Tessa Brown - opowiadania - D. B. Foryś - ebook

Tessa Brown - opowiadania ebook

Foryś D. B.

0,0

Opis

Mam na imię Tessa i ostatnio odnoszę wrażenie, że działam jak magnes na wszystkie zjawiska nadprzyrodzone. Na okrągło coś próbuje mnie dopaść. Wypełza z piekła i spada z nieba. Jak nie duchy, to demony, czarownicy, wilkołaki, starożytne potwory, słowiańskie bóstwa… No ludzie, kto jeszcze?! Czy naprawdę trafiam na nie przypadkiem, czy jakaś nieznana siła w kółko je przyciąga?

Na szczęście nie jestem z tym sama – pomaga mi garstka najbliższych przyjaciół. Bez nich już dawno bym zwariowała. Albo oni beze mnie. Mam też trochę nadnaturalnej mocy, odrobinę magii, mnóstwo sarkazmu oraz absolutny brak planu. Ale to wystarcza, żeby przetrwać.

Przynajmniej na razie…

Opowiadania to część cyklu „Tessa Brown” – paranormalnego romansu urban fantasy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



SPIS TREŚCI

#1 TESSA BROWN

#2 UMARLI NIE MIEWAJĄ SNÓW

#3 WŁADCA LODOWEGO PAŁACU

#4 FAUN

#5 DAMA PIK

#6 GALERIA CIENI

OD AUTORKI

BOHATEROWIE

PLAYLISTA

CZĘŚĆ 1

Coś wyrwało mnie ze snu. Chyba podświadomie wyczułam czyjąś obecność, lęk oraz chłód. Kiedy otworzyłam oczy, w pokoju szalał wiatr, chociaż wszystkie drzwi i okna były pozamykane. Chwilę później z niedowierzaniem dostrzegłam niewyraźną postać. Stała obok łóżka, jednak gdy zauważyła, że ją obserwuję, wdrapała się na materac i usiadła na mnie okrakiem.

Wpadłam w panikę. Szybko zaczęłam się szamotać, by ją z siebie zrzucić. Próbowałam wstać, miotałam się, machając rękami i nogami, niestety nie przyniosło to żadnego rezultatu. Moje ciało zostało sparaliżowane, jak gdyby dosłownie zamieniło się w kamienny posąg.

Pragnęłam krzyknąć. Uciec. Cokolwiek!

Nie mogłam zrobić kompletnie nic!

Moje źrenice powoli dostosowywały się do wszechogarniającego mroku. Odkryłam, że zjawa była kobietą. Nienaturalnie szczupłą i przerażającą, ale kobietą. Kiedy starałam się rozchylić wargi, żeby wydać z siebie jakiś dźwięk, obdarzyła mnie smutnym uśmiechem. Przyłożyła palec do ust, jakby chciała poprosić o zachowanie ciszy.

Uspokoiłam się więc, następnie nieco rozluźniłam stwardniałe mięśnie. Przełknęłam ślinę i wpatrywałam się w nieznajomą, wyczekując z jej strony jakiejś reakcji. Liczyłam na to, że jeśli wykonam polecenie, może zniknie.

Nie zniknęła.

Mijały kolejne sekundy, a ona wciąż tu była. Wpatrywała się we mnie nieprzeniknionym wzrokiem. Górowała nade mną, raz za razem unosząc się, opadając i nachylając coraz bliżej mnie. Mogłabym wręcz poczuć na sobie jej oddech, gdyby takowy posiadała.

Zimny pot oblał moją skórę. Cholerny strach przenikał cały organizm. Zagłuszał myśli. Pozbawiał wszystkich racjonalnych pomysłów na to, jak uciec od tego, czego właśnie doświadczałam.

Od dziecka cierpiałam na fasmofobię1, aczkolwiek przez ostatnie kilka lat zdołałam ją w sobie zagłuszyć, zważywszy na to, kim jestem oraz z czym wiąże się moje zajęcie. Polowanie na demony i wszelkiego rodzaju kreatury z Podziemi parokrotnie zaprowadziło mnie do miejsc, w których musiałam radzić sobie z duchami. Nigdy jednak w tak bezpośredniej konfrontacji.

Teraz leżałam nieruchomo, badając twarz znajdującą się raptem cale od mojej – grobową, zatrważającą, nieodgadnioną. Odniosłam wrażenie, że serce zamierzało wyskoczyć mi z piersi. Nie miałam bladego pojęcia, co nieznajoma tu robiła ani czego ode mnie oczekiwała. Buzująca krew niemal rozsadzała czaszkę.

Dlaczego?

Dlaczego musiała przybyć akurat tutaj?!

Zamrugałam, chcąc w jakiś sposób dać znać, że zrozumiałam i będę posłuszna, chociaż tak naprawdę marzyłam wyłącznie o tym, aby wrzasnąć na całe gardło. Zwiać stąd jak najdalej!

Mara bezustannie lustrowała pomieszczenie. Wyglądała, jakby się obawiała, że w każdej chwili ktoś mógł nas zauważyć. Panicznie zerkała za siebie – płochliwa, niesamowicie rozproszona, wcale niezainteresowana mną. Gdy już pomału zaczynałam wierzyć, że odpuści i powędruje dalej, nagle opadła i przycisnęła policzek do mojego.

Poczułam jedynie chłód. Żadnej fizycznej interakcji, jakiej się doznaje, dotykając żywego człowieka. Zesztywniałam jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na to, co miało nastąpić, wtedy niespodziewanie istota zawyła, po czym zniknęła, pozostawiając po sobie zaledwie mglistą, szarawą pomrokę.

Błyskawicznie zerwałam się do pozycji siedzącej, by zapalić nocną lampkę. Zerkałam we wszystkie strony i usiłowałam dojrzeć cokolwiek nienaturalnego, ale po moim gościu z Zaświatów nie pozostał najmniejszy ślad. Łapałam drobinki powietrza, niemalże zachłystując się nimi, i próbowałam uspokoić drżenie rąk.

Tyle już w życiu widziałam. Demony, opętania, różnego rodzaju zjawiska paranormalne, mimo to wciąż nie umiałam przywyknąć do istnienia duchów. Było w nich coś, co sprawiało, że traciłam zimną krew. Zawsze towarzyszył im ziąb oraz uczucie przeszywającej pustki, które odbijały się echem w moich wnętrznościach. Pobudzały wszelkie możliwe instynkty samozachowawcze, a te podpowiadały tylko jedno: uciekaj!

Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mara odwiedziła właśnie mnie. Mieszkałam tu już od kilkunastu miesięcy, stąd ze stuprocentową pewnością mogłam wykluczyć jej przywiązanie do tego miejsca. Gdyby należała do bytów stałych, zamanifestowałaby swoją obecność w ten czy inny sposób znacznie wcześniej. Dodatkowo tak intensywne ukazywanie się ludziom, drętwota oraz cała ta otoczka, wymagało sporej siły, którą musiała rozwijać w sobie przez bardzo długi czas.

Na tym właściwie kończyła się moja wiedza na temat zjaw. Choć zazwyczaj wyznawałam zasadę „poznaj swojego wroga” prawie niczym mantrę, jakoś tę kwestię skrzętnie omijałam przez lata, biorąc pod uwagę mój lęk związany z duchami. I nie planowałam tego zmieniać.

Przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.

* * *

Wstałam dopiero w południe, jak przez mgłę wspominając wydarzenia z ubiegłej nocy. Potężna dawka kofeiny oraz pół paczki wypalonych papierosów uspokoiły zszargane nerwy i utwierdziły mnie w przekonaniu, że powinnam możliwie najszybciej o wszystkim zapomnieć. Ostatecznie nie miałam żadnych powodów, by przypuszczać, że cokolwiek z tego zamierzało jeszcze kiedyś się powtórzyć.

Może to jedynie psikus? Czy parszywe duchy lubiły robić takie rzeczy? Jeśli tak, żywiłam głęboką nadzieję, że zastanowią się trzykrotnie, zanim postanowią znowu mnie odwiedzić.

Jako że za polowanie na demony nie dostawałam nawet symbolicznego dolara, parę razy w tygodniu pracowałam w jednym z pasadeńskich pubów. Robota jak każda inna, nie mogłam powiedzieć, że gnałam do niej z przyjemnością, lecz akurat dziś wyjątkowo się ucieszyłam, że przypadała moja zmiana.

Tego dnia ruch był niewielki. Grupka stałych bywalców sączyła piwo przy stolikach i bez entuzjazmu wlepiała wzrok w ekran telewizora. Szef już dawno poszedł do domu, zostawiając zamknięcie baru mnie. Nie miałam nic przeciwko siedzeniu do późna. Wręcz przeciwnie – uwielbiałam noc. Jestem w połowie demonem, więc leży to jakoby w mojej naturze, jednakże tym razem coś usilnie ściskało żołądek, przywołując uczucie dziwnego lęku, który za cholerę nie chciał odejść.

Co prawda Andy nie płacił mi za kelnerowanie ani bieganie od stolika do stolika, ale tym razem jakoś nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca, dlatego krążyłam między salą a zapleczem. Usilnie wyszukiwałam czegokolwiek, co zdołałoby odciągnąć moje myśli od oczywistego. Niestety jak na złość niewiele znalazłam do zrobienia. Uzupełnienie braków w alkoholach, przyniesienie czystych kufli czy przetarcie utytłanych od cebulowych krążków blatów nie zajęło dłużej niż godzinę. Szlag.

W końcu wróciłam za ladę. Usiadłam na taborecie, przywarłam plecami do ściany i skrzyżowałam nogi w kostkach, potem pogrążyłam się w lekturze codziennej gazety. Zawsze sprawdzałam lokalne doniesienia o zaginionych osobach, ponieważ był to najprostszy sposób na zlokalizowanie demona, a koniecznie potrzebowałam dziś odrobiny rozrywki. Na moje szczęście piekielne mendy działały wciąż według utartego schematu, czyli nawiedzały pierwszego lepszego człowieka, który im się nawinął. Nie zwracały uwagi na to, że zostawiają po sobie ślady.

Cóż, nie zamierzam narzekać na ich brak logicznego myślenia.

– Czekałem na ciebie dzisiaj rano. – Dotarł do mnie znajomy głos. Tak bardzo skupiłam się na czytaniu, że nawet nie zauważyłam, że do baru wszedł ktoś nowy.

– Wybacz, Leo. Kompletnie wyleciało mi to z głowy. – Potarłam brew, odkładając prasę na bok. – Miałam nieplanowane towarzystwo wczorajszej nocy. – Podeszłam bliżej mężczyzny i oparłam łokieć o kontuar.

– Czułem, że coś musiało się stać. Jak dotąd nigdy nie przegapiłaś ustalonego spotkania. – Dostrzegłam niepokój w jego zielonych oczach, gdy zbliżył twarz do mojej. – Demony? – Ściszył ton, żeby nikt oprócz mnie nie mógł tego usłyszeć.

