Wichry Diuny - Kevin J. Anderson, Brian Herbert - ebook

Wichry Diuny ebook

Kevin J. Anderson, Brian Herbert

0,0
69,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kontynuacja zdarzeń zaprezentowanych w Mesjaszu Diuny.

Metalowe oczy gholi były nieprzeniknione, ale jego twarz wyrażała wściekłość. Kiedy żołnierze popędzili do drugiej klatki schodowej, wypełniając rozkazy, Gurney został na dachu sam z Duncanem.

Ghola łypnął na niego i powiedział cicho:

— Pozwoliłeś jej uciec.

Halleck udawał, że z trudem łapie oddech. Pokręcił głową.

— Bogowie podziemi, wzięła mnie z zaskoczenia — rzekł.

Ghola przyjrzał mu się chłodno, włączył tarczę osobistą i przyjął postawę bojową.

— Zawsze ci ufałem, Gurneyu Halleck, ale chyba nie zaufam ci już nigdy więcej. To była lady Jessika. Pozwoliłeś jej uciec, a ja wiem dlaczego. — Płaska twarz Duncana Idaho była ściągnięta. Uniósł swój krótki miecz. — Masz mi dużo do wyjaśnienia.

Straciwszy ukochaną Chani, matkę swoich dzieci, Paul niespodziewanie porzuca Imperium i odchodzi na pustynię. Władzę przejmuje jego nastoletnia siostra Alia, Zły Duch. Pierwsze miesiące jej panowania to wyjątkowo burzliwy okres – okrucieństwa regentki dorównują najgorszym wydarzeniom Dżihadu Muad’Diba, panoszy się wszechwładny kwizarat, a Imperium rozrywają konflikty wewnętrzne. Chociaż wrogowie Atrydów ciągle knują spiski, Alia stopniowo zraża do siebie matkę i najwierniejszych towarzyszy Paula, do rangi wroga publicznego numer jeden urasta zaś Bronso z Ixa, jego dawny przyjaciel.

Ten sequel Paula z Diuny to istotny dodatek do chronologii Diuny i będzie miał wzięcie u miłośników twórczości Herberta. - „Library Journal”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 567

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Brian Herbert

Kevin J. Anderson

Wichry

Diuny

Prze­ło­żył Andrzej Jan­kow­ski

Dom Wydaw­ni­czy REBIS

Trudno być żoną pisa­rza; pod wie­loma wzglę­dami jest to wyzwa­nie więk­sze od samego pisa­nia. W podzięce za ich poświę­ce­nie, bez­wa­run­kową miłość i cier­pli­wość książkę tę, podob­nie jak inne, dedy­ku­jemy naszym nie­zwy­kłym żonom,

Janet Her­bert i Rebecce Moeście Ander­son

PODZIĘKOWANIA

Podczas gdy my zajęci jeste­śmy pisa­niem nowych powie­ści o nie­wia­ry­god­nym wszech­świe­cie Diuny, wiele innych osób przy­czy­nia się do powsta­nia tego, co widzi czy­tel­nik. Chcie­li­by­śmy podzię­ko­wać Tor Books, Simon & Schu­s­ter U.K., Word­Fire Inc., rodzi­nie Franka Her­berta, Tri­dent Media Group, New Amster­dam Enter­ta­in­ment i Misher Films za ich wkład i wspar­cie. Jak zawsze, jeste­śmy szcze­gól­nie wdzięczni Fran­kowi Her­ber­towi, który pozo­sta­wił naj­wspa­nial­szą lite­racką spu­ści­znę w science fic­tion, oraz Beverly Her­bert, która nie szczę­dziła swo­ich talen­tów i ener­gii, by zapew­nić temu cyklowi suk­ces.

Dla Fre­me­nów jest mesja­szem,

Dla poko­na­nych tyra­nem,

Dla Bene Ges­se­rit Kwi­satz Hade­rach,

Ale dla mnie jest i zawsze będzie synem, bez względu na to, jak nisko upad­nie.

— lady Jes­sika, księżna Kala­danu

Impe­ra­tor Paul Muad’Dib uszedł z życiem z poważ­nego zama­chu, ale wypa­lacz skał pozba­wił go wzroku. Cho­ciaż był nie­wi­domy, widział pęk­nię­cia w swoim Impe­rium, napię­cia poli­tyczne i od dawna ropie­jące rany, które zagra­żały jego rzą­dom. Wie­dział — czy to dzięki zdol­no­ści jasno­wi­dze­nia, czy też men­tac­kiej ana­li­zie — że są to pro­blemy nie do poko­na­nia.

Kiedy jego uko­chana Chani zmarła w połogu, zosta­wił parę swych bez­rad­nych nowo naro­dzo­nych dzieci, odwró­cił się ple­cami do ludz­ko­ści, powie­rzył Impe­rium szes­na­sto­let­niej sio­strze Alii i odszedł na pusty­nię. Tak oto porzu­cił wszystko, co stwo­rzył.

Nawet naj­wni­kliw­szy histo­ryk ni­gdy się nie dowie, co go do tego skło­niło.

— Bronso z Ixa, Ana­liza histo­rii. Muad’Dib

Cho­ciaż Muad’Dib odszedł, ni­gdy nie prze­sta­nie nas spraw­dzać. Kim jeste­śmy, byśmy mieli poda­wać w wąt­pli­wość jego decy­zje? Gdzie­kol­wiek jest, żywy czy mar­twy, stale czuwa nad swym ludem. Dla­tego musimy modlić się do niego o wska­zówki.

— księżna Iru­lana, Dzie­dzic­two Muad’Diba

WICHRY DIUNY

CZĘŚĆ I

10 207 EG

Po oba­le­niu Szad­dama IV rządy Paula Muad’Diba trwały czter­na­ście lat. Prze­niósł on sto­licę Impe­rium do Arra­kin, mia­sta na świę­tej pustyn­nej pla­ne­cie Diu­nie. Cho­ciaż jego dżi­had wresz­cie się zakoń­czył, na­dal wybu­chają kon­flikty.

Matka Paula, lady Jes­sika, miała dość cią­głych walk i poli­tycz­nych intryg, powró­ciła więc do ojczy­zny Atry­dów, na Kala­dan, by wła­dać pla­netą jako jej księżna.

Odkąd osia­dłam na Kala­da­nie i pro­wa­dzę spo­kojne życie, otrzy­muję nie­wiele donie­sień z pól dżi­hadu mojego syna — nie dla­tego, że wolę pozo­sta­wać w nie­wie­dzy, lecz dla­tego że rzadko to wie­ści, które chcia­ła­bym usły­szeć.

— lady Jes­sika, księżna Kala­danu

Na orbi­cie nad Kala­da­nem zawisł poza­roz­kła­dowy sta­tek, były linio­wiec Gil­dii zare­kwi­ro­wany na potrzeby dżi­hadu.

Do zam­ko­wego ogrodu wpadł chło­piec z wio­ski rybac­kiej szy­ko­wany na pazia. Wyglą­dał nie­zgrab­nie w swoim ofi­cjal­nym stroju.

— To jed­nostka woj­skowa, pani! — wyrzu­cił z sie­bie. — W pełni uzbro­jona!

