Ten pierwszy ostatni dzień - Adam Silvera - ebook + książka

Ten pierwszy ostatni dzień ebook

Adam Silvera

4,2

Opis

Prequel bestselerowej powieści Nasz ostatni dzień autorstwa Adama Silvery!

Dwóch nieznajomych spotyka się w dniu, gdy Prognoza Śmierci wykonuje pierwsze telefony.

Zbliża się dzień uruchomienia Prognozy Śmierci i wszyscy zadają sobie jedno pytanie: czy rzeczywiście potrafi ona przewidzieć czyjąś śmierć, czy to tylko mistyfikacja?

Orion Pagan przez większość życia czekał, aż ktoś powie mu, że umrze. Ma poważną chorobę serca i zapisał się do Prognozy Śmierci, żeby w końcu wiedzieć, co nadchodzi.

Valentino Prince właśnie przeprowadził się do Nowego Jorku, by zacząć swoje życie od nowa. Ma przed sobą obiecującą przyszłość. Wykupił Prognozę Śmierci po tym, jak jego siostra bliźniaczka prawie zginęła w wypadku samochodowym.

Ścieżki Oriona i Valentino krzyżują się na Times Square, a oni od razu czują głęboką więź. Ale kiedy rozlega się pierwsza seria telefonów, ich życie zmienia się na zawsze. Chociaż nie są pewni, jak zakończy się ten dzień, wiedzą, że chcą spędzić go razem… nawet jeśli oznacza to, że pożegnanie będzie bolesne.

Ten pierwszy ostatni dzień to słodko-gorzka historia, która udowadnia, że życie zawsze jest warte przeżycia go w pełni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 451

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (42 oceny)
22
12
5
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kjava

Nie oderwiesz się od lektury

"Ten pierwszy ostatni dzień" to opowieść o życiu, jak wszystko, co ociera sie o śmierć. Piszę recenzję w 7 rocznicę śmierci mojej mamy. Dzis, po przeczytaniu tej książki, będzie to pierwszy dzień, w którym upamietnie jej zycie, ktore mi orzekazała. Dzis kolejny dzień mojego zycia, ktore chce wykorzystac na maksa.Piekna opowiesc o myslach, uczuciach, emocjach, odwaznie nazywanych wprost, do ktorych trudno czasami samemu sie przyznać. Barszo dziękuję. Jedna z lepszych ksiazek, jakie ostatnio czytałam. ♥
10
Charmingkara

Nie polecam

Strasznie słaba w porównaniu do poprzedniczki, zupełnie mnie nie wzruszyła. Wydawała się strasznie na siłę. Żadna tajemnica nie została rozwikłana, mieliśmy tylko powtórkę z rozrywki z części 1. Lubię Adama Silverę, ale tutaj zdecydowanie widzę skok na kasę i wolałabym coś nowego, niż powrót do tego uniwersum.
10
claude_ce

Z braku laku…

Mam mieszane uczucia. Moim zdaniem nie dorównuje pierwszej części, historia jest płaska i momentami niezwykle infantylna. Przez ilość bohaterów pobocznych ciężej jest przywiązać się do kluczowych postaci, w związku z czym nie udało się wycisnąć ze mnie łez podczas końcówki, tak jak w przypadku pierwszej odsłony uniwersum.
00
Tynka8

Nie polecam

Jak to możliwe, żeby jeden dzień ciągnął się tak bardzo, że wydawało się, że już nigdy się nie skończy? Uwaga do samej siebie: proszę, nie rób sobie tego i nie czytaj już więcej książek tego autora. Nie podobają ci się.
00
svdalii

Nie oderwiesz się od lektury

Tak jak „Nasz ostatni dzień” uwielbiam tą książkę. Daję max punktów. Napisana bardzo dobrze, wątki się łączą, są elementy zaskoczenia i wzruszenia. Bardzo polecam!
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: The First to Die at the End

Copyright © 2022 by Adam Silvera

All rights reserved.

 

Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Brodzik, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktor inicjujący: Łukasz Chmara

Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza

Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska

 

Redakcja: Kornelia Dąbrowska

Korekta: Iga Wiśniewska, Robert Narloch

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt oryginalnej okładki: Erin Fitzsimmons

Ilustracje na okładce: Simon Prades

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Wojciech Bryda

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-63-2

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla tych, którzy byli ze mną od samego początku.

 

Pozdrowienia dla Nicoli i Davida Yoonów,

moich ulubionych sąsiadów o złotych sercach.

Raz po raz pokazujecie mi, jak powinna wyglądać miłość.

 

 

 

 

 

Część pierwsza

WIGILIA PROGNOZY ŚMIERCI

 

 

Wszyscy chcą wiedzieć, w jaki sposób udaje nam się przewidzieć czyjąś śmierć. A czy prosisz pilota, by wytłumaczył zasady aerodynamiki, zanim wejdziesz na pokład samolotu? Wzywam do tego, byś nie zaprzątał sobie głowy tym, skąd wiemy o śmierci, a zamiast tego skupił się na życiu, dopóki ona nie nastąpi. Kres twojej podróży może być bliżej, niż myślisz.

 

Joaquin Rosa, twórca Prognozy Śmierci

 

 

 

 

 

30 lipca 2010

Orion Pagan

 

22.10

 

Być może o północy zadzwoni posłaniec z Prognozy Śmierci, ale to nie będzie pierwszy raz, kiedy usłyszę, że umrę.

Przez kilka ostatnich lat walczę o życie, ponieważ mam poważną chorobę serca i dosłownie boję się, że padnę trupem, jeśli będę żyć trochę zbyt intensywnie. A potem znikąd pojawiła się organizacja o nazwie Prognoza Śmierci i oznajmiła, że jest w stanie przewidzieć, kiedy – nie tylko czy – umrzemy. To brzmiało jak pomysł na opowiadanie, które mógłbym napisać. Prawdziwe życie nigdy nie daje mi takich szans. Jednak wszystko bardzo szybko stało się dość prawdziwe, kiedy prezydent Stanów Zjednoczonych zwołał konferencję prasową, na której przedstawił twórcę Prognozy Śmierci i potwierdził, że faktycznie są w stanie przewidzieć nasz los.

Tamtej nocy wykupiłem ich subskrypcję.

Teraz mam tylko nadzieję, że nie zostanę pierwszą osobą, która odbierze Ostatni Telefon.

Jeśli tak, przynajmniej będę wiedział, że to już koniec.

A do tego czasu mogę żyć pełnią życia.

Zacznę od pójścia na niepowtarzalne wydarzenie: premierę Prognozy Śmierci.

Organizują mnóstwo imprez w całym kraju, chyba po to, by podnieść ludzi na duchu i wzbudzić w nich ekscytację w związku z programem, który na zawsze zmieni nasze pojmowanie życia i śmierci. W wielu miejscach już się rozpoczęły, na przykład na Santa Monica Pier w Kalifornii albo Parku Milenijnym w Chicago, a także National Museum of the United States Air Force w Ohio oraz na Szóstej ulicy w Austin. Oczywiście ja jestem na tej najlepszej – na Times Square, w samym sercu Nowego Jorku, gdzie znajdują się pierwsze biura Prognozy Śmierci. Uwielbiam swoje miasto, ale nigdy nie spotkalibyście mnie na Times Square w sylwestra – jest na to zdecydowanie zbyt zimno. Za to ta ciepła letnia noc idealnie się do tego nadaje.

To szaleństwo, ile pieniędzy musi wydawać Prognoza Śmierci w całym kraju. Albo chociaż na samym Times Square. Te wszystkie telebimy promują milion rzeczy naraz, od napojów gazowanych po programy telewizyjne i nowe adresy stron internetowych, jednak nie dzisiaj. Każdy ekran zajmuje cyfrowa czarna klepsydra ze lśniącym białym tłem. Klepsydra już prawie się przesypała, sygnalizując nadejście telefonów z Prognozą, które zaczną dzwonić o północy. Jednak ma się wrażenie, że chodzi o coś więcej. Jest niemal zupełnie tak, jakby Prognoza Śmierci reklamowała sam czas. I ten marketing działa, bo ludzie ustawiają się w kolejkach do budek informacyjnych, jakby właśnie wyszedł nowy model iPhone’a, a każdy chce porozmawiać z pracownikami Prognozy Śmierci.

– Wyobraź sobie, że tam pracujesz – mówię.

Moja najlepsza przyjaciółka Dalma odrywa wzrok od ekranu komórki.

– Nie mogłabym.

– Bez kitu. To zupełnie tak, jakby każdy telefon ratował komuś życie, tylko że w sumie to nie. Jak możesz spać w nocy, wiedząc, że każdy twój rozmówca z tego dnia już nie żyje?

– Wiem, że tobie w głowie tylko śmierć, Orion, ale dobijasz mnie.

– Technicznie rzecz biorąc, to mam śmierć w sercu.

– O mój Boże, nienawidzę cię. Zatrudnię się w Prognozie Śmierci tylko po to, żeby móc zadzwonić do ciebie.

– E tam, nie możesz beze mnie żyć.

Nie dodaję, że w którymś momencie będzie musiała. Nikt nie stawia na to, że przeżyję kolejne osiemnaście lat. Nawet Dalma, chociaż nigdy nie przyznałaby się do tego na głos i ciągle mówi o tym, co będziemy kiedyś razem robić. Opowiada na przykład, jak wyobraża sobie moje pierwsze spotkanie autorskie. Wraca do tego zawsze wtedy, gdy wystarczająco poważnie wypowiadam się o planach wydania swoich opowiadań o superbohaterach albo powieści, którą z chęcią bym zaczął pisać, gdybym tylko wierzył, że pożyję dość długo, by ją skończyć. Albo jak będę dopingował Dalmę, kiedy rzuci całą branżę technologiczną na kolana. I o tym, jakich fajnych chłopaków sprowadzimy do domu, co w ogóle jest niewiarygodne, bo nie ma mowy, żeby którekolwiek z nas było dość odważne, by zagadać do tych, którzy wydają nam się fajni i/albo interesujący. Gdyby moje serce nie nawalało, moglibyśmy mieć to wszystko i jeszcze więcej.

