Wyprawa - Marek Kamińśki - ebook + audiobook + książka

Wyprawa ebook i audiobook

Marek Kamiński

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Odkryj niezwykłą podróż w głąb siebie z książką "Wyprawa" Marka Kamińskiego. Autor, znany polski podróżnik, polarnik i zdobywca biegunów, zaprasza nas do fascynującej podróży zarówno przez najodleglejsze zakątki globu, jak i do wnętrza własnej duszy.

"Wyprawa" to nie tylko opowieść o ekstremalnych podróżach, lecz przede wszystkim drogowskaz w poszukiwaniu sensu życia, szczególnie wtedy, gdy ten sens wydaje się mglisty. Książka skłania do refleksji nad tym, jak nie czuć się samotnym wśród ludzi, którzy nas otaczają, oraz jak wykorzystać potężną energię, jaką w nas uruchamiają stawiane z rozmachem. Marek Kamiński, będąc nie tylko podróżnikiem, lecz także filozofem, biznesmenem i społecznikiem, dzieli się głębokimi przemyśleniami oraz życiowymi drogowskazami. Jego słowa nie tylko uwalniają wolę do działania, ale również inspirują do oderwania się od szarości codzienności.

Przekonaj się sam, jaką mądrość przyniesie Ci ta niezwykła Wyprawa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 41 min

Lektor: Marek Kamiński

Oceny
4,5 (6 ocen)
4
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marek Kamiński

Wyprawa

Instytut Marka Kamińskiego

Prawa autorskie: Marek Kamiński 2020

Prawa autorskie: Instytut Marka Kamińskiego 2020

Ilustrowany przez: Mariusza Stawiarskiego

Układ i montaż techniczny: Michał Latusek

ISBN 978-83-958861-1-9

Opublikowany przez:

Instytut Marka Kamińskiego

80-266 Gdańsk, ul. Grunwaldzka 212

e-mail: [email protected]

Jeśli masz jakieś uwagi lub chcesz skontaktować się z autorem, wyślij wiadomość e-mail na adres: [email protected] lub dołącz do Marka Kamińskiego w mediach społecznościowych:

@MarekKaminskiExplorer

@marekkaminskiexplorer

@MarekKaminski

@Marek Kamiński Explorer

@Marek Kamiński

O Autorze

Marek Kamiński (ur. 24 marca 1964 r. w Gdańsku) - filozof, innowator i polarnik. Jako pierwszy na świecie zdobył oba bieguny Ziemi w ciągu jednego roku, bez pomocy z zewnątrz (Biegun Północny - 23 maja 1995 r., Biegun Południowy - 27 grudnia 1995 r.), za co został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa. Laureat nagrody „Digital Shapers” w kategorii „Wizjoner” z 2019 roku.

Swoje doświadczenie z pokonywania barier fizycznych i mentalnych wykorzystuje do motywacji w osiąganiu niemożliwych celów. Marek Kamiński jest mentorem i twórcą wielu inspirujących projektów prowadzonych w Polsce i na świecie. Znany jest jako osoba uważna na otaczający świat, która żyje z szacunkiem dla przyrody i propaguje zdrowy styl życia.

Fundacja Marka Kamińskiego

Chcąc dzielić się wiedzą i doświadczeniem, szczególnie z tymi najbardziej potrzebującymi, w 1996 roku założył Fundację, której misją jest dawanie skutecznych narzędzi młodym ludziom do zmiany życia na lepsze, do budowania własnej wartości i realizacji celów. Korzystając z autorskiej motywacyjno-rozwojowej Metody Biegun, Fundacja rozwija międzynarodowy projekt LifePlan Academy, dzięki któremu dzieci z całego świata nauczą się, jak odkrywać i osiągać własne cele, by niemożliwe stało się możliwe. Fundacja realizuje również na zlecenie Ministerstwa Zdrowia projekt motywujący Juniorów i Seniorów do poprawy lub zmiany ich obecnego stylu życia zwłaszcza w obrębie aktywności fizycznej, zdrowego odżywiania, pozytywnego myślenia i ogólnego dobrostanu. Trzonem projektu jest aplikacja Walk4Change stworzona również o Metodę Biegun Marka Kamińskiego.

Marek Kamiński Academy

Misją Akademii jest promowanie wiary w potencjał ludzki. Pomysł powstał w 2020 roku.Marek Kamiński poprzez szkolenia i webinary bazujące na swojej autorskiej Metodzie Biegun, chce dzielić się doświadczeniami zebranymi podczas swoich wypraw ekstremalnych, ale także swoimi życiowymi i biznesowymi kompetencjami. Marek Kamiński Academy poprzez kursy daje skuteczne narzędzia do motywowania, poszukiwania biegunów (celów) w życiu, a potem ich sukcesywnego zdobywania. Uczy, że nie ma rzeczy niemożliwych. W oparciu o elementy, praktyki, zasady, kroki, rytuały i ścieżki naucza, jak zdobywać bieguny biznesu, samorozwoju, zrozumienia siebie i świata, w którym żyjemy.

Aby dowiedzieć się więcej o Marku Kamińskim i jego działaniach, odwiedź:

www.marekkaminski.com

www.marekkaminskiacademy.com

www.marekkaminski.com/lifeplan/

Tu wpisz swoje motto.

Odkryjesz je na końcu tej wyprawy.

........................................................

........................................................

........................................................

Wstęp

Jak szukać własnych biegunów, nie bać się o nich marzyć i znaleźć do nich drogę? Często się nad tym zastanawiałem. Czy moje doświadczenia ze zdobywania biegunów mogą pomóc innym w osiąganiu ich celów i zmienić czyjeś życie?

