Tajemnice Fleat House - Lucinda Riley - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Tajemnice Fleat House ebook i audiobook

Lucinda Riley

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Niepublikowana dotąd powieść Lucindy Riley.

To szczególna pozycja, którą autorka udowodniła, że potrafi wykraczać poza ramy powieści obyczajowej, i zrobiła to w doskonałym stylu.

Tajemnice Fleat House to powieść kryminalna i choć nasuwają się przy niej oczywiste skojarzenia z Agathą Christie, z resztą twórczości Lucindy Riley łączy ją sposób splatania aktualnych wydarzeń z przeszłością.

Prywatna szkoła z internatem na angielskiej prowincji.

Podejrzana śmierć jednego z uczniów.

Kolejny zgon osoby związanej ze szkołą, który nie może być przypadkowy.

Zniknięcie małego chłopca.

A wszystko to owiane całunem tajemnicy.

Kiedy w internacie Szkoły Świętego Szczepana umiera jeden ze starszych uczniów, wszystko wskazuje na to, że nie doszło do przestępstwa. Wpływowy ojciec chłopca domaga się jednak wszczęcia śledztwa.

Prowadzenie dochodzenia zostaje powierzone młodej błyskotliwej detektyw Jazz Hunter, która ma za sobą bardzo ciężki rok. Czeka ją trudne zadanie, choćby dlatego, że nie jest w stanie wykrzesać w sobie sympatii dla ofiary. Ale przede wszystkim dlatego, że osoby, z którymi rozmawia, wyraźnie coś przed nią ukrywają. I Jazz czuje, że nie chodzi im tylko o chronienie dobrego imienia szkoły.

Jazz, która musi walczyć z własnymi demonami, zaczyna zdawać sobie sprawę, że czeka ją najbardziej skomplikowane śledztwo w jej karierze. Bo Fleat House skrywa tajemnice tak mroczne, że być może sama nie chciałaby ich odkryć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 539

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 42 min

Lektor: Katarzyna Traczyńska

Oceny
4,5 (1837 ocen)
1167
488
139
39
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
elakoza

Nie oderwiesz się od lektury

Nie znałam tej autorki. To pierwsza jej książka, którą przeczytałam. Bardzo mi się podobała. Lubię takie kryminały gdzie życie uczuciowe bohaterów łączy się z ciekawym wątkiem kryminalnym.
50
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jest wspaniała, wciąga już od pierwszej strony. Bardzo lubię styl tej pisarki, jakże żałuję, że nie powstanie żadna nowa książka pisana jej ręką i sercem. Polecam
40
wojciagn

Nie oderwiesz się od lektury

Książka bardzo przyjemna, niestety lektorka tragiczna. Fatalna intonacja, przerwy w losowych momentach, okropny angielski.
30
Adella60

Dobrze spędzony czas

Brakuje tu jeszcze tej magii, którą można znaleźć w późniejszej sadze o siostrach.
30
Iwetka_1

Dobrze spędzony czas

7/10 Wielka szkoda, że nie powstaną kolejne części z detektyw Hunter. Bardzo dobrze napisany kryminał, który do samego końca trzyma w niepewności. Idealna książka do czytania przy jesiennej aurze.
20

Popularność




Niepublikowana dotąd książka autorki cyklu Siedem Sióstr.

Powieść, która zachwyci zarówno fanów Agathy Christie i tradycyjnych kryminałów, Jak i miłośniczki klasycznych romantycznych historii Lucindy Riley.

Prywatna szkoła z internatem na angielskiej prowincji.

Niewyjaśniona śmierć ucznia, samobójstwo nauczyciela, zaginięcie chłopca…

A wszystko to okryte całunem tajemnicy.

Nagła śmierć chłopca w szkole Świętego Szczepana szokuje wszystkich. Mimo sprzeciwów dyrektora szkoły, który uważa, że doszło do tragicznego wypadku, policja wszczyna śledztwo, a jego prowadzenie powierza młodej błyskotliwej detektyw Jazz Hunter.

Czeka ją trudne zadanie, bo ofiara okazuje się aroganckim prześladowcą i zarówno koledzy, jak i nauczyciele mieli motyw oraz sposobność podmienić mu leki. A teraz zwierają szeregi i wyraźnie coś ukrywają. Tymczasem w tajemniczych okolicznościach znika mały Rory Millar, a nauczyciel literatury klasycznej zostaje znaleziony martwy. Jazz podąża różnymi tropami, ale do znalezienia odpowiedzi jest jeszcze długa droga…

Szykuje się najbardziej skomplikowane śledztwo w jej karierze. A jego powodzenie zależy od tego, czy uda jej się przebić mur milczenia i zagłębić w mroczne historie z przeszłości. Bo to w nich musi szukać odpowiedzi.

LUCINDA RILEY (1965–2021)

Urodziła się w Irlandii. We wczesnej młodości próbowała swoich sił jako aktorka, grała zarówno na deskach teatru, jak i w filmach, pracowała też w telewizji. Pierwszą powieść napisała w wieku 24 lat. Akcję swoich książek osadzała w różnych zakątkach świata. Być może to jeden z powodów, dla których powieści Riley zyskały niezwykłą popularność na całym świecie, zostały przetłumaczone na 37 języków, a liczba sprzedanych egzemplarzy przekroczyła 40 milionów. Szczególny sukces odniosły części cyklu Siedem Sióstr (sprzedane w nakładzie 25 milionów egzemplarzy), który prawdopodobnie wkrótce zostanie zekranizowany.

Powieści Riley były wielokrotnie nominowane do międzynarodowych nagród, m.in. niemieckiej Lovely Books, włoskiej Premio Bancarella czy brytyjskiej Romantic Novel of the Year Award. W 2020 r. Lucinda Riley zdobyła nagrodę Dutch Platinum przyznawaną tytułom, które sprzedały się w Holandii w ponad 300 tysiącach egzemplarzy. Wcześniej otrzymała ją autorka Harry’ego Pottera, J.K. Rowling.

Lucinda Riley we współpracy z synem, Harrym Whittakerem, napisała serię książek dla najmłodszych czytelników.

Dom rodzinny Riley, gdzie wychowała czwórkę dzieci, znajduje się w Norfolk, w Anglii, ale w 2015 r. autorka spełniła swoje marzenia i kupiła wiejską posiadłość w irlandzkim hrabstwie Cork, które zawsze uważała za swoje miejsce na ziemi. Jej ostatnich 5 książek powstało właśnie tam.

W 2017 r. u pisarki zdiagnozowano nowotwór. Przez lata walczyła z chorobą. Umarła w otoczeniu rodziny 11 czerwca 2021 r.

LUCINDARILEY.COM

Tej autorki

DOM ORCHIDEI

DZIEWCZYNA NA KLIFIE

TAJEMNICE ZAMKU

RÓŻA PÓŁNOCY

SEKRET LISTU

DRZEWO ANIOŁA

SEKRET HELENY

POKÓJ MOTYLI

DZIEWCZYNA Z NEAPOLU

TAJEMNICE FLEAT HOUSE

Cykl SIEDEM SIÓSTR

SIEDEM SIÓSTR

SIOSTRA BURZY

SIOSTRA CIENIA

SIOSTRA PERŁY

SIOSTRA KSIĘŻYCA

SIOSTRA SŁOŃCA

ZAGINIONA SIOSTRA

Tytuł oryginału:

THE MURDERS AT FLEAT HOUSE

Copyright © Lucinda Riley Ltd. 2022

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2022

Polish translation copyright © Małgorzata Stefaniuk 2022

Redakcja: Joanna Kumaszewska

Projekt graficzny okładki: Justyna Nawrocka/Wydawnictwo Albatros Spółka z o.o.

Zdjęcia na okładce: Trevor Payne/Arcangel Images (budynek);

Szabo Viktor/Unsplash (niebo); Mila Tovar/Unsplash (gałęzie);

Mehdi Sepehri/Unsplash(ptaki); S-F/Shutterstock (pomnik)

ISBN 978-83-6733-869-1

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI

Katarzyna Rek

woblink.com

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Przedmowa
Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Epilog
Podziękowania

Powieść tę dedykujemy wszystkim, którzy marzą. Nigdy się nie poddawajcie, nigdy nie rezygnujcie – Lucinda nie rezygnowała.

rodzina Lucindy

Przedmowa

Drogi Czytelniku!

Mam nadzieję, że tak samo jak ja nie posiadasz się z radości, że dostajesz do rąk zupełnie nową powieść Lucindy Riley. Być może jesteś zagorzałym fanem serii Siedem Sióstr i z niecierpliwością czekasz, aż Lucinda przeniesie cię do kolejnej tętniącej życiem barwnej krainy. Może być jednak i tak, że jesteś początkującym miłośnikiem jej twórczości, zaintrygowanym obietnicą lektury tej świeżej, wciągającej powieści kryminalnej. W takim przypadku, pragnąc nadać kontekst stronom, które zaraz pochłoniesz, zmuszony jestem ze smutkiem zacząć od końca. Dla tych, którzy nie wiedzą, Lucinda – moja mama – zmarła 11 czerwca 2021 roku po zdiagnozowaniu u niej w 2017 roku raka przełyku. Ja jestem jej najstarszym synem i współautorem (akurat nie tego projektu, spieszę dodać). Razem stworzyliśmy serię dla dzieci Guardian Angels, a mnie przypadło zadanie dopełnienia ogromnej spuścizny literackiej mamy poprzez dokończenie ósmej, ostatniej, powieści z cykluSiedem Sióstr.

Chciałbym Ci opowiedzieć, jak doszło do powstania Tajemnic Fleat House. Po pierwsze, powieść została napisana już w 2006 roku, choć w tamtym czasie nie ujrzała światła dziennego. Kiedy najmłodsze dzieci Lucindy rozpoczęły naukę w szkole, napisała trzy powieści, z których dwie po wydaniu spotkały się z wielkim uznaniem – Sekret Heleny i Pokój motyli. Trzecią z tych powieści, właśnie tę, którą teraz trzymasz w rękach, Lucinda planowała wydać po zakończeniu cyklu Siedem Sióstr.

W Sekrecie Heleny i Pokoju motyli mama wprowadziła daleko idące zmiany (jak zapewne pragnąłby każdy autor powracający do swojego dzieła po wielu latach). Nie miała jednak takiej możliwości w przypadku Tajemnic Fleat House. W związku z tym, podejmując decyzję o wydaniu tej książki, stanąłem przed dylematem: czy powinienem zredagować, zaadaptować i uaktualnić tekst, tak jak mama by sobie tego życzyła? Po długich rozważaniach uznałem, że zachowanie jej głosu powinno mieć pierwszeństwo. Dlatego też wykonałem tylko minimalną pracę redakcyjną.

