Sztuka wojenna w XVI wieku tom I - Charles Oman - ebook

Sztuka wojenna w XVI wieku tom I ebook

Oman Charles

4,0

Opis

W pracy omówiono m.in. geografię militarną wojen włoskich oraz strategię i taktykę stosowaną w czasie ich trwania. Sporo miejsca poświecono też armiom: francuskiej, hiszpańskiej, niemieckiej i państw włoskich. Druga część publikacji prezentuje wielkie bitwy wojen włoskich i ich taktyczne znaczenie. Opisano tu starcia pod Fornovo, Garigliano, Rawenną, Nowarą, Marignano, Bicoccą i Pawią. Część trzecia dotyczy późniejszego okresu wielkich wojen (1527-1599).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 535

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
1
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1645560151424109

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

Tytuł orginału

A History of the Art of War in the Sixteenth century

© Copyright

Charles Oman

© Copyright for Polish Edition

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2015

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Miłosz Młynarz

Redakcja techniczna:

Dariusz Marszałek

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-7889-407-0

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

WSTĘP

Gdy w 1924 pojawiło się w druku drugie wydanie mojej „Sztuki wojennej średniowiecza”, wielu przyjaciół prosiło mnie o kontynuację przeglądu wiedzy militarnej, dotyczącą najciekawszego okresu XVI stulecia. Temat ten był dotąd prawie pomijany przez historyków, zwykle przeskakującymi nad nim do czasów Gustawa Adolfa, Cromwella, Tureniusza i Marlborougha, które zostały bogato udokumentowane i opisane. Niewiele jednak (w najlepszym razie) powstało prac poświęconych Gonzalo de Cordobie, Aleksandrowi Farnese czy Henrykowi IV Nawarskiemu. Zajęty obowiązkami parlamentarnymi, nie miałem dość czasu, by ułożyć w logiczny wywód wnioski z lektury wielu dzieł powstałych między Fornovo a Nieuport, zaczynając od Comines’a i Machiavellego, a kończąc na La Noue i Francisie Vere. Na początku tkwimy wciąż w średniowieczu – Flodden Field czy Novara mogłyby prawie zdarzyć się w XV wieku – a pod koniec tego okresu dochodzimy do wojny trzydziestoletniej, gdzie niemal mogłaby zostać stoczona bitwa pod Nieuport. Niniejsza książka podejmie próbę podsumowania zasadniczych zmian w sztuce wojny w latach 1494-1600, zamierzając naszkicować ówczesną militarną praktykę i teorię.

Nie jest oczywiście jej celem kompletny opis wszystkich kampanii czy charakterystycznego dla tego stulecia rozwoju architektury militarnej lub uzbrojenia, choć nie pomijałem tych zagadnień, jeśli wpływały na bieg wydarzeń. Próbowałem za to wyjaśnić strategię, taktykę i organizację armii, a specjalnie (jeśli mogę użyć takiego pojęcia) ówczesną militarną psychologię. Wojny włoskie, wojny religijne Francji i wojna o niepodległość Niderlandów wymagają zbadania z punktu widzenia współczesnej myśli, co nadaje błędnym prognozom Machiavellego czy Discours politiques et militaires La Noue większą wagę od podręczników musztry, traktatów o artylerii czy opisom osobistych przygód. Daleki jestem jednak od obojętności w stosunku do opisu świata z Le loyal serviteur (życiorysu Bayarda) czy wspomnień starego szermierza Blaise’a de Montluca. Zauważę nawet, że jedna z luk w niniejszym przeglądzie bierze się z braku autobiografii żołnierzy angielskich (aż do samego końca panowania Tudorów, gdy obfitość materiału zawdzięczamy Francisovi Vere oraz jego mniej znanym współczesnym). Opowieść Pattena o Pinkie Cleugh (1547) to zasadniczo relacja cywila, choć naocznego świadka, a dla okresu wcześniejszego musimy polegać na pojedynczych listach, raportach czy chaotycznych państwowych statystykach.

Bitwy, oblężenia i kampanie, które wybrałem do szczegółowego przedstawienia, są typowe dla swoich czasów (każde z nich ilustruje jakieś ważne zjawisko). Fornovo to np. katastrofalny koniec starej włoskiej teorii manewrów przy braku poważnych walk, Rawenna stanowi pierwszy przykład zwycięstwa dzięki przygniatającej przewadze artyleryjskiej, Garigliano i Pawia są „wiktoriami przez zaskoczenie”, gdzie nieostrożność spowodowała brak właściwego szyku, Marignano i Pinkie Cleugh wykazały z kolei bezradność staromodnej piechoty w obliczu połączonych formacji, bitwa pod Coutras rozstrzygnęła ożywioną debatę na temat wartości płytkich lub głębokich ustawień kawalerii, a Arques to świetny przykład obrony wąwozu przez bardzo nieliczne siły. Militarne wnioski z innych przedstawionych tu starć zostaną wyciągnięte w trakcie narracji.

Odwiedziłem wiele miejsc opisanych w niniejszej książce: Fornovo, Rawennę, Flodden, Bicoccę, Pawię, Boulogne, Calais, Wiedeń, Pinkie, Saint Denis i inne. W większości przypadków trzy stulecia zatarły dawną topografię: Wiedeń i Saint Denis to nijakie przedmieścia, a w Rawennie i Calais krajobraz zmienił się całkowicie na skutek osuszania gruntu. Jedynymi miejscami prawie niezmienionymi okazały się Flodden Field i Fornovo. Nietknięte są też stare fortyfikacje na Rodos, niestety jednak nie udało mi się odwiedzić wyspy. Zwykle musiałem więc odwoływać się do mniej więcej współczesnych map i planów (niektóre miały o sto lat za dużo, by okazać się w pełni poprawne).

W poprzedniej książce nie mogłem przedstawić żadnych współczesnych rysunków bitew. Ta niemożność kończy się w połowie omawianego obecnie okresu – od Pawii możemy dysponować wieloma takimi przedstawieniami (wykorzystałem niektóre z nich). Obrazy bitew pod Pinkie Cleugh i Nieuport wyszły spod ręki naocznych świadków, a przedstawienia wojen hugenockich opierają się przynajmniej na opowieściach uczestników, stanowiących podstawę dla artystów pracujących co najwyżej kilka lat później. Muszę wyrazić głębokie zadowolenie ze sposobu przedstawienia moich planów bitew przez pana Richarda Cribba, który nadał im godną podziwu jasność. Chciałbym podziękować firmie Longman, Green i Sp. za uprzejme zezwolenie na reprodukcję niemieckiego drzeworytu przedstawiającego oblężenie Rodos (z książki majora Portera Knights of Malta). Bodleian Library i kurator Ashmolean Museum równie uprzejmie zezwoliły mi na wykorzystanie odpowiednio rysunku bitwy pod Pinkie Cleugh Johna Ramsaya oraz panoramicznego obrazu Pawii.

Moja wdzięczność, wyrażana tak często przy poprzednich książkach, musi jeszcze raz skierować się ku uprzejmym dłoniom i oczom osób, które korygowały książkę.

Ch. Oman

Oxford, kwiecień 1937

KSIĘGA I

ROZDZIAŁ IDANE WSTĘPNE

Militarną historię XV stulecia można opisać dość dokładnie jako zamkniętą w wielu wodoszczelnych i odgrodzonych przedziałach: (1) wojny Anglii z Francją; (2) wojny Kastylijczyków z sąsiadami: Grenadą, Portugalią i Aragonią; (3) wzajemne wojny państewek włoskich, prowadzone za pośrednictwem wynajętych kondotierów; (4) wojny husytów z Niemcami i Węgrami; (5) wojny królów Węgier z sułtanami osmańskimi lub sąsiadującą Austrią; (6) wojny Rosjan z ich byłymi tatarskimi panami; (7) stałe utarczki Duńczyków ze Szwedami; (8) agresywne wojny Związku Szwajcarskiego z Habsburgami, Mediolanem, a później z księstwem Burgundii. Konflikty te stanowią w zasadzie odrębne, rzadko krzyżujące się historie.

Bardzo rzadko łączyły się one dzięki idei opóźnionej wyprawy krzyżowej, jak w wypadku próby zmiażdżenia niezwyciężonych husytów przez wspólny atak Niemców i Węgrów. Akcję tę umożliwiał fakt, że cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego Zygmunt był także królem Węgier i nominalnym władcą zbuntowanych czeskich sekciarzy. Drugi przykład to krucjata Władysława Warneńczyka, tak nieszczęśliwie zakończona pod Warną w 1444. Władysław był królem Polski, elekcyjnym władcą Węgier i wojskowym dowódcą niewczesnej krucjaty, zwołanej na skutek propagandy soboru bazylejskiego i prowadzonej przez kardynała Juliana Cesariniego – pod znakiem krzyża maszerowali więc nie tylko Polacy i Węgrzy, ale wiele oddziałów zachodnich. Warna oznaczała koniec prawdziwej krucjaty, ostatniej w długim ich szeregu, a późniejsze próby podobnej akcji ponosiły całkowitą klęskę na skutek międzypaństwowej zawiści. Jeden z takich epizodów zabił papieża Piusa II – zmarł on w Ankonie, oczekując oddziałów, które nigdy nie wyruszyły (1464). Krucjata natchnęła też Karola VIII w roku 1494, choć jednak zamierzał on naprawdę stworzyć ligę państw chrześcijańskich i zdobyć Konstantynopol, a może także Jerozolimę, sąsiedzi Francji widzieli jedynie, że chciał zacząć od wydarcia innemu chrześcijańskiemu władcy Neapolu (pod bardzo słabym pretekstem). Naturalne było więc, że nań napadli, i to z inicjatywy papieża! Idea krucjat trwała jeszcze w XVI wieku, wywierając wpływ na Karola V (choć przeszkodziły jej liczne inne problemy), a w całej rozciągłości wyłożył ją stary hugenocki dowódca La Noue (w swych interesujących Discours). Ten godny podziwu idealista marzył o wszechchrześcijańskim sojuszu przeciw islamowi, gdzie serię kampanii prowadziłyby dwie armie, jedna pod dowództwem księcia Alby, druga Henryka IV!1. La Noue, rzecznik tolerancji i powszechnego chrześcijańskiego zapału, skierowanego przeciw tureckiej ofensywie, zwracał się jednak do pokolenia, wyznającego dwa sprzeczne ideały – zmiażdżenie „herezji” lub, przeciwnie, papiestwa i stworzenie narodowych, „zreformowanych” kościołów.

W XV wieku – jeśli pominąć międzynarodowe aspiracje militarne, opierające się na teorii krucjat – można wyliczyć tylko bardzo nieliczne okazje, w których wymienione wcześniej osiem wojen miało punkty wspólne. Gdy Alfons Aragoński zajął Neapol, nie była to hiszpańska próba podbicia Włoch, ale duża akcja kondotierska, w zasadzie włoska, a nie międzynarodowa. Karol Śmiały działał na większą skalę, gdyż próbując urzeczywistnić swą wizję burgundzkiego „środkowego królestwa”, wszedł w konflikt z Francją, cesarstwem i Szwajcarami. Jego śmierć stanowiła jednak tylko nieoczekiwaną reklamę wojskowej siły Związku, dotąd niebranego praktycznie pod uwagę czynnika europejskiej polityki (mimo Morgarten, Sempach i Arbedo).

