Tajemniczy ogród - Frances Hodgson Burnett - ebook

Tajemniczy ogród ebook

Frances Hodgson Burnett

4,3

Opis

Tajemniczy ogród to zapomniany i zaniedbany zakątek, znajdujący się w posiadłości pana Cravena, stryja głównej bohaterki, Mary Lennox. To miejsce ucieczki przed smutkiem i samotnością dla trojga dzieci – Mary, Dicka i Colina.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (8 ocen)
3
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tusiamartusia2010

Nie oderwiesz się od lektury

To jedna z najpiękniejszych kaiążek jakie kiedykolwiek czytałam, a rzczej słuchałam. Na początku historia wydawała się nudna ale potem. Naprawdę słów mi brak Serdecznie polecam☺️
00

Popularność




Tajemniczy ogród

Frances Hodgson Burnett

Przełożyła Jadwiga Włodarkiewiczowa

Tekst opracowany na podstawie: Frances Hodgson Burnett, Tajemniczy ogród. Powieść dla młodzieży, tłum. J. Włodarkiewiczowa, nakł. Gebethnera i Wolffa, Warszawa 1917

Autor: Frances Hodgson Burnett

Tłumaczenie: Jadwiga Włodarkiewiczowa

Wstęp, nota biograficzna i przypisy: Katarzyna Zioła-Zemczak

Redakcja: Katarzyna Zioła-Zemczak

Korekta: Justyna Tomas

Redaktor prowadzący: Marcin Siwiec

Skład: Remigiusz Dąbrowski/TERKA

Konwersja do ePub i mobi: mBooks.marcin siwiec

Projekt okładki: Maciej Pieda Oliver Denker

Ilustracje na okładce: Shutterstock © Cattallina, © Lisla

Wydanie I

© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała, 2022

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8274-151-3

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

Frances Hodgson Burnett

Autorka wielu znanych utworów dla dzieci, m.in. Tajemniczego ogrodu, Małej księżniczki, Małego lorda, urodziła się 24 listopada 1849 r. w Cheetham Hill nieopodal Manchesteru w Wielkiej Brytanii. Jej rodzice Eliza Boond i Edwin Hodgson mieli własny sklep, w którym sprzedawali elementy wystroju wnętrz.

Edwin Hodgson zmarł, gdy mała Frances miała zaledwie cztery lata. Jej matce trudno było samodzielnie utrzymać rodzinę, dlatego zadecydowała o przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych, gdzie żył jej brat. Rodzina Hodgsonów zamieszkała w związku z tym w Knoxville w stanie Tennessee.

Pierwsze próby literackie młoda Frances podejmowała już w wieku siedmiu lat. Od ukończenia dziewiętnastego roku życia regularnie pisała do lokalnych czasopism „Godey’s Lady’s Book” i „Scribner’s Magazine” zwłaszcza krótkie opowiadania.

Pierwszą „poważną” powieść wydała w 1877 r. – opisywała ona życie górników – i od razu zyskała uznanie znawców literatury. Największą popularność zdobył jednak opublikowany w 1886 r. utwór dla dzieci i młodzieży Mały lord.

F.H. Burnett miała dwóch synów – Lionela i Viviena. Całą rodziną mieszkali w Waszyngtonie, choć pisarka, powodowana tęsknotą, wielokrotnie wracała do Wielkiej Brytanii. Podczas jednego z pobytów w swojej ojczyźnie dowiedziała się o ciężkiej chorobie 16-letniego wówczas Lionela. Mimo że powróciła do niego i zrobiła wszystko, co w jej mocy, syn zmarł. To wydarzenie położyło się cieniem na jej życiu.

Jednym z ukochanych miejsc pisarki na świecie było domostwo Great Maytham Hall w okolicach Rolvenden (w hrabstwie Kent). Podobno tutaj odnalazła ukryty tajemniczy ogród, który zainspirował ją do napisania powieści z akcją osadzoną właśnie w tak niezwykłym miejscu. Stanowiła ona także lekarstwo na tęsknotę za utraconym synem.

Jako dojrzała osoba F.H. Burnett wróciła do Ameryki, przyjęła nawet amerykańskie obywatelstwo.

Pisarka zmarła 29 października 1924 r. w Plandom. Została pochowana obok swych synów na cmentarzu Roslyn w Nowym Jorku. W Central Parku można natomiast odnaleźć zakątek poświęcony tej pisarce, która większą część swojej twórczości poświęciła właśnie dzieciom. Zdobi go piękna fontanna.

Wstęp

Tajemniczy ogród to powieść kierowana do dzieci, która powstała ponad 100 lat temu, bo w 1911 r.

I choć wydawałoby się, że tak stary tekst niewiele ma wspólnego z dzisiejszą rzeczywistością, okazuje się, że w przypadku książki F.H. Burnett nie jest to do końca prawdą.

Tym, co łączy bohaterów sprzed lat – a są nimi dziesięcioletnia Mary, jej kuzyn Colin i przyjaciel obojga – Dick liczący sobie dwanaście lat – ze współczesnymi młodymi ludźmi, jest przede wszystkim potrzeba posiadania przyjaciela, kogoś bliskiego, kto rozumie i wspiera, ale także ogromne pragnienie doświadczenia miłości ze strony dorosłych, zwłaszcza rodziców. Któż bowiem nie chce się czuć kochany?

Dla współczesnego dziecka jest to rzecz oczywista, tymczasem dla bohaterów powieści – już nie. Czasy, w których powstawał utwór, znacząco różniły się obyczajowością w tym względzie. W bogatych domach dziećmi zajmowały się służące (jak miało to miejsce w przypadku Mary) lub nianie albo bony (jak w przypadku Colina), natomiast rolą rodziców było przede wszystkim zapewnienie im odpowiednich warunków materialnych. Niestety, taka sytuacja pozostawała nie bez wpływu na zachowanie i charakter młodych ludzi – dwoje głównych bohaterów początkowo jawi się jako wyjątkowo niesympatyczna para. Warto jednak pamiętać, że zarówno Mary, jak i Colin zostali osieroceni przez matki – to wydarzenie kładzie się cieniem na ich losach. Zupełnie odmienną postacią jest Dick, doświadczający każdego dnia macierzyńskiej miłości, mimo że jest jednym z dwanaściorga rodzeństwa.

