Ty będziesz następna - Heather Graham - ebook

Ty będziesz następna ebook

Heather Graham

3,7

Opis

Sheila Warren zaginęła. Jej przyjaciółka, Kelsey Cunningham,  za wszelką cenę próbuje ją odnaleźć. Idąc po śladach Sheili, wkracza w świat jej tajemnic, narkotyków, przygodnych ryzykownych znajomości. W śledztwie Kelsey pomaga Dane Whitelaw, prywatny detektyw i ostatni kochanek Sheili. Tylko on wie, że Sheila nie żyje, bo ktoś podrzucił mu zdjęcie jej zwłok. Morderca wyraźnie kieruje podejrzenia na Dane’a. Dane musi czekać na jego kolejny ruch…    

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 372

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (43 oceny)
15
9
14
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super, świetna, rewelacja, polecam
00
Master89wt

Z braku laku…

Kurcze no, dziwna ta ksiazka. Końcówka była ok, ale przez większość czasu mnie nudziła. Można było ją skrócić o 1/3. Warto też wiedzieć, że wcześniej ukazała się pod tytułem "Zatoka Huraganow".
00

Popularność




Heather Graham

Ty będziesz następna

Tłumaczenie:

PROLOG

Web kochał Florida Keys. Nawet jego stary przydomek, Web, narodził się na tych wyspach. Niewielu ludzi go znało, szczególny i niepowtarzalny, związany z określonym czasem i miejscem.

Jak perły rzucone na powierzchnię, Keys spinały ocean od Miami ku południowemu zachodowi łańcuchem opalizującego piękna. Woda u brzegów licznych wysepek lśniła bogactwem odcieni zieleni i błękitu, zmieniających się zależnie od głębokości. Stały ląd pozostawiało się za sobą, wybierając jedną z dwóch dróg: most Card Sound Bridge lub autostradę US1, i już tam przyroda wokół czarowała pięknem. Nic na świecie nie mogło się równać ze świtem na Keys. Słońce zabarwiało purpurowo horyzont, niebiosa rozbłyskiwały nagłym światłem, złotem równie wspaniałym jak poprzedzający je szkarłat. Z tej oszałamiającej jaskrawości rodziły się pastele, których delikatne piękno zdawało się pieścić duszę. Zachody słońca przypominały zjawiska jeszcze bardziej nieziemskie. Ognisty krąg dnia opadał powoli, niespiesznie odsłaniając majestat ulotnego królestwa barw. Karmazynowe smugi najpierw dotykały horyzontu, potem bladły do różu zabarwionego żółcią i fioletem, aż wreszcie przekształcały się w srebrzystą szarość, poprzedzającą zanurzenie słonecznej kuli w morzu. Zapadała ciemność, rozświetlana jeszcze przez chwilę ostatnimi przebłyskami złota, a potem już najgłębsza z możliwych.

Oczywiście, nie na promenadach. Nie tam, gdzie kluby pozostawały otwarte do późna w nocy, a hotele zapalały dla gości jasne światła. I nie tam, gdzie nastrojowymi lampami wabiły klientów bary na świeżym powietrzu. Z daleka od tego kręgu cywilizacji ciemności były jednak pełne, mroczne jak wody Styksu. Przerażające jak piekło pełne małych demonów wgryzających się w ciało i gotowych wedrzeć się jeszcze głębiej, by wchłonąć ludzką duszę.

Ach, ciemność. Obiecywała tak wiele… Zwiastowała słodkie sekrety i grzechy, zapewniała schronienie…

Tak więc w ciemnościach nocy Web czekał, rozmyślając o tajemnicy, pięknie i romantycznej samotności wśród przyrody. I o swoim zadaniu.

Tkwił w nim pewien pierwiastek ryzyka, oczywiście.

Niewielki, a jednak wystarczający, by poczuć podniecający dreszczyk.

Dla wielu ludzi największą atrakcję stanowiła Key West. Web uważał jednak, że inne wyspy są ciekawsze i naturalniejsze. Także położone dość blisko tętniącego życiem Miami, lecz dostatecznie daleko, by móc cieszyć oczy widokiem raf, wschodów i zachodów słońca.

Nie mówiąc już o mroku. O aurze tajemniczości, która także dziś otacza zaplanowane tu spotkanie. O zaskoczeniu, gdyż ona nie znała przecież jego planów. O nocy, bryzie, słonym, a jednocześnie słodkim zapachu powietrza, o plaży…

O wieczności.

Była taka piękna. A jeszcze piękniejsza w rozmigotanym świetle zalewającym wyspy albo w ich mroku.

Web starannie zaplanował przebieg zdarzeń. Przed jej przybyciem dopracował każdy szczegół, niczego nie pozostawiając przypadkowi.

Prawie niczego.

W ciągu dnia wszystko układało się doskonale. Teraz jednak, gdy czekał, niepokoiło go narastające opóźnienie. Jeśli ona się wkrótce nie zjawi, przepadnie aura tajemniczości. To musiała być noc. Noc, podczas której tyle kwestii można rozwiązać, tyle ze sobą pogodzić, zamknąć w całość.

Zegarek z wolna odmierzał czas. Mijały kolejne minuty. Zaczął się denerwować.

Sheila się spóźni. Każdy jej gest zawsze głęboko zapadał mu w serce i duszę. Z pewnością przyjedzie. Wkrótce. Jeśli nie, wszystkie starannie przyjęte założenia legną w gruzach. Minie bezpowrotnie mistyka nocy i cud świtu.

Wtem dźwięk. Jej samochód, od strony drogi.

Web włączył silną latarkę.

Snop światła oślepił Sheilę. Jak gniew Boga. Gdy nacisnęła hamulec, samochód zarzucił, potem stanął w miejscu. Spokojnie, powoli, Web podszedł do lewych drzwi. Gdy przez chwilę oświetlał ją latarką, zasłoniła ręką oczy.

Mogło się nie udać. Mogła włączyć klimatyzację i zamknąć okno. Był środek lata, w nocy upał nieco zelżał, lecz nie ustąpił całkowicie.

Na szczęście jechała z opuszczoną szybą. Nic dziwnego. Powietrze było przyjemne, orzeźwiające. Wilgotny powiew zwiastował sztorm, który wkrótce nadciągnie. Oczywiście, sztorm także stanowił element doskonałego planu.

– Kto… co, u diabła? – Odsłoniła oczy i zobaczyła Weba. – Co ty tu robisz?

– Zgodziłaś się na to spotkanie – przypomniał grzecznie.

– Na minutę, tylko minutę. I chyba nie na tym pustkowiu.

Zauważył, że jest zła i zniecierpliwiona. Zawsze taka była w obecności kogoś, kto w danej chwili nie był jej całkowicie podporządkowany.

– Przecież tu jest pięknie. Chciałem, żebyś to zobaczyła. Chciałem podarować ci noc. – Westchnął. – Rozumiem, że nie ucieszyłaś się z tego spotkania?

– Przecież już się dziś spotkaliśmy. Mieliśmy porozmawiać, ale krótko. – W jej głosie pojawiła się nuta narastającej furii. – A w ogóle dlaczego mnie oślepiłeś? Jesteś idiotą. Na tym wygwizdowie mogłam cię przejechać.

– Ale nie przejechałaś.

– Mogłam cię zabić, nie rozumiesz?

– Interesujące. Wiesz, takie spotkanie, tylko ty i ja, uznałem, że warto zaryzykować.

Przyjrzała się mu uważnie.

– Jesteś w rękawiczkach? – zapytała z niedowierzaniem. – W lecie?

Nie mogła zrozumieć, co tu się dzieje. Brakowało jej danych, jakichś wskazówek.

– Nie jest tak bardzo ciepło – wyjaśnił. – Zbliża się sztorm. Ci od pogody nie nadali mu imienia. Nie jest jeszcze huraganem ani nawet głębokim niżem. Czuje się go jednak. Wkrótce zacznie się ulewa, niebo przetną błyskawice i usłyszysz potężne, wstrząsające ziemią grzmoty.

– Wspaniale – odparła znudzona. – Poezja. Naprawdę uważasz, że to uzasadnia włożenie rękawiczek?

– Och, nie, to rękawiczki do nurkowania.

– Do nurkowania? Dlatego, że spadnie deszcz?

Zignorował ją.

– Powiedziałem ci już, że bardzo zależało mi na spotkaniu z tobą. Z tobą samą, bez żadnych innych ludzi wokół nas.

– Świetnie. – Spojrzała na drogę. – Więc się spotkaliśmy. Ale to nie potrwa długo. Nie mam czasu na te twoje śmieszne gry.

– Mylisz się. Spędzimy noc na plaży, żeby zobaczyć wschód słońca, żeby… docenić cuda przyrody. Masz czas. Cały swój czas.

– Nie!

Zmarszczyła brwi. Poczuła niepokój.

– Tak, masz.

Zaczęła dostrzegać więcej.

– Po co ci aparat fotograficzny?

– Do robienia na plaży zdjęć.

– Nie będzie żadnych zdjęć na plaży. Posłuchaj, ja naprawdę muszę już jechać. Odsuń się, bo przejadę ci po palcach.

– Nie, nic nie rozumiesz. Jest tak wiele do zaobserwowania, do odczucia, zwłaszcza przed sztormem. Kolory… musisz je zobaczyć. Tak naprawdę nigdy nie dostrzegałaś tego, co miałaś przed sobą. Nie widziałaś… na przykład mnie.

Przyglądała się Webowi niechętnie, nadal nic nie rozumiejąc.

– Posłuchaj…

– Sheila, wierz mi, zobaczysz wschód słońca.

Wrzucił latarkę do samochodu i włożył ręce do środka.

I wtedy dostrzegła w jego oczach coś, co spowodowało przebłysk zrozumienia, ale też przerażenie. Sięgnęła do przycisku szyby, za późno.

– Zostaw mnie! – krzyknęła. Silnik pracował, lecz nie mogła już wrzucić biegu. Nie spodziewała się siły, z jaką jego dłonie chwyciły ją za nadgarstki. – Cholera, co się z tobą dzieje? Nie możesz…

– Och tak, mogę. I wiesz co, Sheila? Zamierzam to zrobić.

W ułamku sekundy otworzył drzwi i wcisnął się gwałtownie na siedzenie przy kierownicy, przepychając ją na prawe.

Zaczęła krzyczeć, nie było jednak nikogo, kto by ją usłyszał. Nikogo i niczego oprócz brzęczących komarów, sowy, mangrowców, gwiazd na aksamitnym niebie i omiatającej wyspę bryzy.

I Weba. On jednak nie zwracał uwagi na jej krzyk. Uśmiechnął się tylko nieznacznie. Uciszył ją w ciągu kilku sekund.

Był naprawdę zdecydowany obejrzeć świt razem z nią.