Wszystko, co przeczytasz, jest więc dziełem Lucindy z 2006 roku.

Mama była ogromnie dumna z tej książki. Jest to jedyna powieść kryminalna, jaką napisała, ale wierni czytelnicy natychmiast rozpoznają jej niezrównaną umiejętność oddania klimatu miejsca akcji. Jestem pewien, że zainteresuje Cię to, że w czasie, gdy powieść powstawała, moja rodzina mieszkała na terenie tej tajemniczej bezkresnej krainy, w której rozgrywa się opisana w książce historia. Co więcej, szkoła w Norfolk, o której mowa w powieści, w dużym stopniu została zainspirowana szkołą, do której uczęszczaliśmy my, dzieci Lucindy. Na szczęście mogę zapewnić, że w internacie nie wydarzyło się nic tak dramatycznego.

Osią powieści są głęboko skrywane tajemnice z przeszłości, mające silny wpływ na bieżące wydarzenia, a główną bohaterką jest świetnie wykreowana postać komisarz Jazz Hunter, która – jak zapewne się ze mną zgodzisz – ma potencjał, by stać się gwiazdą własnej serii.

I może tak by było, w innym życiu.

Harry Whittaker, 2021

Prolog

Szkoła Świętego Szczepana, Norfolk Styczeń 2005

Kiedy intruz wspinał się schodami na piętro, gdzie znajdował się labirynt jednoosobowych pokoi uczniów, które miały wielkość pudełka po butach, nie było słychać nic poza trzaskami i bulgotaniem dochodzącymi z przestarzałych kaloryferów, nieefektywnych żeliwnych strażników, od pięćdziesięciu lat z trudem ogrzewających Fleat House i jego mieszkańców.

Fleat House, jeden z ośmiu internatów należących do Szkoły Świętego Szczepana, wziął swoją nazwę od dyrektora z czasów jej założenia przed stu pięćdziesięciu laty. Nazywany przez obecnych mieszkańców „norą”, brzydki wiktoriański budynek z czerwonej cegły został przekształcony w internat tuż po wojnie.

Był ostatnim, który wymagał niezbędnego remontu. W ciągu sześciu miesięcy korytarze, schody, pokoje uczniów i pomieszczenia wspólne miały zostać ogołocone z wytartego czarnego linoleum; pożółkłe ściany zamierzano ponownie wytapetować i odświeżyć farbą w kolorze magnolii, a w archaicznych kabinach prysznicowych zainstalować lśniące nierdzewne armatury i ich ściany wyłożyć błyszczącymi białymi kafelkami. Wszystko to, żeby zadowolić wymagających rodziców, domagających się, by ich dzieci mieszkały i uczyły się w komfortowych warunkach zbliżonych do hotelu, a nie rudery.

Przed pokojem numer siedem intruz zatrzymał się na chwilę i nasłuchiwał. Był piątek, więc ośmiu chłopców z tego piętra prawdopodobnie już dawno odnotowało swoje wyjście i wybrało się do pubu w pobliskim miasteczku Foltesham, ale nie zaszkodzi się upewnić. Nic nie słysząc, intruz przekręcił gałkę i wszedł do środka.

Zamknął cicho drzwi, zapalił światło i niemal natychmiast poczuł wyraźny, duszący zapach nastolatka: mieszankę brudnych skarpet, potu i szalejących hormonów, która na przestrzeni lat przeniknęła każdy zakamarek Fleat House.

Drżąc, bo zapach przywoływał bolesne wspomnienia, prawie potknął się o stertę bielizny rzuconej niedbale na podłogę. Sięgnął po dwie białe tabletki, co wieczór kładzione na szafce nocnej chłopca, i zastąpił je identycznymi, po czym odwrócił się, zgasił światło i wyszedł z pokoju.

*

Na klatce schodowej drobny chłopiec w piżamie zamarł, gdy usłyszał zbliżające się kroki. W panice zanurkował do wąskiej wnęki pod schodami na półpiętrze i zlał się z panującym tam mrokiem. Gdyby przyłapano go, że o dziesiątej wieczorem nie leży jeszcze w łóżku, zostałby ukarany, a tego już dzisiaj by nie zniósł.

Stojąc nieruchomo w ciemności, z walącym sercem i mocno zaciśniętymi oczami, jakby to miało w czymś pomóc, słuchał bez tchu, jak ktoś wspina się po schodach centymetry nad jego głową, a potem litościwie się oddala. Trzęsąc się z ulgi, chłopiec wymknął się z kryjówki i pobiegł korytarzem do swojego pokoju. Wskoczył do łóżka, zerknął na stojący przy nim budzik i wiedział, że minie jeszcze godzina, zanim będzie mógł pozwolić sobie na ucieczkę w sen. Naciągnął kołdrę na głowę i dał w końcu upust łzom.

*

Mniej więcej godzinę później Charlie Cavendish wszedł do pokoju numer siedem i rzucił się na łóżko.

Osiemnaście lat, jedenasta w piątkowy wieczór, a on gnije zamknięty jak dziecko w tej gównianej klatce na króliki.

A jutro musi wstać o siódmej na cholerną mszę. W tym semestrze opuścił już dwie i nie mógł sobie pozwolić na to znowu. Już i tak Jones wezwał go na dywanik z powodu tej głupiej sprawy z Millarem. Przebąkiwał coś o wydaleniu, jeśli Charlie się nie poprawi, więc chłopca wkurzało to, że musi się pilnować i unikać kłopotów. Ojciec jasno dał mu do zrozumienia, że nie sfinansuje mu roku przerwy, jeśli nie będzie miał przyzwoitych ocen na świadectwie.

Co byłoby cholerną katastrofą.

Ojciec nie pochwalał idei roku przerwy. Hedonizm był dla niego czymś strasznym i perspektywa, że syn wyleguje się na tajskiej plaży, prawdopodobnie naćpany, nie była tym, o czym marzył, zwłaszcza jeśli to on miał za to płacić.

Tuż przed rozpoczęciem semestru strasznie się pokłócili o przyszłość Charliego. William Cavendish był wziętym adwokatem w Londynie i zawsze zakładano, że syn pójdzie w jego ślady. W dzieciństwie Charlie nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Jako nastolatek powoli zaczął rozumieć, czego od niego oczekiwano, i wiedział, że nikogo nie obchodzą jego pragnienia.

A Charlie był uzależnionym od adrenaliny ryzykantem, tak siebie postrzegał. Lubił żyć na krawędzi. Wizja wegetowania w zhierarchizowanej, dusznej atmosferze londyńskiego prawniczego świata przyprawiała go o ból brzucha.

Poza tym pojęcie sukcesu życiowego ojca było całkowicie przestarzałe. W dzisiejszych czasach wszystko wyglądało inaczej, można było robić, co się chce. Wszystkie te bzdury o szacunku należały do pokolenia jego rodziców.

Charlie chciał być didżejem i oglądać półnagie piękne dziewczyny tańczące w klubach na Ibizie. Tak. Właśnie coś takiego mu odpowiadało! I… jako didżej można zarobić kupę szmalu.

Choć pieniądze nie powinny być kiedykolwiek poważnym problemem. Jeśli jego pięćdziesięciosiedmioletni wujek kawaler nie postanowi nagle płodzić dzieci, Charlie odziedziczy rodzinną posiadłość z tysiącami hektarów ziemi uprawnej.

Na to też miał plany. Wystarczyło tylko sprzedać deweloperowi kilka hektarów z pozwoleniem na budowę, a zbije fortunę!

Nie, nie chodziło o przyszłe finanse; chodziło o to, że ojciec skąpiradło sprawował nad nim fiskalną władzę.

A on był młody. Chciał się bawić.

Takie właśnie myśli krążyły po głowie Charliego Cavendisha, gdy bez zastanowienia sięgał po dwie tabletki, które brał co wieczór od piątego roku życia, i podnosił szklankę z wodą zostawioną mu przez opiekunkę.

Umieścił tabletki na języku, popił łykiem wody i odstawił szklankę na szafkę nocną.

Przez minutę nic się nie działo i chłopak, wzdychając, nadal dumał nad niesprawiedliwością swojego losu. Po chwili jednak jego ciało zaczęło się prawie niedostrzegalnie trząść.

– Co do cholery…?!

Drżenie się nasilało, stawało się niekontrolowane i nagle Charlie poczuł, że zaciska mu się gardło. Spanikowany, nic nie rozumiejąc, dysząc i zataczając się, zdołał przejść kilka kroków dzielących go od drzwi. Chwycił za gałkę, lecz w narastającym przerażeniu nie udało mu się jej przekręcić. Półprzytomny upadł, z jedną ręką przy szyi i z pianą toczącą się z ust. Bez dopływu tlenu, na skutek krążących w ciele śmiertelnych toksyn jego organy stopniowo przestawały funkcjonować. Potem nastąpiło rozluźnienie zwieraczy i powoli młody człowiek, który kiedyś był Charliem Cavendishem, po prostu przestał istnieć.

Rozdział pierwszy

Robert Jones, dyrektor Szkoły Świętego Szczepana, stał z rękami w kieszeniach – nawyk, za który nieustannie karcił swoich podopiecznych – i wyglądał przez okno gabinetu.

W dole widział uczniów przecinających porośnięty trawą plac przed kaplicą w drodze na lekcje i z lekcji. Jego dłonie były wilgotne od potu, a serce łomotało od adrenaliny, co towarzyszyło mu ciągle od czasu wypadku.

Odszedł od okna i usiadł za biurkiem. Leżała na nim sterta dokumentów czekających na przejrzenie, a obok lista wiadomości telefonicznych, na które jeszcze nie odpowiedział.

Wyciągnął chusteczkę, wytarł czubek łysej głowy i westchnął ciężko.

Przed dyrektorem szkoły, mającym pod opieką setki nastoletnich chłopców i dziewcząt, może stanąć wiele potencjalnie koszmarnych problemów: narkotyki, dręczyciele, a w czasach szkół z internatem dla obojga płci – niemożliwy do powstrzymania upiór, jakim był seks.

W ciągu czternastu lat pełnienia funkcji dyrektora Robert miał do pewnego stopnia do czynienia z każdym z tych problemów.

Ale dotychczasowe kryzysy bladły w porównaniu z tym, co wydarzyło się w ostatni piątek. To był najgorszy koszmar dyrektora: śmierć ucznia pozostającego pod jego opieką.

