W małym dworku - Stanisław Ignacy Witkiewicz - darmowy ebook

W małym dworku ebook

Stanisław Ignacy Witkiewicz

4,0

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 53

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (7 ocen)
2
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Albireo

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z moich ulubionych sztuk Witkacego. Przewrotna zabawa znanym z romantyzmu motywem powrotu z zaświatów, trójkątem miłosnym i humor sytuacyjny.
00

Popularność




Sta­ni­sław Wit­kie­wicz

W ma­łym dwor­ku

Sztu­ka w trzech ak­tach

1921

W ma­łym dwor­ku

Sztu­ka w trzech ak­tach

1921

Mot­to:

„A te­raz idę do czu­cio­wej,
do prze­po­tęż­nej ma­chi­ny
me­go ro­zu­mu.”
Ty­tus Czy­żew­ski Elek­trycz­ne wi­zje

Po­świę­co­ne mat­ce

OSO­BY:

Oj­ciec – Dy­apa­na­zy Ni­bek, dzier­żaw­ca ma­łe­go ma­ją­tecz­ku w San­do­mier­skiem. Lat 50. Ubra­ny ta­bacz­ko­wo z czar­ną, ża­łob­ną prze­pa­ską. Bru­net, sil­nie si­wa­wy. Bro­da ogo­lo­na. Wą­sy.Je­go cór­ki – Zo­sia i Amel­kaNi­be­ków­ny. Zo­sia – 12 lat, blon­dyn­ka. Amel­ka – 13 lat, bru­net­ka. Ubra­ne ró­żo­wo, z bla­do­błę­kit­ny­mi szar­fa­mi i ko­kar­da­mi we wło­sach.Ku­zyn – Ję­zo­ry Pa­siu­kow­ski. Po­eta, lat 28. Bru­net. Ogo­lo­ny. Ubra­ny czar­no.Je­go i Nib­ków ku­zyn­ka – Ane­ta Wa­sie­wi­czów­na. Lat 26. Na­uczy­ciel­ka mu­zy­ki. Ład­na. Kasz­ta­no­wa­te wło­sy.Wid­mo mat­ki – Ana­sta­zji Ni­bek, z do­mu Wa­sie­wicz. Lat 30. Bar­dzo ład­na blon­dyn­ka o ciem­nych oczach. Ubra­na bia­ło, po­włó­czy­ście, z wian­kiem ru­mian­ków na gło­wie. Mó­wi uro­czy­ście (chy­ba że zmia­na to­nu jest spe­cjal­nie wy­szcze­gól­nio­na). Cho­dzi kro­kiem po­su­wi­stym.Dwóch ofi­cja­li­stów – fa­ce­ci oko­ło lat 35.a) Igna­cy Koz­droń – bru­net ogo­lo­ny. W pierw­szym ak­cie ubra­ny ta­bacz­ko­wo, w dru­gim bia­ło-żół­to, w trze­cim ta­bacz­ko­wo. Dłu­gie bu­ty.b) Jó­zef Ma­szej­ko – blon­dyn z bród­ką. W pierw­szym ak­cie ubra­ny sza­ro, jak do kon­nej jaz­dy. W dru­gim i trze­cim – żół­ty nan­kin i dłu­gie bu­ty.Ku­char­ka – Ur­szu­la Ste­chło. Lat 45. Ubra­na w sza­rą bluz­kę i spód­ni­cę. Na gło­wie czer­wo­na chust­ka. Gru­ba.Chło­piec ku­chen­ny – Mar­ce­li Stę­po­rek. Lat 15.
Rzecz dzie­je się w Ko­złów­kach, w po­wie­cie san­do­mier­skim.

AKT PIERW­SZY

Ma­ły sa­lo­nik w dwor­ku Nib­ków. Za­pa­da sza­ry mrok. Dwa okna wprost. Na pra­wo i na le­wo drzwi. Bie­lo­ne ścia­ny za­wie­szo­ne dy­wa­na­mi. Mię­dzy okna­mi gar­ni­tur me­bli czer­wo­nych, dość wy­tar­tych. Na le­wo ma­ły, trój­noż­ny sto­lik.