Jednak zostaje mi tylko teraźniejszość. Może nie dotrwam do przyszłości, ale mogę żyć tym, co jest teraz.

Chociaż trochę trudno jest wyrzucić śmierć z głowy – tak, głowy, nie serca tym razem – kiedy jakiś czterdziestolatek mija nas z transparentem z napisem Prognoza Śmierci to koniec świata. Okej, dobra, może nie jest ich fanem, ale jak może twierdzić, że są w stanie sprowadzić na nas koniec świata? Jednak nie on jeden tak sądzi. Odkąd na początku miesiąca ogłoszono Prognozę Śmierci, apokalipsiarze bez przerwy gadają o gotujących się oceanach, niszczycielskich wichurach, rozstępującej się ziemi i płonących miastach. Rozumiem, że teraz w modzie są apokaliptyczne i dystopijne powieści, ale naprawdę mogliby wyluzować.

Panikowanie ze strachu przed śmiercią w każdej minucie to kiepski przepis na życie, a jednak jest cała masa ludzi, którzy to robią.

Zupełnie, jakby faktycznie ten koniec świata właśnie się wydarzał.

Przez kilka ostatnich dni doszło do rekordowej liczby włamań do sklepów, bo ludzie zbierają zapasy jedzenia w puszkach, butelkowanej wody i papieru toaletowego. Doszło do wielu morderstw, bo dożywocie nie potrwa tak długo, jeśli apokalipsiarze mają rację. Jednak nic nie robi takiego wrażenia, jak opowieści o samobójcach, którzy odebrali sobie życie, ponieważ pędzimy w stronę zbyt niepewnej przyszłości.

Wtedy się wkurzyłem.

Jak to możliwe, że Prognoza Śmierci ma dostęp do tych danych i nie zapobiega morderstwom, nie ratuje osób z myślami samobójczymi? Jednak to podobno nigdy nie było nam pisane. Rzekomo Prognoza Śmierci dotyczy wyłącznie czasu, a nie przyczyny odejścia, więc może służyć tylko temu, by przyszły nieboszczyk się przygotował. I niestety kiedy czyjeś nazwisko pojawi się w tajemniczym systemie, jego los jest już przypieczętowany.

Prognoza Śmierci może nie wie wszystkiego, ale wie dość, by w cudowny sposób rozproszyć mój niepokój. Jeśli nie odbiorę telefonu z Prognozą, będę mógł żyć śmiało, zamiast nieustannie wątpić w każdą jedną decyzję ze strachu, że wkurzę swoje serce i sam siebie przyprawię o zawał. No i nigdy nie zaskoczy mnie śmierć kogoś bliskiego. Miałem dziewięć lat, kiedy rodzice wyszli na miasto i zginęli, bo samolot uderzył w południową wieżę World Trade Center. Oczywiście wtedy nie było Prognozy Śmierci, ale już zawsze będzie mnie nawiedzać myśl o tym, że musiał być taki moment, w którym byli pewni, że nie przeżyją.

Macham ręką, by pozbyć się tych trudnych myśli.

Prognoza Śmierci zadba o to, aby już nikt nie odchodził z mojego życia bez pożegnania.

No, przynajmniej szansy na pożegnanie.

Wiem, że nie mam zbyt wiele czasu, czuję to w sercu.

Muszę przeżyć swoje pierwsze razy – może nawet ostatnie – dopóki mogę.

 

 

 

 

 

Valentino Prince

 

22.22

 

Nikt z Prognozy Śmierci do mnie nie zadzwoni, bo nie zarejestrowałem się w ich usłudze. Nie żebym się spodziewał takiego telefonu, bo moje życie dopiero się zaczyna.

Wręcz przeciwnie, czuję się dzisiaj jak nowo narodzony.

Ponowne narodziny wydają się pasować do rodowitego mieszkańca Phoenix w stanie Arizona, miasta biorącego swoją nazwę od feniksa. Teraz nadszedł czas, żebym zrestartował swoje życie w Nowym Jorku. Z Doliny Słońca do Wielkiego Jabłka. Marzyłem o tym mieście tak długo, że po wydrukowaniu karty pokładowej na samolot aż się rozpłakałem. Ten bilet w jedną stronę oznaczał, że nigdy więcej nie będę musiał oglądać swoich rodziców. Że będę mógł stworzyć nowy dom z siostrą bliźniaczką.

Pewnie nie powinienem był bukować miejsca przy oknie. Starałem się jakoś panować nad sobą, kiedy samolot rozpędził się i wzbił w powietrze. Nie wyszło to najlepiej, właściwie całkiem źle. Kiedy wszystkie budynki, drogi i góry zmniejszały się i znikały z pola widzenia, ja wypłakiwałem się w chmurach. Mój sąsiad wydawał się mnie oceniać. Przez to jeszcze bardziej żałowałem, że siostra nie mogła do mnie dołączyć, bo w ostatniej chwili dostała ofertę pracy. Całe szczęście Scarlett dotrze na Wschodnie Wybrzeże pierwszym nocnym lotem, żeby powitać mnie w naszym nowym mieszkaniu.

Pięć godzin później, kiedy w zasięgu wzroku pojawił się Nowy Jork, wszystko wydawało się takie, jakie być powinno, nawet jeśli nigdy wcześniej moja stopa nie stanęła pośród tych drapaczy chmur i parków. Potem wylądowaliśmy i zaprowadziłem swoje walizki prosto na miejsce postoju taksówek, gdzie wszyscy inni czekali nieszczęśliwi, ale ja byłem podekscytowany perspektywą jazdy jednym z tych słynnych żółtych aut, które widziałem w telewizji i reklamach. Kierowca poznał, że to mój pierwszy raz, bo całą drogę gapiłem się na toczące się na ulicach życie. Pierwszy krok na krawężnik wydawał się żywcem wyjęty z filmu, jakby zaraz miały się posypać flesze aparatów fotograficznych. Na to przyjdzie czas później.

Od dzisiaj, od teraz mogę się nazywać nowojorczykiem.

A może muszę poczekać, aż właściciel mieszkania w końcu wręczy mi klucze, żebym miał pewność, że zamiast nowojorczykiem nie zostałem ofiarą oszustwa na Craigslist[1]. Czekając, rozglądam się po swoim zakątku Upper East Side. Zaraz obok jest maleńka pizzeria, która próbuje skusić mnie do wejścia zapachem czosnkowego pieczywa. Klaksony ściągają moją uwagę z powrotem na ulicę, gdzie ktoś dość stary, by być moim dziadkiem, wrzeszczy do telefonu, żeby nie zagłuszyła go muzyka dobiegająca z baru na rogu.

To miasto jest głośne i uwielbiam to.

Ciekawe, czy jeszcze zatęsknię za ciszą mojej dawnej okolicy.

Za moimi plecami otwierają się drzwi i pojawia się w nich mężczyzna ubrany w biały podkoszulek, spodenki oraz kapcie. Ma grube wąsy i rzednące włosy na głowie. Patrzy na mnie spode łba.

– Wchodzi czy nie? – pyta.

– Dzień dobry, jestem Valentino, nowy lokator.

Mężczyzna wskazuje na walizki.

– Widzę przecież.

– Czekam na właściciela.

Kiwa głową, lecz nie odchodzi. Jakby czekał, aż wejdę.

– Pan jest Frankie?

Znowu potakuje.

– Miło pana poznać – mówię.

Frankie niechętnie ściska moją dłoń.

– To wchodzi czy nie?

Ostrzegano mnie, że nie każdy nowojorczyk będzie dla mnie miły, ale może Frankie jest po prostu zmęczony, bo już dość późno. Zabieram walizki i ruszam do środka. Jest ciepła noc, jednak po przekroczeniu progu budynku rozumiem już, dlaczego Frankie ubrał się tak, jakby wyszedł po poranną gazetę w Arizonie. Czuję żar, jakbym wszedł prosto do pieca w pizzerii obok. Korytarz jest wąski, pomalowany na musztardową żółć, która wcale nie jest miła dla oczu, ale szanuję taki wybór. W ścianę wbudowane są metalowe skrzynki pocztowe, z paczkami na podłodze czekającymi na odbiór, a obok stoi kosz na śmieci przepełniony ulotkami, w tym tymi reklamującymi Prognozę Śmierci. Zakładam, że wiele osób w tym budynku nie zarejestrowało się w ich bazie. Ja osobiście też nie, ponieważ moi rodzice to totalni sceptycy, niemniej ta ich paranoja to kolejna ich spuścizna, którą powinienem zostawić za sobą.

Frankie zatrzymuje się na schodach.

– A gdzie druga?

– Druga?

– Bliźniaczka.

– Och, przyleci jutro rano.

Frankie rusza dalej.

– Tylko jeśli jeszcze przyjdą jakieś duże pudła, to ja ich nie tykam. Od tego noszenia bolą mnie plecy.

– Przepraszam.

Musiałem wysłać pewne rzeczy wcześniej, na przykład dmuchany materac, pościel, ręczniki, garnki i naczynia. Chociaż podejrzewam, że największym winowajcą bólu było pięć kartonów wypełnionych ubraniami, butami i akcesoriami, które są tak samo istotne jak pewność, że mam gdzie spać do czasu, aż we wtorek dotrze materac z prawdziwego zdarzenia.

– Winda się zepsuła?

– Zepsuła się jeszcze w czasach, gdy tym budynkiem zarządzał mój ojciec – odpowiada Frankie.

Rozumiem. Nie jestem pewien, czy to legalne reklamować budynek jako wyposażony w windę, jeśli służy ona wyłącznie do dekoracji, jednak odsuwam od siebie te negatywne myśli. Po tylu latach spędzonych w małej siłowni w domu rodziców jestem przygotowany na takie życie. Taszczę walizki ze świadomością, że każda ma jakieś dwadzieścia dwa kilogramy, bo musiałem je zważyć na lotnisku. Frankie nie oferuje pomocy, lecz to nic. Na drugim piętrze przypominam sobie, że moje nowe mieszkanie jest na piątym. Po plecach zaczyna mi spływać pot i jestem pewien, że podczas wszystkich kolejnych treningów mogę omijać ćwiczenia nóg. Na sam koniec już mi brakuje tchu, ale… nie, właściwie to nie ma żadnego ale. Tak właśnie wygląda mój rytuał przejścia w tym mieście. Móc powiedzieć, że mieszkam na piątym piętrze bloku bez działającej windy na Upper East Side, to kwintesencja bycia nowojorczykiem.