W końcu nadszedł. Słońce pokazało się na tle porannego nieba, rozjaśniając je wspaniałymi kolorami, mimo zwiastujących sztorm spiętrzonych chmur. Wkrótce… już niedługo na ziemię spadnie nawałnica.

– Widzisz, jakie to piękne? – spytał.

Miała oczy utkwione w horyzont.

– Naprawdę cudowne – dodał.

Po raz pierwszy nie zaprotestowała, nie odwróciła się.

– Jesteś taka piękna o wschodzie słońca, Sheila. Poczekaj, to długo nie potrwa. Chcę tylko zrobić kilka zdjęć.

Kadr, ostrość, migawka…

Posługiwał się polaroidem. Natychmiastowy efekt. Miał tylko kilka minut, żeby się wszystkim nacieszyć… światłem, cieniami, kolorami tego świata.

Czas nadszedł. Scenografia gotowa, plan dopracowany w każdym szczególe.

Jednak wiele jeszcze pozostawało do zrobienia. Musiał się tym teraz zająć. Musiał wykonać całe zadanie, niczego nie zaniedbać.

Przystąpił więc do pracy.

Później słońce oderwało się od horyzontu, a Sheila… zmieniła pozycję.

Duszę Weba przepełniała radość. Satysfakcja z tego, że każdy szczegół nocy i świtu zrodził tak wspaniałe owoce.

Teraz…

Cierpliwość. Web musiał się uzbroić w cierpliwość.

Nie pozostało już nic do zrobienia. Tylko czekać… i obserwować zdarzenia, które będą następowały po sobie tak, jak je zaplanował.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kelsey Cunningham nadciągnęła jak zwiastun nieszczęścia. Dane Whitelaw siedział w „Sea Shanty”, zajmując jeden z leżaków skrytych w cieniu pod daszkiem z palmowych liści. Widział, jak Kelsey zmierza wprost do niego, mijając rzędy stołów z surowego drewna.

Siedział i pił budweisera, jakby to była woda. Piwo nie złagodziło jednak dylematu, który atakował jego myśli z siłą sztormowej fali.

Bar był nieco oddalony od głównej drogi. Dane wybrał go jak zwykle, chciał czuć powiew morskiej bryzy i oglądać unoszące się na wodach zatoki łodzie. Przesiadywał tu często, choć zwykle nie pochłaniał tyle piwa. Jeśli już oczekiwał jakichś następstw swego niedawnego odkrycia, to na pewno nie w jej osobie. Gdy tylko spojrzał na Kelsey, wiedział, że jej obecność może oznaczać tylko dalsze kłopoty.

Miała okulary przeciwsłoneczne od jakiegoś drogiego projektanta, słomiany kapelusz, spod którego wysypywały się włosy w kolorze jasnego miodu, i krótką białą sukienkę na ramiączkach, podkreślającą ładną opaleniznę. Jej strój pasował do tego baru – miejsca leniwego wypoczynku. Trzymała nawet szklankę ozdobioną miniaturowym, kolorowym parasolem. Jednym słowem, wyglądała jak turystka, którą zresztą być może teraz była.

Naturalnie, od razu rozpoznała Dane’a. Nie zmienił się zbytnio. Za to ona przeciwnie. Bardzo się zmieniła. Mimo to poznał ją, gdy tylko znalazła się w jego polu widzenia. I przyszły mu na myśl jedynie dwa słowa.

Pieprzona sprawa.

Co, do cholery, robi tu Kelsey?

Zmierzała prosto do niego. Zatrzymała się przy jego leżaku.

Nawet w tym upale pachniała drogimi perfumami. Zgrabna i szczupła, z miłą dla oka szczeliną widoczną nad dekoltem letniej sukienki, która na niej wyglądała jak wieczorowa kreacja, robiła wrażenie dojrzalszej. Dojrzalszej, a to nie znaczy mniej efektownej. Była piękna, jest piękna i taką już pozostanie, pomyślał Dane. Teraz także zdecydowana, o czym świadczyło jej spojrzenie. A przecież, dawno temu, postanowiła trzymać się od niego z daleka. Co więc, u diabła, tu robi?

Nie zdążył zapytać.

– Gdzie jest Sheila? – rzuciła ostro, zanim zdołał wypowiedzieć choćby słowo przywitania.

Odczuł te słowa jak silne uderzenie.

– Sheila? – powtórzył, siląc się na swobodny uśmiech.

– Tak, Dane. Gdzie jest Sheila?

Przez dłuższą chwilę przyglądał się swojej znajomej.

– Żadnego: cześć, Dane, jak leci? Albo: dawno się nie widzieliśmy, jak się masz?

– Nie bądź śmieszny. I nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię.

– Dziecko, ja niczego nie udaję.

– Nie nazywaj mnie dzieckiem.

– Przepraszam. Nie jesteś już małą siostrzyczką Joego, prawda?

– Dane, gdzie jest Sheila? Nie próbuj mi wmówić, że jej nie widziałeś, są świadkowie, chyba zdajesz sobie z tego sprawę.

– Świadkowie czego?

– Sheili nie ma od tygodnia. Po raz ostatni widziano ją tutaj, z tobą. Teraz powiesz mi, gdzie ona jest.

Pogratulował sobie, że również nałożył ciemne okulary. Poza tym, choć rzadko cieszyła go własna przeszłość, ta sytuacja stanowiła wyjątek. Okulary i solidny trening. Jedno w połączeniu z drugim pozwoliło mu zachować niewzruszony wyraz twarzy.

Wiedział, co się przydarzyło Sheili Warren, choć rzeczywiście nie mógłby powiedzieć, gdzie ona jest. Przed dwiema godzinami jedynym celem jego życia stało się poznanie faktów dotyczących Sheili.

Ostatnim, czego potrzebował, była Kelsey Cunningham i jej pytania. Szukała Sheili. A przecież, o ile wiedział, te dwie kobiety nie widziały się od lat. Dlaczego właśnie teraz?

– Przykro mi, dzieciaku. Tak, była tu ze mną. Często tu przesiadywała, z różnymi ludźmi. Skąd mógłbym wiedzieć, gdzie jest teraz, kochanie?

Celowo przybrał drwiący, niemal obraźliwy ton. Dlaczego miałby zachowywać się grzecznie? Czasy, w których coś ich łączyło, minęły bardzo dawno. Gdy ostatnio rozmawiali, Kelsey emanowała chłodem, a właściwie lodowatą niechęcią.

Kelsey. Zawsze szczera i uczciwa. Niekiedy odważna jak diabli. Wesoła, choć każdy przegrany czy pokrzywdzony przez los mógł liczyć na jej współczucie. Każde zło, prawdziwe czy wyimaginowane, działało na nią jak płachta na byka. Kiedyś, w otchłani czasu, słodka, mała siostrzyczka Joego.

Czasy się jednak zmieniają.

– Dane, psiakrew, ona z tobą rozmawiała. Na pewno się z nią spotykałeś.

Miał ochotę wypalić jej w oczy prawdę, ale powstrzymał się. Obojętnie wzruszył ramionami.

– Spotykałem? No cóż, kochanie, spotykałem się z nią, w pewien sposób. Ja i połowa mężczyzn z południowej części stanu, nie mówiąc już o turystach, którzy kiedykolwiek postawili stopę na tej wyspie.

– Ty żałosny bydlaku.

Nie podniosła głosu, lecz jej ton z powodzeniem to zastąpił.

– Tak, kochanie. Rzeczywiście jestem żałosny, ale powinnaś przyjąć do wiadomości fakt, że ona się zmieniła. Bardzo zbliżyła się do granicy, po której przekroczeniu można kogoś śmiało nazwać dziwką.

Kelsey przez chwilę milczała. Nie poruszyła się, lecz to nie miało znaczenia. Wściekłość emanowała z niej jak żar z rozgrzanej południowym słońcem plaży.

– Ona… ona jest tylko spontaniczna. Nieważne. Wiem, że była z tobą, a teraz zniknęła. Ktoś musi coś wiedzieć, a tym kimś możesz być tylko ty. Rozmawialiście ze sobą.

– Fakt.

– Więc teraz zechciej porozmawiać ze mną.

Zsunął okulary, żeby się jej lepiej przyjrzeć.

– Ona rozmawiała ze mną sympatycznie.

– A ja nie mam ochoty na miłe pogawędki.

– Więc zostaw mnie w spokoju.

– Skoro nie chcesz rozmawiać ze mną, dopilnuję, żebyś porozmawiał z policją.

– Doskonale. Policjanci są zwykle uprzejmi.

Nałożył okulary i zaplótł ręce na piersi.

Stała i patrzyła na niego wyczekująco. Westchnął i niecierpliwie uniósł wzrok.

– O co ci właściwie chodzi? – zapytał. – Nie możesz się ode mnie odczepić? Dlaczego się na mnie gapisz? Ty też się zmieniłaś? Jak Sheila? Podobam ci się, czy co? Chcesz sobie przypomnieć nasze dawne przygody?

Zachowała zadziwiająco zimną krew.

– Nie, wcale mi się nie podobasz.

– No cóż, to znaczy, że się zmieniłaś, kochanie. Nie lubisz już atletycznych chłopaków z plaży?

– Nie lubię tylko żałosnych pijaków, takich jak ty. Wydaje ci się oczywiście, że to, co mówisz, jest zabawne?

– To wszystko? – zapytał uprzejmie.

– Wszystko? Nie, niezupełnie.

Zręcznym ruchem machnęła trzymaną w dłoni szklanką. Owocowy drink okleił go jak lepki szlam. Omal nie skoczył, by chwycić jej rękę. Odruch.

Udało się mu go pokonać. Pozostał na leżaku. Powinna uważać go za fajtłapę, to było ważne, za kogoś niezdolnego do gwałtowniejszych reakcji.

Dziwne, nie widział jej od lat, a jednak zdawało mu się, że dociera do niego echo dawnych uczuć. Z łatwością je stłumił. Nie mogły się równać z przenikającym go teraz poczuciem śmiertelnego zagrożenia. Potwierdziły się najgorsze obawy, które ogarnęły go na jej widok. Zwiastowała kłopoty. Poważne.

Pokręciła z niesmakiem głową.

– Bydlak, i do tego pijany. Nawet nie drgnąłeś.

– Bo to chyba dobra gorzała. Zaraz ją zliżę. Chcesz mi pomóc?

Spojrzała na niego z pogardą, odwróciła się i ruszyła w kierunku wyjścia.

– Kelsey! – Podniósł się, chociaż nie chciał tego. Czuł, że wszystkie jego mięśnie stężały z napięcia. – Idź do glin, Kelsey, a potem wynoś się z wysp, słyszysz? Wracaj do tej swojej pracy i eleganckiego mieszkania nad zatoką. Zrozumiałaś?

Zatrzymała się na chwilę. Wyjaśniła mu, co może i powinien ze sobą zrobić.

– Zgodnie z życzeniem, Kelsey. Powiedziałem, co myślę. Poinformuj gliniarzy o wszystkim, co według ciebie powinni wiedzieć, a potem wracaj do domu.