SCE­NA PIERW­SZA

Na ka­na­pie pod okna­mi sie­dzi Dy­apa­na­zy Ni­bek, pa­ląc faj­kę. Przy nim na le­wo na fo­te­lu Ane­ta w ka­pe­lu­szu, ubra­na w sza­ry ko­stium. To­reb­ka w rę­ku.

ANE­TA

No – wu­ju. Opo­wiedz, jak to by­ło.

NI­BEK

we­so­ło

A więc po pro­stu zro­bi­my nor­mal­ną eks­po­zy­cję. Uwa­żaj­my to wszyst­ko za dra­mat, za po­czą­tek dra­ma­tu, (py­ka z faj­ki) Świet­ny ty­toń. A więc, po pro­stu, by­ło to tak: mo­ja żo­na, a two­ja ciot­ka, Ana­sta­zja, umar­ła. (zry­wa się i wy­trzą­sa po­piół z faj­ki o but) I na tym ko­niec! Ro­zu­miesz? I ni­g­dy że­byś nie śmia­ła wię­cej o to py­tać. (stu­ka faj­ką o stół i wy­la­tu­je na le­wo. Sły­chać je­go krzy­ki) Zo­sia! Amel­ka! A tej chwi­li do sa­lo­nu ba­wić star­szą ku­zyn­kę!

ANE­TA

sie­dzi za­my­ślo­na. Pau­za.

SCE­NA DRU­GA

Z le­wej stro­ny wcho­dzą, jak­by się wśli­zgu­ją: Zo­sia i Amel­ka. Pod­cho­dzą do Ane­ty. Amel­ka ude­rza ją w ra­mię.

ANE­TA

pod­ska­ku­je prze­ra­żo­na i za­raz obej­mu­je Amel­kę pra­wą rę­ką. Zo­sia prze­bie­ga na pra­wo i Ane­ta obej­mu­je ją le­wą rę­ką.

Przy­je­cha­łam za­stą­pić wam mat­kę, (z pa­to­sem) bied­ną wa­szą ma­mę, a mo­ją cio­cię. Bę­dę was uczyć gry na for­te­pia­nie, o ile nie pój­dzie­cie zno­wu do klasz­to­ru. Tyl­ko co skoń­czy­łam kon­ser­wa­to­rium z me­da­lem.

AMEL­KA

To nam wszyst­ko jed­no, czy z me­da­lem, czy bez. A ma­my nikt nam nie po­trze­bu­je za­stę­po­wać, bo my tak jej nie ża­łu­je­my, a zu­peł­nie ina­czej.

ANE­TA

z czu­ło­ścią

Jak­że to ża­łu­je­cie jej? Po­wiedz­cie.

AMEL­KA

śmie­jąc się z za­kło­po­ta­niem

To niech już Zo­sia po­wie, bo ja nie umiem te­go wy­ra­zić.

ZO­SIA

od­waż­nie

Ja w ten dzień, kie­dy po­cho­wa­li ma­mę na cmen­ta­rzu, za­ko­pa­łam do gro­bu wszyst­kie mo­je lal­ki – o tam, w ogro­dzie (po­ka­zu­je okna). Ona (wska­zu­je na Amel­kę) już od ro­ku nie ba­wi się lal­ka­mi. Ma już trzy­na­ście lat. A ma­ma to by­ła mo­ja naj­więk­sza lal­ka. Ta­tuś z nią się też ba­wił jak z lal­ką – to by­ła na­sza wspól­na lal­ka. Ma­ma mó­wi­ła, że u nas w ro­dzi­nie wszyst­kie pa­nien­ki w dwu­na­stym ro­ku prze­sta­ją się ba­wić lal­ka­mi. Ja skoń­czy­łam dwa­na­ście lat i ma­ma umar­ła. Ma­mę za­ko­pa­li gra­ba­rze, a ja za­ko­pa­łam lal­ki. Wię­cej niech pa­ni nie py­ta, bo nie po­wiem.