Zostaję bezceremonialnie wpuszczony do mieszkania 6G. Nikt mnie nie wita jako nowego mieszkańca w bloku, nikt mi nie gratuluje pierwszego domu z dala od domu. Frankie zwyczajnie otwiera drzwi, a ja wchodzę za nim do środka, zostawiając walizki w wąskim holu. Łazienka znajduje się bezpośrednio po lewej i chociaż wiem, że w ciągu tygodnia będę tam spędzał wiele godzin na wieloetapowej pielęgnacji twarzy, bardziej interesuje mnie zbadanie przestrzeni, w której będzie się rozgrywała większa część mojego życia. Drewniany parkiet skrzypi pod nogami, kiedy wchodzę do głównego pomieszczenia kawalerki. Moje kartony stoją przy ścianie po lewej, gdzie zamierzam umieścić łóżko. Dwa okna wychodzą na ulicę i jedno nad zlewem na mieszkanie sąsiada. To żaden problem, kupię w tym tygodniu zasłony.

To pikuś przy tym, jak małe jest mieszkanie. Chcemy ze Scarlett wykorzystać pieniądze odłożone przez rodziców na college, żeby spełnić swoje marzenia – modeling oraz fotografia – i mamy nadzieję, że wystarczy ich jak najdłużej, stąd kawalerka.

– Na zdjęciach wydawało się większe – mówię.

– Ja robiłem zdjęcia – rzuca Frankie.

– Były bardzo ładne. Na pewno dołączył pan do ogłoszenia właściwe? Spodziewaliśmy się większej przestrzeni.

Frankie patrzy na mnie dziwnie.

– To trzeba było obejrzeć przed wynajmem.

– Jeszcze mnie wtedy nie było w mieście. Dopiero co przyleciałem.

– To nie mój problem. Byliście z siostrą w jednym brzuchu, teraz też jakoś ogarniecie.

Miejmy nadzieję, że to mieszkanie, podobnie jak macica naszej matki, zwiększy swoje rozmiary, żeby nas pomieścić.

Frankie ma szczęście, że nie jestem asertywny. Nie mogę tego samego powiedzieć o Scarlett, ale o tym mężczyzna przekona się dopiero po jej przylocie. Za to mogę się tylko cieszyć, że już w pierwszy wieczór w Nowym Jorku mam okazję przeżyć legendarną kłótnię z właścicielem mieszkania. Podpisaliśmy umowę na rok i pewnie na koniec będziemy mieli mnóstwo anegdotek do opowiadania nowym znajomym.

Ktoś puka do drzwi i wchodzi jakiś młody chłopak. Nie umiem oceniać wieku. Ma pięć lat, ale jest naprawdę wysoki jak na swój wiek? Czy może ma dziesięć, ale jest niski? Wydaje mi się dziwnie znajomy, jednak nie wiem dlaczego.

Właśnie do mnie macha, ubrany w piżamę.

– Jesteś naszym nowym sąsiadem? – pyta z uśmiechem.

– Owszem. Jestem Valentino.

– A ja Paz.

– Fajne imię, Paz.

– To skrót od Pazito, ale tylko mama tak do mnie mówi. Twoje imię też mi się podoba.

Nikt mnie jeszcze dzisiaj tak ciepło nie powitał.

Zanim zdążę podziękować, zauważam, że Frankie posyła mu groźne spojrzenie.

– A ty czemu wstałeś z łóżka? – pyta go.

– Boję się Prognozy Śmierci.

Frankie przeciera oczy.

– Prognoza Śmierci nie jest prawdziwa. Idź spać.

Paz zaczyna płakać.

– Dobrze, tatusiu.

Idzie do drzwi, powłócząc nogami, i ogląda się jeszcze przez ramię, jakby czekał, aż ojciec zmieni zdanie. Nic z tego. Chłopiec wychodzi na korytarz bez słowa.

Naprawdę chciałbym go zatrzymać i pocieszyć, ale podejrzewam, że nie powinienem podważać rodzicielskiego autorytetu Frankiego. Poczekam na inną okazję.

– Fajny dzieciak – stwierdzam.

Frankie więcej nie wspomina o Pazie. Kładzie tylko dwa zestawy kluczy na blacie w kuchni.

– Duży jest do mieszkania, średni do drzwi na dole, a mały do skrzynki. Mieszkam zaraz obok, ale nie pukaj przed dziesiątą i po siedemnastej.

– Zrozumiałem. Dziękuję bar…

Frankie wychodzi, zamykając za sobą.

– …dzo, Frankie – mówię do pustki.

Kawalerka bez właściciela wcale nie wydaje się większa, za to nie panuje już w niej taki chłód.

Spoglądam na zegarek – 22.31 – i mam ochotę zadzwonić do Scarlett. Nowy Jork jest trzy godziny do przodu względem Arizony, więc mogę to zrobić teraz, licząc, że złapię ją, zanim wyjdzie, żeby robić zdjęcia na wielkiej imprezie Prognozy Śmierci w Phoenix. Dzięki temu zleceniu będzie miała miesięczny czynsz, a nawet zostanie trochę na bilet na komunikację miejską i skromne obiady. Siadam na blacie i czekam, aż Scarlett odbierze, a wtedy widzę przez okno Frankiego. Oczywiście to na jego mieszkanie mam widok. Mężczyzna wyjmuje piwo z lodówki, a ja liczę, że zaśnie z upojenia alkoholowego, bo i tak już jest nieznośny.

Siostra odbiera i widok jej twarzy na ekranie poprawia mi humor.

– Val! – Scarlett ustawia telefon na umywalce i robi sobie makijaż. – Jesteś w naszym nowym domu?

– Owszem.

– Poka, poka!

Zmieniam kamerę, żeby pokazać jej wnętrze. To nie trwa długo.

– Tylko mi się wydaje, czy…

– Nie wydaje ci się. Jest mniejsze, niż sugerowało ogłoszenie.

– A czy nasz czynsz też się skurczył?

– Właściciel stwierdził, że skoro wyszliśmy z jednego brzucha, to i teraz damy radę.

– Gdybym miała czas, żeby przestać nakładać maskarę i przewrócić oczami, zrobiłabym to. Niestety muszę spadać za minutę. Proszę, powiedz, że wybierasz się na Times Square.

Scarlett dostała to zlecenie, a ja biorę udział w dużej kampanii jako model, więc spełnianie marzeń nie pozwoliło nam świętować razem wigilii Prognozy Śmierci. Jednak to nie powstrzymało Scarlett przed wysyłaniem mnie na imprezę na Times Square.

– Nie wiem, Scar. Mam jet lag…

Scarlett naśladuje brzęczyk z teleturnieju.

– Zła odpowiedź. Straciłeś trzy godziny, ale nie jesteś zmęczony. Spróbuj jeszcze raz.

– Powinienem odpocząć przed jutrzejszą sesją.

– I tak będziesz zbyt nakręcony, żeby zasnąć, Val. Dlatego zamiast się wiercić na tanim dmuchanym materacu, idź i doświadcz czegoś, co zapisze się w historii jako wydarzenie zmieniające jej bieg albo największy żart w tym kraju.

– Chciałbym zobaczyć twarze rodziców, jeśli okaże się, że to nie jest ściema.

– Ja też, ale nie zamierzam zostać, by ich sfotografować.

– Prosto z imprezy ruszasz na lotnisko?

– Zdecydowanie. Zważywszy na to, jak cię potraktowali.

Wciąż jestem trochę w szoku. Przypomina to szczypanie po tym, jak zdarłem sobie łokcie i kolana, zaliczając upadek w czasie biegu.

– Doceniam wsparcie.

– Fatalna byłaby ze mnie bliźniaczka, czy w ogóle kiepski człowiek, gdybym nie stanęła po twojej stronie. Ale nie możemy im dawać władzy nad nami, myśląc o nich dzisiaj czy kiedykolwiek. Już niedługo mama i tata nie będą mogli cię ignorować, gdy twoja twarz będzie się pojawiać w całym kraju, w tym w ich czasopismach.

– Założę się, że zrezygnują z subskrypcji.

– Co będzie oznaczało twoje zwycięstwo. A teraz biegnij na Times Square, póki go jeszcze nie opanowałeś.

Biorę głęboki wdech, wiedząc, że ma rację.

– Szkoda, że cię tu nie ma ze mną.

– I nawzajem, ale pieniądze, które dzisiaj zarobię, wystarczą na miejsca w pierwszym rzędzie na naszym pierwszym spektaklu na Broadwayu.

– A co z czynszem?

– Musimy się trochę rozerwać.

– Nie trochę, od razu na strzępy.

– Rozrywka to nic złego, Val.

– Masz rację.

Przeprowadziłem się, ponieważ życie z rodzicami stało się duszące po tym, jak się przed nimi wyautowałem. Sprawili, że czułem się obco we własnym domu. Myślałem, że inaczej zareagują, widząc mnie, jak prowadzę walizki przez salon. Jednak oni milczeli, nawet kiedy Scarlett powiedziała, że to ich ostatnia szansa przed naszym wylotem. Zachowywali się, jakby mieli tylko jedno dziecko. Popatrzyłem na krzyż nad naszymi drzwiami frontowymi i modliłem się, żeby spadł, kiedy zatrzasnę za sobą drzwi i zostawię tamto życie za plecami.

Wolność może i daje odetchnąć pełnymi płucami, ale to jeszcze nie oznacza, że nie ma się złamanego serca.

Teraz znajdę własną drogę.

– Informuj mnie na bieżąco, co się dzieje na twojej imprezie – proszę Scarlett.

Siostra sięga po kurtkę i gasi światło.

