Tryb warunkowy - Hanna Cygler - ebook + audiobook

Tryb warunkowy ebook i audiobook

Hanna Cygler

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pierwsza część trylogii opowiadającej o burzliwym życiu uczuciowym Zosi Knyszewskiej. Stanowi opowieść o miłosnych perypetiach młodej dziewczyny, rozdartej uczuciowo między dwoma mężczyznami – jej wielką miłością, Marcinem, a fascynującym ją przyjacielem, Witkiem. Świat trudnej miłości, przyjaźni, kłamstwa i zdrady.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 35 min

Lektor: Elżbieta Kijowska

Oceny
4,0 (4 oceny)
2
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gorzata18

Z braku laku…

Książka przeciętna, lektorka tragiczna
00
EwusiaKruczek

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna, wzruszająca od pierwszych stron. Osadzona w czasach mojej młodości i w związku z tym taka mi bliska. Napisana pięknym językiem. Świetna lektorka. Dziękuję za cudowne chwile podczas czytania.
00
nagadowska111

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa
00
miramarta

Nie oderwiesz się od lektury

czytałam wszystkie książki pisarki. Teraz z przyjemnością wszystkie jakie są na Legimi wysłucham. Polecam Hanna Cygler jest wspaniałom pisarką.
00

Popularność




Hanna Cygler

Tryb warunkowy

Warszawa 2023

* * *

Często, gdy próbuję wytłumaczyć moim uczniom, na czym polega trzeci tryb warunkowy w języku angielskim, podaję za przykład zdanie, które przytaczała moja własna nauczycielka: „Jak potoczyłyby się dzieje Europy, gdyby Napoleon wygrał był bitwę pod Waterloo?”. Zawsze w tym momencie uruchamia się moja wyobraźnia, skupiając się na całym szeregu konsekwencji dla ludzkości... Zainspirowani uczniowie bardzo szybko potrafią poradzić sobie z tym problemem i bez trudu mogą zgłębiać kolejne tryby warunkowe, odnoszące się do teraźniejszości i przyszłości. Zazdroszczę im, bo sama tego nie potrafię i nadal nieustannie krążę po placu bitwy pod Waterloo, przyglądając się okruchom minionych chwil, wspomnieniom...

Przeszłość jest w zasadzie tym, czego nie ma, cóż więc może ona oznaczać? Czy nie jest często przypadkowym splotem ludzi i wydarzeń, zastygłych bez ruchu i czekających na moment, kiedy to nasza pamięć tchnie w nich ożywczy oddech i przywróci do życia? I gdy się zastanawiam, od kiedy przeszłość stała się tak nieodwracalna, iż w żaden sposób nie ma zastosowania do teraźniejszości, zamykam oczy i wszystko zaczyna się dziać od nowa...

Rozdział pierwszy

Warszawa, 1977

Był piękny słoneczny dzień. Prawie połowa lipca, ale lato zaczynało się dopiero teraz. Promienie słońca przyjemnie przypiekały mi kark. Ludzie, po długim oczekiwaniu na ciepłą pogodę, kompletnie teraz oszaleli. W kolorowych letnich strojach toczyli ożywione rozmowy, ciesząc się życiem. Nastrój ulicy był zaraźliwy. Zerknęłam w bok i zobaczyłam przy sobie profil Marcina. Wciąż wierzyć mi się nie chciało, że jest tu ze mną i ma mi towarzyszyć w drodze na uniwersytet, aby sprawdzić, czy przyjęto mnie na studia. Gdyby nie jego telefon do cioci Stasi, żadna siła nie zmusiłaby mnie do pójścia pod tablicę wyników. Ale on... Z całą pewnością. Dla mojego wielkiego uczucia, dla niego gotowa byłam na wszystko.

Dobrze pamiętałam dzień, kiedy to uczucie wybuchło z siłą nagłą i niespodziewaną dla serca nastolatki.

– Zosia, psyjechali! – wykrzyknął mój pięcioletni brat Rafał na widok wchodzących ciotki i wujka, którzy właśnie wrócili z siedmioletniego pobytu w Belgii.

Zaciekawiona wyszłam na korytarz i zobaczyłam mojego dwudziestoczteroletniego kuzyna Marcina. Obiektywnie mówiąc, nie jest on ideałem męskiej urody; miał twarz o niezbyt regularnych rysach, ale wystarczyło jedno spojrzenie jego czarnych, bystrych oczu, abym się nim zainteresowała.

– Zosieńka, taka już duża! – Porwał mnie w ramiona i okręcił.

Kiedy odstawił mnie na ziemię, czułam, że wiruję nadal. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Cała późniejsza przyjaźń, która narodziła się między nami, była dla mnie pochodną tego pierwszego, nastoletniego impulsu. Marcin jako jeden z nielicznych potraktował mnie, piętnastolatkę, na tyle poważnie, aby zwierzać mi się ze swych ambicji i planów na przyszłość. Byłam zatem jedynym członkiem rodziny, który nie doznał szoku, gdy Marcin przeniósł się do Warszawy, zostając – ku przerażeniu wszystkich – fotoreporterem. Żeby dyplomowany, zdolny architekt nagle zwariował do tego stopnia – to nie mieściło się w głowie nikomu w naszej zacnej, mieszczańskiej rodzinie. Wujek stale teraz przeklinał dzień, kiedy na czternaste urodziny kupił Marcinowi aparat fotograficzny, a ciotka rwała włosy z głowy, jęcząc, że jej jedynak zapewne umrze w stolicy z głodu. Wbrew tym przewidywaniom poradził sobie doskonale i wkrótce otrzymał stały etat w tygodniku studenckim.

Ja również wyciągnęłam wnioski z moich dyskusji z Marcinem i postanowiłam, że moim najbliższym celem będą studia na anglistyce warszawskiej. Dlaczego akurat tam? No cóż, chyba nietrudno się domyślić. Kiedy byłam w klasie maturalnej, Marcin zasugerował mi, że powinnam myśleć długofalowo i studiować dziennikarstwo. W myślach zrodziły mi się niezwykle atrakcyjne wizje, w których główne role odgrywaliśmy ja i Marcin, zwiedzający wszystkie kontynenty i uczestniczący we wszystkich ważnych wydarzeniach na świecie, jako najlepszy duet reporterski.

Okropne było tylko to, że Marcin, tocząc długie i poufne rozmowy ze mną, na dobrą sprawę w ogóle mnie nie zauważał. Wprawdzie trudno było mnie dostrzec za aparatem korekcyjnym, ale oprócz twarzy miałam przecież zupełnie zgrabne nogi. Pozostawała mi nadzieja, że wzrok mu się poprawi, kiedy na co dzień będziemy mogli się spotykać w Warszawie. Na studiach niezbyt mi zależało.