AMEL­KA

Tak, to praw­da – to jest u nas dzie­dzicz­ne.

ANE­TA

A cze­mu nie no­si­cie ża­ło­by? Cze­mu je­ste­ście ja­sno ubra­ne?

ZO­SIA

Bo ma­ma tak chcia­ła. Za­wsze to mó­wi­ła. Już od ro­ku.

ANE­TA

wsta­jąc

Już wiem, ra­czej do­my­ślam się wszyst­kie­go. Zo­stań­cie tu sa­me. Po­tem, jak się ściem­ni, opo­wiem wam bar­dzo dziw­ne rze­czy. Te­raz mu­szę iść.

Wy­cho­dzi na le­wo.

SCE­NA TRZE­CIA

Dziew­czyn­ki sia­da­ją. Amel­ka na ka­na­pie, Zo­sia na fo­te­lu na le­wo.

AMEL­KA

Ja­ka ona głu­pia. Hi, hi! Ona my­śli, że ona nam coś dziw­ne­go opo­wie. Wi­dzę przed so­bą czer­wo­ne oczy – tam, za pie­cem. Ja­kiś po­twór prze­su­wa się tuż ko­ło mnie. Sia­da ci na ko­la­nach, Zo­sia. Nie bo­ję się nic.

ZO­SIA

Ani ja tak­że. Wiesz co? Za­baw­my się w se­ans.

Nie­po­strze­żo­ny sta­je we drzwiach na pra­wo Ku­zyn, Ję­zo­ry Pa­siu­kow­ski, i przy­pa­tru­je się tej sce­nie.

SCE­NA CZWAR­TA

Ciż sa­mi plus Ję­zo­ry.

AMEL­KA

Do­brze (wsta­je i bie­rze sto­lik, usta­wia go mię­dzy ka­na­pą, sto­łem i fo­te­lem, na któ­rym sie­dzi Zo­sia) Tyl­ko bądź cier­pli­wa. Ściem­nia się co­raz wię­cej.

ZO­SIA

Do­brze – tyl­ko nie za­cznij bać się za wcze­śnie.

AMEL­KA

Nie­praw­da. Nie bo­ję się ni­cze­go.

KU­ZYN

po­su­wa­jąc się ci­cho na śro­dek po­ko­ju

Tyl­ko mnie się bo­isz, Ame­lio.

AMEL­KA

drgnę­ła, ale się opa­no­wu­je

I cie­bie też się nie bo­ję, mój Je­ziu.

ZO­SIA

do Ku­zy­na

Sia­daj z na­mi do se­an­su.

KU­ZYN

Do­brze, ale pod wa­run­kiem, że bę­dzie­cie mi po­tem po­ma­gać w wy­trzy­ma­niu te­go wie­czo­ru. Nie pój­dzie­cie dziś spać tak wcze­śnie. Je­stem sza­le­nie opusz­czo­ny, a nie mam pie­nię­dzy, że­by wy­je­chać.

AMEL­KA

Do­brze, do­brze. Sia­daj.

Ku­zyn sia­da na fo­te­lu ty­łem do wi­dow­ni, od­su­wa­jąc stół tro­chę na pra­wo. Pau­za. Sto­lik za­czy­na się ru­szać.

SCE­NA PIĄ­TA

Ci­cho, bez sze­le­stu wcho­dzi le­wy­mi drzwia­mi Wid­mo Mat­ki i prze­cho­dzi mil­cząc na pra­wo. Sto­lik ska­cze pa­rę ra­zy i za­trzy­mu­je się.

AMEL­KA

O! Ma­ma już przy­szła.

Nikt się nie ru­sza. Wid­mo sia­da na ka­na­pie po le­wej rę­ce Amel­ki i sie­dzi sztyw­ne.

KU­ZYN

Znam ja­ski­nie, w któ­rych się ry­je – ani wzdłuż, ani wszerz, ani wprost, ani w po­przek, tyl­ko w sa­mą Praw­dę – ma­lut­ki otwo­rek, przez któ­ry Bóg usi­łu­je po­dać rę­kę czło­wie­ko­wi.