– Właśnie, impreza. Powinnam była wyjść pięć minut temu. Kocham cię.

– Ja ciebie tak samo – odpowiadam, dokańczając nasze ulubione powiedzonko, które wzięło się z tego, że jesteśmy bliźniętami. – Uważaj na siebie.

– Zawsze!

Rzeczywiście uważa na siebie i jeździ bezpiecznie. Tylko że nie można tego samego powiedzieć o innych uczestnikach ruchu.

W maju Scarlett omal nie zginęła w wypadku spowodowanym przez nieodpowiedzialnego kierowcę. Musiałem sobie wyobrazić koszmarny świat bez jej blasku; coś, czego doświadczyłem tylko przez dwie minuty, jako że urodziłem się przed nią. Nigdy więcej nie będę istniał bez niej. Nawet dzisiejsza noc wydaje się dziwna, bo ona nie dotarła jeszcze do Nowego Jorku, ale toleruję to, bo wiem, że żyje i ma się dobrze w Phoenix. Wolałbym być na innej planecie, byle tylko ona spokojnie oddychała po drugiej stronie galaktyki.

Operacja uratowała mojej siostrze życie, chociaż rodzice twierdzą, że to zasługa Boga. W tamtym momencie dziękowałem chirurgom i Bogu, jednak dzisiaj mam problem z tajemnymi siłami. Wliczając w to Prognozę Śmierci – organizację, która oczekuje, że uwierzymy im bez żadnego konkretnego dowodu. Część mnie chciałaby wierzyć, a część doświadczyła z pierwszej ręki, jak wiara może szkodzić. W przeciwieństwie do rodziców mam otwarty umysł, bo chciałbym móc już nigdy nie martwić się o to, że nagle stracę siostrę. Może za kilka dni już wszystko będzie jasne.

Niech Bóg błogosławi tym…

Gryzę się w mentalny język, wciąż rekalibrując głowę i serce.

Powodzenia tym, którzy staną się króliczkami doświadczalnymi Prognozy Śmierci.

A jeśli chodzi o mnie, narodziłem się na nowo i mam jeszcze mnóstwo do przeżycia.

 

 

 

[1] Amerykański internetowy serwis ogłoszeń drobnych.

 

 

 

 

 

Orion

 

22.34

 

Świat mógłby naprawdę się kończyć, a ludzie nadal próbowaliby coś na tym zarobić.

Stoiska na Times Square zazwyczaj są zbyt nastawione na turystów, żebym nie miał na nie wywalone. Na co mi magnesy z Empire State Building albo taksówkowe breloczki z moim imieniem (nie żeby w ogóle ktoś pomyślał o wyprodukowaniu takiego dla Orionów tego świata). Jednak chociaż minął dopiero miesiąc, odkąd Prognoza Śmierci ogłosiła swój program, uliczni sprzedawcy wykorzystali ten czas i ogarnęli mnóstwo tematycznego szitu: zapalniczki z hasłem ostatni dymek; kieliszki do szotów z naklejoną czachą; okulary przeciwsłoneczne z czerwonymi iksami oraz mnóstwo gadżetów w postaci koszulek i czapek. Jedno zajebiście urocze beanie kusi, żeby je kupić, ale mam już na sobie bejsbolówkę Yankesów, która należała do mojego taty i zamieszkała na stałe na czubku mojej głowy. Nie zamieniłbym jej na nic innego. Okej, może trochę przesadzam, bez zastanowienia zamieniłbym ją na zdrowe serce, ale czaicie.

– To nawet nie ma sensu – stwierdza Dalma, sięgając po koszulkę z napisem: Prognoza Śmierci przewiduje gwałtowne opady funkcji życiowych!

Taki suchar, że aż mnie zęby bolą.

– No, nie zamierzam tego kupować.

I wtedy moją uwagę przyciąga inny T-shirt. Jest biały, z hasłem Miłego Ostatniego Dnia! na piersi, czcionką imitującą tę z maszyny do pisania. Nawet ma klasę, choćby się nie wierzyło, że Ostatni Dzień może być miły. Co jest fajnego w umieraniu? Ale wydaje mi się inspirująca. Tak czy inaczej przynajmniej miałbym fajną pamiątkę i coś do pokazania ludziom, którzy z pewnością kiedyś zapytają, gdzie byłem, kiedy Prognoza Śmierci została uruchomiona. To trochę jak pytanie, gdzie byłem jedenastego września.

Mam nadzieję, że nie wydarzy się dzisiaj nic traumatycznego.

Nie potrzeba mi więcej żałoby w życiu.

Kupuję koszulkę, wkładam ją na granatową, którą założyłem wcześniej do obcisłych dżinsów. Ta stylówka też pasuje.

– A ty? – pytam Dalmę.

– Ja wyjdę stąd tylko z bólem głowy – odpowiada, znowu gapiąc się w telefon. – Moja mama ciągle pyta, co się dzieje.

Nasza rodzina – a właściwie to rodzina Dalmy – pojechała na tydzień do rodziców jej ojczyma Floyda w Dayton w stanie Ohio. Pierwszy raz zostawili nas samych. Jej mama Dayana została moją prawną opiekunką i traktuje tę rolę bardzo poważnie, szczególnie ze względu na pamięć po mojej mamie, jej najlepszej przyjaciółce z dzieciństwa.

– Ona po prostu nie chce, żebyśmy zginęli – mówię. – Tyle dobrego, że pozwoliła nam zostać w Nowym Jorku.

– Chwila ciszy dla Dahlii – odpowiada Dalma, zamykając oczy.

Opłakujemy plany wakacyjne jej przyrodniej siostry, która nie miała wyboru i musiała odwiedzić dziadków, tak starych, że to do nich w pierwszej kolejności może zadzwonić Prognoza Śmierci. Moi lita i lito są w Portoryko i zawsze zdzwaniamy się na Skypie, gdy w pobliżu są kuzyni, bo muszą to ogarnąć od strony technicznej. Widziałem ich na żywo raptem kilka razy, jednak każda rozmowa wiele dla nich znaczy, bo wyglądam zupełnie jak tata, nie licząc orzechowych oczu po mamie. Nie poprawiam ich, kiedy niechcący nazywają mnie Ernesto. To imię rozgrzewa serca, które złamała śmierć moich rodziców.

Dalma wzdycha głęboko i przerywa ciszę.

– Teraz mi o wiele lepiej. Gracias.

– De nada.

– Wyślijmy mamie zdjęcie, żeby wiedziała, że żyjemy.

Dalma obraca się z włączoną przednią kamerą swojego iPhone’a 4, szukając dobrego światła w całym tym blasku Broadwayowskich szyldów. Zatrzymuje się po znalezieniu idealnego kadru z cyfrową klepsydrą w tle.

Przysuwamy się do siebie do zdjęcia, uśmiechając się, jakbyśmy żyli pełnią życia. Potem następuje mój ulubiony moment, kiedy przyglądam się sobie i szukam wszystkich szczegółów, których w sobie nie znoszę. Dalma jest śliczna, spokojnie 10/10 z tymi jej brązowymi oczami, srebrną maskarą i srebrną szminką, promienną ciemnobrązową skórą oraz czarnymi włosami splecionymi w warkocz upięty na czubku głowy. Ja mogę pochwalić się tylko tym, że góruję nad nią jako mierzący metr osiemdziesiąt koleś, ale poza tym to dramat. Choć uwielbiam swoje orzechowe oczy, nie rozumiem, dlaczego lewe jest zawsze przymrużone, jakby próbowało wrócić do spania. Brązowe loczki wystające spod czapki zbijają się w strąki i puszą przy tej wilgotności powietrza, a to nie jest ładne. Mój nos i policzki są wciąż czerwone po oparzeniach słonecznych z zeszłego tygodnia – siedzieliśmy na dachu naszego szeregowca. Już mam sięgnąć po pomadkę do ust, bo widzę, że mam strasznie popękaną dolną wargę. I ile bym nie słyszał komplementów na temat swoich wyrazistych kości policzkowych, przysięgam, że wyglądam, jakbym był wychudzony i jedną nogą w grobie, co w sumie nawet się zgadza.

– Nie podoba ci się – kwituje Dalma. To nawet nie jest pytanie.

– Nieważne. To i tak tylko dla nas – odpowiadam.

– Mogę zrobić jeszcze jedno, jeśli chcesz.

– Nie, spoko.

Idziemy dalej, ale zatrzymujemy się po jakichś dziesięciu sekundach, żeby popatrzeć na loterię, gdzie przedstawiciel Prognozy Śmierci oferuje darmową subskrypcję. Gdyby kolejka nie była taka długa, też bym w niej stanął, ponieważ ich usługi nie są tanie. Kobieta wygrywa darmowy miesiąc, który jest wart dwieście siedemdziesiąt pięć dolarów. Można zapłacić tylko dwadzieścia dolców za jeden dzień albo trzy tysiące za cały rok. Moje rachunki za leczenie są i tak strasznie wysokie, a jednak opiekunowie opłacili roczną subskrypcję, ponieważ moje serce raczej nie zrobi sobie wolnego od chorowania. Miło jest nie musieć wydawać aż takiego hajsu i zapisać się tylko na czas, kiedy planujesz zrobić coś wyjątkowo niebezpiecznego, na przykład skakać ze spadochronu albo spływać rzeką na tratwie. Pewnie darujesz sobie wyskok z samolotu albo podróżowanie wartkim strumieniem, jeśli dowiesz się, że zaraz umrzesz.

Niestety Prognoza Śmierci to kolejna rzecz, której nie pokrywa ubezpieczenie. Co chyba nie ma znaczenia, gdy masz w kieszeni tysiące tysięcy.

– Czytałeś ten artykuł o ludziach, którzy chcą platynową kartę członkowską? – pytam Dalmę.

– Nie. Chcę o tym wiedzieć?

– A chcesz mieć ochotę uderzyć kogoś w twarz?

– Nigdy, ale śmiało.