Sam próbuję zrozumieć, w jaki sposób przeciętny chłopiec z przeciętnej polskiej rodziny dotarł na krańce świata. Odpowiedzią na to i wiele innych pytań jest moja następna wyprawa, tym razem nie do konkretnego punktu na mapie, ale w głąb własnego doświadczenia, którym chciałbym się podzielić z innymi. Myślę, że życie to nie tylko zdobywanie tych biegunów, które są daleko, ale także osiąganie harmonii ze sobą i światem i bycie w nim sobą, podążanie za swoim przeznaczeniem, nawet jeżeli droga jest trudna i wymaga pokonania własnych ograniczeń i przeszkód, na które wciąż napotykamy.

Podróżując przez życie, odkryłem, że bardzo ważne jest docieranie w głąb, pod powierzchnię, i sprawdzanie, co kryje się za oczywistościami i schematami. Często okazywało się, że to zwykłe przesądy. Prawda to zdolność do przeciwstawiania się schematom. Zmiana swojego życia wiąże się często z ryzykiem, problemami z pokonywaniem trudności, ale wydaje mi się, że jeszcze bardziej ryzykowne jest niepodjęcie próby podążania za marzeniami.

Zapraszam do podróży, do odkrywania swoich własnych biegunów. Mam nadzieję, że otrzymacie wskazówki, jak ustalić, gdzie się znajdują, i jak je zdobyć. Nigdy nie jest za późno.

Dobrej podróży!

Być na wzór

Nikt nie rodzi się po to, żeby stawać się kimś innym.

Czy chcę pokazać się w tej książce jako wzór? Nie. Nie proponowałbym nikomu pomysłu na życie polegającego na naśladowaniu innych. To prawda, ludzie, którzy coś osiągnęli, mogą nas inspirować, ale nie miałoby żadnego sensu powtarzanie ich dokonań. W przeszłości traktowałem takie osoby jak Edmund Hillary czy Roald Amundsen jak niedoścignione ideały, byli kimś, kim chciałbym się stać. Dzisiaj już się z nimi nie porównuję. To, czego dokonali, pozostaje jedynie drogowskazem. Warto się od nich uczyć, warto poznawać ich życiowe wybory, ale nie po to, żeby ich naśladować i stawać się takimi jak oni.

Wszyscy, którzy nas inspirują, zarówno ci znani, jak i ci mniej popularni, przeszli już do historii. Nawet jeżeli uważamy, że byli doskonali, to pozostały wyłącznie ich osiągnięcia. Nasza droga na pewno jest inna. Nikt nie rodzi się po to, żeby zostać kimś, kim nie jest. Zawsze chodzi o to, by stawać się sobą, a z doświadczeń innych ludzi jedynie korzystać, szukając własnej drogi. W ludziach, których kiedyś podziwiałem, doszukiwałem się doskonałości. Teraz dostrzegam także ich słabość. Choćby alkohol w życiu Marka Hłaski i Ernesta Hemingwaya. Być może nie umieli oddzielić pisania od stosowania używek, może w tych przypadkach pierwsze wynikało z drugiego, ale przecież nie musi tak być, to nie jest żadna reguła. U wielkich polarników, takich jak Amundsen, Ernest Shackleton, Robert Scott czy Fridtjof Nansen, dostrzegam nie tylko ich wielkie osiągnięcia, lecz także równie wielkie ambicje sięgania po nieosiągalne w fascynującym i niezwykłym świecie polarnym.

To tam dostrzegli wciąż jeszcze puste podia, które można było zająć. Pragnienie bycia pierwszymi prowadziło ich do celu. Innego życia zwyczajnie nie mieli, a jeżeli założyli rodziny, ich żony i dzieci często zostawały wdowami i sierotami.

Scott zginął, zdobywając biegun południowy, Shackleton zmarł podczas wyprawy, której celem było opłynięcie Antarktydy, a Nansen po odbyciu wielu podróży zaangażował się w pomoc ludziom. Niezwykły jest los Amundsena, który zginął, niosąc pomoc swojemu rywalowi. Jego ciała do dzisiaj nie odnaleziono. Byłem w domu Amundsena, wspaniałym, urządzonym bardzo funkcjonalnie. Został wybudowany na początku ubiegłego wieku. Z Amundsenem mieszkały tam dwie adoptowane eskimoskie dziewczynki, ale musiał je odesłać, bo pojawiły się nieuzasadnione podejrzenia o wykorzystywanie seksualne. Żył samotnie, a przecież bliskość z drugą osobą jest częścią człowieczeństwa.

Niemal wszyscy wielcy zdobywcy polarnego świata to samotnicy. Nansen dobudował w swoim domu w Oslo wieżę, w której urządził pracownię. Telefon działał tam tylko w jedną stronę, on dzwonił do innych, ale nikt, nawet domownicy, nie mógł telefonować do niego. To wiele mówiący szczegół. Myślę, że ceną za pobyt w polarnym świecie był brak życia osobistego, byłbym jednak daleki od oceniania takich zachowań. Oceniać jest bardzo łatwo, dużo trudniej zrozumieć.