Klę­cząc przy krze­wie róży, Jes­sika obci­nała do kuchni gałązki z won­nymi kwia­tami. W tym pry­wat­nym ogro­dzie miała kwiaty, zioła i krzewy w dosko­na­łym połą­cze­niu porządku z cha­osem, poży­teczne, miłe dla oka oraz powo­nie­nia okazy flory. Lubiła tutaj pra­co­wać i medy­to­wać w panu­ją­cych tuż po świ­cie spo­koju i ciszy, pie­lę­gnu­jąc swoje rośliny i wyry­wa­jąc upo­rczy­wie odra­sta­jące chwa­sty, które pró­bo­wały zbu­rzyć deli­katną rów­no­wagę.

Nie­po­ru­szona paniką chłopca, wcią­gnęła głę­boko aro­ma­tyczną woń olej­ków wydzie­la­nych pod wpły­wem jej dotyku przez zimo­zie­lone krzewy. Pod­nio­sła się i otrze­pała zie­mię z kolan.

— Przy­słali jakąś wia­do­mość? — zapy­tała.

— Tylko taką, że przy­będą tu wysłan­nicy kwi­za­ratu, pani. Żądają roz­mowy w pil­nej spra­wie.

— Żądają?

Chło­piec stru­chlał na widok wyrazu jej twa­rzy.

— Jestem pewien, że mieli na myśli prośbę, pani — odparł. — Prze­cież nie śmie­liby wystę­po­wać z żąda­niami wobec księż­nej Kala­danu… i matki Muad’Diba! Nie­mniej jed­nak musi to być naprawdę ważna wia­do­mość, skoro uza­sad­niała wysła­nie takiego statku.

Paź wił się jak wyrzu­cony na brzeg węgorz.

Jes­sika wygła­dziła ubra­nie.

— No cóż, jestem pewna, że ten wysłan­nik ma ją za ważną — powie­działa. — To praw­do­po­dob­nie jesz­cze jedna prośba, żebym pod­nio­sła limit zezwo­leń dla przy­by­wa­ją­cych tutaj piel­grzy­mów.

Kala­dan, od ponad dwu­dzie­stu poko­leń sie­dziba rodu Atry­dów, unik­nął spu­sto­szeń dżi­hadu głów­nie dzięki temu, że Jes­sika nie wpusz­czała na pla­netę zbyt wielu obco­świa­tow­ców. Samo­wy­star­czalny lud Kala­danu wolał, by pozo­sta­wiono go w spo­koju. Z rado­ścią przy­jąłby z powro­tem księ­cia Leto, ale wsku­tek zdrady na wyso­kich szcze­blach wła­dzy został on zamor­do­wany. Teraz Kala­dań­czycy mieli w zamian jego syna, Paula Muad’Diba, Impe­ra­tora całego zna­nego wszech­świata.

Jed­nak pomimo sta­rań Jes­siki Kala­dan nie mógł cał­ko­wi­cie uchro­nić się przed burzami sza­le­ją­cymi w galak­tyce. Cho­ciaż Paul od dawna poświę­cał ojczy­stej pla­ne­cie mało uwagi, tutaj otrzy­mał imię i został wycho­wany. Zawsze kła­dło się to cie­niem na jej miesz­kań­cach.

Po wielu latach dżi­hadu w umę­czo­nym Impe­rium zapa­no­wał kaleki pokój, który zaległ niczym chłodna zimowa mgła. Patrząc na mło­dego posłańca, Jes­sika zdała sobie sprawę, że musiał się on uro­dzić już po wstą­pie­niu Paula na tron. Nie znał niczego oprócz wiszą­cego nad pla­netą widma dżi­hadu i surow­szej strony natury jej syna…

Wyszła z ogrodu, krzyk­nąw­szy do chłopca:

— Wezwij Gur­neya Hal­lecka! Spo­tkamy się z dele­ga­cją w głów­nej sali zamku.

Jes­sika zdjęła strój ogrod­niczki i prze­brała się w uro­czy­stą suk­nię koloru mor­skiej zie­leni. Upięła popie­la­to­brą­zowe włosy i zało­żyła naszyj­nik ze zło­tym wisior­kiem przed­sta­wia­ją­cym her­bo­wego jastrzę­bia Atry­dów. Nie chciała się spie­szyć. Im wię­cej o tym myślała, tym bar­dziej zasta­na­wiała się, jaką wia­do­mość mógł przy­wieźć ten sta­tek. Być może nie jest to wcale jakaś błaha sprawa…

W głów­nej sali cze­kał na nią Gur­ney. Kiedy odszu­kał go paź, bie­gał z char­tami i jesz­cze miał zaczer­wie­nioną od wysiłku twarz.

— Według dyrek­cji portu kosmicz­nego ten wysłan­nik jest wyso­kiego szcze­bla człon­kiem kwi­za­ratu. Przy­bywa z Arra­kis z całą armią sług i strażą hono­rową — powie­dział. — Mówi, że ma wia­do­mość naj­wyż­szej wagi.

Jes­sika udała brak zain­te­re­so­wa­nia, cho­ciaż w rze­czy­wi­sto­ści było ina­czej.

— Zgod­nie z moimi obli­cze­niami jest to dzie­wiąta „pilna wia­do­mość” prze­ka­zana przez nich od zakoń­cze­nia przed dwoma laty dżi­hadu.

— Mimo to, pani, wydaje się, że tym razem jest ina­czej.

Gur­ney sta­rzał się ład­nie, cho­ciaż z powodu bli­zny po krwa­wi­nie na bro­dzie i udrę­czo­nych oczu nie był, i ni­gdy nie będzie, przy­stoj­nym męż­czy­zną. W mło­do­ści wiele wycier­piał pod butem Har­kon­ne­nów, ale lata dziel­nej służby spra­wiły, że stał się jed­nym z naj­więk­szych skar­bów Atry­dów.

Jes­sika usia­dła na fotelu, na któ­rym zasia­dał nie­gdyś jej uko­chany książę Leto. Kiedy służba zam­kowa uwi­jała się, przy­go­to­wu­jąc na przy­ję­cie wysłan­nika i jego świty, szef kuchni zapy­tał Jes­sikę, jakie napoje będą naj­bar­dziej odpo­wied­nie.

— Tylko woda — odparła chłod­nym tonem. — Podaj­cie im wodę.

— Nic wię­cej, pani? Czy to nie znie­waga dla tak waż­nej oso­bi­sto­ści?

Gur­ney zachi­cho­tał.

— Oni są z Diuny — wyja­śnił. — Uznają to za zaszczyt.

Otwo­rzyły się gwał­tow­nie dębowe drzwi holu. Wpadł przez nie wil­gotny wiatr i wma­sze­ro­wała z hała­sem straż hono­rowa. Pięt­na­stu męż­czyzn, byłych dżi­ha­dy­stów Paula, wnio­sło sztan­dary z czar­nymi lub bia­łymi akcen­tami. Człon­ko­wie tej nie­zdy­scy­pli­no­wa­nej świty mieli na sobie, niczym mun­dury, imi­ta­cje fil­tra­ków, cho­ciaż te pustynne stroje były zupeł­nie nie­po­trzebne w wil­gotnym kala­dań­skim kli­ma­cie. Cała grupa pokryta była lśnią­cymi kro­plami, gdyż na zewnątrz zaczęła padać mżawka. Goście naj­wy­raź­niej uwa­żali to za znak od Boga.