– Jacyś obrzydliwie bogaci klauni zrobili kampanię na rzecz tego, żeby Prognoza Śmierci oferowała specjalne członkostwo dla tych, którzy chcą zostać poinformowani przed wszystkimi innymi.

Dalma zatrzymuje się w pół kroku.

– Oni nie są obrzydliwie bogaci, tylko po prostu obrzydliwi.

Tymczasem Dayana i Floyd zainwestowali piętnaście tysięcy dolarów ze swoich oszczędności na roczną subskrypcję dla wszystkich domowników, a jednak nie próbują się wpychać na sam początek kolejki i interesuje ich tylko to, by ostrzeżenie dotarło na czas.

Odwracam wzrok od loterii, gdy widzę, że ktoś jest rozczarowany, że dostał darmową subskrypcję tylko na jeden dzień. Wydaje się, jakby liczył na więcej, jakby może nie było go stać. Jest wiele rzeczy na tym świecie, które chętnie uczyniłbym darmowymi, i oficjalnie dodaję Prognozę Śmierci do tej listy. Tutaj chodzi o życie ludzi.

Idziemy z Dalmą dalej, aż do tych względnie nowych czerwonych szklanych ławek, które wznoszą się niczym schody, tworząc na Times Square klimat miejskiego amfiteatru dla chętnych, by wyczilować, gdy dokoła Nowy Jork tętni życiem. Wszystkie schodki są zajęte, a na scenie stoi kobieta. Z początku myślę, że to pracownica Prognozy Śmierci, bo mówi o tym, że spodziewa się zmian po uruchomieniu usługi. Zauważam potykacz, taki, jaki stoi przed barberem, do którego chodzę, ale na tym nie ma reklamy usług fryzjerskich, po których poczujesz się lepiej sam ze sobą. Na tym widnieje napis: Opowiedz swoją historię z Prognozą Śmierci. Ta kobieta nie pracuje dla nich, tylko tłumaczy, dlaczego się zapisała. I na koniec dzieli się swoim doświadczeniem z anemią sierpowatą, a prawdziwy pracownik Prognozy Śmierci sięga do szklanej miski i wyjmuje stamtąd karteczkę, po czym zaprasza na podium dziewczynę o imieniu Mercedes.

Latami marzyłem o tym, jakby to było przeczytać fragment swojej powieści w księgarni wypełnionej obcymi ludźmi, którzy są zainteresowani moją twórczością. Oczywiście chciałbym tam też zobaczyć swoich przyjaciół, jednak oni są praktycznie zmuszeni do obecności. Jest coś magicznego w wizji, że moje słowa zbiorą ludzi w jednym miejscu. Nie wydaje mi się, bym pożył dość długo, by wydać własną książkę – powieść, zbiór opowiadań, najkrótszą autobiografię na świecie. Cokolwiek! Jednak to nie oznacza, że nie mam szans dziś wieczorem opowiedzieć swojej historii widowni.

Podchodzę do pracownika Prognozy Śmierci, zapisuję swoje imię na karteczce i wrzucam do szklanej miski.

To jest jedna z tych rzeczy, które mogą się okazać nie tylko pierwszymi, lecz także jednocześnie ostatnimi.

 

 

 

 

 

Valentino

 

23.09

 

Google Maps dosłownie zaryczało ze śmiechu, kiedy zapytałem o najbliższą drogę na Times Square.

Nowy Jork jest znany ze swojej wygodnej sieci komunikacji miejskiej, ale w wigilię Prognozy Śmierci to czysty chaos. Szczególnie na Manhattanie. Mogłem pojechać szóstką i przesiąść się na jakiś pociąg wahadłowy, ale tę trasę szacowano na godzinę. Nie byłem w stanie znaleźć żadnych autobusów jadących do centrum, więc doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie znowu wezwać taksówkę. Zacząłem iść mniej więcej w stronę celu, wykonując taki gest, jaki widziałem wiele razy w filmach, ale chyba robiłem coś nie tak, bo nikt się nie zatrzymał. Potem w połowie drogi – zupełnie jak wtedy na schodach do nowego mieszkania w bloku, jak się okazało, jednak bez windy – zaakceptowałem fakt, że tak będzie wyglądać moja podróż.

Nie zrozumcie mnie źle, nie mogę się doczekać, kiedy poznam nowojorskie metro, ale pod ziemią nie uświadczyłbym tylu widoków. Szedłem Piątą Aleją, mijając wejście do zoo w Central Parku, oglądając słynne Hotel Plaza i Rockefeller Center, gdzie na pewno pojawię się w grudniu, żeby zobaczyć tę ogromną choinkę. Niesamowicie było ujrzeć na żywo tyle ikonicznych budynków, ale też czułem się przy tym samotny. Już mi miło na myśl, że doświadczę tego wszystkiego jeszcze raz ze Scarlett i wszystkimi nowymi przyjaciółmi, których poznam gdzieś po drodze. Jestem pewien, że wtedy nabiorę innej perspektywy.

Perspektywa to wszystko. Kiedy jestem modelem, pozostaję sobą, ale to, jak wyglądam, zależy od fotografa. Niektórzy znajdą moje dobre, korzystne strony. Inni nie. To, które ujęcia osobiście wolę, będzie zależało od mojej perspektywy. Jednak te zmieniają się z czasem – po latach, miesiącach, tygodniach, dniach, godzinach, nawet minutach. Dzisiaj w ciągu dnia – chociaż to nie do końca oczywiste, skoro zmieniłem strefę czasową – byłem pewien, że nic nie może być piękniejsze niż spoglądanie z pokładu samolotu na majaczący w dole Nowy Jork. Myliłem się. Nie ma nic piękniejszego od mojego pierwszego spojrzenia na Times Square.

Z nieba wszystko wygląda jak świat owadów.

Na ulicy to ja jestem tym owadem.

Budynki są ogromne, a ja odruchowo odchylam głowę jak wtedy, gdy pozuję, bo uwielbiam pokazywać jabłko Adama i długą szyję. Jednak teraz nie chodzi o to, czy dobrze wyglądam. Teraz chcę podziwiać piękno otoczenia.

Przestałem robić zdjęcia kilka przecznic temu, bo aparat w telefonie nie oddaje prawdziwej urody tego miasta. Scarlett przyleci rano i będziemy mogli dokumentować nasze życie porządnym sprzętem. Na razie nie chcę się rozpraszać.

Ten pierwszy krok na Times Square jest przytłaczający, przyznaję, ponieważ każdy kąt tutaj tętni życiem. Ktoś próbuje mi sprzedać pirackie płyty DVD z filmami, które wciąż są grane w kinach. Wszędzie jest tyle ciasno upakowanych sklepów i restauracji, że nawet nie wiedziałbym, od czego zacząć. Nagrywam dla Scarlett krótki filmik z klepsydrami Prognozy Śmierci na ogromnym ekranie, chociaż później pewnie znajdziemy coś z lepszą jakością na YouTubie. Moją uwagę odwraca dwóch szarpiących się mężczyzn, jeden chce, żeby uregulowali swoje długi gotówką, zanim rozpocznie się koniec świata. Czyli należy do tego typu ludzi. Nie mogę uwierzyć, że uciekłem przed wielbicielami teorii spiskowych z Pheonix i od razu znalazłem kolejnych na Times Square, ale na tym już polega piękno tego miasta, prawda? Nowy Jork jest częścią sieci łączącej cały świat. Nawet dla modeli z Arizony, którzy chcą wznieść swoje życie na wyższy poziom, marząc o tym, by ich twarze pojawiały się na bilbordach.

Wchodzę głębiej w Square – czy tak nazywają to miejsce nowojorczycy? Muszę się szybko nauczyć – i mijam kogoś w kostiumie Iron Mana, kto rozmawia z kimś przebranym prawie w całości za Elmo, nie licząc wielkiej głowy pozostawionej, niczym po dekapitacji, na ziemi, podczas gdy kobieta pali papierosa. Już teraz kocham to miasto z całego serca. Nie umiem się powstrzymać i robię jeszcze jedno zdjęcie dla Scarlett, na wypadek gdyby ten widok nigdy się nie powtórzył.

Idę dalej i natykam się na jakiegoś nastolatka stojącego na scenie. Z początku spodziewam się, że zaśpiewa piosenkę, ale zamiast tego on opowiada z zapadającym w pamięć smutkiem o tym, że ktoś z jego rodziny miał tętniaka mózgu i teraz on boi się śmierci z tego samego powodu. To trochę mocniejsze, niżbym oczekiwał po imprezie, którą reklamowano jako celebrację życia, jednak potem zauważam hasło Opowiedz swoją historię z Prognozą Śmierci i wszystko nabiera sensu. Na tej scenie ludzie mają podzielić się tym, jak ta usługa zmieni ich życie.

Nie zaszkodzi posłuchać o tym, dlaczego ludzie są skłonni uwierzyć w Prognozę.

Nie ma już wolnego miejsca na szklanych ławkach, ale nie przeszkadza mi stanie. Widzę trochę pustej przestrzeni obok pięknej czarnoskórej dziewczyny z niesamowitym stylem i uroczym białym chłopakiem, któremu loczki wystają spod bejsbolówki. On wygląda, jakby miał się zaraz całkiem rozkleić, już ociera łzę z policzka.

Pewnie ma wrażliwe serce.

 

 

 

 

 

Orion

 

23.17

 

Od tych historii pęka mi serce.

Jeszcze bardziej.

Jednak nie mogę przestać, chociaż czuję się rozrywany na pół: narzeczony pewnej kobiety zmarł w wyniku wypadku limuzyny w drodze na ich ślub; dziecko utonęło w wannie po tym, jak jego starszy brat nie mógł wrócić do domu, bo zatrzasnęły się drzwi, gdy wynosił śmieci; najlepszy przyjaciel pewnej dziewczyny został śmiertelnie dźgnięty nożem w dniu jej urodzin, na zawsze skrywając ten dzień w cieniu; żona i dziecko starszego mężczyzny zmarli z powodu komplikacji ciążowych, a chociaż Prognoza Śmierci nie działa w przypadku płodów, mężczyzna mógł się przygotować na tę ogromną wyrwę w sercu. Potem na scenę wchodzi dziewczyna, która podobnie jak ja straciła rodziców, tylko że jej zginęli w czasie tornada.

