Słówka (zbiór) - Tadeusz Boy-Żeleński - ebook

Słówka (zbiór) ebook

Tadeusz Boy-Żeleński

0,0

Opis

Słówka Tadeusza Boya-Żeleńskiego to tom pełen zabawnych rymowanych wierszyków, w których kpi m.in. z ludzkich słabości, miłości, mieszczan czy romantyków.

W Słówkach znajduje się wiele stwierdzeń, które na dobre weszły do języka potocznego, takich jak „w tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”, czy „pełna wrzasku ziemia polska od Czikago do Tobolska”. Ten tom poezji można traktować jako karykaturalną kronikę Krakowa z początku XX wieku. Boy-Żeleński, wrażliwy na ruchy społeczne, ironicznie porusza tematy, którymi wtedy żyło miasto. Pierwsze wydanie Słówek miało miejsce w roku 1913.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Tadeusz Boy-Żeleński
Słówka (zbiór)
Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne Rodzaj: Liryka Gatunek: Wiersz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tadeusz Boy-Żeleński

Słówka (zbiór)

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN 978-83-288-3099-8

Słówka (zbiór)

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Słówka

Gdy coś mnie nadto wzruszy  
Lub serce mi podrażni,  
Chowam się aż po uszy  
Do swojej wyobraźni.  
Tam, o każdziutkiej porze,  
Schronienie mam zaciszne,  
Gdzie myśl wyprawiać może  
Przeróżne rzeczy śmiszne.  
Miast czerpać próżną chwałę  
W tym, że jak z książki gada,  
W głupiutkie słówka małe  
Calutka się rozpada. 
Te słówka mi uciechy  
Sprawiają nieraz mnóstwo,  
Lubię ich puste śmiechy  
I ducha ich ubóstwo.  
Jak błazenkowie mali  
Słówko się z słówkiem cacka,  
To jęzor mu wywali,  
To szczypnie je znienacka.  
Jedno przez drugie hasa  
Wydając kwik wesoły,  
Niby dzieciaków masa,  
Gdy wyrwie się ze szkoły. 
Jednemu w tej pogoni  
Pąsem nabiegną lice,  
Gdy żywszy ruch odsłoni  
Młodziutkich płci różnice;  
Inne troszeczkę z boku  
Przystanie gdzieś nieśmiele  
I stoi z mgiełką w oku  
Jak zadumane cielę; 
Te dwa w pustocie nowej  
Objęły się przyjemnie  
I same w rym gotowy  
Splatają się beze mnie; 
Ja patrzę na niewinne  
Figielki miłych dziatek 
I wolę niźli inne  
Ten mały, własny światek...  

O bardzo niegrzecznej literaturze polskiej i jej strapionej ciotce

J. E. Prof. Dr. Hr. St. Tarnowskiemu poświęcam.

I

Pełna gracji, zacna, słodka,  
Żyła sobie stara ciotka. 
Bez zbytków, lecz i bez braku,  
Miała swój domek na Szlaku.  
Oprócz cnót rozlicznych wieńca  
Hodowała też siostrzeńca. 
Brzydki chłopiec, z krzywą buzią 
Zwał się — dajmy na to — Józio.  
Ciotka była panną czystą, 
A Józio był modernistą.  
(Modernista — znaczy chłopak,  
Co wszystko robi na opak;  
Każdego się głupstwa czepi,  
A zawsze chce wiedzieć lepiej).  
Z tym smarkaczem ciotka stara  
Miała strapień co niemiara.  
Zawsze jej czymś umiał dopiec,  
Taki był już brzydki chłopiec.  
Próżno ciotka mu wymienia  
Albo Lucka, albo Henia, 
Co ich przykład wszystkim świeci  
Jako grzecznych, dobrych dzieci;  
On rozeprze się wygodnie,  
Obie ręce włoży w spodnie, 
Śmieje się i kiwa głową  
Jakby mówił: gadaj zdrowo! 