– Gorzej… – stęknęłam.

Nabrałam powietrza, następnie w skrócie opowiedziałam o swoim nieproszonym gościu. Pominęłam większość szczegółów, ograniczając się głównie do ogólnego zarysu sytuacji. Nie należałam do osób lubiących marudzić czy zrzucać własne problemy na innych, ale Leonardo był kimś, kogo z braku lepszego słowa nazwałabym przyjacielem. Nie spotykaliśmy się zbyt często, nie chadzaliśmy na drinki ani żadne tego typu zabawy, lecz znałam go od kilku lat oraz darzyłam zaufaniem. Zdawał sobie sprawę z mojej fobii, dlatego mogłam mu się wyżalić, nie wychodząc przy okazji na histeryczkę.

– Ja niewiele wiem o duchach. – Kumpel przejechał dłonią po rozczochranych włosach. – Natomiast znam kogoś, kto z pewnością ci pomoże.

– Dzięki, ale myślę, że to na razie nie będzie konieczne – stwierdziłam z westchnieniem. – Nie spodziewam się powtórki z rozrywki.

– Jak wolisz, Tessa, niemniej uważaj na siebie. – Rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. – Nie jesteś niezniszczalna. Nie zapominaj o tym.

– Wiem, wiem… – Zbyłam go niedbałym machnięciem ręki i zmieniłam temat, bo nie chciałam już dyskutować o tamtej upiornej wizycie z innego świata: – Powiedz, że masz coś dla mnie. – Posłałam mu chytry uśmiech.

Leo to nie tylko mój znajomy, to również właściciel lokalu, w którym zaopatrywałam się w broń na demony. Znał chyba wszelkie istniejące rośliny posiadające toksyczne właściwości dla przedstawicieli Podziemi. Potrafił zrobić z nich prawdziwe cuda. Bez wątpienia był ekspertem w swoim fachu.

– Tak. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął z niej nieduży woreczek. – Dorzuciłem coś ekstra, więc powinno starczyć na dłużej. Raptem szczypta sprawi, że zyskasz dostateczną ilość czasu na odprawienie egzorcyzmu.

– Świetnie! – Przejęłam od niego sakiewkę i od razu zajrzałam do środka. Wyczułam w niej ociupinę szałwii ananasowej, konwalii, kasztanów oraz, jeśli oczywiście się nie myliłam, domieszkę głogu. Choć każde z osobna było bezwartościowe, większość z nich można wręcz znaleźć w co drugiej kuchni, Leonardo dodawał jeszcze jakieś swoje sekretne składniki, które wiązały całość ze sobą i nadawały jej niezwykłą moc. – Czynisz moje życie o wiele łatwiejszym.

– I obyś zawsze o tym pamiętała. – Pogroził mi palcem, mrugając wesoło. – Muszę już lecieć. Do zobaczenia wkrótce, Tessa.

– Do zobaczenia.

* * *

Z wiadomych powodów odwlekałam powrót do domu. Wizyta Leo dała mi ku temu idealną wymówkę. Kiedy skończyłam pracę, postanowiłam pokręcić się po okolicy i, o ile dopisze mi szczęście, wypróbować swoją nową zdobycz. Demony, wbrew pozorom, nie były szczególnie trudne do rozszyfrowania. Przybywały tu głównie po to, żeby nawiązywać pakty, kolekcjonować dusze, którym zgodnie z cyrografem wygasał termin pobytu na Ziemi, lub, niczym pieprzony Dżin z butelki, spełniać ludzkie życzenia – rzecz jasna nie za darmo. Uwielbiały też, czego pewnie nigdy nie zrozumiem, napawać się urokami natury. Praktycznie każdy z nich przed powrotem do Podziemi odwiedzał park czy inne skupisko zieleni miejskiej.

Nie mnie to oceniać…

Tym razem zlokalizowanie demona trwało krócej, niż zakładałam. Zupełnie jakby los stał tego dnia po mojej stronie. Wystarczyło, że obeszłam dwie uliczki i ominęłam nieduży leśny zagajnik, a zaraz ostry swąd siarki dał mi dowód na to, że trafiłam idealnie. Okolica była pusta, zatem nie miałam wątpliwości, że jedyny idący przede mną jegomość miał w sobie piekielną cząstkę.

Zwolniłam kroku, aby przez chwilę poobserwować swój „cel”. Wysoki, maksymalnie czterdziestoletni mężczyzna, o przeciętnej budowie ciała oraz stosunkowo pospolitej urodzie dreptał alejkami Allendale. Wyglądał niegroźnie. Gdyby nie specyficzny zapach, za nic bym nie zgadła, że demon wcieli się właśnie w kogoś takiego. Nie żeby były wybredne czy coś, ale jeśli miały szansę, wolały wybierać bardziej postawnych facetów, coby dodatkowo zwiększyć swoją moc.

Wzięłam głęboki wdech, porozciągałam mięśnie szyi, potem – upewniwszy się, że na pewno nie mieliśmy towarzystwa – doskoczyłam do nieznajomego i obsypałam go częścią zawartości woreczka.

Nieszczęśnik syknął, następnie wyrzucił z siebie wiązankę siarczystych, niecenzuralnych słów. Tylko tyle mógł. Doskonale wiedziałam, że nie był w stanie zrobić mi nawet znikomej krzywdy. Ziołowa mieszanka sparaliżowała go na amen. Choćby usilnie próbował, nie zdoła wykonać najmniejszego ruchu.

– Krzycz sobie do woli. I tak na niewiele ci się to przyda – oświadczyłam triumfalnie. – Jak tam noc mija?

– Mijała fantastycznie, dopóki się nie pojawiłaś. – Łypnął na mnie złowrogo. – Czego chcesz?

– Generalnie niczego konkretnego. – Ziewnęłam. – Tak sobie wyszłam na spacer, zaczerpnąć świeżego powietrza, a tu mi nagle demon z nieba spadł.

– Aha, jasne – prychnął. – Bo ci uwierzę…

– Przyrzekam! – Zrobiłam niewinną minę i przyłożyłam dłoń w okolicy serca. – Miałeś pecha po prostu. Prawdę powiedziawszy, jestem wręcz lekko zażenowana tym, że tak łatwo mi poszło. Liczyłam na jakąś dobrą walkę. Te egzorcyzmy są dość długie, zawiłe i… nudne… – Przysiadłam na brzegu stojącej nieopodal ławki.

– Dopadła cię monotonia, powiadasz? – zapytał cicho, na co kiwnęłam głową. – Nie przejmuj się. Też tak niekiedy mam. Na pocieszenie zdradzę ci pewien sekret.

– Doprawdy? – Uniosłam brew. Już ja wiedziałam, jak demony chętnie wyjawiały swoje tajemnice. Nie pisnąłby sylaby nawet po długich torturach, więc pewnie wprost skręcał się od środka, aby rzucić jakąś nic niewartą plotką.

– Przysięgam na własny grób! – oświadczył, jakby takie zapewnienie miało jakąkolwiek wartość, wypływając z jego ust. – Kroi się niemałe zamieszanie. Jeśli fortuna postanowi ci sprzyjać, może wpadniesz w samo centrum.

– Już to widzę… – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Gdybyście coś szykowali, nie mówiłbyś o tym z własnej woli.

– Źle mnie zrozumiałaś, skarbie. – Uśmiechnął się kpiąco. – To nie będzie nasza sprawka.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – dociekałam zaintrygowana. Jeżeli w grę wchodził ktoś, kto nie wypełznął z Podziemi, wówczas jego słowa rzeczywiście mogłyby zawierać krztynę prawdy. Gdy na Ziemi pojawiał się nowy wróg, zajmując ich terytorium, demony z ochotą trąbiły o tym na prawo i lewo. Czekały, aż inni odwalą za nich brudną robotę.

– Nic konkretnego – zakomunikował z dumą, niewątpliwie zauważając, że zyskał moje zainteresowanie. – Sama się przekonasz już za parę dni.

– Niby z czym będzie związane to domniemane „zamieszanie”? – Nie dawałam za wygraną. Parszywiec zgrywał niedostępnego, lecz oboje świetnie wiedzieliśmy, że z trudem trzymał język za zębami.

– Powiem tylko, że niebawem zatęsknisz za tą rutyną, na którą tak strasznie narzekasz. – Zaśmiał się wesoło. – Teraz wybacz, skoczę sprawdzić, czy mnie nie ma gdzie indziej.

– Zaczekaj…!

Nie zdążyłam zareagować. Oczy mojego rozmówcy błysnęły bursztynowym blaskiem, a on zadrżał, obwieszczając mi swój powrót do Podziemi. Upłynął czas działania proszku, z kolei ja jak zwykle dałam się wciągnąć w głupie rozmowy, zamiast pokazać gnidzie, gdzie jej miejsce.

Zacisnęłam palce w pięści. Do cholery z tymi demonami i ich paplaniem od rzeczy! W jedenastu na dziesięć przypadków pozyskane od nich informacje to jedynie stek bzdur niewart choćby funta kłaków, ale satysfakcja, która malowała się na jego facjacie, dała mi powód, aby przypuszczać, że powinnam zwrócić na to szczególną uwagę. Dodatkowo ten wczorajszy duch mógł nie być tak całkiem przypadkowy…

* * *

Do mieszkania wróciłam niecałą godzinę później. Jak tylko przekroczyłam próg, szybko tego pożałowałam. Pośrodku pokoju zamajaczyła znajoma postać. Choć poprzedniej nocy panowała ciemność, zdążyłam jej się w miarę dobrze przyjrzeć. Nasze twarze dzieliły w końcu zaledwie cale.

Cofnęłam się instynktownie i szarpnęłam za klamkę, by prędko wrócić na korytarz, po czym zawyłam z bezsilności, gdy wyjściowe drzwi za nic nie chciały ustąpić. Wpadłam w pułapkę. Mimo że na ogół duchy nie posiadały żadnych magicznych mocy, jeśli były wyjątkowo stare albo napędzały je silne emocje, umiały wpływać na otoczenie. Mój gość ewidentnie do takich należał, bo jakżeby inaczej…

Odwróciłam się przodem do kobiety i przycisnęłam plecy do ściany. Tym razem wnętrze kawalerki oświetlał blask żarówki, która teraz migotała na całego. Sprawiała, że moją skórę oblewały na przemian wrzątek i lód.

– Czego tu szukasz? – wydukałam drżącym głosem.

Z niechęcią spojrzałam na swoją towarzyszkę. Zauważyłam w niej coś, co wcześniej mi umknęło. Była przeźroczysta, a to wbrew powszechnemu stereotypowi wcale nie należało do charakterystycznych cech duchów.

Nie odpowiedziała, za to się rozejrzała, jak gdyby poszukiwała kogoś jeszcze. Przełknęłam ślinę. Istota nie wyglądała, jakby zamierzała zrobić mi krzywdę, ale i tak nic nie mogłam poradzić na to, w jaki sposób reagowało na nią moje ciało. Miałam wrażenie, że krew aż wrzała w moich żyłach. To odczucie znacznie bardziej się nasiliło, kiedy podeszła bliżej.