– Mamy czas na jeszcze jedną historię – oznajmia pracownica Prognozy. Wygląda, jakby liczyła mniej niż dwadzieścia pięć lat. Trochę przypomina młodą nauczycielkę, mającą zaraz wezwać do tablicy ucznia na ostatnią prezentację tego dnia. Sięga do szklanej miski, gotowa wyciągnąć jakieś imię.

Musi być moje.

Musi być, to jedyna szansa, żebym mógł opowiedzieć swoją historię i…

– Lincoln – oznajmia kobieta.

Z czerwonych szklanych ławek schodzi chłopak, naprawdę ostrożnie, jakby się bał, że przez śmiertelne potknięcie nie podzieli się opowieścią.

I nie zostanie wysłuchany, podobnie jak ja.

Lincoln dociera bezpiecznie do mikrofonu i mówi o tym, jak zdiagnozowano u niego raka. Wskazuje matkę oraz siostrę wśród widzów i tłumaczy, że Prognoza Śmierci pozwoli im przestać przeciwstawiać się nieuniknionemu, jeśli właśnie taki czeka go los.

Nie mam aż tak źle jak on, ale znam to pragnienie, by wypisać się z walki.

Potem jego opowieść się kończy. Pracownica Prognozy Śmierci dziękuje widzom za ich czas, a ochroniarz ją wyprowadza. Wszyscy wracają do życia – do swoich naprawdę trudnych, skomplikowanych żyć.

– Przykro mi – mówi Dalma.

– Dlaczego?

– Że nie zostałeś wybrany.

Nie powiedziałem wprost, jak bardzo tego chciałem, ale moja najlepsza przyjaciółka rozumie mnie bez słów.

– Nic się nie stało – kłamię.

Patrzę na cyfrowe klepsydry na telebimach, na przesypujące się ziarenka pisaku, czyli czarne piksele. Aż mija nas wysoki chłopak – założę się, że jest w moim wieku; mam do tego oko – i odwraca moją uwagę. Dosłownie się odwracam, bo koleś jest śliczny; nie mogę oderwać od niego wzroku, kiedy siada na rogu szklanej ławki i spogląda na klepsydry niczym na gwiazdy.

Chcę poznać jego historię tak samo mocno, jak chciałbym mu opowiedzieć swoją.

Moje serce jest gotowe; to szaleństwo, jak ekscytujące i niebezpieczne może się wydawać takie przyciąganie; zupełnie jakby mógł być dla mnie wszystkim, co dobre, i wszystkim, co złe.

Nie widzę koloru jego oczu, ale rany, chcę zobaczyć.

Ma jasną karnację, lecz może po prostu wygląda jak biały, jak ja.

Myślę, że mamy tyle samo wzrostu, jeśli pominąć jego ciemne opadające włosy i klasyczne timbsy, które dodają mu centymetrów.

Jest wyraźnie umięśniony, ma szerokie ramiona, masywny kark i takie ręce, które gwarantują zwycięstwo w każdych zapasach, a do tego klatkę piersiową ledwie mieszczącą się w dopasowanym czarnym podkoszulku z dekoltem w serek.

– Ziemia do Oriona – odzywa się Dalma, pstrykając palcami. – Co ty… Och.

– No właśnie. Założę się, że jest modelem.

– Zawsze to powtarzasz, jak zobaczysz kogoś ładnego.

– I za każdym razem, gdy się mylę, uważam to za zbrodnię przeciwko ludzkości.

Siłą odrywam od niego wzrok, chociaż bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo chciałbym gapić się dalej. Cholera, jestem słaby. Nie mija nawet sekunda i znowu na niego zerkam, w duchu trochę licząc na to, że mnie nie przyłapie, a trochę, że wręcz przeciwnie. Ale to nie ma sensu, przecież jego w ogóle mogą nie interesować faceci. Z drugiej strony przyjaciół nigdy zbyt wielu, szczególnie że tej jesieni Dalma będzie miała szaloną liczbę godzin na Hunter College. Tylko że nie wiem, czy mogę orbitować wokół kogoś tak pięknego i nie zakochać się na zabój.

Znając moje szczęście, to heteroseksualny turysta, którego nigdy więcej nie zobaczę.

A może nie. Nie jestem jasnowidzem, nie mogę niczego wykluczyć.

– Mam do niego zagadać?

– Uwielbiam twoje podejście, Orysiu, ale czy przypadkiem nie myślisz swoim mniejszym mózgiem?

– W sensie sercem?

– Serce też nie jest zbyt mądrym doradcą.

– Czuję od niego pozytywne wibracje. Nie wygląda na kogoś, kto ogląda miasto po raz ostatni, by za chwilę zamknąć się na zawsze w podziemnym bunkrze albo zostać seryjnym mordercą.

– Masz strasznie niskie oczekiwania.

– A ty powinnaś być moją skrzydłową.

– Prawda. Jeśli ten chłopak naprawdę ci się podoba, idź i karpnij tego diema.

Już mam się obrócić, ale zamieram.

Przez lata wpadło mi w oko wielu kolesi – w Dave & Buster’s, Central Parku, Barnes & Noble, w piątce – tylko że nigdy nie umiem przeskoczyć z wyobrażeń w prawdziwe życie. A nawet jeśli znałem kogoś osobiście, na przykład paru chłopaków w szkole, nie mogłem nic zrobić, bo aż do zeszłego miesiąca, kiedy skończyliśmy liceum, nie wyautowałem się przed nikim oprócz Dalmy.

I nawet teraz wciąż nie wiem, jak wykonać pierwszy krok.

– A co ja niby mam powiedzieć? – pytam.

– Mów prosto z serca – radzi Dalma. – Nie z gaci.

– Mów z serca, nie z gaci. Mów z serca, nie z gaci – powtarzam pod nosem jak mantrę.

Nie chcę stracić szansy na zagadanie do tego chłopaka, bo prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek jeszcze się na niego natknę w Nowym Jorku są jak jeden do… nie wiem, jakiejś zajebiście wielkiej liczby, którą pewnie wyliczałbym przez kilka dni.

– Dam radę – odzywam się z zerowym przekonaniem.

– Oczywiście – potwierdza Dalma z zerową wiarą.

Ruszam, z każdym krokiem wymyślając kolejne pytania:

Skąd jesteś?

Przyszedłeś tu z kimś?

Wyglądasz jak Clark Kent. Przebierasz się czasami za Supermana?

Grasz w mojej drużynie? W sensie lubisz chłopaków?

Och, jesteś hetero? A masz może brata bliźniaka, który lubi chłopaków?

Potem nagle stoję nad nim. Jego oczy otwierają się szeroko, a ich lodowaty błękit sprawia, że wciągam gwałtownie zimne powietrze. W pierwszej chwili myślę, że się wystraszy, trochę jak ja kiedyś, gdy wyszedłem ze sklepiku i nagle znalazł się przede mną jakiś biały koleś, który groził, że skopie mi dupę, jeśli nie oddam kasy i słodyczy (wróciłem do domu bez kasy i słodyczy). Jednak on nie wygląda, jakby się mnie bał. Jego usta w kształcie serca rozciągają się w uśmiechu, a ja zajmuję się ogniem jak papier, do którego ktoś przystawił zapałkę.

– Hej – rzuca.

– Hej – powtarzam za nim, jakby uczył mnie nowego języka.

– Co tam?

To nie on powinien przewodzić w tej rozmowie, przecież to ja podszedłem do niego.

– Całkiem spoko, no wiesz, na tyle, na ile może być spoko w obliczu końca świata – odpowiadam, a potem zdaję sobie sprawę, że to się może bardzo szybko skończyć, jeśli nie dam mu jasno do zrozumienia, że wcale nie spodziewam się apokalipsy o północy. – Nie żebym uważał, że wszyscy umrzemy. Niektórzy oczywiście muszą umrzeć, niestety, wielka szkoda… no, szkoda… ale wcale nie myślę, że cała planeta stanie w płomieniach albo zostanie zalana, albo zapadnie się czy coś.

Próbuję wziąć głęboki oddech, niestety czuję się tak, jakby moje ciało odrzucało całe powietrze, żebym się zamknął na choćby sekundę. Z jakiegoś tajemniczego powodu ten koleś jeszcze nie uciekł w popłochu.

– Tak czy inaczej, podszedłem do ciebie, bo gapiłeś się na klepsydry i tak się zastanawiałem, czy też myślisz o tym całym szaleństwie z Prognozą Śmierci.

Raz jeszcze podnosi wzrok na telebim. Minęła tylko minuta, chociaż ja mam wrażenie, jakby dotarcie do puenty zajęło mi tysiąc lat.

– Zdecydowanie myślę o Prognozie Śmierci. I życiu.

– W tej chwili to w sumie jedno i to samo, prawda?

– W sumie. – Wstaje i znowu na mnie patrzy. – A w ogóle to mam na imię Valentino.

Ja pierdzielę, to imię do niego pasuje. Nie wiem, o co właściwie mi chodzi, ale mam stuprocentową rację i pobiję się z każdym, kto stwierdzi inaczej. No, na pewno bym przegrał, bo moje szanse na wygraną w bójce są jak jeden do miliona, niemniej pobiłbym się i tak.

– Ja jestem Orion.

– To zabawne, jesteś chyba piątym Orionem, jakiego znam.

– Serio?

Valentino się uśmiecha.

– Nie.

Wow, ale ze mnie głupek.

– Jestem zbyt łatwowierny, nie możesz mnie tak wkręcać.

– Ha, przepraszam! Jesteś pierwszym Orionem, jakiego znam – mówi Valentino. – Przysięgam.