II

To rzecz nie do uwierzenia,  
Co on ma za przywidzenia!  
Czasem coś bez sensu maże  
I mówi, że to witraże.  
To znów wieczór biega nago  
I rozbija wszystkich lagą.  
Ciotka krzyczy: «Joseph! arrête!1» 
A on: «Ciociu, to kabaret!»  
Wszystkie meble w domu psuje, 
Mówi, że sztukę stosuje.  
Wszędzie wlezie, wszędzie dotrze, 
Deprawuje dzieci młodsze.  
To rzecz w Polsce niesłychana:  
Nie chcą wierzyć już w bociana!  
Kiedyś wpada mała Hanka:  
— «Ciociu, jestem rotomanka!» 
«Któż cię tak nauczył?!» — «Józio» 
Mówi z rozpaloną buzią. 
«A ja — szepleni Ludwiczka — 
Jestem święta pla-samiczka». 
Chociaż zwykle dobra, słodka,  
Zawyła ze zgrozy ciotka, 
Raziła ją na kształt gromu  
Taka hańba w polskim domu! 

III

Czasem dobra ciotka woła: 
«Usiądźcie, dzieci, dokoła, 
O hetmanach, kaznodziejach,  
Potem każde z was wymieni,  
Którego najwyżej ceni.» 
A Józio ze śmiechu kona 
I krzyczy: «Ciociu! Kambrona2!» 

IV

Czasem, a najczęściej w poście,  
Przychodzą do ciotki goście. 
«Józiu, przywitaj się z panem!  
Co ty tam za parawanem?!  
Wyłaź stamtąd, puść Haneczkę  
I powiedz gościom bajeczkę».  
Wylazł Józio, głową kiwa 
I w te słowa się odzywa: 
Bajeczka pana Jachowicza3
Staś na sukni zrobił plamę,  
Oblał bowiem ponczem mamę; 
A widząc ją w srogim gniewie, 
Jak przepraszać, sam już nie wie. 
Plama głupstwo, mama doda,  
Ale ponczu, ponczu szkoda! 
Skończył Józio, gość się śmieje,  
A ciotkę wnet krew zaleje:  
Biedaczka dostała mdłości  
I ze wstydu, i ze złości.  
Tak ten niegodziwy chłopiec  
Zawsze ciotce umiał dopiec. 

V

Tak się trapi dobra ciotka,  
Pełna gracji, zacna, słodka,  
Lecz największą ma subiekcję  
Gdy rozpocznie z Józiem lekcję.  
Dojdźże ładu z taką głową:  
Zawsze ma ostatnie słowo!  
Ciotka prawi o Trzech Psalmach:  
Józio o «tańczących palmach»;  
Ciotka mu o apostołach,  
On jej o spermatozoach;  
Ciotka uczy, kto był Gallus,  
On poprawia: «Ciociu, Phallus»!  
Ciotka znów z innego wątku  
Baje o świata początku,  
Józio się ząb za ząb kłóci, 
Że świat cały powstał z chuci. 
(Mruknie ciotka w pasji szewskiej: 
«Wciąż ten łajdak Przybyszewski!») 
Ciotka znów o ideałach — 
Józio: «ciociu, co to wałach?» 
Taką ciotka ma subiekcję, 
Gdy rozpocznie z Józiem lekcję. 
Podoba Ci się to, co robimy? Jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/

VI

Kiedy wieczór już zapada, 
Ciotka do snu się układa: 
Józiu! zostaw ten rozporek 
I chodź odmówić paciorek. 
Niech Józio przy łóżku klęknie 
I powtarza głośno, pięknie: 
«Boziu, usłysz głos chłopczyny, 
Odpuść synów naszych winy! 
Polska cię na pomoc woła! 
Niech tradycji i Kościoła 
Pozostanie sługą wierną! 
Erotyzmem ni moderną 
Niech się naród ten nie spodli!» 
Teraz Józio się pomodli, 
Za mamusię, za tatusia, 
Potem grzecznie się wysiusia 
I spokojnie, cicho zaśnie. 
Brzydki chłopak mruknął: «Właśnie!» 

Pisane w r. 1907.

Ach! co za prześliczne abecadło!

(Fragment zamierzonego dzieła)

B, b.

Barbara się bawiła z Bernardynem bardzo,  
Lecz że taką zabawą zacni ludzie gardzą,  
Teraz każde z osobna winy swoje maże,  
Bernardyn beczy Bogu, a bęben Barbarze.  

C, c.