Na szczęście udaje się pozyskać cudowne lekarstwo na trudy życia młodych bohaterów. Jest nim potrzeba odnalezienia pewnego tajemniczego ogrodu, zamkniętego od dziesięciu lat przed światem. Poszukuje go Mary, a gdy to się jej udaje (za sprawą sprytnego gila, przyjaciela ogrodnika), postanawia wprowadzić tam Dicka – to on pomaga jej w przywróceniu do życia tego cudownego miejsca. Tymczasem dziewczynka dowiaduje się, że w ogromnym domu, do którego została sprowadzona po śmierci matki, jest jeszcze ktoś – uważany za niepełnosprawnego, ukrywany przed światem, a zwłaszcza ojcem, jej rówieśnik – Colin. Mimo zakazów służby nawiązuje z nim kontakt, a potem „czaruje” opowieściami o tajemniczym ogrodzie. Zainspirowany nimi chłopiec postanawia po raz pierwszy w życiu z własnej woli opuścić swoje pokoje. I staje się cud!

Najważniejszymi walorami książki jest to, że ukazuje siłę przyjaźni, miłości i przyrody – ta ostatnia odgrywa tu najważniejszą rolę. Tak jak na nowo odkryty ogród okrywa się pięknem kwitnących kwiatów, tak i Mary, i Colin, przebywając w nim, pięknieją zarówno fizycznie (nawet stają się „tłuści” – takie określenie znajdziesz w książce), jak i duchowo.

W związku z tym, że i sam tekst, i tłumaczenie na język polski są dość stare, zostały do niego wprowadzone przypisy, czyli objaśnienia niezrozumiałych słów. Jeśli dany wyraz został już raz wytłumaczony w przypisie, a pojawia się w tekście ponownie, wyróżniono go pogrubieniem.

Mary, Colin i Dick czerpali wiele radości z zabawy w ogrodzie. My życzymy ci wielu wzruszeń i przemyśleń w trakcie tej lektury!

Rozdział I

Nikt nie został

W chwili, gdy Mary Lennox została wysłana do Misselthwaite Manor dla zamieszkania tam przy wuju, twierdzono ogólnie, że było to najbardziej niesympatyczne dziecko, jakie kiedykolwiek widziano. I było to szczerą prawdą. Twarz jej była mała, chuda, postać mała i chuda, włosy miała jasne, rzadkie, skwaszony wyraz twarzy. Włosy jej były żółte, jak żółta również była twarzyczka, ponieważ Mary urodziła się w Indiach i wiecznie chorowała – to na to, to na owo. Ojciec jej był na stanowisku rządowym1, wiecznie zapracowany i sam chory; matka zaś, słynna piękność, dbająca jedynie o siebie, lubiąca zebrania, zabawy, otaczająca się młodym, wesołym towarzystwem. Nie pragnęła ona zupełnie dziecka; toteż gdy Mary przyszła na świat, oddała ją pod opiekę niańki Hinduski, zwanej w lokalnym narzeczu2 Ayah, której dano do zrozumienia, że jeśli jej chodzi o względy pani, to powinna dziecko trzymać, o ile to możliwe, jak najdalej od jej oczu. Kiedy zatem Mary była chorowitym, nieznośnym, brzydkim niemowlęciem, usuwano ją matce z drogi; a gdy stała się chorowitym, nieznośnym, zaczynającym chodzić dzieckiem, usuwano ją również sprzed matki oczu. Mary nie pamiętała, by z bliska widziała kogokolwiek innego oprócz ciemnych twarzy swojej Ayah i reszty służby hinduskiej, a ponieważ byli jej posłuszni we wszystkim ze względu na to, że swymi wrzaskami mogła w razie oporu rozgniewać panią, dlatego Mary w szóstym roku życia była najbardziej despotycznym3 i samolubnym zwierzątkiem, jakie kiedykolwiek żyło na kuli ziemskiej. Młoda nauczycielka Angielka, która ją miała nauczyć czytać i pisać, miała tak trudne zadanie, że po trzech miesiącach porzuciła miejsce, a inne jej następczynie uciekały po jeszcze krótszym czasie. Toteż gdyby Mary nie przyszła po prostu fantazja i chęć poznać książki, chyba nigdy nie zapoznałaby się z alfabetem.

Pewnego rozpaczliwie upalnego rana, gdy miała około dziewięciu lat, zbudziła się w bardzo złym humorze, a humor się jej jeszcze o wiele pogorszył, kiedy spostrzegła, że służąca stojąca przy jej łóżku to nie jej Ayah.

– Po co przyszłaś? – rzekła do obcej kobiety. – Nie pozwalam ci tutaj zostać. Przyślij mi moją Ayah.

Kobieta patrzyła na Mary wystraszonym wzrokiem i wyjąkała, że Ayah nie może przyjść, a kiedy Mary wpadła w szał i biła ją, i szczypała, Hinduska patrzyła na nią coraz bardziej wystraszona i powtarzała, że Ayah w żaden sposób do panienki przyjść nie może.

Tego ranka było coś tajemniczego w powietrzu. Nic nie było wykonane w zwykłym porządku, a kilku hinduskich sług brakowało, ci zaś, których Mary widziała, skradali się lub uciekali z przerażonymi twarzami. Lecz nikt jej nic nie chciał powiedzieć; a jej Ayah nie przychodziła. Mary w dalszym ciągu była zostawiona sama. Wreszcie wyszła do ogrodu i zaczęła bawić się pod drzewami w pobliżu werandy. Udawała, że urządza klomby z kwiatów, zatykała wielkie szkarłatne4 pęki kwiatów w małe kupki ziemi. Przy tym złość jej rosła i dziewczynka mruczała do siebie pod nosem wszystko, co powie niani, gdy ta powróci.

– Świnia! Świnia! Córka świni! – mówiła, bo nazwać Hindusa świnią jest najstraszniejszą obelgą.