Pierw­sze sze­regi świty roz­stą­piły się, robiąc przej­ście żółto odzia­nemu kapła­nowi dżi­hadu. Ten odrzu­cił mokry kap­tur, uka­zu­jąc wygo­loną głowę. Jego oczy, cał­ko­wi­cie nie­bie­skie z powodu uza­leż­nie­nia od melanżu, lśniły naboż­nym sza­cun­kiem.

— Jestem Isbar i sta­wiam się przed matką Muad’Diba — powie­dział. Skło­nił się nisko i pogłę­biał ukłon, aż w końcu roz­płasz­czył się na pod­ło­dze.

— Wystar­czy tego — rze­kła Jes­sika. — Wszy­scy tutaj wie­dzą, kim jestem.

Nawet kiedy Isbar wstał, trzy­mał pochy­loną głowę i odwra­cał wzrok.

— Widząc obfi­tość wody na Kala­da­nie, jesz­cze peł­niej poj­mu­jemy, jakim poświę­ce­niem było dla Muad’Diba przy­by­cie na Diunę, by stać się zbawcą Fre­me­nów.

— Macie za sobą długą drogę — powie­działa Jes­sika tonem, który nie pozo­sta­wiał żad­nych wąt­pli­wo­ści, iż nie chce tra­cić czasu na cere­mo­nie. — Cóż pil­nego spro­wa­dza was tym razem?

Isbar spra­wiał wra­że­nie, że mocuje się z wia­do­mo­ścią, którą przy­wiózł, jakby była żywą istotą. Jes­sika wyczu­wała jego głę­boki strach. Człon­ko­wie straży hono­ro­wej mil­czeli jak posągi.

— Wykrztuś to wresz­cie, czło­wieku! — roz­ka­zał Gur­ney.

— Muad’Dib nie żyje, pani — wyrzu­cił z sie­bie kapłan. — Twój syn odszedł do Szej-huluda.

Jes­sika poczuła się tak, jakby ktoś zdzie­lił ją pałką w głowę.

— Och, nie — jęk­nął Gur­ney. — Nie… nie Paul!

— Wyrze­kł­szy się wła­dzy, święty Muad’Dib odszedł na pusty­nię i znik­nął wśród pia­sków — cią­gnął Isbar, chcąc jak naj­szyb­ciej pozbyć się słów, które w sobie dusił.

Jes­sika musiała przy­wo­łać wszyst­kie umie­jęt­no­ści, któ­rych nauczyły ją Bene Ges­se­rit, by zbu­do­wać wokół sie­bie gruby mur i dać sobie czas na prze­my­śle­nie tego, co usły­szała. Siłą woli powstrzy­mała się od pła­czu i krzyku, zacho­wała spo­kojny, cichy głos.

— Opo­wiedz mi o wszyst­kim, kapła­nie.

Słowa kwi­zara cięły niczym ziarna pia­sku mio­tane przez ostry wiatr.

— Wiesz o ostat­nim spi­sku uknu­tym przez zdraj­ców spo­śród jego fedaj­ki­nów — zaczął Isbar. — Mimo iż został ośle­piony przez wypa­lacz skał, bło­go­sła­wiony Muad’Dib patrzył na świat boskimi oczami, nie zaś sztucz­nymi, tle­ila­xań­skimi, które kupo­wał dla swo­ich pozba­wio­nych wzroku żoł­nie­rzy.

Ow­szem, Jes­sika wie­działa o tym. Jej syn, wsku­tek swo­ich nie­bez­piecz­nych decy­zji i ostrego sprze­ciwu wobec dżi­hadu, zawsze musiał się liczyć z próbą zama­chu.

— Ale prze­cież Paul uszedł z życiem. Stra­cił tylko wzrok — powie­działa. — Był jesz­cze jeden spi­sek?

— Prze­dłu­że­nie tego samego spi­sku, wiel­można pani. Byli w to zamie­szani ster­nik Gil­dii i matka wie­lebna Gaius Helena Mohiam. — Jakby po zasta­no­wie­niu dodał: — Z roz­kazu regentki Alii zostali stra­ceni razem z pane­gi­ry­stą Korbą, twórcą intrygi prze­ciw two­jemu synowi.

Została naraz zasy­pana zbyt wie­loma fak­tami. Mohiam zgła­dzona? Wia­do­mość ta wstrzą­snęła nią do głębi. Jej sto­sunki ze starą matką wie­lebną były burz­liwe, prze­pla­tały się w nich, niczym przy­pływy i odpływy, miłość i nie­na­wiść.

Alia… jest teraz regentką? Nie Iru­lana? Oczy­wi­ście to było wła­ściwe. Ale skoro Alia jest wład­czy­nią…

— A co z Chani, uko­chaną mojego syna? — zapy­tała. — A z księżną Iru­laną, jego żoną?

— Iru­lana została uwię­ziona w Arra­kin do czasu wyja­śnie­nia, w jakiej mie­rze brała udział w spi­sku. Regentka Alia nie pozwo­li­łaby, żeby stra­cono ją z pozo­sta­łymi, ale wia­domo, że była zwią­zana ze zdraj­cami. — Kapłan z tru­dem prze­łknął ślinę. — Co zaś do Chani… zmarła pod­czas porodu bliź­niąt.

— Bliź­niąt? — Jes­sika pode­rwała się na nogi. — Mam wnuki?

— Chłopca i dziew­czynkę. Dzieci Paula są zdrowe i…

Nagle z twa­rzy Jes­siki opa­dła maska spo­koju i uka­zała się groźna mina.

— Nie pomy­śle­li­ście o tym, żeby natych­miast mnie powia­do­mić? — Usil­nie sta­rała się upo­rząd­ko­wać myśli. — Powiedz mi nie­zwłocz­nie o wszyst­kim, co muszę wie­dzieć.

Kwi­zar zasta­na­wiał się, od czego zacząć.

— Wiesz o gholi, który był darem Tle­ila­xan i Gil­dii dla Muad’Diba? — zapy­tał w końcu. — Oka­zało się, że jest bro­nią, narzę­dziem zama­chu stwo­rzo­nym z ciała zabi­tego wier­nego sługi Atry­dów.

Jes­sika sły­szała o gholi wyho­do­wa­nym z mar­twych komó­rek Dun­cana Idaho, ale przy­pusz­czała, że jest to jakiś egzo­tyczny arty­sta, który potrafi do złu­dze­nia naśla­do­wać innych, albo kuglarz.

— Hayt miał wygląd i nawyki Dun­cana Idaho, ale nie miał jego wspo­mnień — kon­ty­nu­ował kapłan. — Cho­ciaż został zapro­gra­mo­wany, by zabić Muad’Diba, jego praw­dziwa oso­bo­wość ujaw­niła się i poko­nała alter ego, dzięki czemu stał się ponow­nie daw­nym Dun­ca­nem Idaho. Teraz pomaga regentce Alii.

Naj­pierw zdu­miała ją wia­do­mość o tym — Dun­can naprawdę znowu żyje i jest świa­dom? — ale potem wró­ciło naj­istot­niej­sze pyta­nie.