Stanęła w odległości jakiegoś kroku i uważnie mi się przyjrzała. Wyraźnie dostrzegłam jej siną cerę, podkrążone oczy oraz smutny wzrok. Automatycznie napięłam wszystkie mięśnie, mocniej przywierając do muru. Starałam się powstrzymać krzyk. Niewiele brakowało, abym nie wytrzymała. Zdołałam tego dokonać tylko dlatego, że zanim otworzyłam usta, ubiegł mnie dźwięk potężnego huku, po którym mara zaczęła rozpływać się w powietrzu.

Wyciągnęła rękę w moją stronę, niejako prosząc, żebym za nią złapała. Zdusiłam w sobie niechęć i zamierzałam już podać jej dłoń, lecz wtedy zjawa nagle zniknęła. Światło przestało pobłyskiwać. Temperatura wróciła do poprzedniego poziomu. Poczułam natychmiastową ulgę.

Szlag!

Byłam idiotką, wmawiając sobie, że jej wczorajsza wizyta to jedynie przypadek. W głębi duszy doskonale wiedziałam, że zwiastowała nadciągające kłopoty, ale cholernie nie chciałam dopuszczać tego do świadomości. Nie pomagało również to, że nie miałam zielonego pojęcia o duchach ani o tym, co sobą reprezentowały. Na nieszczęście dla mnie nadszedł czas, aby odłożyć na bok uprzedzenia i dowiedzieć się o nich jak najwięcej, bo słowa demona naraz zaczęły nabierać coraz większego sensu.

* * *

Następnego dnia zadzwoniłam do Andy’ego, aby poinformować, że będę niedostępna przez kilka kolejnych wieczorów. Z ogromną ochotą wpadłabym w wir pracy, żeby zapomnieć o całym tym szaleństwie, niestety zdawałam sobie sprawę, że to wyłącznie odwlekanie nieuniknionego. Choćbym bardzo tego pragnęła, nie zdołam uciec – prędzej czy później nieznajoma odwiedzi mnie ponownie. Nie mogłam dłużej temu zaprzeczać, więc zaparzyłam kawę i zabrałam się za research.

Przeszukałam praktycznie każde dostępne podanie oraz witrynę w internecie poświęcone zjawiskom paranormalnym, by możliwie najlepiej przygotować się na nadchodzącą noc. Najgorsze było to, że im więcej wiedziałam, tym mocniej nasilała się moja fasmofobia. Ezoteryka, mistyczna wiedza i owiane tajemnicą okultystyczne rytuały przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Dotąd umknęło mi, jak wiele istniało rodzajów bytów pozagrobowych – duchy niedoskonałe, dobroduszne, czyste, poltergeisty, widma, sobowtóry, vardogery, bilokacje, doppelgangery… Mogłabym wymieniać w nieskończoność, a już sama myśl, że za parę godzin zamierzałam z własnej woli stanąć naprzeciw jednego z nich, sprawiała, że zaczynałam poważnie kwestionować stan swojego zdrowia psychicznego.

Kto normalny bez przymusu pchałby się w paszczę lwa?

Kiedy słońce zaczęło zmierzać ku zachodowi, przygotowałam komplet tego, co według przykazań łowcy duchów było niezbędne do nawiązania kontaktu z duszami zmarłych. Wypełniłam pomieszczenie sporą ilością świec, pozamykałam drzwi i okna, rozstawiłam chrześcijańskie figurki, a także zaopatrzyłam się w tabliczkę Ouija – skoro zjawa nie chciała lub w jakiś dziwaczny sposób nie mogła ze mną porozmawiać, zawsze istniała szansa, że to zdoła rozwiązać jej usta. Na uspokojenie zszarganych nerwów wypiłam też szklaneczkę whisky, bo chyba nie dałabym rady zrobić tego wszystkiego na trzeźwo.

Czas oczekiwania doprowadzał mnie niemalże do stanu paranoi. Każde stuknięcie, nawet najcichszy dźwięk czy szelest, przypisywałam wizycie z Zaświatów, lecz widmo pojawiło się dopiero po trzeciej w nocy. Wstrząsnął mną silny dreszcz, gdy dostrzegłam je w drugiej części pokoju. Znów było niewyraźne. Sprawiało wrażenie zlęknionego, choć to w mojej głowie szalała teraz burza.

Płomienie świec falowały i podrygiwały, a ja ściskałam w dłoni niewielki krzyż znajdujący się w kieszeni spodni. Wolną ręką wskazałam na duchową tabliczkę, po czym położyłam palce na wskaźniku.

Nie miałam granatowego pojęcia, jak brzmiało imię zmory, więc darowałam sobie opisywane w instrukcji przywitanie. Przeszłam od razu do przebiegu rozmowy. Na wstępie zalecano sprawdzenie intencji ducha, dlatego zapytałam, skąd pochodziła. Zamilkłam w oczekiwaniu, czy wybierze odpowiednie pole na planszy, tym samym udowadniając, że to cholerstwo naprawdę działało.

Plastikowy przyrząd zawibrował pod moimi opuszkami, potem powoli zawędrował na napis „inne miejsce”, mijając kolejno: „czyściec”, „niebo” i „piekło”. Musiałam przyznać, że pomimo palącego strachu poczułam odrobinę satysfakcji, że godziny przygotowań nie poszły na marne, a później także nieznaczną ulgę, kiedy na pytanie, czy zamierza mnie skrzywdzić, udzieliła przeczącej odpowiedzi.

– Dlaczego tu jesteś? – wydukałam, uważnie obserwując tabliczkę. Oprócz wyrazów „tak”, „nie” i „żegnaj”, widniał na niej jeszcze ciąg cyfr oraz alfabet spisany w dwóch rzędach, z którego mara mogła układać słowa.

Tym razem nie wydarzyło się nic. Nie wybrała żadnej z liter, wskaźnik ani drgnął. Spojrzałam na zmorę, wyczekując jakiegoś odzewu.

– Potrzebujesz pomocy? Szukasz czegoś? Lub kogoś? – wyrzucałam z siebie pytanie za pytaniem, jednak ona wciąż milczała.

Zaklęłam cicho zirytowana tym, że nagle postanowiła odmówić współpracy. W pomieszczeniu robiło się coraz zimniej. Gdy otworzyłam usta, wypłynął z nich okrągły obłok pary. Szumiało mi w uszach, myśli pędziły jak szalone. Zostawiłam planszę w spokoju, skoro ona i tak nie zamierzała więcej z niej korzystać, następnie, zadziwiając samą siebie, podeszłam w kierunku kobiety.

Bałam się. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, pot oblepił już poniekąd każdy skrawek skóry, pulsowanie w skroniach osiągnęło nowy, nieznany dotąd poziom, ale nie pozwoliłam, by strach dyktował warunki. Za daleko to zaszło, żebym teraz się wycofała.

– Czego ode mnie chcesz?! – krzyknęłam, stając naprzeciw niej. Przybrałam najbardziej zaciętą minę, jaką tylko potrafiłam. – Mów albo wynoś się stąd i więcej nie wracaj. Inaczej sama znajdę sposób, jak cię wygonić raz a porządnie!

Podskoczyłam, kiedy warknęła. Najwyraźniej nie należała do fanów ultimatum. Przefrunęła przez moje ciało, zupełnie jakbym była niematerialna. Poczułam dojmujący chłód. Zachwiałam się, głęboko nabierając powietrza. Złapałam równowagę, potem odszukałam wzrokiem twarz nieznajomej. W tej chwili nie wyglądała już na przestraszoną. Raczej na niesamowicie zawziętą i wściekłą.

Przeniknęła przeze mnie ponownie, a ja odniosłam wrażenie, że moje wnętrzności przebiły dziesiątki tępych noży. Zawróciła. Wzięła szeroki zamach, w efekcie którego runęłam na posadzkę.

Uderzyłam głową o deski. Kaszlnęłam, gdy kobieta zacisnęła palce na mojej szyi. To było cholernie dziwne, wręcz nieprawdopodobne. Nie czułam jej dotyku, mimo to zaczęłam się krztusić, jak gdyby rzeczywiście zamierzała pozbawić mnie życia.

Nie mogłam złapać tchu. Dusiłam się!

Do oczu napłynęły mi łzy, gardło piekło niczym potraktowane ogniem, trzewia cięły serie niewidzialnych ostrzy. Wywijałam nogami i rękami, by spróbować ją jakoś odgonić. Starałam się uwolnić, zrzucić zmorę z siebie, przepędzić, ale nie potrafiłam. Moje dłonie przepływały przez jej mgliste oblicze, nie wyrządzając najmniejszej krzywdy.

Wbiłam paznokcie w drewnianą podłogę, po czym zrobiłam ostatnią rzecz, która mogła mi pomóc: zajrzałam w głąb organizmu, żeby przywołać demoniczną naturę. Nienawidziłam tej części swojej osobowości, gardziłam nią i bezustannie w sobie zagłuszałam, lecz w tym momencie była ostatnią możliwością ratunku. Ryknęłam z pasją, aby moje tęczówki przybrały bladożółtą barwę. Pozwoliłam, by nadnaturalna moc przejęła kontrolę.

Zjawa się cofnęła. Przyjrzała mi się z lekką trwogą, jednak to ostudziło jej wściekłość wyłącznie na chwilę. Ona również zawyła. Naparła na mnie z całą siłą, wówczas wydarzyły się trzy rzeczy naraz.

Świece zgasły, pozostawiając pomieszczenie w kompletnej ciemności. Wiatr zawiał z taką potęgą, że postrącał przedmioty stojące na szafkach. Zabrakło mi tchu, kiedy coś przebiło okolicę mojego serca. Ból był tak potężny, że mogłabym go porównać do zderzenia z pędzącym pociągiem. Zacisnęłam wargi, próbując powstrzymać krzyk, wtedy nieoczekiwanie wszystko ucichło.

Gdy się ocknęłam, zdałam sobie sprawę, że od czasu konfrontacji z duchem minęło wiele godzin, a ja najzwyczajniej w świecie straciłam przytomność. Mieszkanie wyglądało, jakby przefrunęła przez nie trąba powietrzna, pustosząc i niszcząc, co tylko znalazła w swoim zasięgu.

Wstałam. Przepychałam się między poprzewracanymi meblami, żeby wśród panującego bałaganu odszukać telefon. Nie mogłam już dłużej ignorować niebezpieczeństwa oraz wierzyć, że poradzę sobie sama. Drżącą dłonią wybrałam numer Leonarda.

Potrzebowałam pomocy.

I to rozpaczliwie!