Zgrzytała zębami ze złości i wciąż powtarzała to samo, gdy nagle usłyszała, że matka jej jest z kimś drugim na werandzie. Była tam z młodym blondynem i stali tak oboje, rozmawiając przyciszonym, dziwnym głosem. Mary znała młodego blondyna, wyglądającego na chłopca. Słyszała, że był to bardzo młody oficer, który dopiero co przyjechał z Anglii. Dziecko patrzyło na niego, ale patrzyło i na matkę. Mary zawsze przyglądała się matce, ilekroć udało jej się ją widzieć, ponieważ „pani” – Mary tym mianem najczęściej nazywała matkę – była taką wysoką, wysmukłą5, śliczną osóbką i nosiła takie urocze suknie. Włosy jej były niby faliste przędze6 jedwabne, miała mały, wykwintny7 nosek i wielkie, śmiejące się oczy. Wszystkie jej suknie były cienkie i powłóczyste8, a Mary mówiła, że „pełno na nich było koronek”. Lecz dzisiaj wydawało się, że więcej na niej koronek niż zazwyczaj, lecz oczy jej nie śmiały się wcale. Były szeroko otwarte i błagalnie wzniesione ku twarzy młodego oficera.

Mary usłyszała jej słowa:

– Czy aż tak bardzo źle? tak bardzo?

– Strasznie – odrzekł młody człowiek drżącym głosem. – Strasznie, pani. Powinna pani była wyjechać w góry przed dwoma tygodniami.

Wtedy pani Lennox załamała ręce.

– Och! wiem, że powinnam była wyjechać – szlochała. – Zostałam jedynie dla tego niemądrego pikniku. Jak bardzo byłam szalona!

W tej chwili usłyszeli taki rozpaczliwy lament dochodzący z baraków dla służby, że pani Lennox gorączkowo chwyciła za ramię młodego oficera. Mary zaś zaczęła drżeć na całym ciele. Lament i jęki stawały się coraz głośniejsze.

– Co to? co to? – szeptała przerażona pani Lennox.

– Ktoś znów umarł – odpowiedział młodzieńczy oficer. – Nie mówiła pani, że zaraza9 wybuchnęła między pani służbą.

– Nic o tym nie wiedziałam! – zawołała. – Proszę za mną! – i odwróciwszy się, wbiegła do wnętrza domu.

Nastąpiły potem okropne rzeczy i tajemniczość tego poranka wytłumaczona została małej Mary. Oto cholera wybuchnęła w najgroźniejszej swej formie i ludzie padali jak muchy. Jej Ayę zabrano w nocy chorą, a lament w zabudowaniach służby powstał właśnie wskutek jej śmierci. Do dnia następnego zmarło jeszcze troje służby, reszta w trwodze10 i popłochu uciek­ła. Paniczny strach opanował wszystkich, a ludzie marli jeden po drugim.

W zamęcie i przerażeniu następnego dnia zapomniana przez wszystkich Mary ukryła się w pokoju dziecięcym. Nikt o niej nie pomyślał, a tymczasem wydarzyły się dziwne i straszne rzeczy, o których nie miała pojęcia. Mary na przemian płakała lub spała. Wiedziała tylko, że ludzie chorowali i że słychać było tajemnicze, przerażające głosy. W pewnej chwili wśliznęła się do jadalni, która okazała się pusta, jakkolwiek częściowo dopiero opróżnione półmiski stały na stole, a talerze i krzesła wyglądały tak, jak gdyby je poodsuwano w pośpiechu. Dziewczynka zjadła owoce i biszkopty, a dla ugaszenia pragnienia wypiła całą szklankę stojącego na stole wina. Wino było słodkie, lecz Mary nie znała jego mocy. Po małej chwili uczuła odurzenie, wróciła do swojego pokoju i znów się zamknęła, przestraszona krzykami i odgłosami uciekających kroków. Poczuła ogarniającą ją, nieprzezwyciężoną senność, położyła się na łóżeczku i na bardzo długo straciła świadomość tego, co się wkoło niej dzieje.

Tymczasem zaszło bardzo wiele, gdy Mary spała snem tak twardym, lecz nie obudziły jej ani jęki, ani odgłosy wnoszonych i wynoszonych przedmiotów.

Po przebudzeniu Mary leżała jeszcze, patrząc w sufit. W domu panowała zupełna cisza. Nie znała takiej ciszy nigdy przedtem. Nie słyszała ani głosów, ani niczyich kroków i ciekawa była, czy już wszyscy wyzdrowieli i czy trwoga minęła. Ciekawa też była, kto będzie się nią opiekował po śmierci jej Ayah. Będzie zapewne nowa Ayah i może nawet umieć będzie nowe bajeczki. Mary była już, co prawda, znudzona dawnymi. Nie płakała z powodu śmierci swej niani. Nie było to dziecko tkliwe11 i nie dbało nigdy o nikogo. Hałasy, bieganina, jęki i lament z powodu cholery straszyły ją jedynie, a teraz była zła, bo nikt nie pamiętał o jej istnieniu. Za bardzo wszyscy byli przerażeni, by myśleć o dziecku, którego nikt nie lubił. Kiedy wybuchła cholera, każdy zdawał się myśleć tylko o sobie. Ale teraz, gdy już wszystko minęło, przyjdzie ktoś zapewne, by zobaczyć, co się dzieje z Mary.

Lecz nikt się nie zjawiał, a podczas gdy dziewczynka leżała, wyczekując, dom cały zdawał się zapadać w coraz to głębszą ciszę. Usłyszała, że coś się czołga po matach na podłodze i spojrzawszy w dół, ujrzała małego żółwia, czołgającego się wzdłuż muru i patrzącego na nią oczkami jak brylanty. Nie zlękła się wcale, gdyż wiedziała, że to niewinne stworzonko, które jej krzywdy nie zrobi, a tymczasem żółwik zdawał się śpieszyć, by się jak najprędzej wydostać z pokoju. Wyśliznął się wreszcie przez szparę pod drzwiami.

– Jak jest cicho i spokojnie! – rzekła do siebie. – Mogłoby się zdawać, że oprócz mnie i żółwia w całym domu nie ma nikogo.

W tymże samym momencie usłyszała kroki w ogrodzie, następnie na werandzie. Były to kroki męskie i kilku mężczyzn weszło do domu, rozmawiając przyciszonym głosem. Nikt nie wyszedł na powitanie, nikt do nich nie przemówił, a oni zdawali się otwierać jedne drzwi po drugich i zaglądać do pokoi.

„Cóż za spustoszenie! – usłyszała Mary. – Ta śliczna, urocza kobieta! Sądzę, że i dziecko; bo słyszałem, że miała córeczkę, choć jej nigdy nikt nie widział”.