– Tutaj też jestem w domu, tak samo jak ty.

– Gówno prawda. Twój dom to strzeżone osiedle w drogiej dzielnicy Miami. Masz tam bramę i strażników. Idź sobie.

– Tobie się wydaje, że kim jesteś? – zapytała.

Nie oczekiwała odpowiedzi, lecz jej udzielił:

– Jestem kimś, kto ci mówi, że nie jesteś tu u siebie.

– Powiedziałam ci już, Dane. Jestem u siebie. I znajdę Sheilę.

Zaczęła obchodzić stoły. Miał szczerą ochotę dogonić ją, potrząsnąć, zabronić wtykania nosa w nie swoje sprawy, a potem wyekspediować do Miami. Tyle, że gdyby spróbował, wezwałaby policję. Był tego pewien.

Patrzył więc tylko, jak wychodzi z „Sea Shanty”. Musi ją jakoś przekonać, żeby wróciła do Miami i trzymała się od tego wszystkiego z daleka. Jak? Na razie nie wiedział.

Zrobi to jednak. Przyrzekł sobie, że wyprawi ją stąd, choćby to miała być ostatnia sprawa, którą załatwi w życiu.

Gdy wyszła, pokręcił głową, zadowolony, że piwo nie podziałało na niego aż tak, jak miał nadzieję, że podziała. Wstał i zszedł ścieżką na plażę. Nie zatrzymując się, szedł dalej, aż cały zanurzył się w wodzie. Miał nadzieję, że w ten sposób najszybciej wytrzeźwieje.

Po tym, co się stało, zamierzał zachowywać się normalnie, nie zmieniać trybu życia. Pojawienie się Kelsey skomplikowało sytuację. Dziewczyna zawiadomi policję, a ta prędzej czy później znajdzie Sheilę Warren.

Jezu. Musi ją szybko odnaleźć, przed nimi.

Rozgoryczona Kelsey przekroczyła próg jednego z dwóch bliźniaczych mieszkań, zajmującego prawą część domku przy autostradzie US1. Rzuciła torebkę z takim impetem, że ta przeleciała przez mały salonik i wylądowała na wiklinowym fotelu. Na szczęście klimatyzacja była włączona. Powietrze na zewnątrz niemal parzyło.

Zatrzymała się przy drzwiach i głęboko westchnęła.

– Świetnie mi poszło – mruknęła do siebie.

Może to moja wina, dodała w myślach. No dobrze, na pewno moja. Trzeba było zacząć od: „cześć, Dane, jak leci, całe wieki się nie widzieliśmy”.

Nie powiedziała tego, bo rozwalony na leżaku wyglądał jak jakiś pijany lump. A Nate, właściciel „Sea Shanty”, który był kiedyś przez krótki czas jej mężem, poinformował ją, że Dane pił przez całe popołudnie. I że spotykał się z Sheilą. Że się kłócili. I że Dane zachowuje się dziwnie, odkąd przeprowadził się z powrotem z St. Augustine. Że wziął jakąś sprawę i że ktoś zginął w tajemniczych okolicznościach i… Nate nie znał szczegółów, bo Dane nie chciał o nich mówić. Coś się w każdym razie wydarzyło i Dane wrócił do domu, żeby się zapić na śmierć. Przedtem Sheila też mówiła, że Dane zrobił się dziwny. Jak facet, który chce się wycofać z życia, zrezygnować.

Gdy byli dziećmi, Dane stanowił opokę, jak gibraltarska skała. On i Joe przewodzili grupie dzieci. Życzyła mu dobrze nawet wtedy, kiedy to ona chciała uciec od życia, a przede wszystkim od Dane’a. Zmartwiła się, gdy usłyszała, że stał się jednym z tych plażowych obiboków, że nie dba o nic, nie ma żadnych planów, że nie obchodzą go inni ludzie, nawet starzy przyjaciele. Sheila martwiła się o niego. Wydawało się jednak, że również ją Dane miał gdzieś.

Zrzuciła pantofle i weszła do kuchni. Otworzyła lodówkę, ciesząc się, że zdążyła rano zrobić zakupy. Sok, woda sodowa, piwo i wino. Miała wybór.

Po upale miała ochotę na piwo. Sięgnęła po butelkę, lecz przypomniała sobie Dane’a i zmieniła zdanie. Wybrała sok. Nie, jednak piwo. To, że Dane się upijał, nie miało nic do rzeczy.

Dlaczego, u diabła, tak ją rozzłościł? Już kiedy rozmawiała z Nate’em, z góry nabrała do niego niechęci, może niesłusznie. Dlaczego?

Nie ma sensu zastanawiać się nad tym. Po prostu zawaliła sprawę. Chciała z nim porozmawiać, zdobyć jakieś informacje. Wszyscy wiedzą, że widywał się z Sheilą. Może nie byli parą, tak jak kiedyś, dawno temu, lecz najwidoczniej jakoś się do siebie zbliżyli. Musiał o tym wiedzieć nawet Larry Miller, inny przyjaciel z młodości, z którym pracowała w Miami, i były facet Sheili. Kiedy Kelsey powiedziała mu, że wybiera się tu na wakacje i że odwiedzi przyjaciółkę, wspomniał, że Sheila mówiła mu o spotkaniu z Dane’em.

Nate powiedział jej, że kiedy widział ostatnio Dane’a i Sheilę, kłócili się. Cindy Greeley, jedna z najlepszych przyjaciółek jej i Sheili, potwierdziła tę informację.

Kelsey otworzyła piwo i pociągnęła długi łyk. Potem rozejrzała się po kuchni.

– Sheila? Czy ja zwariowałam? Naprawdę jesteś tylko lekkomyślną dziwką, jak chyba wszyscy uważają? No i gdzie się, do cholery, podziewasz?

Odpowiedział jej szum klimatyzatora.

Podeszła do szklanych drzwi prowadzących do ogródka z tyłu bliźniaka i otworzyła je. Od części należącej do drugiego mieszkania oddzielał ją krótki mur. Za tarasem i ogródkiem rozciągał się średniej wielkości basen, wspólny dla obu części, otoczony kwitnącymi krzewami. Cały teren ogradzał drewniany parkan. Sztachety z surowego drewna zapewniały mieszkańcom ochronę przed spojrzeniami ciekawskich. Ogródek z basenem wyglądał wspaniale. To on przesądzał o atrakcyjności domu. Na dworze czuło się powiewy słonawej bryzy i zapach kwiatów. Kelsey uświadomiła sobie nagle, że dobrze jest wrócić do domu. Ta wyspa jest moim domem, pomyślała, niezależnie od tego, czy to się komuś podoba, czy nie, a zwłaszcza Dane’owi.

Nie przeprowadziła się daleko. Z dzielnicy Miami, gdzie mieszkała, można tu było dojechać w godzinę lub półtorej, zależnie od natężenia ruchu. Z tym, że ta godzina dzieliła dwa zupełnie różne światy, mimo że w obu panował taki sam upał i zdobiły je takie same kwiaty. Teraz krótki spacer wystarczyłby, żeby dojść nad Atlantyk. Z tarasu mieszkania w Miami widziała wody Zatoki Biskajskiej, również będące częścią Atlantyku. A jednak tu było zupełnie inaczej. Odczuła to wyraźnie dziś w „Sea Shanty”, atmosferę letniska, pewien spokój mieszkańców, którego nie zmieniał fakt, że większość z nich utrzymywała się z turystów, co z uwagi na liczbę odwiedzających wyspy osób mogło być ciężką pracą. Poza miejscowymi, społeczność Key Largo stanowili też emeryci, mieszkańcy północnych części kraju, których znużył śnieg, a także ludzie, którzy najpierw przyjeżdżali tu na weekend, a potem pokochali wyspę i postanowili się na niej osiedlić. Kelsey należała do tych, którzy postąpili przeciwnie, chciała zobaczyć więcej świata i zrobiła to. Może dlatego teraz, gdy przyjechała w rodzinne strony, czuła się tutaj tak dobrze.

Jako dziecko mieszkała w białym drewnianym domu na południe od US1, od strony oceanu. Jej rodzice dawno go sprzedali i nigdy tu nie powrócili. Teraz dom już nie istniał. Ustąpił miejsca kortom tenisowym jednego z nowych hoteli. Dziś, gdy przejeżdżała tamtędy samochodem, zrobiło jej się żal, że nie odkupiła od rodziców starej, rodzinnej siedziby, gdy jej to zaproponowali przed przeprowadzką do Orlando.

Teraz było już za późno. Wtedy, tak jak oni, chciała wyrwać się z Key Largo.

Wyjeżdżając, zdawała sobie oczywiście sprawę, że to ucieczka. Że ucieka od wspomnień o Joem, potrzebuje nowego otoczenia, czas może wszystko odmienić na dobre. Teraz, po latach, Kelsey cieszyła się, że okolica przypomina jej Joego, że może porozmawiać z Nate’em w „Sea Shanty”, czuć słońce i wiatr w barze pod wiatą, przejść na bosaka na małą, prywatną plażę.

„Sea Shanty” był czymś w rodzaju bastionu pamięci. W czasach ich dzieciństwa bar prowadził ojciec Nate’a, teraz sam Nate. Kiedy tam weszła, poczuła, że naprawdę wraca do domu. Napłynęły tylko miłe wspomnienia, nawet trochę się wzruszyła. Potem rozmawiała z Nate’em, powiedziała mu, jak bardzo niepokoi się o Sheilę. Aż wreszcie zobaczyła Dane’a Whitelawa, rozłożonego na leżaku, w okularach przeciwsłonecznych i z piwem, jak ucieleśnienie bezsensownej wegetacji, zaprzeczenie wszelkiej życiowej energii.

Dan Whitelaw. Siedział tak i marnował życie. Tutaj, na wyspach, taka postawa nie należała do rzadkości. Ludzie wykorzystywali ten mały zakątek raju, żeby uciekać od odpowiedzialności, zalewać się piwem i już za życia pogrążyć się w niebycie.

Poza tym skłamał. Widywał się z Sheilą, rozmawiał z nią. Nawet więcej niż rozmawiał, sam to przyznał. Właściwie, dlaczego nie? Powinien jednak się zmartwić, zaniepokoić. Okazać więcej zainteresowania. Nawet Larry zaoferował pomoc. Prosił, żeby do niego zadzwoniła, jeśli tylko uzna, że mógłby coś zrobić, dla niej czy dla Sheili. Gdyby Sheila potrzebowała pieniędzy, z radością jej pomoże. Również Nate się zmartwił, kręcił głową, mówił, że wszyscy się niepokoją, tylko co mogą zrobić? Sheila jest przecież dorosła.

