Trzy kobiety - Jerzy Jarniewicz - ebook
NOWOŚĆ

Trzy kobiety ebook

Jerzy Jarniewicz

4,0

Opis

Trzy kobiety – jak trzy Parki, które jednak nie przecinają nici życia bohatera tomu, lecz przeciwnie: dopiero nanizują wątki, snują osnowy, splatają w historię. A właściwie to on – chłopiec dorastający w towarzystwie przyjaciółek matki – tka opowieść: o kobiecej niezłomności, solidarności, wzajemnym wsparciu. Pierwszy po otrzymaniu Nagrody Literackiej Nike tom poetycki Jerzego Jarniewicza to hymn na cześć kobiet, przyjaźni i dzieciństwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 28

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
2
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
beepbeep69

Całkiem niezła

no takie tam
00
TvaF03-CLr

Dobrze spędzony czas

niech żyją wszystkie kobiety, nie sto, a dwieście lat!
00



Trzy kobiety

.

Murmuracja

Jeżeli powrót, to tylko taki, który zostanie z nami do jutra,

żebyśmy mogli, w chwilę po przebudzeniu, gdy

we śnie jeszcze imiona, powyciągać z cienia

to, czego dotychczas nie musieliśmy tłumaczyć,

nasze ukrywki, zdumki, potajomki. W lot godowy

puszczą się skryte pod abażurem pszczoły

i wystarczy nam pół słowa, by rozpalić

ich brzęczeniem to, co z wczoraj powróci. A potem

po zgon, do woli, niech wirują szpaki:

czuuum, szutszum, tszeszutśśś.

.

Z pasieki domowej

Storia otwierająca

Siedziały z matką w dużym pokoju, jej trzy przyjaciółki:

Wanda, Krysia, Irena,

siedziały bez końca i bez początku, a zza ściany słyszałem, jak

jedna przez drugą mówi, jak mówią coraz głośniej, aż mogło się wydawać,

że to nie kobiety w chmurze papierosowego dymu, a rój

pszczół, których skrzydła się rozwibrowały, z gniewu lub z oburzenia, lub

z czegoś, czego nazwać nie umiem, a co splotło je w kłąb, i które lada

chwila wylecą z pasieki, a ja, że też, jak zakładałem, do tego ula należę,

stanąłem w progu, i wtedy wszystkie, jak na zawołanie, gdy tylko

u drzwi mnie zobaczyły, zmilkły. Wziąłem palec do ust,

ociekał mi miodem.

.

Przestrzeń rodzinna

Siedziały w telewizyjnym, matka z Ireną, Wandą i Krysią,

i piły – ulga po ulungu – herbatę madras, którą zdobyła Krysia,

i wszystkie cztery w telewizyjnym, rozbawione

jakąś historią dla mnie nie do uchwycenia, ćmiły carmeny, które

wkrótce je zabiją, i zaśmiewały się, bardotki pod papugami,

i było oczywiste, że choć go nie widziałem, krąży wśród nich

biały, prosto z Hollywoodu szejk

z roleksem na przegubie, niepojętnie w tych okolicznościach

nadmiarowym. Ojciec później niż zwykle przyjechał z roboty, zajrzał

do telewizyjnego, który był także sypialnią rodziców, a w którym

tętniły dziś śmiechy kruczowłosych kobiet, ale się poddał, wycofał

i poszedł spać – do pokoju dzieci, który dzieliłem z bratem.

.

A z owoców najbardziej lubię, gdy dostaję białe

Krysia, ta z mrówkowca, to koleżanka matki

tak bardzo od zawsze, że jak wiatr, i jak wszyscy zmarli,

którym ten wiatr, gdy żyli, wiał w oczy, wchodziła do nas

bez pukania: drzwi mieliśmy na okrągło otwarte. Przyszła, bo wygrała

talon na malucha. Ojciec usłyszał, sposępniał, od lat pucował tę samą

syrenkę, ale matka, ona zawsze, gdy tego nie widział, cieszyła się

z cudzych sukcesów: z rozwodu Wandy, który Wanda

u Pana Boga wybłagała, z mieszkania Ireny, większego niż nasze,

choć mieszkała sama, ze zdjęć szwagierki, która z Orbisem jeździła,

bo mogła, za morze. Tego wieczora pośmiały się, pogadały,

po czym jak jeden mąż siedliśmy przed telewizorem

i oglądaliśmy mecz na Wembley. Nasze

największe zwycięstwo.

.

Synchroniczność jest siostrą żałoby

Gdy szykował się pogrzeb, bo zmarła mi matka, Wanda

otworzyła torebkę, wyjęła dwa banknoty,

wcisnęła mi do ręki: „Masz – mówi – czekają cię wydatki”.

Była zawsze od nas bogatsza, nasza Wanda z marcepanu, miała dom i ogródek

z białymi porzeczkami na wylocie z Łodzi, ojca w komitecie,

i nie musiała pracować. Śnieg na Narutowicza bił słońcem po oczach,

tak uparcie okrutnym, że od śniegu ślepłem, a blask

dostał się przez źrenice do trzewi i wypatroszył mnie jak wigilijną rybę.

O niczym nie myślałem, pustka wrastała w pustkę, gdy mrużąc oczy

przed słońcem, wszedłem do Empiku i za pieniądze Wandy,

za jej kasę na pogrzeb, kupiłem jugosłowiańską kasetę Police’ów.

.

Wszystko, co rzeczywiste, odbyło się wówczas, a on nic o tym nie wiedział

Musiało być późno, nawet później niż po nocnym deszczu,

który Irenę u nas zatrzymał, bo pamiętam ciszę

rozpiętą jak parawan, na którego tle ten nieruchomy obraz

z Ireną i matką przy stole:

siedzą naprzeciw siebie i nic,

żadne słowo ich nie łączy, nie łączy spojrzenie, ale w zamian

widzę rękę matki na stole, i że Irena matkę za rękę trzyma, i że

tylko trzyma, nic więcej, ale tak bardzo inaczej,

niż można rękę trzymać, niż trzymał ją ojciec,