W poszukiwaniu zapomnienia - Annah Viki M. - ebook

W poszukiwaniu zapomnienia ebook

Annah Viki M

4,2

Opis

Kiedy mąż Ewy idzie do więzienia na dwa lata, ta popada w depresję. Szuka sposobów, by zagłuszyć ból duszy. W pewnym momencie poznaje Aleksandra - tajemniczego mężczyznę, który proponuje jej układ. Kobieta jest zbulwersowana, jednak przyjmuje wyzwanie...

Gdzie zaprowadzą Ewę i Aleksandra ich intensywne spotkania? Czy będą to jedynie erotyczne uniesienia czy może połączy ich coś więcej? Czy można kochać dwóch mężczyzn jednocześnie? Jaką tajemnicę skrywa Aleksander? I jaką drogę wybierze Ewa, gdy jej mąż w końcu opuści mury więzienia?

Na te i inne pytania odpowie Annah Viki M. w odważnej serii opowiadań o mrocznym pożądaniu i nieuświadomionych potrzebach, która spodoba się fanom i fankom „Pięćdziesięciu twarzy Greya". Dajcie się ponieść jak Ewa i oddajcie przyjemności doświadczania oraz niemyślenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 142

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (5 ocen)
2
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
justyna2210

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00

Popularność



Podobne


Annah Viki M.

W poszukiwaniu zapomnienia – seria erotyczna

Lust

W poszukiwaniu zapomnienia – seria erotyczna

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 2023 Annah Viki M. i LUST

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788727102139 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

W poszukiwaniu zapomnienia 1: Bezwstydna propozycja – opowiadanie erotyczne

Jabłko i grzech, tak musi być,

wojna i śmiech zaraz po niej,

zieleń i brąz, płomień i dym,

żebrak i król w koronie.

Słońce i grad, po nocy dzień,

światło i mrok ramię w ramię,

szampan i kac, po życiu sen

i nic się już nie odstanie.

Daj mi dłoń,

tak daleko port,

gdzie dziś dom,

gdzie ulica słońc.

Aleją gwiazd, aleją gwiazd biegniemy,

Bóg drogę zna,

pod niebem gwiazd, pod niebem gwiazd żyjemy,

a każdy sam .

Postanowiłam, że nie będę cierpieć z godnością, a spektakularnie jak jakaś Antygona, licząc na to, że mnie nie zamurują. A może tak właśnie byłoby lepiej. Sama starałam się zamurować swoje uczucia i najlepiej przestać czuć cokolwiek. Stawiałam mur, cegła po cegle, i chowałam je za nim, upychając nogą. One jednak znajdowały wyjście i zalewały mnie całą. Cierpienie nie było ładne. Ani cierpienie, ani bolesna tęsknota – a szczególnie za mężem, który poszedł siedzieć za przekręty finansowe. Zalałam się łzami. Bolało mnie wszystko, skóra z niedotyku stała się wrażliwa i zbyt czuła. Miałam wrażenie, że bolą mnie nawet kości. Na pewno bolała mnie dusza. Tęskniłam – i to uczucie nie pozwalało mi oddychać.

Bałam się wrócić do domu. Do domu, gdzie nie ma jego. Kręciłam się po osiedlu i przyglądałam ludziom. Dla mnie świat się zatrzymał, a oni żyli sobie normalnie. Kłócili się, śmiali, spieszyli gdzieś lub zwyczajnie spacerowali. Ja snułam się, w dłoni gniotąc białą chusteczkę.

– To tylko dwa lata. – Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Dzień przed jego wyjazdem.

– Dwa lata to, dwadzieścia cztery miesiące, czyli siedemset trzydzieści dni, siedemnaście tysięcy pięćset dwadzieścia godzin i milion pięćdziesiąt jeden tysięcy dwieście minut – wyrecytowałam, bo wcześniej to sobie sprawdziłam. Za długo. Dużo za długo. Już kilka dni bez niego sprawiało, że świrowałam i przestawałam wierzyć w tę jego miłość. „Lęk separacyjny” – tak powiedział psycholog. Wszyscy mamy jakieś traumy z dzieciństwa.