WID­MO

gło­sem uro­czy­stym

Masz ra­cję. Ję­zo­ry, mój ku­zy­nie. Ale cze­mu On usi­łu­je tyl­ko, cze­mu te­go nie wy­ko­na?

ZO­SIA

Nie py­taj o ta­kie rze­czy, ma­mo. To grzech.

AMEL­KA

Ci­cho, Zo­sia. Daj mó­wić ma­mie, co ze­chce.

WID­MO

Umar­łam z wła­snej wo­li. Nie za­bi­łam się ani nikt mnie nie za­bił. Chcia­łam umrzeć i umar­łam. Zro­bił mi się rak w wą­tro­bie. O tym nikt z was nie wie­dział, bo ukry­wa­łam sta­ran­nie mo­je bo­le­ści.

ZO­SIA

A tak ba­wi­łaś się z na­mi i z ta­tu­siem!

WID­MO

W okrop­nych ży­łam mę­czar­niach.

KU­ZYN

A mnie się zda­je, że to wca­le nie jest duch. Ku­zyn­ka ży­je, ale jest za­hip­no­ty­zo­wa­na.

WID­MO

Nie mo­gę w przed­mio­cie tym nic po­wie­dzieć. Nie mam swo­je­go zda­nia.

Za­my­ka oczy.

ZO­SIA

Ma­ma śpi. Patrz, Amel­ka.

KU­ZYN

wsta­je, pod­cho­dzi do Wid­ma i bie­rze je za rę­kę

To jest bar­dzo nie­zwy­kły wy­pa­dek. A jed­nak ona jest wid­mem i tyl­ko wid­mem. Ta rę­ka nie ma cię­ża­ru. A mo­że mi się to tyl­ko wy­da­je. (od­cho­dzi od niej) Czu­ję, że bę­dę dziś strasz­nie sa­mot­ny o dzie­sią­tej. (do dziew­czy­nek) Na mi­ło­sier­dzie bo­skie nie opusz­czaj­cie mnie dzi­siaj.

ZO­SIA

Przy­je­cha­ła star­sza ku­zyn­ka. Ona za­ba­wi cię po dzie­sią­tej. O tej po­rze mu­si­my już spać.

KU­ZYN

Ja­ka ku­zyn­ka? Czy nie ma­ła Ane­ta, z któ­rą ba­wi­łem się w dzie­ciń­stwie?

WID­MO

nie otwie­ra­jąc oczu

Ona sa­ma. Zo­ba­czysz, co za okrop­ne rze­czy stąd wy­nik­ną. Tak się cie­szę, tak się cie­szę.

KU­ZYN

nie­cier­pli­wie cho­dząc po po­ko­ju

Nie ma żad­nych okrop­nych rze­czy. Znam woj­nę, re­wo­lu­cję, śmierć uko­cha­nych osób i tor­tu­ry. To wszyst­ko jest głup­stwo. Okrop­ną rze­czą jest tyl­ko nu­da i to, je­śli ża­den wiersz do gło­wy nie przy­cho­dzi i je­śli przy tym chce się coś pi­sać, coś, o czym się jesz­cze nie ma po­ję­cia – tak jak mnie te­raz. A! To jest praw­dzi­wa mę­ka.

WID­MO

otwie­ra­jąc oczy z drgnie­niem ca­łe­go cia­ła

Naj­gor­szą rze­czą jest ból fi­zycz­ny, a szcze­gól­nie rak w wą­tro­bie. Ale nie je­stem po­et­ką. Nie znam tych wa­szych mę­czar­ni.

AMEL­KA

Ja­ki on jest głu­pi, ten Je­zio. Hi, hi! Nic już się go nie bo­ję. Jak jest ma­ma, nie bo­ję się ni­ko­go.

SCE­NA SZÓ­STA

Wcho­dzi z pra­wej stro­ny Ku­char­ka z za­pa­lo­ną lam­pą z zie­lo­nym aba­żu­rem i sta­wia ją na sto­le.