Certował się co nocy z Cecylią Celestyn,  
Z ilu dań ma się składać ich miłosny festyn;  
Dziś błąd swój po niewczasie pojmować zaczyna  
Cesia, całując chłodne ciało Celestyna. 

D, d.

Długą dyskusję z durniem dorzeczna Dorota  
Wiodła, co jest ważniejsze, czy miłość, czy cnota;  
Tymczasem się ściemniło: gdy weszli rodzice,  
W dłoniach durnia dostrzegli Dorotę dziewicę. 

E, e.

Excytowała Edzia eteryczna Emma,  
Iż przewrotnej miłości chce poznać dilemma;  
Póty się naprzykrzała, aż wreszcie, znudzony,  
Edward ewakuował Emmy edredony. 

Dziadzio

Raz maleńka Fryderyka 
Miała dziadzię tabetyka4. 
A że stąpał dość niezdarnie, 
Dziecię pusty śmiech ogarnie. 
«Przestań — rzecze jej na to staruszek łagodnie —  
I ja biegałem niegdyś żwawo i swobodnie, 
A że mi dziś chodzenie idzie jak po grudzie,  
To dlatego, żem w pracy żył ciężkiej i trudzie.» 
Dobre dziecię, zawstydzone, 
Poszło płakać aż na stronę; 
Odtąd zawsze w czci głębokiej 
Podpierało starca kroki. 
Pamiętajcie, drogie dziatki, 
Nie żartować z ojca, matki, 
Bo paraliż postępowy5
Najzacniejsze trafia głowy. 
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/

Stefania

Powieść psychologiczna z kajetu pensjonarki

Kto poznał panią Stefanią6,  
Ten wolał od innych pań ją. 
Coś w niej już takiego było, 
Że popatrzyć na nią miło. 
Oczy miała jak bławatki 
I na sobie ładne szmatki. 
Chociaż to rzecz dosyć trudna,  
Zawsze była bardzo schludna. 
Aż mówił każdy przechodzień: 
«Ta się musi kąpać co dzień». 
Choć męża miała filistra, 
W innych rzeczach była bystra. 
Jeździła aż do Abacji  
Po temat do konwersacji. 
Prócz tego natura szczodra 
Dała jej b. ładne biodra.  
Raz ją poznał jeden malarz,  
Który często pijał alasz. 
Jak ją zobaczył na fiksie7, 
Zaraz w niej zakochał w mig się. 
Miała w uszach wielki topaz  
I była wycięta po pas. 
Przedtem widział różne panie,  
Ale zawsze bardzo tanie, 
I do swego interesu  
Miały dosyć podłe dessous8. 
Strasznie się zapalił do niej, 
Wszędzie za Stefanią goni. 
Miał kolorową koszulę  
I przemawiał bardzo czule, 
Żeby dała mu natchnienie,  
Ale ona mówi, że nie. 
Że umi kochać bez granic,  
Ale to tyż było na nic. 
Potem jej mówił na raucie:  
«Dałbym życie, żebym miał cię». 
Jak zobaczył, że nie sposób, 
Poszedł znów do tamtych osób. 
Ale już zaraz za bramą  
Mówił, że to nie to samo. 
Takiej dostał dziwnej manii,  
Że chciał tylko od Stefanii. 
Bo to zawsze jest najgłupsze,  
Kiedy się kto przy czym uprze. 
Mówili mu przyjaciele:  
«Czemu jesteś takie cielę, 
Z kobietami trzeba twardo,  
A nie cackać się z pulardą.» 
Więc jej zaczął szarpać suknie,  
A ta jak na niego fuknie. 
Wtedy całkiem stracił humor  
I upijał się na umor.  
Potem do Stefanii lubej  
List napisał dosyć gruby, 
Że to będzie znakomicie,  
Jak sobie odbierze życie. 
A ona myślała chytrze: 
«To by było nie najbrzydsze.» 
Lecz jak przyszło co do czego,  
Jakoś nic nie było z tego. 
Potem znowu za lat kilka  
Przyszła na nią taka chwilka.  
I myślała, czy to warto  
Było być taką upartą. 
Lecz tymczasem mu wychłódło,  
Bo już była stare pudło. 
Tak to ludzie trwonią lata,  
Że nie są jak brat dla brata. 
Z tym największy jest ambaras,  
Żeby dwoje chciało naraz. 