Mój mąż patrzył na mnie zasmucony. Facet, na którego czekałam całe życie. Przyciągnął mnie do siebie. Zapadłam się jeszcze bardziej w kanapę, na której siedzieliśmy, i w niego. Jego ramiona dawały schronienie. Co zrobię, gdy wyjedzie? Gdzie się schronię? Gładził mnie delikatnie po włosach i kołysał jak dziecko. Dryfowaliśmy po oceanie niewypowiedzianego smutku. W końcu wziął moją twarz w swoje wielkie dłonie i nie mówiąc nic, zaczął całować – najpierw oczy, nos, aż w końcu wbił się zachłannie w usta, a jego dłonie powędrowały na moje piersi. Ścisnął je delikatnie.

– Moja ty – wychrypiał, gdy się oderwał ode mnie. – Zawsze już będziesz tylko moja.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, nawet mi przez myśl nie przeszło, że to się zmieni. Że nie będę należeć tylko do niego.

***

Czułam się jak w więzieniu. Tym więzieniem był czas bez niego. I jak w więzieniu skreślałam kolejne dni na kalendarzu. Trzy miesiące. Dopiero. Stałam się drażliwa i co chwila wybuchałam płaczem. Gdyby nie fakt, że musiałam wstawać do pracy, najchętniej nie wstawałabym z łóżka. Chciałam przespać ten cholerny czas. Ale musiałam wstawać i musiałam pracować, by pospłacać jego długi. Na tym polega małżeństwo. Na dobre i na złe. Do tej pory to on nas utrzymywał. Moja skromna pensja szła na moje przyjemności. Cały dom utrzymywał on. Teraz sprzedałam dom i przeniosłam się do niewielkiego mieszkania na obrzeżach miasta. Wystarczyło na część zobowiązań. Gdy rozmawialiśmy, próbowałam się uśmiechać, by myślał, że jest okej. Ale nie było. Było bardzo nie okej. Dopadła mnie tęsknota i rozgościła się jak u siebie. Nie umiałam z nią żyć. Nie chciałam. On był moim światłem, a teraz zapanowała ciemność. Obijałam się w tej ciemności o meble i ściany, krążąc po mieszkaniu jak lew po klatce i szukając celu. Straciłam punkt odniesienia. Straciłam równowagę, a świat stracił kolory. Powietrze było zbyt gęste, bym mogła swobodnie oddychać. Dusiłam się. Bez niego się dusiłam.

Zdrapałam już prawie cały czerwony lakier z obgryzionych paznokci. Przyglądałam się im przez chwilę, czując się jak taki paznokieć. Sponiewierany, zaniedbany. Wstałam z krzesła i pobiegłam do sypialni. Stanęłam na zielonej, miękkiej wykładzinie przed dużym lustrem w posrebrzanej, prostej ramie. Kupił mi je na walentynki i ustawił blisko okna. Teraz zajmowało zbyt dużą przestrzeń małego pokoju, ale nie potrafiłam się go pozbyć.

– Żebyś mogła codziennie po przebudzeniu przypominać sobie, jaka jesteś piękna – szepnął mi wtedy do ucha i zaczął rozpinać zamek mojej kwiecistej, długiej spódnicy. Poddałam się jego palcom, zdejmującym ją ze mnie. Później równie sprawnie pozbył się białej bluzki, którą tego dnia miałam na sobie. Zostałam w biustonoszu. Majtek nie miałam na sobie. Mój mąż wiele razy próbował namówić mnie, bym i z biustonosza zrezygnowała, ale mój ciężki biust kołysał się przy każdym kroku, co napawało mnie wstydem przed spojrzeniami obcych.

– Jesteś moją kumulacją – mawiał i brał moje piersi w dłonie, patrząc z zachwytem. Tak jak on uwielbiał mój biust, tak ja wielbiłam jego uwielbienie.

***

Przewracałam się z boku na bok. Duszno. Wstałam i otworzyłam balkon. Nie pomogło. Lepkie powietrze przykleiło się do jeszcze bardziej nagrzanej skóry. Boso, po ciepłych, białych kaflach, poszłam do kuchni i wyjęłam z czerwonej lodówki butelkę z wodą. Ulga, choć na chwilę. Spojrzałam na telefon, który porzuciłam wieczorem na stole. Zielona dioda pulsowała. Potarłam bolące skronie i sięgnęłam po komórkę.

„Postaraj się jutro bardziej”. SMS. Godzina wysłania dwudziesta trzecia czterdzieści osiem.