Zdarzyło mi się kiedyś dyskutować o książce Koniec jest moim początkiem Tiziano Terzaniego, włoskiego dziennikarza i reportażysty. Moja rozmówczyni powiedziała, że zrozumiała po lekturze, o ile słabszym pisarzem był Ryszard Kapuściński, bo Terzani niczego nie przeinaczał. Lubię i nie lubię Kapuścińskiego. Niektóre jego książki wywarły na mnie wrażenie, gdy byłem jeszcze dzieckiem, ale odkąd zacząłem sporo podróżować, wszystko się zmieniło. Nie mogę powiedzieć, że nadal mnie fascynują. Zapamiętałem zdanie o tym, że gdy dotarł na północ, powietrze zamarzało mu w płucach. Rozumiem, że ta przesada to zabieg literacki, niemniej jednak… Może dlatego zamieszanie, jakie wywołał Artur Domosławski kontrowersyjną biografią Kapuścińskiego1, zupełnie mnie nie obeszło. Kiedy usłyszałem opinię tamtej kobiety, pomyślałem, że takie oceny są zbyt łatwe i niesprawiedliwe. Powstała książka o Kapuścińskim, ale nie mamy podobnej biografii Terzaniego. Znamy tylko jego własne książki. Są oczywiście wspaniałe, świetnie się je czyta, niemniej nikt nie podążył jego śladami, nie spotykał się z ludźmi, których opisywał. Może wówczas też dowiedzielibyśmy się, że coś przeinaczył. Ocenianie innych to droga donikąd. Kto wie, może gdyby przeprowadzić dochodzenie w sprawie Artura Domosławskiego, okazałoby się, że nie miał moralnego prawa, by pisać o Kapuścińskim. Życie człowieka jest niezwykle skomplikowane i poza ewidentnymi draństwami czy przestępstwami nie poddaje się ocenie.

Postrzeganie pewnych spraw zależy od wieku. Kiedy miałem dwadzieścia lat, wydawało mi się, że jeżeli ktoś nie założył rodziny, to znaczy, iż poświęcił się wyprawom, odkrywaniu świata czy „zbawianiu” ludzkości. Dzisiaj myślę, że brak rodziny oznacza niepełne życie. Nawet zdobycie wszystkich szczytów na świecie powinno mieć inny, głębszy cel. Pewnie można doświadczyć miłości i na takiej drodze, ale to chyba dużo mniej prawdopodobne niż wtedy, gdy po prostu zakładamy rodzinę. Przyznam się też, że na studiach wydawało mi się, iż alkohol jest czymś, co powoduje, że człowiek prawdziwie dotyka rzeczywistości i intensywniej ją przeżywa. Teraz widzę raczej zagrożenia z tym związane, te same zresztą co ze wszelkimi innymi używkami. Terzani w Wietnamie codziennie palił opium. Udało mu się nie uzależnić, ale stał się nałogowym hazardzistą. To daje do myślenia. Z drugiej strony życie polega też na tym, żeby mierzyć się z zagrożeniami i je pokonywać. Trudno wyobrazić sobie drogę, na której nie stawiamy ani jednego niewłaściwego kroku. Być może idealne życie po prostu nie istnieje.

Dzisiaj wiem już, że nie chciałbym być dokładnie taki jak ludzie, których kiedyś podziwiałem. Na początku drogi mogą być wzorem czy inspiracją, tak jak góry na horyzoncie inspirują do tego, by się wspinać. Ale kiedy się do nich zbliżamy, zaczynamy dostrzegać kolejne szczyty, które chcemy zdobyć.

Czy gdybym mógł stać się podobny do dowolnej osoby z historii świata, nawet najdoskonalszej i najwspanialszej, skorzystałbym z tej możliwości? Chyba nie. Jaki sens miałoby powtarzanie cudzych doświadczeń, nawet gdyby były najwspanialsze i najdoskonalsze, tego, co już zostało przeżyte, zrobione, napisane? Wiedza jest przydatna, ale to co najistotniejsze, trzeba zrobić samemu. Zapytajmy siebie, czy chcielibyśmy stać się kimś innym, niż jesteśmy. Czy gdyby umożliwiono nam wybór między własnym życiem, którego jeszcze przecież nie znamy i które być może nie będzie zbyt spektakularne, a życiem cudzym, takim na miarę Aleksandra Wielkiego, zdecydowalibyśmy się na zamianę? Ciekawe swoją drogą, co wybraliby wspomniani tu ludzie. Może oni woleliby inne życie?

Czy chcę być sobą? To pytanie, które warto zadać. Bycie sobą oznacza zaakceptowanie wolności, również jej mniej przyjemnych aspektów. Mimo wszystko wolność wydaje się jednak czymś o wiele cenniejszym niż nawet najwspanialsze, ale jednak cudze losy. Dzięki niej możemy urodzić się na nowo. Nie zdajemy sobie do końca sprawy z potęgi wolności. Oczywiście nie jest tak, że wszystko, co pomyślimy, da się spełnić, ale jeżeli mamy wizję, w każdej chwili możemy zacząć ją realizować. Ograniczenia może nie są iluzoryczne, z pewnością jednak można je pokonać. Gdy myślę o ludziach, którzy byli moimi wzorami w dzieciństwie, dostrzegam ich wspólną cechę – ustanawiali nową jakość. Nie kopiowali innych, lecz odkrywali nowe drogi, korzystając z daru wolności. Z tego powodu mogli stać się wzorami, byli niczym góry, które wyrastają ponad horyzont i które widać z daleka.

Które z tych zdań jest według ciebie prawdziwe?

A. Powtarzanie cudzego życia nie ma żadnego sensu.

B. Wystarczy wyznaczyć w swoim życiu nową jakość.

C. Być może idealne życie po prostu nie istnieje.

D. Nie zdajemy sobie do końca sprawy z potęgi wolności, która jest w każdym z nas i w każdej chwili może nas poprowadzić.

Książkowe wzory

Rozpalanie prymusa to nic trudnego, wystarczy przeczytać instrukcję obsługi. Czytając książki, można zrozumieć ogólny schemat wyprawy.

Polarnicy byli tylko częścią mojego dziecięcego świata. Wiele nauczyły mnie książki, których czytanie było jak przeżywanie przygody. Miałem wrażenie, że to moje własne losy. Gdy przeczyta się w ten sposób sto życiorysów, można się naprawdę rozwinąć. Jeżeli czytamy książki uważnie, żyjemy życiem innych ludzi, co poszerza nasze doświadczenie i pozwala zdobyć wiedzę.