Nie ma potrzeby wspominać o roszczeniach książąt Orleanu do terytoriów włoskich (dzięki pokrewieństwu po kądzieli z rządzącymi w Mediolanie Viscontimi) lub zakusach Ludwika XI na północne granice królestwa Aragonii, gdyż nie doprowadziły one do poważnych starć. Wojny średniowiecza zakończyły się bardziej złowieszczo: kampanią flamandzką, spowodowaną przez rywalizację Habsburgów z Walezjuszami o spadek burgundzki i rękę Marii, córki Karola Śmiałego. Maksymilian Habsburg nie reprezentował jednak Niemiec, ale własny ród, odnosząc decydujące zwycięstwo pod Guinegate (1479) przy pomocy czysto burgundzkiej (tj. niderlandzkiej) armii. Nie był to więc konflikt Francji z Niemcami, ale kontynuacja starych waśni, datujących się od Roosebeke, Mons-en-Pevele i Courtray, a opartych na ambicji królów Francji, by rządzić terenami późniejszej Belgii.

Wszystko ulega zmianie, gdy z wieku piętnastego przenosimy się w szesnasty – wszystkie stare, lokalne utarczki stopniowo tworzą jeden konflikt, obejmujący Hiszpanię, Włochy, Francję, Niemcy, Niderlandy, Węgry i imperium osmańskie. Włącza się doń nawet (z wahaniem i dość nieskutecznie) Anglia, odcięta przez 60 lat od kontynentalnych kampanii, gdy na drugim końcu Europy walkę sułtana z chrześcijaństwem na linii Dunaju i Morzu Śródziemnym z wolna przyćmiewa ekspansja Rosji wzdłuż Wołgi i Donu, zagrażająca tatarskim wasalom Porty i pewnego razu kierująca na wschód armię turecką aż do Astrachania, gdzie ginie w rosyjskich mrozach. Jedynym niemal obszarem Europy, na którym wojny pierwszej połowy XVI wieku nie pasują do tego ogólnego schematu, jest Skandynawia – udana próba zerwania przez Szwecję unii kalmarskiej nie ma prawie związku z polityką innych państw (choć Karol V przekazał szwagrowi, Chrystianowi V, trochę pieniędzy i oddziałów landsknechtów).

Ogólnoeuropejskie komplikacje, na skutek których stanęło w ogniu 90% kontynentu, zaczęły się wraz z wielkimi włoskimi wyprawami Karola VIII oraz Ludwika XII, mającymi podbić Neapol i Mediolan, zapoczątkowując francuską dominację we Włoszech. Skłoniły one do działań nie tylko wszystkie lokalne potęgi – Sforzów w Mediolanie, Wenecjan, papieża, florentyńczyków, książąt Sabaudii i Ferrary, markizów Mantui czy Montferratu – ale i Ferdynanda Aragońskiego, zainteresowanego swym królestwem na Sycylii, cesarza Maksymiliana (bądź co bądź teoretycznego zwierzchnika północnej Italii) i wreszcie Szwajcarów, zafascynowanych w tym czasie ideą opanowania jakichś skrawków ziem u swych granic (czy to na niekorzyść Sabaudii, czy Mediolanu, czy Niemiec) dzięki udzielaniu pomocy militarnej zgodnie z rynkowym zainteresowaniem.

W efekcie do walk wykorzystano rozmaite środki znane w zachodniej Europie: kompanie stanowione, będące dumą Francji; wyszkolone oddziały najemnicze, walczące we Włoszech pod wodzą kondotierów od dwustu lat; szwajcarską falangę pikinierów, która niedawno odniosła tak świetne zwycięstwo nad Burgundczykami; niemieckich landsknechtów, których cesarz Maksymilian wyszkolił na podobieństwo Szwajcarów; lekką hiszpańską kawalerię jinete, która podczas długich wojen zapożyczyła taktykę od Maurów. Dodajmy też, że dość wcześnie zaczęto stosować broń palną (działa i osobistą). Hiszpanie, Szwajcarzy i Niemcy mieli już oddziały arkebuzerów, a Francuzi i Włosi polegali wciąż na kuszach. Z drugiej strony, od samego początku Francja posiadała zdecydowaną przewagę artyleryjską: Włosi mieli armaty, ale nie potrafili ich jeszcze właściwie wykorzystać, Szwajcarom brakowało właściwego sprzętu, a praktyka Niemców ustępowała ich zaawansowaniu w teorii (to samo dotyczyło Hiszpanów, którzy co prawda wykorzystywali działa w oblężeniach podczas wojen z Maurami, ale nie umieli umiejętnie zastosować ich w polu).

Wszystkie te metody walki i sprzęt znalazły się w obszarze konfliktu jeszcze przed końcem XV stulecia, od inwazji na Włochy Karola VIII w 1494. Do połowy XVI wieku archaiczny, ale wciąż dość skuteczny angielski długi łuk pojawiał się sporadycznie w wojnach na kontynencie, gdy Henryk VIII pozwalał sobie na nieudane kampanie w północnej Francji, chcąc odegrać jakąś rolę w światowym konflikcie. Broń ta nie odnosiła już triumfów, ale angielscy żołnierze wciąż uważali ją za praktyczniejszą od nowych arkebuzów. Długi łuk pozostawał w użyciu do czasów Elżbiety i nawet pod koniec jej panowania jego zwolennicy toczyli ożywioną debatę ze stronnikami muszkietów i arkebuzów (o czym opowiemy we właściwym miejscu).

Przez pierwsze dwadzieścia lat wojen włoskich Hiszpania i cesarstwo działały oddzielnie, kierowane osobistymi interesami cesarza Maksymiliana oraz Ferdynanda Aragońskiego. Ten ostatni prowadził tu własną politykę, w jej zakresie kierując nawet własną małżonką Izabelą. Perspektywa dynastycznego zjednoczenia obu państw przez pewien czas wydawała się nierealna, gdyż Ferdynand i Izabela mieli syna Jana, oczywistego dziedzica zarówno Kastylii, jak i Aragonii, który doczekał wieku, gdy mógł zawrzeć małżeństwo. Możliwość związku Hiszpanii z krajami Habsburgów pojawiła się dopiero, gdy w 1497 Jan nieoczekiwanie zmarł, opłakiwany przez wielu. Rok później odeszła jego najstarsza siostra. Druga córka Izabeli i Ferdynanda, Juana, wyszła za również zmarłego wcześnie Filipa Pięknego, syna Maksymiliana. Jej syn, urodzony w roku 1500 Karol, był naturalnym spadkobiercą obojga dziadków, choć wbrew woli Ferdynanda. Gdy zmarła Izabela (1504), król ożenił się ponownie, chcąc doczekać się potomstwa, któremu mógłby przekazać berła Aragonii, Sycylii oraz zdobyte terytoria Włoch (z wyjątkiem zapewne panowania w Kastylii).

Dwa wielkie rody połączyły się dopiero w roku 1516, po śmierci Ferdynanda, któremu młoda żona, Germaine de Foix, nie urodziła syna i następcy. Gdy w 1519 Karol został następcą swego dziadka Maksymiliana, osiągnął pozycję, jakiej nie miał żaden władca od czasów Karola Wielkiego: rządził państwami Habsburgów, Burgundią, Kastylią, Aragonią, połową Włoch i stał na czele cesarstwa. Stawiało go to ponad resztą władców Europy i dawało szansę uczynienia z Niemiec imperialnej potęgi (po dwóch stuleciach niemocy), żaden bowiem cesarz nie miał wcześniej do dyspozycji takich obszarów, pieniędzy i wojska. Habsburgowie otrzymali teraz realną możliwość opanowania całej Europy Środkowej i Południowej, tym większą, że Karol odziedziczył dyplomatyczne talenty dziadka Ferdynanda, wielkoduszność i temperament dziadka Maksymiliana, miał poczucie obowiązku oraz niezmordowany zapał. Nie był może geniuszem, ale ponadprzeciętnie zdolnym władcą, którego charakteru nie psuły żadne skazy, niszczące czasami wielkich monarchów.

Uwzględniając powyższe, może zaskakiwać, że Karol V nie spełnił swego, zdawałoby się oczywistego, przeznaczenia i stoczywszy wiele wojen, po wielu zwycięstwach został mnichem jako złamany starzec, który nie osiągnął swego celu.

Powody takiego końca były trzy: jeden psychologiczny i dwa militarne. Nie zajmiemy się pierwszym, gdyż omawiamy sztukę wojny, a nie ogólną historię kultury i religii w Europie. Chodzi oczywiście o wybuch Reformacji, ruchu religijnego, który okazał się dużo bardziej znaczący od wszystkich swych poprzedników (jak ogólne oburzenie po wielkiej schizmie zachodniej czy niepokoje wynikłe z nauk Johna Wiklefa w Anglii i Jana Husa w Czechach). Chaos, który w Niemczech zapoczątkował luteranizm, stanowił niewątpliwie jedną z głównych przyczyn, dla których Karol V nie osiągnął swego celu.

Dwie przyczyny militarne wchodzą w zakres naszych rozważań. Pierwszą z nich było pojawienie się w środkowej Europie Turków osmańskich. Przez sto lat powstrzymywał ich Dunaj, zagrozili jednak krajom chrześcijaństwa najeżdżając Węgry (1526), łomocząc do bram Wiednia (1529) i tworząc cesarstwu wschodni front, odciągający jego armie oraz uwagę od Francji i Włoch. Nowe zagrożenia nie ograniczały się do linii Dunaju, pojawiając się jeszcze przed Mohaczem, gdzie klęska wydała na pastwę wroga nie tylko Węgry, ale i kraje Habsburgów, a nawet całe Niemcy. Turcy pod rządami Sulejmana Wspaniałego (1520-1566) zagrażali Europie nie tylko na lądzie – gdy wodzowie piratów, którzy przejęli Algier i Tunis z rąk gnuśnych miejscowych władców (1516-1517), złożyli hołd sułtanowi, oddając na jego usługi swe okręty, Morze Śródziemne przestało być spokojnym włoskim Mare Nostrum, gdzie od pięciuset lat nie widziano niechrześcijańskich flag. Nowa groźba zaczęła sięgać Włoch i południowej Hiszpanii, cesarz musiał więc dwukrotnie, wykorzystując krótkie okresy pokoju na lądzie, skierować się przeciw piratom. Kampania przeciw Tunisowi (1535) okazała się krótkotrwałym sukcesem, a przeciw Algierowi (1541) straszliwą klęską (unicestwiona wtedy armia mogła okazać się bezcenna we Włoszech rok później). Karol miał pecha, trafiając na najzdolniejszego i najambitniejszego ze wszystkich sułtanów, którzy kiedykolwiek rządzili w Konstantynopolu – monarchę równie wytrwałego jak on sam, a bardziej energicznego, gdyż Sulejman zmarł w swym namiocie podczas wyprawy wojennej, licząc 73 lata, gdy znużony cesarz usunął się do klasztoru w wieku lat 56.