Jeśli istniał sposób na doszczętne zniszczenie reputacji szkoły, to było to właśnie to. Szczegóły związane ze śmiercią chłopca prawie nie miały znaczenia. Robert już widział oczami wyobraźni, jak hordy rodziców poszukujących szkół z internatem skreślają Świętego Szczepana ze swoich list.

Niejakie pocieszenie znajdował w tym, że szkoła przetrwała ponad czterysta lat – a przeglądając akta, odkrył, że tego rodzaju tragedia zdarzyła się już wcześniej. Być może na krótką metę liczba uczniów się zmniejszy, ale z czasem to, co wydarzyło się w zeszły piątek, na pewno zostanie zapomniane.

Ostatnia śmierć ucznia miała miejsce w 1979 roku. Chłopiec został znaleziony martwy w składziku w piwnicy. Powiesił się na kawałku sznurka przywiązanego do haka na suficie. Incydent stał się częścią szkolnego folkloru; dzieciaki uwielbiały rozpowszechniać wyssaną z palca opowieść, że duch chłopca nawiedza Fleat House.

Młody Rory Millar sam wyglądał jak duch, gdy znaleziono go walącego w drzwi piwnicy internatu. Zamknięty na klucz, spędził w niej całą noc.

Charlie Cavendish, bez wątpienia winowajca, jak zwykle wszystkiemu zaprzeczył, a co gorsza, najwyraźniej uważał, że to było zabawne… Roberta przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy próbując znaleźć w sobie siłę, by móc opłakiwać stratę młodego życia, stwierdził, że jej nie znajduje.

Na wczorajszym nadzwyczajnym zebraniu rady pedagogicznej zaproponował, że złoży rezygnację. Nauczyciele stanęli jednak po jego stronie.

Śmierć Cavendisha to był wypadek… nastąpiła z przyczyn naturalnych. Chłopak zmarł na skutek napadu epileptycznego.

Dla Roberta był to jedyny promyk nadziei. Jeśli tylko koroner wyda werdykt, że do śmierci doszło z przyczyn naturalnych, i da się jakoś ograniczyć doniesienia mediów, może uda się zminimalizować szkody.

Dopóki jednak to się nie potwierdzi, jego przyszłość i reputacja wisiały na włosku. Ktoś z biura koronera obiecał, że odezwą się dziś rano.

Zaterkotał telefon na biurku i Robert przełączył go na tryb głośnomówiący.

– Tak, Jenny?

– Biuro koronera do pana.

– Przełącz, proszę.

– Pan Jones?

– Tak, przy telefonie.

– Tu Malcolm Glenister, lokalny koroner. Chciałbym omówić wyniki wczorajszej sekcji zwłok Charliego Cavendisha.

Robert z trudem przełknął ślinę.

– Oczywiście. Proszę mówić.

– Patolog ustalił, że Charlie nie zmarł w wyniku napadu padaczkowego. Zgon wystąpił na skutek wstrząsu anafilaktycznego.

– Rozumiem. – Robert znowu przełknął ślinę, usiłując oczyścić gardło. – I… co było tego przyczyną?

– Jak zapewne pan wie, z dokumentacji medycznej denata wynika, że był uczulony na aspirynę. W krwiobiegu Charliego znaleziono sześćset miligramów tej substancji, co odpowiadałoby dwóm tabletkom dostępnym bez recepty.

Dyrektor nie mógł odpowiedzieć, miał zbyt wyschnięte gardło.

– Poza śladowymi ilościami leku epilim – ciągnął koroner – który Charlie codziennie zażywał, by kontrolować epilepsję, i minimalnymi alkoholu patolog nie znalazł nic więcej. Chłopak był całkowicie zdrowy.

Robert odzyskał wreszcie głos.

– Czy gdyby znaleziono go wcześniej, przeżyłby?

– Jeśli natychmiast otrzymałby leki, to tak, prawie na pewno. Lecz prawdopodobieństwo, że zdołałby wezwać pomoc podczas tych kilku minut przed utratą przytomności, było nikłe. To zrozumiałe, że nikt go nie znalazł aż do rana.

Dyrektor zamilkł na chwilę i po jego żyłach rozlała się cieniutka strużka ulgi.

– To co dalej? – zapytał w końcu.

– Cóż… wiemy, jak denat zmarł. Pytanie brzmi: dlaczego do tego doszło? Rodzice potwierdzili, że chłopiec wiedział o swoim uczuleniu na aspirynę.

– Musiał połknąć tabletki przez pomyłkę. Nie ma innego wytłumaczenia, prawda?

– Nie powinienem spekulować, nie znając wszystkich faktów, panie dyrektorze, ale kilka spraw wypadałoby wyjaśnić. I obawiam się, że policja rozpocznie śledztwo.

Robert poczuł, że z twarzy odpływa mu krew.

– Rozumiem – rzucił cicho. – Jak to wpłynie na codzienne funkcjonowanie szkoły?

– Będzie pan to musiał przedyskutować z osobą prowadzącą dochodzenie.

– Kiedy policja się tu zjawi?

– Pewnie szybko. Wkrótce się z panem skontaktują, żeby wszystko ustalić. A na razie do widzenia.

– Do widzenia.

Dyrektor wyłączył zestaw głośnomówiący. Czując, że jest bliski omdlenia, wziął kilka długich, głębokich oddechów.

Śledztwo policyjne… Pokręcił głową. To najgorsza wiadomość z możliwych.

I wtedy dotarło do niego, że przez ostatnie kilka dni myślał wyłącznie o reputacji szkoły. Jeśli w sprawę zaangażowano policję, to koroner musi mieć wątpliwości, czy chłopak wziął aspirynę przez pomyłkę.

– Jezu Chryste – szepnął. – Chyba nie sądzą, że to było morderstwo?

Potrząsnął głową. Nie, to prawdopodobnie jedynie formalność. Poza tym, jeśli się nad tym zastanowić, ojciec zmarłego chłopca miałby wystarczającą siłę przebicia, by nalegać na przeprowadzenie dochodzenia. Robertowi przypomniały się te niezliczone razy, kiedy Charlie Cavendish stał przed jego biurkiem i patrzył na niego beznamiętnie, gdy on udzielał mu nagany. Zawsze przebiegało to tak samo: upominał chłopaka, że zabawa w wykorzystywanie młodszych kolegów jako służących skończyła się lata temu i nie wolno mu zmuszać nikogo do posłuszeństwa wbrew jego woli. Charlie przyjmował naganę, a potem zachowywał się tak jak wcześniej.

Miał iść do Eton, nie zdał jednak tamtejszych egzaminów wstępnych. I kiedy pojawił się w Świętym Szczepanie, niemal od pierwszego dnia jasno dawał do zrozumienia, że ma szkołę, jej dyrektora i kolegów za coś podrzędnego. Jego arogancja zapierała dech w piersiach.

Poszukując inspiracji, Robert utkwił wzrok w portrecie lorda Grenville’a Dudleya, szesnastowiecznego założyciela szkoły, po czym spojrzał na zegarek i uzmysłowił sobie, że zbliża się pora lunchu. Nacisnął przycisk interkomu.

– Tak, panie dyrektorze?

– Jenny, czy mogłabyś przyjść?

Kilka sekund później w drzwiach pojawiła się napawająca otuchą postać Jenny Colman. Jenny pracowała w szkole od trzydziestu lat, początkowo jako pomoc kuchenna, a następnie, po ukończeniu kursu sekretarskiego, jako asystentka administracyjna w dziale księgowym. Kiedy przed czternastu laty Robert został dyrektorem i dowiedział się, że sekretarka wkrótce ma przejść na emeryturę, wybrał Jenny na jej miejsce.

Nie była to najbardziej wyrafinowana kandydatka, ale jemu podobały się spokój i opanowanie Jenny, a jej znajomość szkoły okazała się nieoceniona, gdy na dobre osiadł na dyrektorskim stołku.

Wszyscy kochali Jenny, od woźnych po nauczycieli. Znała imię każdego dziecka, a jej lojalność wobec szkoły była bezdyskusyjna. Trzy lata od niego starsza, miała bliżej do emerytury niż on i Robert często się zastanawiał, jak sobie poradzi, gdy Jenny przestanie tu pracować. Teraz zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie odejdzie przed nią.

Z powodu operacji biodra przez cały miniony semestr Jenny pozostawała na urlopie. Jej zastępczyni była kompetentna i prawdopodobnie o wiele bardziej na czasie z technologią biurową, ale Robert tęsknił za matczynym usposobieniem Jenny i cieszył się, kiedy wróciła. Teraz, ściskając w gotowości notes i długopis, usadowiła pulchne ciało na krześle przed jego biurkiem i na jej twarz wypłynął wyraz głębokiej troski.

– Trochę pan blady, panie dyrektorze. Podać panu szklankę wody? – zapytała z norfolskim zaśpiewem.

Roberta naszło nagłe pragnienie, by wtulić się w obfity biust kobiety. Chciał, aby otoczyła go matczynymi ramionami i pocieszyła. Otrząsnął się szybko.

– Rozmawiałem z koronerem. Nie mają dobrych wieści. Policja ma przeprowadzić śledztwo.

Jenny uniosła krzaczaste brwi.

– Och, nie, nie wierzę!

– Miejmy tylko nadzieję, że szybko się z tym uporają. Kręcący się tu policjanci będą wszystkim przeszkadzali i jeszcze bardziej destabilizowali sytuację.

– Święta racja – zgodziła się z nim Jenny. – Myśli pan, że wszystkich nas będą przesłuchiwali?

– Naprawdę nie mam pojęcia, na pewno jednak musimy wszystkich powiadomić. Podobno lada chwila ma zadzwonić do mnie ktoś z policji, więc po rozmowie będę wiedział więcej. Może dobrze by było na jutro rano zwołać apel w auli i poinformować wszystkich, co się wydarzy. Trzeba wezwać cały personel, od pomocy kuchennych w górę. Może to pani zorganizować?

– Oczywiście, panie dyrektorze. Zajmę się tym od razu.

– Dziękuję, Jenny.

Wstała, ale zanim wyszła, zapytała jeszcze:

– Kontaktował się pan z Davidem Millarem? Dziś rano dzwonił już trzy razy.

Ostatnią rzeczą, jakiej Robert w tej chwili potrzebował, był obłąkany rodzic alkoholik, panicznie zamartwiający się o syna.

– Nie, jeszcze z nim nie rozmawiałem.

– Hm… wczoraj wieczorem też dzwonił i zostawiał wiadomości… coś o tym, że kiedy Rory rozmawiał z nim przez telefon, był bardzo zdenerwowany.