1 fasmofobia – lęk przed duchami

CZĘŚĆ 1

Bar – zatoka zbłąkanych dusz

Wnętrze było pełne dymu. Nad stolikami unosiła się gęsta papierosowa mgła, lecz nikomu zdawało się to nie przeszkadzać. Każdy pochłonięty własnymi sprawami nie wyściubiał nosa znad szklaneczki upragnionego trunku. Siedzieli w bezruchu nawet wówczas, gdy ustawiona pod ścianą szafa grająca zaczęła powtarzać wciąż tę samą melodię. Pomieszczenie wyglądało na pogrążone w letargu. Taki już jego urok. Przyciąga wszystkie okoliczne zagubione dusze, aby potem topić je w beznadziei.

Chyba właśnie z tego powodu tak bardzo to polubiłam. Początkowo zaglądałam tu, żeby zapomnieć. O swoim życiu, o przeszłości, o wszechobecnym złu, które z dnia na dzień coraz mocniej zakorzeniało się pod moją skórą, aż ostatecznie zostałam tutaj na dłużej. Kiedyś to miejsce oznaczało dla mnie odskocznię, teraz nazwałabym je wręcz swoim drugim domem.

Napełniłam następny kieliszek, zerkając na wskazówki zegara. Zmianę kończyłam dopiero za pół godziny. Zazwyczaj nie odliczałam czasu, jednak dziś było inaczej. Myślałam już tylko o tym, by usiąść przy barze i też napić się czegoś mocniejszego. Od rana czułam niepokój. Coś mrocznego wisiało w powietrzu. Choć jeszcze nie wypełzło na powierzchnię, wiedziałam, że prędzej czy później da o sobie znać.

Zawsze dawało. Tak samo jak ja zawsze wpadałam prosto w jego sidła.

– Ej! – Andy, mój szef, pstryknął mi palcami przed twarzą. – Co z tobą? Nie widzisz, że rozlewasz?

– Szlag! – ocknęłam się. Złapałam za ścierkę, aby uprzątnąć blat, zanim alkohol zacznie spływać na podłogę. – Wybacz. – Wytarłam drewno do sucha, rzucając mężczyźnie przepraszające spojrzenie. – Zastąpisz mnie na kilka minut? – poprosiłam. Na dowód zmęczenia wzięłam głęboki wdech i rozmasowałam obolałe mięśnie. – Pójdę się przewietrzyć.

– Idź. – Odstawił na półkę butelkę jakiejś taniej gorzały, ruchem dłoni ponaglając, bym zeszła mu z drogi. – Przy okazji zabierz to ze sobą. – Czubkiem buta szturchnął stojący pod ladą kubeł. – Wiem, że dzisiaj nie twoja kolej…

– Nie szkodzi – przerwałam mu. Zgarnęłam pełny worek, po czym ruszyłam na zaplecze, skąd można było przedostać się do alejki na tyłach budynku. Miałam nadzieję, że o tej porze nie zastanę tam tłumów i chociaż na moment ucieknę od nieustającego gwaru, przez który pulsowanie w skroniach zaczynało powoli wkraczać na całkiem nowy poziom.

Na zewnątrz lał deszcz. Istne oberwanie chmury. Energicznym krokiem przemknęłam wzdłuż muru, gdzie nieduży daszek zbierał większość kropel, tym samym chroniąc mnie przed przemoknięciem. Jak na środek lipca było zdecydowanie za chłodno. I za spokojnie.

Najwyraźniej kiepska pogoda wykurzyła stąd wszystkich krzykliwych imprezowiczów, pozostawiając pustą, skąpaną w blasku księżyca ulicę. Jedynym słyszalnym dźwiękiem zdawał się wyłącznie odgłos bębniącej o zadaszenie ulewy.

Obeszłam kałużę, by dosięgnąć klapy śmietnika, wtedy niespodziewanie ciszę przerwał wizg samochodowego klaksonu. Odwróciłam się, chcąc dojrzeć źródło hałasu, ale brak praktycznie jakiegokolwiek oświetlenia mi tego nie ułatwiał. Dopiero po chwili, zapewne zauważywszy moją dezorientację, kierowca zamrugał reflektorami, a ja dostrzegłam zaparkowanego w zaułku lincolna.

O nie, nie, nie! Nie ma mowy!

Naciągnęłam kaptur na głowę, następnie szybkim tempem podeszłam do pojazdu. Szarpnęłam za klamkę, lecz drzwi ani myślały ustąpić. Zacisnęłam pięść, zapukałam w okno i czekałam, aż nieproszonemu gościowi znudzą się wygłupy. Szyba opadła, tworząc niewielką szczelinę, przez którą mogłam dojrzeć raptem parę zielonych oczu przyjaciela.

– Otwieraj, Clyde – warknęłam. – Zaraz cała przemoknę!

– Cześć. – Chłopak pochylił się nad siedzeniem pasażera i odbezpieczył przycisk blokujący. Ulatujący z wnętrza smród sprawił, że niemal ugięły się pode mną kolana. – Właź. Tylko szybko zamykaj, bo przeciągu narobisz.

– Żartujesz? Trzeba tu wywietrzyć. – Zamachałam rękoma, aby wpuścić do środka odrobinę świeżego powietrza. – Jadłeś coś z cebulą?

– Nie. – Uniósł zawieszony na szyi medalion. Wyglądał jak kawałek kryształu oplecionego wiązanką suszonych liści. – To ten amulet.

– Zrobiony z czego, przepraszam? Z kompostu? – Zatkałam nos, zajmując wolny fotel obok chłopaka. – Śmierdzi tutaj warzywniakiem.

– To nie są żarty, Tessa – spoważniał. Dostrzegłam głęboką zmarszczkę pomiędzy jego ściągniętymi brwiami. Potarł kark i jednocześnie się rozejrzał, jakby w strachu, że ktoś mógłby nas podsłuchać. – Bons twierdzi, że coś nadciąga – dopowiedział konspiracyjnym szeptem. – Powinniśmy pójść na mały obchód po okolicy.

Bonnie, siostra Clyde’a – tak, ich rodzice mieli niebywałe poczucie humoru – od kilku lat zgłębia sztukę hoodoo1. Zna garstkę magicznych zaklęć, trochę rytuałów oraz umie wróżyć z kart, niestety jej przepowiednie nie do końca sprawdzają się w praktyce.

Jako łowca bytów nadprzyrodzonych początkowo poważnie traktowałam każde proroctwo dziewczyny, bo nigdy nie wiadomo, co czyha w ciemnościach, ale wszystko miało swoje granice. Przesadziła w zeszłym roku, kiedy wysłała mnie trzy stany dalej jedynie po to, bym narobiła sobie wstydu, posądzając pewne starsze małżeństwo o rzucenie klątwy. Od czasu tamtego incydentu brałam na nią poprawkę.

– Bez urazy, ale mam już plany nieuwzględniające latania z tobą po krzakach. – Spojrzałam na niego niezbyt przychylnie. Pchnęłam drzwi i wystawiłam nogę na chodnik. – Do zobaczenia.

– Zaczekaj! – Clyde złapał mnie za łokieć. – Chcesz, żebym sam narażał się na niebezpieczeństwo? Przecież jesteśmy kumplami, nie?

Westchnęłam.

Będąc w połowie demonem, zawsze napotykałam problemy z zawieraniem przyjaźni. Głównie z tą częścią, w której musiałam tłumaczyć pochodzenie swoich piekielnych korzeni. Bliźniaki to jednak inna sprawa. Poznaliśmy się na studiach. To znaczy oni studiowali, ja sprawdzałam doniesienie o nawiedzeniu u nich na kampusie. Ich prababcia należała do zgromadzenia bruja2, stąd otwarte umysły nie pozwoliły im na zbagatelizowanie zagrożenia. Nie przerazili się, wręcz przeciwnie. Od razu złapaliśmy wspólny język i od tamtej pory okazjonalnie wychodziliśmy razem na polowania. Chociaż ostatnio coraz częściej tego unikałam. Dla Clyde’a wspólne obserwacje oznaczały świetną zabawę, podczas gdy ja, zamiast skupić uwagę na zadaniu, musiałam raz za razem sprawdzać, czy on wciąż oddycha.

– Wracaj do domu – rozkazałam. – Jutro się tym zajmę. Dam znać, jeśli rzeczywiście na coś trafię.

– Przysięgasz? – Zmrużył oczy.

– Przysięgam – obiecałam. Wysiadłam z auta, z dezaprobatą kręcąc głową na widok jego zadowolonej miny. Naprawdę nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak bardzo lubił pakować się w kłopoty. Większość dzieciaków wolała korzystać z kalifornijskich fal i surfować lub po prostu spędzać wolne dni na imprezowaniu, tymczasem on postanowił zabawiać się w amatorskiego tropiciela demonów.

Próbowałam sobie wmawiać, że to wcale nie ja miałam na niego taki zły wpływ…

– Trzymam cię za słowo. – Chłopak uruchomił silnik, po czym odjechał wzdłuż ulicy, rozchlapując wokół zalegające na jezdni błoto. Liczyłam na to, że Clyde weźmie sobie do serca ostrzeżenia i nie zrobi niczego głupiego.

Drgnęłam, kiedy złota błyskawica przecięła grafitowe niebo, a chłodny deszcz zaczął coraz mocniej moczyć moją skórę. W taką pogodę można zrobić tylko jedno. Noc była zbyt krótka, żeby marnować ją na rozważania o kreaturach z Podziemi, dlatego postanowiłam wziąć sobie wolne. Wróciłam do baru, doczekałam do końca zmiany, później z pomocą drażniącego przełyk burbona na dobre odepchnęłam niepożądane myśli.

Opróżniałam kieliszek za kieliszkiem, by w jak najkrótszym czasie doprowadzić się do stanu upojenia. Gorąco przyjęta przez stałych bywalców, szybko załapałam rytm. Rzucając w darta, wtórując szafie grającej i śmiejąc się z opowieści starych wyjadaczy, nawet nie zauważyłam, gdy zaczęło świtać. Uświadomił mnie o tym dopiero Andy, który, zabierając kluczyki od samochodu, z groźną miną wskazał mi drogę do taksówki.

Nie skorzystałam. Wodzona rześkim zapachem wilgotnego powietrza nabrałam ochoty na spacer. Moja kamienica znajdowała się po drugiej stronie parku, zatem nie miałam jakoś szczególnie daleko, a zważywszy na szumiące w organizmie procenty, uznałam to za najlepszy sposób na rozbudzenie.

Szłam powoli. Zachwycałam się urokami natury i oddychałam głęboko wonią parującej ziemi. Świergoczące ptaki, sporadyczne pohukiwanie sów oraz smaganie łagodnego wiatru na policzkach sprawiły, że poczułam, jakbym znalazła się z dala od przesiąkniętego spalinami centrum Pasadeny. Było w tym coś… magicznego. Przynajmniej przez chwilę. Niestety rzeczywistość boleśnie dała o sobie znać, kiedy poślizgnąwszy się na mokrych liściach, runęłam do tyłu i z głośnym jękiem rozpłaszczyłam się na trawie w niedużym zagajniku.