Gdyby Karol walczył jedynie z Turkami, prawdopodobnie przywróciłby granice chrześcijaństwa na wschodzie i oczyścił Morze Śródziemne z berberyjskich piratów. Osmanowie byli jednak drugorzędnym przeciwnikiem, zwalczanym przez cesarza w sprzyjających okolicznościach lub podczas wyjątkowych kryzysów. Prawdziwym rywalem Karola był król Francji, ciągle dążący do nierealnego celu, zapoczątkowanego przez Karola VIII – podboju Włoch. To szaleńcze marzenie doprowadziło do tuzina przegranych kampanii, które pochłonęły najlepszą krew Francji, i doprawdy zrozumienie, dlaczego realizowano je z taką uporczywością, wymyka się zdrowemu rozsądkowi. Podążał za nim Franciszek I, którego militarna kariera zaczęła się wielkim zwycięstwem pod Marignano, ale i Henryk II, który nigdy nie doświadczył podobnego oszołomienia własną chwałą. Ulegali temu celowi nie tylko królowie, również cały naród. La Noue uskarżał się, że gdy był młody, jego rówieśnicy czytali zbyt wiele o Amadisie z Galii, a starsi zbyt wiele Machiavellego – i nie potrafił rozstrzygnąć, co okazywało się gorsze. Opowieści o rycerzach, gdzie wyrusza się na wyprawę po chwałę, bogactwo i miłość, demoralizowały bowiem młodych szlachciców, którzy wyruszali w dal za przygodą, zaniedbując własne włości i wasali. Z kolei roztrząsanie włoskiej myśli politycznej usuwało z umysłów książąt i ministrów wszelkie ślady moralności, ucząc ich wyśmiewania mocy przysiąg czy zwykłych cnót chrześcijańskich, jak sprawiedliwość czy łaska. Większość romansów pełna jest amours deshonnétes i wyczynów, niemożliwych dla zwykłego śmiertelnika. Jaką sławę można osiągnąć z wygranej walki, jeśli ma się magiczną zbroję, oręż i wsparcie wróżki czy czarodzieja?2. Opowieści rycerskie są więc zabójcze dla pojęć obowiązku czy zdrowego rozsądku, a studiowanie Machiavellego niszczy poczucie prawości w postępowaniu z poddanymi czy sąsiadami.

Trafność uwag La Noue co do stanu umysłów rządzących Francją klas w pierwszej połowie XVI wieku jest oczywista – gdyby było inaczej, odmówiłyby wsparcia włoskim planom swych królów. A to nigdy się nie zdarzyło: odwołanie się do uroku „chwały” i przygody rzadko kiedy zawodziło. Jeśli odzywały się głosy protestu, to dotyczyły jedynie kierunku, postulując poważne próby zdobycia Flandrii i Brabancji, a nie długą wyprawę przez Alpy na podbój Neapolu czy Wenecji. Osobiste rycerskie ambicje i narodowa duma łączyły się tutaj w odpowiedzi na apel króla i nawet po największych klęskach powstawała nowa armia. Była to najbardziej zaskakująca cecha mentalności tej epoki – zdawało się niemożliwe, by Francuzi pojęli, że dominacja we Włoszech to nieosiągalne złudzenie, dążąc do niej za każdym razem, gdy uwagę Karola V odciągały problemy w Niemczech, na Węgrzech czy na morzu.

Najbardziej niemoralną polityką okazał się sojusz z Turkami, wspólnymi wrogami całego chrześcijaństwa, który i Franciszek I, i Henryk II zawarli bez zmrużenia oka. Głosy protestu podniosły się nawet wśród szlachty francuskiej, uczucia prostego człowieka wyraził jednak najlepiej stary szermierz Montluc3: „Chrześcijańscy książęta robią wiele hałasu z powodu wezwania o pomoc, jakie nasz pan skierował do Turka. Przeciw wrogowi można jednak sięgać po każdą broń. Jeśli chodzi o mnie, to wezwałbym wszystkie diabły z piekła, aby pomogły mi rozwalać głowę wroga, gdy on próbuje rozwalić moją. Zrobiłbym to z radością i niech Bóg mi wybaczy”. Te słowa odnosiły się do momentu, gdy korsarze Chajreddina Rudobrodego porywali tysiące chrześcijanek i chrześcijan na sprzedaż w Konstantynopolu, czemu przyglądali się ich francuscy sprzymierzeńcy, radzi z możliwości obsadzenia wyludnionych murów (1541)4. Nie można zazdrościć wymownemu francuskiemu biskupowi, który musiał wyjaśnić weneckiemu senatowi, że polityka jego władcy służy dobru chrześcijaństwa, gdyż Karol V to postać o wiele bardziej złowroga od Sulejmana. Czyż cesarz nie ciemiężył papieży i nie zaprzysiągł sojuszu z ohydnym heretykiem i schizmatykiem Henrykiem Tudorem, królem Anglii? Wenecjanie, dla których morska potęga Turcji oznaczała nieuchronną stratę Cypru, Krety i Korfu, nie zostali przekonani podobnymi argumentami.

Jak się okazało, ataki królów francuskich, ponawiane za każdym razem, gdy cesarz miał kłopoty z Turkami lub książętami Niemiec, wystarczyły, by uniemożliwić mu powodzenie. Musiał utrzymywać swe armie wszędzie: w Pirenejach, we Włoszech, w Flandrii, nad Mozą, Renem i na niebezpiecznym froncie afrykańskim. Karol nie mógł też zawsze liczyć na pieniądze, którymi je opłacał – skarby Meksyku i Peru, stojące później do dyspozycji syna cesarza, dopiero zaczynały spływać przez Atlantyk do jego skarbca. Nieopłacani najemnicy zaczynali się buntować (szczególnie landsknechci) i grabili ludność albo dezerterowali. Książęta Rzeszy skąpili pieniędzy i posiłków, należnych zwierzchnikowi. Niektórzy z nich, jak Karol Geldryjski czy Robert z Bouillon, na początku panowania Karola otwarcie sprzymierzali się z Francuzami, wpuszczając wrogów do pogranicznych twierdz. Protestanci ze Związku Szmalkaldzkiego okazali się później o wiele bardziej niebezpieczni, wzniecając powstanie w północnych Niemczech w najgorszym momencie (1547), gdy na tron Francji właśnie wstąpił nowy król, bardziej pozbawiony skrupułów i równie wytrwały co jego ojciec, Franciszek I5. Karol – który chwilowo zatriumfował nad buntownikami pod Mühlberg i (na próżno) oczekiwał, że interim augsburskie rozwiąże niemieckie problemy religijne – musiał teraz rozpocząć ostatnią i najbardziej niefortunną swą wojnę, zaatakowany równocześnie przez Henryka II, Sulejmana i rebeliantów, którzy znów porwali się do walki pod wodzą pozbawionego skrupułów Maurycego Wettyna. Po kilku latach niezdecydowanych i czasami przynoszących katastrofalne rezultaty starć Francuzi zdobyli Metz i ponownie punkt oparcia w środkowych Włoszech (Sienę), a Turcy zagrażali Neapolowi. Gdy starzejący się, trapiony podagrą Karol nie zrealizował swojego planu wybrania syna Filipa na cesarza, abdykował i usunął się do odległego estremadurskiego klasztoru w Juste. Legenda, że spędził ostatnie miesiące życia na daremnych próbach synchronizacji kilku zegarów, to prawdopodobnie alegoria, wskazująca, że miał do czynienia z tyloma skomplikowanymi zagadnieniami politycznymi na tylu obszarach, iż nigdy nie zadowoliły cesarza równoczesnym prawidłowym przebiegiem.

Od inwazji Karola VIII na Włochy do pokoju w Cateau-Cambresis (3 kwietnia 1559) minęło 66 lat niemal nieprzerwanej wojny Francji z Habsburgami, która niewiele przyniosła obu stronom. Henrykowi II w 1559 ze wszystkich ziem Italii, które zdobywali Francuzi, pozostał jedynie alpejski markizat Saluzzo, choć na północy Elżbieta angielska chwilowo pogodziła się z utratą Calais (która nastąpiła z winy nieostrożności i błędów jej siostry Marii)6. Cesarstwo musiało oddać trzy fortece lotaryńskie (równocześnie siedziby biskupstw): Metz, Toul i Verdun. Wszystkie zdobycze na innych granicach zostały anulowane: korona hiszpańska utrzymała więc Mediolan i Neapol, o które toczyło się tyle walk, i twierdze belgijskie, tak często pożądane przez władców Francji. Książę Sabaudii powrócił do Turynu, odzyskując te części swego terytorium, które w 1559 należały do Francuzów. Roszczenia rodu d’Albret do władzy w Nawarze oddalono, choć otrzymali skrawki jej terytorium po północnej stronie Pirenejów (dzięki czemu Henryk IV otrzymał jako jedyny spadek po dawnych władcach tytuł królewski i jedno górskie miasteczko).

W całej tej długiej grze zwycięzcami okazali się Habsburgowie. Podzielili się jednak na dwie gałęzie – Filip II panował w Hiszpanii, Indiach Zachodnich, dawnych krajach burgundzkich w Niderlandach oraz zachował dominującą pozycję we Włoszech, a jego stryj Ferdynand otrzymał tytuł cesarza i niemieckie posiadłości rodowe – nie mieli więc już kogoś o pozycji i władzy Karola V. Filip dysponował mimo to ogromnymi środkami i gdyby nie jego osobowość, mógłby podążyć śladami ojca w opanowywaniu Europy. Francja pogrążyła się bowiem w domowej wojnie hugenotów z katolikami, a imperium osmańskie przeszło z rąk wielkiego Sulejmana do pijaka, reprezentowanego na diwanie przez dusigrosza. Niezdecydowanie Filipa, jego brak zaufania do najlepszych sług i najbliższych krewnych, ciężka ręka, niewierne pióro, potajemne zdrady i otwarte prześladowania uratowały Europę przed mroczną tyranią fanatyka.

Jego armie stoczyły jednak wiele dobrych bitew, jak zobaczymy w późniejszych rozdziałach, a ich organizacja i skuteczność stanowiły przedmiot podziwu współczesnych. Filip nie należał do wodzów czy organizatorów, a siły, którymi władał, zawdzięczał ojcu i licznym dowódcom wychowanym na wojnach włoskich. On sam zamknął się w Eskurialu jak ascetyczny Tyberiusz na bardzo posępnej Capri, wnosząc do wojen jedynie trudne, czasem niemożliwe do wykonania rozkazy, przyjmowane przez jego świetne oddziały z niechęcią i niepokojem.

