan urodziła się 31 marca 1854 roku w Bostonie jako Honora A. Kelley. Jej rodzice, Peter Kelley i Bridget Finn, byli biednymi irlandzkimi emigrantami i oprócz najmłodszej Honory mieli jeszcze dwie lub trzy córki. Dziś trudno to ustalić, nie zachowały się wszystkie akty urodzeń z tamtego czasu i niektóre fakty można domniemywać jedynie na podstawie artykułów z ówczesnych gazet. Honora już w wieku trzech lat straciła matkę, która umarła na gruźlicę. Ojciec, krawiec niestroniący od alkoholu, a przy tym cierpiący na chorobę psychiczną, kompletnie nie radził sobie z wychowaniem i utrzymaniem dziewczynek. W domu panowały głód i przemoc. Kilka szalonych wyczynów Petera Kelleya trafiło nawet na łamy ówczesnych gazet. Jedna z nich opisywała na przykład makabryczne sceny, gdy pijany w przypływie szału próbował zaszyć sobie powieki. W końcu, w 1863 roku, Kelley przyprowadził Honorę i jej nieco starszą siostrę Delię do sierocińca w Bostonie. Sam ponoć po jakimś czasie trafił do zakładu zamkniętego. W dokumentach z przyjęcia do ochronki zapisano, iż „wygląd dziewczynek wskazywał na to, że zostały one uratowane z bardzo nędznego domu”. Sierociniec wcale nie okazał się dla Honory miejscem lepszym od rodzinnego domu. Doświadczała tam przemocy fizycznej i emocjonalnej, a zamiast miłości i troski napotykała chłód i obojętność, co z pewnością odcisnęło piętno na jej psychice. Czy już wtedy Honora zaczęła tracić zaufanie do innych ludzi, ucząc się podświadomie, że jedynym sposobem na przetrwanie w tym brutalnym świecie jest kontrola nad innymi? Kolejny etap smutnego dzieciństwa dziewczynki rozpoczął się po roku pobytu w sierocińcu. Wówczas dziesięcioletnia Honora została umieszczona jako służąca kontraktowa w domu niejakiej Ann C. Toppan z Lowell, która była kobietą niezwykle zasadniczą i równie porywczą, co ojciec Honory. Nie do końca wiadomo natomiast, co stało się z siostrami dziewczynki. Niektóre źródła sugerują, że Delia wpadła w szpony alkoholu i prostytucji. Z kolei Nellie, która dzieliła z Honorą tragiczne doświadczenia dzieciństwa, odziedziczyła po ojcu chorobę psychiczną i trafiła do zakładu dla obłąkanych. W kontekście smutnego losu, jaki spotkał jej siostry, życie Honory wydawało się niemal cudowne. Rodzina, do której trafiła, zapewniła jej dach nad głową oraz pewien rodzaj stabilizacji. I choć dziewczynka nie została oficjalnie adoptowana, to na polecenie nowej opiekunki przyjęła nazwisko Toppan i zmieniła imię na Jane. Ann Toppan postanowiła również ukryć jej irlandzkie pochodzenie, które w tamtym czasie było w szczególny sposób piętnowane, wymyślając historyjkę o stracie rodziców Jane w trakcie przeprawy przez ocean z Włoch. Dość szybko okazało się, że przyjęcie nowego nazwiska nie oznaczało całkowitego zerwania z przeszłością. Honora, teraz znana jako Jane, mogła wprawdzie liczyć na wsparcie Ann, która zapewniła jej edukację i dach nad głową, jednak ich relacje były