Gdyby oświadczył mi się już we wrześniu, to wcale nie musiałabym studiować. Przerażała mnie perspektywa nowego środowiska i nowych ludzi, którzy przecież mogą mnie nie zaakceptować. Ojciec uważał, że muszę studiować, aby „poszerzyły mi się horyzonty”, mama mówiła, że mogę robić w życiu różne rzeczy, „ale papier jest ważny”, z kolei siostry mamy były święcie przekonane, że placówki szkolnictwa wyższego są doskonałym zapleczem matrymonialnym. Skoro już znalazłam idealnego kandydata, wydawało mi się, iż dalsze marnowanie czasu i pieniędzy na studia nie ma sensu. Tylko że Marcin nie był zadeklarowanym kandydatem...

Moje marzenia o zamieszkaniu u Marcina podczas studiów zostały brutalnie rozwiane przez ojca, który oświadczył, że będę mieszkać u cioci Stasi, na Mokotowie. Innym okrutnym ciosem okazał się służbowy wyjazd Marcina, w czasie gdy zdawałam egzaminy wstępne. Chcąc nie chcąc, zabrałam się ostro do nauki i same egzaminy okazały się nie takie straszne, jak się spodziewałam. Jednak ten pogodny nastrój pogarszał się coraz bardziej w miarę oczekiwania na wyniki.

Teraz szłam z Marcinem, aby się w końcu dowiedzieć, czy zdałam, a strach przed kompromitacją łagodziła myśl, że gdybym oblała, on musiałby mnie pocieszać. I tak sobie zaczęłam po drodze wymyślać te różne sposoby pocieszania, że nagle zaczęłam iść tanecznym krokiem, uśmiechając się na prawo i lewo. Marcin spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Wydajesz się bardzo pewna, że zdałaś – zauważył, sprowadzając mnie na ziemię.

Natychmiast posmutniałam.

– Wcale nie jestem pewna – odpowiedziałam. – Tylko przez moment wydawało mi się, że ten cały mój strach i przerażenie są takie nieważne wobec tego wszystkiego, co nas otacza.

– Cóż to wszystko znaczy w porównaniu z wszechświatem, prawda? – Zaśmiał się. – Masz rację. Jednak każdy z nas odczuwa przede wszystkim sam za siebie. – Zawahał się. – Co za głupstwa ci opowiadam! Przecież to dla ciebie taki ważny dzień. Nie martw się, wieczorem zapraszam cię do knajpy.

A jednak! Czyżby moje marzenia zaczęły się już spełniać? Nie mogłam jednak pokazać po sobie, że perspektywa spędzenia z nim wieczoru przyćmiewa mi całkowicie problem wyniku egzaminu na studia. Cicho zauważyłam:

– Będę mogła się upić z rozpaczy.

– Z jakiej rozpaczy, głuptasie? – Znów się zaśmiał i lekko przytulił mnie do siebie.

Ze szczęścia całkowicie zaniemówiłam, a moje zwoje mózgowe zaczęły się raptownie rozkręcać. Mimo tego błogiego stanu ducha widok uniwersytetu całkowicie wytrącił mnie z równowagi.

– Marcin, ja tam nie wejdę.

– Wejdziesz, wejdziesz, a jak się będziesz opierać, to cię tam wniosę. Patrz, tymi rękami.

Miał prześliczne ręce o zgrabnych palcach i zadbanych paznokciach. Poczułam wstyd za moje własne obgryzione paznokcie i skórki, czym prędzej więc zacisnęłam ręce w pięści. Zrobiło mi się dziwnie słabo. Szłam dalej, ale moje nogi poruszały się jakby niezależnie od reszty ciała. Mózg zdawał się zupełnie nie brać udziału w tej zabawie. Rozprostowałam dłonie, które teraz wyraźnie dygotały.

Zrozumiałam w tym momencie, że gdybym nie zdała egzaminów, to ze wstydu nie mogłabym już nigdy spojrzeć Marcinowi w oczy. Uważał mnie przecież za inteligentną osobę i gdybym... nie. Teraz byłam już absolutnie przekonana, że Marcin nie mógłby się zakochać w takiej żałosnej idiotce, która nawet nie potrafi zdać egzaminu na studia.

– Kochanie – tak powiedział! – nie denerwuj się. Za moment wszystko się wyjaśni, a poza tym jestem głęboko przekonany, że zdałaś, i to super. Głowa do góry!

Koniec z atakiem drgawek. „Słowa, słowa, słowa”. Milcząc, weszliśmy do gmachu. Wyniki wywieszone były na parterze. Dwadzieścia metrów od drzwi. Każdy krok wydawał mi się krokiem milowym, jak w snach, podczas których uciekam przed pogonią. Białe plansze pokryte ciemnym maczkiem druku wywoływały grozę już z daleka.

– Zobacz sam. Ja sobie tu postoję – zwróciłam się do Marcina.

– Ani mi się śni. Nie będę się wystawiał na pośmiewisko. Jeszcze ci wszyscy ludzie pomyślą, że w moim wieku wybieram się na studia.

Wzruszyłam ramionami i podeszłam pod tablice. Stała przed nimi spora gromadka osób. Nic mnie i tak nie zmusi, abym spojrzała na listę.

– Słuchaj, mała! Tu w ogóle nie ma anglistyki – zdziwił się głośno Marcin.

– Właśnie za chwilę mają przynieść. Muszą jeszcze raz przepisywać, bo poplątali coś z nazwiskami. Dlatego takie spóźnienie – powiedział Ktoś Poinformowany.

– Chryste, co za suspensa – westchnęłam. – Jak u Hitchcocka. A poza tym pełna psychoza.

Spojrzałam wreszcie na stojących pod tablicą ludzi. Większość w moim wieku, ale było również kilka osób starszych. Rodzice? Jedno było pewne. Nikt z nich nie miał tęgiej miny. Wszyscy czekali na brakującą listę. Kilka osób nerwowo paliło papierosy.

– To jest normalne chamstwo, żeby tak denerwować ludzi – rzucił Ktoś Bardzo Zdenerwowany.

W duchu entuzjastycznie przyznałam mu rację.

– Lepiej jednak niech dobrze sprawdzą tę listę. Opowiadałem ci o historii studiów mojego kolegi? – zapytał Marcin. – Zdawał do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych po raz pierwszy i nie posiadał się z radości, kiedy po sprawdzeniu listy okazało się, że został przyjęty. Ponieważ jego rodzice nigdy nie wierzyli w możliwości syna jako artysty plastyka, wieczorem przyprowadził ich do szkoły, aby sami mogli się naocznie przekonać, jak zdolne dziecko im się przytrafiło... I okazało się, że jego nazwiska nie ma na liście. Po prostu zaszła pomyłka. Były to niewątpliwie najkrótsze studia, jakie sobie można wyobrazić.

– Ale to niesprawiedliwe! – oburzył się Ktoś Podsłuchujący.