– Wiem, mówiła już pani. Ale niestety, Millar będzie musiał poczekać. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie.

– Może zrobię panu herbaty? Wygląda pan, jakby potrzebował pan lekkiego podniesienia poziomu cukru. To świetnie pomaga na stres.

– Dziękuję, byłoby miło – zgodził się z wdzięcznością.

Znowu rozdzwonił się telefon. Jenny dotarła do niego pierwsza i podniosła słuchawkę.

– Gabinet dyrektora.

Słuchała przez chwilę, po czym osłoniła ją dłonią i szepnęła:

– To nadkomisarz Norton. Chce z panem rozmawiać.

– Dzięki. – Robert przejął słuchawkę i zaczekał, aż Jenny wyjdzie. – Dyrektor szkoły przy telefonie.

– Dzień dobry, panie dyrektorze. Nadkomisarz Norton z wydziału dochodzeniowo-śledczego. Zakładam, że wie pan, dlaczego dzwonię.

– Owszem.

– Pomyślałem, że powinienem pana uprzedzić, że wysyłam do pana kilku śledczych do zbadania sprawy śmierci Charliego Cavendisha.

– A, tak, oczywiście, tak. – Robert nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć.

– Przyjadą jutro rano.

– Skąd?

– Z Londynu.

– Z Londynu?

– Tak. Sprawa została przekazana do nas, do jednostki specjalnej wydziału. Będziemy współpracować z waszą lokalną policją.

– Rozumiem, że musicie wykonywać swoją pracę, panie nadkomisarzu, ale niepokoję się o utrudnienia w szkole, nie wspominając o panice.

– Moi koledzy mają doświadczenie w prowadzeniu takich spraw jak ta, panie dyrektorze. Jestem pewien, że potraktują sytuację z wyczuciem i doradzą panu, jak postępować z personelem i z uczniami.

– Tak. Właściwie i tak miałem zamiar zwołać na jutro zebranie całej szkoły.

– To doskonały pomysł. Mój zespół będzie miał okazję przedstawić się i poinformować o śledztwie, co być może zmniejszy niepokój związany z naszą obecnością.

– Zwołam je więc.

– Świetnie.

– Czy może mi pan podać nazwiska śledczych, których zamierza pan do nas przysłać?

Na chwilę zapadła cisza, zanim nadkomisarz odpowiedział:

– Jeszcze nie jestem pewien, kogo wyślę. Ale oddzwonię do pana do końca dnia i wszystko potwierdzę. Dziękuję za poświęcony czas.

– Dziękuję, panie nadkomisarzu. Do usłyszenia.

Dziękuję za co? – zadał sobie pytanie Robert, gdy odłożył słuchawkę. Schował głowę w dłoniach i jęknął.

Policja będzie badała przeszłość każdego pracownika… życie prywatne… Nie wiadomo, do czego się dokopie. On sam może stać się podejrzanym… A liczba przyjmowanych uczniów od trzech lat spadała – była taka duża konkurencja. Dochodzenie to ostatnia rzecz, jakiej szkoła potrzebowała. I jakiej sam potrzebował, pomyślał egoistycznie, sięgając po słuchawkę, by zadzwonić do przewodniczącego rady szkolnej.

Rozdział drugi

Jazmine Hunter-Coughlin – Jazz dla przyjaciół, komisarz Hunter dla kolegów z pracy – rozsunęła zasłony i wyjrzała przez okno swojej małej sypialni. Niewiele było widać, skraplająca się na szybie para zamazywała panoramę mokradeł Salthouse i szarego Morza Północnego za nimi. Jazz automatycznie nakreśliła swoje inicjały, tak jak to robiła w dzieciństwie, przez chwilę przyglądała się literkom, po czym zdecydowanym ruchem wymazała końcowe C.

Zerknęła na kartonowe pudła zawalające podłogę sypialni. Wprowadziła się trzy dni temu, ale poza odnalezieniem niezbędnych rzeczy, jak piżama, czajnik czy mydło, resztę pozostawiła nietkniętą.

Malutki domek był przeciwieństwem minimalistycznego mieszkania w londyńskim Docklands, które dzieliła z byłym mężem. I właśnie to podobało jej się w tym domu. Niechęć zazwyczaj patologicznie utrzymującej porządek Jazz do rozpakowania się wynikała z tego, że w najbliższych tygodniach domek miał przejść gruntowny remont. Hydraulik będzie za tydzień, stolarz wpadnie jutro, by wziąć wymiary na szafki w kuchni, a poza tym zostawiła wiadomości kilku miejscowym dekoratorom.

Miała nadzieję, że za kilka miesięcy Marsh Cottage będzie wyglądał tak malowniczo wewnątrz, jak zapowiadał to jego wygląd na zewnątrz.

Tego dnia na dworze było pogodniej, postanowiła więc wybrać się na poranny spacer przez mokradła w stronę morza. Włożyła buty i kurtkę, otworzyła drzwi i po wyjściu przed dom zaciągnęła się orzeźwiającym morskim powietrzem.

Jej domek stał przy nadbrzeżnej drodze oddzielającej wioskę od mokradeł i morza. Latem panował na niej duży ruch, bo turyści jeździli tędy na plażę i do nadmorskich osad North Norfolk, ale dziś, pod koniec stycznia, droga była opustoszała.

Jazz omiotła wzrokiem najbliższe otoczenie i poczuła radość. Z powodu braku drzew i płaskiego terenu okolica wydawała się ponura i nieprzyjazna, ale ona uwielbiała taką prostotę. W tym krajobrazie nie było nic ładnego, nic, co mogłoby złamać surowość horyzontu rozciągającego się na blisko dwa kilometry w każdą stronę. Czysta linia lądu w oddali, na granicy z morzem, i ogrom niczym niezakłóconej przestrzeni przemawiały do niecierpiącej pretensjonalności Jazz.

Gdy przechodziła przez drogę, kątem oka dostrzegła, że z budynku poczty jakieś pięćdziesiąt metrów przed nią wychodzi mężczyzna. Weszła na szorstką podmokłą trawę. Stawiając kroki, skupiała się na kojącym chlupocie wody pod stopami i nagle wydało jej się, że ktoś ją woła.

Zignorowała odgłos, bo uznała, że to skrzeczenie kuropatw stojących w kręgu na prawo od niej, i kontynuowała wspinaczkę w górę wzniesienia, jedynej ochrony jej domku przed falami morza, które okazały się problematyczne przy załatwianiu ubezpieczenia niezbędnego do kredytu hipotecznego.

– Jazmine! Komisarz Hunter! Halo, zaczekaj!

Tym razem nie było mowy o pomyłce. Zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na drogę.

Chryste! Co on tu robi, do diabła? Zbulwersowana, zaczęła się cofać w stronę domu. Po kilku metrach zatrzymała się i posłała przybyszowi chłodny uśmiech.

– Witam, komisarz Hunter.

– Co pan tu robi, panie nadkomisarzu?

– Mnie też miło cię widzieć – rzucił Norton, wyciągając do niej rękę.

– Przepraszam. – Westchnęła, podeszła i uścisnęła jego dłoń. – Nie spodziewałam się tu pana, to wszystko.

– Nic się nie stało. Zaprosisz mnie do domu, zanim zamarznę na śmierć w tym cienkim garniturze?

– Tak, oczywiście.

Kiedy znaleźli się w środku, zaproponowała, by Norton usiadł na kanapie, i rozpaliła ogień w kominku. Zrobiła kawę, po czym przysiadła na brzegu drewnianego krzesła.

– Miły domek – pochwalił Norton. – Przytulny.

– Dziękuję. Lubię go.

Zaległa niezręczna cisza.

– No więc jak się miewasz, Jazmine?

Dziwnie było słyszeć, jak Norton zwraca się do niej po imieniu. Podkreślało to, jak dalece jej życie zmieniło się w ciągu ostatnich miesięcy, ale też sprawiało wrażenie protekcjonalności.

– Całkiem nieźle – odparła.

– Wyglądasz… lepiej. Nabrałaś trochę więcej koloru od czasu, gdy widziałem cię ostatnio.

– Tak, we Włoszech jest ciepło, nawet zimą. – Kolejna chwila ciszy, podczas której Jazz pomyślała, że wolałaby, żeby nadkomisarz przeszedł do rzeczy. – Skąd pan wiedział, że tu jestem? – zapytała w końcu, niegotowa na to, by sama zainicjować właściwą rozmowę. – Wprowadziłam się dopiero trzy dni temu.

Roześmiał się.

– Jestem zaskoczony, że musisz o to pytać po pracy w Scotland Yardzie, chociaż nawet nasz komputer wypluł jedynie adres Salthouse Road dwadzieścia dziewięć. Kiedy tu dotarłem i nie mogłem znaleźć numerów na drzwiach, zapytałem na poczcie.

– Ach – mruknęła.

– Dlaczego tutaj? – zapytał.

– Wakacje z dzieciństwa, jak sądzę. Zawsze uwielbiałam Norfolk i wydawało mi się, że to tak samo dobre miejsce jak każde inne. Poza tym rodzice mieszkają blisko.

– A, tak, rozumiem.

Znowu milczenie.

– Więc… – odezwał się w końcu Norton, nagle rzeczowym tonem, jakby wyczuwał zniecierpliwienie gospodyni. – Chcesz wiedzieć, dlaczego pokonałem ponad sto kilometrów, żeby zobaczyć się z tobą z samego rana w mroźny styczniowy dzień? Próbowałem dodzwonić się na twoją komórkę, ale najwyraźniej z niej zrezygnowałaś.

– Zostawiłam ją w kraju, kiedy wyjeżdżałam do Włoch. A gdy wróciłam, uznałam, że tak naprawdę wcale jej nie potrzebuję.

Skinął głową.

– Pewnie w North Norfolk do niczego się nie przydaje. Moja straciła zasięg zaraz po tym, jak wyjechałem z Norwich. Tak czy inaczej, zjawiłem się tu… bo chcę, żebyś wróciła do pracy.

Jazz chwilę milczała.

– Myślałam, że dość jasno się w tej kwestii określiłam – odpowiedziała cicho.

– To prawda. Ale to było siedem miesięcy temu. Byłaś na urlopie, rozwiodłaś się, znalazłaś nowe miejsce do życia…

– …którego nie mam zamiaru porzucać po to, by wrócić do Londynu – weszła Nortonowi ostro w słowo.

– Jestem pewien, że nie – rzucił niezrażony.

– Zresztą jak mogłabym wrócić? I skąd w ogóle pomysł, że bym tego chciała?