Zachichotałam. Tylko na tyle starczyło mi sił. Leżałabym tak pewnie długo, gdyby nie zaalarmował mnie szelest w pobliskich zaroślach. Instynktownie zerknęłam na boki, następnie zamrugałam, chcąc złapać ostrość widzenia, gdyż moim oczom ukazał się niecodzienny obrazek.

Przechodziłam tymi alejkami niejeden raz, jednak jeszcze nigdy nie spotkała mnie taka niespodzianka. Wylegując się na środku przejścia, lekko nietrzeźwa, no dobra – zdrowo natrzaskana, zaniemówiłam na widok nagiego mężczyzny. Ale nie jakiegoś ekshibicjonisty, lecz normalnego zdrowego chłopa, który wydawał się bardziej spłoszony niż ja.

Stał sobie goluteńki, jak go Pan Bóg stworzył, i panicznie się rozglądał.

Należałoby zareagować. Krzyknąć czy cokolwiek, jednak otumaniony galonami alkoholu umysł nie pracował zbyt sprawnie. Zamiast działać, tkwiliśmy tak w milczeniu, wymieniając się zaskoczonymi spojrzeniami.

Cóż… w zasadzie wcale nie czułam jakiegoś palącego przymusu, aby odwrócić wzrok. Słońce przedzierało się już zza horyzontu, więc było dość widno i miałam idealny pogląd na wszystkie „atuty” mężczyzny. Za ewentualną bezczelność zamierzałam wstydzić się dopiero jutro.

Dostrzegłam, że towarzysz przez moment rozważał ucieczkę, ale znieruchomiał na dźwięk poszczekującego gdzieś w oddali psa. Tym samym dał mi nieme przyzwolenie na kontynuację wycieczki po jego ciele. Że było umięśnione, to mało powiedziane. Spływające po ramionach krople potu dodatkowo uwydatniały każdą krzywiznę i zagłębienie. Mógł mieć maksymalnie trzydzieści kilka lat. Silne uda, wyrzeźbiony brzuch i całkiem atrakcyjne rysy twarzy. Nie wyglądał groźnie, raczej dość łagodnie. Bezradność kłębiąca się w ciemnych oczach nieznajomego sprawiła, że postanowiłam przerwać tę niezręczną ciszę.

– Co tak sterczysz? – rzuciłam oskarżycielsko, wyciągając rękę w jego stronę. – Pomóżże mi wstać.

Nie zareagował od razu.

– Hmm… Trochę nie za bardzo mogę. – Zmieszany pochylił głowę i wskazał swoje splecione w strategicznym miejscu palce.

– Daj spokój – prychnęłam. – Nie gadaj, że jedną go nie utrzymasz. – Wybuchnęłam panicznym śmiechem.

O matko… Ale jestem wstawiona…

Nieznajomemu wcale nie było wesoło. Odchrząknął, po raz kolejny omiótł wzrokiem okolicę, jakby wyszukiwał dla siebie ratunku, po czym ostatecznie podszedł bliżej i niezdarnie dźwignął mnie do pionu.

Utrzymanie równowagi nie należało do najłatwiejszych zadań na świecie. Miotało mną na wszystkie kierunki. Nie chcąc komplikować i tak już pokręconej sytuacji, zdusiłam w sobie pragnienie podtrzymania się o tors mężczyzny. Podziękowałam za asystę, następnie odeszłam kawałek dalej, by oprzeć się o drzewo.

– Zdradzisz, kto cię tak urządził? – Otrzepałam ubrania z brudu, z wysiłkiem zachowując poważny ton. – Przegrałeś jakiś zakład czy coś?

– Czy coś – wydusił po dłuższej chwili.

Wylewny to on nie był. Natomiast intrygujący to na pewno.

Latać tak na golasa? No ludzie kochani…

– Chcesz, żebym po kogoś zadzwoniła? – zaproponowałam w celu pociągnięcia rozmowy, w którą on jakoś chyba niechętnie zamierzał brnąć. – Wybacz bezpośredniość, ale bieganie bez majtek to raczej kiepski pomysł. Za godzinę, dwie zaroi się tu od spacerowiczów.

– Mieszkasz gdzieś w pobliżu? – wypalił.

Moja bezpośredniość przy jego nagle wydała się niedopowiedzeniem.

– Żartujesz, prawda? – Parsknęłam śmiechem. Trochę mnie zamurowało, musiałam przyznać. – Znam cię ile? Pięć minut?

– Masz rację, przepraszam – zreflektował się. – Po prostu… Nieco tu utknąłem…

Zmarszczyłam brwi, obserwując go uważnie. Speszony, zagubiony i bez wątpienia w sytuacji podbramkowej, wydał mi się niesamowicie nieporadny. Choć jego silna postura przemawiała za czymś zupełnie innym, wątpiłam, by był zdolny do wyrządzenia mi krzywdy.

Przez parę sekund rozważałam wszelkie za i przeciw, po czym postanowiłam zaryzykować. W końcu z nas dwojga to ja byłam bardziej niebezpieczna. Domieszka demonicznej krwi powodowała, że ciężko mnie pokonać. A on nie sprawiał wrażenia kogoś, kto miałby jakieś szanse. Poza tym powiedzmy sobie szczerze, wprost umierałam z ciekawości, aby się dowiedzieć, jak tu trafił. Skitrany pośród liści, z fallusem na wierzchu, już czułam, że będzie soczyście.

Za nic tego nie przepuszczę. Co to to nie!

– Dobra, niech stracę. – Ruszyłam w stronę ścieżki. – Chodź ze mną.

– Naprawdę? – odparł, ewidentnie zaskoczony moim zaproszeniem. Zaraz się jednak opamiętał i podbiegł, żeby dotrzymać mi kroku. – Pewnie nie powinienem pytać, bo jeszcze zmienisz zdanie, ale często tak zgarniasz obcych z ulicy?

– Odcięli mi internet, muszę się jakoś relaksować – zażartowałam. – Pożałuję tego, co?

– Niewykluczone.

1 hoodoo – magia, religia, zbiór wierzeń ludowych

2 bruja – hiszp. wiedźma, czarownica

PROLOG

Biel. Wszędzie leżało mnóstwo śniegu, a w tej części Kalifornii to niezwykle rzadkie zjawisko. Prawdziwa anomalia. Takie rzeczy się tutaj nie zdarzały. Raz na kilka lat można było zaobserwować lekkie opady, jednak płatki momentalnie topniały z powodu zbyt wysokiej temperatury. Dziś panował chłód, z kolei powietrze zdawało się przesiąknięte mrozem, jakby nadciągało coś złego.

Stanęłam pośrodku pustej ulicy. Zapadł zmierzch i okolicę zasnuła szarawa mgła. Latarnie rzucały cienie na drogi pokryte mleczną pierzyną. Wokół rozciągało się pogrążone we śnie miasto, a ponad wierzchołkami drzew wznosił się szczyt gór San Gabriel. Domy ozdobiono kolorowymi lampkami oraz świątecznymi figurkami, dzięki czemu wszystko wyglądało magicznie i nieco nierealnie. Jak gdyby jakieś zaklęcie zmieniło całą Pasadenę w zimową krainę. Było też nienaturalnie cicho i spokojnie.

Wzięłam głęboki, lodowaty wdech. Rozejrzałam się, ale nie dostrzegłam niczego podejrzanego, dlatego ruszyłam dalej. Minęłam jedną przecznicę, po niej następną. W ciemności co drugi budynek wydawał się skrywać jakąś tajemnicę, a najmniejszy szelest napawał mnie grozą. Z każdym kolejnym krokiem mój oddech przyspieszał, serce zaś biło mocniej, jakby ostrzegało przed niebezpieczeństwem.

Coś świsnęło, więc znów się zatrzymałam.

Nagle znikąd pojawił się przede mną młody mężczyzna. Miał na sobie długi płaszcz ze sztywno postawionym kołnierzem i szalik luźno owinięty wokół szyi. Nieznajomy stał dosyć blisko, mimo to – choć usilnie wytężałam wzrok – nie mogłam zobaczyć jego twarzy.

– Tessa Brown – odezwał się pewnym, nieco zachrypniętym głosem.

Popatrzyłam na niego z zaciekawieniem.

– Być może. Kto pyta?

– Nie pytam. Raczej stwierdzam fakt.

Przyjrzałam mu się dokładniej, próbując rozgryźć, z kim rozmawiam. Skoro wiedział, jak się nazywam, nasze ścieżki musiały się już kiedyś skrzyżować. Coś było z nim jednak nie w porządku. Albo ze mną. Im mocniej się wysilałam, żeby go dostrzec, tym coraz większe trudności napotykałam. Jakby jego rysy się rozmazywały i robiły jeszcze bardziej niewyraźne niż chwilę wcześniej.

– Znamy się? – zagadnęłam. Intrygował mnie.

– Dawniej tak.

– A teraz?

– Teraz… – Westchnął. – Będziemy musieli się przekonać.

Zanim zdążyłam mu na to odpowiedzieć, zerwał się mroźny wiatr. Zgarnął z ziemi płatki śniegu i wprawił je w ruch, po czym zawiał, przesłaniając wszystko dookoła. Zakryłam twarz i na moment zamknęłam oczy, żeby ochronić się przed nagłą zamiecią, a kiedy ponownie spojrzałam na ulicę, mężczyzny już tam nie było. Zniknął.

W następnej sekundzie zaczęła rozpływać się też cała reszta, ze mną włącznie.

CZĘŚĆ 1

Siedzieliśmy z Gabrielem w gabinecie na tyłach jego domu i przeglądaliśmy wszelkie dostępne źródła, by znaleźć odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Mój sen sprzed paru dni nie dawał nam spokoju. Choć jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się przewidzieć przyszłości, w tym konkretnym przypadku byłam skłonna uwierzyć, że niedawno doznałam swojego pierwszego objawienia.

Alleluja!

Wszystko wydawało się tam tak realne, jak gdyby przydarzyło mi się naprawdę. Pamiętałam każdy szczegół: przenikający moje ciało ziąb, trzeszczący pod butami śnieg, mokre płatki opadające na policzki. Paraliżował mnie chłód i strach. Czułam całą sobą, że nadchodziło coś ważnego. Jakby ten dziwny sen miał ukryte znaczenie. Jakby był jakimś zwiastunem lub widmem nadchodzących wydarzeń – no może poza prawdziwą zimą, której mieszkańcy miasta nie widzieli od dziesięcioleci.

Kolejny niejasny element układanki stanowił tajemniczy mężczyzna. Wielokrotnie próbowałam sobie przypomnieć, z kim wtedy rozmawiałam, niestety nie przyniosło to rezultatu. Głos postaci bez twarzy brzmiał upiornie znajomo, ale za nic nie zdołałam skojarzyć, do kogo należał. Nie pomogły także hipnoza ani seans spirytystyczny urządzony przez Remiela.