pełne napięć. W domu często wybuchały awantury. Jane wychowywała się obok przybranej siostry, Elizabeth, z którą wprawdzie miała dobre stosunki, jednak nie była traktowana z nią na równi, pełniąc bardziej obowiązki służącej niż przybranej córki. To spowodowało, że krzywdzona od najmłodszych lat dziewczynka czuła się coraz bardziej izolowana, a domownicy coraz częściej doświadczali jej trudnego charakteru, u podstaw którego tkwiła paląca potrzeba uznania. Z relacji, które miała z Elizabeth, można wyciągnąć sprzeczne wnioski – z jednej strony obie dziewczynki zbliżyły się do siebie, dzieląc ze sobą codzienność, z drugiej zaś Jane zaczęła wyraźnie czuć, że jej przybrana siostra staje się dla niej przeszkodą w zdobywaniu pełnej kontroli nad otoczeniem. W chwilach, gdy to jej udało się zdobyć większą uwagę rodziny, zwłaszcza Ann, była nieco bardziej zadowolona z siebie, choć jej uczucia do innych nadal pozostawały głęboko ambiwalentne. Z pozoru Jane wydawała się uśmiechniętą, zabawną i pełną energii dziewczynką, ale pod tą maską kryła się mroczniejsza twarz. Od najmłodszych lat dawała poznać, że nie boi się manipulować otoczeniem, szukając uwagi i sympatii u dorosłych, zwłaszcza mężczyzn. Mimo uroczej natury była znana jako konfabulantka i plotkara z tendencją do skłócania ludzi. Z lubością opowiadała niestworzone historie, na przykład o tym, że zanim się urodziła, jej ojciec przez kilka lat mieszkał w Chinach. Stworzyła też historię o swojej fobii do umarłych, która miała być tak wielka, że na widok zwłok traciła przytomność.
Zdjęcie Jane Toppan, które ukazało się w „Boston Sunday Post” 3 listopada 1901 r.
Jednak z biegiem lat życie Jane przybrało formę, która zapowiadała coś znacznie straszliwszego niż egzystencja zwykłej dziewczynki z przedmieścia. Niektórzy twierdzą, że decydującym punktem zwrotnym okazał się zawód miłosny, jakiego doświadczyła w wieku szesnastu lat. Ponoć zakochała się wówczas z wzajemnością w pewnym chłopcu, który w dowód miłości miał podarować jej pierścionek zaręczynowy. Niedługo potem młody adorator wyjechał do pracy w innym mieście i szybko zapomniał o Jane, lokując uczucie w córce swojej gospodyni. To odrzucenie – kolejne w jej życiu – sprawiło, że serce Jane pogrążyło się w całkowitym mroku. Wkrótce, na osiemnaste urodziny, przybrana matka miała jej wręczyć pięćdziesiąt dolarów, zachęcając do opuszczenia domu i znalezienia własnej ścieżki w życiu. Jednak Jane postanowiła nadal pozostać pod dachem Toppanów, jednocześnie zapisała się do szkoły pielęgniarskiej, którą ukończyła z wyróżnieniem. Nie była tam jednak lubiana wśród koleżanek, na temat których opowiadała kłamstwa, doprowadzając tym nawet do wydalenia kilku z nich ze szkoły. Gdy miała dwadzieścia pięć lat, Ann Toppan ostatecznie odmówiła jej pozostania w domu i Jane zmuszona była się wyprowadzić.
Rysunek z procesu Jane Toppan. Zdjęcie ukazało się w „Boston Post” 24 czerwca 1902 r.