– Jazmine, gdybyś na chwilę odpuściła sobie ten defensywny ton i mnie wysłuchała. – W głosie Nortona pojawiła się twardsza nuta.

– Przepraszam, szefie – burknęła. – Ale chyba rozumie pan, że nie mam większej ochoty wracać do przeszłości. – Zdawała sobie sprawę, że mówi wrogim tonem, lecz nie mogła nic na to poradzić.

– Tak, właśnie widzę… – Spojrzał na nią. – Chciałbym jednak wiedzieć, dlaczego jesteś zła na mnie? Przecież to nie ja cię zdradziłem.

– A to już cios poniżej pasa, szefie.

– Cóż… – mruknął, oglądając swoje nieskazitelnie wypielęgnowane paznokcie. – Chyba że odniosłaś wrażenie, że to zrobiłem?

– Przyjmuję do wiadomości, że nie mógł szef nic poradzić na sytuację z moim mężem. Zresztą i tak już wtedy nie miałam złudzeń i…

– …i to była ta przysłowiowa kropla, która przelała czarę goryczy. – Norton napił się kawy i spojrzał na nią. – Jazmine, wiesz, ile kosztuje rekrutacja i wyszkolenie śledczego?

– Nie mam pojęcia.

– A gdybym ci powiedział, że za przybliżoną kwotę kupiłabyś sobie kolejny taki domek?

– Próbuje pan wzbudzić we mnie poczucie winy?

– Jeśli to miałoby zadziałać, to owszem. – Norton zdobył się na lekki uśmiech. – Nawet nie dałaś mi szansy na porozmawianie z tobą. W jednym tygodniu siedziałaś przy biurku, w następnym wyjechałaś do Włoch.

– Nie miałam wyboru.

– Ty tak uważasz. Sądziłem, że ze względu na nasze dobre stosunki w pracy będziesz czuła, że możesz do mnie przyjść i ze mną pogadać. Jeśli uzgodnilibyśmy, że twoja rezygnacja to jedyne wyjście, nie stawałbym ci na drodze. Tymczasem ty zwyczajnie… uciekłaś, bez uprzedzenia, bez słowa wyjaśnienia!

Jazz pozostała niewzruszona.

– Och. A więc to dlatego pan tu jest, tak? Żebym się wytłumaczyła?

Norton westchnął z frustracją.

– Daj spokój. Staram się, jak mogę, a ty zachowujesz się jak rozwydrzona nastolatka. Sytuacja wygląda tak, że oficjalnie rzecz biorąc, nadal jesteś u nas zatrudniona. – Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął kopertę i popchnął ją w jej stronę.

– Co to jest? – zapytała, unosząc brwi. W środku znajdowały się odcinki wypłat, korespondencja dotycząca konta, które dzieliła z Patrickiem, miesięczne wyciągi, nadal wysyłane na jej poprzedni adres zamieszkania. Był tam też list z rezygnacją, który w pośpiechu nabazgrała na lotnisku i wysłała, zanim wsiadła do samolotu lecącego do Pizy.

– Nie było to zbyt… profesjonalne odejście, nie uważasz?

– Nie, chyba nie, choć nie sądzę, żeby miało to teraz jakieś znaczenie. – Jazz włożyła list z powrotem do koperty i oddała ją Nortonowi. – Proszę bardzo, szefie. Wręczam to panu oficjalnie. Rezygnuję z pracy. Czy to wystarczy?

– Tak, jeśli tego właśnie chcesz. Słuchaj, Jazmine, rozumiem… Wiem, że czułaś się zawiedziona i upokorzona, a twoje życie osobiste legło w gruzach. Prawdopodobnie potrzebowałaś trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć…

– Tak, chodziło dokładnie o to! – wykrzyknęła ostro.

– A ponieważ byłaś zła i rozgoryczona, działałaś instynktownie, a instynkt kazał ci uciekać. Byłaś jednak przez niego zaślepiona. Nie widzisz tego?

Nie odpowiedziała.

– A skoro byłaś zaślepiona – ciągnął Norton – podjęłaś pochopną decyzję, która oprócz zrujnowania twojej obiecującej kariery, przyczyniła się do tego, że straciłem jednego z najlepszych śledczych. Słuchaj… – Uśmiechnął się łagodnie. – Nie jestem idiotą. Widziałem, co się dzieje. Odkrycie prawdy o mężu, zwłaszcza jeśli dowiedziałaś się o wszystkim właściwie jako ostatnia, musiało być dla ciebie czymś okropnym.

Cisza.

Norton westchnął.

– Wszystko sprowadza się do jednego: związki w pracy są niebezpieczne, zwłaszcza w takiej profesji jak nasza. Mówiłem to nadkomisarzowi Coughlinowi, gdy poinformował mnie, że chcecie się pobrać.

Jazz spojrzała w górę.

– Poważnie? Bo Patrick mówił, że dał nam pan swoje błogosławieństwo.

– Właściwie to zasugerowałem, by jedno z was przeniosło się do innego wydziału, żebyście przynajmniej nie potykali się o siebie. Ale błagał, bym pozwolił wam zostać. Więc żeby nie stracić obojga, postanowiłem spróbować, dodam, że wbrew sobie.

– Hm… szefie, powiedział pan „nadkomisarz”?

– Tak. Twój były mąż został niedawno awansowany.

– Niech się pan nie trudzi i nie przekazuje mu moich gratulacji.

– Zapewniam, że nie zamierzam.

Jazz spojrzała na swojego rozmówcę i przemknęło jej przez myśl, że Norton w garniturze z Savile Row i z nogami tak długimi, że siedząc na niskiej kanapie, miał kolana prawie na wysokości piersi, wygląda bardzo nie na miejscu.

– Wiedział pan… o Patricku i… o niej?

– Słyszałem plotki, ale nie mogłem się wtrącać. Jeśli cię to pocieszy, kilka tygodni po twoim odejściu złożyła wniosek o przeniesienie do komisariatu w Paddington Green. Wiedziała, że nie może liczyć na rywalizację z tobą. Cały zespół w odwecie zaczął ją traktować jak powietrze. Byłaś bardzo lubiana, wiesz o tym? Wszyscy za tobą tęsknią.

Norton uśmiechnął się szeroko, odsłaniając mocne, białe zęby. Jazz nie mogła oprzeć się myśli, że przy jego gęstych, siwiejących na skroniach czarnych włosach i okularach do czytania osadzonych na końcu orlego nosa starzenie się tylko dodawało mu powagi.

– Cóż, miło o tym wiedzieć. W każdym razie to, co Patrick i jego pupilka posterunkowa robią teraz, jest już ich sprawą. Mnie to nie interesuje. Ale uwaga – dodała kpiąco. – Lepiej niech ją pan ostrzeże, że jeśli tylko Patrickowi przyjdzie do głowy, że ona jest dla niego konkurencją, zaliczy nóż w plecy.

– Bez wątpienia. Twój były to utalentowany śledczy, ale jest szalenie ambitny. Nie mógł sobie poradzić z tym, że żona może być lepszym detektywem niż on. Wiedziałem, co kombinuje, podkopując cię, cały czas umniejszając twoje osiągnięcia, ale ponieważ nigdy nie przyszłaś z tym do mnie, nie mogłem z tym nic zrobić.

– Byłam w sytuacji bez wyjścia. Chodziło o mojego męża.

– Rozumiem. Tak czy inaczej, jeśli Coughlinowi uda się zapanować nad tym, co ma w spodniach, to według mnie w końcu zdobędzie to, na czym mu zależy.

– Może sobie pieprzyć nawet cały wydział, jeśli chce. Naprawdę mało mnie to już obchodzi.

– I takie podejście mi się podoba – rzucił wesoło Norton. – No więc jak? Na pewno jesteś przekonana, że chcesz, żebym przyjął ten list z powrotem? Bo to będzie oficjalne, wiesz? – Pomachał kopertą.

– Tak, jestem.

– No dobrze, komisarz Hunter – powiedział już poważnym tonem. – Miałem możliwość omówienia z tobą sytuacji i dałaś mi jasno do zrozumienia, że jesteś zdecydowana odejść ze służby. Wezmę ten list, wrócę do Londynu z podkulonym ogonem i nie wspomnę o innych opcjach, jakie brałem pod uwagę.

Wyobrażenie Nortona z podkulonym ogonem sprawiło, że Jazz się uśmiechnęła. Uniosła brwi i westchnęła.

– Proszę mówić, w końcu to właśnie po to pokonał pan taki szmat drogi.

– Wierz lub nie, ale istnieją inne wydziały śledcze. Mógłbym zasugerować, żebyś przeniosła się do jednego z nich.

– Może w Paddington Green, co? Miałabym okazję ucinać sobie pogaduszki z kochanką mojego byłego.

– Zignoruję tę dziecinną uwagę. Ale to dość zgrabnie prowadzi mnie do sedna sprawy. Pytanie brzmi: czy zrezygnowałaś z powodu sytuacji z Patrickiem, czy też dlatego, że nie chciałaś już dłużej pracować w policji?

– Jedno i drugie – odparła szczerze.

– W porządku, pozwól mi ująć to inaczej: masz trzydzieści cztery lata, jesteś wysoko wyszkolonym oficerem i mieszkasz w Norfolk jak stara panna. Co, u licha, zamierzasz ze sobą zrobić?

– Będę malowała.

Norton uniósł brwi.

– Malowała? Rozumiem. Co i jak profesjonalnie?

– Bóg jeden wie. Po ukończeniu Cambridge zamierzałam rozpocząć studia w Akademii Sztuk Pięknych. Zdałam nawet egzaminy. No ale wstąpiłam do policji.

– Naprawdę? – Norton wyglądał na zaskoczonego. – Być może właśnie dlatego masz oko do szczegółów.

– Może, ale tak czy inaczej zamierzam malować. Chcę przerobić budynek gospodarczy na pracownię. Ze sprzedaży naszego starego mieszkania zostało mi tyle, że jakiś czas przetrwam. Dodatkowo mam na oku kurs w przyszłym roku na Uniwersytecie Wschodniej Anglii.

– Przyznaję, że to niezłe miejsce na odkrywanie na nowo swojej kreatywności – zgodził się Norton.

– Celnie powiedziane z tym odkrywaniem na nowo – powiedziała z pasją Jazz. – Praca w policji kompletnie mną zawładnęła. Straciłam z oczu osobę, którą kiedyś byłam.

– Hm… – Norton skinął głową. – Rozumiem to, ale odnoszę wrażenie, że już ją znowu odnalazłaś. Wygląda na to, że odzyskałaś ducha walki.

– To prawda.