Dowiedziała się od Nate’a, że Sheila często umawiała się na spotkania, obiad, kolację, drinka, kawę, śniadanie, co tylko chcesz, mówił, a potem nie przychodziła. Później zawsze oczywiście przepraszała. Nate jednak się niepokoił, to było widać, mimo że jej niepokój starał się uśmierzyć. Nie widział Sheili od tygodnia, a nigdy przedtem nie zdarzyło się, żeby tak długo trzymała się z dala od „Sea Shanty”.

Tylko Dane wydawał się nieporuszony. Oschły. Tak jakby wrócił tutaj tylko po to, żeby o czymś zapomnieć, żeby alkoholem odciąć się od świata. Nie obchodziła go ani Sheila, ani nic innego.

No i, oczywiście, ta ostatnia strona dziennika Sheili. Kelsey znalazła go w jej łóżku, pod poduszką i najpierw wsunęła zeszyt z powrotem tam, gdzie był. Zdziwiło ją, że Sheila coś takiego pisze, nie zajrzała jednak do środka, szanując prywatność takich notatek. Gdy jednak Sheila się nie pojawiła, zdecydowała się przejrzeć pobieżnie dziennik i zatrzymała się na ostatniej stronie.

Zobaczyć się wieczorem z Dane’em. Powiedzieć mu, że się boję.

Trudno. Musi przeczytać wszystko. Może powinna wspomnieć o tym policji?

Nie, jeszcze nie. Nie, dopóki sama się z nim nie zapozna. Nie odsłoni przed nikim życia i myśli Sheili, chyba że okaże się to absolutnie konieczne.

Usłyszała pukanie do drzwi. Przygryzła wargę. Dane? Postanowił jednak ją odwiedzić? Do tego, żeby ustalić, gdzie zamieszkała, nie był potrzebny detektyw.

A Dane bez wątpienia znał drogę do mieszkania Sheili.

Boso podeszła do frontowego wejścia, dziękując Bogu za to, że właściciele nieruchomości wymienili stare drzwi żaluzjowe na nowe, z masywnego drewna. Wyjrzała przez wizjer. Na ganku, trzymając tacę, stała Cindy Greeley, jej sąsiadka w bliźniaku, w którym zamieszkała jako nieoficjalny gość.

Kelsey otworzyła drzwi.

– Dowiedziałaś się czegoś? – zapytała Cindy.

Kelsey cofnęła się, by wpuścić ją do środka. Nawet na bosaka przewyższała niską i drobną Cindy niemal o głowę. Z wyblakłymi włosami i wielkimi niebieskimi oczami Cindy wyglądała jak naiwne dziewczątko. Miała jednak głowę na karku, dorobiła się już bowiem osiemnastu sklepów z koszulkami i muszlami na całych Keys. Pewnego dnia mogła zarobić na tym fortunę.

– Czy się dowiedziałam? – Kelsey powtórzyła pytanie. – Nie, niestety nie.

– Mówiłam ci.

– Czekaj, chwileczkę, może jednak tak. Ustaliłam, że wszyscy widzieli, jak Sheila kłóci się z Dane’em, nikt jednak nie wie, gdzie ona jest teraz. Rzecz jasna, ktoś musi kłamać. Napijesz się czegoś?

Cindy spojrzała na nią ze zdziwieniem.

– Jak na ciebie, to trochę wcześnie. Nigdy nie piłaś w ciągu dnia, prawda?

– Już po piątej. Czy nie pora na koktajl?

– Po piątej? Rzeczywiście. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest już tak późno. Próbowałaś w „Sea Shanty” ten, który ci poleciłam?

– Nie. Zamówiłam go, ale nie wypiłam.

– Dlaczego? Jest pyszny.

– Wylał mi się – wyjaśniła Kelsey. – Wejdziesz wreszcie?

– Tak, pewnie. Właśnie zrobiłam quiche. Pomyślałam sobie, że może trochę zjesz.

– Doskonale. Mam piwo, będzie do tego świetne.

Weszły razem do kuchni.

– Byłam w biurze szeryfa. Sierżant Hanson przyjął zgłoszenie zaginięcia osoby, chociaż chyba nie potraktował tej sprawy poważnie. Nie widział nic dziwnego w tym, że Sheila od tygodnia zniknęła. Zwykle policji wystarcza czterdziestoośmiogodzinna nieobecność. Tutaj zdążysz się zmumifikować, a oni nadal będą uważać, że pojawisz się, gdy tylko nabierzesz na to ochoty.

– Kelsey, to nie tak, tylko…

– Tylko co?

– Sheila… Sheila ma specyficzny styl życia.

– Zgłoszenie jest jednak ważne – upierała się Kelsey, patrząc znacząco na przyjaciółkę. – Nikt poza mną nawet o tym nie pomyślał.

Cindy usiadła na jednym z trzech wysokich stołków przy kontuarze w kuchni.

– Posłuchaj – powiedziała dobitnie – nie wiem, czy to cię uspokoi, ale Sheila nigdy nie informuje nikogo, kiedy gdzieś wychodzi albo wyjeżdża.

– Tylko że tym razem miała się ze mną spotkać. Tutaj. Umówiłyśmy się, przyjechałam do niej na wakacje.

Cindy wzruszyła ramionami i wzięła zaoferowaną jej butelkę piwa.

– Kelsey, w ciągu ostatnich lat nie widywałaś Sheili zbyt często.

– Przez dwa lata wcale – zgodziła się.

– Musisz więc spojrzeć prawdzie w oczy – kontynuowała Cindy. – Teraz już jej nie znasz.

Tym razem to Kelsey wzruszyła ramionami. Miała poczucie winy.

Były przyjaciółkami, razem dorastały. Różniły się trochę wiekiem, ale jak wszystkie okoliczne dzieci znały się jednak i razem bawiły. Kelsey była najmłodsza, Cindy o rok od niej starsza, a Sheila i Nate w tym samym wieku, o dwa lata starsi od Cindy. W ich grupce najstarszy był Joe, a zaraz po nim – o miesiąc młodszy – Dane Whitelaw. Larry miał mniej więcej tyle samo lat, tyle że przyjeżdżał tylko na weekendy i dlatego nie zaliczał się właściwie do zaprzyjaźnionej gromadki. Niekiedy pojawiali się też inni, tacy jak Jorge Marti czy Izzy Garcia.

Potem w zasadzie wszyscy się rozjechali i przestali widywać. Z tym że Kelsey pracowała razem z Larrym. Pomógł jej w dostaniu się do spółki reklamowej „Sherman i Cutty”, do działu koncepcji i planowania. Ponadto przyjaciółmi pozostali, rzecz jasna, Cindy i Nate. Właściwie Kelsey nigdy się tak naprawdę od wszystkich nie oddaliła, ponieważ utrzymywała kontakt z Cindy. I z Nate’em. Mimo że kiedyś wyszła za Nate’a i że niemal natychmiast się rozwiedli. Jako mąż i żona zupełnie do siebie nie pasowali, rozstali się jednak w przyjaźni. Była na siebie zła, że za niego wyszła. Oczywiście, bardzo przeżyła rozwód, czuła się osamotniona, pustka jej życia zdawała się niezgłębioną otchłanią. Przedtem niczego nie pragnęła tak bardzo, jak wyrwania się, ucieczki w jakieś nowe miejsce. A Nate… Nate nie zamierzał nigdzie wyjeżdżać, kochał Key Largo. Może wyszła za niego, ponieważ miała nadzieję, że w ten sposób wkroczy na nową drogę? Nieważne. Tak czy inaczej, popełniła błąd. Niczego nie osiągnęła, a tylko zraniła Nate’a. Chyba jej to wybaczył. I był szczęśliwy. Miał swój bar, „Sea Shanty”. Łowił ryby, nurkował, pływał łodzią. Nie wyobrażał sobie życia w innym miejscu. Podobnie jak Sheila i Dane, którzy ciągle rozmawiali o powrocie.

Kelsey rozumiała Sheilę. A Dane’a? No cóż, może jego także.

Oboje w końcu wrócili. Teraz Kelsey również tu przyjechała, jednak tylko po to, by spotkać się z Sheilą. Sheila ją zaprosiła, wysłała klucz, tylko sama zniknęła.

– Rozmawiałaś już z ojczymem Sheili? – zapytała ostrożnie Cindy.

Kelsey mimo woli zadrżała.

– Nie – przyznała ze skruchą.

– Ja także nie – przyznała Cindy. – A powinnyśmy go zapytać.

– Zdziwiłabym się, gdyby Sheila utrzymywała z nim jakiekolwiek kontakty.

– Musi. Łączy ich fundusz powierniczy jej matki.

– Wiesz co? – rzuciła Kelsey, nagle zdecydowana. – Zrobię to teraz.

– Poczekaj! Dlaczego akurat w tej chwili? Mamy piwo i quiche. Musisz coś zjeść. Andy Latham nie ucieknie. Pojedź do niego jutro, za dnia.

– Dziś też jest jeszcze dzień. – Kelsey stała już przy drzwiach i nakładała sandały. – Rzeczywiście, z nim powinnam porozmawiać w pierwszej kolejności.

– Dlaczego? Sheila go nienawidzi, przecież wiesz. Jest ostatnią osobą, którą poinformowałaby o swoich planach. Zresztą ona właściwie nigdy nic nie planuje. Mieszkam przez ścianę, w tym samym domu, a też nie wiem, co robi.

– Przecież właśnie wspomniałaś o tym funduszu powierniczym. On może coś wiedzieć.

Cindy westchnęła.

– Kelsey, nie ma jej samochodu. To oczywiste, że gdzieś pojechała. Może powinnaś zacząć szukać samochodu, a nie jej ojczyma. Nadal jednak uważam, że robisz z igły widły.

– Cindy, ona wiedziała, że nie mogę przeciągać urlopu w nieskończoność. A naprawdę chciała się ze mną spotkać. Czymś się martwiła.

Cindy zamilkła, co dodatkowo zdenerwowało Kelsey. Była zła na siebie i na wszystkich. Może ludzie mieli rację. Sheilę widziała ostatnio bardzo dawno. Teraz przyjechała wiedziona poczuciem winy. Z tego, że czuła się winna, nie wynikało jednak, że Sheila nagle stała się osobą odpowiedzialną. Mogła po prostu zapomnieć o tym spotkaniu, tak jak często zapominała o innych. Gdy rozmawiały, Kelsey miała wrażenie, że przyjaciółka jest zdenerwowana, że czegoś się obawia. Potem jednak Sheila mogła zająć się czymś innym, zmienić zdanie albo właśnie zapomnieć.

– Chcesz ze mną pojechać? – zapytała.

– Nie. Uważam zresztą, że ty także nie powinnaś tam jechać. Poczekaj. Zabierz ze sobą Nate’a albo kogoś innego. Może Dane’a. Dane założył tu firmę detektywistyczną. Zarabia tym na życie. Jeśli ktoś może znaleźć Sheilę, to chyba najprędzej on. Niech pojedzie z tobą do Andy’ego Lathama.

Kelsey pokręciła głową.