Mary stała pośrodku swego pokoju, gdy w kilka minut później otwarły się drzwi. Wyglądała na brzydką, niesforną12 dziewczynkę, a drżała przy tym z głodu i oburzenia, że o niej zapomniano. Pierwszy, który wszedł, był to starszy oficer, którego Mary widziała niegdyś rozmawiającego z ojcem. Wyglądał na zmęczonego i wzruszonego, ale gdy spostrzegł Mary, tak się przeraził, że odskoczył do tyłu.

– Barney’u! – wykrzyknął. – Tutaj jest dziecko! Dziecko zupełnie same! W takim miejscu! Na miłość boską, kto ona?

– Jestem Mary Lennox – rzekła dziewczynka, prostując się sztywno. Pomyślała sobie, że ten pan jest bardzo niegrzeczny, że dom jej ojca nazywa „takim miejscem!”. – Zasnęłam, gdy wszyscy chorowali na cholerę, i właśnie teraz się obudziłam. Czemu nikt do mnie nie przychodzi?

– To jest to dziecko, którego nikt nigdy nie widział! – zawołał oficer, zwracając się do swych towarzyszy. – Wszyscy o niej zapomnieli!

– Dlaczego o mnie zapomnieli? – zapytała Mary, tupiąc nogami. – Czemu nikt nie przychodzi?

Młody człowiek, którego nazwano Barney, spojrzał na nią z ogromnym smutkiem. Mary zdawało się nawet, że mu powieki zadrgały jakby od łez.

– Biedne maleństwo! – rzekł. – Nikt nie został. Nikt nie może przyjść.

I w ten oto dziwny i nieoczekiwany sposób Mary dowiedziała się, że nie ma już ani ojca, ani matki; że umarli oboje i że ich w nocy pochowano, a nieliczni słudzy, którzy uniknęli śmierci, opuszczali dom, jak mogli najspieszniej, zapominając o istnieniu „panienki”. Oto przyczyna tej głuchej ciszy otaczającej Mary. W całym domu została przy życiu istotnie tylko ona i mały żółw.

Rozdział II

Panna Mary kapryśnica

Mary lubiła z daleka patrzeć na swą matkę, która wydawała się jej urocza, ale nie znała jej prawie wcale, nic więc dziwnego, że nie mogła jej kochać ani tęsknić po niej, gdy ją straciła. I nie tęskniła zupełnie, a ponieważ była zawsze dzieckiem nader egoistycznym13, więc wszystkie swe myśli skierowała ku sobie, jak zresztą zawsze zwykła była robić. Gdyby była starsza, może by przeraziła ją myśl, że została całkiem sama na świecie, ale przecież była jeszcze mała i inni o niej myśleli, sądziła zatem, że tak zawsze być musi. Chciała tylko wiedzieć, czy znajdzie się teraz między ludźmi miłymi, którzy będą dla niej grzeczni i pozwolą jej na wszystkie wybryki, jak to czyniła jej Ayah i reszta służby.

Wiedziała o tym, że nie pozostanie w domu pastora14, gdzie ją na razie umieszczono. Nie życzyła sobie tam pozostać. Pastor był biedny, miał pięcioro dzieci, wszystkie prawie w równym wieku; ich ubrania były brudne, a dzieciaki kłóciły się ciągle i wydzierały sobie zabawki. Mary nienawidziła brudnego domu pastora i była taka nieznośna dla wszystkich, że po dwóch dniach żadne z dzieci nie chciało się z nią bawić. Drugiego zaraz dnia dali jej przezwisko, które ją wprawiało w furię15.

Pierwszy pomyślał o tym Bazyli. Był to mały chłopczyk o bladoniebieskich oczach i zadartym nosie i Mary nie mogła go ścierpieć. Bawiła się sama pod drzewami, tak samo zupełnie jak tego fatalnego dnia. Robiła klombiki16 z ziemi, ścieżki – a Bazyli stał w pobliżu i się przyglądał. Naraz zajęła go zabawa i podał pomysł:

– Czemu nie ustawisz kupki kamieni, niby że to są skały? – rzekł do niej. – O! tutaj, w środku – i pochylił się, by wskazać miejsce.

– Idź stąd! Nie cierpię chłopców, idź stąd! – wołała Mary.

Przez chwilkę Bazyli był zły, potem zaczął się droczyć17. Droczył się zawsze z siostrami. Zaczął wokół niej tańczyć i podskakiwać, śmiał się i śpiewał:

„Panno Mary, kapryśnico.

Odwróć zagniewane lico!

Czy w ogródku rosną kwiatki,

Maki, fiołki i bławatki?”.

Śpiewał dopóty, dopóki reszta dzieci nie usłyszała i nie zaczęła śmiać się z nim razem. A im bardziej Mary się złościła, tym głośniej śpiewali: „Panno Mary, kapryśnico”, nazywając ją tak później między sobą, a nawet wtedy, gdy się do niej zwracali.

– W końcu tego tygodnia pojedziesz do domu – rzekł do niej Bazyli. – A my się strasznie z tego cieszymy.

– Ja też cieszę się strasznie – odparła Mary. – Ale gdzie jest „dom”?

– Ona nie wie, co znaczy „dom”! – rzekł Bazyli z oburzeniem. – To znaczy oczywiście Anglia. Nasza babunia tam mieszka, a nasza siostra, Mosel, pojechała do niej w zeszłym roku. Ale ty nie masz babuni, ty pojedziesz do wuja, który się nazywa pan Archibald Craven.

– Nie wiem nic o nim – sapała Mary.

– Wiem, że nic nie wiesz – odparł Bazyli. – Dziewczęta w ogóle nic nie wiedzą. Słyszałem, jak rodzice o nim mówili. Otóż twój wuj mieszka w ogromnym, rozległym, opuszczonym domu na wsi i nikt u niego nie bywa. Taki jest niemiły, że nikogo by nie przyjął, a gdyby chciał przyjąć, to by znów nikt do niego nie pojechał. Jest w dodatku garbaty i okropny.

– Nie wierzę ci – rzekła Mary; odwróciła się tyłem i zatkała uszy palcami, bo nie chciała już nic słyszeć.