— Dość tych uni­ków, Isba­rze — powie­działa. — Muszę poznać wię­cej szcze­gó­łów tego, co się przy­da­rzyło mojemu synowi.

Kapłan miał cały czas zwie­szoną głowę, przez co jego głos był stłu­miony.

— Powia­dają, że dzięki zdol­no­ści jasno­wi­dze­nia Muad’Dib wie­dział, jakie spo­tkają go tra­ge­die, ale nie mógł nic zro­bić, by zapo­biec swemu, jak to nazy­wał, „strasz­li­wemu prze­zna­cze­niu”. Ta wie­dza go znisz­czyła. Nie­któ­rzy mówią, że na koniec był rze­czy­wi­ście ślepy, w ogóle nie widział przy­szło­ści i nie mógł już dłu­żej zno­sić tego żalu. — Kwi­zar prze­rwał, po czym prze­mó­wił z więk­szą wiarą: — Ale ja, jak wielu innych, wie­rzę, że Muad’Dib wie­dział, że nade­szła jego chwila, że usły­szał wezwa­nie Szej-huluda. Jego duch jest na­dal tam, na pia­skach, na zawsze złą­czony z pusty­nią.

Gur­ney zma­gał się ze smut­kiem i zło­ścią, to zaci­ska­jąc, to roz­luź­nia­jąc pię­ści.

— A wy tak po pro­stu pozwo­li­li­ście mu, żeby — ślepy — odszedł mię­dzy diuny? — zapy­tał w końcu.

— To wła­śnie zobo­wią­zani są zro­bić ślepi Fre­meni — odpo­wie­działa mu Jes­sika.

Isbar wypro­sto­wał się.

— Nikt niczego nie „pozwala” Muad’Dibowi, Gur­neyu Hal­lecku — odparł. — On zna wolę Boga. Nie nam rozu­mieć to, co wybiera.

Gur­ney nie zamie­rzał tak łatwo przejść nad tym do porządku.

— A prze­pro­wa­dzono poszu­ki­wa­nia? — zapy­tał. — Pró­bo­wa­li­ście go odszu­kać? Zna­le­ziono jego ciało?

— Nad pusty­nią latało wiele orni­top­te­rów, wielu poszu­ki­wa­czy badało pia­ski. Nie­stety Muad’Dib znik­nął. — Isbar skło­nił się ze czcią.

Kiedy Gur­ney obró­cił się do Jes­siki, jego oczy pałały.

— Bio­rąc pod uwagę jego umie­jęt­no­ści radze­nia sobie na pustyni, mógł prze­żyć, pani — powie­dział. — Mógł zna­leźć jakiś spo­sób.

— Nie, jeśli nie chciał żyć. — Potrzą­snęła głową, po czym spoj­rzała ostro na kapłana. — A co ze Stil­ga­rem? Jaką on ode­grał w tym rolę?

— Lojal­ność Stil­gara nie ulega wąt­pli­wo­ści. Cza­row­nica Bene Ges­se­rit, Korba i ten ster­nik zgi­nęli z jego ręki. Pozo­staje na Diu­nie jako łącz­nik z Fre­me­nami.

Jes­sika pró­bo­wała wyobra­zić sobie poru­sze­nie, jakie zapa­nuje w Impe­rium.

— A kiedy to wszystko się stało? — zapy­tała. — Kiedy po raz ostatni widziano Paula?

— Dwa­dzie­ścia sie­dem dni temu — odparł Isbar.

— Pra­wie przed mie­sią­cem! — ryk­nął zdu­miony Gur­ney. — Na nie­skoń­czone pie­kła, co tak długo was powstrzy­my­wało przed przy­by­ciem tutaj?

Isbar cof­nął się, prze­stra­szony wybu­chem zło­ści wiel­ko­luda, i wpadł na człon­ków swo­jej świty.

— Trzeba było poczy­nić przy­go­to­wa­nia i zebrać grupę odpo­wied­nio waż­nych osób. Dla przy­wie­zie­nia tej strasz­nej wia­do­mo­ści musie­li­śmy się posta­rać o sta­tek Gil­dii, który robiłby wystar­cza­jące wra­że­nie.

Jes­sika czuła się tak, jakby otrzy­my­wała cios za cio­sem. Dwa­dzie­ścia sie­dem dni… a ona nic nie wie­działa, niczego się nie domy­ślała. Jak mogła nie wyczuć straty syna?

— Jest jesz­cze jedna sprawa, pani, która spę­dza nam wszyst­kim sen z powiek — dodał Isbar. — Bronso z Ixa na­dal roz­prze­strze­nia kłam­stwa i here­zje. Schwy­tano go, jesz­cze za życia Muad’Diba, ale udało mu się uciec z celi śmierci. Teraz roz­zu­chwa­liła go wieść o śmierci twego syna. Jego bluź­nier­cze pisma kalają pamięć o Mesja­szu. Roz­po­wszech­nia roz­prawy i mani­fe­sty, pró­bu­jąc odrzeć Muad’Diba z wiel­ko­ści. Musimy go powstrzy­mać, pani. Jako matka świę­tego Impe­ra­tora…

— Mój syn nie żyje, Isba­rze — ucięła Jes­sika. — Bronso publi­kuje swoje roz­prawy od sied­miu lat i przez cały ten czas nie udało wam się go powstrzy­mać, a zatem jego zarzuty nie są niczym nowym. Nie mam czasu na roz­mowy o bła­host­kach. — Pod­nio­sła się gwał­tow­nie. — Posłu­cha­nie dobie­gło końca.

Ow­szem, prze­śla­dują mnie wspo­mnie­nia, ale nie wszyst­kie są złe. Pamię­tam wiele rado­snych chwil spę­dzo­nych z Pau­lem Atrydą — pod­kre­ślam: z Pau­lem, nie z Muad’Dibem. Kiedy teraz zasta­na­wiam się nad tam­tymi chwi­lami, czuję się jak ktoś, kto uczest­ni­czył w wielu wspa­nia­łych ucztach.

— Gur­ney Hal­leck, Wspo­mnie­nia i duchy prze­szło­ści, w: Pie­śni nie­do­koń­czone

Złapaw­szy wiatr zwie­rzyny, charty pędziły za nią, a z nimi biegł Gur­ney. Chłodne popo­łu­dniowe powie­trze paliło mu płuca, kiedy prze­dzie­rał się przez pod­szyt, pod­świa­do­mie sta­ra­jąc się uciec od dru­zgo­czą­cych wia­do­mo­ści.

Umię­śnione charty, o jasnych, zło­to­zie­lo­nych, sze­roko roz­sta­wio­nych śle­piach, miały wzrok bystry jak orły i zna­ko­mity węch. Chro­nione gru­bym ruda­wym i sza­rym futrem oraz gęstym pod­szerst­kiem, mknęły przez kałuże i przez pam­pa­sową trawę, uja­da­jąc tak, że obu­dzi­łyby umar­łego. Radość z polo­wa­nia prze­ja­wiała się w całym ich zacho­wa­niu.