– Mam wynająć jednego pijaczka, żeby porozmawiał z drugim?

– Nie rozumiesz, jak to jest z Dane’em.

– Cindy, wstawiałabyś się za nim, nawet gdyby właśnie obrabował bank.

– Nieprawda. On tylko… Nie znam szczegółów, ale jego klientka została zabita w St. Augustine.

– Morderstwo?

– Nie, niezupełnie. Według policji nieumyślne spowodowanie śmierci czy coś w tym rodzaju.

– No dobrze, miał przykre przeżycia. Świat jest pełen ponurych wydarzeń, ale to nie powód, żeby prowadzić nędzną wegetację. W każdym razie, teraz nie chcę jego pomocy na pewno. Dziś wyglądał jak bezmyślny alkoholik. Sama sobie poradzę. Przecież Andy Latham mnie nie ugryzie. Włóż trochę quiche do lodówki. Niedługo wrócę, podgrzeję sobie w mikrofalówce.

Stała już w drzwiach.

– Fajnie się z tobą je obiad – zawołała jeszcze Cindy.

– Przepraszam.

Kelsey cieszyła się, że zamiast bezczynnie czekać, może działać. Ruszyła szybkim krokiem do samochodu. Zatrzymała się jednak na widok Cindy, która stanęła w drzwiach i zawołała ją.

– Tak?

– Kelsey, możliwe, że Dane siedział dziś w barze u Nate’a, ale dlaczego uważasz, że jest alkoholikiem?

– Dlaczego? Nate mówi, że on przychodzi codziennie. Dzisiaj, kiedy tam dotarłam, zdążył już wypić z sześć piw. Leżał rozwalony na leżaku i wyglądał, jakby miał zamarynowany mózg. Nate powiedział, że Dane jest tu od kilku miesięcy, że niby pracuje, tak że wygląda na porządnego obywatela, ale w gruncie rzeczy ma pracę gdzieś.

– To nie oznacza, że jest alkoholikiem.

– W każdym razie dziś na takiego wyglądał.

– Zwykle pije u Nate’a wodę sodową – poinformowała Cindy.

– Wierz mi, piwo wylewało mu się uszami.

Cindy wzruszyła ramionami.

– Dobrze, może dzisiaj wypił za dużo. Mnie też to się zdarza. Myśl sobie, co chcesz, ale na twoim miejscu wolałabym zabrać ze sobą kogoś po wojskowym przeszkoleniu, choćby nawet był pijany.

– Nic mi się nie stanie. Postaram się utrzymać dystans.

– Naprawdę, Kelsey, powinnaś poczekać – powstrzymywała ją Cindy.

Przyjaciółka wsiadała już jednak do samochodu.

Pomóż mi, Dane.

Pamiętał dobrze te słowa. Teraz, gdy zapadał zmierzch, słyszał ciągle ich echo.

Miał wiele do zrobienia. Przeszukał dokładnie skraj plaży. Znalazł to, czego się spodziewał, to znaczy nic. Mniej więcej tydzień wcześniej przez wyspę przeszedł sztorm, wprawdzie to nie był prawdziwy huragan, ale zawsze. Nie uszkodził domów, ale poobrywał liście palm. Zanim woda opadła, plaża przez dwadzieścia cztery godziny pozostawała pod wodą.

Gdy Dane obejrzał fotografię, którą ktoś wsunął mu pod drzwi, przede wszystkim postanowił szukać. Szukać, potem jeszcze raz szukać, potem zastanowić się i szukać po raz trzeci. Nie. Przede wszystkim przeżył wstrząs. Później smutek. Głęboki, beznadziejny smutek.

Dotarło do niego, że padł ofiarą ukartowanej intrygi. Mógł sobie szukać, ile chciał. Nie znajdzie ani śladów, ani żadnego innego dowodu na to, że ktoś poza nim przebywał na jego prywatnej plaży – z Sheilą.

Teraz emocje już opadły. Nie, może nawet już nigdy nie opadną. Nie mógł sobie jednak pozwolić na luksus załamania. Nie mógł też opanować gniewu.

Nadszedł czas, by spojrzeć na wszystko szerzej, wszystko jeszcze raz przemyśleć. Kto mógł nienawidzić Sheili tak bardzo, żeby ją zabić? Kto jest tak przebiegły i okrutny? Może jakiś psychopata? I kto chciał się na nim zemścić, postępując z uporem i konsekwencją maniaka?

Do tego miał teraz na karku Kelsey, dociekliwą jak FBI. Musiał działać szybciej. Na szczęście mógł liczyć na przyjaciół pracujących we właściwych miejscach. Ponieważ jednak zatajał dowód, musiał postępować szczególnie ostrożnie. Teraz jednak… Teraz wszystko się zmieniło.

Miał fotograficzną pamięć, co się przydało. Gdy znalazł zdjęcie, od razu wiedział, gdzie rozpocząć poszukiwania. Wiedział, gdzie jest początek najlogiczniejszej ścieżki, która doprowadzi go do prawdy. Tyle że na razie, na gruncie skąpej wiedzy, którą posiadał, ścieżka nie układała się tak, żeby to miało jakiś sens. Nie powinien w każdym razie marnować czasu, tyle że siedzenia tutaj nigdy nie uważał za marnowanie czasu.

Tu, na pomoście w Zatoce Huraganów – na maleńkiej wysepce połączonej jednak wąskim pasmem grząskiego gruntu z Key Largo – woda i spokój sprzyjały rozmyślaniom. I wspomnieniom.

Długi, letni dzień dobiegał końca. O tej porze świat wyglądał najpiękniej. Dane pamiętał, że jego ojciec miał dosłownie bzika na punkcie tej wyspy. Nazywali ją wyspą, choć właściwie była półwyspem. W domu nie było klimatyzacji, lecz ojciec mówił, że wystarczy bryza. Nie powiesili na ścianach żadnych obrazów. Ojciec mówił, że ich nie potrzebują, że co wieczór mogą podziwiać najwspanialsze dzieło sztuki. Wystarczyło usiąść na ganku i obejrzeć zachód słońca. Patrzeć na kolory nad Atlantykiem: róże, czerwienie, odcienie złota i żółci. Niekiedy niebo było czyste. Błękit przekształcał się powoli w dziwne pastele, potem indygo, a wreszcie w czerń nocy. Gdy piętrzyły się chmury, zabarwiały się kobaltowo, a później zamieniały w tańczące na tle księżyca cienie. Burza też emanowała pięknem, choć w inny sposób. Błyskawice uderzały w wodę jak oszczepy miotane przez wściekłego boga, drzewa gięły się pod naciskiem wiatru.

Wszystko, co mówił ojciec, było prawdą. Teraz Dane to wiedział. Tak jak wiedział, że żaden posiłek nie może się równać z rybą wyciągniętą świeżo z morza i rzuconą na ruszt. Dziwne. Teraz Dane kochał Zatokę Huraganów, a jako dziecko nie dostrzegał nic z jej uroku. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak wspaniale jest mieć na własność całą wyspę.

Cieszył się, że zdążył o tym wszystkim powiedzieć ojcu, zanim ten umarł.

Siedział na drewnianym pomoście, patrzył na wodę. Potem zamknął oczy i znów usłyszał głos Sheili.

ROZDZIAŁ DRUGI

Pomóż mi, Dane.

Słyszał te słowa bez przerwy. Dochodzący z tamtego świata wyrzut. Nie musiał zresztą go słyszeć. I tak już stukrotnie przeklął własną niefrasobliwość.

Wtedy, ostatnim razem, gdy Sheila odwiedziła Zatokę Huraganów, siedział w tym samym miejscu, tak jak teraz.

Przedtem jednak…

Czy wypadki potoczyłyby się inaczej, gdyby nie spotkał jej właśnie tamtego dnia?

Przyszedł do „Sea Shanty” niedługo przed nią. Pił wodę sodową z cytryną i omawiał z Nate’em kwestię zainstalowania kamer. Nie wydarzyło się nic wielkiego, Nate podejrzewał tylko, że jeden z barmanów uznał, że napiwki to za mało, i zaczął podbierać pieniądze z kasy. Dane nie traktował Nate’a jak klienta i nie zamierzał wystawiać rachunku za poradę. Zjawiła się Sheila, tak jak niemal codziennie, koło piątej.

Za wypijane drinki nigdy nie płaciła sama.

Może nie zauważyła Dane’a, a może zauważyła, tylko o to nie dbała. Kiedyś, dawno temu, on i Sheila stanowili coś w rodzaju pary. Musiał jednak przyznać, że nigdy się w niej nie zakochał. Nie pasowała do jego życia. Już w dzieciństwie wytyczył sobie w myślach drogę, plan, który chciał konsekwentnie realizować. Na pewno w znacznej części pod wpływem pana Cunninghama i Joego. Niezależnie jednak od przyczyny, przyszłość stanowiła dla niego paląco ważną kwestię.

Nie chciał zostać rybakiem ani zdać się na łaskę turystów i restauratorów. Jeśli już, to sam mógłby mieć parę restauracji.

A Sheila…

No cóż, może kiedyś kochała go na swój sposób, jej życiowe plany były jednak zupełnie inne. Chciała się wydostać z wysp, a nie wiązać z mężczyzną nawet ambitnym, lecz bez szczególnych perspektyw. Już w szkole średniej wolała towarzystwo turystów i mieszkańców Florydy, którzy przyjeżdżali tu na weekendy do letnich domów, a w niedzielę wieczorem wracali do swych kosztownych mieszkań i prestiżowych zajęć.

Zawsze jednak uważała go za przyjaciela. Ich romans tylko na krótko zmienił ten stan rzeczy. Nie w ostatnich latach jednak, gdy wywiązał się ze swych obowiązków wobec armii, osiedlił w okolicy St. Augustine, otworzył biuro detektywistyczne Whitelaw Investigations… i zakochał się w Kathy Malkovich.

Od powrotu do domu widywał Sheilę tylko okazjonalnie, zwykle w towarzystwie jakichś przyjaciół, najczęściej przy barze. Kilka tygodni wcześniej odwiedziła nawet z Nate’em jego wyspę. Złapali dużego złotoryba i upiekli go na ruszcie. Z uwagi na przeszłość, ludzie przywiązywali do znajomości Dane’a i Sheili większą wagę, niż cała rzecz była warta.

Nate opowiadał mu o obecnym życiu Sheili. Potem urwał. Przypomniał sobie, że Dane’a łączyło z nią kiedyś coś więcej niż przyjaźń. Zwykłe męskie uwagi zabrzmiałyby w tej sytuacji zbyt obcesowo.

Powinien więc był wiedzieć. Sheila zawsze lubiła flirtować. Wobec seksu przyjmowała racjonalną jej zdaniem postawę. Wiedziała, że niektórzy mężczyźni są w łóżku dobrzy, inni nie. Nie uważała, by pójście z kimś dlatego, że ten ktoś może jej coś zaoferować, było grzechem. Tak wiele kobiet sypiało z jakimiś popaprańcami tylko dlatego, że wydawało się im, że ich kochają albo że to porządni faceci. Tak zwykle mawiała.