Ernestynka

Powieść obyczajowa z kajetu tejże pensjonarki

Druga znów była dziewczynka,  
A zwała się Ernestynka.  
Jeden miała smutek wielki, 
Bo ojciec robił serdelki. 
A przeciwnie za to ona  
Była bardzo wykształcona.  
Wciąż czytała co się zmieści  
Śliczne francuskie powieści. 
Mówili o niej bógwico, 
Że jest tylko pół-dziewicą. 
Nie każda jest taka święta,  
Żeby zaraz mieć bliźnięta. 
Raz ją ojciec przez to złapał,  
Bo jej narzeczony chrapał.  
Straszny krzyk się zrobił w domu,  
Że tak czynią po kryjomu. 
Każdy wrzeszczał o czym innym,  
Jak zwykle w domu rodzinnym.  
Ojciec najgorsze wyrazy  
Powtarzał po kilka razy.  
Ona płakała cichutko,  
Bo ją przy tym kopnął w udko.  
A potem jeszcze jej ostro  
Zakazał bawić się z siostrą,  
Że się taka sama świnka 
Zrobi, jak ta Ernestynka.  
Z książkami tyż była heca,  
Wszystkie powrzucał do pieca,  
Choć sam nie wiedział, dlaczego,  
Co ma jedno do drugiego.  
W końcu ustały te krzyki,  
Poszedł rano do fabryki. 
Na co człowiek się naraża,  
Kiedy ojca ma masarza. 

Franio

Powieść dydaktyczna

Franio był to chłopiec mały,  
Ale był bardzo nieśmiały.  
Lubił widzieć u siostrzyczki, 
Kiedy zdejmuje spódniczki. 
Zaraz robił się niebieski  
I w oczach miał rzewne łezki. 
Aż mówiła dobra niania: 
«Żeby szlag nie trafił Frania». 
Albo się w kąpieli śmiała: 
«Tobie by się żona zdała». 
A on patrzył przestraszony, 
Bo nie był uświadomiony. 
Naradził się Tato z Mamą  
I Babunia tyż to samo, 
Że to już ostatnia pora  
Zawieźć Frania do doktora.  
Doktór zaraz wziął trzy ruble 
I kazał go moczyć w kuble9. 
Powiedział, że to dziedziczne  
Cierpienie psycho-fizyczne. 
I że mu to przejdzie z wiekiem,  
Jak będzie dużym człowiekiem. 
Złe sobie daje świadectwo,  
Gdy kto wyszydza kalectwo. 

Z nastrojów wiosennych

Nie masz nic milszego ponad  
Ciągnący żeński pensjonat. 
Sunie sznurkiem przez plantacje10
W ciszy, z wolna, uroczyście —  
Zielono, pachną akacje,  
Słońce gzi się poprzez liście — — 
Ciągnie podwójny sznureczek  
Takich przemiłych owieczek.  
Cieplutko, wiosna, południe,  
Ławeczka, próżniactwo boskie,  
Myśli rozigrane cudnie 
W jakieś koziołki szelmowskie — — 
Idą: duża, mniejsza, mała,  
Kobiecości gama cała.  
Ptaszek ćwierka gdzieś tam z góry  
Swoich liryk «pierwszą serię»,  
Zapoznanych serc tortury  
I celibatu mizerie — — 
Pod kapotką granatową  
Rysuje się to i owo.  
«W rytm melodii jakiejś sennej 
Kołyszą się stare drzewa, 
Płynie falą dech wiosenny, 
W sercu puka coś, coś śpiewa» — 
Ta mała mogłaby troszkę  
Obciągnąć sobie pończoszkę...  
Jakiś czar nieznany jeszcze  
Jakieś czucia wiotkie, śliczne —  
Jakieś dziwne w piersiach dreszcze  
Pan i pani - teistyczne — — 
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  
Czy to nie znaczy przypadkiem,  
Że czas mi już zostać dziadkiem...? 