ROZDZIAŁ IIMILITARNA GEOGRAFIAWIELKICH WOJEN (1494-1559)

Najbardziej uderzającą cechą zmagań Habsburgów z Walezjuszami, toczących się niemal bez przerwy przez 60 lat, było to, że najważniejsze i najciekawsze kampanie ich pierwszej części toczono na Półwyspie Apenińskim, choć rywale mieli długie, ciągłe granice w Pirenejach, belgijskich Niderlandach i zachodnich Niemczech. Na pograniczu hiszpańsko-francuskim dochodziło do licznych utarczek, żadna strona nie dokonała jednak wielkich inwazji. Hiszpanie dotarli jedynie do Bajonny, którą oblegli, ale nie zdołali zdobyć (1523). Francuzi z kolei zdobyli na krótko Nawarrę (pod pozorem przywrócenia wygnanego, a przyjaznego im króla), skąd wyparto ich po kilku miesiącach. We wszystkich tych wojnach możemy zaobserwować żmudne działania wokół Fonterabii i Perpignan, najwyraźniej nie uważanych przez obie strony za pierwszorzędne cele. Pireneje to trudna przeszkoda, gdzie na zachodnim krańcu można znaleźć ledwie trzy przejścia7, a na wschodnim, w okolicach Morza Śródziemnego, dwa8 (środkowa, licząca 240 kilometrów, część jest nieprzebyta). Łatwiej zrozumieć wahanie Francuzów przed wielką inwazją na Hiszpanię (zajęcie Nawarry w 1521 spowodowały lokalne przyczyny polityczne i dokonano go skromnymi siłami) niż powody, dla których Ferdynand Aragoński i jego wnuk, cesarz Karol, nie próbowali opanować urodzajnych pól Akwitanii. Ten pierwszy sprowadził nawet angielskie oddziały pod Fonterabię, rozgłaszając, że użyje ich do wielkiej wyprawy (1512), ostatecznie posłużyły jednak do odciągnięcia uwagi Francuzów od podbicia Nawary, nawet nie przekraczając Bidasoi. Karol raz przeszedł tę rzekę, docierając pod Bajonnę, gdzie zatrzymał go mało znany Lautrec. I ta próba okazała się w końcu dywersją – oddziały cesarskie były nieliczne, gdyż uwaga władcy koncentrowała się na Italii.

W późniejszych latach – z wyjątkiem bezowocnego oblężenia Perpignan przez delfina Franciszka w roku 1543 – na froncie pirenejskim nie przeprowadzono żadnych ważniejszych działań. Zadziwiający jest fakt, że mimo częstych okresów panowania nad spornymi obszarami we Włoszech cesarz nie próbował przedostać się do południowo-zachodniej Francji, stwarzając w ten sposób zagrożenie dla przeciwnika. Prowansję zaatakowano dwa razy (1523 i 1536), Gujennę i Langwedocję ani razu, choć z baz w Vizcayi i Roussillon można było łatwo rozpocząć wielką inwazję. Do Włoch trafiło 10 000 hiszpańskich żołnierzy, a w ich ojczyźnie pozostały tylko skromne siły, osłaniające dwa kierunki, z których mogło nadejść zagrożenie. To zdumiewające, zważywszy, że dużo łatwiej dostać się do Gaskonii czy Langwedocji niż do Prowansji.

Jedynym, częściowym wytłumaczeniem (przynajmniej dla wczesnych lat konfliktu) jest obawa, że najazd na Gujennę wciągnąłby do działań Anglię. Henryk VIII nie zapominał o południowofrancuskich terytoriach utraconych przez Henryka VI, a oddziały wysłane przezeń w 1512 pod Fonterabię miały zająć Bajonnę i Bordeaux. Traktat z Ferdynandem przewidywał, że ziemie zajęte w Akwitanii trafią pod władzę Anglii, władca Aragonii nie miał jednak zamiaru przypatrywać się, jak stare włości Plantagenetów trafiają do Anglików, a nie Francuzów, storpedował więc plan Henryka. Niebezpieczeństwo nie było całkiem urojone, w Gujennie podnosiło się bowiem niezadowolenie: rządy Anglii pozostawiły tu miłe wspomnienia i jeszcze w 1548 mieszkańcy Bordeaux wspominali je podczas wielkiego powstania Gabelle. Należy przy tym uwzględnić, że wskrzeszenie starego księstwa Akwitanii stanowiło wysoce nierealny pomysł, który nie miał większego wpływu na plany Karola. W roku 1523 udawał, że się nań zgadza, nie dotrzymał jednak obietnicy wspierającego Henryka ataku na południu, który byłby dla cesarza nieopłacalny.

Dużo naturalniejszym rozwiązaniem od ataku przez Pireneje był nacisk na północne granice Francji (Pikardię i Szampanię), gdzie też trwała nieustanna, czasami nawet istotna walka, choć dopiero w końcowych latach całego konfliktu nabrała ona znaczenia równego starciom we Włoszech. Uwzględniając bliskość Paryża i niderlandzkich posiadłości Habsburgów (które wówczas sięgały znacznie dalej na południe), zaskakuje fakt, że nie toczono tu decydujących bitew. Do twierdz cesarstwa należały Montmedy, Maubeuge, Valenciennes, Cambray, Landrecies, Douai, a francuska linia obrony biegła przez Mezieres, Giuse, Saint Quentin, Perronne do Abbeville (położonych daleko od granic współczesnej nam Francji). Na północ od niej znajdowały się niebezpiecznie wysunięte Montreuil i Boulogne. Granicy tej nie strzegły Alpy ani Pireneje, a cały region stanowił dogodne pole bitewne. Gdy górą była Francja, czemu nie najeżdżała Flandrii, a gdy triumfował orzeł Habsburgów, czemu nie przebyto krótkiej drogi do Paryża? Najśmielsza próba Karola dotarła do Reims i Soissons, a jego angielscy sojusznicy do Montdidier, dość daleko na południe od Amiens (1522), choć za drugim razem (1544) osiągnęli ledwie Montreuil. Soissons czy Montdidier dzieli od Paryża 80 kilometrów, trzydniowy marsz, ale nigdy nie przebyto tej odległości. Za każdym razem współcześni historycy usprawiedliwiali to brakiem zapasów i dużymi siłami zgromadzonymi do obrony stolicy. Karol zadowolił się podyktowaniem nieznacznie korzystnych warunków pokoju w Crepy (1544). Książę Suffolk pod Montdidier w 1523 winił za swój haniebny odwrót bez bitwy brak obiecanych posiłków cesarskich, wczesne przymrozki i stojącą przed nim nietkniętą armię La Tremouille’a. Jedynym dowódcą, który próbował ruszyć na Paryż, był w 1557 Filibert Sabaudzki, który właśnie zwyciężył pod Saint Quentin. Filip II kategorycznie mu jednak tego zabronił, Francuzi mieli więc dość czasu, by się pozbierać.

Można zauważyć z przeciwnego punktu widzenia, że od Francji oczekiwano poważnego, zaspokajającego kilkuwiekowe ambicje ataku na belgijską część Niderlandów, gdzie Flandria i Artois stanowiły jej teoretyczne lenna. Energicznie zabrał się za to Ludwik XI, a Ludwik XIV w XVII wieku miał w dużej mierze zrealizować jego plany. Czterej królowie rządzący w latach 1494-1559 traktowali jednak Niderlandy jako drugorzędny teatr wojenny, kierując swe armie głównie do Włoch, a nie nad Skaldę czy Sambrę. Flandria, Artois czy Namur były jednak równie cenne jak Mediolan, a dużo łatwiejsze do zdobycia. Jeśli w późniejszych latach na północnym froncie koncentrowano znaczne siły, zawdzięczano to rosnącemu naciskowi ze strony cesarza, któremu należało zapobiegać. Franciszek I w latach 1543 i 1544 oraz Henryk II w 1557 z najwyższą niechęcią odwoływali oddziały z Włoch, gdy armie Habsburgów wdarły się do Szampanii i Pikardii.

Działania wojenne drugiego okresu konfliktu nabierały znaczenia jedynie rzadko i to jedynie na północno-wschodniej granicy Francji. Książęta Geldrii i Bouillon, stale buntujący się przeciw władzy cesarskiej, nie byli w stanie utorować swemu francuskiemu patronowi drogi do Nadrenii, w najlepszym razie zatrzymując się na Mozie. Bayard nie bronił Mezieres (1521) przed jakimiś ogromnymi siłami wroga, a oddziały niemieckie, które wtargnęły do Szampanii w 1523 i zostały pokonane przez Klaudiusza Lotaryńskiego, liczyły ogółem ledwie 12 000 ludzi. W ten sposób nie można osiągnąć niczego istotnego: czasy małych armii minęły.

W roku 1543 zdawało się przez chwilę, że wojna mogłaby przenieść się na obszar Niemiec, gdy bunt podniósł książę Kliwii, prosząc równocześnie o pomoc Francję. Franciszek wysłał znaczne siły pod dowództwem swego syna, księcia Orleanu, by zaatakować księstwo Luksemburga i nawiązać komunikację z buntownikami. Oddziały kliwijskie docierały pod bramy Antwerpii, ale choć Francuzi podbili cały Luksemburg (z wyjątkiem twierdzy w Thionville), nie zdołali się z nimi połączyć. Jedyny efekt całej kampanii stanowiło przybycie cesarza z głównymi siłami do zachodnich Niemiec, gdzie zmiażdżył buntowników, a następnie wyruszył do Niderlandów, rozpoczynając pierwszy poważny atak na północną granicę Francji od dwudziestu lat, tj. odwrotu Suffolka spod Montdidier. Jego odparcie stało się kwestią pierwszej potrzeby: Francuzów z łatwością wyparto z Luksemburga, a ich król porzucił inne przedsięwzięcia i pospieszył bronić Pikardii oraz Szampanii.

Jedną z ówczesnych militarnych zagadek jest kwestia, dlaczego we wrześniu 1543 nie doszło do rozstrzygającej bitwy pod Landrecies: Franciszek i Karol stali na czele swych głównych sił, nie mając znacznej liczebnej czy pozycyjnej przewagi. Liczne manewry stwarzały okazję do generalnego ataku, ale Franciszek wycofał się po dostarczeniu zapasów Landrecies, a Karol przerwał oblężenie miasta i przeniósł się do Saint Omer, oczekując zimy. Bitwa bardziej opłacała się cesarzowi, który miał lepszą armię i więcej zyskałby po zwycięstwie. Franciszek stał na czele ostatnich sił królestwa, mając za plecami Paryż, porażka byłaby więc dla niego katastrofą. Podobne konsekwencje nie groziły Karolowi, który jednak nie okazał się Napoleonem, czego dowiodła jego wyprawa do Szampanii w następnym roku.

Jeszcze większą niechęć do działania, które niosło minimalne ryzyko, wykazał Filip II po zwycięstwie pod Saint Quentin. Sprzeciwił się wtedy propozycji Filiberta Sabaudzkiego, by maszerować wprost na Paryż, omijając niezdobyte dotąd fortece i wykorzystując chaos w szeregach nieprzyjaciela. Jak zobaczymy w dalszych rozdziałach, wahanie przed rozstrzygnięciem losów wojny przy pomocy jednej bitwy i wyzyskaniem do końca własnej przewagi stanowiło częsty błąd królów i dowódców w ostatniej fazie wielkiej wojny Habsburgów z Walezjuszami. Choć minęło pół wieku, strategia powróciła do stanu, w jakim znajdowała się w epoce kondotierów: wiele manewrów, nieliczne starcia przypominały czasy Colleoniego czy Carmagnoli.