Dzięki książkom zacząłem myśleć o biegunach i planować wyprawy. Nie chciałem powtarzać wyczynów, o których czytałem, marzyła mi się przygoda podobna do nich, ale jednak własna. Gdybym ograniczył się do myślenia o przyszłym zawodzie, życiu, które mnie czeka – do czego namawiali mnie inni – nigdzie bym nie wyruszył. To ważne kwestie, ale jeszcze ważniejsze jest to, co się ma w środku. Żeby jeździć samochodem, trzeba mieć paliwo, ale istotne jest także to, dokąd chcemy dotrzeć. Będziemy kręcić się w kółko czy wyznaczymy sobie jakiś cel? Jeżeli ograniczymy życie do dbania o paliwo, będziemy jedynie jeździć od jednej do drugiej stacji benzynowej. Czy tak to ma wyglądać?

Dzięki temu, że przeczytałem mnóstwo książek z bardzo różnych dziedzin, wcześnie poznałem mechanizmy sukcesów i porażek i schematy, które powielamy w swoim życiu. Przyswojenie dużej dawki wiedzy w młodym wieku, kiedy jeszcze mamy otwarty umysł, sprawia, że staramy się nie powtarzać cudzych błędów. Nie chodzi o konkretną wiedzę. Nie należy szukać tylko tego, co jest potrzebne w pracy lub przyda się, żeby zdobyć dobrą ocenę. W wiedzy zawsze najbardziej podobało mi się samo jej zdobywanie. Uważam, że nie ma zbędnych wiadomości. Jeżeli tylko możemy się czegoś dowiedzieć, warto to zrobić. Na moich studiach jedynym z całą pewnością bezużytecznym przedmiotem były zajęcia wojskowe. Ale i na nie poszedłem z nastawieniem, że się czegoś nauczę. Gdy jednak zacząłem zadawać pytania, natychmiast usłyszałem od oficera prowadzącego ćwiczenia, że już on mnie tego oduczy. Wtedy zrozumiałem, że niczego się tam nie dowiem… Dzisiaj wiedzą niepotrzebną wydaje mi się to, co można przeczytać w gazetach. Zaledwie promil informacji jest przydatny, kłopot polega jedynie na tym, że nigdy nie wiadomo, na której stronie się znajdują. To samo można powiedzieć o newsach we wszystkich mediach. Dużym problemem jest wybór narzędzia selekcji, które sprawi, żeby naszą uwagę przykuwały jedynie potrzebne informacje.

Kiedy pochłaniałem kolejne książki, nie robiłem tego z myślą, że kiedyś mi się to przyda. Nie byłem nastawiony na zdobywanie praktycznej wiedzy. Większości tytułów dzisiaj nie pamiętam, ale mój umysł przeszedł odpowiedni trening, a wiedza pozostała.

Taka wiedza to coś więcej niż tylko proste umiejętności, jak rozpalanie prymusa czy zwijanie namiotu. Książki uczyły mnie, jak zachować się w trudnych sytuacjach, takich, w których wydaje się, że niczego nie można już zrobić. Zawsze trzeba szukać wyjścia i mieć nadzieję. To powtarzało się w niemal każdym życiorysie: beznadziejna sytuacja, walka mimo wszystko, próba znalezienia rozwiązania, czasem cud i w końcu ratunek. Zapadło mi to w pamięć. Właśnie takiego rodzaju opowieści i reakcje osadzają się w naszej podświadomości. Rozpalanie prymusa to nic trudnego, wystarczy przeczytać instrukcję obsługi. Czytając książki, można zrozumieć, czym jest wyprawa, nauczyć się, że trzeba się przygotować na każdą sytuację i przestudiować wszystkie instrukcje rozpalania prymusa i zwijania namiotu.

Dzięki lekturom było mi łatwiej przyswajać wszystkie instrukcje i się do nich stosować. Kiedy stajemy przed nowym problemem, próbujemy znaleźć analogiczną sytuację. Może ją nam podsunąć równie dobrze książka z zakresu medycyny czy biografia podróżnika. W czasie wyprawy to, co dzieje się w naszej głowie, jest o wiele istotniejsze niż sprawność fizyczna czy praktyczne umiejętności. Sprawność fizyczną można wytrenować, jest czymś stałym, bo wydolność organizmu, kiedy już się ją nabędzie, tak łatwo się nie obniża. Wydolność psychiczna natomiast może się zmienić w każdej chwili. Załamanie przychodzi łatwo. Pomocne mogą okazać się nawet pojedyncze słowa zapamiętane z książek. Dla mnie takim hasłem stało się zawołanie Nansena – Fram, czyli naprzód. Konstrukcji psychicznej nie możemy zostawić przypadkowi, gdyż to ona tak naprawdę prowadzi nas do celu, a sprawność fizyczna tylko w tym pomaga. Konstrukcja psychiczna jest – można powiedzieć – niekierunkowa, niezwiązana z wyprawami polarnymi, biznesem czy z jakąkolwiek zawodową specjalizacją. To ogólna predyspozycja.

Żeby mieć dobre pomysły biznesowe, trzeba najpierw zdobyć ogólną wiedzę o świecie. Nie chodzi tylko o tajniki ekonomii, ale także o człowieka, o zakamarki ludzkiej duszy. Wydawałoby się, że ma to niewiele wspólnego z biznesem, ale pozwala odkryć niszę na rynku i wpaść na dobry pomysł. Pomaga skanować rzeczywistość, obserwować, co dzieje się w świecie biznesu, i odkrywać nowe rozwiązania. Sukces w biznesie często odnoszą ludzie, którzy wcale nie są z wykształcenia ekonomistami i nie studiowali finansów, ale mają ogólną wiedzę o człowieku i świecie.

Nie ma wiedzy niepotrzebnej. Zdarza ci się wykorzystywać, w tym co robisz, wiadomości zupełnie niezwiązane z tą dziedziną? Jeżeli nic nie przychodzi ci do głowy, może pora to zmienić?