Naszym hymenografomanom

Literacki nasz ogródek  
Pachnie wśród księgarskich półek  
Wonią mirtów, niezabudek  
I przeróżnych innych ziółek.  
Te inspekta czyste, ładne,  
Co od rosy lśnią porannej,  
To królestwo samowładne  
Legendarnej polskiej panny. 
Dla Niej, dla tej jasnej wróżki  
Nasi geniusze się trudzą,  
Aby mogła do poduszki  
Ubrać się w poezję cudzą. 
Przez Nią, za Nią, dla Niej, od Niej 
Wszystko bierze swój początek,  
Od hymenu jej «pochodni»  
Natchnień się rozpala wątek.  
W prochu wielbi nasza małość  
Dziewiczości Arcy-statut:  
Panieńskiego... wdzięczku całość  
To najwyższy Stwórcy atut!  
Póki tej ozdoby swojej  
Nie uroni dumna Polka,  
Póty małe czółko stroi  
Wszechpotęgi aureolka; 
Tłumów, co jej żebrzą łaski, 
Brzmi w powiastkach naszych lament,  
Tak czarowne rzuca blaski 
Anatomii cenny diament; 
Gdzie otworzyć, tam się miele  
Jedną życia wciąż zawiłość:  
Jak i kiedy polskie cielę  
Swojskiej gęsi zyska miłość... 
Musisz poznać naszej «Czystej» 
Papę, mamę, cały dom jej,  
W końcu służyć do asysty  
Przy niewinnej tej sodomii.  
Lecz gdy klejnot swój postrada,  
Pożegnajmy się z nią smutni; 
Ach, po trzykroć takiej biada, 
Zmarła już dla polskiej lutni!  
Wszystko pierzchło, wszystko znikło, 
Jakby trumnę już zabito:  
Idzie życia ścieżką zwykłą 
Już w kompletnym incognito. 
Co wyrośnie z małej gąski,  
Która z tak krzykliwą pychą 
Wpływa w życia strumyk wąski, 
O tym w naszych księgach cicho; 
Nasi piewcy idealni  
Ignorują światek ciasny,  
Co się kręci wśród sypialni 
Czasem cudzej, czasem własnej;  
Gdy już hukną wielkim głosem: 
«Zdrowie zacnej młodej pary!»  
Któż by się tam troszczył losem 
Krajowej Madame Bovary... 
Rzucona z takim hałasem  
Jak tam plącze się zagadka?...  
Jakieś echa tylko czasem  
Nas dochodzą: żona... matka...  
Aż po lat przydługiej serii  
Znowu ją sadowią na tron,  
Gdzie ozdobą jest galerii  
Legendarnych polskich matron. 

Pisane w r. 1908.

Litania ku czci P. T. Matrony Krakowskiej

Inwokacja:

Dostojna Pani! Sporo lat już mija, jak słucham potulnie i cierpliwie potoków Twej wymowy; racz więc przymknąć teraz na chwilę Twe słodkie usteczka i pozwól mi przemówić, a postaram się — w przeciwieństwie do Ciebie, Pani, — być zwięzłym i treściwym.

O ty, polskiej ziemi chwało, 
Ty, postaci wpółmonarsza, 
Ty, czcigodna, nazbyt mało  
Opiewana, «damo starsza»; 
Ty, co z głębin swej kanapy 
Wychylając kibić tłustą,  
Brzydkie swe nadstawiasz łapy  
Przerażonym naszym ustom;  
Ty, co z dostojeństwem w twarzy 
Dźwigasz swe potworne kłęby,  
O których lustmörder11 marzy,  
Szczerząc zakrwawione zęby; 
I ty, uroczysta klempo, 
W twojej wiecznej sukni bordo, 
Z twoją beznadziejnie tępą 
— Powiedzmy otwarcie — mordą;  
Ty, orędowniczko dzielna  
Uciśnionej polskiej nacji, 
Arcykapłanko naczelna  
Naszej starobabokracji; 
Ty, co w «Piątki» lub «Soboty» 
Polskich dusz sprawujesz rządy, 
Starodawne wskrzeszasz cnoty,  
A druzgocesz «nowe prądy»;  
Co na fiksach12 i na rautach, 
I na dobroczynnej sesji  
Pytlujesz o pruskich gwałtach, 
O «modernie» i «secesji»; 
Ty, co wszelkich zadań bytu  
W mig rozcinasz każdy problem, 
Gdy człek myśli, jakim by tu  
Zamknąć babie gębę skoblem; 
Ty, strącona z Łysej Góry  
W salonu fałszywy «ampir»