– Jak już się pomylili, to powinni ponieść konsekwencje. Tak jak ze skazańcem, który jest ułaskawiany, jeśli urwie się pod nim sznur – zauważył Ktoś Oczytany.

Wywiązała się nawet dyskusja na temat podobnych przypadków i prawie nikt nie zauważył nadchodzącej z listą sekretarki. Gdy tylko lista znalazła się na tablicy ogłoszeń, gromadka stała się wściekłym, drapieżnym tłumem, który rzucił się do sprawdzania nazwisk. A ja, jeszcze przed chwilą taka odrętwiała i sparaliżowana, ruszyłam przed siebie, odpychając łokciami wszystkich, którzy stanęli mi na drodze. Po chwili wynurzyłam się z tłumu rozpromieniona.

– Marcin!

– Patrzę i oczom nie wierzę. Co za przebojowa dziewczyna!

– Marcin!

– A te twoje zielone oczy błyszczą jak u tygrysicy. Chociaż nie wiem, czy tygrysice mają zielone oczy.

– Marcin!

– A jak się ślicznie zarumieniłaś. Moja mała kuzyneczka.

– Marcin, dasz mi skończyć?

– Nie mów nic. Przecież wiem... No i nie płacz, bo jak zwykle nie masz chusteczki.

Objął mnie ramieniem i uniósł ręką mój podbródek. Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, nachylił się nade mną i pocałował w czubek nosa.

– Gratuluję ci, malutka – usłyszałam.

Całe popołudnie spędziłam na gorączkowych przygotowaniach do wieczoru z Marcinem. Pławiłam się w wannie blisko godzinę, co wywołało taki popłoch u cioci Stasi, że aż wtargnęła do łazienki, widząc, iż nie reaguję na jej głośne pytania. Nie słyszałam nic, leżałam w pachnącej pianie, mając przed oczami jeden obraz i ciągle słysząc głos, który w niczym nie przypominał głosu mojej ciotki.

– Dziecko, czy chcesz, żebym przez ciebie umarła? – zapytała dramatycznie Stasia, łapiąc się za serce.

W żadnym wypadku mi na tym nie zależało, więc szybko ewakuowałam się z wanny i rozsiadłszy się przy toaletce przed lustrem, zajęłam się poprawianiem urody. Nigdy dotąd się nie malowałam i nawet nie bardzo wiedziałam, jak to się robi. Miałam jednak przy sobie niezbędne akcesoria, bo choć nie robiłam z nich użytku, dużą radość sprawiało mi samo ich posiadanie. W końcu, po wielu próbach, udało mi się osiągnąć wcale nie najgorszy efekt. Puszyste, lekko kasztanowe włosy sięgające ramion, zielone kuszące oczy (mrużyłam je na próbę przy lustrze przez dobrych parę minut), a do tego ciemnozielona sukienka ze śmiałym dekoltem, wspaniale dopełniająca ten tak starannie wypracowany obraz. Wreszcie, po dwóch godzinach, wyłoniłam się z czeluści łazienki, a efekt mojego wyglądu sprawdził się natychmiast na cioci Stasi.

– Dziecinko, wyglądasz wspaniale! Gdybyż rodzice mogli cię teraz zobaczyć!

Na tym specjalnie mi nie zależało.

– Mam nadzieję, że zawiadomiłaś ich o wszystkim.

Byłabym zupełnie zapomniała o tym, ale z uniwersytetu Marcin zaciągnął mnie na pocztę. Innego wyniku w ogóle się nie spodziewali, jak się dowiedziałam. Ale przecież ucieszyli się ogromnie. Wielki sukces pedagogiczny.

– Oczywiście, ciociu. Zaraz po sprawdzeniu wyników.

Ciocia nadal jednak kręciła się koło mnie, wyraźnie w nastroju konwersacyjnym. Nie bardzo jednak wiedziała, od czego by tu zacząć.

– To wychodzisz teraz z Marcinem?

– Tak, ciociu. Idę szaleć. Myślę, że w końcu na to zasłużyłam.

– Oczywiście. Tyle się w ostatnim czasie wymęczyłaś.

Coś jednak nadal nie dawało spokoju cioci Stasi. Była to wspaniała siedemdziesięcioletnia stara panna, jednak zupełnie pozbawiona sztampowych cech związanych z tym stanem. Historia rodzinna mówiła, że jej narzeczony umarł nagle na zapalenie płuc trzy dni przed ich ślubem. Ciocia Stasia, mimo iż w młodości była bardzo atrakcyjną kobietą – co potwierdzały fotografie – nigdy nie zdecydowała się wyjść za mąż. Nigdy też nie chciała o tym mówić, a wszyscy, bojąc się ją urazić, starannie unikali tego tematu. Żałowałam jednak, że nie widziałam nigdy zdjęć jej narzeczonego, które spaliły się podczas Powstania. Teraz kręciła się wokół mnie, koniecznie chcąc się czegoś dowiedzieć.

– Ciociu, o co chodzi? – nie wytrzymałam w końcu.

Stasia się lekko zmieszała.

– To nic takiego. Myślałam o twoim kuzynie. Jest bardzo przystojny. Obecnie rzadko spotyka się taki typ urody. Dziwne, ale trochę wydaje się podobny do mojego Ignasia. – To ostatnie dodała tak jakby do siebie, ale dowiedziałam się przynajmniej, że JEMU na imię było Ignaś. Trochę staroświecko, ale kiedyż to było. – Ile Marcin ma lat?

– Dwadzieścia siedem – oświadczyłam natychmiast.

– Dobrze, że jest jeszcze kawalerem. Dzisiaj wszyscy tak się spieszą do ślubu, jakby to mogło rozwiązać ich problemy. A problemy przychodzą dopiero później. Trzeba ostrożnie dokonać wyboru, żeby się nie pomylić – westchnęła.

Wytrzeszczyłam na nią oczy ze zdumienia.

– Mam nadzieję, że Marcin właściwie wybierze. Robi wrażenie bardzo rozsądnego – dodała ciocia Stasia i spojrzała na mnie. – Coś mi się wydaje, dziecinko, że ten Marcin bardzo ci się podoba.

I co z tego, że chciałam zaprzeczyć, kiedy poczułam na policzkach takie gorąco, jakby za chwilę miały eksplodować. Wiedziałam dobrze, jak wyglądam w tej chwili – purpurowoczerwona, z miną winowajczyni.

To było śmieszne, ale w domu wszyscy, łącznie z ośmioletnim bratem, wiedzieli dobrze o moim uwielbieniu dla Marcina. Nikt jednak nie traktował go na serio. Wszystkim się wydawało, że wkrótce wyrosnę z tej dziecinady jak z ospy wietrznej. Poza tym, podejrzewam, sądzili, że ja sobie tak po prostu żartuję. Dopiero teraz ciocia Stasia spojrzała na sprawę inaczej i spowodowała, że poczułam się bardzo zawstydzona.