Pomosty przed wyprawą

O urzeczywistnianiu marzeń decyduje umiejętność budowania scenariuszy.

Kiedy byłem dzieckiem, starałem się budować mosty między tym, co znane i nieznane, możliwe i niemożliwe. Gdy wysyłano mnie z kanką po mleko albo po obiad do stołówki, to idąc parę kilometrów, wyobrażałem sobie, że wyruszę w samotny rejs dookoła świata jak Leonid Teliga. To było ćwiczenie wyobraźni, które wiele mi dało. Miałem trzynaście lat i wiedziałem, że nie popłynę jutro, ale starałem się znaleźć możliwie najkrótszą drogę do tego rejsu. To nie było bezproduktywne marzycielstwo.

Ustaliłem, że za tydzień zacznę pływać żaglówką po jeziorze Drawsko, potem znajdę jakiś klub i zdobędę patent sternika jachtowego, a gdy będę miał piętnaście lat, popłynę w dłuższy rejs. Dopiero później wybiorę się do kapitana jacht klubu i powiem mu, że zamierzam być najmłodszym człowiekiem, który opłynie świat dookoła. Kapitan nie będzie chciał się zgodzić, ja jednak będę go przekonywał, że to rozsławi Polskę. Znajdzie się odpowiedni jacht i rozpoczniemy treningi. Wypłynę, kiedy skończę szesnaście lat.

Chodzenie ulicami Połczyna-Zdroju było dla mnie podróżą dookoła świata. Wydaje się, że to dwie oddzielne sfery. Chodzimy do szkoły, wyprowadzamy psa, uczymy się, sprzątamy, ale jeżeli naprawdę czegoś chcemy, możemy też w wyobraźni obmyślać odległe cele, szukać mostów i łączników z nimi.

Skoro cel jest odległy, bardzo ważne są nie tylko wyobrażenia, ale też ludzie, których spotykamy. To oni pokazują, że to, do czego dążymy, jest możliwe od osiągnięcia. Możemy się od nich sporo nauczyć, choć trzeba pamiętać, że niektórzy będą także wywierać negatywny wpływ na nasze życie. Mamy wiele możliwości, ale jeżeli zaczynamy słuchać innych zamiast wsłuchiwać się w siebie, często ich nie wykorzystujemy. Jako dzieci czy nastolatkowie spotykamy dorosłych, którzy – niezadowoleni z własnego życia – próbują dostosować nas do własnych wizji bądź przedstawiają nam czarne scenariusze.

Aby nie ulegać takim wpływom, musiałem zamknąć się w swoim świecie. Rzadko spotykałem ludzi, którzy mówili: „Tak, możesz opłynąć glob dookoła, dobrze, że o tym myślisz, planuj tę wyprawę”. Reakcja była na ogół zupełnie inna. Powtarzano mi, żebym nie myślał o takich banialukach, że szkoda na to czasu i powinienem raczej odrabiać lekcje, żeby mieć dobre stopnie na świadectwie i dostać się do szkoły, która da mi przyzwoity zawód. W pewnym momencie przestałem mówić o swoich marzeniach, zarówno rówieśnikom, jak i dorosłym. Uczyłem się za to, żeby nie tylko snuć marzenia, ale też robić to, co mnie przybliży do ich realizacji. Moją siłą było nie tylko niezależne myślenie, lecz także umiejętność budowania scenariuszy. Marząc o czymś, zastanawiałem się jednocześnie, jak to krok po kroku osiągnąć. A potem realizowałem plan.

Natknąłem się na przykład w czasopismach, które czytałem, na listy dzieci z innych krajów, najczęściej ze Związku Radzieckiego. Dzieciaki pisały, z jakiego są miasta, że zbierają znaczki, czytają książki i chcą zawrzeć nowe znajomości. Uznałem, że ja też mogę napisać taki list. Przeważnie ci, którzy się na to odważyli, dostawali dziesiątki odpowiedzi od rówieśników z Polski i tylko na niektóre odpowiadali. Mogłem napisać list do redakcji polskiego czasopisma, to było łatwe, ale przecież chciałem korespondować z dziećmi z innych krajów. Jak miałem to zrobić? Musiałem wysłać wiadomość do czasopisma wychodzącego w obcym państwie. Tyle że nie znałem żadnych zagranicznych tytułów, a wtedy nie było jeszcze Internetu i Google’a. Musiałem zadzwonić do ambasady, na przykład kolumbijskiej, zapytać o takie czasopisma i o to, w jakim miastach są wydawane, a może nawet od razu dostać adres. Aby zdobyć pieniądze na rozmowy telefoniczne, zbierałem makulaturę. Potem szedłem na pocztę, zamykałem się w kabinie do rozmów międzymiastowych i dzwoniłem do Ambasady Kolumbii w Polsce. „Dzień dobry, nazywam się Marek Kamiński, chciałbym dowiedzieć się, jakie jest najpopularniejsze czasopismo w Kolumbii” – mówiłem. Miałem wtedy może jedenaście lat, ale urzędnicy z ambasady podali mi ów tytuł. Pamiętam, że mówili łamaną polszczyzną albo szukali tłumacza. Tak budowałem swoje scenariusze.

Scenariusz to podstawa. Najpierw była wizja, pomysł korespondowania z osobami z innych krajów. Wierzyłem, że mogę go zrealizować, jeżeli tylko znajdę sposób i ułożę plan. Gdy rozłożyłem działanie na etapy, okazało się, że pisywanie dla obcokrajowców jest dostępne także dla małego chłopca w małym Połczynie-Zdroju. Jeżeli się tylko naprawdę chciało, nawet tam można było znaleźć nauczyciela języka obcego, który pomógłby przetłumaczyć list. Dobrze, że spotkałem odpowiednią osobę, bo mogłem trafić na kogoś, kto powiedziałby: „Nikt ci takiego listu nie opublikuje, nikt nie odpowie, daj sobie, chłopcze, spokój”.