Karierę pielęgniarki rozpoczęła pod koniec lat 80. XIX wieku w szpitalu w Cambridge, potem pracowała w Massachusetts General Hospital, by następnie wrócić ponownie do Cambridge. Była uwielbiana przez pacjentów z racji sympatycznego usposobienia, jednak w rzeczywistości wcale nie lubiła pracować i budziła wiele kontrowersji wśród personelu. Jej plotkarska natura i zdolności do manipulowania ludźmi prowadziły do podłych intryg, a co za tym idzie, skłócania koleżanek i kolegów z pracy. Zauważono też, że w trakcie dyżurów Jane ginęły różne przedmioty i niewielkie sumy pieniędzy, a ona jako pielęgniarka często myliła dawki leków, podając starszym wiekiem pacjentom dużo wyższe od tych zalecanych. Nikomu nie przyszło wówczas do głowy, że nie były to zwykłe pomyłki, lecz świadome eksperymenty na pacjentach, które Jane przeprowadzała z premedytacją, testując na nich różne dawki morfiny i atropiny. Jeśli próba kończyła się śmiercią, Jane wszystko uchodziło płazem, dzięki sfałszowanym przez nią wynikom i statystykom. Jedna z ofiar, która przeżyła, mimo podania jej dużej dawki morfiny, opowiadała potem, że gdy leżała sparaliżowana lekiem, Jane weszła do jej łóżka i położyła się obok, przyglądając się jej twarzy. Trwało to krótko, bo spłoszyła ją inna przechodząca obok pielęgniarka. W końcu przyszedł moment, gdy Wesoła Jane ostatecznie straciła pracę w szpitalu. Powodem nie było jednak odkrycie prawdy na temat jej morderczej działalności, a kłamstwa, drobne kradzieże i podejrzenia o zażywanie opium, czym tłumaczono jej dziwne zachowania. To zdarzenie bynajmniej nie zniechęciło Jane do wykonywania zawodu pielęgniarki. Kobieta rozpoczęła prywatną opiekę pielęgniarską i odnosiła na tym polu duże sukcesy, będąc postrzegana jako empatyczna, czuła i godna zaufania osoba, której bez wahania oddawano w opiekę starszych członków rodzin. Polecało ją wielu doświadczonych lekarzy i mimo że zdarzały się przypadki niewyjaśnionych kradzieży, nieoddawania pożyczonych pieniędzy i inne problemy, wielu wciąż uważało ją za kompetentną i troskliwą pielęgniarkę. Tymczasem prawdziwa psychopatyczna osobowość i egoistyczna natura Jane Toppan doprowadziły do śmierci wielu mieszkańców Cambridge i innych miejscowości w stanie Massachusetts. Przez lata stała się mistrzynią w śmiertelnym dawkowaniu swoim ofiarom morfiny, atropiny lub strychniny. Zazwyczaj podawała śmiercionośne dawki w szklance wody mineralnej Hunyadi, importowanej z Węgier, która była stosowana jako środek leczniczy, a przez to akceptowana zarówno przez pacjentów, jak i lekarzy. Woda ta znacząco łagodziła gorycz trucizn, dzięki czemu pacjent, skazany przez Jane na śmierć, nie podejrzewał niczego złego.
O.A. Brigham, szwagier Jane. Zabiła jego żonę oraz siostrę. Uważa się, że chciała zostać drugą panią Brigham. Zdjęcie ukazało się w „Boston Sunday Post” 3 listopada 1901 r.