Serio, moje imię w jego ustach rozpala żar na mojej twarzy, jakby znowu poparzyło mnie słońce. A jego bliskość splotła mi wnętrzności w supły i czuję się tak, jakby moje tętnice próbowały przydusić serce, bo wisi im pieniądze. Jednak Valentino wydaje się zupełnie wyluzowany i wątpię, żebym w ogóle robił na nim wrażenie. Wystarczy jedno spojrzenie na jego pełne usta i przypominam sobie, że moje są spierzchnięte, więc sięgam po pomadkę, żeby temu zaradzić. On patrzy, jak sztyft sunie po moich wargach, i pewnie sobie myśli, że przygotowuję się do pocałunku, co oczywiście nie jest prawdą, ale też w sumie jakby co to nie miałbym nic przeciwko.

Cholera, może jednak myślę tym, co mam w gaciach.

I robię z siebie durnia.

Nie mogę w tej chwili być z Valentinem sam na sam.

– Dalma! – Macham do niej, a ona natychmiast przybywa na ratunek. – Dalma, poznaj Valentina.

– Cześć – mówi Dalma, ściskając jego dłoń; ja nawet nie miałem szansy tego zrobić.

– Miło cię poznać – odpowiada Valentino. – Twój chłopak…

– Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie – wypala Dalma. Bierze głęboki wdech i jeszcze dorzuca: – Nie, nie, nie, nie.

Patrzę na nią, nieco – nie, właściwie to poważnie urażony z powodu tego, jak długo trwa to jej zaprzeczanie.

– Okej, uspokój się, ja też nie chciałbym się z tobą spotykać.

– On jest dla mnie praktycznie młodszym bratem – dodaje Dalma.

– Młodszym o dwa miesiące – uściślam.

– Jakby świat nie mógł się skończyć w czasie tych dwóch miesięcy, których potrzebowałeś, żeby się urodzić.

– Zawsze tak mówisz, jakbyś chciała, żebym zginął.

Nie rozumiem tego. Czy my teraz mamy walczyć o Valentina? Mamy osiemnaście, nie osiem lat, ale to ja zauważyłem go jako pierwszy, ja podszedłem do niego jako pierwszy i ja wyszed­łem przed nim na durnia jako pierwszy. Dlatego jako pierwszy mam prawo sprawdzić, dokąd to zmierza.

Całe szczęście chyba jeszcze nie odstraszyliśmy całkiem Valentina.

– Zdecydowanie przekomarzacie się jak rodzeństwo – stwierdza bez krztyny osądu. – Ja robię tak samo z siostrą bliźniaczką.

Było blisko. Gdybym w tym momencie umarł i trafił do nieba, na pewno przywitałoby mnie tam dwóch Valentinów, a nie Valentino i jego siostra. I wtedy nie musielibyśmy walczyć z Dalmą o jego uwagę – każde z nas miałoby swojego Valentina, by żyć długo i szczęśliwie. W zaświatach.

Jednak Valentino ma siostrę bliźniaczkę, więc walka trwa.

– I gdzie ona teraz jest? – pytam.

– Scarlett jest w domu w Arizonie.

W domu. Czyli on tutaj nie mieszka.

I właśnie dlatego nie ma sensu wybiegać zbyt daleko myślami.

Jako pisarz zawsze opowiadam historie, jeszcze zanim się dowiem, o czym są. Daję się ponieść i zmieniam słowa w zdania, zdania w akapity, akapity w rozdziały, a rozdziały w romanse. Może to działa w przypadku powieści, jednak w życiu folgowanie wyobraźni może się skończyć złamanym sercem.

– Szkoda, że przegapi taką imprezę – rzucam, starając się nie dać po sobie poznać, jaki jestem zdołowany. Naprawdę muszę przestać aż tak szybko się angażować.

– Właściwie to jest na takiej samej imprezie, tylko w Phoenix, i robi tam zdjęcia. Jutro ma przylecieć na nowojorskie przygody.

– Jak długo zostajecie w mieście?

– Tak się składa, że właśnie się przeprowadziłem – odpowiada Valentino i jeszcze raz rozgląda się po Times Square.

Po tych słowach moje serce przyśpiesza.

A także przez to, że on znowu się uśmiecha.

Valentino ma w sobie ten blask szczęścia, jaki bije od świeżo upieczonych mieszkańców Nowego Jorku. Kto wie, jak długo czekał na ten moment. Może miesiąc, rok, dekadę, całe życie. Czy w Arizonie było źle? Czy Valentino i Scarlett potrzebowali zmiany? Co z ich rodzicami albo opiekunami? Też się przeprowadzają? Mam tak wiele pytań i może nie dostanę odpowiedzi od razu, ale teraz przynajmniej wiem, że nie muszę się spieszyć.

– Witaj w Nowym Jorku – mówi Dalma. – Czyli jesteś dzisiaj sam?

– Owszem. Przyleciałem parę godzin temu i od razu wyszedłem na imprezę.

– Możesz dołączyć do nas, jeśli chcesz – proponuję.

– Przyda się jakieś towarzystwo. Na pewno wam to nie przeszkadza?

– W ogóle. A ty nie znasz nikogo innego w mieście.

– Właściwie to nieprawda. Właściciel wynajętego przeze mnie mieszkania to praktycznie mój najlepszy kumpel.

– Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam – rzucam, co jest cholernie odważne.

– W rzeczywistości jest straszny, ale i tak będę musiał cię niedługo zaprosić – odpowiada Valentino z tym przeklętym uśmiechem.

Dobra, dobra, dobra – jeśli to nie znak, że coś się między nami kroi, już nigdy więcej do nikogo nie zagadam. Facet będzie musiał najpierw przysiąc na grób moich rodziców, że mnie kocha, i żeby przypadkiem nie skłamał, nie powiem mu, że mogiła jest pusta.

Ale ponieważ przez Valentina miękną mi kolana, to wszystko będzie niepotrzebne.

Już dla samego jego uśmiechu było warto.

 

 

 

 

 

Valentino

 

23.32

 

To mój pierwszy dzień i już znalazłem sobie znajomych.

Znajomych z pięknymi imionami. I twarzami też.

Wpatruję się w Oriona, którego kości policzkowe mogłyby trafić na okładkę dowolnego magazynu, a orzechowe oczy chyba zbyt wiele widziały jak na kogoś w tym wieku. Chłopak zaczyna się rumienić i wtedy się orientuję, że pewnie za długo na niego patrzę. Jestem prawie pewien, że interesują go faceci. No, może dziewczyny też, ale co do chłopaków raczej się nie mylę. To oczywiście nic złego, że potrafię to poznać. Zazdroszczę mu tego, że może być taki otwarty i dostał od życia taką szansę. Powinienem znaleźć jakiś sposób na to, by też dać o tym jasny sygnał.

– A co cię na razie urzekło w Nowym Jorku? – pyta Orion.

Mógłbym odpowiadać przez resztę wieczoru.

– Naprawdę chciałbym zrobić wszystko. Po prostu żyć jak turysta i doceniać każdy dzień spędzony w tym mieście.

– To bardzo mądre podejście – stwierdza Dalma. – Kocham Nowy Jork, ale mam już dosyć wielu rzeczy.

– Na przykład?

– Występów w metrze. Parę pierwszych było super, ale potem się przyzwyczajasz i skupiasz na tym, co robiłeś, zanim pojawili się tancerze.

– I modlisz, żeby nie dostać kopniaka w twarz – dodaje Orion.

– Mam nadzieję, że dla mnie zawsze będzie to coś magicznego – rzucam krótko.

Orion chyba widzi, jak ekscytacja gaśnie w moich oczach.

– Nie pozwól, żebyśmy ci popsuli nastrój, oboje jesteśmy tu od urodzenia. Tobie na pewno nic nie spowszednieje.

– Taki jest plan.

– Najbardziej epickie w Nowym Jorku jest to, że nigdy nie zdołasz ogarnąć wszystkiego.

– To jest epickie?

– No jasne. To znaczy, że zawsze będziesz miał coś do zrobienia, jakieś nowe osiedla do poznania. Przecież tu każda ulica ma swoją historię. Z chęcią zostanę twoim przewodnikiem, jeśli chcesz.

Uśmiecham się, podekscytowany wizją słuchania opowieści Oriona, gdy będzie mnie oprowadzał po mieście.

– Z przyjemnością. Dziękuję.

– Nie ma sprawy.

Mija nas spora grupka w limonkowych koszulkach i opaskach. Wyglądają jak podróżnicy w czasie, którzy przybyli ze świętowania Dnia św. Patryka, ale przecież wiem, jaka jest prawda. To ludzie wierzący w istnienie życia pozaziemskiego, którzy są pewni, że o północy pojawi się UFO, żeby ich porwać; mamy ich całkiem sporo w Arizonie. W większości są nieszkodliwi – oczywiście w każdej społeczności trafią się jakieś czarne owce – lecz niedługo będą mieli zderzenie z rzeczywistością, kiedy jutro rano się okaże, że utknęli tutaj, z etatami po czterdzieści godzin tygodniowo i wysokimi podatkami.

Już mam zrobić zdjęcie dla Scarlett, kiedy Dalma zadaje mi pytanie.

– Zmieniasz szkołę na jesieni?

– Właściwie to odkładam na razie college. Zamiast tego postanowiłem podążyć za marzeniami.

– Czyli…? – dopytuje Orion.

Wciąż trochę się denerwuję, gdy o tym mówię, bo ludzie bywają krytyczni, ale jeśli Orion i Dalma też należą do tej grupy, im szybciej się o tym dowiem, tym lepiej. Nie powinienem nigdy więcej angażować się w relacje z ludźmi, którzy mnie nie akceptują.

– Jestem modelem.

Orion otwiera szeroko oczy i patrzy na Dalmę.

– Mówiłem!

– Wątpiłaś w to, że jestem modelem? – pytam ją.

– Jesteś oczywiście przystojny, ale Orion w każdym ładnym chłopaku widzi modela.

– Nie wiem, czy czuć się wyjątkowym czy nie.

– Jesteś wyjątkowy – wtrąca Orion i zaraz się rumieni. – To znaczy, wiesz, oczywiście, że twoja twarz powinna być wszędzie.

– Dzięki za wiarę we mnie i moją twarz.

– Nie ma za co. Możemy cię już skądś kojarzyć?

Tylko naprawdę sławni modele mogą łatwo odpowiedzieć na to pytanie, a ja z pewnością nim nie jestem.