Starałam się. Wierz mi, że się starałam. Odpowiadałam nadawcy w myślach. Starałam się wypocić ten ból i żal i tęsknotę. Kurwa, jak ja się starałam. Miał rację. Widocznie za mało, skoro nadal nie mogłam spać, obijając się po białej przestrzeni mieszkania. Mimo wszystko lubiłam je. Ten spokój, pomimo pozornie zimnych wnętrz. I kolorowe akcenty. Czerwoną lodówkę. Żółtą świeczkę. Fioletowe krzesło w gabinecie, zieloną wykładzinę w sypialni. Coś, co zatrzymywało wzrok i przerywało bezkres bieli ciągnącej się przez ściany i podłogi. Gdzieś na kanapie leżał gruby, ciężki koc z patchworku. Gdzieniegdzie, poopierane o ściany, stały obrazy zakupione w momentach zachwytu i wzruszenia. Miały tam dla siebie niewielką przestrzeń. Czasem tylko wyciągałam je, by popatrzeć. Udawało mi się zwlec z szarej kanapy, by dotrzeć na crossfit. By dać sobie wycisk. By bolało coś innego niż dusza. I to właśnie Kamil, instruktor, wysłał mi w nocy ten SMS. Nie odpowiedziałam, ale wchodząc następnego dnia na zajęcia, szepnęłam mu, by mnie nie oszczędzał. Posłuchał. Pot lał się ze mnie, a ja ćwiczyłam, słuchając komend Kamila.

Zaczęło do mnie wracać, że w trakcie naszego krótkiego małżeństwa często go nie było. Zawalony milionem spraw odkładał mnie na później. A we mnie rosła tęsknota i ból, które on ścierał opuszkami palców. Językiem malował bliskość. Pojawiał się zawsze, gdy byłam na skraju wybuchu, a mur obojętności, który także stawiałam, by nie czuć, rósł. I właśnie w takich momentach wracał, zadowolony z życia. Znów się udało, znów zawojował świat. Penelopa czekała. Jak rozebrać się z tego smutku i żalu? Jak oddać się w pełni palcom sunącym po skórze? Tak jakby bez gry wstępnej wdzierał się we mnie. Już lekko zasuszone serce potrzebowało wilgoci. Lecz bywał w tych momentach najczulszy i najdelikatniejszy.

– Jesteś moim axis mundi – szeptał. I zaczynałam mu wierzyć. Wtedy był najpiękniejszym snem. Odbiciem wszystkich pragnień. Na chwilę był cały mój. Podróżowaliśmy przez krainy rozkoszy. W końcu się otwierałam przed nim i głupia wierzyłam, że tak zostaniemy. Że świat nas nie dopadnie. Zawsze wyrywał nas dzwonek telefonu i kolejne zlecenie, kolejne zobowiązania.

Życie.

Będzie kiedyś.

Gdy tylko to zrobię.

Stanie się.

Teraz nie było go wcale. Ale były te wszystkie „gdy wrócę”.

Świat zacznie istnieć, gdy wróci.

Na co dzień ratował mnie swoim oddechem, bliskością po chwilach niebliskości. Dlatego żyłam, dlatego oddychałam, dlatego wierzyłam i zapominałam o momentach, w których go nie było. Te z nim były tak intensywne, że pozwalały przetrwać. Teraz nie wierzyłam już w nic. Nie było ratunku. Nie łapał mnie za włosy i pieprząc od tyłu, nie szeptał do mojego ucha: „jesteś moja”. Nie było jego oczu, które pozwalały mi w to wierzyć – zapatrzonych, roziskrzonych. Dłoni wielbiących moje ciężkie piersi. Miałam kilka słów w listach i widzenia zbyt krótkie, by trwać. Chciałam krzyczeć.

Tęsknota, miłość, wiara w to, że wszystko będzie dobrze, przeplatały się ze złością. Chodziłam wkurwiona. I chyba nawet wolałam tę złość niż smutek i żal. Złość dawała mi siłę, by żyć. Tęsknota kładła mnie do łóżka i odbierała wszelką siłę. To w złości chodziłam na crossfit i na siłownię. Napędzała mnie do działania. I to w złości spotkałam Aleksandra.

***

– Mam lepsze rozwiązanie na ból duszy niż dokładanie sobie na siłowni. – Stał oparty o szafkę w koedukacyjnej szatni. Niespecjalnie wysoki, raczej mojego wzrostu, czyli jakieś sto siedemdziesiąt cztery centymetry, bez szału. Lubiłam wysokich mężczyzn, prawdopodobnie z racji tego, że jak na kobietę nie byłam niska. Bezpieczniej czułam się w ramionach górującego nade mną mężczyzny. Upatrywałam w tym jego siły. Siła Aleksandra była zupełnie gdzieś indziej, jednak wtedy tego nie wiedziałam. Obrzuciłam go zirytowanym spojrzeniem.