Co jakiś czas spotykałem ludzi, którzy mnie zachęcali, żeby robić coś nieszablonowego, żeby podążać za marzeniami. W ten sposób poradziłem sobie z językiem angielskim i włoskim, ale do korespondowania z dziećmi z Ameryki Łacińskiej potrzebny był hiszpański. Nauczycieli języka hiszpańskiego w Połczynie-Zdroju nie było. Okazało się jednak, że jest ktoś, kto ma daleką rodzinę w Hiszpanii, i wyśle mój list z prośbą o przetłumaczenie. Udało mi się też dotrzeć do nauczyciela języka francuskiego z miejscowego liceum. Wybrałem się do niego – pamiętam, że mieszkał w bloku – i poprosiłem o pomoc. Chętnie się zgodził.

Ludzie często poprzestają na wyobrażeniach. O urzeczywistnianiu marzeń decyduje tymczasem umiejętność budowania scenariuszy, a także wiara, że to, co wydaje się niemożliwe do zrealizowania, jest jednak możliwe. Jeżeli możemy o czymś pomyśleć, możemy to także zrobić. Potrzebna jest jedynie determinacja. Gdybym teraz postanowił, że polecę na Księżyc, pewnie bym się tam znalazł, tyle że nie zamierzam się o to starać. To tak poważne przedsięwzięcie, że musiałbym poświęcić mu pewnie dwadzieścia najbliższych lat. A o tym, jak jest na Księżycu, mogę się dowiedzieć ze wspomnień ludzi, którzy już tam byli – Neila Armstronga czy Buzza Aldrina. Dlatego wolę szukać innych wyzwań. Wierzę, że gdybym teraz – a mam pięćdziesiąt pięć lat – zechciał się tam znaleźć albo opuścić się w batyskafie na dno Rowu Mariańskiego, to mógłbym to osiągnąć. Przy okazji wspomnę, że na dnie Rowu Mariańskiego było mniej ludzi niż na Księżycu. Dotarło tam tylko trzech śmiałków: Jacques Piccard i Don Walsh (1960) oraz James Cameron (2012), a na naszym satelicie było już kilkunastu astronautów.

Wiem, że te rzeczy są dla mnie osiągalne, ale wiem także, że nie chciałbym powtarzać cudzych doświadczeń – dzisiaj zresztą większą wartością jest dla mnie przebywanie z dziećmi niż opuszczenie się na dno Rowu Mariańskiego czy podróż na Księżyc. Choć może brzmi to tak, jakby zrobienie czegoś, czego nikt dotąd nie zrobił, było dla mnie wartością samą w sobie. Tak nie jest. Nie uważam, że powinniśmy przyjmować w życiu podobne założenie. Niemniej powtarzanie cudzych osiągnięć nie jest wielkim wyczynem, choć lepiej powtarzać dobre wzory niż robić coś złego po swojemu… Bycie pierwszym to jednak coś mniej istotnego od samego działania. A już bycie pierwszym w sytuacji, gdy mamy rodzinę albo gdy osiągamy to, krzywdząc innych, jest oczywistym złem.

Ułóż scenariusz dojścia z punktu A do punktu B.

Punkt A: Twoje marzenie.

Punkt B: Realizacja marzenia.

Odkryć swoją Północ

Jeżeli negatywne doświadczenia nas nie zatrzymują, w końcu natrafimy na swoją Północ.

Mamy cały wachlarz możliwości i wiele przykładów, które prowadzą nas w różnych kierunkach. Jak odnaleźć ten najwłaściwszy, trafić na swoją Północ i odkryć ją tak, jak ja to zrobiłem? Myślę, że kiedy natrafiamy w naszych poszukiwaniach na swój kierunek, osiągniemy harmonię, czyli coś, czego tak naprawdę szukamy, choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Możemy to nazwać również poczuciem spełnienia czy szczęściem. Doświadczamy tego uczucia tylko w pewnych momentach. Udało nam się czegoś dokonać, ominęło nas coś złego albo spotkało coś wyjątkowo dobrego – w takich chwilach jesteśmy szczęśliwi. Dostrzegamy to, gdy pozostajemy wystarczająco uważni i wsłuchujemy się w siebie. Dlatego ważne jest nie tylko obserwowanie świata, ale także zrozumienie, że stanowimy jego część i musimy poznać nas samych.

Warto poznać samego siebie także dlatego, że świat stale próbuje złapać nas na wędkę i pozbawić wolności. Życie konfrontuje nas z przykrymi zdarzeniami i zastawia kolejne pułapki. Uczą one odkrywania własnych możliwości, które najlepiej poznajemy, będąc w opresji i przezwyciężając trudy.

Bywałem w setkach hoteli na całym świecie. Są takie, w których kasyno widać już od wejścia. W tych miejscach nie istnieje dzień i noc, pomieszczenia są odizolowane od reszty budynku i prowadzi do nich specjalna śluza. Bardzo łatwo tam skręcić, a potem zapomnieć o świecie, który znajduje się na zewnątrz. I dać się złapać w pułapkę. Kiedyś menedżer hotelu zaprosił mnie do obejrzenia takiego miejscu. Wiele mnie to nauczyło.

Jeżeli złe doświadczenia nas nie zatrzymają, w końcu natrafimy na swoją Północ. Zwykle nie dzieje się to od razu. Sam odkrywałem świat małymi krokami. Najpierw było Maroko, które przez ślady hiszpańskiej przeszłości wydawało mi się podobne do poznanych wcześniej krajów Europy Zachodniej. Meksyk był już miejscem kompletnie obcym kulturowo. Zachłysnąłem się nim. To było jak przejście poza horyzont. Północ okazała się dopełnieniem wcześniejszych podróży i przekroczeniem wielu granic naraz. Nie było tam ludzi i wytworów cywilizacji, ale przestrzeń i natura bardzo silnie na mnie oddziaływały. Intuicja podpowiadała mi, że to coś najpełniej mojego.