Tamtego popołudnia, tydzień wcześniej, po raz pierwszy zobaczył ją naprawdę w akcji. Roztaczała swój czar przy barze. Nie przeżył wstrząsu, lecz poczuł pewną ulgę, że nie związał się z nią silniej albo – Boże broń – ożenił. Poczuł też smutek, przypominając sobie wspólne dzieciństwo. Także pewien niesmak. Zastanawiał się, co Sheila, u diabła, robi. Nie musiała. Była piękna i młoda, świat stał przed nią otworem, ona zaś zdawała się wstępować na drogę ku samozniszczeniu.

Jej cel stał się widoczny już w chwili, gdy usiadła na stołku przy barze obok jakiegoś faceta. W średnim wieku, typ latynoski, z krzykliwymi ozdobami: ciężkim złotym łańcuchem na szyi, złotymi pierścieniami, na których błyszczały diamenty. Sheila trzymała papierosa, poprosiła o ogień. Zaczęli rozmawiać, postawił jej drinka, lecz długo nie zabawił. Wstał, gdy przyszła kobieta, na którą czekał. Sheila zdążyła napisać coś na karteczce i wręczyć mu ją.

Potem zjawił się ktoś młodszy, może dwudziestopięcioletni, w szortach, koszulce i sandałach, wszystko od najdroższych projektantów. Dane nie wydałby tyle na koszulkę, nawet gdyby jakimś cudem został miliarderem.

Gdy młody człowiek wszedł, Sheila spoglądała na swoją szklankę. Najwidoczniej jednak natura wyposażyła ją w specyficzny radar, gdyż natychmiast się odwróciła, a potem szybko zgasiła papierosa i wyciągnęła nowego.

Rozmawiali długo. Jemu także dała na kartce numer telefonu.

Potem nie dostrzegła już nikogo godnego uwagi, zauważyła natomiast na końcu baru Dane’a, trochę się nawet speszyła. Potrząsnęła głową, żeby odrzucić do tyłu długie, czarne włosy, i podeszła.

– Chłopiec powrócił i rozpamiętuje swoje strapienia w knajpie?

– Cześć, Sheila.

Zapaliła papierosa i postukała pudełkiem zapałek w bar.

– Przekonamy się, czy mój dawny chłopak nadal uważa mnie za atrakcyjną – powiedziała cicho.

– Sheila, jesteś piękna i dobrze o tym wiesz.

Uśmiechnęła się.

– Ale tobie to nie wystarcza, prawda?

Z pewnym zniecierpliwieniem uniósł ręce.

– To zależy, co masz na myśli. Co ty tu w ogóle, u diabła, wyrabiasz?

Spojrzała na niego.

– Pamiętasz te czasy, kiedy lubiłeś mnie, Dane?

– Sheila, ja nadal cię lubię. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.

Znów się uśmiechnęła.

– Nigdy mnie nie kochałeś – stwierdziła nagle. – Spojrzała przed siebie i dodała: – Oboje chcieliśmy się stąd wyrwać, a proszę, znów tu jesteśmy. Kochałeś ją, prawda? Tę kobietę w St. Augustine? Co jest we mnie nie tak, Dane? – zapytała od razu, nie dając mu szansy na odpowiedź.

– Sheila, z tobą nic nie jest nie tak. Po prostu nie mieliśmy wspólnych zainteresowań, w ogóle czegoś wspólnego.

Pokręciła głową, patrząc przed siebie.

– Z Larrym też nie mogłabym zostać. Właściwie, dlaczego nie? Powinnam. Przecież czegoś takiego szukałam… nie wiem. – Spojrzała na niego. – Hej, chcesz się ze mną przespać?

– Sheila…

– A, tak, słyszałam. Jeszcze jesteś w żałobie. Szkoda, z tobą czułabym się… bezpieczniej.

– Sheila, to nie jest powód, żeby się przespać z facetem, zresztą pieniądze też nie.

Obrzuciła go rozbawionym spojrzeniem.

– Pieniądze to tak samo dobry powód jak każdy inny – wyjaśniła. – Daj spokój, Dane, nie czujesz już ani odrobinę tego, co kiedyś?

Położyła mu dłoń na udzie i po chwili przesunęła ją nieco wyżej. Rzeczywiście, poczuł przypływ podniecenia. Odepchnął jednak jej rękę i wstał.

– Nie – rzucił ze złością i… trochę za głośno.

– Dane, nie opuszczaj mnie.

– Sheila, nie mogę cię opuścić, skoro nie jestem z tobą.

Odwrócił się i odszedł od baru. Nate ich oczywiście widział. Z odległości, w której stał, nie mógł zrozumieć słów, musiał jednak usłyszeć gniew w głosie Dane’a. No i, niestety, Cindy Greeley też musiała tam wtedy być. Nie widział jej, dopóki nie wstał, potem jednak dostrzegł, że demonstruje Nate’owi koszulki, w jakie proponowała wyposażyć pracowników jego lokalu.

Dane przywitał się z nią i wyszedł.

Tego samego dnia wieczorem Sheila odwiedziła go w domu. Powiedziała, żeby się nie martwił, że tylko tak wpadła po drodze dokądś. Są nadal przyjaciółmi, prawda?

– Przyjaciółmi, Sheila – odpowiedział z naciskiem na pierwsze słowo i wpuścił ją.

Na początku zachowywała się tak obojętnie…

Zapytała, co go sprowadziło z powrotem. Odpowiedział, że po prostu nadszedł czas, by wrócić do domu. Nie uwierzyła, ale udała, że wierzy.

– Myślę – powiedziała – że po śmierci Joego wszystko się dla ciebie zmieniło.

Nie odpowiedział. Zamiast tego zapytał:

– Sheila, co ty, u diabła, wyprawiasz?

– Radzę sobie. Powinnam wyjść za jakiegoś miłego faceta i zacząć żyć jak wszyscy. Problem polega na tym, że tu nie ma wielu miłych facetów. Wiesz, znałeś mnie, kiedy byłam mała. Słodka i niewinna. No dobrze, nigdy nie byłam niewinna, ale mała i słodka na pewno.

– Wyszłaś za Larry’ego Millera. On jest miłym facetem.

– Tylko że niestety nudnym. Lubię przygodę, podekscytowanie. Zresztą, może każdy miły facet jest nudny? Nie jestem pewna. Wiesz co, Dane? Mężczyzn chyba nie produkują w tych odmianach, które chciałabym zatrzymać na dłużej. Zaczynam nabierać przekonania o wyższości mojej płci.

– Tak?

– Aha. Najczęściej faceci są fatalni dla kobiet. Zakochują się, zwykle najpierw jest pożądanie, żenią się, potem oszukują.

– Nie wszyscy. Powiedziałbym, że może pół na pół.

– Nigdy w życiu! Uwierz mi. Mężczyzna zawsze potrzebuje czegoś, co podeprze jego ego. Jakiś facet powiedział mi kiedyś, że to naturalne. Wiesz, instynkt zachowania gatunku. Dawno temu mężczyźni musieli rozsiewać swoje nasienie jak jakieś lwy czy inne samce. Pokrywać wszystko, co się nawinie, żeby ich DNA mogło się rozprzestrzeniać. Zostało im to do dziś, gdzieś w podświadomości, bo jednak w mózgach coś im pozaskakiwało i nie chcą rozmnażać się tak naprawdę. Przecież musieliby płacić na utrzymanie dziecka, prawda? Niektórzy faceci są naprawdę straszni już od urodzenia i chyba nie mogą na to nic poradzić. Popatrz na tych starych pryków, którzy traktują swoje żony jak trofea. Ma taki sześćdziesiąt czy nawet osiemdziesiąt lat, a pozbywa się starej małżonki i znajduje jakiegoś plażowego kociaka. Potem poklepują się nawzajem po plecach i gratulują sobie, że ciągle mogą mieć dzieci. Dzięki temu są macho.

– Wiesz, Sheila, bywa też odwrotnie. Mam przyjaciół, od których żony odeszły z przysłowiowym mleczarzem.

– Widzisz? Już bronisz swojej płci.

– Nikogo nie bronię. Po prostu uważam, że ludzie w ogóle nie zachowują się najlepiej wobec innych. Widziałem wielu mężczyzn postępujących jak sukinsyny, lecz także zimne i wyrachowane kobiety.

– To co innego – odparła Sheila, machając lekceważąco ręką. – Ktoś powinien te sprawy przestudiować. Co do mnie, chyba mogę uważać, że bronię swojej płci, kiedy korzystam z facetów jak z jednorazowych kubków, a zużyte wyrzucam. – Spojrzała na niego. – Dane… czy jesteś… jesteś pewien… To znaczy, pamiętasz te czasy, kiedy byliśmy razem, kiedy żadne z nas nie miało nic stałego.

– Sheila, musisz mi uwierzyć. Nie jestem tym, kogo szukasz. Powiem ci jednak, czego potrzebujesz. Jesteś piękna. Zasługujesz na coś dziesięciokrotnie lepszego od tego, co sobie ofiarowujesz. Nie mówiąc już o tym, że to, co robisz, jest niebezpieczne. Tutaj się kręci wielu czubków, a poza tym, w dzisiejszych czasach, są choroby przenoszone drogą płciową, które zabijają.

Roześmiała się.

– Wspaniale! Po prostu uważasz, że mogę cię zarazić! Dane, jestem ostrożna jak diabli.

– Nie, nie jesteś. Gdybyś była, dążyłabyś do czegoś więcej niż pieniędzy.

– Nie chodzi tylko o pieniądze – oświadczyła cichym głosem.

– O co więc?

– Już ci powiedziałam. Biorę odwet na sukinsynach. – Oparła się na leżących na kanapie poduszkach. Popatrzyła na niego ze smutnym uśmiechem. – Słyszałam, że rozpaczasz, coś poszło nie tak. Mogę ci pomóc. Mogę sprawić, że poczujesz się lepiej, choćby na jedną noc.

Musiał przyznać, że ta propozycja zabrzmiała kusząco. Jednak naprawdę Sheila nie mogła dać mu niczego. On także nie mógł nic dać jej.

– Nie, Sheila – odpowiedział łagodnie.

A jednak została. Wypili wino, grali w szachy. Sheila grała dobrze. Potem wypili jeszcze trochę wina. Wreszcie zrobiło się już naprawdę późno, a ona nie zbierała się do odejścia.

– Chciałabym, żebyś mnie pragnął, Dane.

– Sheila…

– Co jest ze mną nie w porządku? – zapytała już po raz drugi tego dnia.

– Nic. Jesteś piękna. Jeśli coś jest nie w porządku, to ze mną. No i nie uważam, żebyśmy byli dla siebie stworzeni.