Gur­ney kochał swoje psy. Przed laty miał sześć innych, ale zmu­szony był je uśpić, ponie­waż zara­ziły się wiru­sem zapa­le­nia krwi. Jes­sika poda­ro­wała mu jako szcze­niaki te, które miał obec­nie, ale posta­no­wił nie przy­wią­zy­wać się do nich zbyt­nio, by póź­niej nie cier­pieć z powodu straty.

Tam­ten dawny żal był niczym w porów­na­niu z tym, co czuł teraz. Paul, panicz, nie żył…

Potknął się. Sta­nął, by zła­pać oddech, zamknął na chwilę oczy, po czym ruszył dalej za zaga­nia­ją­cymi zwie­rzynę psami. Wła­ści­wie nie miał ochoty na łowy, ale musiał się wyrwać z zamku, zna­leźć daleko od Jes­siki, a zwłasz­cza od Isbara i jego słu­gu­sów z kwi­za­ratu. Nie chciał ryzy­ko­wać, że straci przy nich pano­wa­nie nad sobą.

Gur­ney Hal­leck przez więk­szość życia słu­żył rodowi Atry­dów. Jesz­cze przed naro­dzi­nami Paula pomógł im poko­nać Tle­ila­xan i odzy­skać Ixa dla rodu Ver­niu­sów, póź­niej zaś wal­czył u boku księ­cia Leto z wiceh­ra­bią Mori­ta­nim w woj­nie asa­sy­nów, sta­rał się chro­nić Atry­dów pod­czas zdrady Har­kon­ne­nów na Arra­kis i słu­żył Pau­lowi przez wszyst­kie lata dżi­hadu, dopóki nie prze­szedł w stan spo­czynku i nie osiadł na Kala­da­nie. Powi­nien był wie­dzieć, że kło­poty się nie skoń­czyły.

A teraz Paul odszedł. Panicz odszedł na pusty­nię… ślepy i samotny. Nie było tam Gur­neya, by mu pomóc. Żało­wał, że mimo anty­pa­tii do nie­ustan­nego zabi­ja­nia, nie został na Diu­nie. Postą­pił tak samo­lub­nie, porzu­ca­jąc dżi­had i swoje obo­wiązki! Paul Atryda, syn księ­cia Leto, potrze­bo­wał go w swych hero­icz­nych zma­ga­niach, a Gur­ney odwró­cił się od niego.

„Czy kie­dy­kol­wiek zdo­łam o tym zapo­mnieć albo pozbyć się poczu­cia wstydu?” — myślał.

Ska­cząc po mokrych kępach bagien­nej trawy, wypadł nagle na charty, szcze­ka­jące i war­czące na pokry­tego sza­rym futrem zająca mszar­nego, który wci­snął się pod wil­gotny nawis pia­skowca. Sie­dem psów sie­działo na zadach, cze­ka­jąc na Gur­neya. Wpa­try­wały się w prze­stra­szone i sku­lone zwie­rzę, znaj­du­jące się poza zasię­giem ich kłów, ale pozba­wione moż­li­wo­ści ucieczki.

Gur­ney wydo­był pisto­let myśliw­ski i strza­łem w głowę zabił bez­bo­le­śnie zająca. Się­gnął i wycią­gnął cie­płą, drga­jącą jesz­cze tuszę. Dosko­nale wytre­so­wane psy spo­koj­nie go obser­wo­wały, cho­ciaż ich śle­pia błysz­czały z fascy­na­cji. Gur­ney cisnął zwie­rzę na zie­mię i kiedy dał znak, psy rzu­ciły się na świeży łup, szar­piąc mięso, jakby od wielu dni nie jadły. Instynkt dra­pieżcy.

W prze­bły­sku pamięci Gur­ney ujrzał jedno ze spły­wa­ją­cych krwią pobo­jo­wisk dżi­hadu, ale otrzą­snął się, odsy­ła­jąc ten obraz w prze­szłość, gdzie było jego miej­sce.

Nie mógł jed­nak ode­pchnąć od sie­bie innych wspo­mnień, rze­czy zwią­za­nych z Pau­lem, któ­rych będzie mu bra­ko­wać, i poczuł, że zała­muje się jego dusza wojow­nika. Paul, który był tre­ścią tak dużej czę­ści jego życia, znik­nął w bez­kre­sie pustyni jak fre­meń­ski koman­dos wymy­ka­jący się Har­kon­ne­nom. Ale tym razem już stam­tąd nie wróci.

Kiedy patrzył, jak charty roz­szar­pują mięso, czuł się tak, jakby odry­wały frag­menty jego ciała, zosta­wia­jąc zie­jące rany.

Wie­czo­rem, kiedy zamek Kala­dan spo­wiły ciem­no­ści, służba się odda­liła, zosta­wia­jąc Jes­sikę, by samot­nie opła­ki­wała syna. Jes­sika nie mogła jed­nak zna­leźć sobie miej­sca w pustej sypialni. Cisza aż dzwo­niła jej w uszach.

Czuła się wytrą­cona z rów­no­wagi, zagu­biona. Dzięki szko­le­niu Bene Ges­se­rit od dawna, zwłasz­cza od śmierci Leto i powrotu z Arra­kis na Kala­dan, nie dawała upu­stu emo­cjom, więc ich nie­uży­wane zawory zardze­wiały i zaskle­piły się.

Ale prze­cież Paul był jej synem!

Wyszła z sypialni i cicho sunęła kory­ta­rzami zamku aż do drzwi pry­wat­nych apar­ta­men­tów Gur­neya. Zatrzy­mała się przed nimi, pra­gnąc z kimś poroz­ma­wiać. Mogli oboje uża­lić się nad wspólną stratą i zasta­no­wić się, co teraz robić, jak pomóc Alii utrzy­mać spój­ność i tak już nad­wy­rę­żo­nego Impe­rium do czasu, aż dzieci Paula osią­gną peł­no­let­ność. Jaką przy­szłość mogli stwo­rzyć bliź­nię­tom? Wichry Diuny — poli­tyka i burze pustynne — były w sta­nie odrzeć ciało czło­wieka do kości.

Nim zdą­żyła zapu­kać do cięż­kich drzwi, usły­szała ze zdzi­wie­niem dobie­ga­jące ze środka dziwne, nie­mal zwie­rzęce dźwięki. Zdała sobie ze wstrzą­sem sprawę z tego, że Gur­ney łka. Zna­la­zł­szy się w pry­wat­nych kom­na­tach, sto­icki tru­ba­dur i wojow­nik wyle­wał bez skrę­po­wa­nia swój żal.

Jesz­cze bar­dziej poru­szyła ją świa­do­mość, że jej smu­tek nie jest nawet w poło­wie tak głę­boki i nie­opa­no­wany, lecz jakoś odle­gły, jakby poza jej zasię­giem. Ow­szem, miała ści­śnięte gar­dło, ale była jak odrę­twiała. Nie wie­działa, jak dotrzeć do swych zablo­ko­wa­nych emo­cji. Przy­gnę­biała ją sama myśl o tym.

„Dla­czego nie potra­fię odczu­wać tego tak jak on?” — zada­wała sobie pyta­nie.

Chciała wejść do Gur­neya i pocie­szyć go, ale wie­działa, że to by go zawsty­dziło. Nie życzyłby sobie, żeby widziała jego obna­żone uczu­cia. Uznałby to za sła­bość. Wyco­fała się więc, zosta­wia­jąc go z jego żalem.