Intuicja to wewnętrzny głos, któremu nie zawsze potrafimy zaufać. Nie znalazłem racjonalnych przesłanek, które pozwoliłyby powiedzieć: „To jest mój świat”. Pierwsze spotkanie z Północą odbyło się na Spitsbergenie. Niczego jeszcze wówczas nie dokonałem, nie miałem wielkich planów ani polarnego przygotowania – niczego, co wskazywałoby, że powinienem tam wrócić. A jednak czułem, że to jest moje, że ta przestrzeń jest mi bliska. Zaufałem wewnętrznemu głosowi, chociaż myślę, że gdyby nie to, iż pisałem wtedy pamiętniki, pewnie bym o tym doświadczeniu zapomniał. Na Spitsbergenie spędziłem sporo czasu, to niezwykłe miejsce, ale ruszyłbym dalej i nie byłoby w moim życiu Północy.

Dziennik to materialny ślad naszej uważności, wsłuchiwania się w siebie. Pozwala odkryć, co jest naprawdę nasze. Pisząc, wsłuchiwałem się w swój wewnętrzny głos. Na ogół ludzie nie ufają intuicji. Bardziej wierzą temu, co mówią inni. Niektórzy twierdzą jedynie, że głos wewnętrzny ich przed czymś ostrzegł. Na co dzień nie przywiązujemy do tego większej wagi. Gdyby nie różne zdarzenia z mojego życia, podobne do poznania Północy, też bym pewnie tak postępował. Odkrycie Północy było jednak możliwe dzięki temu, że posłuchałem intuicji. To ona podpowiedziała mi na Spitsbergenie, kiedy po raz pierwszy znalazłem się w okolicach koła podbiegunowego, że to nie jest kolejne podróżnicze doświadczenie, takie jak pobyt w Meksyku. To przestrzeń, w którą powinienem się zagłębić, pójść dalej. Tak odkryłem miejsce dla siebie. Przestałem nawet interesować się podróżami. Miałem wtedy szansę znów wybrać się do Meksyku, ale zrezygnowałem. Gdybym nie zaufał intuicji, zapomniał, że odkryłem swój kierunek, pewnie stałbym się turystą wędrującym od kraju do kraju, a nie tym, kim jestem – podróżnikiem, zdobywcą biegunów.

Miałem już wtedy firmę i choć nie pozwalała jeszcze na finansowanie dalekich podróży, mogłem zdecydować się choćby na rejs jachtem przez Atlantyk. W Niemczech, gdzie wtedy mieszkałem, istnieje bardzo rozwinięty system współpodróżowania. Jako członek załogi mogłem popłynąć nawet do Australii. A jednak wróciłem na Północ. To ważne, żebyśmy nie przegapili tych momentów w życiu, w których odkrywamy nasz własny kierunek. Na pewno w podjęciu decyzji pomógł mi przykład Nansena. Studiowałem też wtedy życiorys Ludwiga Wittgensteina, wybitnego filozofa, który w pewnym momencie porzucił wszystko i wyjechał do Norwegii, gdzie zbudował chatę i mieszkał zupełnie sam. Wydawało mi się to równie inspirujące jak jego książki. Norwegia kojarzyła mi się z Północą. Angielskie Norway to w końcu „droga na północ”. Łączyło się to pewnie również z czytanymi w dzieciństwie książkami, które głęboko utkwiły w mojej podświadomości.

Tak zwróciłem się w stronę Północy. Pobyt na Spitsbergenie stał się punktem zwrotnym w moim życiu. Spotkałem tam ludzi, którzy poprowadzili mnie dalej, przede wszystkim Wojtka Moskala. Razem zostaliśmy pierwszymi polskimi zdobywcami bieguna północnego.

Gdzie leży twoja Północ? Wpisz odpowiedź:

W tandemie

Najłatwiej przekazuje się wiedzę podczas wspólnego działania, przebywania w swoim towarzystwie.

Myślę, że kiedy jechałem na Spitsbergen, pomysł wyprawy na biegun już we mnie dojrzewał. W 1988 roku planowałem, żeby dotrzeć tam jachtem. Takie pomysły czekają jak woda pod pokrywką czajnika na zagotowanie. Sądzę zresztą, że pewnie każdy z nas ma głęboko ukryty ważny cel, który czeka, by pojawić się w naszej głowie. Dla mnie spotkanie Wojtka Moskala na Spitsbergenie okazało się katalizatorem i przyspieszyło reakcję odkrywania życiowego celu.

Wcześniej rzadko spotykałem ludzi, którzy reagowali na moje pomysły słowami: „Świetnie, zrób to” czy „Pomogę ci, możemy zrobić to razem”. Miałem dużo szczęścia, że trafiłem na Wojtka. Jeszcze w Polsce słyszałem, że to nasz najbardziej doświadczony polarnik, bez mała taka sama legenda polarnictwa jak Jerzy Kukuczka wspinaczki górskiej. Wojtek od lat konsekwentnie podążał swoją drogą, zdobywał doświadczenia. Ja wiedziałem o nim sporo, za to on o mnie absolutnie nic. Byłem dla niego studentem z Gdańska. Gdy się spotkaliśmy i zaczęliśmy opowiadać o sobie, szybko okazało się, że obaj chcemy dojść na biegun… Od razu snuliśmy niesamowite plany. Wojtek wydał mi się człowiekiem dobrze zorganizowanym. Wszystko, co mówił i robił, było przemyślane, działał według sprawdzonego schematu. A ja miałem jedynie pożyczone narty. Ja byłem zwykłym partyzantem, a Wojtek żołnierzem polarnym, może nawet pułkownikiem.