Koniec kariery Jane Toppan jako seryjnej morderczyni rozpoczął się wraz ze śmiercią Mattie P. Davis. Kobieta przyjechała do Cambridge, aby odebrać czynsz za czas, który Jane spędziła latem w Cataumet, wynajmując u niej pokój. Po spotkaniu z Jane nagle straciła przytomność, a następnie po dwudniowej pielęgnacji – którą oczywiście skwapliwie zapewniła jej Toppan – zmarła. Jane pojechała z ciałem do Cataumet, gdzie nawiązała serdeczny kontakt z dwiema córkami Davisów, a także ich ojcem – wdowcem. Prawdopodobnie powzięła zamiar pozostania następną panią Davis i dlatego poświęciła kilka tygodni na pomaganie pogrążonej w żałobie rodzinie. W tym czasie obie córki i ich ojciec zeszli z tego świata. Ponadto podczas jej pobytu w domu miały miejsce trzy tajemnicze pożary, które w porę ugaszone nie spowodowały większych zniszczeń. Po otruciu całej rodziny Jane jakby nigdy nic wróciła z powrotem do Lowell, tym razem z zamiarem uwiedzenia swojego szwagra, który wciąż opłakiwał śmierć żony Elizabeth (też otrutej przez Jane, do czego ta przyznała się później w trakcie śledztwa). Zabójcza pielęgniarka zamieszkała w domu mężczyzny, oferując mu swoje oddanie i opiekę. Dbałość ta polegała głównie na nieustannym podtruwaniu szwagra, dzięki czemu Toppan mogła wykazywać się wobec niego swoją troskliwością. Dążąc (dosłownie) po trupach do celu, Jane usunęła ze swojej drogi gospodynię szwagra i jego siostrę, podając obu kobietom sprawdzoną wielokrotnie wcześniej truciznę. Za przyczynę obu zgonów uznano niewydolność serca. W tych okolicznościach wycieńczony psychicznie i fizycznie szwagier Toppan coraz bardziej miał dość jej namolnego towarzystwa. W końcu stanowczo zażądał, by opuściła jego dom. Tym razem, co w całej tej historii może zaskakiwać, Jane się nie mściła i nie pozbawiła mężczyzny życia, lecz sama próbowała je sobie odebrać, wstrzykując w żyłę dużą dawkę morfiny. Czy zimna zabójczyni faktycznie się zakochała i nie mogła znieść odrzucenia? Jest to bardzo prawdopodobna hipoteza, zważywszy że w szpitalu w Lowell, do którego trafiła, ponownie usiłowała popełnić samobójstwo. W tym czasie nad nieświadomą wszystkiego Toppan zbierały się czarne chmury. Od pewnego już czasu bowiem trwało śledztwo związane ze zgonami rodziny Davisów w Cataumet. Pogrążeni w rozpaczy krewni nabrali uzasadnionych podejrzeń w stosunku do pielęgniarki, która opiekowała się rodziną. Najmłodsza córka Davisów, Maria, do śmierci cieszyła się dobrym zdrowiem, a ponieważ jej mąż był w tym czasie na morzu, utrzymywała kontakt z teściem, kapitanem Gibbsem. Po jej śmierci zaczął on kwestionować dziwne zgony całej rodziny, które nastąpiły w bardzo krótkim czasie. Przypuszczał, że Jane musi mieć z tym coś wspólnego, ponieważ była jedyną osobą, która wyszła z tego domu żywa. Po wielu naciskach jego i innych krewnych ciała rodziny Davisów w końcu zostały ekshumowane i zbadane. I rzecz jasna znaleziono w nich trucizny.
Policyjne śledztwo rozpoczęło się na dobre. Jeden z policjantów został nawet pacjentem w szpitalu w Lowell, aby obserwować Jane, która po wypisaniu ze szpitala pojechała do Amherst w stanie New Hampshire, w odwiedziny do przyjaciół. Tam, 29 października 1901 roku, została aresztowana pod zarzutem zamordowania członków rodziny Davisów. Wydarzenie to zostało odnotowane w wielu gazetach, także poza granicami USA. W więzieniu oskarżona spędziła siedem miesięcy i nie wydawała się zaniepokojona wynikiem śledztwa. Często narzekała, że jej mordercza historia wydarzyła się, ponieważ nigdy nie wyszła za mąż. „Gdybym była mężatką, prawdopodobnie nie zabiłabym tych wszystkich ludzi. Miałabym męża, dzieci i dom, które zajęłyby moje myśli”[1]. W trakcie przesłuchań Toppan przyznała się do swoich zbrodni, jednak jej motywacja, równie mroczna jak jej czyny, pozostała tajemnicą. Czy była to chęć władzy? A może sadystyczna przyjemność płynąca z obserwowania agonii swoich ofiar? Jej wyjaśnienia nie były jednoznaczne, ale fakty pokazują, że motywy jej zbrodni były bardzo różne. Czasem zabijała z powodu niespłaconego długu lub pożądania jakiejś rzeczy należącej do pacjenta. Czasem z chęci uzyskania zatrudnienia lub perspektywy na małżeństwo, a czasem ze zwykłej frustracji lub dla chorej przyjemności. Uwielbiała obserwować reakcje ludzi w chwili, gdy ich życie się kończyło, co zaspokajało jej perwersyjną ciekawość i sadystyczne skłonności. Nikt w jej otoczeniu nie był bezpieczny. Zabiła przyjaciółkę Myrę Connors tylko dlatego, by wyeliminować ją z ubiegania się o posadę w szkole teologicznej, którą pragnęła otrzymać. Zabiła swoją przybraną siostrę Elizabeth oraz siostrę swojego szwagra tylko dlatego, by móc go poślubić i zostać panią domu. Zabiła Dunhamów, by poczuć patologiczną przyjemność z poczucia kontroli nad życiem innych ludzi. W innych przypadkach zabijała po prostu dlatego, że mogła.