KU­CHAR­KA

A co? Nie wy­trzy­ma­ła pa­ni na tam­tym świe­cie i przy­szła pa­ni do nas?

WID­MO

Tak. Te­raz nie prze­szka­dzaj­cie nam, Ur­szu­lo. Do kuch­ni przyj­dę póź­niej.

Ku­char­ka wy­cho­dzi.

SCE­NA SIÓD­MA

Wcho­dzi z le­wej stro­ny Dy­apa­na­zy Ni­bek, trzy­ma­jąc pod rę­kę Ane­tę.

NI­BEK

wska­zu­jąc na Ku­zy­na

Ro­zu­miesz? On był ko­chan­kiem Ana­sta­zji. Za to ją za­bi­łem.

WID­MO

nie wsta­jąc

Nie­praw­da. Ko­chan­kiem mo­im był Koz­droń, a umar­łam sa­ma, na ra­ka w wą­tro­bie.

NI­BEK

z roz­pa­czą

Wiecz­nie te sa­me kłam­stwa! Na­wet za gro­bem kła­mie ta nie­szczę­śni­ca.

WID­MO

po raz pierw­szy po­ru­sza się i tra­ci sztyw­ność

Ha! ha! ha! ha! ha!

KU­ZYN

do Wid­ma

Nie śmiej się tak, ku­zyn­ko. Mo­że wuj Dy­apa­na­zy ma słusz­ność. Ja nie rę­czę za nic.

AMEL­KA

nie wsta­jąc

Wstydź się. Je­ziu.

ZO­SIA

nie wsta­jąc

Nie kłam tak.

WID­MO

Ha! ha! Dzię­ku­ję wam, có­recz­ki, że­ście mnie wzię­ły w obro­nę. Ni­g­dy nie ko­cha­łam Je­zia.

KU­ZYN

do Wid­ma

A pa­mię­tasz wte­dy na wio­snę, te­go ro­ku? Pa­mię­tasz na­szą roz­mo­wę w ogro­dzie? Ja ci wszyst­ko przy­po­mnę. By­ła pią­ta po po­łu­dniu. Kwit­nął bez. Czy­ta­łem ci wte­dy ten wiersz. (de­kla­mu­je)

Bez­kr­wi­sta twarz prze­zro­czy­sta.
Śmier­tel­na ma­ska uro­czy­sta.
Pło­ną grom­ni­ce gro­bo­we.
Ktoś mó­wi nud­ną mo­wę.
Chwil stra­co­nych roz­pacz głu­cha.
Pust­ka w do­mu cze­ka du­cha.
Stra­chem mę­czy, wy­rzu­ta­mi.
Cze­mu w ży­ciu za­wsze sa­mi?
A po śmier­ci po­łą­cze­ni!
Już się ni­g­dy to nie zmie­ni.
Strasz­li­we tru­pa mil­cze­nie
I wy­rzu­tów po­twier­dze­nie.
Myśl sza­lo­ne da­je sko­ki,
W za­świa­ty za­czy­na wie­rzyć:
Nie­od­wra­cal­ne wy­ro­ki
Wła­sną nie­mo­cą mie­rzyć… [1]

SCE­NA ÓSMA

Wcho­dzi Ku­char­ka.

KU­CHAR­KA

Pa­nie Ni­bek, pan Koz­droń pro­si pa­na do kan­ce­la­rii.

NI­BEK

Pro­sić tu­taj. Wła­śnie mia­łem po­słać po nie­go.

Ku­char­ka wy­cho­dzi.

SCE­NA DZIE­WIĄ­TA

Ciż mi­nus Ku­char­ka.

WID­MO

Tak. Pa­mię­tam ten wiersz. Na tym się wszyst­ko skoń­czy­ło. Mo­gło być coś – te­mu nie prze­czę – ale nic nie by­ło.

NI­BEK

z za­chwy­tem

Ślicz­ny wiersz. Prze­ślicz­ny. Ale nie skoń­czy­ło się na tym. Ja wiem.

KU­ZYN

z wście­kło­ścią