Przetrząsaliśmy więc z Gabrielem przeróżne materiały w poszukiwaniu wskazówki, z czym mamy do czynienia, a mogło to przecież być cokolwiek. Klątwa, przepowiednia, proroctwo, omen, zły duch, czary, piętno, iluzja, zwiastun nadciągającej apokalipsy, przedziwna prognoza pogody albo… zwyczajny koszmar. Jasne, odrobinę się zafiksowałam, lecz oczywiście dopuszczałam możliwość, że sen był tylko nocnym majakiem i mógł niczego nie oznaczać. W końcu całe miasto pokryte śniegiem już samo w sobie sugerowało, że widziałam coś, co raczej nie nastąpi.

Ale co, jeśli jednak było w tym wszystkim jakieś drugie dno?

Nie potrafiłam zignorować faktu, że świąteczna sceneria idealnie wpasowywała się w klimat, bo właśnie zbliżało się Boże Narodzenie. Z tego powodu nie mogłam niczego wykluczyć, zanim porządnie nie sprawdzimy każdego szczegółu. Jakkolwiek na to spojrzeć, wokół nas często działy się rozmaite zjawiska paranormalne, a mój sen równie dobrze mógł ostrzegać o kolejnym.

Gabe odłożył telefon na blat biurka i odchrząknął, czym wyrwał mnie z zamyślenia.

– I jak? Masz coś? – spytałam z nadzieją. Bezskutecznie ślęczeliśmy nad książkami już od wielu godzin. Obdzwanianie listy kontaktów też niewiele dawało. Powoli kończyły nam się możliwości.

– Nie. Ale znajomy ma namiar na jasnowidza. Odezwie się, jeśli na coś trafią.

– Cóż, oby.

Wzruszyłam ramionami, następnie zapatrzyłam się w przestrzeń i znów spróbowałam powrócić wspomnieniami do mężczyzny ze snu. W kółko odnosiłam wrażenie, że jeszcze sekunda, tylko krótka chwila, i zaraz sobie przypomnę, jak wyglądał. Że ciemna plama zasłaniająca jego twarz za moment się rozjaśni, a ja rozpoznam rozmówcę.

– Co na to wszystko Kilian? – rzucił mimochodem Gabe.

– Nic, bo nadal mu nie powiedziałam.

– Dlaczego? – zdziwił się.

– Z wielu powodów. – Podparłam brodę rękoma. – Siedzą teraz z Deamonem na drugim końcu świata i szukają jakiegoś starocia, który ukrył gdzieś na ziemi poprzedni Władca Piekieł. Jeśli powiem mu o śnie, rozwalę im misję, a to ponoć ważna sprawa. Wolę poczekać. Przynajmniej do czasu, aż uda nam się ustalić, czy faktycznie jest w tym coś nadnaturalnego. Nie chcę go rozpraszać bez potrzeby.

Gabriel głośno wypuścił powietrze.

– W porządku, tyle że to wszystko komplikuje. Kilian wie więcej niż my oboje razem wzięci i zna stworzenia, o których istnieniu nawet nie mamy pojęcia. Na pewno szybciej znalazłby rozwiązanie.

– Wiem, ale spróbujmy, okej? – poprosiłam błagalnym tonem. – Obiecuję, że jeżeli wkrótce na coś nie trafimy, zostawimy ten temat albo zadzwonię do chłopaków.

– Uch, dobrze – mruknął niechętnie. Zajął krzesło obok mnie i sięgnął po kolejną książkę ze stosu.

W ten sposób spędziliśmy cały dzień. Przeglądaliśmy zapiski, wertowaliśmy stare pamiętniki oraz wszelkiej maści senniki z przeróżnymi interpretacjami tych samych symboli i obrazów. W efekcie nie doszliśmy do żadnego spektakularnego odkrycia, zanotowaliśmy jednak kilka ciekawych tytułów, które mogły nam pomóc w dotarciu do prawdy.

Późnym wieczorem pojechałam do siebie odpocząć i nabrać dystansu, a rano wznowiliśmy nasze poszukiwania. Sprawdzaliśmy kolejne pozycje z coraz krótszej listy, obdzwoniliśmy resztę znajomych, skontaktowaliśmy się też z paroma poleconymi przez nich wróżbitami i ekspertami z różnych dziwnych dziedzin, których nazw nie potrafiłam nawet wymówić. Tak minęły nam następne dwa dni, aż wreszcie musieliśmy się pogodzić z porażką i przyznać, że mój sen był tylko zwyczajnym widziadłem, a my na siłę staraliśmy się przypisać mu magiczne właściwości.

Istniało oczywiście niewielkie ryzyko, że szukaliśmy w złych miejscach i coś naprawdę było na rzeczy, ale jeszcze nie planowało się ujawniać. Pozostało nam po prostu czekać. Jeśli coś się wydarzy, to się wydarzy. I tyle. Na razie nadeszła najwyższa pora powrócić do normalności.

CZĘŚĆ 1

F jak francuski pocałunek

Walka z demonami od zawsze mnie fascynowała. Może zabrzmi to dziwnie, ale moment konfrontacji, gdy każdy mięsień płonie, skóra parzy, adrenalina eksploduje, a ja zamieniam się w łowcę, sprawia, że wiem, dlaczego jestem tym, kim jestem. Moje życie nabiera sensu. Staje się dobre, właściwe.

Tak było i tym razem, w dodatku trafił mi się całkiem godny przeciwnik.

Biegłam przez park, ściskając sztylet w dłoni. Rywal gnał kilkanaście kroków przede mną. Nie uciekał, po prostu lubił wyzwania. Raz za razem zmieniał taktykę, wyskakiwał zza drzew, śmiejąc mi się w twarz, że nie potrafię go dogonić. To mnie irytowało, a jednocześnie dawało satysfakcję z polowania. Wiedziałam, że kiedy w końcu go złapię, poczuję słodki smak zwycięstwa.

Okrążyłam ławkę, skręciłam w wąską alejkę i wyrwałam w stronę kamiennego pomnika. Tuż za nim wreszcie udało mi się stanąć oko w oko z rywalem. Doskoczyłam do niego w paru szybkich susach i zaczęliśmy bitewny taniec.

Najwyższa pora!

On atakował, ja odpierałam jego uderzenia, szybko zamieniając się z nim miejscami. Po chwili zrzedła mu mina, bo najwyraźniej zdał sobie sprawę, że nie wszystko poszło tak, jak to zaplanował. Zapewne sądził, że trochę mnie sponiewiera, po czym odejdzie w chwale, tymczasem prędko mu pokazałam, w jak ogromnym był błędzie.

Wymierzyłam mu cios w szczękę, krtań, potem poprawiłam kopnięciem. Mój łokieć trafił go w brzuch, a gdy mężczyzna próbował złapać równowagę, skutecznie mu to uniemożliwiłam, jednym sprawnym ruchem powalając gagatka na ziemię. Zanim zdążył się obejrzeć i jakoś na to zareagować, już siadałam na nim okrakiem.

Dostał ode mnie bonusową fangę w nos oraz serię lewych sierpowych, następnie przytknęłam ostrze puginału do jego szyi. Z moich ust popłynęły pierwsze słowa egzorcyzmu. Wymawiałam je powoli i wyraźnie, czerpiąc nieopisaną przyjemność z każdego kolejnego wersu. Gdy zbliżałam się do finału, przez mój kręgosłup przetoczyła się cała lawina doznań, od łaskotania po prawdziwą emocjonalną ucztę.

Tak mi tego brakowało!

Wzięłam głęboki wdech, zaciągając się zapachem demonicznej siarki, później usiadłam obok nieznajomego. Sprawdziłam mu puls. Był nieprzytomny, ale wyczułam miarowe uderzenia serca. To sugerowało, że po dłuższym odpoczynku dojdzie do siebie, a przy odrobinie szczęścia zrzuci zanik pamięci na zbyt dużą dawkę alkoholu. Właśnie tak kończyła się zdecydowana większość nawiedzeń, bo i w co było łatwiej uwierzyć? W to, że opętał cię diabeł, czy że wódka okazała się za mocna?

Wstałam.

Otrzepałam spodnie z brudu, potem złapałam mężczyznę za ręce, żeby zaciągnąć go pod najbliższe drzewo. Nie był ranny ani bliski śmierci, zatem nie widziałam sensu we wzywaniu pogotowia ratunkowego. Do rana odzyska przytomność i wróci do domu o własnych siłach jak większość jego poprzedników. Tak już funkcjonował nasz mroczny świat.

Wsunęłam sztylet za pasek spodni i ruszyłam w drogę powrotną do samochodu. Czekała mnie dość długa wędrówka, ponieważ pobiegłam za demonem aż na drugi koniec parku. Choć tyle w tym dobrego, że był środek nocy, więc wszyscy miłośnicy psów od dawna smacznie spali i nie natknęłam się na nikogo, komu musiałabym tłumaczyć swoje przedziwne zachowanie.

Jakiś kwadrans później złapałam za klamkę, po czym wślizgnęłam się na siedzenie pasażera. Na mój widok Kilian odłożył czytaną wcześniej gazetę i przysunął się bliżej, aby skraść mi szybkiego całusa. Smakował obłędnie. Jak zawsze.

– Długo cię nie było – marudził, odgarniając zwichrzone włosy z mojego czoła.

– Wiem, wiem. – Westchnęłam. – Źle oceniłam przeciwnika. Demon trzeciej klasy, wyjątkowo zresztą zabawny. Dał mi nieźle popalić, zanim go unieszkodliwiłam.

– Poszłoby szybciej, gdybyś pozwoliła sobie pomóc – stęknął, uruchamiając silnik.

– Przecież wiesz, że wolę to robić sama. – Posłałam Kilianowi znaczące spojrzenie, następnie podniosłam się z fotela i przecisnęłam na tył. Od tarzania się po ziemi moje ciuchy śmierdziały mokrą trawą oraz resztkami podgniłych liści, dlatego zawsze woziłam ze sobą coś na zmianę.

– Jesteś upartą babą – droczył się ze mną dalej, przenosząc wzrok z drogi na wsteczne lusterko.

Zatoczył okrąg wokół parkingu i zwinnym ruchem wyjechał na ulicę. Jezdnia była całkiem pusta. Przejechaliśmy kilka mil, nim natknęliśmy się na inne, podróżujące w blasku księżyca auta.

Zzułam buty, przebrałam spodnie na czyste, potem zdjęłam bluzkę i zaczęłam się rozglądać za świeżą koszulką. Musiała zsunąć się z kanapy, bo dojrzałam ją dopiero po dłuższej chwili, całą utytłaną błotem z traperów.

– Ty patrz przed siebie, co? – poleciłam, gdy świdrujące mnie oczy Kiliana pomału przybierały odcień jasnego złota.

– Ale… ale cycuszki – wymruczał, wbijając rozpalony wzrok w moje okryte jedynie cienkim biustonoszem piersi. – To twoja wina.

– Poważnie? – Zaśmiałam się. – Ile ty masz lat? Szesnaście?