Potem dokonało się między nami coś, co można by nazwać transferem wiedzy. Zdobywanie wiedzy w nowej dziedzinie wcale nie jest łatwe. Co innego przeczytać książę, a co innego zdobyć praktyczne umiejętności. Wojtkowi porządkowanie informacji i opanowywanie umiejętności zabrało co najmniej piętnaście lat. To dziesiątki szczegółów, które należy poznać. Na półce w sklepie jest wiele różnych namiotów i trzeba wielu lat praktyki, aby wybrać ten najlepszy. Namiot, prymus, cały sprzęt polarny – wszystko dobrze sprawdzić samemu. Piętnaście lat to tak naprawdę wcale nie długi czas na zdobycie takiej wiedzy.

Spotkaliśmy się z Wojtkiem w 1990 roku, a w 1993 przeszliśmy razem Grenlandię. Przez dwa lata przygotowywaliśmy się do tej wyprawy i to wówczas – oraz podczas niej samej – dokonał się ów transfer. Wiedzę, którą on gromadził przez piętnaście lat, ja zaimplementowałem w trzydzieści dni. Na pewno nie całą, ale z pewnością co najmniej osiemdziesiąt procent. Wiele nauczyłem się w działaniu, już podczas wędrówki. W trakcie późniejszej wyprawy na biegun północny byliśmy już niemal partnerami, a na biegunie nasze doświadczenie właściwie się zrównało. Uzupełnialiśmy się: Wojtek dzielił się wiedzą, ja wiarą i determinacją.

Na pewno nie dotarłbym samotnie na biegun północny, nawet po doświadczeniach zdobytych na Grenlandii. Nie dokonałbym tego również, idąc z kimś innym niż Wojtek. Myślę, że działało to też w drugą stronę. Być może Wojtek doszedłby samotnie na biegun, ale na pewno byłoby mu bardzo trudno.

To na biegunie północnym stałem się polarnym żołnierzem i mogłem iść sam na biegun południowy. Bez wspólnej drogi przez Grenlandię i na biegun, bez transferu wiedzy nie byłoby to możliwe. Najłatwiej przekazuje się wiedzę podczas wspólnego działania, przebywania w swoim towarzystwie. Gdybym chciał być najlepszy z matematyki, wybrałbym się na odpowiednie seminarium, a żeby poznać zasady prowadzenia firmy, umówiłbym się z kimś doświadczonym i popracował z nim jakiś czas. Trzy miesiące pracy ze świetnym menedżerem, jako jego pomocnik czy asystent, wiele mi by dało.

Ludzie często boją się, że są słabsi, gorsi od innych, obawiają się konfrontacji, tego, że okażą się nikim, przykrych sytuacji. Zapewniam, że wyprawa z Wojtkiem nie była pasmem przyjemności. Zdarzały się trudne momenty. Najważniejsze, żeby się w takich chwilach nie zrażać. Nawet jeżeli coś nam nie wyjdzie, to nie będzie to jeszcze koniec świata. Często załamujemy się, kiedy słyszymy, że zrobiliśmy coś źle. Uznajemy tego, kto tak stwierdził, za wroga i zarzekamy się, że nie zwrócimy się już do niego z żadną sprawą. Tymczasem takie sytuacje wymagają wzajemnej szczerości.

Ja odkryłem swoją Północ, kierunek, w którym podążałem przez większą część życia, gdy miałem dwadzieścia kilka lat. W tym wieku łatwiej jest podążać za wewnętrznym głosem, niż gdy jest się starszym, ale uważam, że tak naprawdę jest to możliwe w każdym momencie. Miałem szczęście, że tak szybko znalazłem to, czego mi było trzeba. Ale nie ma większego znaczenia, czy stanie się to wcześniej czy później. Liczy się chęć zmian, wiara w świat i możliwości, które nam daje, a także w siebie. Nigdy nie jest za późno. Ale też nigdy za wcześnie, jak pokazuje przykład australijskiej szesnastolatki, która postanowiła samotnie opłynąć świat jachtem. Wydaje się, że czym później, tym trudniej podejmować takie decyzje, ale to pozory. Im jesteśmy starsi, tym bardziej przywiązujemy się do otoczenia i własnej sytuacji, ale zawsze można się od tego oderwać. Jeżeli nasze życie nas nie satysfakcjonuje, czujemy, że miejsce, w którym przebywamy, jest naszym miejscem, powinniśmy pomyśleć o innym scenariusz. Często nie umiemy określić, gdzie czulibyśmy się dobrze, a jedynie tyle, że tu, gdzie jesteśmy teraz, czujemy się źle. Nie wiemy, gdzie jest nasza Północ.

Nowe miejsca\e, zawód czy aktywność trzeba najpierw poznać, a potem wytyczyć swoją drogę drogi. To jest możliwe, jestem tego absolutnie pewien. Mogę podać przykłady wielu ludzi, którzy w późnym wieku całkowicie zmienili swoje życie.

Wypisz swoje pomysły, które czekają jak woda pod pokrywką czajnika na zagotowanie.

Początkowe trudności

Prowiant w trakcie wyprawy ma ogromną wartość, ale jeżeli zawrócimy, staje się towarem, który kupimy w każdym sklepie.

Jako dziecko sądziłem, że wyprawa polega na dotarciu do celu i najważniejsze jest właśnie to doświadczenie – zdobycie szczytu czy opłynięcie świata dookoła. Byłem przekonany, że cel jest treścią wyprawy, a droga jedynie koniecznością. W drodze oczywiście sporo się dzieje, ale to jedynie wartość dodana, najważniejsze jest pokonywanie trudności i realizacja planu. Rejs, który nie byłby opłynięciem całego świata, pozostałby zwykłym rejsem. Nie wyprawą, a tylko i wyłącznie jej próbą.