Potem ten uśmiech.

– Wiesz co? Nie sypiam z tak wieloma facetami. Doprowadzam ich dość daleko, ale… Lubię prezenty, dobre jedzenie, drogie wino. Przysięgam, Dane, nie zarażam żadną chorobą ani nic w tym rodzaju. Jestem sprytna i ostrożna. I bardziej wybredna, niż na to wyglądam. Poza tym ludzie czują się ze mną dobrze, Dane. Wiem, że coś przeżywasz, ale… nie chcesz po prostu ulgi, odprężenia? Jestem tym, czego ci trzeba. Wiem, że mnie nie kochasz, i niczego od ciebie nie wymagam. Tylko żebym czasami mogła tu wpaść. Możesz zgasić światło, zalać się w trupa. Mnie to nie przeszkadza. Poza tym, taka sytuacja, ja, to dla ciebie nic nowego.

Sięgnęła po niego. Figury z szachownicy spadły i rozsypały się po podłodze. Wypił dużo wina, miał przytłaczające poczucie winy. I tęsknił za ciepłem. Sheila była piękna. Tak silnie zmysłowa, że nie można było pozostać obojętnym. Może mężczyźni są tylko zwierzętami, które ewolucja niewiele zmieniła. Pod czerwoną sukienką Sheila nie miała nic. Dała mu to do zrozumienia.

– Sheila, mówię ci, to po prostu nie będzie w porządku – bronił się jeszcze słabo.

– Nic mnie to nie obchodzi, Dane, mam to gdzieś. Chcę tylko zostać. Na jedną noc. – Wstała. Umiejętnie pozwoliła, by czerwona sukienka opadła na podłogę. – Przeleć mnie z litości, tak to potraktuj – zaproponowała.

Nie był pewien, czy może wyrzucić ją z domu nagą. Nie był pewien, czy tego chciał.

Nie zauważył, że Sheila po prostu bała się wyjść. Czuł podniecenie, może nawet trochę dumę z tego, że jest przedmiotem pożądania. Opadła przed nim na kolana. Miała w oczach błaganie.

Umiała rozpalić mężczyznę do białości.

Nie przenieśli się do łóżka. Zostali na kanapie, na której siedzieli przedtem, grając w szachy.

Obudził się z nieprzyjemnym uczuciem. Seks bez miłości. Jak jedzenie bez smaku. Czynność automatyczna jak oddychanie. Robią to płuca, bez udziału świadomych części mózgu. Nie chciał zranić Sheili. Oboje odebrali już od życia swoje ciosy. Nie chciał też rozmawiać. Nie musiał.

Sheila wstała, podniosła czerwoną sukienkę i nałożyła ją. Zatrzymała się przy drzwiach tylko po to, żeby się upewnić, że jest już widno.

– Dziękuję – rzuciła, nie odwracając się.

– O nie, cała przyjemność po mojej stronie – rzucił lekko, mając nadzieję, że oboje poczują się dzięki temu lepiej.

A jednak się nie obejrzała. Właśnie wtedy wypowiedziała te słowa:

– Pomóż mi, Dane.

– Próbuję ci pomóc, Sheila. Nie chcesz mnie słuchać.

Stojąc nadal plecami do niego, dodała:

– Nie możesz nic na to poradzić, że mnie nie kochasz. Nie oczekuję tego. Jak też cię nie kocham. No może, troszkę. Ale… ja… ja tylko…

Odwróciła się w końcu.

– Potrzebuję pomocy.

– Sheila, możemy znaleźć kogoś, kto ci pomoże…

Roześmiała się.

– Psychologa, który wyleczy mnie z nimfomanii? – Pokręciła głową. – Nie rozumiesz. A ja… Ja nie mogę wyjaśnić… – Stała w drzwiach. Przez moment wydało mu się, że w różowym blasku świtu zobaczył w jej oczach strach. – Wyglądam na twardą, ale… ja się boję.

– Jezu, Sheila, zachowuj się więc po prostu inaczej. – Wstał zdenerwowany. – Przestań zaczepiać obcych ludzi i gdzieś się z nimi prowadzać. Przestań się mścić na mężczyznach za wszystkie kobiety świata, czy co tam sobie wymyśliłaś, i znajdź jakiś inny cel w życiu.

Uśmiechnęła się gorzko.

– Żaden z was nie ma pojęcia, jak to jest być mną. A co do mojej krucjaty… Och, Dane! Ty po prostu nie wiesz, jakimi skurwysynami mogą być mężczyźni.

Potem wyszła.

Boże, potrzebowała pomocy! A ja tego nie zauważyłem, nie wiedziałem, jak bardzo potrzebuje.

Wtedy widział ją po raz ostatni. Żywą.

A teraz… Nagle spociły mu się dłonie. Co zabójca zrobi teraz, żeby pogrążyć go jeszcze bardziej?

Musiał dotrzeć do prawdy.

Andy Latham mieszkał od strony zatoki. Kelsey to cieszyło, choć właściwie nie miało większego znaczenia. Z uwagi na swoją wielkość, Key Largo nie mogła nigdzie zapewnić bezpiecznego dystansu. Miło było jednak wiedzieć, że jest się oddzielonym choćby autostradą US1. Kelsey nigdy nie lubiła Andy’ego Lathama, a Sheila nienawidziła swego ojczyma.

Zarabiał na życie łowieniem ryb, jak wielu ludzi na Key. Miał kawałek ziemi, dawniej zarośniętego mangrowcami bagna, powstały dzięki osuszeniu terenu przed wybudowaniem w pobliżu, pod koniec lat pięćdziesiątych, hotelowej przystani. Samochodem droga z bliźniaka do domu Andy’ego Lathama zabierała dziesięć minut. Kiedyś dom ten prezentował się dość porządnie. W latach pięćdziesiątych firmy budowlane uwzględniały zagrożenie sztormami. Budynek wzniesiono z cementowych bloków i ozdobiono sztukaterią. Nie był duży: dwie sypialnie, kuchnia, salonik i otwarty ganek z tyłu, przez który wychodziło się prosto na przystań, gdzie Andy cumował swój kuter. Kelsey dobrze znała ten dom, ponieważ Sheila mieszkała tu do siedemnastego roku życia, kiedy to zaczęła pracować w nieistniejącej już dzisiaj restauracji rybnej. Przedtem nigdy nie zwróciła się do żadnej przyjaciółki, żeby ta ją przygarnęła. Gdy jednak zaczęła pracować, skorzystała z oddanego jej do dyspozycji małego pokoiku w domu właściciela restauracji. Kiedy skończyła osiemnaście lat, przeprowadziła się już do własnego mieszkania. Kelsey pamiętała, jak jej rodzice rozmawiali o Sheili, mówiąc, że powinni ją do siebie przyjąć. Wahali się jednak, a Kelsey nie naciskała, ponieważ Sheila powiedziała jej, że i tak woli mieszkać samodzielnie.

Zastanawiała się teraz, czy życie Sheili potoczyłoby się inaczej, gdyby jednak z nimi zamieszkała.

Gdy zjechała z głównej drogi na kiepsko utrzymaną drogę lokalną, prowadzącą do grupy nielicznych, oddalonych od siebie domów, słońce niemal już zaszło. Niebo rozjaśniały jeszcze różowe promienie, z czego należało się cieszyć, gdyż przed domem Lathama nie paliło się żadne światło, a przed frontem pleniły się krzewy i chwasty.

Kelsey nie mogła wjechać na podwórko, zaparkowała więc swoje małe volvo na wyboistej drodze. Gdy wysiadła, pożałowała, że nie włożyła dżinsów. Gałęzie i ostre trawy ocierały się nieprzyjemnie o jej gołe nogi, a ponadto była pewna, że zaraz zaatakują ją wszystkie pełzające stworzenia, które żyją w tych chaszczach.

Zapukała, przypominając sobie równocześnie, że nie boi się Andy’ego Lathama, że jest nieprzyjemny, lecz nieszkodliwy.

– Tak? O co chodzi? – zapytał, otwierając drzwi.

Najdziwniejsze w nim było to, że wcale nie wyglądał źle. Był młodszy od matki Sheili o jakieś pięć lat, o czym Kelsey wiedziała. Obliczyła w myślach, że teraz mógł mieć około czterdziestu pięciu. Był wysoki i szczupły, ale silny, jak wszyscy ludzie, którzy przez całe życie pracowali fizycznie. Gdy nie łowił ryb, najmował się do różnych zajęć na budowach. Twarz miał zniszczoną przebywaniem przez wiele lat całymi dniami na słońcu. Ciemne włosy siwizna przyprószyła tylko trochę. Miał na sobie dżinsy, które wydawały się zarówno uprane, jak i dość nowe. Koszulka polo też wyglądała na czystą, a nawet uprasowaną.

– Czyż to nie mała Kelsey tak dorosła? – zapytał, zanim zdążyła się odezwać.

– Dzień dobry, panie Latham. Tak, jestem Kelsey Cunningham.

– Wejdź, wejdź – powiedział, odsuwając się od drzwi.

Kelsey pomyślała, że Andy ma spojrzenie pająka zbliżającego się do muchy, która tkwi już w pajęczynie.

Rzuciła okiem do wnętrza domu. Salonik nie zmienił się zbytnio. Poznała kominek z odłamków rafy koralowej i stojący przed nim fotel. Wszystko tak, jak pamiętała.

Również puszki po piwie na podłodze i opakowania po sprzedawanych na wynos daniach. Latham nie zainstalował klimatyzacji, wolał zostawiać otwarte drzwi z tyłu domu, wpuszczając powiewy bryzy. Klimatyzacja dużo kosztuje. Wielu ludzi wyznawało tę zasadę. Wykorzystywali rzucające cień drzewa, powiewy wiatru znad morza. W wypadku Lathama decyzja ta miała jednak pewną wadę. Przez otwarte drzwi wpadał do domu smród rozkładających się odpadków i ryb. Wokół pustej frytkownicy latały muchy.

Kelsey nie miała ochoty wchodzić do środka.

– Nie, dziękuję, panie Latham, nie chcę przeszkadzać. Widzę, że zamierza pan wyjść.

– Tak, rzeczywiście, ale dla starych przyjaciół zawsze znajdę czas. Piwa? Może raczej wody? – poprawił się szybko. – Doskonale wyglądasz, młoda damo. Widać, że duże miasto ci służy.

– Tak, mam dobrą pracę, którą bardzo lubię – potwierdziła. – Naprawdę nie muszę wchodzić. Przyjechałam tylko zapytać o Sheilę.

Okazało się jednak, że skoro chce porozmawiać z Lathamem, musi wejść. Gospodarz wycofał się już do saloniku. Zrobiła to ostrożnie, pozostawiając za sobą otwarte drzwi.

Latham sprawdził zawartość dwóch puszek. W jednej coś jeszcze zostało, dopił piwo jednym łykiem, stojąc tyłem do gościa.