Długo jednak myślała później o wszystkim, co słyszała; a gdy pani Crawford powiedziała jej tego wieczoru, że za dni kilka pojedzie do Anglii, do wuja, pana Archibalda Cravena, mieszkającego w Misselthwaite Manor, Mary wydawała się tak kamiennie i uparcie obojętną, że nie wiedziano, co o niej myśleć. Starano się traktować ją serdecznie, lecz ona odwracała twarz, ilekroć pani Crawford usiłowała ją pocałować, i stała sztywna jak kij, gdy pan Crawford poklepał ją po ramieniu.

– Dziwne jakieś dziecko – rzekła później pani Crawford z politowaniem. – Matka jej była taką uroczą istotą i takie miała miłe obejście, a Mary to najbardziej niesympatyczne dziecko, jakie w życiu widziałam. Dzieci nazywają ją „panną Mary kapryśnicą”, a choć to niegrzeczne z ich strony, wcale im się nie dziwię.

– Być może, że gdyby jej matka była częściej zaglądała do dziecięcego pokoju, to i Mary byłaby inna. Smutne to wspominać obecnie, gdy to urocze stworzenie nie żyje, że większość otaczającego ją towarzystwa nie wiedziała nawet, że ma dziecko.

– Sądzę, że nawet nie spojrzała na córkę – z westchnieniem odparła pani Crawford. – Przecież gdy jej Ayah umarła, to nikt nie pomyślał o tym biedactwie. Pomyśl tylko, że wszystko się rozbiegło, zostawiając to maleństwo samiuteńkie w całym tym opustoszonym domu. Kapitan Mac Grew mi mówił, że po prostu osłupiał, gdy otworzywszy drzwi, znalazł ją samą na środku pokoju.

Długą podróż do Anglii Mary odbyła pod opieką żony pewnego oficera, która odwoziła swoje dzieci do szkół. Była ona bardzo zajęta własnymi dziećmi, dlatego ucieszyła się, gdy w Londynie mogła Mary oddać jejmości18, którą Archibald Craven przysłał po siostrzenicę. Jejmość ta była jego gospodynią w Misselthwaite Manor i nazywała się pani Medlock. Była to kobieta tęga, o bardzo czerwonych policzkach i ostrych, czarnych oczach. Miała na sobie jaskrawą, czerwoną suknię, mantylę19 czarną, jedwabną, z frędzlami i czarny kapelusz z czerwonymi welwetowymi20 kwiatami, które przy każdym poruszeniu głową chwiały się i trzęsły na wszystkie strony. Mary nie poczuła sympatii do niej, ale ponieważ nigdy do nikogo sympatii nie czuła, więc nie było w tym nic dziwnego; przy tym widoczne było aż nadto, że pani Medlock nie troszczyła się o nią zbytnio.

– Słyszeliśmy, że jej matka była piękna. Nie dała urody córce w spuściźnie21, prawda, proszę pani?

– Może wyładnieje, gdy będzie starsza – odparła dobrotliwie żona oficera. – Gdyby nie była taka niegrzeczna i miała milszy wyraz, to rysy jej są raczej ładne. Dzieci się tak zmieniają!

– No, będzie się musiała bardzo zmienić – odparła pani Medlock. – A nie można powiedzieć, by w Misselthwaite były dobre lub jakiekolwiek wpływy na dzieci!

Sądziły obie, że Mary nie słucha, gdyż dziewczynka stała trochę z dala, przy oknie hotelu, w którym się zatrzymali. Przyglądała się ruchowi ulicznemu, lecz słyszała każde słowo i strasznie ciekawa była, jaki jest wuj i dom, w którym mieszkał. Co to znaczy „garbaty”? Nie widziała nigdy garbatego. Może w Indiach nie ma garbatych?

Odkąd Mary żyła między obcymi ludźmi i nie miała przy sobie swej niani, czuła się samotna i myślała o dziwnych rzeczach, całkiem dla niej nowych. Dziwiła się, dlaczego ona nigdy nie była czyjaś, nawet wtedy, gdy żyli jej ojciec i matka. Inne dzieci były zawsze swego tatusia i swej mamusi, a ona nigdy nie była czyjąś córeczką. Miała służbę i jedzenie, i sukienki. Ale nikt na nią nie zwracał uwagi. Nie wiedziała również o tym, że było tak dlatego, że ona sama była bardzo niemiłym dzieckiem; a Mary nie wiedziała, że była niemiła. Wręcz myślała o drugich, że są nieprzyjemni, lecz nie myślała tego nigdy o sobie.

Pani Medlock wydawała jej się najbardziej nieprzyjemna ze wszystkich ludzi – raziła ją swoimi czerwonymi policzkami i ordynarnym22, pretensjonalnym23 kapeluszem. Gdy następnego dnia wyjeżdżały w dalszą drogę do Yorkshire, Mary przez stację szła do pociągu z odwróconą głową i jak najdalej od pani Medlock, bo nie chciała, żeby myślano, że należą do siebie. Była zła na samą myśl, że mogliby ją wziąć za córeczkę pani Medlock.

Ale pani Medlock nie przejmowała się ani samą Mary, ani tym, co Mary sobie myślała. Była to kobieta, która „nie zawracała sobie głowy wybrykami młodych”. W każdym razie, gdyby ją zapytano, tak by odpowiedziała. Nie chciała jechać do Londynu nawet wtedy, gdy jej siostra, Maria, wydawała córkę za mąż, lecz pani Medlock miała wygodne, dobrze płatne miejsce ochmistrzyni24 w Misselthwaite Manor, a zatrzymać je mogła nadal pod tym jedynie warunkiem, że wykona natychmiast rozkaz pana Archibalda Cravena. Nie śmiałaby nawet zakwestionować25 cokolwiek.

– Kapitan Lennox i żona jego zmarli na cholerę – rzekł pan Craven jak zwykle krótko i zimno. – Kapitan Lennox był bratem mojej żony, jestem więc opiekunem jego córki. Dziecko przywiezione będzie tutaj. Pojedzie pani do Londynu i przywiezie je do mnie.

Pani Medlock spakowała manatki26 i puściła się w podróż.