– Możesz sobie patrzeć na mnie najbardziej nienawistnym wzrokiem, jaki uda ci się wykrzesać na tej pięknej buźce, ale nie zrobi to na mnie wrażenia. – Kącik jego ust zadrgał wesoło.

– Myślałam, że już zrobiłam na tobie wrażenie, skoro postanowiłeś się odezwać – syknęłam.

– Wrażenie to robi na mnie twoja determinacja. – Oderwał się od szafek i ruszył w moim kierunku, jednak zatrzymał się w pół drogi. – Widziałem, jak ćwiczysz, to nie jest walka o sylwetkę. – Obrzucił mnie bezczelnym spojrzeniem. Zlustrował od stóp do głów. Byłam spocona, z włosami lepiącymi się do twarzy, która zapewne była czerwona, w opiętym stroju sportowym uwydatniającym moje pokaźne piersi i sporych rozmiarów tyłek. Mój mąż mawiał, że figurę to ja mam majestatyczną. Na jego wspomnienie znów dopadł mnie strach i oplótł swoimi skrzydłami. Odwróciłam się do mojej szafki, nie chcąc kontynuować dyskusji.

– Więc nie walczysz o sylwetkę. – On jednak nie skończył.

– Daj mi spokój – powiedziałam powoli, zmęczona swoim życiem. Naprawdę pragnęłam, tylko by odszedł. Chciałam się wykąpać, przebrać i wrócić do domu. Tam zwinąć się w kłębek i zasnąć.

– No właśnie, dlatego się do ciebie odzywam, chcę dać ci ten spokój – odparł prawie szeptem, lecz z mocą, która dotarła do mojego mózgu i wwierciła się w niego. Odwróciłam się znów w jego kierunku, wściekła, że zajmuje mi czas.

– O co ci chodzi? – tym razem podniosłam głos.

– Mówię przecież. – On pozostawał spokojny. W szarych oczach widziałam spokój, o którym ja mogłam tylko pomarzyć. – Chcę dać ci spokój, o który tak tu walczysz. Z determinacją chcesz zamienić ból duszy na ból ciała.

– Skąd… – Zachłysnęłam się.

– Skąd wiem? To proste – widzę, jak ćwiczysz. Już mówiłem, tak się nie ćwiczy dla sylwetki, tak się ćwiczy dla innych efektów.

– Nawet gdyby, to nie twój interes – żachnęłam się i z żelem oraz ręcznikiem ruszyłam szybkim krokiem pod prysznic.

– Nie mój, ale może być i mogę sprawić, że nie będzie tak bolało. – Doleciały do mnie jego słowa. Nie odpowiedziałam.

***

Gdy wyszłam już go nie było. Rozejrzałam się po szatni, ale nie napotkałam niskiego blondyna z wydatnymi kośćmi policzkowymi. Przebrałam się szybko i ruszyłam do domu. Wieczorem jednak moje myśli wróciły do tego bezczelnego typa. Zastanawiałam się, o czym mówił i skąd naprawdę wiedział, że jestem na granicy. Bólu, rozpaczy i wściekłości? Tak, byłam wściekła. Byłam wściekła na Pawła, że robiąc te wszystkie przekręty finansowe, zupełnie nie myślał o mnie. O czym on sobie myślał? Jak mógł mi to zrobić? Zaczęłam krzyczeć i bić pięściami w kanapę. Łzy popłynęły po policzkach. I wtedy zadzwonił telefon. Nieznany numer. Odebrałam, ciekawa kto dzwoni.

– Z tej strony Aleksander – przywitał mnie głęboki, męski głos.

– Nie znam żadnego Aleksandra.

– Już znasz – odparł mężczyzna.

– Co to za głupie żarty? – pisnęłam zirytowana.

– Poznałaś mnie dziś na siłowni. Spokojnie, nie ma po co się irytować – powiedział, a ja przypomniałam sobie szare, świdrujące mnie oczy.

– Skąd masz mój numer telefonu? – Przestraszyłam się.

– Nie martw się, zapytałem w recepcji i udzielili mi odpowiedzi.