Chwie­jąc się, Jes­sika szu­kała w sobie tych samych emo­cji, ale natra­fiała tylko na twarde bariery, które ota­czały jej smu­tek i nie pozwa­lały mu się wydo­być na zewnątrz.

„Paul był moim synem!” — pomy­ślała, ale napo­mnie­nie to na nic się nie zdało.

Powró­ciw­szy w środku nocy do swej sypialni, prze­klęła w duchu zgro­ma­dze­nie Bene Ges­se­rit. Niech je pie­kło pochło­nie! Pozba­wiły ją mat­czy­nej zdol­no­ści odczu­wa­nia bólu po stra­cie dziecka.

Począ­tek pano­wa­nia czy regen­cji to okres, w któ­rym wszystko jest kru­che. Zmie­niają się soju­sze, a ludzie krążą jak sępy, wypa­tru­jąc sła­bych punk­tów nowego przy­wódcy. Pochlebcy mówią mu to, co chcą, żeby sły­szał, nie zaś to, co sły­szeć powi­nien. Począ­tek jest okre­sem, w któ­rym trzeba podej­mo­wać jasne i trudne decy­zje, to one bowiem nadają ton całemu pano­wa­niu.

— św. Alia od Noża

Poseł Szad­dama IV przy­był nie­spełna mie­siąc po znik­nię­ciu Paula na pustyni. Alia była zdu­miona tym, jak szybko zare­ago­wał prze­by­wa­jący na zesła­niu były impe­ra­tor z rodu Cor­ri­nów.

Ale wysłan­nik Szad­dama został wypra­wiony w wiel­kim pośpie­chu, więc znał sytu­ację tylko w zary­sach. Wie­dział, że uro­dziły się bliź­nięta, że Chani zmarła przy poro­dzie, że Paul pod­dał się śle­po­cie i prze­padł bez śladu na piasz­czy­stych pust­ko­wiach. Nie miał jed­nak poję­cia, ile śmia­łych decy­zji pod­jęła od tam­tej pory Alia. Nie wie­dział, że stra­cono ster­nika Gil­dii Edryka i matkę wie­lebną Mohiam oraz pane­gi­ry­stę Korbę. Poseł nie wie­dział też, że córka Szad­dama, Iru­lana, osa­dzona jest w celi śmierci, choć nie zapa­dła jesz­cze decy­zja co do jej losu.

Alia posta­no­wiła przy­jąć tego czło­wieka w pod­ziem­nym pomiesz­cze­niu o ścia­nach z gru­bego pla­zmuru. Salka ta, niczym izba tor­tur, zalana była jaskra­wo­żół­tym świa­tłem lumis­fer. Regentka popro­siła Dun­cana i Stil­gara, by zasie­dli po obu jej stro­nach. Wyko­nana z nie­bie­skiego obsy­dianu okła­dzina stołu spra­wiała, że lśniący blat wyglą­dał jak okno, przez które widać głę­biny odle­głego oce­anu.

— Nie ogło­si­li­śmy jesz­cze ofi­cjal­nych pla­nów pogrzebu Muad’Diba, a już przy­bywa ten słu­gus niczym sęp zwa­biony świe­żym mię­sem — wark­nął Stil­gar. — Nie przy­le­cieli jesz­cze nawet ofi­cjalni przed­sta­wi­ciele Land­sra­adu.

— To dopiero mie­siąc. — Alia popra­wiła kry­snóż, który nosiła w pochwie zawie­szo­nej na szyi. — A Land­sraad ni­gdy nie dzia­łał szybko.

— Nie wiem, dla­czego Muad’Dib w ogóle utrzy­mał to zgro­ma­dze­nie. Nie są nam potrzebne jego obrady ani memo­randa.

— To pozo­sta­łość po sta­rym rzą­dzie, Stil­ga­rze. Należy prze­strze­gać form. — Ona sama nie zde­cy­do­wała jesz­cze, jaką rolę, jeśli w ogóle jaką­kol­wiek, pozwoli pod­czas regen­cji odgry­wać szlach­cie z Land­sra­adu. Paul nie sta­rał się jej wyeli­mi­no­wać, ale też poświę­cał jej nie­wiele uwagi. — Pod­sta­wo­wym pyta­niem — bio­rąc pod uwagę czas podróży i fakt, że nie wysła­li­śmy na Salusę Secun­dusa żad­nego zawia­do­mie­nia — jest to, jak dowie­dzieli się o tym tak szybko i przy­słali emi­sa­riu­sza? Jakiś szpieg musiał stąd wyle­cieć już w pierw­szych dniach. Jak Szad­dam zdą­żył spo­rzą­dzić plan… jeśli to jest plan?

Zmarsz­czyw­szy w zamy­śle­niu brwi, Dun­can Idaho sie­dział na swym krze­śle sztywno, jakby zapo­mniał, jak można się odprę­żyć. Jego ciemne, krę­cone włosy i sze­roka twarz były dobrze znane Alii, która widziała go podwój­nie: jako daw­nego Dun­cana ze wspo­mnień, które uzy­skała od matki, nakła­da­ją­cego się na obraz ukształ­to­wany pod wpły­wem wła­snych prze­żyć zwią­za­nych z gholą imie­niem Hayt. Jego meta­lowe, sztuczne oczy — nuta, która kłó­ciła się z pozo­sta­łymi, ludz­kimi cechami — przy­po­mi­nały jej o nowej, podwój­nej toż­sa­mo­ści Dun­cana.

Tle­ila­xa­nie zro­bili z tego gholi men­tata i teraz Idaho wyko­rzy­stał moż­li­wo­ści swego mózgu do przed­sta­wie­nia pod­su­mo­wa­nia.

— Wnio­sek jest oczy­wi­sty: ktoś na dwo­rze wygna­nego Cor­rina — być może hra­bia Hasi­mir Fen­ring — był już gotowy do dzia­ła­nia przy zało­że­niu, że powie­dzie się pier­wotny zamach. Cho­ciaż spi­sek został uda­rem­niony, Paul Atryda i tak odszedł. Cor­ri­no­wie zare­ago­wali szybko, by wypeł­nić domnie­maną próż­nię powstałą po zrze­cze­niu się przez niego wła­dzy.

— Szad­dam będzie się sta­rał odzy­skać tron. Powin­ni­śmy byli go zabić, kiedy po bitwie pod Arra­kin wzię­li­śmy go do nie­woli — rzekł Stil­gar. — Musimy być gotowi na jego następne posu­nię­cie.

— Może dam posłowi głowę Iru­lany, żeby odwiózł ją jej ojcu. — Alia prych­nęła. — To prze­sła­nie nie zosta­łoby nie­wła­ści­wie ode­brane.

Wie­działa jed­nak, że mimo oczy­wi­stej, choć mar­gi­nal­nej roli, jaką Iru­lana ode­grała w przy­go­to­wa­niu spi­sku, Paul ni­gdy nie zaapro­bo­wałby jej egze­ku­cji.

— Taki czyn miałby poważne, dale­ko­siężne kon­se­kwen­cje — prze­strzegł ją Dun­can.