Mary wtuliła się w kąt wagonu z miną kwaśną i złą. Nie miała co czytać, nie miała na co patrzeć, złożyła swoje cienkie, w czarne rękawiczki obciąg­nięte rączki na kolanach i siedziała cicho. Czarna jej sukienka podnosiła i uwydatniała żółtość jej cery, a jej sztywne, jasne włosy wymykały się kosmykami spod krepowego27 kapelusza.

„W życiu swoim nie widziałam takiego niemiłego dziecka jak ta!” – myślała pani Medlock. Nie widziała ona nigdy, żeby dziecko mogło tak długo siedzieć na jednym miejscu w zupełnej bezczynności; toteż znużyło ją przyglądanie się dziewczynie i poczęła mówić ostrym, twardym głosem:

– Opowiem ci o miejscu, do którego jedziesz – rzekła. – Czy wiesz cokolwiek o swoim wuju?

– Nie – odparła Mary.

– Nie słyszałaś nigdy, by rodzice o nim mówili?

– Nie – odrzekła Mary i zadrżała. Zadrżała, przypomniawszy sobie, że ojciec i matka nigdy o niczym z nią nie mówili. Nigdy nie opowiadali jej o niczym.

– Hm! – mruczała pani Medlock, patrząc na jej zamkniętą w sobie, złą twarzyczkę. Zamilkła na czas jakiś, po czym znów mówić zaczęła:

– Sądzę, że jednak trzeba cię przygotować. Jedziesz do bardzo dziwnego miejsca.

Mary nic na to nie rzekła, a pani Medlock, rozczarowana jej obojętnością, dopiero po chwili zaczerpnęła powietrza i ciągnęła dalej:

– W każdym razie jest to ogromny dom, lecz ponury, a pan Craven dumny jest z niego na swój sposób i to jest dziwne. Dom ten ma już sześćset lat i stoi na końcu rozległego wrzosowiska28; ma on blisko sto pokoi, chociaż większość z nich jest zamknięta na klucz. I od lat całych są tam obrazy i stare, piękne meble, i różne rzeczy; wokoło jest ogromny park, ogrody i drzewa ze starymi, do ziemi dostającymi gałęziami. – Odpoczęła, zaczerpnęła oddechu – i to już wszystko – zakończyła nagle.

Mary mimo woli zaczęła się przysłuchiwać. Wszystko, co słyszała, było tak odmienne od tego, co było w Indiach, a każda nowość miała dla niej urok. Lecz nie chciała dać po sobie poznać, że ją cokolwiek interesuje. Był to jeden z jej nieprzyjemnych, nieszczęsnych narowów29. Siedziała zatem cicho.

– No i cóż? – rzekła pani Medlock. – Co panienka o tym myśli?

– Nic – odparła. – Nie znam się na takich domach.

Odpowiedź ta wywołała krótki, urwany śmiech pani Medlock.

– Ech! panienka jest zupełnie jak stara baba – powiedziała. – Czy to wszystko panienkę nic nie obchodzi?

– Wszystko jedno, czy mnie obchodzi, czy nie – odparła Mary.

– Co do tego to ma panienka rację – powiedziała znów pani Medlock. – Dlaczego panienkę zatrzymują w Misselthwaite Manor, to nie mam pojęcia. A może to najłatwiejszy sposób opieki. Że on się nie będzie o panienkę troszczył, to więcej niż pewna. On się nigdy o nikogo nie troszczy.

Zatrzymała się, jak gdyby sobie coś w porę przypomniała.

– On ma krzywe plecy – rzekła – dlatego jest taki zły. Jako młody człowiek był zgryźliwy30 i mimo swej fortuny31 nic dobrego nie zaznał, dopóki się nie ożenił.

Mary zwróciła oczy na mówiącą mimo udawania obojętności. Nie myślała nigdy o tym, że garbus mógł się ożenić, i była nieco zdziwiona. Spostrzegła to pani Medlock, a jako niewiasta bardzo gadatliwa ciągnęła dalej z większym zapałem. Był to jedyny sposób skrócenia nudnej podróży.

– Ona było to słodkie, śliczne stworzenie, a on byłby dla niej na kraniec świata poszedł po źdźbło trawy, gdyby tego zapragnęła. Nikt nie przypuszczał, że go zaślubi, a jednak zaślubiła. Ludzie mówili, że to zrobiła dla pieniędzy, ale to nieprawda. Nieprawda! – dodała z przeświadczeniem. – Gdy umarła…

Mary mimo woli poruszyła się.

– Ach! Więc umarła! – wykrzyknęła, niewiele myśląc. Przypomniała sobie francuską bajkę, którą niegdyś czytała, Riquet à la Houppe. Bajka mówiła o biednym garbusku i cudnej księżniczce, i naraz zrobiło jej się żal pana Archibalda Cravena.

– Tak, umarła – powiedziała pani Medlock – i odtąd zdziwaczał jeszcze więcej. Nie dba już o nikogo. Ludzi wcale nie chce widzieć. Bardzo często wyjeżdża, a gdy jest w Misselthwaite Manor, to zamyka się w skrzydle32 zachodnim domu i tylko Pitchera dopuszcza do siebie. Pitcher to już stary dziad, ale opiekował się nim niegdyś, gdy był dzieckiem jeszcze, i zna dobrze jego usposobienie.

Było to wszystko dziwne jak w bajce i Mary wcale wesoło nie usposobiło. Dom o stu pokojach, wszystkich prawie zamkniętych i zaryglowanych33 – dom na krańcu wrzosowiska, wszystko to było dziwnie niewesołe. I ten człowiek, garbaty, który się także zamykał na dziesięć spustów! Mary patrzyła przez okno z zaciśniętymi wargami i zdało jej się całkiem naturalne, że w tej chwili deszcz zaczął siec ukośnymi strugami i bić o szyby wagonu. Gdyby żyła ta śliczna kobieta, rozweselałaby swoje otoczenie, tak jak jej mamusia, szczebiotem34, ruchliwością, chodzeniem z jednej zabawy na drugą w cudnej, ozdobionej koronkami sukni. Ale i ta już nie żyła.

– Niech się panienka nie spodziewa ujrzeć pana. Daję głowę, że go panienka nie zobaczy – rzekła pani Medlock. – I nie trzeba się spodziewać, że tam ktokolwiek będzie z panienką rozmawiał. Trzeba będzie samej się bawić i myśleć o sobie. Powiedzą panience, do których pokoi wolno jej wchodzić, a od których należy trzymać się z daleka. Ogrodów tam pod dostatkiem. Ale nie trzeba kręcić się po domu i nosa wszędzie wtykać. Pan Craven nie życzy sobie tego.