– Nie musisz się, kochanie, rumienić. To przecież nic złego. Chociaż jestem już stara, potrafię jeszcze zrozumieć wiele spraw ludzi młodych. Nie myśl jednak, że się wtrącam, jeśli ci coś powiem.

– Ależ skąd. A co ciocia...

– Pamiętaj tylko, że on jest sporo od ciebie starszy. Oczywiście zdarzają się o wiele większe różnice wieku, ale... Och, nieważne, nie chcę tylko, żebyś się rozczarowała. Jesteś jeszcze taka młodziutka i taka kochana.

Nie pozostało mi nic innego, jak przytulić się do cioci i serdecznie ją ucałować.

– Niech się ciocia o mnie nie martwi. Nie jestem przecież z porcelany – oświadczyłam buńczucznie, ale śmiać mi się w ogóle nie chciało.

Do spotkania z Marcinem została mi jeszcze godzina. Siadłam więc w drugim pokoju zamyślona. Czy naprawdę kochałam Marcina, czy wyobrażałam go sobie jako tego jedynego mężczyznę w moim życiu, czy rzeczywiście mogłabym poświęcić dla niego swoje przyszłe studia? Odpowiedź była tylko jedna. Widać należałam do nielicznej grupy dziewcząt, które już na życiowym starcie mają całkowitą jasność co do upragnionego celu. Pomyślałam sobie, że jednak ciocia Stasia jest mimo wszystko starą panną. I w dodatku przedwojenną!

Marcin przyszedł punktualnie. Miał na sobie ciemnobrązowe sztruksowe spodnie, białą koszulę i beżową, zachodnią marynarkę. Gdy pocałował mnie na powitanie w policzek, doszedł mnie delikatny zapach męskiej wody kolońskiej. Oczywiście najpierw z całą galanterią przywitał się ze Stasią, wręczając jej bukiet kwiatów.

– Muszę się przyznać, że dawno już nie otrzymywałam kwiatów od młodych mężczyzn.

– Trudno w to uwierzyć, jak się na ciocię patrzy. Wygląda ciocia fantastycznie.

Uśmiechnęłam się do siebie ironicznie. Prawdziwy dżentelmen. Po chwili wychodziliśmy już z domu.

– Jedziemy taksówką – zarządził Marcin. – Dzisiaj zaszalejemy. Na początek będę szastał pieniędzmi na środki komunikacji.

– A dokąd jedziemy?

– Dowiesz się na miejscu. Opanuj przez chwilę tę swoją wrodzoną ciekawość. Być może już o dwudziestej coś ci zdradzę. Ale nie próbuj wcześniej naciągać mnie na zwierzenia.

– Czy to będzie twój największy sekret?

– Największy i najpiękniejszy...

Po chwili siedzieliśmy już w taksówce, a ja przez zabrudzoną szybę mogłam podziwiać moją stolicę. Kompletnie wówczas Warszawy nie znałam. Byłam tu zaledwie kilka razy na wycieczkach szkolnych, raz przejazdem z rodziną, no i u cioci Stasi na czas egzaminów. Teraz jednak Warszawa była dla mnie najpiękniejszym miastem na świecie; wypełnionym obrazami mojego przyszłego wspólnego życia z Marcinem. Pochłoniętej marzeniami wydawało mi się, że jedziemy bez końca, mijając nieznane mi ulice, domy, ludzi. Gdy wreszcie dojechaliśmy na miejsce, którym okazała się Starówka, ze zdziwieniem spostrzegłam, że nasza podróż trwała zaledwie kilka minut.

Marcin wiedział, dokąd zmierzamy. Przejęta wspólnym wyjściem prawie zupełnie zamilkłam aż do czasu, kiedy wślizgnęłam się w fotelik przy stojącym w niszy stoliku. Wchodząc do lokalu, dokonałam bardzo istotnej obserwacji – był on czynny zaledwie do 22.00. Czyżby nasz wspólny wieczór miał się wówczas skończyć? Mieliśmy przecież szaleć przez całą noc. Nie bardzo to rozumiałam, tym bardziej że zachowanie Marcina było niezwykle obiecujące. Po raz pierwszy widziałam go tak beztroskiego i zwariowanego.

Wydawało mi się też, że jest czymś zaabsorbowany i chciałby się tym podzielić ze mną. Coś go jednak powstrzymywało. Należało jeszcze poczekać. Tymczasem ze zblazowanym uśmieszkiem stałej bywalczyni eleganckich lokali zaczęłam lustrować pomieszczenie. Nie było ono zbyt duże. W sam raz takie, by można tu było dyskretnie zaszyć się w kącie i spałaszować smakowity posiłek. Boczne, stłumione światła – wystarczające jednak, by dostrzec zawartość talerza – jasna boazeria, małe stoliki pośrodku i po wszystkich kątach. Po chwili pojawił się kelner i wręczył mi kartę dań.

Pobieżne zaledwie przestudiowanie tej „księgi” wystarczyło, bym wpadła w panikę.

– Już dobrze wiem, co to za sekret. Niespodziewanie dostałeś spadek – zwróciłam się do Marcina.

– Spadek? – Zawahał się, ale natychmiast zrozumiał. – Nie potrzeba mi spadku, aby zaprosić do knajpy moją ulubioną kuzynkę. Nie, kochanie, to nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Dowiesz się wszystkiego we właściwym czasie – zamilkł na chwilę. – Teraz powiedz, co byś zjadła. Jak byłem w twoim wieku, cały czas chciało mi się jeść. Na pewno umierasz z głodu. Czy ciocia Stasia jeszcze umie gotować?

Umiała i to wybornie. Cały czas faszerowała mnie przysmakami, których z nerwów niestety nie byłam w stanie przełknąć. Teraz, gdy się trochę uspokoiłam, poczułam lekkie ssanie w żołądku.

W końcu zamówiliśmy wspólnie krem z pomidorów, pieczoną kaczkę i lody. Cały czas miałam jednak wyrzuty sumienia, że zrujnuję Marcina finansowo. Gdy kelner przyjął zamówienie i oddalił się, zapadła między nami cisza. Nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, zaczęłam podskubywać serwetkę. Zwiesiłam lekko głowę, a gdy po chwili ją podniosłam, zobaczyłam, że Marcin uważnie mi się przypatruje. Robił to chyba od dłuższego czasu. Zmieszałam się i zaczerwieniłam. Czułam, jak moje policzki stopniowo zmieniają temperaturę. Nigdy nie wyrosłam z zaczerwieniania się w najbardziej idiotycznych sytuacjach. Marcin natychmiast dostrzegł moją reakcję i sam też się trochę zmieszał.

– Patrzę na ciebie, Zosiu...

– Tak?