– Ach tak. – Trzęsłam się ze złości. – W takim razie jutro złożę skargę u ich szefa. Cóż za bezczelność.

– Mam pomysł. – Zaśmiał się. – Złożysz jutro tę skargę, a dziś się ze mną spotkasz i posłuchasz mojej propozycji. I albo się na nią zgodzisz, albo nie, ale daj mi szansę.

– O co ci właściwie chodzi? Czy ty mnie szpiegujesz? – Nie mogłam uwierzyć w to, co się działo.

– Nie szpieguję, po prostu chcę przynieść ci ulgę.

– Ulży mi, jak się w końcu rozłączysz.

– Oczywiście, czekam na ciebie o godzinie dwudziestej pierwszej w Poema Cafe. – I się rozłączył. Po prostu.

– Aaaaaa! – krzyknęłam i tupnęłam nogą. – Co za buc, co za palant, co za cham! – recytowałam, trzęsąc się z wściekłości. Byłam oburzona i nie zamierzałam nigdzie iść. Wkurzało mnie, że jakiś wypierdek pozwala sobie na takie traktowanie mnie. Normalnie opowiedziałabym o tym Pawłowi, ale Pawła nie było. Byłam sama i sama musiałam sobie radzić z sytuacją. Usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor. O dwudziestej pierwszej zadzwonił ten sam numer. Nie odebrałam. Zadzwonił jeszcze raz. W końcu wysłał mi SMS: „Czekam w Poema Cafe, pod Twoim domem stoi taksówka, która Cię do mnie przywiezie. Załóż coś ładnego. Tym razem wybaczę Ci spóźnienie. Każde kolejne będzie karane”. Aż mną zatrzęsło. Co za burak. I skąd on wiedział, gdzie mieszkam? Postanowiłam rozwiązać tę sprawę raz a dobrze. Wstałam z kanapy i ruszyłam do szafy w sypialni.

***

Do Poema Cafe wpadłam jak chmura gradowa. Rozejrzałam się po sali, ale nigdzie go nie zobaczyłam, co rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej. Wtedy podeszła kelnerka, czarnowłosa, na oko dwudziestolatka, i uśmiechnęła się promiennie.

– Pan Aleksander czeka na panią, zaprowadzę. – Wskazała ręką lożę w głębi sali i ruszyła w tamtym kierunku. Poszłam za nią. A więc Aleksander, tak miał na imię ten irytujący mężczyzna.

Przyznaję, że szara koszula, którą włożył, idealnie korespondowała z jego oczami. Do tego granatowe dżinsy i szare półbuty. Przyznaję, że mi się spodobał, ale odtrąciłam szybko tę myśl. Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem i uśmiechnął się z przekąsem.

– W dżinsach też jest ci ładnie, prawie tak, jak w stroju sportowym. – Wskazał ręką miejsce naprzeciw siebie przy okrągłym stoliku. Usiadłam, prychając. Specjalnie założyłam dżinsy i bluzę z kapturem oraz trampki, żeby sobie nie myślał, że będę zakładać kiecki na jego zawołanie.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się niewinnie.

– Ależ to nie moja zasługa, że dobrze wyglądasz we wszystkim. Dlatego następnym razem chętnie zobaczę cię w sukience.

– Ja właśnie w tej sprawie. – Sięgnęłam po kieliszek z winem, który stał przede mną. Założyłam, że jest dla mnie, ponieważ przed nim również stał kieliszek. Pociągnęłam spory łyk.

– W sprawie wyboru sukienki? – Znów uśmiechnął się drwiąco.

– Dworujesz sobie ze mnie. – Oparłam się o siedzenie i założyłam nogę na nogę.

– Nie śmiałbym. – Także rozparł się wygodniej. – Więc jaką masz sprawę?

– A taką, że następnym razem nie będę ani w sukience, ani w spodniach, ani…

– Zamierzasz być nago? – przerwał mi. – Zaskoczę cię, wolę ubrane kobiety. Skromnie, lecz jednak ubrane. – Nachylił się nad stołem, a do mnie doleciał obłędny, korzenny zapach jego perfum. Byłam wrażliwa na zapachy. Zaciągnęłam się nieznacznie, a on szepnął: – W koronki i nylony.