Najbardziej interesujące walki toczono bez wątpienia cały czas na froncie włoskim, mimo bariery w postaci Alp, która teoretycznie utrudniała obustronne ataki (w przeciwieństwie do równin Pikardii, Szampanii, Flandrii czy Hainaut). Nigdy jednak nie broniono też poważnie całej linii tych gór, od granicy szwajcarskiej do morza. Najważniejszą próbę tego rodzaju przeprowadzono w roku 1515, gdy konfederacja szwajcarsko-włoska zgromadziła siły pilnujące przełęczy (z centralnym ośrodkiem w piemonckiej Susie, skąd w razie ataku wyruszałyby dodatkowe oddziały). Nieprzyjaciel przekroczył jednak góry w niestrzeżonych miejscach i zaskoczył obrońców od tyłu, skłaniając ich dowódcę do płaczliwego zapytania, czy Francuzi są ptakami, by przelecieć nad takimi przeszkodami.

Francuzi mogli raz za razem przedostawać się bez problemu do Lombardii, gdyż w pierwszej połowie konfliktu z Habsburgami mieli za sprzymierzeńców władców Sabaudii: gdy „odźwierni Alp” otworzyli wrota, droga była prosta (jeśli nie liczyć przeszkód czysto fizycznych). Sabaudię i Francję łączyło powinowactwo domów panujących, książę Filip II, regentka Blanka, Filibert II i Karol III (na początku panowania) wspierali więc Francuzów, goszcząc ich armie w Turynie. W 1536 sytuacja uległa zmianie. Gdy Karol III, mężczyzna w sile wieku, zerwał przymierze ze swym wujem Franciszkiem I i odmówił mu przejścia przez swe tereny, został zaskoczony przez armię francuską, która wyparła go niemal z całego księstwa, zanim cesarz przyszedł mu z pomocą. Od 1536 do 1559 (końca wojny) Francuzi posiadali Turyn i główne przełęcze, władca Lombardii nie mógł więc zapobiec ich najazdom na Piemont. Gdy konetabl Karol Burbon (1523) i cesarz Karol (1536) prowadzili wyprawy odwetowe na Prowansję, musieli korzystać z przełęczy południowych, północne znajdowały się bowiem w rękach wrogów.

Można dodać, że pomniejsi władcy terytoriów zachodnich Alp przeważnie popierali Walezjuszów. Ludwik, markiz Saluzzo, dowodził przez wiele lat armiami Karola VIII i Ludwika XII, a twierdza w Casale, należąca do markizów Montferratu, służyła często za francuską bazę operacyjną. Jan Ludwik z Saluzzo zerwał z Francją w roku 1536, jednak większa część markizatu i ważne przełęcze pozostały pod kontrolą Francuzów aż do końca konfliktu (ostatecznie przypadły Henrykowi II na mocy pokoju z Cateau-Cambresis – jako jedyny pożytek z pół wieku zaalpejskich bojów czterech królów Francji).

Podsumowując, francuskie inwazje na Włochy rzadko napotykały większe problemy, by przedostać się nad Pad. Kłopoty, i to rozmaite w różnych okresach, zaczynały się poza Lombardią. W 1494 Karol VIII wybrał za cel królestwo Neapolu, leżące na drugim końcu półwyspu. Udało mu się w lutym 1495 dotrzeć do jego stolicy, gdyż zawarł sojusz nie tylko z Sabaudią, ale i księciem Mediolanu, który szachował florentyńczyków i papieża zezwoleniem na przejście Francuzów przez swoje ziemie. Ferdynand II Neapolitański zbiegł na Sycylię, widząc rozprzężenie i chaos w swych oddziałach oraz niezdolność floty do walki o Morze Tyrreńskie. Po niewartych wzmianki utarczkach Karol opanował całe królestwo (z wyjątkiem kilku odległych fortec na południu). Dynastia Alfonsa Wspaniałomyślnego straciła poparcie poddanych, opierając się całkowicie na oddziałach najemników i zrażając większość miejscowej szlachty. Jej najważniejsze rody należały do dawnego stronnictwa andegaweńskiego, chętnie witając francuskiego władcę (nawet jeśli jego tytuł do władzy nie był całkiem jasny9). Karol VIII ukoronował się z wielką pompą, wkrótce jednak zaczął budzić zazdrość miejscowych zwolenników szczodrymi darami dla Francuzów oraz plądrowaniem kraju przez najemników. Kontrolował co prawda prawie całe królestwo, ale zbliżała się już burza, dostrzegana przez bystrzejszych polityków10.

Wszystkie włoskie potęgi – Mediolan, Wenecja i papież – przeraziły się nagłym, nieoczekiwanym upadkiem króla Neapolu, zawierając niezwłocznie sojusz przeciw francuskiemu panowaniu. Do przymierza przystąpili też cesarz Maksymilian oraz władcy Hiszpanii. Odpowiedni traktat podpisano 31 marca 1495 w Wenecji – już w miesiąc po triumfalnym wkroczenia Karola do Neapolu.

Sytuacja strategiczna przedstawiała się wtedy następująco: król Francji miał Neapol, ale został całkowicie odcięty od swych baz. Od Alp i silnego garnizonu w piemonckim Asti pod wodzą księcia Orleanu dzielili go sami wrogowie (z wyjątkiem targanej walką stronnictw Florencji). Sytuacja wyglądałaby o wiele lepiej, gdyby Karol opanował morze. Jego flota, choć mocna, nie mogła jednak przeciwstawić się połączonym siłom Wenecji i Hiszpanii. Przez cały okres konfliktu komunikacja między Neapolem a Marsylią była sporadyczna i często przerywana.

Powstałego problemu nie można było rozwiązać jedną kampanią, wyjście jednak od początku okazywało się nieuchronne. Żadne zagraniczne mocarstwo nie utrzymałoby Neapolu bez władzy nad środkową Italią – chyba że panowałoby na morzu. Kolejne lata pokazały, że takie państwo, nawet słabnące, musiało spełnić jeden warunek, by zachować swe zdobycze. Przez półtora wieku spadkobiercy Karola V, trzech Filipów i Karola II rządzili Neapolem jako wicekrólestwem przy pomocy surowych, cudzoziemskich gubernatorów. Hiszpania w XVI i XVII wieku panowała jednak na zachodzie Morza Śródziemnego – w przeciwieństwie do Francji. W tych warunkach podtrzymywanie starych i wątpliwych roszczeń andegaweńskich przez Karola VIII, Ludwika XI i Franciszka I zakrawało na szaleństwo, czego dowodzi inwazja Lautreca na Neapol w roku 1528 (udaremniona przez genueńską flotę Andrei Dorii)11. Jeśli władcy Neapolu nie panowali na morzu, musieli rządzić także w Rzymie, Florencji, Mediolanie i Turynie (może także Wenecji). Tego celu Francja nie mogła osiągnąć: zadanie było beznadziejne.

Neapol nie był jedyną częścią Włoch, do której Francja zgłaszała roszczenia. Jeśli próby utrzymania Neapolu oznaczały szaleństwo militarne, trochę późniejsze zakusy na Mediolan miały pewne podstawy. Mediolan nie leżał setki kilometrów od granicy francuskiej. Książęta orleańscy upominali się o panowanie nad nim, gdyż pochodzili od Valentiny Visconti, żony Ludwika, założyciela rodu, zamordowanego przez Jana Burgundzkiego niemal sto lat wcześniej. Ostatni z rządzących Mediolanem Viscontich zginęli podczas republikańskiego przewrotu w 1447, który po trzech latach wyniósł do władzy Sforzów. Ludwik „il Moro” Sforza panował jako czwarty przedstawiciel rodziny z poręki cesarza, gdyż miasto stanowiło lenno imperium. Roszczenia oparte na odległym pokrewieństwie z „tyranami” Viscontimi wydawały się niedorzeczne, kolejni książęta Orleanu podtrzymywali je jednak, podsycając zamęt. Nie miało to większego znaczenia, dopóki we Francji panowała starsza linia Walezjuszów12. Gdy zmarł Karol VIII, ostatni jej przedstawiciel, a na tron wstąpił jego daleki kuzyn Ludwik Orleański, pretensje podjął dużo groźniejszy konkurent, symbolicznie przyjmując natychmiast tytuł księcia Mediolanu. Rok później z łatwością podbił księstwo, wykorzystując zdradę szwajcarskich najemników. Ludwik Sforza został wydany królowi Francji, który trzymał go w ścisłym więzieniu w Loches, gdzie zmarł w roku 1510.

Ludwik Orleański rządził Mediolanem trzynaście lat (1500-1512), traktując to jednak tylko jako wstęp do odzyskania Neapolu i uzyskania zwierzchnictwa nad całą Italią. W niesławnym układzie z Granady (1500) król Ferdynand Aragoński zdradził swych neapolitańskich kuzynów, którym hiszpański oręż przywrócił władzę po inwazji Karola VIII (1496), przystając na podział ich królestwa z Ludwikiem XII. Król Fryderyk, ostatni przedstawiciel rodu Alfonsa Wspaniałomyślnego, nie był w stanie oprzeć się takiej koalicji, znikając z kart historii jako jeniec we Francji. Francuzi drugi raz zajęli więc Neapol i północną część królestwa, a Hiszpanie południową. Strony takiego niegodziwego porozumienia były skłonne do sporów, co ostatecznie przyniosło powtórkę wydarzeń roku 1496. Choć król Ludwik miał Mediolan, jego bazy leżały za daleko, a połączenia morskie były zbyt niepewne. Pochopna próba dominacji zakończyła się katastrofą pod Garigliano (29 grudnia 1503) i kapitulacją Gaety (1 stycznia 1504).

Ludwik musiał wyrzec się ambicji neapolitańskich, przekazując traktatem w Lyonie (25 lutego 1504) swą połowę królestwa Hiszpanom, którzy mieli zachować władzę nad „Obojgiem Sycylii” nieprzerwanie aż do czasów Marlborougha i Eugeniusza, gdy Habsburgowie austriaccy położyli kres ich długiej i rujnującej dominacji w Italii (zastępując ją równie obcym i niepopularnym reżimem). Zmiana ta wynikała zasadniczo z utraty przez Hiszpanię władzy nad zachodnią częścią Morza Śródziemnego. Po raz pierwszy na tych wodach pojawiła się flota brytyjska: zdobycie Gibraltaru (1702) stanowiło pierwszy dowód rozpoczęcia nowego okresu historii mórz. Drugim było rozbicie samotnej floty kardynała Alberoniego pod przylądkiem Passaro (1719) przez admirała Bynga. Hiszpania próbowała wtedy odzyskać swe dawne włoskie wicekrólestwo, wysadzając desant na Sycylii, przeważające siły morskie przeciwnika od razu jednak przecięły jego łączność z bazami.

Choć kwestię neapolitańską porzucono po roku 1504 (mimo nieudanych prób w 1525, 1528 i 1557), Francuzi musieli rozstrzygnąć bardzo ważny problem kontroli nad północną częścią Włoch. Ludwik XII rządził w Mediolanie, a książę Sabaudii (nie mówiąc o markizie Saluzzo) umożliwiał mu swobodne przekraczanie Alp. Jedyną niezależną siłą regionu pozostawała Wenecja – jeśli zabrać jej terytoria w Lombardii, całe Włochy na północ od Padu należałyby do Francji. Trudno zrozumieć intrygi wokół powstania ligi z Cambray (grudzień 1508): jak członkowie tak nikczemnej konspiracji mogli przystać na plan okradzenia Wenecji i oddania najlepszych łupów Francji? Zyski Ferdynanda hiszpańskiego, cesarza Maksymiliana i papieża, choć pokaźne, wydawały się błahostką przy korzyściach króla Ludwika13. W kwietniu francuska armia przeszła Alpy, założyła bazę w Mediolanie i zaczęła podbój posiadłości weneckich. Napastników próbowano otwarcie powstrzymać tylko raz, pod Agnadello (14 maja 1509), gdzie znani kondotierzy, hrabia Pitigliano oraz Bartolo de Alviano, stojący na czele najemników, jakimi zawsze walczyła Wenecja, mimo licznych manewrów zostali z łatwością pokonani. Różnorodne siły weneckie próbowały utrzymać się na obranych pozycjach, po oskrzydleniu jednak nie były w stanie powstrzymać furii Francuzów. Ludwik zajął wszystkie zachodnie miasta republiki: Bergamo, Brescię, Peschierę, Cremę, Cremonę, a cesarz Vicenzę, Weronę i Bassano. Zdawało się, że dni Wenecji jako potęgi lądowej zostały policzone – poza obszarem lagun zatrzymała jedynie Padwę, zaciekle opierającą się cesarzowi, oraz odległe obszary we Friuli.

Zaskakiwać więc może fakt, że zdołała wytrzymać dwa lata wojny, do momentu wykruszenia się przeciwników. Papież i król Hiszpanii dostali jednak wszystko, czego chcieli, nie kontynuowali więc działań, a cesarz zaczął żywić wątpliwości co do intencji swego francuskiego sojusznika („był najpodejrzliwszym człowiekiem na świecie”14, w tym wypadku nie bez powodu). Wydarzenia roku 1510 znacznie przypominały te z roku 1495, gdy Karol VIII po raz pierwszy zdobył Neapol. Francuzi kontrolowali całą zachodnią Lombardię i wkraczali nawet na te tereny, które zastrzegł sobie cesarz. Ponownie mogło się zdawać, że opanują choć całe północne Włochy, jeśli nie cały półwysep. Na tym tle zrodził się wielki projekt papieża Juliusza II, by „usunąć barbarzyńców”, choć pozbycie się obcych Francuzów wymagało kupienia wsparcia równie obcych Hiszpanów.

Równie dziwne jest to, że król Ludwik, dowiedziawszy się o sojuszu swych sprzymierzeńców z Wenecjanami i o tym, iż w północnej Italii może liczyć już tylko na księcia Ferrary (którego państwa pożądał papież), nie przystąpił do obrony Mediolanu i swych świeżych podbojów w zachodniej Lombardii, ale rozpoczął atak na Państwo Kościelne, zakończony nieszczęsnym zwycięstwem pod Rawenną (11 kwietnia 1512). W bitwie stracił znakomitego dowódcę, Gastona de Foix, a jego armia tak odczuła ciężko wywalczoną wiktorię, że następcy Gastona zrezygnowali z ofensywy i powrócili za Pad. W tym czasie Szwajcarzy i Wenecjanie znaleźli już na ich tyłach, zagrażając Mediolanowi, gdzie cesarz wyrzucił swych francuskich sojuszników, nakazał służącym pod Gastonem niemieckim oddziałom powrót do Niemiec i zawarł jawne porozumienie z Wenecją. Pod koniec roku 1512 Francuzi musieli opuścić tereny mediolańskie, zatrzymując się dopiero w Alessandrii. Stracili (z wyjątkiem kilku izolowanych twierdz, które wcześniej czy później musiały paść ofiarą głodu) wszystko, co zdobyli w północnych Włoszech. Król Ludwik nie chciał się jednak poddać i w kolejnym roku Alpy przekroczyły znaczne posiłki, by wesprzeć przetrzebioną armię włoską.

Mediolanowi ponownie zagroziła inwazja. Sprawa znalazła rozstrzygnięcie pod Novarą (6 czerwca 1513), gdzie szwajcarska falanga odniosła swe ostatnie wielkie zwycięstwo. Mimo niemal samotnej walki – zabrakło Hiszpanów, a Włosi dostarczyli kilkuset jeźdźców – Szwajcarzy zmasakrowali armię La Tremouille’a. Walcząc w tradycyjnym szyku schodkowym i trzech kolumnach, odparli francuską jazdę, a następnie wycięli w pień piechotę (głównie najemnych landsknechtów). Francuzi jeszcze raz zostali całkowicie wyparci z północnych Włoch aż do Alp. Maksymilian Sforza, dziedzic uwięzionego Ludwika „il Moro”, powrócił do Mediolanu, choć nie miał się z czego cieszyć: szwajcarscy sojusznicy zajęli jego twierdze, północne pogranicze (ten obszar tworzy obecnie kanton Ticino) i podnieśli podatki, pozostawiając mu jedynie pozory władzy.

Po Novarze Francja powinna rozsądnie odłożyć marzenia o zaalpejskim imperium do lamusa – tym bardziej, że Ludwik XII, tak przywiązany do przygód i rządzący w Mediolanie przez trzynaście lat, zmarł zimą 1514-1515. Na nieszczęście dla Włoch i reszty państw chrześcijańskich jego młody i ambitny następca, Franciszek d’Angouleme, podjął pechową starą grę. Najprawdopodobniej zawróciły mu w głowie chęci okazania się potężnym wojownikiem i zdobywcą w rodzaju Karola Wielkiego. Idea przywrócenia francuskiego imperium we Włoszech pozostawała szaleństwem, ale pierwsza kampania Franciszka okazała się niewiarygodnie udana (jak na późniejszą klęskę). Przekroczył bez przeszkód, forsownym marszem Alpy i pod Marignano (15 sierpnia 1515) pobił armię szwajcarską, utrzymującą Maksymiliana przy nominalnej władzy w Mediolanie i podkopującą jego popularność wśród poddanych na skutek nieustannych grabieży i wymuszeń. Pod Marignano walczono bardzo nienaukowo, ale bitwa stanowi punkt zwrotny w historii sztuki wojennej – szwajcarski walec schodkowo ustawionych kolumn został zatrzymany, odparty i zmasakrowany skuteczną, choć może przypadkową kombinacją szarż jazdy i ognia artylerii polowej. Nie będzie już nowego Granson czy Morat – Novara okazała się ostatnim triumfem starego szwajcarskiego stylu walki.

Szanse na to, że wspaniała kampania króla Franciszka przyniesie panowanie Francji nad północnymi Włochami, zostały pogrzebane nie przez geografię, ale komplikacje dynastyczne. Już siedem miesięcy po Marignano zmarł Ferdynand Aragoński (22 lutego 1516), a jego wnuk Karol, panujący już w „Burgundii” (od Flandrii do Franche-Comte), otrzymał Hiszpanię i jej terytoria (Neapol, Sycylię i Sardynię), nie mówiąc o jeszcze nieznanych bogactwach świeżo odkrytej Ameryki15. Te włości wystarczały już, by uniemożliwić francuskie plany. Gdy jeszcze w 1519 zmarł jedyny przedstawiciel starszego pokolenia, cesarz Maksymilian, przekazując wnukowi kraje Austrii, idea panowania Francji w Europie musiała zostać porzucona przez każdego jej króla czy polityka przy zdrowych zmysłach. Szanse były teraz zbyt małe.

Franciszek jednak i jego syn Henryk II upierali się przez niemal 40 katastrofalnych lat, choć na każdej granicy lądowej czyhał teraz wróg. Czynniki umożliwiające tak długą kontynuację konfliktu zostały już przedstawione – gdyby nie Turcy i wstrząsy Reformacji w Niemczech, skończyłby się on dużo wcześniej. Królowie Francji w latach 1521-1559 przeprowadzili pięć prób walki o dominację nad Włochami. Wszystkie zostały odparte, ale uparci Walezjusze nie ustawali w wysiłkach, gdy tylko pojawiała się szansa ataku na cesarza. Najbardziej zdumiewa fakt, że Franciszek i Henryk, lekceważąc wszelkie przeszkody geograficzne, próbowali ponownie podbić nie tylko Mediolan, ale i Neapol. Bezsensowne (gdy cesarz panował na morzu) próby zdobycia oparcia na południu półwyspu miały miejsce w latach 1525, 1527-1528, 1553-1555 i 1557. Ataki księcia Albany (1525), Lautreca (1527-1528), Strozziego i Montluca (1553-1555) i Gwizjusza w 1557 kończyły się zagładą oddziałów wysłanych na straceńczą misję. Zdobycie południa półwyspu wymagało bowiem albo stałej kontroli morza, albo zajęcia środkowej i północnej jego części.

Francuzi dwa razy – za Ludwika XII i Franciszka – zdobyli na dłużej księstwo Mediolanu, wykorzystując podziały i egoizm przeciwników. Zdarzyło się to jednak, zanim Karol V połączył siły Hiszpanii, cesarstwa i Niderlandów. Po jego koronacji sprawa stała się beznadziejna, nawet jeśli książę Sabaudii, leżącej między Francją a Mediolanem, znajdował się pod przemożnym wpływem Francuzów, którzy później zbrojnie zajęli jego państwo. Franciszek i Henryk nigdy nie mogli uderzyć na Włochy wszystkimi siłami – mogli wysłać przez Alpy tylko ich część, gdyż musieli bronić Pirenejów, Szampanii, Burgundii i linii Sommy. Lombardię, gdzie brak dogodnych pozycji obronnych między Adygą a Alpami (linia Ticino czy innych dopływów Padu jest nie do utrzymania), można zdobyć czy stracić w jednej wielkiej bitwie. Między Weroną i Mantuą a pogórzem Piemontu nie da się utworzyć naturalnego frontu obronnego, co wytyczało szlak, którym Francuzi musieliby się wycofać w stronę Alp po ewentualnej klęsce pod Mediolanem. Sytuacja ta nie ulegała zmianie w kolejnych stuleciach, czy to chodziło o Francuzów z zachodu, czy Austriaków ze wschodu. Gdy dochodziło do walnego starcia, przegrany nie mógł utrzymać się na równinach Lombardii – Francuzi odchodzili za Alpy, a Austriacy na linię Mincio-Adyga, strzeżoną później przez słynny czworobok: Weronę, Mantuę, Peschierę i Legnago.

Jedyny istotny przed czasami rozwiniętej artylerii czynnik militarny, który zapobiegał osiągnięciu kontroli nad północnymi Włochami dzięki jednemu zwycięstwu, stanowiła znaczna liczba obronnych miejsc. Uparte garnizony, które odmawiały uznania wyników przegranej kampanii, potrafiły utrzymywać się niewiarygodnie długo. W tym okresie sztuka fortyfikacyjna zaczynała wyprzedzać artyleryjską. Jak pokazała moja wcześniejsza praca, w XV wieku ulepszone działa rozbijały w proch średniowieczne mury i twierdze starego stylu, jak świadczy upadek Konstantynopola i pokazowe tempo, w jakim bracia Bureau wyparli Anglików z Normandii i Gujenny. Stulecie później inżynier wziął odwet na artylerzyście: naukowo opracowane umocnienia rozwinęły się tak szybko, że dominacja dział została chwilowo zakończona. Militarne kroniki tego okresu stają się stopniowo relacjami z oblężeń (co uwidacznia się wyraźnie pod koniec wojen hiszpańsko-holenderskich, ale stopniowo można zaobserwować tę tendencję w środkowym okresie konfliktu włoskiego). Po Pawii coraz rzadziej zdarzały się walne starcia, za to rosła liczba i długość oblężeń. Nawet wcześniej trwały one coraz dłużej, choć często nie przynosiły rezultatów, gdyż inżynierowie (zwykle znakomici matematycy włoscy) zastępowali stare, wyniosłe mury nowymi, niskimi murami obwodowymi, zwieńczonymi bastionami, opasanymi fosami, okopami i wyposażonymi w liczne działa w punktach, skąd mogły prowadzić ogień krzyżowy. Fortyfikacja miast w rodzaju Mediolanu czy Werony stanowiła ogromne, lecz dobrze opłacalne zadanie.

Zwycięscy dowódcy XVI wieku nie lubili pozostawiać za sobą niezdobytych twierdz, ale oczyszczenie obszaru pełnego punktów oporu, bronionych przez zdeterminowane załogi, wymagało czasu. Ten właśnie fakt wyjaśnia częściowo względne niepowodzenia, następujące po niektórych udanych kampaniach. To samo zdarzy się dwa stulecia później, podczas wojen Ludwika XIV i księcia Marlborough.

ROZDZIAŁ IIISTRATEGIA I TAKTYKAWIELKICH WOJEN WŁOSKICH

Pokazaliśmy już, że w historii sztuki wojennej granica między średniowieczem a nowoczesnością przypada ściśle na moment rozpoczęcia wielkiej wyprawy Karola VIII (1494). Nieodpowiedzialny młody król zamierzał otworzyć krucjatę, która jednak przerodziła się w próbę budowy we Włoszech imperium francuskiego – pierwszą z serii, która miała trwać ponad 60 lat. Karol z pewnością był szczerze przekonany, że wybrano go na reprezentanta chrześcijaństwa w walce z Turkami, a zajęcie Neapolu (na mocy roszczeń Andegawenów) uznawał za incydent drugorzędny w zwycięskim marszu na wschód, do Konstantynopola i Jerozolimy.

Król odniósł wrażenie, iż oczyścił sobie drogę dzięki niezbędnemu krokowi wstępnemu: zapewnieniu neutralności i przymierzu z Izabellą i Ferdynandem w zaskakującym traktacie barcelońskim (1493). Karol oddał władcom hiszpańskim to, co zdobył jego ojciec w Rousillon i Cerdagne, nie zyskując w zamian nic oprócz zapewnień przyjaźni. Po usunięciu tego zagrożenia król nie dbał wiele o państwa włoskie, pogrążone w zwykłych waśniach i intrygach, w czym zresztą być może niewiele się mylił. Nie obawiając się nieoczekiwanej interwencji hiszpańskiej, mógł nie tylko obalić chwiejną władzę Alfonsa Neapolitańskiego, ale i spoglądać z pogardą na machinacje papieża Aleksandra, Ludwika Mediolańskiego czy Wenecjan. To, że przeszedł całe Włochy prawie bez sprzeciwu, „codziennie zaznaczając kredą swe kwatery”16, jak sarkastycznie zauważył papież, stanowi wystarczający dowód zgrozy, jaką budziło jego pojawienie się. Interwencja Hiszpanii zmieniła wszystko – gdy Gonzalo de Cordoba wylądował w Kalabrii, skończyły się myśli o Konstantynopolu czy Jerozolimie. Rozpoczęła się za to walka o władzę nad Italią, toczona przez kilka wieków między Hiszpanią a Francją (z przerwą na 60 lat wojen religijnych, które wyeliminowały Francję z gry na dwa pokolenia i pozwoliły Hiszpanii odnieść chwilowy triumf).

Gdy król Karol przekraczał Alpy, miał głowę pełną wspomnień Karola Wielkiego i Gotfryda de Bouillon, przypominającą teczkę jego kanclerza, wypchaną dokumentami przekazującymi władcy wszystkie prawa ostatniego Paleologa do upadłego cesarstwa bizantyjskiego oraz tytuł Andegawenów do królestwa Neapolu. Z pewnością nie zdawał sobie sprawy, że otwiera okres interesujących technicznych eksperymentów w sztuce wojny. Imponujące siły francuskie składały się z jazdy w błyszczących pancerzach, najlepszej w Europie artylerii polowej i oddziałów szwajcarskich pikinierów – najświetniejsza armia w mniemaniu całego kontynentu. Jej wykorzystanie i taktyka nieprzyjaciół stanowiły jeszcze zagadkę. Król uważał prawdopodobnie swe oddziały za rodzaj walca, miażdżącego wszystko po drodze. Jego dowódcy dobrze znali śmieszne szczegóły XV-wiecznych walk we Włoszech: starć manewrowych, wyszydzanych przez Guicciardiniego i Machiavellego, gdzie walne bitwy przynosiły jednego zabitego i dwu rannych, a armie poddawały się po oskrzydleniu lub odcięciu od bazy17. Mogli nawet podpatrywać taktykę Turków, planując operacje za Adriatykiem: wiemy, że nazwa i duch Nikopolis, ostatniej francuskiej klęski na wschodzie, były znane niektórym z nich w XVI wieku18. Teraz jednak stały przed nimi skomplikowane problemy połączenia działań ciężkiej i lekkiej jazdy, współpracy lub walki pikinierów z oddziałami wyposażonymi w broń palną oraz jak najlepszego wykorzystania artylerii polowej. Wiele eksperymentów obu stron zakończyło się tutaj katastrofą, wiele też nie przyniosło rozstrzygnięć.

Ostatnie w XV wieku bitwy kontynentalnej Europy (Montl’hery, Granson, Morat) przyniosły dwie nowinki taktyczne: powrót ciężkiej jazdy oraz triumf szwajcarskich pikinierów, przemieszczających się w szyku schodkowym. Przeżył się angielski system spieszania rycerzy i ustawiania na ich skrzydłach łuczników, wprowadzony pod Dupplin Moor i z takim sukcesem stosowany pod Agincourt i Verneuil – trwał jedynie w samej Anglii, nie tylko do Bosworth (1485), ale i Flodden Field (1514). Na kontynencie zrozumiano, że polegał on zasadniczo na obronie i przynosił sukces jedynie wtedy, gdy przeciwnik był na tyle uprzejmy, by atakować zajmujących dobre pozycje Anglików. Dwie ostatnie bitwy we Francji zademonstrowały tę słabość: pod Formigny (1450) artyleria przeciwnika ostrzeliwała nieliczne oddziały Gougha i Kyriela tak długo, że zmusiła je do beznadziejnego kontrataku na zabójcze działa, a pod Castillon (1453) Talbot z katastrofalnym wynikiem uderzał na dobrze zaopatrzoną w armaty linię okopów. Co ciekawe, w pierwszej części rozważań nad taktyką renesansową znajdujemy dwie bitwy przypominające Formigny i Castillon: pod Rawenną armia hiszpańsko-papieska zajmowała dobre pozycje obronne, jednak ustawiczny ostrzał zmusił ją do podjęcia ofensywy, a pod Bicoccą (1522) kolumny Szwajcarów próbowały (jak Talbot pod Castillon) zdobyć okopy siłą rozpędu, zostały jednak zmasakrowane ogniem i zmuszone do panicznego odwrotu.

Obie te bitwy świadczą, że zbliżamy się do okresu, w którym ważną rolę w taktyce zaczyna odgrywać broń palna. Na początku epoki wielkich wojen nie należała ona jednak do typowych środków militarnej sztuki – czasami działa i arkebuzy nie miały wiele wspólnego z wynikiem starcia, rozstrzyganego przez szarżę ciężkiej jazdy, jak pod Fornovo czy pod Seminarą (1495), czy impet mas pikinierów, jak pod Novarą (1513). Najbystrzejsi ówcześni komentatorzy zauważali, że artyleria strzela zbyt wolno i zbyt trudno ją przemieścić, by pokonać dowódcę wprawnego w manewrach i niezamierzającego frontalnie atakować linii armat. Jeszcze w 1515 Machiavelli pisał w „O sztuce wojny”, że dowódca mający do dyspozycji szybkich i dobrze wyszkolonych żołnierzy mógł przed atakiem liczyć na to, że nieprzyjaciel zdoła oddać najwyżej 2-3 salwy.

Coraz bardziej uwidaczniały się dwa ogólne zjawiska: wzrost znaczenia broni palnej oraz (częściowo jako skutek tego pierwszego) okopów polowych, stopniowo utrudniających szarże jazdy. Z obiema tendencjami wiąże się nazwisko Gonzala de Cordoby, który jako pierwszy dowódca zdecydowanie postawił na osobistą broń palną oraz fortyfikacje polowe. Jego zwycięstwo pod Cerignolą (kwiecień 1503) to skutek połączenia obu czynników, choć największy triumf, bitwa nad Garigliano (grudzień 1503), nie wynikał akurat z ich zastosowania, ale prostego zaskoczenia przeciwnika, niespodziewanego ataku na jego rozrzucone kwatery. Pod Rawenną, jak już wspomnieliśmy, rozstrzygnięcie przyniosła artyleria, choć wróg zajął okopane pozycje. W chaotycznej bitwie pod Marignano (1515) szwajcarska falanga pikinierów została przełamana dzięki staromodnej szarży kawalerii i równoczesnemu ostrzałowi artyleryjskiemu – żaden z tych czynników nie doprowadziłby samodzielnie do triumfu. Bicocca (1522) to zwycięstwo w klasycznym stylu de Cordoby: ogień arkebuzerów, prowadzony z niezdobytych okopów. Z kolei pod Pawią (1525) okopy nie odegrały roli w walce, gdyż obie strony wykonały je już trzy tygodnie wcześniej. Opuściwszy swe rozbudowane linie obronne, żołnierze cesarscy okrążyli w nocy Francuzów i zmusili króla Franciszka do nieprzygotowanego ataku. Decydujący cios zadali jednak hiszpańscy arkebuzerzy, wystrzeliwując francuską jazdę, która wdarła się w środek armii cesarskiej, ale nie otrzymała właściwego wsparcia od spóźnionej piechoty.

Po Pawii zacięte walki o dużym znaczeniu stały się rzadkością. Jedyna sytuacja, w której obie armie maszerowały na siebie, by stoczyć bitwę w dobrym starym stylu, miała miejsce pod Ceresole (1544). Nie można tu wymienić Saint Quentin (1557), gdyż Francuzi nie mieli ochoty na walne starcie, ale zostali zaskoczeni podczas manewrowania. W dużej mierze przypominało to jedyne zwycięstwo Henryka VIII pod Guinegate (1513): Francuzi, skupieni na demonstracji siły, ulegli szybkiemu wypadowi połączonych formacji wroga, ich piechota znajdowała się daleko na tyłach, a reszta wojska nie potrafiła się przegrupować w trakcie chaotycznego odwrotu. Pod Gravelines, w ostatniej bitwie tej wojny, spotkały się dwa nieliczne oddziały, wydzielone z głównych sił, znajdujących się daleko na południu, w Pikardii. Starcie przypominało cokolwiek dawniejsze konflikty, gdyż rozpoczęło się od ostrych walk konnicy, do których dopiero później dołączyła piechota. Zakończenie bitwy można porównać jedynie z Pinkie Clough (1547): o wyniku zadecydował ogień okrętów jednej ze stron, gdy przeciwnik zajął nierozważnie pozycje oparte z jednej strony o morze, nie biorąc pod uwagę działań floty.

Przez wiele lat po rozpoczęciu wielkich wojen w ustawieniu dominował (przynajmniej nominalnie) średniowieczny podział na czołówkę, siły główne i straż tylną. Każda z tych formacji składała się z połączonych sił jazdy i piechoty. Skrzydła miały zbliżoną liczebność, a siły główne znacznie ją przewyższały. System ten stopniowo nabierał charakteru jedynie formalnego, nie określając praktycznie pozycji w bitwie, skrzydła zaś mogły znacznie się różnić wielkością (czasem w ogóle ich brakowało). Pod Novarą i Bicoccą Szwajcarzy walczyli jedynie w dwóch formacjach, nie w zwykłych trzech, jak Anglicy pod Flodden Field. Pod Pawią cesarska straż tylna liczyła jedynie 2000 ludzi (na 20 000 całej armii), ciężka jazda znajdowała się w centrum, a w czołówce lekka. Du Bellay zauważył wtedy dowcipnie, że główne siły francuskie stały się własną czołówką, jak i cesarska straż tylna – komentując fakt, że w miarę rozwoju wydarzeń nazwy zatraciły sens. Gdy rosły rozmiary armii (a pod koniec wojny osiągały nawet 50 000 ludzi), formacje rozmieszczano w miarę ich pojawiania się na polu bitwy, nie zważając na starą ideę wysyłania straży tylnej zawsze na lewe skrzydło, a czołówki na prawo od sił głównych. W drugiej linii stawały czasem odwody, złożone z różnych jednostek trzech formacji a w terminologii zamiast czołówki i straży tylnej pojawia się określenie „skrzydło” (esle, flügel).

Linia bojowa mogła więc coraz częściej składać się z żołnierzy różnych jednostek w dowolnych kombinacjach: czasami kawaleria znajdowała się na jednym skrzydle, czasami koncentrowała się w środku. Z zasady jednak lekką jazdę umieszczano na skrzydłach, w pewnej od nich odległości – nie tyle po to, by uczestniczyła w starciu, ale pełniła funkcje zwiadowcze, a po zwycięstwie ścigała żołnierzy przeciwnika.

Desperackie szarże ciężkiej kawalerii stawały się coraz rzadsze w miarę wzrostu skuteczności broni palnej oraz połączenia jej z pikami: stara szwajcarska falanga mogła wytrzymać atak konnicy i przerzedzić jej szeregi. Taka taktyka przyniosła całkowity triumf pod Pawią. W późniejszych bitwach ciężka kawaleria atakowała zwykle piechotę odpierającą już oskrzydlające ataki pieszych oddziałów wroga lub oczyszczała pole z konnicy przeciwnika przed szarżą na jego główne siły piechoty (jak pod Ceresole czy w kilku bitwach francuskich wojen religijnych).

Jak jednak zobaczymy przy opisie późniejszych kampanii, walne bitwy stały się po Pawii bardzo rzadkie, wola walki toczonej dla odniesienia zwycięstwa (dominująca wcześniej szczególnie wśród francuskich dowódców) upadła, a coraz bardziej ciążyło ryzyko poniesienia ofiar na skutek niewczesnej wojowniczości. Jeżeli sukces zapewniały manewry, przecięcie linii komunikacyjnych wroga, wygłodzenie go wśród nieprzebywalnych umocnień lub nagłe przerzucenie sił na niestrzeżony front, nie ceniono go już niżej od zwycięstwa w walnej bitwie. W tych późniejszych kampaniach nieraz odnotujemy przykłady sytuacji, w których silne armie stawały tak blisko siebie, że uniknięcie starcia wydawało się niemożliwe, a jednak wycofywały się, niechętne ostatecznemu rozstrzygnięciu. Szczególnie często zdarzało się to w latach 1553-1554, gdy Karol V i Henryk II spotykali się na granicach Pikardii na czele głównych sił i rozchodzili się, nie podejmując znaczniejszych działań – jak wiele pokoleń temu i niedaleko stąd uczynili Edward III i Filip Walezjusz pod La Flamengerie (1339). Ryzyko zaatakowania zajmującego dobre pozycje wroga zdawało się zbyt znaczne, gdy stawkę stanowiła kompletna katastrofa. Jeden z francuskich dowódców, hrabia d’Enghien, posłał przed jedną z rzadkich bitew (Ceresole, 1544) do Paryża, prosząc o zezwolenie na jej stoczenie, co wydawałoby się niewiarygodne dla Gastona de Foix i jego współczesnych. Badacze historii wojen mogą z tego powodu odczuwać rozczarowanie, gdyż wiele bitew, zdawałoby się nieuchronnych, nie miało miejsca, jak w przypadku najazdu cesarza na Prowansję w 1536 czy pata w Szampanii (1544).

Zjawisko to można przypisać wielu przyczynom: do niezdecydowanego manewrowania czy odwrotu nie zawsze prowadziła sama niechęć do podejmowania ryzyka (które mogło oznaczać zniszczenie armii czy utratę prowincji). Nudnawe opisy późniejszych kampanii włoskich zaskakują tym, jak często ostrożni dowódcy nie kładli wszystkiego na szalę bitwy i wycofywali się. Czasem ryzykowali głodem: armia, która wyczerpała zapasy, splądrowała okolicę i utraciła bezpieczne połączenie z bazami, prawie zawsze odchodziła, a nie atakowała. Czasami, co szczególnie charakteryzowało te wojny, powody odwrotu były w równej mierze strategiczne, co finansowe. Najemnicy, masowo wykorzystywani przez obie strony, bardzo słabo znali pojęcie dyscypliny i jeśli wypłaty opóźniały się miesiącami, dezerterowali bez skrupułów. Dotyczyło to szczególnie Francuzów: Szwajcarzy, tworzący trzon ich piechoty, nie odchodzili pojedynczo, ale całymi jednostkami, obwieszczając wcześniej za pośrednictwem swych dowódców, że kontrakt został złamany i uznali go za nieważny. O ich wadze w armii francuskiej świadczy fakt, że nigdy nie uznawano ich za buntowników, których należy ukarać.

Kilka razy zdarzało się, że kilka tysięcy ludzi odchodziło do domów w samym środku strategicznego pata lub ważnego manewru. Jak zobaczymy, pod Bicoccą (1522) szwajcarski dowódca zaoferował Lautrecowi wybór: natychmiastowe stoczenie bitwy lub odejście jego ludzi. Na kilka dni przed Pawią Francuzów porzuciło 6000 Szwajcarów, mimo że byli opłaceni! W tych międzynarodowych i heterogenicznych armiach dezercja często oznaczała nie tylko odejście, ale i przejście na stronę wroga. Du Bellay narzekał, że w 1521 podczas oblężenia Parmy zbiegło 3000 Włochów służących w francuskim garnizonie (na ogółem 5000), a ich większość zasiliła szeregi wroga19. Takie zdarzenia zachodziły jeszcze wiek później, podczas wojny trzydziestoletniej – Gustaw Adolf i Wallenstein przyjmowali dezerterów hurtowo.

Włochom dorównywali pod tym względem landsknechci. Każda francuska armia miała ich w szeregach kilka tysięcy. Wszyscy byli Niemcami, a więc formalnie buntownikami przeciw swemu władcy, choć ich masowa rekrutacja nigdy nie stanowiła problemu – z zasady prowadzili ją książęta Rzeszy, przeciwstawiający się dominacji Habsburgów i niemający skrupułów w zwalczaniu swego suzerena przy pomocy Francuzów. W pierwszej połowie wojny na czele tego stronnictwa stali Karol Egmond, książę Geldrii, oraz Robert de la Marck, książę Bouillon – każdy z nich bez problemu oddawał na usługi Francji 5000-6000 landsknechtów. Gdy wojska cesarskie wyparły ich z posiadłości, stali się zwykłymi kondotierami, dowódcami w służbie francuskiej – co zdumiewa, nigdy nie mieli kłopotów z naborem ochotników. Najwyraźniej landsknechci cechowali się tak słabym poczuciem narodowości, że nie przejmowali się, czy służą cesarzowi, czy przeciw niemu, zaciągając się pod znaki każdego dobrego i popularnego wodza, który oferował dobre wynagrodzenie. Jedynym czynnikiem niematerialnym, który miał na nich wpływ, była niechęć do Szwajcarów. Spotykając się w bitwie, nie dawali sobie nawzajem pardonu. Ta „zła wojna” przeciwstawiana była „dobrej”, gdzie obowiązywały zasady brania jeńców i wyznaczania okupu. Można tu odnotować przypadek francuskiego dowódcy, który po serii rzezi i odwetów wydał swym Szwajcarom formalne zezwolenie na zabicie jeńców w obozie, który się poddał!20.

Liczebność niemieckich najemników po obu stronach można oceniać na tysiące. W roku 1512 cesarz Maksymilian wystosował specjalne wezwanie do tych, którzy służyli w armii francuskiej, by powrócili do domów. Wielu z nich je zlekceważyło, na czele z dowódcą, który wyjaśnił, że w Niemczech nie ma nic, a u króla Ludwika otrzymał dobre warunki. Postawę tę najwyraźniej podzielała większość landsknechtów21.

Brak sumienia najemników osłabiał pozycję dowódcy. Jeśli zabrakło zapasów lub pieniędzy, mógł on tylko przyglądać się, jak topnieją szeregi jego oddziałów. Rodziło to niecodzienne następstwa – jedna ze stron, świadoma niepokoju w obozie przeciwnika, mogła rozmyślnie wyczekiwać na zmianę sytuacji. Ówcześni historycy nie kryją faktu, że armie czasami nie korzystały z szans taktycznych, licząc, iż kilka następnych tygodni niedostatku doprowadzi wroga do ruiny. Postawa taka miała też podłoże finansowe: Szwajcarzy czy landsknechci porzucali służbę nie tylko z powodu nędzy, ale sięgających tygodni lub miesięcy zaległości płacowych. Jak zobaczymy, działo się tak nie tylko przed Bicoccą czy Pawią, ale i znacznie później, np. francuskich i holenderskich wojen religijnych w drugiej połowie stulecia.