– Posłuchaj… – Westchnął, znów poważny. – Jak długo jeszcze zamierzasz uciekać? Bo moim zdaniem to nie policja cię zdołowała, tylko człowiek, który na każdym kroku starał się podkopywać twoją pewność siebie. Obserwowałem cię, Jazmine. Rozkwitasz na adrenalinie. Jesteś wybitną śledczą. I nie tylko ja tak uważam.

– To… miłe z pana strony, szefie.

– Mówię to na podstawie faktów, a nie z życzliwości. Po prostu boli mnie, kiedy widzę, jak ktoś o twoich umiejętnościach poddaje się tylko dlatego, że nie wyszło mu w małżeństwie. Widziałem, jak przez lata dzień w dzień walczyłaś z męskim szowinizmem. Naprawdę chcesz dać Patrickowi wygrać?

Jazz milczała i intensywnie wpatrywała się w dywan pod swoimi stopami.

– No dobra, przejdźmy do sedna – rzucił w końcu Norton. – Coś się pojawiło. Co ty na to, gdybym powiedział, że prowadzimy dochodzenie tylko kilkanaście kilometrów stąd?

– Śledztwo w Norfolk? Coś takiego jest w ogóle możliwe?

– Doszło do wypadku w miejscowej szkole, tuż za Foltesham. W zeszłą sobotę znaleziono tam martwego ucznia w jego pokoju w internacie. Zwrócono się z tym do mnie, bo chodzi o syna jakiegoś prawnika, któremu właśnie udało się doprowadzić do ekstradycji kilku ważniejszych terrorystów do Wielkiej Brytanii. Zostałem poproszony o wysłanie kilku ludzi i sprawdzenie, czy nie doszło tam do przestępstwa.

– Przez ojca tego chłopaka?

– Właściwie to dzwonił komendant główny. Jak wiesz, zwykle Policja Metropolitalna nie angażuje się w takie sprawy, ale…

– …nie ma to jak mieć znajomych na wysokich stanowiskach – dokończyła Jazz z uśmiechem.

– Mniej więcej.

– Więc jak ten chłopak umarł?

– Był epileptykiem. Ratownicy medyczni, którzy przybyli na miejsce zdarzenia, stwierdzili, że ciało nosi wszelkie znamiona ataku. Ale ojciec chłopaka słusznie nalegał na przeprowadzenie sekcji. Dziś rano skontaktował się ze mną koroner i wygląda na to, że może być w tym coś więcej, niż się wydaje.

– Na przykład co?

– Nie wolno mi zdradzić szczegółów, dopóki nie powiesz mi, czy jesteś zainteresowana, czy nie.

Oboje wiedzieli, że jest.

– Może… jeśli zdążę wrócić do domu na czas, by namalować następną Mona Lisę – odparła.

– I przyślę ci do pomocy detektywa sierżanta Milesa. – Oczy Nortona rozbłysły wesołością.

– Niech mi pan da dzień do namysłu, dobrze, szefie?

– Niestety, nie ma na to czasu. Potrzebuję cię do tej sprawy od zaraz. Masz umówione spotkanie z matką chłopaka o drugiej po południu. Mieszka dobre półtorej godziny drogi stąd. To oznacza… – Norton spojrzał na zegarek – że została ci mniej więcej godzina na podjęcie decyzji. Jeśli odmówisz, będę musiał wysłać tam kogoś innego. A tu są akta.

Podał jej grubą brązową kopertę.

Jazz popatrzyła na niego bezradnie.

– Godzina?

– Tak, detektyw komisarz Hunter. Wygląda na to, że będziesz musiała podjąć kolejną ze swoich słynnych impulsywnych decyzji. Patrząc jednak na twoją historię zawodową, powiedziałbym, że nigdy ci nie zaszkodziły… poza decyzją o odejściu, oczywiście. – Znów spojrzał na zegarek. – Muszę się już zbierać. Obiecałem, że wrócę do miasta na spotkanie o drugiej, a te wiejskie drogi są koszmarne.

Wstał i czubkiem głowy otarł się o sufit.

– Jeśli odmówię, co mam z tym zrobić? – zapytała, wskazując na akta.

– Spal w tym swoim dość żałosnym kominku. Moim zdaniem przydałaby ci się do niego porządniejsza rozpałka. No dobrze, to lecę. – Norton uścisnął jej dłoń. – Dzięki za kawę. – Podszedł do drzwi i odwrócił się. – Nie przyjechałbym aż do Norfolk dla byle kogo, detektyw komisarz Hunter. I ostrzegam: ponownie nie padnę na kolana. Skontaktuj się ze mną do południa. Do widzenia.

– Do widzenia, szefie. I dzięki…

Rozdział trzeci

David Millar krążył po brudnej małej kuchni, aż w końcu w przypływie wściekłości chwycił butelkę mleka i rzucił nią o ścianę tak mocno, jak tylko mógł. Odbiła się i spadła z hukiem na pokrytą linoleum podłogę, ale ku jego bezbrzeżnej irytacji nie rozbiła się.

– Chryste! – krzyknął, po czym przykucnął i złapał się za głowę. Oczy pod powiekami piekły go od łez, oddech miał ciężki i nierówny. – Co ja, do cholery, zrobiłem? – jęknął, podniósł się, przeszedł do półokrągłej wnęki i opadł na kanapę.

W desperacji spróbował ćwiczeń, których nauczył go terapeuta. Oddychał powoli, skoncentrowany na każdym oddechu, i gniew w końcu zaczął stopniowo ustępować. Otworzył oczy, lecz wtedy jego wzrok padł na zdjęcie z nim, Angeliną i Rorym – uśmiechnięta, szczęśliwa rodzina sprzed trzech lat.

Pamiętał dzień, w którym zostało zrobione. Gorące lipcowe popołudnie, słońce delikatnie muskające wiejskie krajobrazy Norfolk, a oni siedzieli w ogrodzie i jedli lunch przygotowany na rozpalonym obok grillu.

Wszystko było wtedy idealne. Wszystko. Piękna żona, cudowny syn, nowe życie. To, o czym zawsze marzył.

David urodził się w tej okolicy, pierwsze pięć lat życia spędził w małej wiosce pod Aylsham, a na wakacje jeździł nad morze. Kiedy więc on i Angelina zaczęli na poważnie rozważać ucieczkę z Londynu, Norfolk wydawało się naturalnym wyborem.

Kupili ładną posiadłość w odległości około dziesięciu kilometrów od Foltesham i włożyli mnóstwo czasu, wysiłku i pieniędzy w jej renowację. Angelina, wybierając tapety i zasłony, była szczęśliwa i w swoim żywiole. W każdym razie na taką wyglądała. Rory zadomowił się w Szkole Świętego Szczepana, zupełnie nieprzypominającej ciasnej miejskiej szkoły z małym dziedzińcem i duszącym londyńskim powietrzem. Obserwowanie, jak syn wsiąka w wiejskie życie, jak jego policzki stają się coraz bardziej rumiane, a szczupłe ciało nabiera masy, było fantastycznym doświadczeniem.

Jedynym minusem były codzienne długie dojazdy do biura w City, ale nawet to Davidowi nie przeszkadzało. Zrobiłby wszystko, żeby żona i syn byli szczęśliwi.

Angelina rozkwitła, rzuciła się w wir nowego życia i nawiązała nowe przyjaźnie z grupą matek, które poznała na szkolnym parkingu. Wiele z nich w poszukiwaniu lepszego życia na wsi również uciekło od londyńskiej mordęgi.

Żona Davida nigdy nie była bardziej zajęta. Długie dni, gdy on był w pracy, wypełniały jej kluby książki, komitet rodzicielski, lunche z koleżankami czy lekcje tenisa. Zapraszała na kolacje podobnie myślące pary, a te w rewanżu zapraszały ich do siebie; życie towarzyskie Millarów stawało się stopniowo coraz bardziej aktywne.

Przy okazji przyjęć David zauważył, że rezydencje nowych przyjaciół są przeważnie bardziej okazałe niż ich dom. Kobiety dużo mówiły o markowych ciuchach, butach i wakacjach na Mauritiusie lub Karaibach; mężczyźni chwalili się piwniczkami z winem i strzelbami Purdeya zakupionymi na sezon łowiecki.

Nie był zazdrosny. Wywodził się ze stosunkowo biednej rodziny, czuł jednak, że wiele osiągnął. Był całkowicie szczęśliwy w swoim wygodnym domu z żoną i z synem. W tamtym czasie sądził, że Angelina też jest zadowolona.

Kiedy teraz o tym myślał, dochodził do wniosku, że powinien był się domyślić, jak było naprawdę. Powinien był wyczuć, co się dzieje, gdy żona mówiła: „Kochanie, mąż Nicole kupił jej właśnie fantastycznego nowego mercedesa z napędem na cztery koła!”. Albo: „Wszyscy wynajęli na lato wille w Toskanii. Czy nie byłoby cudownie, gdybyśmy też mogli to zrobić?”.

Zaczęła wyrywać strony z nieruchomościami z lokalnej gazety, kładła mu je dyskretnie na kolanie i wskazywała jakiś konkretny dom, który akurat wystawiono na sprzedaż. Z czasem David zaczął zdawać sobie sprawę, że Angelina zdecydowanie daje mu do zrozumienia, że ich styl życia powinien dorównać stylowi życia ich eleganckich, bogatych przyjaciół i że mogliby to osiągnąć, zmieniając dom na lepszy.

Biorąc jednak pod uwagę to, że kiedy ją poznał, była kosmetyczką i mieszkała w szeregowym domku w Penge, David miał całkowicie uzasadnione poczucie, że wyniósł już żonę na znacząco wyższy poziom życia.

Była jednak nienasycona, jeśli chodziło o jej potrzebę dorównania sąsiadom. W końcu poddał się w sprawie samochodu i kupił jej wymarzoną terenówkę, którą hołubiła niczym drugie dziecko. Radość, jaką sprawiał jej codzienny wjazd na szkolny parking, wywoływała uśmiech na jego twarzy. Lubił sprawiać żonie przyjemność, niemniej to, że była wyraźnie przejęta statusem społecznym, coraz bardziej go niepokoiło.

Był odnoszącym sukcesy maklerem w City, inwestującym w waluty obce dla stałych klientów. Cieszył się solidną reputacją osoby godnej zaufania, choć nieprzesadnie ambitnej. Nie podejmował ryzyka, które mogło przynieść takie zyski, z jakich słynęła garstka chłopaków z City, ale też nie narażał się na równie spektakularne straty, co łączyło się z podejmowaniem brawurowych decyzji. Rozsądnie obchodził się z pieniędzmi i nalegał, by żyli z jego pensji, a wszelkie premie odkładali bezpiecznie w banku na przyszłość. Mając świadomość, że jego kariera w City nie będzie trwała wiecznie, dążył do zadbania o to, by mieć odpowiednią ilość gotówki na wypadek wymuszonej wcześniejszej emerytury.