– W ogóle nie zamierzam być! – krzyknęłam i odchyliłam się, by nie ulec urokowi jego zapachu i jego mocy, z której raptem zaczęłam zdawać sobie sprawę. – O tym mówię: nie będzie żadnych następnych razów, żadnych spotkań, nic nie będzie. – Z emocji zaschło mi w gardle, więc pociągnęłam kolejny spory łyk z kieliszka.

– Po co więc teraz przyjechałaś? – Odsunął się znów i oparł plecami o tył kanapy.

– Bo nie dawałeś mi spokoju – rzuciłam.

– Więc czemu uważasz, że teraz ci dam? – On także sięgnął po swój kieliszek i napił się wina.

– Ponieważ to by już było nękanie, a ja wciąż mam nadzieję, że jednak jesteś normalny – przyznałam.

– Jestem, to prawda, i dam ci spokój, jeśli wysłuchasz mojej propozycji, przemyślisz ją i odpowiesz, że się nie zgadzasz. Dam ci wtedy spokój. Ale jeśli uważasz, że nie jestem psychopatą, na twoim miejscu bym ją jednak przemyślał.

– Mów – prychnęłam, bo chciałam już skończyć tę farsę. Miałam wrażenie, że w coś gramy i że jestem jego zabawką. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że faktycznie nią będę.

– Spokojnie, może najpierw coś zjemy? – zapytał. – Na co masz ochotę?

– Nie mam ochoty jeść. – Byłam zła, że daję się wciągnąć w jego grę. Byłam też zła, że daję się odciągać od swojego żalu i cierpienia. Czułam, że nie mam prawa się cieszyć, kiedy mój mąż siedzi w więzieniu. Nie miałam prawa spotykać się z innym mężczyzną i jeść sobie kolacyjki.

– Ale ja mam. O interesach nie lubię mówić głodny, więc i tak będziesz musiała poczekać. Na twoim miejscu bym coś zjadł – powiedział spokojnie i skinął delikatnie głową na kelnerkę.

– Ależ ja nic nie muszę – zbulwersowałam się i wstałam od stolika. Nie drgnął nawet.

– Obiecałem ci, że przestanę cię męczyć, gdy wysłuchasz mojej propozycji. Może więc warto poczekać?

– Nie możesz mnie nękać wcale. Ja za to mogę to zgłosić na policję – podniosłam głos.

– Możesz, ale możesz też poczekać. To przecież nic złego? Proponuję ci dobrą kolację w moim towarzystwie. Jeśli to chociaż przez chwilę sprawi, że zapomnisz o tym, co cię martwi, może warto? – Spojrzał mi w oczy, zupełnie niezrażony. Pomyślałam, że ma rację. Nic nie tracę, a mam szansę zyskać spokój. Wypierałam myśl o tym, że te jego oczy mnie hipnotyzują. Usiadłam z powrotem. Zaraz przed nami pojawiły się karty menu.

– Dobra decyzja – stwierdził. – Polecam ryby, mają wyborne.

***

Zamknęłam za sobą drzwi mieszkania i oparłam się o nie. Wciąż byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć, że usłyszałam coś takiego. Że takie rzeczy dzieją się nie tylko w książkach. Nie docierało do mnie, że to się dzieje naprawdę. Dotknęłam lewego nadgarstka, którego jeszcze niedawno on dotykał, a na który to dotyk pozwoliłam. Jeden dotyk, tuż przed tym, jak wsiadłam do taksówki. Złapał mnie delikatnie, a gdy się nie wyrywałam, wzmocnił uścisk i nachylił się do mojego ucha.

– Jeśli się zdecydujesz, będę cię pieprzył jak nikt nigdy wcześniej – szepnął, a później otworzył drzwi taksówki i wepchnął mnie delikatnie do jej środka. Tak dokładnie powiedział, bez owijania w bawełnę. Że będzie mnie pieprzył. Z wściekłości chciało mi się płakać. Najbardziej jednak wściekła byłam na to, że te słowa sprawiły, że coś ścisnęło mnie w żołądku. Oczywiście, że nie zamierzałam się zgodzić, nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. A jednak…

***

Czerwone szpilki były ciut za ciasne. Nie miałam jednak wyjścia. Taka była umowa. A może specjalnie takie właśnie przysłał? By moje myśli skupiły się na bolących, ściśniętych palcach zamiast na cierpieniu, jakie przeżywałam. Przecież to mi właśnie obiecał. Ulgę, zapomnienie, ucieczkę. Uciekałam od koszmaru, w jakim się znalazłam.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.