– To dziwne. Wiesz, zawsze patrzyłem na ciebie jak na małą dziewczynkę, czasem trochę pyskatą, ale w zasadzie nigdy naprawdę nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wyglądasz.

Potwór, potwór, potwór. No dobrze. Proszę mi się dobrze przyjrzeć.

– A jak wyglądam? Chyba normalnie?

– Wcale nie.

Zaniepokoiłam się. Tylko tego brakowało, żeby ktoś, a zwłaszcza on, powiedział, że mam nienormalny wygląd. Wprawdzie zawsze coś takiego podejrzewałam, ale wydawało mi się, że nie rzuca się to zbyt jaskrawo w oczy.

– Wcale nie – powtórzył i zawiesił głos. – Jesteś, Zosiu, taka śliczna – powiedział i spojrzał mi prosto w oczy. – Jak ja mogłem wcześniej tego nie dostrzec, nawet z zawodowego obowiązku. Kompletny osioł. Mam piękną kuzynkę.

To była dopiero pożywka dla mojej próżności. Niemniej wietrzyłam w tym wszystkim jakiś podstęp.

– Nie przyszłam tu z tobą, żebyś się ze mnie naśmiewał. I co ja mam ci teraz powiedzieć? Zaprzeczać...?

– Po prostu musisz przyznać mi rację – przerwał mi nagle. – Jeśli sama jeszcze tego nie wiesz, to z pewnością w ciągu najbliższych lat usłyszysz to wiele razy. Nie udawaj, że jeszcze tego nie słyszałaś.

Widząc moje nieme oburzenie, dodał:

– Jeśli nie, to bardzo się cieszę, że mogłem ci to pierwszy powiedzieć. Zapamiętaj więc, kto odkrył tę Amerykę.

Zrozumiałam, że zachowując powagę, zapędzam się w kozi róg.

– Wobec tego dziękuję ci serdecznie za otworzenie mi oczu. Zastanawiam się tylko, jakie będą konsekwencje takiej nagłej przemiany – dodałam przebiegle.

– Mam tylko nadzieję, że nie spowoduje to twego natychmiastowego wyjścia za mąż za pierwszego lepszego, który się nawinie – odpowiedział natychmiast.

– Za mąż? – spytałam zdziwiona.

– Dziewczyny wychodzą na ogół w pewnym wieku za mąż, prawda? – powiedział Marcin, a mnie ten znienacka poruszony temat przyprawił o zawrót głowy. Był to dość dziwny wstęp do oświadczyn... – Przepraszam, Zosiu, wiem, że to są twoje prywatne sprawy, ale może masz już jakieś plany? Wprawdzie nie skończyłaś jeszcze osiemnastu lat, ale...

– Jeszcze nikt mi się nie oświadczył – stwierdziłam przebiegle – ale gdyby zrobił to ktoś, kto byłby moim ideałem, nie wahałabym się ani chwili.

Nie mogłam już jaśniej sprecyzować moich myśli, żeby wszystko nie stało się dla niego zbyt zrozumiałe. Ale Marcin i tak nic nie rozumiał.

– Wiesz, ideały na bruku, nawet warszawskim, nie leżą, ale oczywiście czasem się pojawiają. Może raz na sto lat... Będziesz czekać?

Potem zaczął mi opowiadać, jak ważne jest to, żeby najpierw się uważnie wokoło rozejrzeć, a gdy w końcu uda się spotkać nawet tę najwłaściwszą osobę, i tak nie można jej ulec bez reszty. Trzeba pamiętać, że ma się własne zainteresowania, studia czy pracę...

– A na świat zawsze patrz swoimi pięknymi zielonymi oczami, a nie oczami choćby najbardziej skończonego ideału – zakończył swój wywód, uśmiechając się do mnie.

Siedziałam struchlała. Nie wiedziałam, czy to, co mówił, wynikało z przypadku, czy ze zrozumienia mojego stanu uczuć wobec niego. Daj Boże, aby to pierwsze. Inaczej zapadnę się ze wstydu pod ziemię. Moje jeszcze nierozpoczęte studia, które tak od razu zdecydowana byłam rzucić, gdyby Marcin mi się oświadczył, cała dotychczasowa „kariera życiowa” budowana według jego porad – wszystko to stało się powodem mojego ogromnego zakłopotania. Marcin chciał mieć nowoczesną, inteligentną żonę o dobrze rozwiniętej własnej osobowości, a nie takiego biernego naśladowcę, który, gdy podsunie mu się byle jaki pomysł, pospiesznie stara się go realizować, bez jakiejkolwiek własnej refleksji. Ja przez cały czas tak się właśnie zachowywałam. Wiedziałam o tym, ale za żadne skarby nie chciałam, aby Marcin uważał, że ma rację. Przynajmniej w tej sprawie muszę mu pokazać, że mam odmienne zdanie. W chwili, gdy już przygotowałam się do kontrataku, wkroczył kelner z przepysznym kremem z pomidorów. Przerwaliśmy rozmowę i zaczęliśmy jeść. Ukradkiem obserwowałam Marcina i zastanawiałam się cały czas, czy to, co powiedział, odnosiło się do mnie, czy było przemyśleniem dotyczącym „ludzkości”.

– Uważam, że nie masz racji – stwierdziłam pozornie spokojnie, po przełknięciu ostatniej łyżki kremu.

– W czym? – zdziwił się Marcin.

Jak można nie pamiętać, o czym się mówiło kilka minut wcześniej?

– W tym, że należy patrzeć na świat własnymi oczami.

– Bo?

– Bo to nie zawsze jest możliwe.

–...?

– Bo nie wziąłeś pod uwagę wielkich uczuć. Przecież gdy kochasz naprawdę, stopniowo zaczynasz patrzeć na świat oczami drugiego człowieka. Nie możesz nazwać tego słabością. To jest chyba zupełnie naturalne, że gdy dwoje ludzi... – powoli milkłam speszona.

– Miłość? – Marcin zaczął się bawić sztućcami. – Co to w ogóle jest? Czegoś takiego nie ma. Mówi się o tym, pisze, ale czegoś takiego nie ma.

– Jak to nie ma? – zdziwiłam się i dziwiłam jeszcze parę chwil, dopóki kelner nie podał nam drugiego dania. Robiło mi się coraz bardziej nieswojo. Kochałam Marcina od tylu lat, a on teraz mówił mi, że coś takiego jak miłość w ogóle nie istnieje. Poczułam lekki zawrót głowy.

– A ty uważasz, że jest? – chytrze odwrócił pytanie Marcin.

– Tak – odpowiedziałam i zdecydowałam się nie kontynuować tematu.