Angelina, wiedząc o oszczędnościach, nie mogła pojąć, dlaczego mąż nie chce ich ruszyć.

– Kochanie, jesteśmy jeszcze młodzi – skarżyła się. – Kiedy, jak nie teraz, mielibyśmy pójść na całość? Twoja kariera jest na fali wznoszącej, nie rozumiem, po co oszczędzać na gorsze dni, które mogą nigdy nie nadejść. Nie chcę mieć siedemdziesięciu lat i siedzieć na kupie forsy! Będziemy za starzy, żeby z niej korzystać! Pomyśl tylko, moglibyśmy mieć dom naszych marzeń!

Sądził, że już taki mają, i powiedział jej to wtedy, ale Angelina nie dawała za wygraną.

W końcu, wbrew zdrowemu rozsądkowi, uległ i żona natychmiast pojechała z jedną z koleżanek obejrzeć dom na obrzeżach Foltesham. Była to imponująca, choć niezmodernizowana georgiańska plebania, stojąca na terenie o powierzchni prawie dwóch hektarów, zdecydowanie za duża dla trzyosobowej rodziny, lecz jak nieśmiało zasugerowała Angelina, gdy później przechadzali się razem po ośmiu sypialniach, być może liczba jej członków mogłaby się zwiększyć.

– Kochanie – zarzuciła mu ręce na szyję, kiedy weszli do kolejnej sypialni o popękanym suficie – czy nie byłby to wspaniały pokój dziecinny?

– Angie, mówisz poważnie?

Skinęła głową i oczy jej zabłysły.

– Absolutnie. Myślę, że kolejne dziecko jest właśnie tym, czego potrzebujemy, żeby ten dom stał się naszym prawdziwym domem.

To o wszystkim przesądziło. David zawsze chciał mieć drugie dziecko, do tej pory jednak Angie uparcie twierdziła, że nie zniesie ponownego przechodzenia przez koszmar ciąży.

„Nie mówiąc już o tym, jakie spustoszenie poczyniła w moim ciele – powiedziała pewnego ranka, wygładzając spódnicę na jędrnym, wywalczonym ciężkimi wysiłkami brzuchu. – Odzyskanie figury zajęło mi rok. Wyobraź sobie, ile trwałoby to za drugim razem!”

Zważywszy, że Rory miał już wtedy prawie dwanaście lat, David stracił nadzieję. Uwierzył jednak w to, że żona zmieniła zdanie, i złożył ofertę kupna domu.

Półtora roku później, po zaciągnięciu ogromnego kredytu hipotecznego, nie wspominając o rozpoczęciu programu robót, które pochłonęły trzykrotnie więcej pieniędzy, niż pierwotnie planował, rezerwy gotówki praktycznie się wyczerpały, a po dziecku nie było śladu.

Potem gospodarka zaczęła się załamywać. W barach w City nie mówiono o tym, ile butelek kruga da się wypić w jedną noc, tylko o kryzysie i o tym, która firma jako następna zacznie zwalniać pracowników.

A Angelina wciąż chciała więcej. Sumy, które wydawała na wystrój wnętrz, zaczynały się zbliżać do poziomu budżetu małego kraju Trzeciego Świata, a w ogrodzie musieli koniecznie wybudować basen, żeby Rory mógł przyprowadzać kolegów na pływanie.

Po całych dniach spędzanych w biurze, coraz bardziej przyprawiających go o rozstrój żołądka, David bał się wsiadać do pociągu i wracać do domu – teraz symbolu tego, że stracił kontrolę – a także do żony, która wciąż była niezadowolona.

Zamiast więc stawić czoło rzeczywistości, zaczął po pracy topić smutki w barach. Po pięciu, sześciu kuflach piwa i jednej czy dwóch porcjach whisky z lodem wysłuchiwanie żądań Angeliny i uleganie im stawało się mniej bolesne. Zaciągnął pożyczkę na budowę basenu, potem kolejną na pokrycie kosztów odnowienia kortu tenisowego i zagospodarowania ogrodu.

Na skutek dodatkowej presji ucierpiała jego praca. Zwykle uważny i czujny, nie był już tak skupiony jak kiedyś i zaczął popełniać błędy. Nie jakieś poważne, za które mógłby wylecieć, niemniej w tak trudnej sytuacji na rynku wystarczyły, by stał się zbędny, gdy firma zdecydowała się na redukcję zatrudnienia.

Szef wezwał go w końcu i oznajmił, że go zwalnia. Od tej chwili jest bezrobotny. Dostanie odprawę w wysokości rocznego wynagrodzenia, ale musi oczyścić swoje biurko i natychmiast odejść.

Po tej odprawie David spędził długi wieczór w ulubionym pubie i ledwie zdążył na ostatni pociąg.

Kiedy dotarł do domu, Angelina leżała już w łóżku. Wtoczył się do kuchni i czując, że pęka mu głowa, nalał sobie dużą szklankę wody i poszedł do szafki w spiżarni, w której żona trzymała apteczkę, a w niej środki przeciwbólowe.

Gdy niechcący wysypał zawartość apteczki na podłogę, opadł na kolana i zaczął zbierać maści, plastry i tabletki. Jego uwagę przykuło jedno z opakowań. Zawierało tabletki antykoncepcyjne, które Angelina brała, zanim zaczęli starać się o dziecko.

Z przyspieszonym biciem serca sprawdził datę wydania tabletek przez aptekę: przed dwoma tygodniami. Otworzył opakowanie i przekonał się, że połowa blistrów jest pusta.

Wściekły, popędził na górę do sypialni.

Angelina siedziała w łóżku i czytała.

– Kochanie, tak się martwiłam. Gdzie byłeś…?

Zanim zdążyła dokończyć, David złapał ją za ramiona i wyciągnął z łóżka. Zaczął nią potrząsać jak szmacianą lalką.

– W co ty, do cholery, pogrywasz?! – krzyknął. – Jak śmiesz mnie okłamywać! Jak śmiesz! – Z całej siły uderzył ją w twarz, tak że osunęła się na podłogę. Opadł na brzeg łóżka i trzymając się za głowę, łkał. – Dlaczego mnie okłamałaś? Dlaczego? Nigdy nie zamierzałaś mieć kolejnego dziecka, prawda?

Kiedy otworzył oczy, Angeliny nie było. Znalazł ją na dole; zamknęła się w salonie i zadzwoniła na policję. Gdy kilka minut później zjawili się funkcjonariusze, zastali go walącego w drzwi, żądającego, by żona go wpuściła, żeby mógł się wytłumaczyć.

Następnego ranka, po nocy spędzonej w policyjnej celi, został oskarżony o napaść. Angelina, którą zabrano do szpitala na badania, zdążyła już wrócić do domu, wstrząśnięta, ale bez obrażeń.

Przerażony tym, co zrobił, David próbował wyjaśnić policji, co w niego wstąpiło, a ponieważ nie był dotąd notowany w związku z przemocą domową, wypuścili go.

Pełen wyrzutów sumienia, poszedł piechotą do domu i na miejscu przekonał się, że jest zaryglowany jak twierdza. Zadzwonił z budki telefonicznej, lecz żona nie odbierała, wrócił więc pod dom, walił w drzwi, a potem próbował się włamać.

Znowu przyjechała policja, akurat w chwili, gdy dużym kamieniem z ogrodu wybił szybę.

Prawnik Angeliny natychmiast uzyskał zakaz zbliżania się Davida do domu, żony i ukochanego syna.

*

Następne tygodnie były podsycanym alkoholem koszmarem, z którego nie mógł się wybudzić.

W końcu jednak się ocknął – w paskudnym parterowym domku, który wynajął w desperacji – i włączył telewizor.

Akurat trwał poranny talk-show, w którym był wywiad z suchym alkoholikiem, i David, słuchając opowieści o upadku mężczyzny, ryczał jak bóbr. Historia idealnie odzwierciedlała jego losy.

Tego wieczoru wybrał się na mityng AA.

I to był jego pierwszy krok na drodze do trzeźwości.

Z początku przypominało to piekło. Było o wiele trudniej, niż mógłby sobie wyobrazić, lecz z upływem tygodni, gdy wciąż pozostawał trzeźwy, zaczęło mu się rozjaśniać w głowie.

Skonsultował się z prawniczką z Foltesham, niejaką Dianą Price, która zauważyła, że łatwość, z jaką Angelina uzyskała zakaz zbliżania się, wydaje się ogromnie zastanawiająca.

– Pańskiej żony nie zatrzymano w szpitalu – odnotowała. – Chociaż rzeczywiście spędziła trochę czasu na oddziale ratunkowym. I oczywiście powinien pan widywać się z synem, nawet jeśli miałoby się to odbywać pod nadzorem.

– A co z pieniędzmi? – dociekał. – Nie wiem, z czego żyje żona, nasze wspólne konto jest praktycznie puste.

– A pańska odprawa? – zapytała Diana.

– Została przelana na moje konto. Żona nie może jej tknąć.

– To już coś.

– Ale to wszystko, co mam. Jestem bezrobotny i bez względu na to, jak się wszystko ułoży, będziemy musieli sprzedać dom. Nie jestem w stanie spłacać hipoteki ani kredytów. Angie nadal nie chce ze mną rozmawiać, a mnie przydałoby się kilka rzeczy. Mam dosłownie tylko to ubranie, w którym jestem.

– Napiszę do prawnika żony, zobaczymy, na czym stoimy – zaproponowała Diana. – W sądzie ma się pan stawić szóstego przyszłego miesiąca, ale muszę pana zapytać, czy przed nocą, kiedy doszło do napaści, mieliście z żoną jakieś problemy małżeńskie?

David próbował sobie przypomnieć. Był tak zajęty zamartwianiem się o finanse, że w ostatnich miesiącach stracił orientację co do stanu swojego małżeństwa. Seksu było niewiele, z drugiej jednak strony, tak późno wracał z pracy, że…

– Przypuszczam, że doszło do pewnego pogorszenia komunikacji między nami – wyznał szczerze. – Ale tak naprawdę nie kłóciliśmy się i poza tym jednym razem nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby ją uderzyć.