Pierwsze zlecenie dostałem dla firmy produkującej naszyjniki z imionami, a żebym był jeszcze mniej rozpoznawalny, kazali mi włożyć taki z imieniem Leo. Potem robiłem zdjęcia do broszury dla Prescott College i to jedyna szansa, żebym kiedykolwiek był widziany na ich kampusie, bo ta uczelnia jest zbyt droga dla kogoś takiego jak ja. Od tamtej pory brałem udział jeszcze w kilku lokalnych reklamach, gdzie pozowałem jako starszy brat, bejsbolista, uczeń kierujący samochodem oraz pracownik promujący atrakcję turystyczną z nietoperzami w Paradise Valley.

Jednak już niedługo, kiedy ktoś zapyta, czy miał szansę mnie w czymś zobaczyć, będę mógł podać każdy kąt Nowego Jorku.

– Jeszcze nie, ale… – Wskazuję zamaszystym gestem Times Square, wyobrażając sobie swoją twarz wysoko na ogromnych ekranach i bilbordach, ale też nisko, na reklamach w metrze. – Jutro rano zaczynam sesję dla pierwszej ogólnokrajowej kampanii. To taka queerowa kolekcja odzieży stworzona przez queerowych projektantów, którzy nie ograniczają swojej działalności do Miesiąca Dumy. To wiele dla mnie znaczy jako homoseksualnego chłopaka, który nie mógłby nosić żadnej z tych rzeczy w okresie dorastania.

Widzę uśmiech wkradający się na twarz Oriona, zupełnie jakby cieszył się z potwierdzenia mojej orientacji tak samo mocno jak ja z tego, że wreszcie to powiedziałem. I zawsze będę mówił o tym otwarcie, bez względu na to, czy to się komuś podoba czy nie.

– Mam nadzieję, że ta kampania pchnie moje życie do przodu.

Orion klaszcze w dłonie, co jest całkiem urocze.

– Gratulacje, Valentino! Czadowo!

– Będziemy mogli mówić, że znaliśmy cię wcześniej – rzuca Dalma.

– Zdecydowanie. A co z wami? Jakie są wasze marzenia?

Przestałem pytać ludzi, do jakich chodzą szkół czy gdzie pracują. Wiem, jak sam źle się czułem, kiedy ludzie patrzyli na mnie z góry przez to, że nie poszedłem do college’u, albo przez moją pracę modela, która nie jest postrzegana jako poważny zawód, dopóki nie płacą ci milionów za uśmiechanie się do obiektywu. To mnie kiedyś czeka, ale muszę od czegoś zacząć.

– Ja piszę opowiadania – odpowiada Orion.

– To super! A o czym piszesz?

– W sensie jaki gatunek? Głównie różne dziwne fantasy. Trochę science fiction. Jedną baśń.

– A pozwolisz mi kiedyś poczytać?

Dalma wybucha śmiechem.

– Powodzenia!

Orion nagle jest bardziej nieśmiały niż nawet na samym początku.

– Może kiedyś. Jakoś wolę je zachować dla siebie.

Podejrzewam, że kryje się za tym coś więcej, jednak nie chciałbym naciskać.

– Nie ma sprawy, Orion. Gdybyś kiedyś zmienił zdanie, z przyjemnością poczytam coś, co napisałeś. – Odwracam się do Dalmy. – Czyli w naszej trójce mamy modela, pisarza i…

– Jestem programistką – odpowiada Dalma.

Szczerze mówiąc, trochę się spodziewałem, że też jest modelką. I właśnie dlatego nie ocenia się książki po okładce.

– Strasznie bym chciała wkręcić się w aplikacje, ale jeszcze tego nie rozgryzłam.

– Kodowanie jest aż tak trudne?

– Och, nie. Akurat kodowanie jest bardzo łatwe.

– Dalma nie wie, jaką aplikację chciałaby stworzyć – wyjaśnia Orion.

To zabawne, że chociaż nie są bliźniakami, nawet nie rodzeństwem, ich relacja przypomina mi moją ze Scarlett. Chodzi nie tylko o droczenie się, lecz także o mówienie w imieniu tego drugiego, jakby istniała między nimi jakaś telepatyczna więź.

– A może jakąś nową grę? – sugeruję. Kiedyś ciągle grałem w węża na swojej nokii, ale odkąd przerzuciłem się na iPhone’a, jakoś nic nie zdołało mnie zainteresować.

– Gry są fajne, jednak chciałabym stworzyć coś przełomowego – odpowiada Dalma. – Szczerze mówiąc, próbowałam rozkminić coś związanego z Prognozą Śmierci. Coś, co nadawałoby się na nowe czasy.

Czyli nie jest jedną z Limonkowych Koszulek. Dobrze.

– O nie – rzuca.

Rozglądam się z niepokojem.

– Co nie?

– Zamilkłeś po tym, jak wspomniała o Prognozie Śmierci – wyjaśnia za nią Orion.

– Nie wierzysz w Prognozę Śmierci? – dopytuje Dalma.

– Ujmijmy to tak: nie wydaje mi się, żebym miał dzisiaj o północy zostać porwany przez UFO.

Orion wybucha śmiechem i zakrywa przy tym usta, wychylając się do przodu. Ciekawe, dlaczego ukrywa swój uśmiech. Zgaduję, że przez ukruszony ząb. To nic ważnego, ale w swojej pracy nauczyłem się zauważać takie rzeczy. Po podpisaniu kontraktu z Agencją Modelingu Przyszła Gwiazda sam musiałem sobie odtworzyć ukruszony ząb w dolnej szczęce, żeby mieć większe szanse na zlecenia. Orion mógłby zrobić to samo, gdyby miał dobre ubezpieczenie.

– Ale nie wierzysz w Prognozę Śmierci – stwierdza Dalma.

– Nie ma w co wierzyć – odpowiadam. – Twórca nie przedstawił żadnych dowodów.

– Mnóstwo teorii, lecz żadnych odpowiedzi – ciągnie Dalma.

– Moim zdaniem to jakaś magia, no bo co innego – dodaje Orion.

– Raczej przerażająco skuteczna nauka – odpowiada Dalma.

– Zdaniem moich rodziców stoi za tym diabeł – rzucam.

Czyli magia, nauka i diabeł. Jednak żadne z nas nie wierzy w istoty pozaziemskie.

– Okej, rozumiem, że nie ma żadnych dowodów – mówi Orion. – Ale czy masz jakiś powód, dla którego się nie zapisałeś? To trochę osobiste pytanie, przepraszam. Nie musisz odpowiadać, jeśli nie jesteś świrem zwierzającym się obcym ludziom.

– Ja bym nazwał was początkującymi przyjaciółmi – poprawiam go.

– To miło.

– A początkującym przyjaciołom się zwierzasz? – pyta Dalma.

Kiwam głową.

– Krótka wersja brzmi tak, że moja siostra Scarlett w maju miała naprawdę poważny wypadek. Kiedy odebrałem tamten telefon i popędziłem do szpitala, wydawało mi się, że to jakiś absurd. To moja siostra, do tego bliźniaczka. I naprawdę idealny kierowca. Mnie się na pewno zdarzyło kilka razy pisać na telefonie w trakcie jazdy. Ona zawsze ma wyłączoną komórkę i nie odrywa wzroku od drogi. Ale wjechał w nią jakiś inny, nieuważny kierowca.

To niesprawiedliwe, że ktoś może wszystko robić tak, jak należy, a i tak cierpieć, ponieważ inna osoba popełniła błąd.

– O kurwa – wypala Orion.

– Nie wiedziałem, jak miałbym żyć bez niej. Każda myśl o przyszłości bez Scarlett była przerażająca, nawet w najprostszych sprawach. Nie ma mowy, żebym mógł zjeść kawałek tortu urodzinowego przeznaczonego dla nas obojga. A prawa część kanapy już zawsze należałaby do niej.

– Cieszę się, że z tego wyszła – mówi Orion.

– Wydaje się, że ma niesamowity hart ducha – rzuca Dalma.

– Chociaż założę się, że z przyjemnością zamienisz samochód na metro – dodaje Orion.

– Właśnie to jest wyjątkowe u Scarlett – wyjaśniam. – Gdy tylko doszła do siebie po operacji, zaraz znowu usiadła za kółkiem. Nie zamierzała pozwolić, żeby to otarcie się o śmierć powstrzymało ją przed życiem pełnią życia.

Nigdy nie zapomnę tego napięcia, jakie panowało w aucie pierwszy raz po wypadku. Wsiadłem razem z nią, co z pewnością nie zmniejszyło presji, ale po prostu musiałem przy niej być. Scarlett poradziła sobie świetnie – uruchomiła silnik, spojrzała w lusterka, wyjechała z podjazdu i testowo okrążyła raz nasze osiedle, po czym skręciła na główną drogę i zabrała mnie do sklepu, żeby kupić sprzęt fotograficzny, który został zniszczony w wypadku.

Odrodziła się. Niczym feniks z popiołów.

– Tak czy inaczej, właśnie dlatego kusi mnie zapisanie się do Prognozy Śmierci. Nie chciałbym przegapić jej ostatniego dnia. – Rozglądam się, myśląc o tym, kto z otaczających nas ludzi uruchomił usługę. – Rozumiem, że osoba, która odbiera telefon, nie jest jedyną, która umiera. Jeśli naprawdę kogoś kochasz, coś w tobie ginie razem z nim.

Biorę głęboki wdech, wiedząc, że jestem w pełni żywy.

– Mam wrażenie, jakby brakowało mi całego rozdziału z twojej historii – odzywa się Orion. – Świeżo po wypadku chyba byś od razu skorzystał z szansy i dla świętego spokoju zapisał się na Prognozę Śmierci.

– Zdecydowanie jestem teraz na rozdrożu. Dostrzegam potencjał Prognozy, ale nie wiem, czy jestem gotów uwierzyć w siłę, która wydaje się zbyt tajemnicza. Nie po tym, jak rodzice wykorzystali swoją religię, żeby odwrócić się ode mnie.