– Panie Latham, szukam Sheili i pomyślałam, że może wie pan przypadkiem, gdzie ona jest?

Odwrócił się i oparł ręce na biodrach.

– Dlaczego? Co ten mały włóczykij tym razem zrobił?

– Nic, panie Latham. Miałyśmy się spotkać wczoraj, w porze obiadu, a ona się nie zjawiła. Nie ma jej też w domu i chyba nikt jej nie widział od tygodnia.

Latham zaczął się śmiać.

– Nie ma jej dopiero od tygodnia, a ty się martwisz?

– Miałyśmy pewne plany, panie Latham.

Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.

– Możesz mówić do mnie Andy. Jesteś już dorosła.

– To prawda – zgodziła się grzecznie – ale przyzwyczaiłam się, że jest pan ojczymem Sheili, i tak jest mi jakoś wygodniej.

Kelsey nie była pewna, czy to ma sens, ale na wszelki wypadek trzymała się blisko drzwi.

Latham pokręcił głową, jakby właśnie usłyszał coś zdumiewająco głupiego. Potem znów się roześmiał.

– No cóż, panienko, mogę zapewnić, że jestem ostatnią osobą, której Sheila powiedziałaby, dokąd się wybiera. Wychowywałem ją, a co mnie za to spotkało? Policzek i pocałuj mnie w dupę. Nigdy mi nie podziękowała za utrzymanie po śmierci matki. Nie zdawała sobie sprawy, że jej nie adoptowałem i nie miałem obowiązku dbać o to, żeby miała co zjeść i w co się ubrać. Od kiedy skończyła dziesięć lat, jest małą suką. Nie podoba jej się, jak żyję, ma pretensję, że za mało zarabiam. Mówiła o tym, odkąd pamiętam. A pojawia się tylko wtedy, kiedy chce pieniędzy.

Kelsey poczuła się w obowiązku stanąć w obronie przyjaciółki.

– Jeśli się nie mylę, panie Latham, matka Sheili zostawiła panu pewną sumę, przeznaczając ją na koszty wychowania Sheili. Poza tym macie kilka wspólnych rachunków powierniczych, prawda?

– Jesteś przemądrzała, co? Całe twoje pokolenie nie ma w sobie za grosz wdzięczności. Jak myślisz, ile kosztuje szkoła? A dentysta, książki, ubrania? Do diabła, matka Sheili nie mogła zostawić tyle, ile ta dziewczyna naprawdę mnie kosztowała. A nie wiem nawet, czy się kiedykolwiek do mnie odezwie.

– Musi jednak się z panem kontaktować ze względu na pieniądze – upierała się Kelsey.

Latham zbliżył się do niej o krok.

Gdybym spotkała go na ulicy, pomyślała, nie przestraszyłabym się. Wygląda nawet na porządnego i przyjacielskiego. Normalny facet, z rodzaju tych, którzy w niedzielę siedząc w fotelu oglądają futbol i są mądrzejsi od rozgrywających, a w poniedziałek rano rozmawiają o tym w pracy.

Tyle że trochę cuchnął rybami.

Znała go jednak. Wiedziała, że gdy Sheila jeszcze z nim mieszkała, wielokrotnie ją bił.

Cofnęła się o krok w kierunku drzwi.

– Proszę posłuchać, naprawdę niepokoję się o Sheilę. Jeśli się odezwie, jeśli dowie się pan czegokolwiek, proszę dać mi znać.

– A gdzie mogę cię znaleźć, panienko? – zapytał.

Znów ruszył w jej kierunku. Miała dziwne uczucie, że jeśli jej dotknie, pozostanie ślad na całe życie. Zapadł już zmrok. Salonik oświetlała jedna, słaba żarówka osadzona w lampce bez klosza. Blade światło padało na rybackie trofea na ścianie.

– Jeśli Sheila się odezwie, niech jej pan po prostu powie, żeby się ze mną skontaktowała. Ona będzie wiedziała, gdzie jestem.

– Mieszkasz w jej domu, co?

– Panie Latham, wychował pan Sheilę. Ona musi pana choć trochę obchodzić.

– Aha, obchodzi. Nienawidzę tej małej zdziry.

– Martwię się. Ona zniknęła. Policja na pewno będzie chciała z panem porozmawiać.

– Gliny? – zapytał Latham, a potem powtórzył to słowo niemal rycząc. – Gliny! Nasyłasz na mnie gliniarzy dlatego, że ta dziewucha poderwała jakiegoś jelenia, żeby oskubać go z forsy?

Zbliżył się za bardzo. Kelsey zapomniała zarówno o godności, jak i dobrym wychowaniu. Odwróciła się i ruszyła do drzwi. Słyszała, że Latham idzie za nią. Czuła na karku jego oddech.

Chwycił ją za ramię. Powstrzymała krzyk, gdy ją odwrócił do siebie.

– Nie staraj się robić mi kłopotów – syknął. – Zapamiętaj sobie, co mówię. Sheila jest z jakimś facetem, z jakimś głupcem, który ma forsę, jeśli się jej poszczęściło. Zawiadamiając policję, możesz narobić jej tylko kłopotów. Mogą ją nawet posadzić na jakiś czas, rozumiesz? Nie nasyłaj gliniarzy na Sheilę i na mnie. Nie rób tego z powodu tej głupiej pindy!

Miał silne ręce. Jego palce wpijały się w jej ramię. Twarz stężała mu z napięcia, oczy powlekała mgiełka złości.

Ogarnął ją smród ryb.

– Puszczaj!

Uśmiechnął się, odsłaniając zadziwiająco ładne zęby. Bardzo białe. Dostrzegła w tym uśmiechu groźbę i sadystyczną przyjemność, potwierdzającą zasadność jej obaw.

– Przychodzisz do mojego domu panienko i rzucasz mi w twarz oskarżenia – powiedział, nie rozluźniając chwytu.

– Oskarżenia? O nic pana nie oskarżam. Pytałam tylko, czy nie widział pan Sheili, i prosiłam o powtórzenie, że chcę się z nią zobaczyć, gdyby pan ją spotkał.

– Nie oskarżasz? To dlaczego chcesz na mnie nasłać gliniarzy?

Czuła ból ramienia. Mężczyzna był silny. W każdym razie silniejszy od niej.

Cindy miała rację. Nie powinna tu przychodzić po ciemku, a w każdym razie na pewno nie sama, pomyślała.

Usiłowała zachować spokój i myśleć racjonalnie, ale jednocześnie miała ochotę wrzasnąć, wyrwać się. Próbowała przypomnieć sobie wszystkie filmy, wszystkie programy, w których informowano, jak sobie radzić w niebezpiecznych sytuacjach. Nie okazywać strachu? A może zaskoczyć go krzykiem, wyrwać się i uciec?

Na szczęście zanim zdążyła podjąć jakąś decyzję, usłyszała trzask drzwi samochodu i głęboki, męski głos:

– Hej, co tam się dzieje?

Puścił ją. Oboje go rozpoznali. Latham pokręcił głową. Spojrzał przez drzwi na ścieżkę, potem znów na Kelsey.

– A więc przyjechał, wielki wojak. Nie zamierzałem cię skrzywdzić, dziewuszko. Chcesz wiedzieć, gdzie jest Sheila? Zapytaj jej kumpla, tego mieszańca, właśnie tu idzie.

Nie musiała się odwracać. Wiedziała, że to Dane Whitelaw. Poczuła ulgę.

Jednak na myśl o tym, co mogły oznaczać słowa Lathama, zadrżała.

W końcu się odwróciła. Usłyszane słowa ciągle brzmiały jej w uszach. Zapytaj jej kumpla.

Dane nadchodził od strony ścieżki. Nie patrzył na Kelsey. Wpatrywał się w Lathama.

Widać było, że umył włosy i uczesał się. Nałożył spodnie khaki i niebieską koszulę z krótkimi rękawami. Właściwie nie był Metysem. Indianinem z plemienia Miccosukee był jego dziadek. Ożenił się ze szwedzką turystką i założyli sklep na Keys. Zginęli razem w wypadku samochodowym, zostawiając w spadku ojcu Dane’a Zatokę Huraganów. Ojciec Dane’a był wojskowym, a gdy poszedł na emeryturę, uzupełniał ją dochodami z rybactwa, które uprawiał u brzegów swej rajskiej posiadłości. Ożenił się z Mary Smith, której przodkowie przypłynęli do Nowego Świata na „Mayflower”. Kelsey słabo ją pamiętała. Najlepiej to, że zapraszała chętnie do domu wszystkie okoliczne dzieci i często się śmiała. Powiedziała im kiedyś, że chciałaby mieć przynajmniej dziesięcioro maleńkich siostrzyczek i braciszków Dane’a. Wyszła jednak za jego ojca późno. Gdy w końcu, przed dziesiątymi urodzinami Dane’a, zaszła w ciążę, pojawiły się komplikacje. Wkrótce zmarła, na długo przed przewidywanym terminem porodu. Jej mąż nie ożenił się ponownie. Kelsey pamiętała, że był wspaniałym człowiekiem, bardzo miłym w obecności dzieci, może tylko trochę odludkiem. Opuszczał swą wyspę jedynie po to, by sprzedać złowione ryby.

Dane Whitelaw po przodkach różnych ras odziedziczył to, co najlepsze. Miał ciemne oczy, nieco szersze kości policzkowe, a włosy w kolorze ciemnej pszenicy, rozjaśnione słońcem. Poza tym wzrost i posturę wikinga. Kiedy byli nastolatkami, podziwiała go. Był najlepszym przyjacielem jej brata. Potem Joe zginął, a ich mały światek zmienił się dla wszystkich jego mieszkańców.

Dane stanął w drzwiach. Patrzył z uwagą na Andy’ego Lathama. Nie spuszczał z niego wzroku ani na moment.

– Co ty tu, do diabła, robisz, Whitelaw? – zapytał Latham.

– Przejeżdżałem tędy – odpowiedział Dane, co było oczywistym kłamstwem. W tej okolicy nie miał na pewno nic do roboty.

– Wszedłeś na mój teren.

– Nie ma sprawy, już wychodzę.

Spojrzał na Kelsey.

Miała ochotę zostać, po prostu dlatego, że nie życzyła sobie pomocy Dane’a. Na pewno nie teraz, gdy zajmował pierwsze miejsce na jej liście, no cóż, może nie podejrzanych, lecz w każdym razie osób, które mogły się takimi stać. No i nie po tej popołudniowej rozmowie. Może nie zaczęła jej najzręczniej, ale mimo wszystko on powinien się przejąć, chociaż trochę. Mógł choćby spróbować powiedzieć coś dobrego o Sheili. A może po prostu nie lubiła Dane’a z powodu tego, co zaszło po śmierci Joego?

– Kelsey, zamierzasz tu zostać? – zapytał, gdy nie zareagowała na jego spojrzenie.

– Nie, jestem umówiona na kolację – odparła.