– Co to jest? Może ty mi powiesz, bo ja nie wiem. Czasem zdarzają się momenty, kiedy takie miłosne oświadczenia same cisną się na usta, ale czy one są prawdziwe? Nie sądzę. Inna sytuacja... w kościele para młoda ślubuje sobie wieczną miłość. Jak można przysięgać, że jakiekolwiek nasze uczucie może potrwać aż do śmierci. Zgadzasz się ze mną? Że będziemy kochać tylko tę jedną jedyną osobę? To kłamstwo!

– Zupełnie się z tobą nie zgadzam – jak się nagle w tym niezgadzaniu wyspecjalizowałam – ale wydaje mi się, że nie ma sensu tłumaczyć ci, co ja rozumiem przez słowo miłość. To tak, jakbym ci mówiła, że Ziemia jest płaska. Nie chcę już mówić na ten temat.

Nie miałam siły wdawać się z nim w potyczkę słowną. Wynik tej rozmowy był dla mnie porażający. Nagle zrozumiałam, że Marcin nic do mnie nie czuje i nigdy nie czuł. Byłam zmęczona. Spojrzałam ukradkiem na zegarek, ale Marcin to dostrzegł.

– Znudziłem cię tym głupim gadaniem. To miał być beztroski wieczór, a ja gadam głupoty. Jeszcze moment, a mi stąd zwiejesz. Pewnie jesteś na mnie wściekła, ale przez chwilę zapomniałem, ile ty masz lat.

– Dlaczego?

– Czasem to, co mówisz, wydaje się zbyt poważne w porównaniu z twoim wiekiem. Powiedz mi, mała, skąd u ciebie takie doświadczenia.

– Głębokie przeżycia osobiste – powiedziałam z udanym patosem, chcąc zmienić dotychczasowy nastrój naszej rozmowy.

– Zosieńka i głębokie przeżycia osobiste. – Marcin aż się zakrztusił ze śmiechu. Przynajmniej jemu było wesoło.

– Moje przeżycia widać nie były tak straszne jak twoje, skoro mówisz, że miłości nie ma. Powiedz, kto ci złamał serce.

Marcin śmiał się nadal.

– Nie, moja mała. Nic z tych rzeczy. Już ci mówiłem, że czytasz za dużo tych swoich sentymentalnych powieścideł i romansów. Jest zupełnie inaczej, niż myślisz, ale o tym później.

Znowu miał mi coś oznajmić później. To coś zapewne dotyczyło Jego Przeżyć Osobistych. Bałam się już myśleć o tym, co może nastąpić. Jadłam wolno lody. Do dwudziestej zostało jeszcze pół godziny. Należało wypełnić ten czas neutralnym tematem.

– Czy nie żałujesz, że twoje studia były trochę bez sensu? To, co robisz teraz, ma niewiele wspólnego z architekturą, prawda? – spytałam Marcina, starając się uciec jak najdalej od kwestii uczuć.

– Nie studiowałem daremnie, ale przecież nie ma nawet nikłej szansy na to, abym mógł zrealizować którykolwiek z moich pomysłów. Rozejrzyj się dokoła po mieście, popatrz na to, co się buduje. Gdzie tu miejsce dla twojego kuzyna?

Marcin przerwał i z tajemniczą miną zamówił u kelnera butelkę czerwonego wina. Coś się zaczynało dziać. Marcin spojrzał na mnie i uśmiechnął się, a ja po raz kolejny zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo podoba mi się głębia jego czarnych oczu.

– Możemy wypić za twój dzisiejszy sukces. A także za moje stypendium we Francji – powiedział, unosząc kieliszek do ust.

– Stypendium? – wyjąkałam zdziwiona. – Jakie stypendium?

Zdradził mi teraz, że miał zamiar specjalizować się w fotografii artystycznej. Stypendium umożliwi mu praktykę u najlepszych fotografików, a dostał je dzięki kontaktom ojca, który w końcu przebolał, że syn nie garnie się do wyuczonego zawodu. Praca w gazecie była niewątpliwie ekscytująca, ale czuł, że nie to jest jego prawdziwym powołaniem. Mimo iż zawsze udawało mu się robić dobre zdjęcia, to nie odpowiadało mu tempo pracy.

– Może jednak nie mam refleksu. – Znowu się do mnie uśmiechnął. – Chcę czegoś więcej... własnego, indywidualnego stylu.

Czy miałam mu teraz powiedzieć, że bardzo się cieszę z jego stypendium? Czy miałam mu gratulować? Czy to był ten sekret, na którego wyjawienie tak niecierpliwie czekałam?

– Na jak długo wyjedziesz? – spytałam ze ściśniętym gardłem, modląc się w duchu, aby nie usłyszeć żadnej porażającej wieści. A jednak...

– Na dwa lata.

Akurat połowa moich studiów. Ale czy całe dwa lata?

– Przyjedziesz chyba do Polski na wakacje? – spytałam nieśmiało.

– Nie wiem, czy będzie mnie na to stać, a do tego dochodzi cały koszmar starania się o wizę, paszport.

Chciałby tego uniknąć, a poza tym wykorzystać ten czas na zwiedzanie Europy: Włoch, Szwajcarii, Austrii. Marzył o zobaczeniu Hiszpanii. Nie wiedział jednak, czy na to wszystko wystarczy mu czasu i pieniędzy.

– Będę studiował w Paryżu. Wyobrażasz sobie, jakie to wspaniałe?

Marcin wśród tych wszystkich wspaniałości. Sam. Narażony na tysiące pokus. Ale ja na niego poczekam. Dwa lata, a nawet dłużej.

– Oczywiście, że sobie wyobrażam. – Nie chcąc, by odgadł, że przemawia przeze mnie gorycz, pospiesznie dodałam: – Spodziewam się, że przy okazji zrobisz wiele zdjęć. Przyślesz mi czasem widokówkę? – Ostatnie zdanie wyrwało mi się zupełnie bezwiednie.

– Nawet napiszę listy. Będę się starał kontrolować twoje postępy w nauce. Pamiętaj, każdy egzamin ma być doskonale zdany. Nie daj się porwać nastrojom nieróbstwa panującym wśród studentów naszych uczelni.

– Skąd masz takie wiadomości? O ile pamiętam, to z krajowymi szkołami nie miałeś w życiu nic wspólnego.

– Wystarczy poznać trochę ludzi z nimi związanych. Grono akademickie, studentów...

– Wielu ich znasz? – zainteresowałam się.

– Niewielu, ale sporo się od nich dowiedziałem. Między innymi tego, że najważniejszą rzeczą jest zdać egzamin wstępny, a potem można być zwyczajnym osłem, a i tak ukończy się studia. Dlatego, Zosiu, musisz dużo pracować. Pamiętaj, że robisz to tylko dla siebie. I wtedy, wiesz... – Nagle przerwał, ale po chwili dodał: – A oto mój sekret.