– Chodzi o to, że… – Diana pokręciła głową. – Zazwyczaj żona przynajmniej daje mężowi szansę na wytłumaczenie się. Nie próbuję usprawiedliwiać pana uczynku, ale to jasne, że jeśli żona by pana kochała, przyjrzałaby się okolicznościom i przynajmniej spróbowała zrozumieć, dlaczego zachował się pan tak, jak się zachował.

– Może się mnie boi?

– Być może. Proszę jednak nie zapominać, że wie, że okłamała pana w sprawie dziecka. Należałoby się spodziewać, że powinna przynajmniej spróbować uporządkować wasze sprawy, choćby ze względu na syna. Wydaje mi się to bardzo dziwne. W każdym razie napiszę i zobaczymy, co się stanie.

David kilka następnych dni spędził na krążeniu w skrajnym napięciu po kuchni parterowego domku. W końcu tydzień później Diana wezwała go do kancelarii.

– I czego się pani dowiedziała? Co powiedziała moja żona? – spytał z niepokojem.

– Mam dobre i złe wieści – odparła łagodnie prawniczka. – Pańska żona jest gotowa wycofać oskarżenie o napaść i uchylić zakaz zbliżania się.

David poczuł, że jego serce napełnia się nową nadzieją.

– Ale – ciągnęła Diana – w zamian chce szybkiego rozwodu. Oprze swój pozew na zarzucie o nieracjonalne zachowanie i na tym poprzestanie, jeśli pan tego nie zakwestionuje.

– Co?! – Był oszołomiony.

– A Rory będzie nadal mieszkał z nią w domu rodzinnym.

Zemdliło go. Zaczęły mu się trząść ręce.

– Dlaczego ona chce rozwodu? Nie rozmawialiśmy o niczym takim. Ona prawdopodobnie nawet nie wie, że straciłem pracę. Gdyby tak było, wiedziałaby, że musimy sprzedać dom.

– Z tego, co mówi jej prawnik, nie ma to znaczenia. Pańska żona twierdzi, że chce odkupić pańską część.

– Odkupić?! Jak, do cholery, zamierza to zrobić?

– Dom jest własnością was obojga. Pańska żona otrzyma swoją część tego, co zostanie po spłaceniu hipoteki, a pan swoją. Ona sugeruje, że zostanie w domu, weźmie na siebie spłatę hipoteki i odda panu pańską część kapitału. W ten sposób przejmie dom na własność.

– Przecież to jakieś szaleństwo! Angie nic nie ma… żadnych dochodów, a już na pewno żadnych oszczędności. Skąd, do cholery, weźmie pieniądze na spłacenie kredytu hipotecznego, a co dopiero na wykupienie mnie?

Diana wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia, ale tak wyglądają plany pańskiej żony. Proszę posłuchać, ma pan wiele do przemyślenia. Może weźmie pan ten list, pojedzie do domu i zastanowi się? Potem proszę mnie powiadomić, co chce pan zrobić.

– A co mogę zrobić?

– Cóż, może się pan nie zgodzić na propozycje żony i pozwolić, by podała pana do sądu za napaść. Tylko proszę pamiętać, że będzie to jej słowo przeciwko pańskiemu. Może pan walczyć o opiekę nad dzieckiem, o to, by syn zamieszkał z panem, tyle że sąd zwykle orzeka na korzyść matki, zwłaszcza gdy w domu dochodzi do jakiejś formy przemocy. Może pan również postarać się, żeby rozwód ciągnął się w nieskończoność. Ale to bym odradzała.

– Mówi więc pani, że przyparła mnie do muru?

– Mówię, że musi pan podjąć decyzję. To na pewno będzie bolesne, ale jeśli zgodzi się pan na warunki żony, to przynajmniej nie będzie pan miał zszarganej kartoteki, pański rozwód będzie tani, czysty i szybki i co najważniejsze, będzie mógł pan widywać syna.

– No świetnie! – wykrzyknął z sarkazmem. – Jednego dnia mogę widywać Rory’ego, kiedy tylko zechcę, robić mu śniadanie, grać z nim w piłkę, a następnego żona mówi mi, że mogę się z nim widzieć tylko kilka razy w roku!

– Nie będzie aż tak źle. Teraz, gdy syn cały tydzień przebywa w internacie, wystąpimy o to, aby mógł go pan mieć u siebie co drugi tydzień oraz przez połowę wakacji. Jestem pewna, że żona się na to zgodzi.

– Cóż za łaska z jej strony! Chryste! Co ja takiego zrobiłem poza tym, że kocham syna? I skoro już o tym mowa, co takiego zrobiłem żonie, oprócz zapewnienia jej życia, o jakim zawsze marzyła? – Czując, że znów wzbiera w nim znajomy ognisty gniew, David postanowił się pożegnać. – Dzięki. Będę w kontakcie.

*

To było cztery miesiące temu. Kwestie finansowe właśnie się finalizowały i chociaż David miał poważne wątpliwości, czy Angelina będzie w stanie zebrać pieniądze na wykupienie jego części domu, otrzymał list od Diany Price, w którym informowała go, że w ciągu kilku dni może spodziewać się czeku.

Kwota miała pokryć kredyty bankowe i zostałoby trochę na nowy początek – prawdopodobnie w dwupokojowym domku, jeśli będzie miał szczęście, myślał z goryczą. Tyle że on już właściwie nie dbał o pieniądze. Jedynym, na czym mu zależało, był Rory.

Żył jedynie odwiedzinami syna raz na dwa tygodnie i chociaż Rory stał się ostatnio bardzo wycofany, David zamierzał odbudować łączącą ich niegdyś więź.

Ale – i to był powód, dla którego był tego ranka w takim stanie – z Rorym działo się coś złego.

Sebastian Frederiks, jego wychowawca ze Świętego Szczepana, zadzwonił do Davida kilka dni temu i powiedział, że chciałby porozmawiać o pewnych „problemach”. Rory rzekomo stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie i Frederiks się o niego martwił.

– Ale spotkam się z synem dopiero za dwa tygodnie, bo w tę sobotę ma koncert chóru – odparł David. – Może w takim razie mógłbym przyjechać do szkoły i tam się z nim zobaczyć?

– Chyba będzie lepiej, jeśli powiem mu, żeby do pana zadzwonił, i wtedy postanowimy, co dalej. Ostatnią rzeczą, której byśmy chcieli, jest to, żeby Rory poczuł się naciskany i zamknął się w sobie jeszcze bardziej.

– Jeśli pan uważa, że tak będzie najlepiej… Proszę się nim zaopiekować.

– Oczywiście, panie Millar. Do widzenia.

David odłożył telefon, ale nadal czuł frustrację i rozpaczliwą chęć zobaczenia się z synem. Przed sobą miał długi nudny dzień i nagle jego myśli skierowały się ku alkoholowi.

Tego wieczoru, pijany po raz pierwszy od miesięcy, pojechał do szkoły z postanowieniem, że zobaczy się z synem bez względu na to, co powie Frederiks. Jego syn miał kłopoty, David był o tym przekonany.

*

Od tamtego wieczoru minęły cztery dni. David niewyraźnie pamiętał swoje odwiedziny w szkole. Wiedział, że wszedł do Fleat House, że w poszukiwaniu Rory’ego przebiegał korytarze, że walił w drzwi pokoi, ale internat był pusty, więc jego misja zakończyła się fiaskiem.

Jazdy powrotnej do domu nie pamiętał.

Od tamtej pory zostawił wiele wiadomości na telefonach Frederiksa i dyrektora. Żaden na nie nie odpowiedział.

Usłyszał, że dzwoni komórka, więc szybko ją odebrał.

– David Millar.

– Tato, to ja. – Chłopiec brzmiał, jakby był zdyszany.

– Rory, o Jezu! Nareszcie. Jak się masz, synku?

– Tato… ja… – Rory wydał z siebie zduszony szloch. – Tak się boję.

– Czego, kochanie? Czego się boisz?

– Ja… Kto mnie teraz ochroni?

– Rory, o czym ty mówisz? Powiedz mi, proszę. Wyjaśnij.

– Nie mogę. Nie możesz mi pomóc, nikt nie może.

Połączenie się urwało.

David wybrał numer, ale nikt nie odbierał. Uświadomił sobie, że syn musiał dzwonić z płatnego automatu dla uczniów we Fleat House, i wybrał numer sekretarki dyrektora szkoły.

– Tu David Millar. Muszę natychmiast porozmawiać z panem dyrektorem! Mój syn, Rory, właśnie dzwonił i wydawał się bardzo zdenerwowany.

– Przekażę pańską wiadomość i dopilnuję, żeby pan dyrektor do pana oddzwonił.

– Nie! Muszę z nim porozmawiać teraz!

– To nie jest możliwe, prowadzi lekcję, ale przekażę mu pańską wiadomość.

– Więc niech go pani wywoła! Mój syn ma kłopoty. Wiem, że tak jest.

– Poproszę pana Jonesa, żeby oddzwonił do pana tak szybko, jak tylko to będzie możliwe, panie Millar. On naprawdę jest w tej chwili bardzo… zajęty, ale wie, że pan dzwonił. Mówiłam mu o tym.

– Prosiłem, żeby zrobiła to pani wczoraj, i nic! Proszę mu powiedzieć, że to pilne, dobrze? – błagał David.

– Tak, powiem, ale proszę postarać się nie martwić. Rory zapewne tylko tęskni za domem. Pierwsze tygodnie drugiego semestru zawsze są trudne. Mogę spróbować połączyć pana z panem Frederiksem we Fleat House, jeśli pan chce.

– Tak, mogłaby pani? Proszę to zrobić.

– Proszę chwilę zaczekać.

David, czekając, chodził w tę i we w tę po małym salonie.

Po kilku kliknięciach usłyszał, że włączyła się poczta głosowa. Sfrustrowany, zostawił wychowawcy syna kolejną wiadomość.

Przez następne pół godziny ani dyrektor, ani Frederiks nie oddzwonili i David wpadł w szał.

Pojedzie do szkoły i zobaczy się z synem. Wziął kluczyki do samochodu, wyszedł z domu i wsiadł do starego renault, które kupił kilka tygodni wcześniej. Kilkakrotnie przekręcał kluczyk w stacyjce, ale nic się nie zadziało.

– Cholera! – Walnął z frustracją w kierownicę, bo zorientował się, że zostawił włączone światła. To oznaczało, że akumulator prawie na pewno jest rozładowany.

W pobliżu nie miał sąsiadów, którzy mogliby go poratować odpaleniem z kabli. Rano będzie musiał zadzwonić do warsztatu i poprosić, żeby do niego przyjechali.

Wzburzony do granic możliwości, wrócił do domu, poszedł do szafki w kuchni i wyciągnął z niej butelkę whisky.