— Nie zga­dzasz się ze mną?

Idaho uniósł brwi, uka­zu­jąc wyraź­niej swoje nie­sa­mo­wite oczy.

— Tego nie powie­dzia­łem — odparł.

— Z zado­wo­le­niem zmiaż­dżył­bym tę wspa­niałą kró­lew­ską szyję — rzekł Stil­gar. — Iru­lana ni­gdy nie była naszą przy­ja­ciółką, cho­ciaż teraz twier­dzi, że naprawdę kochała Muad’Diba. Może mówi tak tylko po to, by oca­lić wodę swego ciała.

Alia potrzą­snęła głową.

— W tej spra­wie mówi prawdę, to się czuje. Iru­lana kochała mojego brata. Musimy sobie zadać inne pyta­nie: Czy zatrzy­mać ją jako instru­ment, któ­rego war­tość nie została jesz­cze spraw­dzona, czy też stra­cić ją w sym­bo­licz­nym geście, któ­rego nie będziemy mogli cof­nąć?

— Może powin­ni­śmy pocze­kać i prze­ko­nać się, co ma do powie­dze­nia ten poseł? — zasu­ge­ro­wał Dun­can.

Alia ski­nęła głową i jej impo­nu­jące ama­zonki popro­wa­dziły wiją­cymi się kory­ta­rzami twier­dzy posą­go­wego i zadu­fa­nego męż­czy­znę o nazwi­sku Rivato. Już sama dłu­gość drogi, którą musieli poko­nać, zmie­szała go i wytrą­ciła z rów­no­wagi. Zamknąw­szy go z Alią i jej dwoma towa­rzy­szami w jasno oświe­tlo­nej sali o gru­bych murach, straż­niczki sta­nęły za drzwiami na war­cie.

Odzy­skaw­szy z tru­dem pano­wa­nie nad sobą, salu­ski wysłan­nik zło­żył głę­boki ukłon.

— Impe­ra­tor Szad­dam pra­gnie prze­ka­zać wyrazy smutku z powodu śmierci Muad’Diba. Ow­szem, byli rywa­lami, ale Paul był też jego zię­ciem, mężem jego naj­star­szej córki. — Rivato rozej­rzał się wokół. — Mia­łem nadzieję, że księżna Iru­lana będzie mogła do nas dołą­czyć.

— Jest zajęta czym innym. — Alia przez chwilę zasta­na­wiała się, czy nie wtrą­cić tego czło­wieka do tej samej celi śmierci. — Po co tutaj przy­le­cia­łeś?

Po dru­giej stro­nie wyło­żo­nego nie­bie­skim obsy­dia­nem stołu celowo nie umiesz­czono pustego krze­sła, co zmu­szało Rivato do sta­nia naprze­ciwko trojga docie­kli­wych roz­mów­ców. Wyraź­nie go to krę­po­wało. Skło­nił się ponow­nie, by ukryć gry­mas nie­po­koju.

— Impe­ra­tor wysłał mnie, gdy tylko dotarła do niego ta wia­do­mość, ponie­waż całe Impe­rium stoi w obli­czu kry­zysu.

— Szad­dam nie jest Impe­ra­to­rem — zauwa­żył Dun­can. — Prze­stań go tak tytu­ło­wać.

— Prze­pra­szam. Służę na jego dwo­rze na Salu­sie Secun­du­sie, zda­rza mi się więc o tym zapo­mnieć. — Odzy­skaw­szy rezon, Rivato cią­gnął: — Pomimo tych smut­nych wyda­rzeń mamy ogromną szansę przy­wró­cić ład. Od… upadku Szad­dama IV Impe­rium było widow­nią strasz­nego zamętu i roz­lewu krwi. Dżi­had pro­wa­dził czło­wiek obda­rzony wielką cha­ry­zmą — nikt tego nie neguje — ale teraz, kiedy nie ma już Muad’Diba, możemy przy­wró­cić Impe­rium tak bar­dzo mu potrzebną sta­bil­ność.

— Pod moimi rzą­dami sytu­acja w Impe­rium sta­bi­li­zuje się — prze­rwała mu Alia. — Dżi­had Paula zakoń­czył się pra­wie dwa lata temu, a nasze armie są na­dal silne. Jest coraz mniej zbun­to­wa­nych świa­tów.

Poseł sta­rał się przy­wo­łać krze­piący uśmiech.

— Ale wciąż są miej­sca, które wyma­gają, by tak rzec, znacz­nie więk­szej dyplo­ma­cji dla zapro­wa­dze­nia spo­koju. Restau­ra­cja Cor­ri­nów, poprzez zapew­nie­nie cią­gło­ści wła­dzy, pomo­głaby zapa­no­wać nad wzbu­rzo­nymi nastro­jami.

Alia spoj­rzała na niego chłodno.

— Muad’Dib ma z Chani, swoją kon­ku­biną, dwoje dzieci i to one są następ­cami tronu Impe­rium — powie­działa. — Suk­ce­sja jest oczy­wi­sta, nie potrze­bu­jemy więc już Cor­ri­nów.

Rivato uniósł ręce w pojed­naw­czym geście.

— Paul Muad’Dib zda­wał sobie sprawę z potrzeby pod­trzy­ma­nia związ­ków z byłym rodem impe­rial­nym, skoro pojął za żonę Iru­lanę — rzekł. — Początki dłu­giego pano­wa­nia Cor­ri­nów się­gają Dżi­hadu Butle­row­skiego. Gdy­by­śmy umoc­nili te więzi, sko­rzy­sta­łaby na tym cała ludz­kość.

— Suge­ru­jesz, że rządy Muad’Diba nie przy­słu­żyły się ludz­ko­ści? — żach­nął się Stil­gar.

— Ależ skąd. Ocena w tej spra­wie należy do histo­ry­ków, a ja nie jestem histo­ry­kiem.

Dun­can poło­żył ręce na stole.

— A zatem kim jesteś? — zapy­tał.

— Przed­sta­wiam pro­po­zy­cje roz­wią­za­nia pro­ble­mów. Po kon­sul­ta­cjach z Pady­sza­chem… to zna­czy z Szad­da­mem… chcie­li­śmy zapro­po­no­wać kilka spo­so­bów prze­brnię­cia przez ten trudny okres przej­ściowy.

— Takich jak? — zachę­ciła go Alia.

— Połą­cze­nie linii rodo­wych zmniej­szy­łoby w znacz­nym stop­niu wrze­nie i pomo­gło wyle­czyć rany. Pod tym wzglę­dem jest wiele moż­li­wo­ści. Na przy­kład ty, pani, mogła­byś poślu­bić Szad­dama… oczy­wi­ście tylko nomi­nal­nie. Powszech­nie wia­domo, że tak wła­śnie postą­pił Muad’Dib, bio­rąc księż­niczkę Iru­lanę za żonę. Tak więc jest tutaj wyraźny pre­ce­dens.

— Żadna z żon Szad­dama nie pożyła długo — zje­żyła się Alia.

— To było dawno temu — rzekł Rivato. — A on od lat nie jest żonaty.

— Mimo to ta oferta jest dla regentki nie do przy­ję­cia.

Alia pomy­ślała, że w tonie Dun­cana brzmi lekka nuta zazdro­ści.