W marcu 1902 roku morderczynię zbadali biegli lekarze psychiatrzy, jednogłośnie uznając ją za niepoczytalną, choć ona sama uporczywie utrzymywała, że jest w pełni władz umysłowych. Proces, który odbył się w czerwcu tego samego roku, trwał osiem godzin, a ława przysięgłych obradowała tylko dwadzieścia siedem minut. Jane została skazana na pobyt w zakładzie dla obłąkanych w Taunton, gdzie spędziła resztę życia. Wielu uważa, że nigdy nie była naprawdę szalona, choć pobyt w zamkniętym zakładzie z pewnością odcisnął na niej piętno. Po pewnym czasie zaczęła mieć urojenia, że jej jedzenie jest zatruwane i często odmawiała jego spożycia. Umarła w sierpniu 1938 roku, w wieku osiemdziesięciu czterech lat.
Jane Toppan w zakładzie dla obłąkanych. Na pierwszych dwóch zdjęciach widzimy ją w pierwszym roku zamknięcia. Następne dwa wykonano po dwóch latach, w czasie gdy miała urojenia, że jej jedzenie jest zatruwane
Psychologowie badający przypadek Jane Toppan spekulują, że jej motywacja prawdopodobnie wynikała z głębokich traum z dzieciństwa. Połączenie tragicznych wydarzeń, takich jak śmierć matki, zaniedbania ze strony ojca i pobyt w sierocińcu, mogło przyczynić się do rozwoju u niej sadystycznych skłonności. Toppan sprawiała wrażenie osoby, która czerpała radość nie tylko z samego zabijania, ale także z poczucia kontroli, jakie dawała jej rola pielęgniarki. Ciało ofiary stało się dla niej obiektem eksperymentów, mających na celu zgłębianie tajemnic śmierci. Historia Jane Toppan jest przykładem, jak silne traumy z dzieciństwa mogą wpłynąć na psychikę jednostki i prowadzić ją do sadystycznych zbrodni. Jej mordercze działania są wstrząsające, zaś historia stanowi mroczne świadectwo tego, jak łatwo można zdobyć zaufanie innych, wykorzystując profesję, która powinna służyć do ratowania życia. Przypadek Jane Toppan jest do dziś analizowany przez psychologów i kryminologów jako jeden z najbardziej złożonych przypadków seryjnych morderstw w historii Stanów Zjednoczonych.