Demon zjechał na pobocze.

Włączył światła awaryjne i parę sekund później już gramolił się do mnie pomiędzy siedzeniami. Uniósł moją pupę, a nim się obejrzałam, siedziałam u niego na kolanach. Usta Kiliana wędrowały od szyi w dół, dłonie pieściły skórę wokół talii, język po kolei drażnił każde czułe miejsce. Właśnie tak kończyły się wszystkie nasze nocne wyjścia. Ja nabierałam ochoty na figle podczas walki, on dokładnie wtedy, gdy tylko dostrzegł fragment mojego nagiego ciała.

No ale jak to mówią: nieważne, gdzie zaostrzasz sobie apetyt, dopóki stołujesz się w domu.

Rozpinałam guziki koszuli Kiliana, składając pocałunki na jego klatce piersiowej. Ubóstwiał, kiedy to robiłam. Wsuwał wtedy palce w moje włosy i masował czubek głowy, aż wbijałam mu paznokcie w plecy, drapiąc go niemal do krwi. On też nie lubił być dłużny i zawsze zostawiał po sobie jakiś drapieżny ślad.

Cóż, damom nie wypada się przechwalać, ale jego malinki mówiły same za siebie!

Naszych miłosnych uniesień nie dało się porównać do niczego, co kiedykolwiek przeżywałam z innymi mężczyznami. To znacznie wykraczało poza zwykłe cielesne doznania. Jakby granica między niebem a piekłem całkiem się zacierała, zrzucając nas w nieskończoną otchłań przyjemności. Gdy z nim byłam, mój świat bezustannie się obracał.

Przepadałam bez reszty!

Kilian nagle się ode mnie oderwał, kiedy obok nas przejechała ciężarówka. Kierowca gnał tak szybko i tak blisko, że nasz samochód niebezpiecznie się zakołysał.

– Mmm, nie przestawaj – wyszeptałam urywanym głosem. – Chcę jeszcze.

– Zaczekaj. – Głęboko mnie pocałował. – Trzy sekundy. – Kolejny pocałunek. – Mam coś dla ciebie. – Wyciągnął rękę, by sięgnąć do schowka.

– Prezent? – Wyprostowałam plecy.

Uwielbiam niespodzianki!

– Miałem ci go dać już wcześniej… – Grzebał dłonią w pojemniku, przerzucając na boki papierki po cukierkach, dokumenty oraz broń, aż wreszcie wyjął z niego to, czego szukał. – Ale wyskoczyła ta sprawa z polowaniem, potem oboje byliśmy zajęci. – Wręczył mi czerwoną kopertę. – Do walentynek jeszcze trochę zostało, jednak będziemy potrzebowali czasu, żeby opracować plan, więc wszystkiego najlepszego. – Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech zadowolenia.

Nie mogłam się powstrzymać. Od razu zajrzałam do środka, po czym niemal podskoczyłam z piskiem, kiedy wyjęłam z opakowania dwa bilety na samolot do Włoch.

– O cholera! – krzyknęłam i wycałowałam Kiliana po całej diabelsko pięknej twarzy. – Kocham cię, kocham cię, kocham cię!

To chyba będzie moje najlepsze świętowanie w życiu!

Jakąś niecałą godzinę drogi od Rzymu leżało nadmorskie miasteczko Fregenae, które od dawna spędzało mi sen z powiek. Od ponad stu lat, a przynajmniej na tyle udokumentowanych doniesień się natknęłam, zawsze w okolicy czternastego lutego ginęły tam młode, zakochane pary. Dosłownie przepadali bez wieści, a jako że najczęściej byli to turyści lub niezbyt zamożni przyjezdni, nikt nie poświęcał dochodzeniom należytej uwagi.

Tamtejsza policja nie łączyła faktów ani nie nagłaśniała tego w mediach. Wręcz przeciwnie. Czym prędzej zamykała śledztwa i zamiatała sprawy pod dywan. Watykan również umywał ręce, prawdopodobnie podpinając te tajemnicze zniknięcia pod kategorię „zbyt mała liczba ofiar”.

Wielokrotnie kontaktowałam się także z łowcami czy tropicielami bytów nadprzyrodzonych z tamtych okolic, sugerując im zajęcie się problemem. Próbowałam ich przekonać, że może za tym stać jakiś mściwy duch, wyjątkowo parszywy demon, inna nadnaturalna kreatura albo nawet piekielnie stara klątwa, niestety nikt z nich nie wyraził choćby cienia zainteresowania.

Teraz pożałują, że nie wzięli na poważnie moich teorii. Osobiście skopię im tyłki!

– Ja ciebie też. – Kilian mocno mnie przytulił. – Wracamy do domu?

– Żartujesz? – Wyszarpałam pasek z jego spodni. – Chwilowo nigdzie cię stąd nie wypuszczę…

CZĘŚĆ 1

Sekwens – barwy życia po zmierzchu

Zasnute mgłą ulice miasta zawsze przyciągały mnie jak magnes. Szczególnie nocą. Gdy zapadał zmrok i okolica pustoszała, mogłam wreszcie zająć się swoją ulubioną… aktywnością. Dzisiaj wszystko wydawało się wyjątkowo spokojne. Jakby coś wisiało w powietrzu i tylko czekało, by runąć z głośnym hukiem.

Odchyliłam głowę do tyłu, zerknęłam w niebo i spróbowałam dojrzeć gwiazdy przez zbitą kurtynę chmur, niestety były zbyt gęste, żebym zdołała cokolwiek dostrzec. Wzięłam głęboki wdech, następnie ominęłam stojące przy krawężniku samochody. Zamierzałam już wejść na tereny pobliskiego parku, wtedy ktoś niespodziewanie zaszedł mi drogę. Jęknęłam. Tego nie przewidziałam.

– Obudziłem się po północy. Sam. – Mój mężczyzna skrzyżował ramiona na szerokiej piersi i rzucił mi rozczarowane spojrzenie. – Wyjaśnij.

Jako potężny demon potrafił przerażać samym wzrokiem. Na mnie to nie działało, bo za dobrze znałam jego drugie, łagodniejsze oblicze, więc posłałam mu jedynie przepraszający uśmiech. To nie wystarczyło i tym razem nie dałam rady tak łatwo się wykręcić. Jakiś czas temu obiecałam Kilianowi, że przestanę urządzać sobie samotne wycieczki w blasku księżyca, a zacznę zabierać go ze sobą. Od tamtej pory złamałam tę przysięgę wielokrotnie, dlatego wcale mnie nie dziwiła jego złość. Chyba naiwnie wierzyłam, że mi odpuści.

– Cóż. Sądziłam, że…

– Zdążysz wrócić, zanim zauważę twoje zniknięcie? – Uniósł brew, a ja zamilkłam. Nie widziałam sensu dalej się tłumaczyć. I tak ewidentnie przejrzał moją nieudolną próbę znalezienia jakiejś dobrej wymówki.

Spędziłam lata na pilnowaniu, by zła energia trzymała się z daleka od tego miejsca. Z początku robiłam to głównie z obowiązku, jako samozwańcza obrończyni miasta, lecz z upływem czasu naprawdę się nią stałam. Gdy coś paskudnego chciało się tu zakorzenić, od razu wkraczałam do akcji. Przeganiałam stąd demony, czarownice, mściwe duchy, pomniejszych bożków czy inne dziadostwa, aż w końcu polubiłam swoje zajęcie. Teraz było mi ono potrzebne do życia jak oddychanie. Bez konkretnej walki czułam się pusta. Jakaś taka… niekompletna.

Odkąd poznałam Kiliana, mój świat jeszcze bardziej przyspieszył. Nie potrafiłam wszystkiego pogodzić. Kiedy wychodziłam na poszukiwania kandydata, z którym mogłabym stoczyć bójkę, tęskniłam za ukochanym, jednak będąc w jego objęciach, myślami uciekałam do porządnej konfrontacji z jakimś arcyłotrem.

– Przepraszam – szepnęłam, podchodząc bliżej. Przyłożyłam dłoń do policzka Kiliana i uniosłam się na palcach, aby musnąć wargami jego napiętą szczękę. – Wkrótce walentynki. Wybaczysz mi, skarbie?

Westchnął, nadal nieco rozeźlony.

– Mówisz do mnie „skarbie” wyłącznie wtedy, gdy czegoś chcesz – burknął.

– Czy to działa? – Zatrzepotałam rzęsami.

– Trochę – przyznał niechętnie. – Ale sprawa nie jest załatwiona. Będziesz musiała się bardziej wysilić, by mi to wynagrodzić. Zaczynając od zaraz.

Tym razem to on się przysunął, po czym głęboko mnie pocałował. Zawsze tak robił. Wkładał całego siebie w nawet najmniejszą pieszczotę. Sprawiał, że wszystko wokół nas na chwilę przestawało istnieć. Uwielbiałam z nim być, w każdym znaczeniu tego słowa. Nic więc dziwnego, że kilka sekund później straciłam już ochotę na szukanie wrażeń, a nabrałam chęci na coś zupełnie innego. Na niego. W dowolnej pozycji.

– Wciąż chcesz łazić po krzakach? – mruknął mi w usta. – Czy…?

– Wracamy do domu. – Złapałam Kiliana za dłoń i nie przerywając pocałunku, powoli pociągnęłam go za sobą w kierunku miejsca, w którym zostawiłam auto. Mieszkaliśmy jakieś pół godziny szybkiej jazdy stąd. Przy odrobinie szczęścia dotrzemy do celu, zanim spłonę z pożądania.

Niestety dziś los nie chciał się do nas uśmiechnąć. Zdążyliśmy zrobić raptem parę kroków, kiedy znikąd zerwał się porywisty wiatr, jakby zapowiadał nadciągający huragan. Energiczne podmuchy potargały moje włosy i wywołały nieprzyjemne dreszcze. Popatrzyłam w górę na sekundę przed tym, jak ciemny firmament rozświetliła pojedyncza błyskawica, a zaraz po niej druga i trzecia.

– Spadajmy stąd. – Kilian objął mnie ramieniem.

Ruszyliśmy naprzód, ale momentalnie się zatrzymaliśmy, gdy rozbrzmiał kolejny grom. Złoty piorun uderzył w rosnące przed nami drzewo i przewrócił je na jezdnię. Nasz samochód stał zbyt daleko, abyśmy mogli bezpiecznie do niego dotrzeć. Musieliśmy poszukać innego schronienia.

Pomiędzy trwającą wichurą oraz strzelającymi zewsząd wyładowaniami atmosferycznymi znienacka niebo przecięło coś jeszcze. Wyglądało jak pędząca w stronę ziemi kula światła. Zbliżała się coraz szybciej i szybciej, aż ostatecznie grzmotnęła z głuchym echem niedaleko nas, w innej części pobliskiego parku. Jak tylko spotkała się z podłożem, zgasła, a pogoda natychmiast się uspokoiła.

Puf! Jakby nic się nie wydarzyło.