Oczy rozbłysły mu w uśmiechu. Zauważyłam, że patrzy na coś, co znajdowało się za moimi plecami. Odwróciłam się. Od strony drzwi zmierzała w naszym kierunku dziewczyna. Kilka lat starsza i dobrych kilka centymetrów wyższa ode mnie, z ciemnymi, wpadającymi w czerń, prostymi włosami. Gdy się zbliżała, zauważyłam, że uśmiecha się do Marcina, a ten wydaje się nieziemsko uradowany. Na dodatek była szczupła i zgrabna. Po prostu piękność. Marcin podniósł się z krzesła.

– Zosiu, chciałbym ci przedstawić Alinkę. – Alinko, to moja mała kuzynka, o której ci tyle opowiadałem.

Przywitałyśmy się. Marcin podsunął jej krzesło i Alina przysiadła się do nas.

– Wcale nie jest mała. Zawsze przesadzasz. Przecież Zosia to panna na wydaniu.

O Boże, jak ja nie znosiłam takich głupich sformułowań używanych na serio. Od początku poczułam antypatię do niej i do tembru jej głosu, kojarzącego się z przelewaniem miodu. Uśmiechnęłam się fałszywie do Aliny.

– Możliwe, że na wydaniu, ale przez ostatnią godzinę Marcin usiłuje mi wmówić, że nie powinnam jeszcze rozglądać się za kandydatami na męża, gdyż małżeństwo i miłość to jedynie pogański zabobon.

Jeszcze nie skończyłam mówić, gdy zauważyłam, że Marcin potwornie się zmieszał. Co dziwniejsze, Alina również. Zanim zdążył coś powiedzieć, wtrąciła się ona.

– Nie mówiłeś jeszcze Zosi? – spytała wyraźnie wściekła.

– Chciałem, żebyśmy razem to powiedzieli – odparł Marcin.

– W takim razie zrobiłeś doskonały wstęp.

Marcin spojrzał na mnie z wyrzutem. Chyba narozrabiałam i to jak zawsze przez mój niewyparzony język.

– Szkoda, że nie byłaś przy naszej rozmowie. To nie jest tak, jak myślisz. Próbowałem tylko wyjaśnić Zosi, że nie ma wśród ludzi ideałów i nawet nie należy ich zbyt intensywnie szukać, a za mąż powinna wyjść dopiero, kiedy pozna właściwą osobę, co do której będzie przekonana, że chce z nią żyć i mieć dzieci – mówiąc to, Marcin spojrzał w oczy Alinie.

Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę. Zapadła cisza i tylko moje serce zaczęło szybciej bić. Wreszcie Marcin oderwał oczy od Aliny i spojrzał na mnie. Wiedziałam już, co ma zamiar powiedzieć, i wcale nie chciałam tego usłyszeć. Najchętniej wstałabym od stołu, wyszła z restauracji i biegła przed siebie bez końca, by nigdy nie dowiedzieć się tego, co za chwilę miał powiedzieć Marcin. Ale nie wstałam, siedziałam sztywno, wytrzeszczając oczy na siedzącą obok mnie parę.

– Przedstawiając ci Alinę – zaczął Marcin – nie powiedziałem ci, Zosiu, o jednej bardzo ważnej rzeczy...

Postanowiłam, że sama uprzedzę tę sensację, od której już w tym momencie robiło mi się zimno. Przymknęłam lekko oczy i wypaliłam:

– Zapewne o tym, że jesteście zaręczeni...

Alina zarumieniła się lekko i roześmiała. Twarz Marcina także się rozjaśniła.

– Mówiłem ci, kochanie, że Zosieńka jest bardzo bystrą dziewczyną i od razu wszystkiego sama się domyśliła. – Teraz zwrócił się do mnie: – Masz rację, zamierzamy się pobrać. Mam nadzieję, że odbędzie się to w październiku, przed moim wyjazdem do Francji.

Cios padł. Wszystko wokół mnie jakby zawirowało. Kontury siedzących przede mną rozmazały się i zafalowały. Spuściłam oczy, żeby przypadkowo nie zauważyli napływających łez. Przecież nie mogę im pokazać mojej rozpaczy, nie mogę pokazać, że zrobiło to na mnie wrażenie inne niż normalna reakcja kuzynki na wiadomość o ślubie sporo starszego od niej kuzyna. Zmusiłam się do uśmiechu. Nerwowo zastanawiałam się, co powiedzieć, aby to zabrzmiało naturalnie. Wydawało mi się, że mijają wieki, a ja nie potrafiłam zebrać myśli. Kompletna pustka. Uczucie dobrze mi znane z lekcji matematyki, kiedy nauczycielka wywoływała mnie do tablicy. W końcu wykrztusiłam tonem, który wydawał mi się w miarę beztroski:

– Czyżbyś miał zamiar zostawić pannę młodą samą w kraju, podczas gdy ty będziesz się włóczył po Champs-Élysées? – zapytałam.

Tak jednak miało być. Nie chciał ciągnąć Aliny w nieznane. Jeszcze do końca nie znał warunków tego stypendium: czy będzie miał odpowiednie mieszkanie, czy będzie tyle pieniędzy, aby mogli we dwoje z nich wyżyć. Poza tym Alina w tym roku kończyła studia i nie chcieli, aby je przerywała zaledwie rok przed obroną pracy magisterskiej.

– A co studiujesz? – zainteresowałam się.

Alina wdzięcznie odsunęła wpadające jej do oczu włosy i uśmiechnęła się do mnie życzliwie.

– Jestem na czwartym roku anglistyki. Marcin mówił mi, że wyśmienicie zdałaś egzamin wstępny na ten sam kierunek, będziemy zatem koleżankami ze studiów.

Uchowaj Boże! Gdybym wiedziała, za nic w świecie, mimo wszelkich sugestii Marcina, nie poszłabym na anglistykę. Alina moją starszą koleżanką ze studiów! Narzeczona, a później żona Marcina! Czy muszę oglądać ją codziennie na uniwersytecie, wiedząc, że to właśnie ją wybrał Marcin? To jest chyba ponad moje siły.

Jak przez ścianę dochodziły do mnie ich głosy. Alina mówiła chyba coś o studiach, do czego należy się przygotowywać solidnie, bo wykładowca jest wymagający, a na co można zwrócić mniejszą uwagę, jakie przedmioty są interesujące, a co potwornie nudne. Nie miałam siły jej odpowiadać, zresztą nie bardzo rozumiałam, o co chodzi. Cały czas moje myśli wracały do jednej sprawy – do utraty Marcina. I gdy patrzyłam na Alinę, doskonale go rozumiałam. Taka piękna dziewczyna o brzoskwiniowej cerze i to sarnie spojrzenie, które rzuca dokoła. Mój kochający piękno kuzyn nie mógł inaczej wybrać. Musiał doceniać i podziwiać jej urodę. Obydwoje byli zbyt piękni, zbyt nierealni w tym na ogół brzydkim świecie. Teraz obserwowałam wszystko jakby z daleka, jakby to, co się działo, w ogóle mnie nie dotyczyło.