Belle Gunness
Najokrutniejsza czarna wdowa w historii
„A więc jesteś, przyjechałeś, gagatku” – Belle Gunness szeptała te słowa, siedząc na werandzie w cieniu swojego domu i patrząc na mężczyznę, który właśnie wchodził na teren jej posiadłości. Był postawny i całkiem przystojny. W jednej ręce trzymał dużą torbę podróżną, a w drugiej – jak się domyślała – list, który napisała do niego dwa tygodnie wcześniej. Był odpowiedzią na jego propozycję spotkania po przeczytaniu jej ogłoszenia matrymonialnego w gazecie. To ono sprowadziło go tutaj, wprost w jej sidła. Zatem wszystko było, jak zawsze, zgodnie z planem. Jej nowy wybranek przyjechał pociągiem z daleka. Nie miał zbyt wielu przyjaciół ani bliskich osób i przede wszystkim nikt go tu nie znał. A to oznaczało, że nikt nie będzie o niego dopytywać ani interesować się jego losem. No i miał pieniądze, to, czego Belle pragnęła najbardziej. Idealny cel. Obserwowała idącego w jej kierunku mężczyznę z niewinnym, uprzednio zaplanowanym i dobrze przećwiczonym uśmiechem. Tyle razy już to robiła. Tyle razy sprawdzała, jak łatwo ich zmanipulować, jak łatwo sprawić, by uwierzyli, że są oczekiwani, kochani, potrzebni, że będą mieć u swego boku idealną kobietę. Belle podniosła się z wiklinowego fotela, delikatnie otrzepała bawełnianą zieloną suknię i poprawiła opadające na ramiona włosy. Gdy mężczyzna podszedł i w geście powitania wyciągnął w jej stronę rękę, wiedziała, że zrobiła na nim doskonałe wrażenie. „Witaj” – jej głos brzmiał ciepło – „Cieszę się, że wreszcie się spotkaliśmy”. Mężczyzna też się uśmiechnął, a ona poczuła ten słodki znajomy dreszcz, będący mieszanką ekscytacji i zadowolenia, który pojawiał się zawsze, gdy wiedziała, że zaczyna mieć kontrolę nad sytuacją. „To wspaniałe, że tu jesteś” – uśmiechała się, zerkając znacząco na trzymaną przez mężczyznę torbę podróżną. – „Proszę, wejdź. Zjedzmy wspólnie. Na pewno jesteś zmęczony po podróży. Przygotowałam dla ciebie coś specjalnego...”
Belle Gunness w 1904 r.
Trudno powiedzieć, czego się spodziewał i na co liczył niejaki John Moe z Minnesoty, gdy z torbą wypchaną pieniędzmi pojawił się na farmie La Porte w stanie Indiana, należącej do wdowy, Belle Gunness. Mężczyzna przeczytał ogłoszenie matrymonialne zamożnej farmerki zamieszczone w jednej z gazet w kolumnie „Prywatne”:
Urodziwa wdowa, która posiada dużą farmę w jednym z najwspanialszych okręgów hrabstwa La Porte w stanie Indiana, pragnie poznać równie dobrze uposażonego dżentelmena, z zamiarem połączenia fortun. Nie rozpatrujemy odpowiedzi listownych, chyba że nadawca jest skłonny do osobistej wizyty po odpowiedzi. Osoby małostkowe nie powinny się zgłaszać.
Może samotny John Moe poszukiwał swojej drugiej połówki, a może pragnął jedynie powiększyć swój majątek. Tak czy inaczej, by udowodnić swoją wartość, zapakował sporą ilość gotówki do czarnej podróżnej torby i wyruszył w drogę do farmy w La Porte. Drogę, która okazała się jego ostatnią, gdyż po dotarciu tam i spotkaniu się z właścicielką farmy nikt nigdy już go nie widział. Podobny los spotkał wielu innych zalotników, którzy skuszeni szczęśliwym życiem u boku pięknej wdowy przybywali do La Porte, podpisywali akty notarialne, przekazywali konta bankowe, czeki i gotówkę, po czym rozpływali się w powietrzu. Takim sposobem przedsiębiorcza farmerka z Indiany, wykorzystując naiwność swoich ofiar, oszustwa ubezpieczeniowe, ogień i mnóstwo trucizny, dorobiła się ogromnej fortuny i jeszcze większej niesławy. Kim naprawdę była? Oto opowieść o odrażającej Belle Gunness, najokrutniejszej czarnej wdowie, o jakiej słyszał świat.