— Powiedz, jakie jesz­cze mał­żeń­stwa pro­po­nu­je­cie — ode­zwał się Stil­gar — żeby­śmy mogli zadrwić rów­nież z nich.

Nie­zra­żony, Rivato zaczął wyłusz­czać plany awa­ryjne.

— Szad­dam ma jesz­cze trzy córki — Wensi­cję, Cha­li­ceę i Josifę — a Muad’Dib syna. Może zarę­czy­li­by­śmy atrydz­kiego chłopca z któ­rąś z nich? Bio­rąc pod uwagę spo­wal­nia­jące sta­rze­nie się skutki przyj­mo­wa­nia melanżu, róż­nica wieku nie jest tak istotna. — Widząc chmurne miny słu­cha­czy, Rivato szybko pod­jął wywód. — I podob­nie, wnuka Impe­ra­tora, Farad’na, syna Wensi­cji, można by wyswa­tać córce Muad’Diba. Są w zbli­żo­nym wieku.

Alia pod­nio­sła się. Była szes­na­sto­let­nią dziew­czyną, a jej towa­rzy­sze doj­rza­łymi, ponu­rymi męż­czy­znami, ale było wyraź­nie widać, że to ona dzierży wła­dzę.

— Rivato, potrze­bu­jemy czasu, by się zasta­no­wić nad tym, co powie­dzia­łeś. — Gdyby pozwo­liła mu kon­ty­nu­ować, mogłaby w końcu kazać go stra­cić, czego praw­do­po­dob­nie potem by żało­wała. — Muszę się zająć wie­loma pil­nymi spra­wami, w tym pogrze­bem pań­stwo­wym mego brata.

— I fre­meń­skim pogrze­bem Chani — dodał cicho Stil­gar.

Alia obda­rzyła Rivato chłod­nym uśmie­chem.

— Wra­caj na Salusę i cze­kaj­cie na naszą odpo­wiedź — powie­działa. — Możesz odejść.

Zanie­po­ko­jony poseł wyco­fał się z szyb­kim ukło­nem i ama­zonki wypro­wa­dziły go z pomiesz­cze­nia. Led­wie zamknęły się za nim drzwi, Dun­can powie­dział:

— Jego pro­po­zy­cje nie są cał­ko­wi­cie pozba­wione sensu.

— Ach tak? Chciał­byś, żebym wyszła za tego sta­ru­cha Szad­dama? — Ghola zacho­wał obo­jętny wyraz twa­rzy i Alia pomy­ślała, że być może nic jed­nak do niej nie czuje. A może tylko tak dobrze to ukrywa? — Nie chcę wię­cej sły­szeć tych dyna­stycz­nych non­sen­sów. — Ener­gicz­nym gestem ucięła dys­ku­sję. — Dun­ca­nie, jest jesz­cze coś, co mógł­byś dla mnie zro­bić.

Następ­nego dnia Alia zaj­rzała przez ukrytą kamerę do celi śmierci. Księżna Iru­lana sie­działa na twar­dej ławie, nie patrząc na nic kon­kret­nego i nie wyka­zu­jąc żad­nych oznak znie­cier­pli­wie­nia. Jej zacho­wa­nie świad­czyło o tym, że odczuwa raczej smu­tek niż strach.

„Ona nie oba­wia się o życie” — pomy­ślała. Trudno było uwie­rzyć, że Iru­lana naprawdę opła­kuje Paula, ale Alia wie­działa, że tak jest w isto­cie.

Znu­żona tą grą, ode­szła od moni­tora i pole­ciła jed­nemu z odzia­nych w żółte szaty kwi­za­rów, by otwo­rzył drzwi celi. Kiedy weszła do środka, Iru­lana wstała.

— Przy­szłaś powia­do­mić mnie o egze­ku­cji? — zapy­tała. — W końcu mnie zabi­jesz?

— Jesz­cze nie zde­cy­do­wa­łam o twoim losie.

— Kapłani już zde­cy­do­wali, a tłusz­cza wyje i domaga się mojej krwi.

— Ale to ja jestem regentką i to ja podejmę decy­zję. — Alia uśmiech­nęła się tajem­ni­czo. — I nie jestem jesz­cze gotowa, by ci ją obwie­ścić.

Iru­lana usia­dła z głę­bo­kim wes­tchnie­niem.

— A zatem czego ode mnie chcesz? — spy­tała. — Po co tu przy­szłaś?

— Przy­był do mnie poseł z Salusy Secun­dusa — rze­kła ze słod­kim uśmie­chem Alia. — Za jego pośred­nic­twem twój ojciec zapro­po­no­wał ohydne wże­nie­nie się w ród Cor­ri­nów, co mia­łoby roz­wią­zać więk­szość pro­ble­mów Impe­rium.

— Sama się nad tym zasta­na­wia­łam, ale pomimo sza­cunku, jakim mnie darzy­łaś, kiedy byłaś młod­sza, nie słu­chasz już moich rad — powie­działa Iru­lana. — Jaką dałaś mu odpo­wiedź?

— Wysłan­nik wsiadł wczo­raj na mały prom, który miał go zabrać na linio­wiec na orbi­cie. Nie­stety z nie­wy­ja­śnio­nych przy­czyn doszło do awa­rii napędu i prom spadł z dużej wyso­ko­ści. Oba­wiam się, że nikt nie oca­lał. — Alia potrzą­snęła głową. — Nie­któ­rzy podej­rze­wają sabo­taż. Prze­pro­wa­dzimy śledz­two… jak tylko znaj­dziemy czas.

Iru­lana patrzyła na nią z prze­ra­że­niem.

— Czy to Dun­can Idaho uszko­dził sil­niki? — zapy­tała. — A może Stil­gar?

Alia sta­rała się zacho­wać nie­prze­jed­naną minę, ale zmię­kła, przy­po­mniaw­szy sobie czasy, kiedy księżna była jej dość bli­ska. To nie była czarna ani biała sytu­acja. Iru­lanę ota­czała sza­rość.

— Po odej­ściu mojego brata ze wszyst­kich stron cią­gną ku mnie spi­skowcy i uzur­pa­to­rzy. Muszę wyka­zać się siłą i har­tem ducha, bo ina­czej prze­pad­nie wszystko, o co wal­czył Muad’Dib.

— A co stra­cisz po dro­dze?

— Być może cie­bie, księżno. Wystar­czy­łoby, bym ski­nęła pal­cem.

— Ach tak? A kto wtedy wycho­wałby dzieci Paula? Kto oka­załby im miłość?

— Cał­kiem dobrze nadaje się do tego Hara.

Alia wyszła z celi śmierci, a kwi­za­rzy zamknęli za nią drzwi, zosta­wia­jąc księżną bez odpo­wie­dzi na jej pyta­nia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: The Winds of Dune

Copy­ri­ght © Her­bert Pro­per­ties LLC 2009

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Copy­ri­ght © 2011 for the illu­stra­tions by Woj­ciech Siud­mak

Gra­fiki: Woj­ciech Siud­mak

Redak­cja mery­to­ryczna: Sła­wo­mir Folk­man

Redak­cja: Bła­żej Kem­nitz

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Wichry Diuny, wyd. II popra­wione, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-956-1

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer