Świąteczny cud - A. November - ebook

Świąteczny cud ebook

November A.

3,9

Opis

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, a Nadia Forester wciąż rozpamiętuje swój rozwód. Ból, jaki nosi w sercu, zakorzenił się i tylko modlitwa o nową, prawdziwą miłość być może będzie w stanie uwolnić ją od przeszłości. Czy na pewno? Poznany przez nią mężczyzna, pomimo swojej atrakcyjności jest prawdziwym aroganckim Panem Gburem. I nic nie wskazuje na to, by był odpowiednim kandydatem dla skromnej kobiety. Powstaje zamieszanie i na drodze Nadii staje inna kobieta, wdowa, która modląc się latami o równie prawdziwą miłość dla syna, tarci właśnie nadzieję, że Bóg ją kiedykolwiek wysłucha. Obie modlitwy wędrują do Nieba i tam zostaną podjęte decyzje, które zmienią życie kobiet... Czy wszystko, tam na Górze, jest już dawno zaplanowane, czy znajdzie się ktoś, kto powinien pomóc tej miłości znaleźć drogę do zagubionych serc? A może będzie potrzeba cudu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 127

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (40 ocen)
14
10
13
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AleksandraPilarczyk

Nie polecam

Nie wierzę, że to przeczytałam! Wtf? Straszna szmira.
10
morasca

Dobrze spędzony czas

Pasuje do świątecznego nastroju... choć wymaga cierpliwości i przymrużeniem oka
00
sylwiagaluszewska

Całkiem niezła

Książka sama w sobiebmiła do czytania, niestety duży minus za błędy językowe i literòwki.
00
jezabel

Całkiem niezła

Przeczytałam tę historię, choć było sporo błędów. Ogólnie ok, ale jak dla mnie wydarzenia między bohaterami zbyt szybko się działy no i główny bohater zbyt szybko przeszedł przemianę.
00
aglogowska10

Całkiem niezła

dużo błędów na końcu książki...krótka więc z braku laku można przeczytać .
00

Popularność




Copyright by: Wydawnictwo Listopadowe ®

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wszelkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

 

ISBN: 978-83-964989-2-2

 

Okładka: Agnieszka Dudek

Zdjęcie na okładkę: Canva

Przygotowanie wersji elektronicznej: Epubeum

 

Wydanie I, Śrem 2022

Wydawnictwo Listopadowe ®

Spis treści

Strona redakcyjna

 

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8

PROLOG

Nadia kochała Boże Narodzenie. Zawsze tak było i zawsze będzie, niezależnie od okoliczności. Było jeszcze trochę za wcześnie, ale wyciągnęła pudełko ozdób świątecznych ze schowka, bo świąteczna radość była dokładnie tym, czego potrzebowała, aby oderwać myśli od problemów. Żal, który dręczył ją od czasu, kiedy została oszukana przez człowieka, który powinien ją kochać, przeszywał ją na wskroś. Pomimo, że minęło już bardzo dużo czasu. Niepewność finansowa, z którą musiała się teraz zmierzyć... Zdrada, którą wciąż czuła...

– Nic z tego! Nigdy więcej! – upomniała się, nie pozwalając sobie zbliżyć się do tego bagna żalu. Wcześniej często tak się działo. Zaczynała myśleć o tym, co straciła, a potem załamywała się emocjonalnie i tonęła we własnych łzach. Ciągle użalała się nad sobą, jak bardzo po rozwodzie zmieniło się jej życie w wieku dwudziestu ośmiu lat. To, co zrobił jej były mąż, było niewybaczalne. Skrzywdził ją i okradł z pieniędzy, które należały do jej rodziny.

Po raz kolejny usilnie powstrzymała się, nie chcąc oddawać się gorzkim wspomnieniom. Robiła to dość często na początku, kiedy po raz pierwszy dowiedziała się, że znalazł kogoś innego i chciał zakończyć ich pięcioletnie małżeństwo. To była ucieczka, a przynajmniej tak próbowała przekonać samą siebie. Kryzys wieku średniego. Miało je wielu mężczyzn. Tłumaczyła sobie, że mąż opamięta się i zda sobie sprawę z tego, co jej zrobił. Niestety on tego nie uczynił, a Nadia siedziała na sprawie rozwodowej zdrętwiała z szoku i niedowierzania. Dopiero gdy młotek sędziego odbił się echem po sali, w pełni uwierzyła, że jej mąż jest zdolny do takiej zdrady. Powinna była wiedzieć i być przygotowana, że nie tylko do tego był zdolny. Dziesięć lat starszy od niej Philip Steward był najwyższej klasy adwokatem rozwodowym, który znał wszystkie sztuczki i był bardzo przekonywujący, zarówno kiedy reprezentował swoich klientów, jak i uczestnicząc we własnej sprawie rozwodowej. Ale mimo wszystko mu ufała..., nawet po wyjściu z sądu. Jej mąż polecił jej adwokata, który posłusznie wykonywał polecenia męża a nie Nadii. Nigdy nie przypuszczał, że mężczyzna, który reprezentował ją w sądzie, złoży podanie o pracę do kancelarii Phila, gdy tylko rozwód będzie ostatecznie pełnomocny. Oczywiście, że został zatrudniony...

Jej przyjaciele również byli oszołomieni. Nie tyle oszustwem jej byłego męża, ile wyraźną akceptacją przez samą Nadię tego, w jaki sposób ja skrzywdził. Nie chciała walczyć, przeciągać swoje życie przez kolejne sprawy i stresować rodzinę. Była przekonana, że były już mąż wkrótce zrozumie, jak straszny błąd popełnił i bez kłótni z za radą adwokata – zdrajcy, przyjęła ofertę ugody, która okazała się rażąco niesprawiedliwa. Nadia nie była wtedy nawet tego świadoma, że została oszukana na co najmniej pół miliona dolarów, z czego ponad trzysta tysięcy dolarów odziedziczyła po jej zmarłej babce, od strony ojca, Dymitra Forestera – byłego żołnierza, a obecnie bezrobotnego ochroniarza. Babcia Alina, całe życie oszczędzała pieniądze dla jedynej, ukochanej wnuczki. Miała litewskie pochodzenie, a jej rodzice, bardzo majętni, na początku drugiej wojny światowej, zdołali uciec do Stanów.

Jak Steward dokonał tego oszustwa, dowiedziała się już po fakcie i zajęło jej to zaledwie dwa miesiące, ale było już za późno, a jej majątek przepadł bezpowrotnie. W tym konkretnym przypadku, przekręt byłego był bardzo prosty. W pierwszych tygodniach, gdy odkryła jego romans, trzy razy przyszedł do niej zapłakany, błagając o wybaczenie. Zamydlał jej oczy chwilowym zaślepieniem, rozmawiając o pojednaniu, a przez cały czas przenosił pieniądze na zagraniczne konta. Przez cały czas kłamał, kradł i oszukiwał. Wierzyła mu, więc trzymała męża za słowo. Nigdy nie śniło jej się, że może ją tak zdradzić i że zostawi ją z marnymi groszami.

Oczywiście mogła z nim walczyć i postawić go z powrotem przed sądem. Zdemaskować go jako złodzieja, którym był, ale na zadawane jej o to pytania przez przyjaciół, odpowiadała, że to jest bez celowe. Postanowiła, że najlepiej będzie, jeśli zachowa swoją godność. Zawsze czuła, że życie ma w sobie jakąś równowagę, sposób naprawiania krzywd i że w jakiś sposób Bóg w końcu przywróci jej to, co straciła. To właśnie ta wiara pozwoliła jej wyjść poza gorycz i oburzenie. Dostosowała się. Wziąwszy te marne grosze, jakie udało jej się uratować z małżeństwa, kupiła mały domek na przedmieściach Chicago. Miała talent do odnawiania starych mebli, który chciała rozwijać. Biorąc pod uwagę wymagania związane z małżeństwem ze znanym prawnikiem, odłożyła na bok własną pasję, aby zając się karierą męża. Jego ambicje stały się jej własnymi, a ona była idealną żoną, gospodynią i ozdobą.

Kiedy razem ze swoim tatą przeprowadziła się do nowego miejsca, zajęła się poszukiwaniem staroci i mebli, które nikomu nie były potrzebne, a miały w sobie urok, jaki tylko ona potrafiła dostrzec. Gdy pierwszy kurz po rozwodzie osiadł, czuła już tylko wielkie rozgoryczenie sposobem, w jaki Steward ją potraktował. Ale musiała to przełknąć, choć obiecała sobie, że tego nigdy mu nie wybaczy. Jej ojciec natomiast zakomunikował jej, iż nie był pewny, jak się zachowa, jeśli na jego drodze kiedykolwiek stanie były zięć. Podejrzewała, że tata może zrobić mu krzywdę i pomimo swojego wieku, był do tego zdolny.

Udało jej się jednak zostawić wszystko wraz z byłym mężem za sobą, na tyle, na ile była w stanie i zbudowała sobie wygodne życie, robiąc to, co kochała najbardziej. Dawanie drugiego życia starym gratom, czasem bardzo pięknym, bardzo zniszczonym i bardzo zapomnianym, okazało się, strzałem w dziesiątkę. Głównie pocztą pantoflową, jej meble najpierw zaczęły być od niej odkupowane i sprzedawane na lokalnym ryneczku, ale już po zaledwie dwóch miesiącach, klienci kupowali je już tylko bezpośrednio u niej. Zapewniało jej to teraz całkiem niezły dochód.

Jednak Nadia oddałaby wszystko, by znów być kochaną i desperacko chciała być znowu szczęśliwą, ale bała się. Jej stosunek do miłości i zaangażowania w związek, został całkowicie wypaczony. Nie chodziła na randki i pomimo, iż wielu mężczyzn o nią zabiegało, nie odważyła się na ten krok. Jedyną rzeczą, która liczyła się teraz dla niej było odłożenie pieniędzy na czarną godzinę. Oczywiście nie chciała stracić swoich przyjaciół i często spotykała się nimi. Wszyscy zgodnie twierdzili, że potrzebowała kogoś, kto nauczyłby ją mocy zaufania i miłości. Chciała tego bardzo, ale jak się przełamać, tego zupełnie nie wiedziała i to bolało.

Czajnik zagwizdał i wyrwał ją ze wspomnień, więc zostawiając świąteczne pudełko w holu, Nadia przeniosła się do kuchni. Wyjęła z szafki ulubiony kubek, który przedstawiał trzy aniołki, wyglądające, jak grube pszczoły, ponieważ namalowane były ręką dziecka. Kupiła go na zeszłorocznym świątecznym jarmarku, kiedy siostry zakonne prowadzące sierociniec, sprzedawały za bezcen kubeczki, zrobione prze ich małych podopiecznych. Napełniła go wrzącą wodą, a następnie dodała torebkę jej ulubionej herbatki z melisy i zaprawiła sokiem malinowym. Po chwili wzięła pierwszy łyk aromatycznego płynu. Zmarszczyła brwi, krytykując się za to, że pozwoliła wcześniej swoim myślom podążać ścieżką, którą znów prowadziła do zdradzieckiego byłego męża. Odkładając porcelanowy kubek, Nadia skłoniła głowę i pomodliła się. Czasami trudno było jej znaleźć słowa, aby wyrazić to, co miała w sercu, ale nie dzisiaj. Modlitwa poleciała z jej ust, jak za dotknięciem różdżką:

– Drogi Panie w Niebiosach, Boże Wszechmogący, sprawco cudów. Ześlij mi miłość. Taką, która pomoże mi znowu zaufać, oddać swoje serce człowiekowi, który otworzy dla mnie swoje i obudzi w nas uczucie tak piękne, jakiego jeszcze żadne z nas w życiu nie doznało.

Modlitwa Nadii, krążyła po pokoju jakby przytłoczona wątpliwościami. Stopniowo wznosiła się coraz wyżej i wraz z parą z gorącego jeszcze czajnika, znalazła ujcie przez komin w kierunku granatowego, oświetlonego gwiazdami nieba. Wznosiła się coraz wyżej i wyżej, aż dotarła do chmur, a następnie pomknęła w kierunku bram Niebios. Tam wylądowała na biurku Archanioła Gabriela, tego samego, który ponad dwa tysiące lat temu przekazał dobrą nowinę o Bożej miłości, skromnej Maryi.

Gabriel był jednak z dala od biurka.

ROZDZIAŁ 1

Uriel, Metatron i Jerathel, prócz swoich zadań, jakimi obdarzył ich Bóg, byli również trzema Ambasadorami Modlitwy. Mieli oni reputację stosujących niekonwencjonalne środki do osiągnięcia swoich celów i stali w kwaterze Archanioła Gabriela, obserwując, jak modlitwa Nadii trafia na jego biurko. Tylko najtrudniejsze prośby modlitewne trafiały do potężnego Archanioła Modlitwy, które pochodziły od najbardziej potrzebujących, zdesperowanych i zniechęconych.

– Nie czytaj tego – zawołał Uriel, kiedy Metatron nie mogąc się oprzeć, pochylił się, by podnieść przezroczystą jak mgłę, modlitwę.

– Dlaczego nie? – obruszył się. Zawsze był bardziej ciekawy wszystkiego, co dotyczyło ludzi. Czasem nie było to dla niego dobre, ponieważ, jak to mówiono: „Ciekawość to pierwszy stopień do Piekła”, a stanąć u bram Lucyfera nie miał zamiaru. Niestety tym razem zdecydowanie mu to groziło. Wiedział, że jeżeli zerkanie na modlitwę, zanim Gabriel zdąży ją zobaczyć, to będzie miał poważne kłopoty, ale to go nie powstrzymało. Jerathel był tym z kolei, na którego bardzo duży wpływ miały sprawy ziemskie. Uriel natomiast, był Aniołem Stróżem, ale przeniósł się w szeregi Ambasadorów Modlitwy, ponieważ pewne wydarzenia na Ziemi o mało nie przyprawiły go o zrzucenie skrzydeł z nerwów. Nigdy jednak nie wspomniał o tym incydencie, a Uriel i Metatron nie odważyli się zapytać. Podejrzewali jednak, że mogło chodzić o ziemską kobietę, ale wiedzieli doskonale, że niektóre rzeczy lepiej pozostawić nieznane, pomimo pragnienia przez Metatrona, usłyszenia wszystkich brudnych szczegółów. Tak jak i zerknięcia do modlitwy Nadii.

– Metatronie! – ostrzegł ponownie Uriel.

– Rzucę tylko okiem na nazwisko – mruknął, ostrożnie zbliżając się do krawędzi biurka.

– Czy to ktoś, kogo znamy? – zapytał Jerathel, czając się za nim.

Uriel spojrzał na Metatrona z uniesionymi brwiami. Starał się nie ujawniać własnych zainteresowań modlitwą, ale wprost skręcało go, żeby poznać odmawiającego.

– No i co? Znamy? – zapytał w końcu zniecierpliwiony.

– Nie – powiedział Metatron. – Nigdy nie słyszałem o Nadii Steward z domu Forester, a wy?

– Nadia? – powtórzył Uriel, a potem, jakby kolana wysunęły się spod niego i opadł na fotel należący do Gabriela. – Nadia Steward z Bostonu, córka Dymitra Forestera? – powtórzył powoli były Anioł Stróż. Metatron spojrzał ponownie na modlitwę, podchodząc jeszcze bliżej, tym razem pochylając się nad nią.

– Dawniej z Bostonu – powiedział.

– O nie! – Uriel jęknął – Przeniosła się i zastanawiam się dlaczego. Powiedz mi, gdzie ona pojechała?

– Chicago – powiedział Jerathel, pochylając się nad Metatronem i wyciągając szyję, niczym struś, by się przyjrzeć modlitwie.

– Pamiętam ją dobrze. Ale to było przed naszym ostatnim pobytem na Ziemi – powiedział Uriel, mając wypisaną wprost panikę na swojej doskonałej twarzy.

– Kiedy? – zapytał zerkający na modlitwę Jerathel.

– Nie pamiętasz fabryki fajerwerków tuż przy bostońskim porcie?

– To, co pamiętam – powiedział Jerathel swojemu towarzyszowi aniołowi, – to wszystkie kłopoty, w jakie wpadliśmy, kiedy zacząłeś przemieszczać te całe fajerwerki w skrzyniach w fabrycznym magazynie. Ta akcja kosztowała nas przypalonymi skrzydłami i wylądowaniem w zatoce bostońskiej, by nasze tyłki nie spłonęły.

– Nie wiem, ile razy chcesz, żebym za to przepraszał – mruknął Uriel, krzyżując wyzywająco ramiona. –To był przypadek. Od tamtej pory nic takiego się nie zdarzyło.

Jerathel przyglądał się Urielowi z uwagą. – Skąd tak naprawdę znasz Nadię Forester? – zapytał cicho.

– Biedna, biedna dziewczyna – mruknął pod nosem anioł, bardzo zamyślony. – Znałem jej matkę, ponieważ byłem jej Aniołem Stróżem. Byłem z Ivaną, kiedy urodziła córkę.

Aniołowie spoglądając na siebie, wiedzieli już, że ich przyjaciel miał związek z Nadią, ale podejrzewali, że to właśnie to stróżowanie jej matce, przyczyniło się do smutku przyjaciela. Metatron odezwał się:

– Nie przeczytałem dokładnie prośby w modlitwie. – Chętniej niż kiedykolwiek rzucając okiem na mgłę i przyglądając się jej jeszcze raz.

– A może jest coś, co możemy zrobić? – zapytał Jerathel. Brzmiało to tak, jakby zachęcał ich do zlekceważenia protokołu, a stojący obok niego anioł o srebrnych skrzydłach, chętnie dołączył się do tej sugestii. Szybko zebrał prośbę w modlitwie, ale po chwili prawie ją upuścił, gdy za nimi rozległ się głos:

– Zrobić co i dla kogo? – zapytał Gabriel. Archanioł Gabriel.

Metatron obrócił się i oparł o kant ogromnego biurka. Miażdżąc skrzydła i udając obojętnego, próbował ukryć wścibstwo. To było słabe. Gabriel był ich przyjacielem, ale nie tolerował ich węszenia przy jego modlitwach.

– A nic! Nic! – Jerathel cofnął się o krok, aż wpadł na przyjaciela. Metatron przesunął go w bok i stali teraz ramię w ramię, skrzydło w skrzydło.

Uriel był tak zagubiony we własnych myślach, że siedział sobie na krześle Gabriela, najwyraźniej nieświadomy ich tragicznej sytuacji.

– A niby, co mielibyśmy zrobić? – Metatron zakrztusił się umyślnie, by ostrzec Uriela. Stojący obok anioł zaczął się jąkać, odwracając sytuację: – Czy mamy robić coś… coś dla kogoś? Bo n-nie wiem, o c-co chodzi?

Nagle dotarł do nich zduszony głos zza skrzydeł:

– To Nadia Forester, Gabrielu – wyszeptał ich przyjaciel zza biurka, spoglądając na Gabriela i najwyraźniej będąc wciąż w odrętwieniu, dodał: – Musimy jej pomóc.

– Nadia? – Gabriel zmarszczył czoło.

– Odmówiła modlitwę za miłość, prawdziwą, czystą i wyjątkową – wyjaśnił Jerathel i odważnie podstawił pod nos Gabrielowi mgłę, przyznając tym samym, że została przeczytana.

– Ona chce znów wierzyć drugiemu człowiekowi, zaufać mężczyźnie. Chce być kochaną i otworzyć się na tego jedynego.

– Ja jednak czuję – odezwał się Uriel, – że ona boi się, iż zostanie oszukana i martwi ponownie zostać skrzywdzoną złudnym uczuciem. Chyba straciła nadzieję na miłość i traci powoli wiarę. Nie możemy do tego dopuścić! – spojrzał na Gabriela wielkimi, błagalnymi oczami. Skrzydła miał złożone do tyłu i zwiesił głowę, jakby czuł to samo, co Nadia.

Metatron nigdy nie widział przyjaciela tak zdenerwowanego. Najwyraźniej ta kobieta, Nadia, była kimś, na kim mu zależało. Gabriel wydał z siebie gardłowy warkot, niczym stary traktor. Uriel spojrzał w górę i z wyrazem paniki na twarzy, uświadomił sobie, że siedzi na jego miejscu. Wyprostował się, po czym powoli, jak gdyby nic się nie stało, wstał i przesunął się w bok, robiąc swojemu szefowi miejsce do przejścia. Gabriel odprowadzał go wzrokiem i pomyślał sobie, że widok anioła tak bardzo wzburzonego był tak rzadki, że gdyby nie martwił się o swojego przyjaciela, byłby rozbawiony. Usiadł, ignorując prośbę o modlitwę. Zamiast tego wyjął ogromną księgę z półki za sobą i z delikatnym chrząknięciem położył ją na biurku. Otworzył ją w sekcji oznaczonej literą F i przesunął palcem po długiej liście wpisanych tam nazwisk.

Metatron nie zamierzał ryzykować stania na palcach i podglądania Archanioła. Wiedział już od jakiegoś czasu, kiedy jest najlepiej powstrzymać swoją ciekawość.

– Młoda Forester – powiedział Gabriel w zamyśleniu. – Minęło kilkanaście miesięcy od rozwodu.

– Ona wzięła rozwód?! – wyszeptał Uriel – Nie wiedziałem. Jak ona się ma w tym momencie?

– Właściwie, całkiem nieźle – powiedział Gabriel, czytając przesuwające się złote litery, opowiadające żywot dziewczyny na Ziemi. – Dostosowała się do swojego nowego życia. – Skinął głową, uśmiechając się łagodnie. – Wróciła do skrobania w tych swoich meblach i to jej pomogło. Pisze mi tu, że mieszka w stanie Illinois, na przedmieściach Chicago i jest lubiana wśród tamtejszej społeczności.

– Phillip zawsze lekceważył jej talent – powiedział Uriel i oparł się dłońmi o biurko, ośmielając się zerknąć do ogromnej książki dokumentującej ludzkie życie. – Mogłaby odnieść sukces jako artystka, gdyby kontynuowała studia.

– Wciąż chyba może – rzucił Jerathel, dając do zrozumienia, że chciałby się czegoś więcej dowiedzieć o dziewczynie. Nienawidził bowiem, pozostawania w ciemności, jeśli chodzi o ziemskie sprawy. Ludzie go intrygowali. Byli szczytem Bożego stworzenia, cudownymi istotami, a jednak czasem trudno mu było uwierzyć, że wolna wola może powodować takie problemy.

– Nadia jest rzeczywiście utalentowana – powiedział Gabriel – ale sława i fortuna nigdy nie były dla niej ważne. Musiała radzić sobie z różnymi stratami, ale jak już wiesz, za każdą stratę przypada równy lub większy zysk. Często jednak ludzie muszą go szukać.

Jerathel skinął głową w pełnej zgodzie, chociaż był ciekaw, co Bóg przygotował dla młodej rozwódki. – Bóg ma dla niej innego mężczyznę, prawda? – zaryzykował pytaniem.

Gabriel zmarszczył brwi, jakby to go zirytowało.

– Naturalnie, że dobry Bóg ma dla niej kogoś. Szczerze mówiąc, myślałem, że Nadia nie jest zainteresowana. Stroniła od mężczyzn.

– Nie winię jej za to – dodał Metatron – po tym, co zrobił jej mąż, bardzo trudno było jej ponownie zaufać?

– Jestem pewien, że Nadia chciałaby być szczęśliwa – powiedział Uriel, studiując prośbę o modlitwę.

– Oczywiście, że tak – zgodził się z nim Archanioł.

Po raz pierwszy, odkąd weszli do pokoju, Uriel uśmiechnął się i nachylił nad uchem Gabriela, podpytując: – Czy Bóg ma już kogoś konkretnego dla niej na oku?

Gabriel spojrzał w górę na swego anioła i odpowiedział:

– Tak i on nie jest zainteresowany związkiem.

– Teraz, nie jest – wtrącił się Jerathel.

– Hmm… – Archanioł zamyślił się. – Tak się złożyło, ze jakiś tydzień temu wpadła na moje biuro modlitwa pewnej wdowy, która pragnie szczęścia dla swojego syna.

– To fantastycznie! – Klasnął w dłonie Jerathel.

– Fajnie jest kierować ludzi ku sobie! Tworzenie romansów jest zdecydowanie moim ulubionym obowiązkiem na Ziemi – dorzucił Metatron, a Uriel ogłosił: – Chcemy się tym zająć.

Gabriel spojrzał na niego gwałtownie, a on przełknął ślinę, cofnął się o krok i wymamrotał: – Ale tylko wtedy, gdy czujesz, że to najlepsze rozwiązanie.

Gabriel przyjrzał się każdemu z osobna i widząc ich determinację, zmarszczywszy czoło, zapytał:

– We trójkę chcecie wrócić na Ziemię?

Pokiwali głowami jednocześnie.

– Bałem się tego. – Gabriel pogłaskał się po brodzie. – Nie jestem pewien, czy Ziemia doszła jeszcze do siebie po waszej ostatniej wizycie.

– Tym razem będziemy wyjątkowo grzeczni – obiecał Metatron, składając ręce w modlitwie. – Przysięgam, że nawet nie pomyślę o zbliżeniu się do ruchomych schodów. Już mi się nie podoba przyspieszona jazda na nich.

– To nie ruchome schody mnie martwią – powiedział Gabriel. – To wszystko inne, do czego jesteście zdolni.

Metatron wychylił się do przodu i próbował odczytać Archanioła, w którego oczach można było zobaczyć, że Gabriel słabnie.

– Możemy jej pomóc, Gabe.

– Gabe?! – obruszył się.

– Gabriel. To znaczy, Gabriel – poprawił szybko. – Wiem, że możemy. Poza tym, to ludzie chętnie się zakochują. Wszystko, co musimy zrobić, to poprowadzić ich we właściwym kierunku... – Zatrzymał się, gdy zobaczył wyraz twarzy szefa. Przez chwilę nikt się nie odzywał, ale Uriel nie wytrzymał i szeptem dorzucił: – Proszę?

Gabriel nie spieszył się z odpowiedzią, podczas gdy cała trójka czekała, wstrzymując oddech w oczekiwaniu. Chcieli ponownie odwiedzić Ziemię. Nie było ich tam już długo, co najmniej kilka ziemskich lat.

„Och, Gabrielu, zdecyduj się”, pomyślał sobie Metatron.

„Powiedz tak!” Myślał też Jerathel.

„Do jasnej cholery! Archaniołowie są tacy powolni w podejmowaniu decyzji!” Uriel zatkał sobie usta dłonią i zerknął na Archanioła Gabriela, czy przypadkiem nie usłyszał jego myśli.

Gabriel wstał zza biurka i rozprostował swoje piękne, perłowo złote skrzydła, które nawet innym aniołom zapierały dech w piersi.

Oczekiwali na jego decyzję.

ROZDZIAŁ 2

Jax Flynn nienawidził rozmów kwalifikacyjnych. Ostrożnie spojrzał na starszego mężczyznę siedzącego po drugiej stronie biurka. Dymitr Forester był blisko sześćdziesiątki i dawno powinien przejść na emeryturę. Jego nienaganna sylwetka i surowy wyraz twarzy nadawały mu charakter. Jako szef ochrony budynków było mało prawdopodobne, że będzie ścigał intruzów, ale powinien przynajmniej być do tego zdolny, gdyby zaszła taka potrzeba. Jax zerknął na jego życiorys po raz drugi. Mężczyzna miał imponującą historię pracy.

– Co wiesz o komputerach, Dymitr? – zapytał go z nienacka i zauważył u niego wahanie.

– Tylko tyle, aby poruszać się po Internecie. Moja córka chciała mi zafundować jakiś kurs, ale szczerze mówiąc, nie widzę takiej potrzeby. Pracuję w ochronie. To jest to, co wiem i co robię najlepiej. Jeśli mnie pan zatrudni, panie Flynn, może pan być pewien, że nikt nie włamie się do pańskiego biura, ani w dzień, ani w nocy.

Jax uniósł sceptycznie brew, ponieważ życie nie przychodziło z gwarancjami i wszystko mogło być w nim podejrzane. Wszystko i wszyscy. To była lekcja, której nauczył się na własnej skórze.

– Wrócę do ciebie, będziemy w kontakcie. Musze przemyśleć twoją kandydaturę – powiedział, odprawiając mężczyznę.

Skończył rundę rozmów kwalifikacyjnych i chociaż wszyscy kandydaci byli wykwalifikowani, nie było ani jednego, który szczególnie by mu się podobał. Dzień wcześniej rozmawiał z trzema kandydatami, a dziś z czterema kolejnymi. Nikt tak naprawdę nie zrobił na nim wrażenia. Niestety musiał szybko podjąć decyzję, jeśli nie chciał cogodzinnych telefonów od swojego dyrektora z kadr.

– Cóż. Chyba będę musiał zabawić się w losowanie – powiedział sam do siebie, bo na ten moment wydawało mu się to równie logiczne, jak wszystko inne.

***

– Jak poszło? – zapytała swojego ojca, Nadia, gdy postawiła przed nim na stole talerz z obiadem. Nienawidziła żyć w niewiedzy, ale od czasu powrotu z rozmowy kwalifikacyjnej o pracę, jej tata był wyciszony. Bała się, że oznacza to złe wieści, a on miał już dość rozczarowań. Po dziewięciu miesiącach bez pracy stał się niespokojny i zniechęcony. Wiedziała, że się martwi, zwłaszcza że święta są tak blisko. Chciał mieć nową pracę przed Nowym Rokiem i miał taką nadzieję na tę, która wydawała mu się idealna. A jednak nie odezwał się ani słowem, odkąd wrócił ze spotkania.

– Po co zatrudniać takiego staruszka jak ja? – mruknął, podchodząc do stołu.

– Ponieważ jesteś wysoko wykwalifikowany, niezawodny i inteligentny.

– Nie jestem nawet pewien, czy chcę pracować dla tego całego Flynna – narzekał jej ojciec i usiadł do stołu. Nadia zmarszczyła brwi. Po tygodniach poszukiwań, składania dziesiątek nieudanych aplikacji, po rozmowach o wszystkim, ale nie o jego kwalifikacjach, jego postawa była dla niej zrozumiała, ale i niepokojąca. Ale jeśli jej ojciec, człowiek, który nigdy nie przesadzał, nie narzekał i nie wyciągał pochopnych wniosków, złożył takie oświadczenie, to znaczyło, że był powód.

Nazwisko Jaxa Flynna pojawiało się w mediach od lat. Był jednym z geniuszy w branży oprogramowania zabezpieczającego, człowiekiem, któremu rząd powierzył powstrzymanie hakerów. Flynn Industries prosperowało znakomicie, ponieważ prowadzenie operacji bankowych online stawało się coraz bardziej podatne na kradzież numerów kart kredytowych, prywatnych informacji, dokumentacji finansowych i wszystkiego związanego z pieniędzmi w sieci. Jej ojciec też był w ochronie, tylko innego rodzaju. Podczas gdy Flynn upewniał się, że nikt nie może włamać się do plików komputerowych, jej ojciec uniemożliwiał intruzom włamanie się do drzwi i okien budynków. Usiadła przy stole ze swoim talerzem i podała ojcu szklankę z kompotem z gruszek, który wszyscy uwielbiali. Był sekretnym napojem, z mało komu znaną recepturą, ponieważ babcia Alina miała specjalny przepis na niego. Dziewczyna miała nadzieję, że będzie to uroczysta kolacja, ale najwyraźniej tak nie było. Mimo to zastanawiała się, co skłoniło jej ojca do takiego komentarza.

– Co jest nie tak z panem Flynnem? – zapytała.

– Nie bardzo mi na nim zależy, jak na moim przyszłym pracodawcy.

– Sam przeprowadził z tobą rozmowę? – Ojciec skinął głową.

– Po rozmowie z miłą dziewczyną z kadr, skierowano mnie do niego. On zdecydowanie nie jest miłym człowiekiem.

Nadie zgarnęła na widelec porcję zapiekanych ziemniaków i wrzuciła do ust, przyglądając się zmartwionej twarzy ojca. Kochała go z całego serca, ponieważ miała tylko jego. Jej mama, Ivana, zmarła przy jej porodzie. Babcia i tata bardzo to przeżyli, ponieważ traktowali ją jeszcze przed ich ślubem jak członka rodziny. Mama byłą sierotą i kiedy w wieku osiemnastu lat poznała Dymitra, Alina zaproponowała jej mieszkanie u nich. Była podobno cudowna kobietą i babcia powtarzała wnuczce, że byłby na pewno cudowną mamą. Cztery miesiące temu zmarła na raka kości. Od początku lekarze dawali jej niewielką nadzieję, a wiek blisko osiemdziesięciu lat, wcale nie pomógł w walce z chorobą. Nadie, Alina i Dymitr wiedzieli o tym, że ten czas będzie krótki i byli przygotowani na ewentualną śmierć babci. A przynajmniej tak zakładali. Nadie z ojcem nauczyli się przy tym, że nie ma znaczenia, jak bardzo jesteś gotowy na śmierć ukochanej osoby, ponieważ to zawsze będzie ogromnym wstrząsem. Babcia była dla Nadie jak matka i wspierała ją podczas rozwodu bardzo mocno, zarzekając się, że jeśli umrze, to będzie tego „szarlatana”, jak zwykła mówić o jej byłym mężu, straszyć, jako duch. I kiedy zmarła, miała w sercu nadzieję, że Alina będzie prześladować Stewarta tak bardzo, że postrada zmysły.

Wróciła do grzebiącego w talerzu Dymitra.

– Co ci się nie podobało we Flynnie?

– Jest zimny – ojciec zawahał się i uniósł brwi. – To tak, jakby nic go nie ruszało, nic na niego nie wpływało. Z tego, co słyszałem, ludzie niewiele znaczą dla niego. Prawdę mówiąc, przez cały czas, kiedy z nim byłem, miałem wrażenie, że nie ma ani jednej osoby na tym świecie, która by cokolwiek dla niego znaczyła. Jest trudnym człowiekiem do poznania, do rozmowy… do wszystkiego. – Zirytował się.

– Tato spokojnie, ludzie zwykle mają powód, żeby się zachowywać tak, jak to okazują – powiedziała do niego delikatnie, mając nadzieję, że zachęci to jej ojca do kontynuowania z nią dalszej rozmowy. Nie mogła powstrzymać ciekawości. Praca oferowała pakiet zatrudnienia, który znacznie przewyższał wszystko, co otrzymałby u innego pracodawcy.

– Cóż, niezależnie od przyczyny, odniosłem wrażenie, że Flynn uważa, że wszystko sprowadza się do pieniędzy, ale są pewne rzeczy, których nie można kupić.

Nadie skinęła głową, zgadzając się z nim całkowicie. Jej ojciec spróbował kawałka mięsa, a następnie odłożył widelec i powiedział: – Nadszedł czas, wiesz o tym doskonale.

Nadie udawała, że nie rozumie, ale to była dyskusja, którą prowadzili więcej niż raz. Jej ojciec wydawał się wierzyć, że powinna prowadzić samodzielne życie, bez niego. Chciał zamieszkać w domu spokojnej starości. Nie zgodziła się. Po pierwsze, ojciec jej potrzebował. Czasem nie mógł się ogarnąć z posiłkami i pracami domowymi, ale ona wcale się tym nie przejmowała. Wiedziała jednak, że jest samotny i zmaga się z wszechogarniającym go żalem. Kolejną sprawą były nieszczęsne finanse, ponieważ miał znacznie obniżoną emeryturę, a pozwolenie komuś, nawet jego córce, na opłacenie rachunków, było sprzeczne z jego dumą. Jednak zarządziła, że zgodnie płacą po połowie. Była jednak rzecz, której on nie mógł zrozumieć, a Nadia nie potrafiła znaleźć sposobu, by mu to wyjaśnić. To była potrzeba bycia ze swoim rodzicielem. Ponieśli największą stratę w swoim życiu, a bycie razem wydawało się pomagać. Nie była gotowa na jego wyprowadzkę. W końcu może kiedyś mu pozwoli, ale jeszcze nie teraz. Dla niej było za wcześnie.

– Już to przerabialiśmy. – W końcu się poddała i podjęła dysusję.

– Powinnaś mieć własne życie, zamiast zajmować się swoim staruszkiem.

– Mam własne życie – upierała się. – Jak mi się znudzisz, to cię wyrzucę. – Mrugnęła do niego, żartując. Ojciec przewrócił oczami, gdy nagle zadzwonił telefon. Jak na zawołanie, oboje odwrócili się, wpatrując się w niego intensywnie.

– Niech ta maszynka gadająca w nim, odbierze – powiedział Dymitr, ponieważ była jedna, twarda zasada wprowadzona w ich życie jeszcze przez babcię. Żadna rozmowa telefoniczna nie była warta zakłócania rodzinnego czasu przy stole.

– Na pewno? – zapytała Nadia.

Ojciec skinął głową i kontynuował jedzenie. – Świetne mięso, ale kompot pierwsza klasa.

– To przepis babci pamiętasz?

Ojciec uśmiechnął się i pochylił do niej, szepcząc: – Ten przepis twoja babka wytrzasnęła z jakiegoś programu telewizyjnego, w którym gotowano potrawy ze wschodniej Europy. Nie był przekazywany z pokolenia na pokolenie, jak twierdziła moja mamusia.

– Nie ma mowy! – Nadie otworzyła usta z zaskoczenia. Ojciec zachichotał. – Ta sałatka z brokułów, którą lubię, też wyszła z papieru w kiosku.

Dzwonek telefonu zadzwonił kolejny raz i automatyczna sekretarka włączyła się. Usłyszeli niezadowolony męski głos:

– Z tej strony Jax Flynn.

Bez zastanowienia Nadia rzuciła się w stronę telefonu, zdejmując słuchawkę z podstawki, zanim zdążył zakończyć rozmowę.

– Witam – westchnęła. – Zakładam, że chcesz porozmawiać z moim ojcem?

– Tak, jeśli twoim ojcem jest Dymitr Forester.

Jej ojciec miał rację. Głos mężczyzny był naprawdę pozbawiony najmniejszego ciepła.

– Chwileczkę – powiedziała, wręczając mu słuchawkę.

– Forester, słucham – powiedział szorstko, marszcząc brwi na Nadię. Jego spojrzenie mówiło, że gdyby to zależało od niego, Flynn mógłby go pocałować tam, gdzie słońce nie dochodzi. Na szczęście była bliżej telefonu. Przygryzła dolną wargę, przyglądając się ojcu. To musiała być dobra wiadomość. Nie wydawało jej się, że ktoś chciałby specjalnie dzwonić, by powiedzieć, że wybrał innego kandydata na to stanowisko.

Oczy ojca rozszerzyły się: – Zanim przyjmę posadę, mam kilka pytań.

Nadia klepnęła się w czoło, pokazując ojcu, że nie powinien w ten sposób się zachować. Potrzebował tej pracy i to nie tylko ze względów finansowych. To było zbyt ważne.

– Zgadzam się. W takim razie do zobaczenia. – Odłożył słuchawkę. Ledwo mogła powstrzymać swój niepokój. – No i co?!

– Spotykam się rano z panem Flynnem, żeby omówić moje pytania. Malutki uśmiech dotknął jego ust. – Cholera, wygląda na to, że mam pracę, jeśli tego chcę.

– Och, tato! To wspaniała wiadomość!

– To, moja droga córciu, dopiero się okaże.