Portret Belle Gunness z dziećmi. Ze zbiorów Bain News Service
Farma Belle Gunness w La Porte, 1908 r. Z kolekcji Stevena R. Shooka
Urodziła się w wielodzietnej, biednej rodzinie, 11 listopada 1859 roku, jako Brynhild Paulsdatter Størset. Mając dwadzieścia jeden lat, wyemigrowała z Norwegii do USA, gdzie przybrała imię Belle. Według nieoficjalnych wersji jeszcze w Norwegi zaszła w ciążę z chłopakiem z bogatej rodziny, który gdy się o tym dowiedział, kopnął ją w brzuch. To spowodowało, że dziewczyna poroniła i w konsekwencji przez całe życie miała żywić urazę do mężczyzn. Jej pełna chaosu i morderstw historia zaczęła się w 1886 roku, w niedużym sklepie ze słodyczami w Chicago. Belle była wówczas młodą żoną Madsa Sørensona, którego poznała krótko po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Według niektórych źródeł, kobieta nie mogła zajść w ciążę, więc razem z mężem adoptowała troje lub czworo dzieci od innych imigrantów z krajów nordyckich, których nie było stać na wychowanie potomstwa. Są też źródła, które twierdzą, że małżeństwo doczekało się swoich dzieci. Tak czy inaczej 13 czerwca 1900 roku rodzina znalazła się w spisie ludności USA, z którego wynikało, że Gunness była matką trójki pociech (dwóch biologicznych córek, Myrtle i Lucy, oraz adoptowanej dziesięcioletniej Jennie). Małżeństwo i ciężka praca miały utorować drogę do wyśnionej przez ubogą dziewczynę fortuny i szczęścia, jednak sklep pary przestał prosperować. Pech zdawał się przerodzić w szczęście, gdy w sklepie wybuchł pożar, doszczętnie go niszcząc, a Sørensonowie otrzymali odszkodowanie z ubezpieczenia na tyle duże, że mogli kupić dom w Austen w stanie Illinois. Niedługo po przeprowadzce nastąpiła tragedia. Na przestrzeni dwóch lat zmarło dwoje adoptowanych przez małżeństwo dzieci. U obojga zdiagnozowano ostre zapalenie jelita grubego, chorobę objętą rodzinnym ubezpieczeniem na życie, dzięki czemu Sørensonowie otrzymali odszkodowania z tytułu ich śmierci. W tamtym czasie nagła śmierć dziecka nie wzbudzała żadnych podejrzeń. Jednak gdy później Belle zyskała swoją wątpliwą reputację, eksperci wskazali, że zapalenie jelita grubego objawia się tak samo jak zatrucie: nudnościami, gorączką, biegunką oraz bólem i skurczem dolnej części brzucha. Po latach pojawiły się więc spekulacje, że za śmiercią dzieci stała Belle. Znamienne, że w 1900 roku zmarł również pan Sørenson. Odszedł równie niespodziewanie co dzieci, w dodatku 30 czerwca – jedynym dniu, w którym jednocześnie obowiązywały dwie polisy ubezpieczeniowe na jego życie, dzięki czemu Belle otrzymała pokaźną wypłatę. Lekarz założył, że przyczyną śmierci były problemy z sercem, jednak krewni mężczyzny zaczęli w to wątpić i wprost oskarżać wdowę o otrucie męża dla pieniędzy z ubezpieczenia. W obliczu tych oskarżeń Belle z trzema córkami, w tym adoptowaną Jennie, w pośpiechu opuściła Illinois, wykorzystując otrzymane od ubezpieczyciela pieniądze na zakup farmy w La Porte w stanie Indiana. Posiadłość znajdowała się na obrzeżach miasta i w przeszłości była miejscem znanym z prostytucji i przestępstw. Sąsiedzi byli więc