– Wcale nie pragnę wtykać wszędzie nosa – odparła nasza mała Mary; i jak nagle zrobiło jej się żal pana Archibalda, tak teraz nagle przestała go żałować, a myślała natomiast, że był taki niedobry, że zasłużył na to wszystko, co go spotkało.

I zwróciła twarzyczkę ku oknu, patrząc na strugi ściekającego po szybach deszczu, który padał nieprzerwanie, jakby nigdy nie miał ustać. Patrzyła tak długo i uparcie, dopóki wszystko nie zaczęło jej przed oczyma szarzeć, szarzeć, aż wreszcie znużona zasnęła.

Rozdział III

Przez wrzosowisko

Mary długo spała. Po przebudzeniu się jej pani Medlock kupiła na jednej ze stacji koszyk ze śniadaniem, w którym były kurczęta i wołowina na zimno, chleb z masłem i gorąca herbata. Deszcz padał mocniej niż przedtem, a na stacjach wszyscy poubierani byli w gumowe płaszcze, lśniące i ociekające od deszczu. Konduktor zapalił lampy w wagonie, a pani Medlock rozkoszowała się swoją herbatą, kurczętami i wołowiną. Zjadła dużo, po czym sama zasnęła, a Mary siedziała, przyglądając się jej i jej kapeluszowi, który smętnie zsunął się na prawe ucho, aż wreszcie i ona zasnęła powtórnie, wtulona w kąt wagonu i ukołysana jednostajnym biciem deszczu o szyby. Było już zupełnie ciemno, gdy się zbudziła. Pociąg zatrzymał się na stacji, a pani Medlock zaczęła nią trząść.

– No, ale też panienka spała! – wykrzyknęła. – Jednak czas już otworzyć oczy! Jesteśmy już w Thwaite, a jeszcze długa jazda przed nami.

Mary wstała i usiłowała otworzyć oczy, podczas gdy pani Medlock zbierała pakunki. Dziewczynce na myśl nie przyszło pomóc jej w tej czynności, gdyż w Indiach tubylcza35 służba zawsze wszystko za nią robiła i zdawało jej się zupełnie naturalne, żeby ją obsługiwano.

Była to mała jakaś stacyjka i nikt inny nie wysiadł tu prócz nich. Naczelnik stacji zaczął rozmawiać z panią Medlock w szorstki, ale poczciwy36 sposób, wymawiając wyrazy dziwnie rozwlekle, tak jak, Mary to później spostrzegła, mówią w Yorkshire.

– Co to, już pani z powrotem? I przywiozła pani tę małą?

– Ehe, to ona – odparła pani Medlock, mówiąc też w narzeczu yorkshirskim i wskazując ruchem głowy Mary. – Jakże się ma żona?

– Nieźle, dziękuję. Powóz czeka tam po drugiej stronie.

Powóz stał istotnie przed zajazdem stacji. Mary spostrzegła, że powóz jest wykwintny i że wykwintny służący pomógł jej wsiąść do niego. Jego długi płaszcz gumowy i nakrycie głowy lśniły i ociekały od deszczu jak wszystko bez wyjątku, nie wyłączając grubego naczelnika.

Gdy służący zatrzasnął drzwiczki i usiadł obok stangreta37 na koźle38, dziewczynka usadowiła się w wygodnym, miękkim kąciku, lecz senność jej całkiem przeszła. Siedziała, wyglądając przez okno i pragnąc zobaczyć cokolwiek na tej drodze, wiodącej do tego dziwnego domu, o którym mówiła pani Medlock. Nie było to dziecko lękliwe i nie można powiedzieć, by była wystraszona, lecz czuła, że jednak Bóg wie, co się może zdarzyć w domu, w którym jest sto zamkniętych pokoi, w domu stojącym na krańcu wrzosowiska.

– Co to jest wrzosowisko? – spytała nagle panią Medlock.

– Patrz wciąż oknem, a za jakieś dziesięć minut sama zobaczysz – odparła kobieta. – Musimy pięć mil39 jechać wrzosowiskiem, zanim dojedziemy do domu. Wiele panienka nie zobaczy, bo noc ciemna, ale cokolwiek dostrzec można.

Mary nie zadawała już więcej pytań, lecz czekała w swym kąciku, wpatrzona uparcie w okno. Latarnie rzucały najpierw smugi światła i Mary dostrzegła zarysy mijanych przedmiotów. Po opuszczeniu stacji przejeżdżali przez małą wioskę, dostrzegła białe domki i światła w domu ludowym. Później minęli kościół, probostwo i domek z rodzajem okna wystawowego z zabawkami, słodyczami i rozmaitymi przedmiotami na sprzedaż. Później wyjechali na trakt i Mary dostrzegła żywopłoty i drzewa. Potem długo nie było nic godnego uwagi; w każdym razie Mary wydawało się to długo.

W końcu konie zwolniły biegu, jak gdyby wjeżdżały na wzgórek, i zdawało się, że już nie ma ani żywopłotów, ani drzew. W istocie Mary nie mogła nic dostrzec prócz nieprzeniknionej ciemności po obu stronach. Pochyliła się naprzód i przytuliła twarz do szyby, kiedy naraz powóz podskoczył.

– No, teraz to już na pewno jesteśmy na wrzosowisku – powiedziała pani Medlock.

Latarnie rzucały trochę światła na nierówną, złą drogę, która była jakby poprzecinana krzakami i czymś nisko rosnącym dokoła, czymś, co się kończyło gdzieś na krańcu horyzontu. Powstał wiatr, który wydawał dziwne, dzikie, szumiące odgłosy.

– Czy to… czy to morze, czy nie? – spytała Mary swą towarzyszkę.

– Nie, to nie morze – odparła pani Medlock – ale też nie pola ani góry, tylko mile całe, mile i mile dokoła dzikiego pastwiska, gdzie nic nie rośnie oprócz wrzosów i gdzie nic nie żyje oprócz dzikich koników zwanych ponney i owiec.

– A jednak czuję, żeby to mogło być morze, gdyby była woda – powiedziała Mary. – Takie to odgłosy wydaje, zupełnie jak morze.