Dziwne, ale zaczęłam przeczuwać tego rodzaju sensację w wykonaniu Marcina, gdy tylko oznajmił, że chce mi wyjawić swój najtajniejszy sekret. Ta jego niespotykana nerwowość, wewnętrzne podniecenie, wszystko to były bardzo podejrzane objawy. Mogłam się pewnie domyślić, jednak cały czas tkwiłam w złudzeniu, że chodzi mu o mnie. Teraz siedziałam ogłuszona, z tępym uśmiechem na twarzy. Nie słyszałam nawet pytania Marcina.

– Zosieńko, obudź się! Jesteś tu z nami? – Dotknął lekko mojej ręki, którą prędko schowałam pod stół. – Zastanawiamy się z Aliną, dokąd by jeszcze pójść, by uczcić twoje dostanie się na studia. Nie będziemy tu wiecznie siedzieć, a poza tym niedługo zamykają ten lokal. Nie miałabyś ochoty napić się czegoś mocniejszego niż wino? Ostatecznie jesteś już prawie pełnoletnia.

Tego mi było trzeba! Czegoś mocniejszego. Jak to „coś” smakuje, wiedziałam już od dawna. Jednakże, mimo ochoty na drinka, zupełnie nie pasowało mi towarzyszenie Marcinowi i Alinie. Najchętniej uciekłabym do własnego łóżka i naciągnęła kołdrę na głowę, aby już niczego nie usłyszeć i nie zobaczyć. Ale przecież chciałam szaleć całą noc i tak mówiłam Marcinowi. Jeśli teraz będę chciała wracać do cioci Stasi, może się jeszcze czegoś domyślić, a to dopiero byłoby żałosne.

– Oczywiście, że mam ochotę – oświadczyłam pozornie entuzjastycznie, a potem z dużą dozą masochizmu dodałam: – Przepraszam, że się nie odzywałam, ale zapatrzyłam się na was. Jesteście najpiękniejszą parą, jaką w życiu widziałam.

Alina zachichotała, a Marcin nachylił się i poczochrał mi włosy. Później spojrzeli na siebie, a ja, mimo iż Marcin uważał, że czegoś takiego nie ma, widziałam w ich oczach miłość.

Nie bardzo jestem w stanie sobie przypomnieć, co robiliśmy potem. Najpierw pojechaliśmy małym fiatem Aliny do jakiegoś nocnego klubu. Pracował w nim znajomy Marcina, więc wpuszczono nas bez opłaty za wstęp. Potem siedzieliśmy w ciemnym kącie na drewnianych stołkach i popijaliśmy gin z tonikiem. Stopniowo, w miarę picia, mgła spowijająca mój mózg zaczęła ustępować. Pamiętam, że poczęstowałam się papierosem Marcina i wypaliłam go, lekko się zaciągając. Bez efektu – ani mdłości, ani kaszlu. Pierwszy papieros w życiu. Zdumienie Marcina. Nieme oburzenie Aliny. Kobiety nie powinny palić papierosów. Nowotwory płuc i krtani. Organizm, który będzie rodzić dzieci. Ja nie zamierzam. Kłamstwo. Niczego tak nie pragnę jak dzieci. Jak to, ja nie chcę dzieci? Kłamię nadal. Zbyt duży kłopot. Że co, że nie powinnam tak mówić? Możliwe, ale tak sądzę. Czuję, że rośnie mi od kłamstw nos, jak u Pinokia.

Na szczęście Marcin zamawia kawę. Cudownie. Po pierwszym łyku stwierdzam, że się uspokajam... i trzeźwieję. Zbyt szybko chciałam rozproszyć mgłę wywołaną oświadczeniem Marcina i nieświadomie wypiłam zbyt dużo. Pierwsze oszołomienie w życiu wywołane zawodem miłosnym. Inaczej jednak nie mogło być. Czy wyobrażałam sobie, że ten o dziewięć lat starszy ode mnie chłopak będzie czekał, aż ja dojrzeję do małżeństwa? Tak bywa tylko w sentymentalnych powieścidłach i romansach, które czytałam, a co trafnie odgadł Marcin. Moja wyobraźnia była jednak szalenie dziecinna. Znów się zamyśliłam i nie słyszałam, co mówi Marcin.

– Przepraszam, czy możesz powtórzyć?

– Zosia buja w obłokach – zauważyła nietrafnie Alina.

Tak naprawdę to tkwiłam w bezdennej otchłani rozpaczy.

– Jestem trochę oszołomiona – przyznałam. – Po tym wszystkim, co usłyszałam od Aliny, zastanawiam się, czy dam sobie radę na studiach. Strasznie nie lubię uczyć się przedmiotów, które mnie nie interesują. Podejrzewam, że wywalą mnie po pierwszym semestrze.

Marcin i Alina wybuchnęli śmiechem.

– Co do tego nie mamy żadnych wątpliwości – oświadczył Marcin. – Niewiadomą jest jedynie, czy zgodzisz się, Zosieńko, być świadkiem na naszym ślubie. Odbędzie się w październiku, akurat kiedy zaczniesz zajęcia. Bardzo chcielibyśmy z Aliną, żebyś to była ty. Będzie jeszcze brat Aliny...

Nie wiem, co mówił potem. Co za okrucieństwo losu. Ja mam być świadkiem tak potwornego wydarzenia, rujnującego wszystkie moje plany i marzenia na przyszłość. Czym będzie moje życie bez Marcina, jeśli nie zawieszeniem w próżni? Nigdy już nie pokocham nikogo tak jak jego. Muszę odmówić, ale jak to zrobić? Będą chcieli znać powód. Co im wówczas powiem? Nie wiem. Szybko muszę zebrać myśli, ale znów ta blokada jak z lekcji matematyki, a alkohol jeszcze mnie dodatkowo rozkojarzył. Może ich zagadać?

– Czy sądzicie, że byłabym odpowiednim świadkiem? Świadkiem powinna być osoba rozsądna i godna zaufania, a ja, jak już się zorientowaliście, jestem zupełnie pomylona. Mogłabym was jeszcze skompromitować. A poza tym boję się panicznie takich dużych imprez i...

– Zosiu! – przerwał moją tyradę Marcin. – Bardzo bym chciał, żebyś się zgodziła. Jesteś mi najbliższa z naszej rodziny, niemal jak rodzona siostra, a poza tym jesteś osobą inteligentną i reprezentacyjną. Zgadzasz się, Alinko?

– Oczywiście – odpowiedziała swym miodowym głosem. – Uważam, że Zosia jest wspaniałą dziewczyną. Po czym uniosła się ze stołka i ucałowała mnie w oba policzki.

– Strasznie się cieszę, że będziesz i moją kuzynką, Zosiu.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.