szczęśliwi, gdy w końcu pojawiła się tam porządna osoba, chrześcijańska matka. Belle wraz z dziećmi zamieszkała w domu z czerwonej cegły z sześcioma sypialniami, przestronną jadalnią i ogromną kuchnią. Kobieta sama go wyremontowała i urządziła, zaś do cięższych prac – uprzątnięcia farmy i odnowienia budynków gospodarczych – zatrudniła robotników. Sąsiedzi z podziwem patrzyli na nową właścicielkę posiadłości, która z dnia na dzień uczyniła z niej wymarzone miejsce do życia. Co charakteryzowało Belle? Była wysoką i bardzo silną kobietą. Często widywano ją niosącą pod pachą pięćdziesięciokilogramowe świnie, które samodzielnie zarzynała. Uwagę przykuwał również jej nietypowy ubiór. Po farmie chodziła w obszernych męskich płaszczach i długich butach oraz czarnej spódnicy. Na skórzanym pasku, który zawsze nosiła przy płaszczu, wisiał gruby portfel i nóż rzeźnicki. Belle dała się też poznać jako znakomita kucharka. Kiełbasy jej produkcji nie miały sobie równych w okolicy. Później okazało się, że były robione z mięsa świń, które Belle prawdopodobnie karmiła poćwiartowanymi zwłokami swoich ofiar. Bo to właśnie na jej farmie w La Porte w niewyjaśnionych okolicznościach zaczęli znikać nie tylko mężczyźni Belle, ale i jej własne dzieci...
Rok lub dwa po przybyciu do La Porte ciesząca się sympatią, świeżo upieczona wdowa poznała swojego drugiego męża, Norwega, przystojnego Petera Gunnessa. Mężczyźnie bardzo spodobało się gospodarstwo Belle, w którym widział duży potencjał, więc postanowił w nie zainwestować. Para pobrała się 1 kwietnia 1902 roku i Peter zamieszkał u Belle wraz ze swoim synkiem z pierwszego małżeństwa. Niestety, krótko potem jego dziecko zmarło w dość dziwnych okolicznościach. Podejrzewano zakażenie jakimś wirusem, jednak nikt nie widział ciała dziecka. Zresztą rodzina nie miała zbyt wiele czasu na jego opłakiwanie, gdyż na farmie przybywało pracy i obowiązków. Pojawiły się krowy, świnie i inne zwierzęta, zasiewano pola i ogromny ogród, a w soboty Gunnessowie udawali się na wielki targ, gdzie sprzedawali swoje bydło na mięso. Farma pochłaniała ich bez reszty. Tak było do pewnej grudniowej nocy, gdy Peter niespodziewanie opuścił ziemski padół, ponownie czyniąc Belle wdową. Kobieta twierdziła, że mąż uległ śmiertelnemu wypadkowi – poślizgnął się niefortunnie, uderzając w półkę, z której spadła mu na głowę maszynka do mielenia mięsa. Jej wyjaśnienia wzbudziły jednak podejrzenia koronera, zwłaszcza że dotarły do niego plotki, jakoby córka Belle, czternastoletnia wówczas Jennie, miała opowiadać koleżankom w szkole, że jej matka zabiła ojca, uderzając go tasakiem w głowę. W trakcie przesłuchania dziewczynka zaprzeczyła jednak wszystkiemu, z kolei Belle ostatecznie udało się przekonać koronera do swojej wersji. Krótko potem Jennie zniknęła, a jej przybrana matka wmówiła zaniepokojonym sąsiadom, że wysłała córkę do prestiżowej szkoły w Los Angeles. W tym czasie urodziła też kolejne dziecko, małego Philipa, i na jakiś czas poświęciła się głównie rozwojowi swojej farmy. Szybko zyskała w okolicy sławę jako hodowczyni najlepszego bydła mięsnego.