Wymieniliśmy z Kilianem zdziwione spojrzenia i bez zbędnych słów pobiegliśmy szukać miejsca upadku niecodziennego zjawiska. Znaleźliśmy je jakieś pięć minut później. Namierzyliśmy nieduże – może maksymalnie półmetrowe – wgniecenie w trawie, które sugerowało, że cokolwiek tutaj upadło, zdążyło uciec. Lub zwyczajnie wyparować, bo nigdzie nie zauważyliśmy śladów stóp albo łap.

Powiedzieć, że to podejrzane, to jak nie powiedzieć nic.

Mój mężczyzna wskoczył do powstałej dziury i zaczął ją oglądać, tymczasem ja czujnie rozejrzałam się po okolicy. Biorąc pod uwagę to, co przed chwilą się działo, była wręcz nienaturalnie cicha. Liście nie szeleściły, bezpańskie psy nie ujadały, sowy nie pohukiwały.

Panowała niemal niczym niezmącona martwota.

– Niczego tu nie ma – zawyrokował Kilian, dużym susem wyskakując z zagłębienia. – Nie czuję nawet śladu nadnaturalnej energii czy czegokolwiek niepokojącego. – Popatrzył dookoła. – Jakieś pomysły?

Hmm… Znałam praktycznie wszystko, co mogłoby wypełznąć spod ziemi, za to nieczęsto odwiedzał nas ktoś z niebios. Istniały anioły, jednak od zarania dziejów wyłącznie jeden z nich wpadał z niezapowiedzianą wizytą. Plus kosmici, a przynajmniej w teorii, ponieważ nigdy żadnego nie spotkałam. Po szybkiej analizie moja lista potencjalnych gości z innego świata sprowadzała się do równiutkiego zera.

– Żadne – odparłam niezadowolona. Cholera.

Kilian wzruszył ramionami, wyjął telefon z kieszeni i zrobił serię zdjęć. Dzięki demonicznej części mojego organizmu nie miałam problemów z widzeniem po zmroku, ale gdy zaiskrzyła lampa błyskowa, zauważyłam, że coś odbiło jej światło. Podeszłam do żywopłotu i to podniosłam. Zmarszczyłam brwi, oglądając znalezisko. Mogło tu leżeć od dawna, aczkolwiek wolałam się upewnić.

– Co to? – Kilian zerknął na przedmiot zmrużonymi oczami.

Trafne pytanie.

– Jeszcze nie wiem. – Obróciłam obiekt w palcach i zaczęłam uważniej mu się przyglądać. Był nieduży, wykonany z metalu lub czegoś w tym stylu, w lekko zaokrąglonym kształcie po jednej oraz z ostrym zakończeniem po drugiej stronie. Nie przypominało to niczego niezwykłego.

– Zaczekaj – szepnął Kilian. Poświecił latarką z komórki na krzewy, po czym kucnął i wygrzebał stamtąd coś więcej. Potarł tym czymś o materiał spodni, żeby to oczyścić, następnie podszedł do mnie. Kiedy obie części spoczęły na mojej otwartej dłoni, mogłam bez zająknięcia stwierdzić, że razem wyglądały na dwie połówki serca. Albo raczej pika. Jak w kartach do gry. – Cóż… – mruknął. – Nie wydaje się związane z naszą sprawą.

– I pewnie takie nie jest, ale lepiej niczego nie bagatelizować – podsumowałam. – Zawiozę to jutro do Gabriela, może będzie miał jakiś pomysł. – Wsunęłam żelastwo do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Ostatni raz popatrzyłam na wyrwę w ziemi i cicho westchnęłam. Nic tu po nas. Wciąż panowała ciemność, niemniej nadchodzący ranek był już wyczuwalny w powietrzu. Uznałam, że dziś niczego nie rozgryziemy. – Wracajmy.

Mężczyzna objął mnie w talii i do siebie przyciągnął. Czując jego ciepło oraz znajomy zapach, nie chciałam dalej roztrząsać osobliwego zdarzenia. Wolałam pojechać do domu, by zająć się czymś przyjemniejszym.

Wiedziałam, że na resztę przyjdzie właściwy czas.

CZĘŚĆ 1

Niespodzianka

Kolejne urodziny. Kto by pomyślał, że tak długo pożyję? W moim świecie to wcale nie takie oczywiste, zwłaszcza biorąc pod uwagę robotę, jaką wykonuję. Podczas biegania za potworami czy inną zgrają demonicznych kreatur można zginąć przy wielu okazjach. Jednego dnia jesteś, drugiego padasz martwa od kuli, dźgnięta mieczem, rozszarpana pazurami, trafiona mrocznym zaklęciem czy, dajmy na to, złożona w ofierze jakiemuś dawno zapomnianemu bożkowi… Mimo wszystko dotrwałam.

Aż cud, że wszechświat jeszcze nie klęka i nie bije mi brawa!

– Hotel mamy zaklepany, salę też – wymieniał Gabriel. Wpadliśmy do niego na pięć minut, żeby dograć ostatnie szczegóły, a ten gadał od prawie pół godziny. Miał zdrowie.

Pojutrze planowaliśmy wyjazd do Las Vegas, by uczcić moje święto. Już nie mogłam się doczekać, chociaż nie tyle urodzin samych w sobie, co raczej spędzenia czasu z garstką najbliższych znajomych. Bez pośpiechu, stresu, niebezpieczeństw. Tylko my, muzyka i drogie drinki. No dobra, może jeszcze kilka rund blackjacka i ruletki. Co prawda pieniądze mnie nie swędziały, ale odwiedzić Miasto Grzechu i nie zostawić paru dolarów w kasynie to jak zrobić sobie selfie na pogrzebie – po prostu, kurwa, wstyd.

– I żarcie, i obsługę. I całą resztę – dodałam. – Już starczy. Niczego więcej nie potrzeba. – Wstałam z fotela, dając znać wzrokiem Kilianowi, aby zrobił to samo. Pora na nas. Poza tym musiałam wyjść na zewnątrz się przewietrzyć, bo panował tu taki upał, że nawet wentylator się spocił.

– A tort?! – Gabe ruszył za nami.

– Obojętnie. Byle jaki – mruknęłam. – Zresztą ktoś już chyba zamówił.

– Ano tak, Lexie – przypomniał sobie.

Przeszliśmy przez salon prosto do drzwi. Robiło się późno, a mieliśmy z Kilianem w planie zajrzeć jeszcze w parę miejsc. Nabrałam też ochoty na największą mrożoną kawę, jaką uda nam się znaleźć. Najlepiej ZARAZ! Byłam przyzwyczajona do wysokich temperatur, jednak tego dnia pogoda wyjątkowo dawała popalić. Z nieba lał się żar, tymczasem wiatr wziął sobie wolne. Gorące powietrze zdawało się buchać jak para z rozgrzanego piekarnika. Nie przesadzałam.

To tyle, jeślichodzi o moje… wietrzenie.

Gdy wyszliśmy przed dom i ruszyliśmy do samochodu, niespodziewanie na podjazd wjechał jakiś chłopak na rowerze. Miał na sobie sportowe ciuchy, niedużą torbę przewieszoną przez tors, a na głowie czapkę z daszkiem. Na nasz widok mocno przyhamował, aż szarpnęło nim do przodu, po czym zeskoczył z dwukołowca i do nas podszedł.

– Tessa Brown? – zapytał, patrząc mi w oczy.

Zawahałam się. Gość pojawił się znikąd i cholera wie w jakim celu. Instynktownie oszacowałam odległość dzielącą mnie od auta, w którym trzymałam broń, choć wątpiłam, by nieznajomy faktycznie zamierzał zaatakować w biały dzień. W dodatku przy świadkach. Nie wyczułam w nim ani demonicznej energii, ani niczego nadnaturalnego. Mimo wszystko zachowałam ostrożność. Kilian z Gabrielem także, bo nieznacznie przysunęli się w moją stronę.

– A jeśli tak, to co?

Uśmiechnął się. Otworzył torbę, szybko wyjął z niej dużą kopertę i mi ją podał.

– Dokumenty doręczono – rzucił. Kiwnął nam głową na pożegnanie, poderwał rower z trawnika, następnie przeciął podwórko sąsiada i pomknął wzdłuż ulicy. Zaraz całkiem zniknął, zasłonięty przez rosnące przy drodze drzewa. Nawet nie zdążyłam na to zareagować.

Spojrzałam na przesyłkę. Była nieduża i dość lekka. Jasnobrązowa, bez logo ani danych nadawcy. Zwyczajna, jakich używał praktycznie każdy.

– Otwórz. – Kilian stanął za mną, aby mieć lepszy widok na to, co znajdowało się wewnątrz.

Gabriel ustawił się podobnie po mojej drugiej stronie, więc rozkleiłam górną część koperty, bo mnie też ciekawiło, co skrywał środek. Wyciągnęłam plik kartek i po chwili zaczęliśmy w ciszy przeglądać pierwszą z nich. Po niej drugą i kolejne. Zdania zostały sformułowane w zawiły, prawniczy sposób, dlatego z trudem mogłam się połapać, o czym właściwie czytałam, ale jeśli dobrze rozumiałam, chyba ktoś zostawił coś dla mnie w spadku.

Robiło mi się coraz goręcej, o ile to w ogóle możliwe przy tej spiekocie.

– Bla, bla, bla… Zgodnie z obowiązującym prawem stanu Kalifornia i ostatnią wolą spadkodawcy, jak również po spełnieniu przesłanek wynikających z… Bla, bla, bla – wymówiłam na głos, przeskakując wzrokiem po słowach, żeby spróbować wyłapać puentę. – Bla, bla, blaaa… O! Niniejszym stwierdza się, iż… prawo własności nieruchomości gruntowej wraz z przynależnym do niej terenem i infrastrukturą związaną z funkcjonowaniem… – Zamilkłam na moment.

– Z funkcjonowaniem czego? – dopytał Gabe.

Oderwałam spojrzenie od dokumentów, po czym odwróciłam się przodem do niego i Kiliana.

– Zdaje się, że odziedziczyłam jakiś pensjonat. – Przetarłam spocone czoło i ponownie zerknęłam w papiery. – Jest tutaj napisane, że odbędzie się oficjalne odczytanie testamentu, a później przekazanie kluczy do posiadłości.

– Kurde. – Kilian gwizdnął z uznaniem. – Wiadomo, kto ci to przepisał?

Pokręciłam głową.

– Dowiem się na miejscu, ale, czekajcie… – Znów na chwilę skupiłam się na tekście. – Jutro. Mam tam być jutro w południe. To chyba nawet niedaleko.

Podałam Kilianowi adres, by sprawdził go w nawigacji.

– Niecałe sto mil stąd. Teoretycznie na trasie do Vegas, choć nieco naokoło. Możemy to załatwić po drodze. Wyjedziemy dzień wcześniej i zostaniemy tam na noc albo ruszymy dalej przed zmrokiem.