– To wiatr, który jęczy w zaroślach. Dla mnie to dosyć dzikie i samotne miejsce, choć mnóstwo ludzi je lubi, zwłaszcza gdy kwitną wrzosy.

Jechały tak coraz dalej w ciemności, a choć deszcz ustał, ruszył się silny wiatr, który świszczał i wydawał niemiłe dźwięki. Droga prowadziła w górę, to znów na dół, a kilka razy powóz przejeżdżał mostki, pod którymi z łoskotem40 szumiały spienione wody strumyków. Mary miała uczucie, że jazda ta nigdy się nie skończy i że wielka zimna wydma to ciemny ocean, a ona jedzie przez niego wąskim pasem lądu.

„Nie lubię tej wydmy” – powiedziała sobie w duchu i silniej zacisnęła cienkie wargi.

Konie pięły się w górę drogi, gdy Mary pierwsza dostrzegła światełko. Pani Medlock spostrzegła je równocześnie i odetchnęła z uczuciem wielkiej ulgi.

– Jestem zadowolona z tego światełka – zawołała. – To światło w domku portiera. No, za chwilkę napijemy się gorącej herbaty.

Było to „za chwilkę”, jak rzekła, dość niezwykłe, bo powóz po przejechaniu bramy parku musiał przebyć dwie mile angielskie alei, a drzewa, które niemal zupełnie stykały się czubami, tworzyły nad nimi jakby długie, ciemne sklepienie41.

Wyjechali wreszcie na jaśniejsze miejsce i zatrzymali się przed ogromnie długim, nisko, a nieregularnie zbudowanym domem. Na razie zdawało się Mary, że dom cały jest ciemny, dopiero gdy wysiadła, dostrzegła słabe światło w jednym z okien na piętrze.

Wejściowe drzwi olbrzymie, ciężkie, były zbite z masywnych, dziwnie rżniętych desek dębowych, nabijane wielkimi, żelaznymi gwoźdźmi i powiązane żelaznymi sztabami42. Przez nie wchodziło się do olbrzymiego hallu, który był tak słabo oświetlony, że Mary wcale nie czuła ochoty przyglądać się starym portretom pań i panów w całkowitym uzbrojeniu. Gdy tak stała na kamiennej posadzce olbrzymiego hallu, wydawała się bardzo drobną i bardzo niezwykłą, czarną figurką i czuła się tak nikła i osamotniona, i dziwna, jak była istotnie.

Ubrany bez zarzutu, chudy, stary człowiek stał w pobliżu lokaja43, który otwierał mu drzwi.

– Ma ją pani wziąć zaraz do jej pokoju – rzekł zachrypniętym głosem. – Pan nie życzy sobie jej widzieć. Rano wyjeżdża do Londynu.

– Doskonale, panie Pitcher – odparła pani Medlock. – O ile wiem, czego chcą ode mnie, z pewnością to wykonam.

– Czego od pani chcą, mościa dobrodziejko? – rzekł Pitcher. – Jedynie tego, aby miał spokój zupełny i aby nie widział tego, czego widzieć nie chce.

Potem zaprowadzono Mary Lennox przez szeroką klatkę schodową i długi korytarz i znów w górę po kilku stopniach, i znów przez inny korytarz, i jeszcze przez jeden, póki nie natrafiono na drzwi prowadzące do jej pokoju, gdzie znalazła ogień na kominku i kolację na stole.

Pani Medlock odezwała się bez ceremonii44:

– No, otóż jesteśmy! Ten oto pokój i ten obok, przeznaczone dla panienki, muszą panience wystarczyć. Proszę o tym nie zapomnieć.

W ten oto sposób panna Mary znalazła się w Misselthwaite Manor i chyba nigdy w życiu nie czuła się taką prawdziwą „kapryśnicą” jak w tej chwili.

Przypisy

1 Stanowisko rządowe – przedstawiciel państwa na danym terenie.

2 Narzecze – miejscowa odmiana języka.

3 Despotyczny – wymagający bezwzględnego posłuszeństwa.

4 Szkarłatny – odcień czerwonego.

5 Smukła – tu: szczupła.

6 Przędza – tu: nić.

7 Wykwintny – elegancki.

8 Powłóczysty – długi, ciągnący się po ziemi.

9 Zaraza – szybko rozprzestrzeniająca się, często śmiertelna choroba.

10 Trwoga – przerażenie.

11 Tkliwy – tu: wrażliwy.

12 Niesforna – nieposłuszna.

13 Egoistyczny – samolubny.

14 Pastor – ksiądz w Kościele protestanckim.

15 Furia – wściekłość.

16 Klomb – zazwyczaj okrągłe miejsce na kwiaty.

17 Droczyć – przekomarzać.

18 Jejmość – tu: kobieta.

19 Mantyla – koronkowy szal zakładany na głowę i ramiona.

20 Welwetowy – aksamitny.

21 Spuścizna – pozostałość, tu: Mary nie odziedziczyła urody po matce.

22 Ordynarny – tu: w złym guście.

23 Pretensjonalny – tu: niepasujący do całości, krzykliwy.

24 Ochmistrzyni – gospodyni.

25 Zakwestionować – podać w wątpliwość.

26 Manatki – rzeczy potrzebne w podróży.

27 Krepa – rodzaj materiału.

28 Wrzosowisko – miejsce, gdzie rosną wrzosy.

29 Narów – wada.

30 Zgryźliwy – złośliwy.

31 Fortuna – bogactwo.

32 Skrzydło – tu: część.

33 Zaryglowanych – zamkniętych na rygiel, rodzaj zabezpieczenia.

34 Szczebiot – radosny głos.

35 Tubylczy – pochodzący, wywodzący się z określonego terytorium.

36 Poczciwy – życzliwy.

37 Stangret – człowiek kierujący powozem konnym.

38 Kozioł – siedzisko dla stangreta.

39 Mila – anglosaska jednostka długości, ok. 1600 m.

40 Łoskot – głośny odgłos uderzenia.

41 Sklepienie – rodzaj półokrągłego sufitu.

42 Sztaba – pozioma listwa służąca do zamykania drzwi.

43 Lokaj – służący.

44 Bez ceremonii – wprost, bezpośrednio.