Siła spokoju. Potęga Transcendentalnej Medytacji - Bob Roth - ebook

Siła spokoju. Potęga Transcendentalnej Medytacji ebook

Bob Roth

3,5

Opis

Potęga Transcendentalnej Medytacji

Co łączy Toma Hanksa, Davida Lyncha, Ellen DeGeneres i Gwyneth Paltrow? Kreatywność i umiejętność radzenia sobie ze stresem dzięki niezwykłej sile Transcendentalnej Medytacji.

Bez względu na pochodzenie, wyznanie czy stan posiadania wszyscy jesteśmy narażeni na stres. W dzisiejszym świecie wyeliminowanie czynników stresogennych jest praktycznie niemożliwe. Jest za to sposób na to, aby skutecznie sobie z nimi poradzić.

Bob Roth, nauczyciel TM oraz prezes Fundacji Davida Lyncha, od wielu lat pomaga ludziom w radzeniu sobie ze stresem, który uniemożliwia im koncentrację i radość z życia. Są w wśród nich dzieci, weterani wojenni, lekarze, studenci czy też największe gwiazdy Hollywood.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 168

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (25 ocen)
7
7
6
1
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
opson

Nie polecam

Książka opisuje wygląd kursu na który można się zapisać, szkoda czasu na czytanie jej.
00
Wilka

Nie polecam

Sekta. Klucz do szczęścia mam tylko ja. Nikt inny. Chętnie Ci sprzedam tę wiedzę.
00
Dominiqq1

Nie oderwiesz się od lektury

Książka przekonała mnie do odbycia kursu medytacji polecam
00

Popularność




Nauczycielom Transcendentalnej Medytacji

WSTĘP

Wiem, że nie do końca odpowiadam waszym wyobrażeniom nauczyciela Transcendentalnej Medytacji*, choćby dlatego, że często noszę garnitur, a moje biuro znajduje się w centrum Manhattanu. Nie jestem wyznawcą filozofii New Age. Jestem sceptyczny z natury, a nauka interesuje mnie bardziej niż bejsbol, czyli bardzo. Nie jestem nawiedzony. Znajomi podśmiewają się ze mnie: „Wegetarianin, a twardo stąpa po ziemi”. Lubię wszystko, co proste, praktyczne i na wskroś racjonalne.

Co więcej, od ponad czterdziestu pięciu lat pracuję na pełen etat jako nauczyciel TM. Technika ta wywodzi się z najstarszej ciągłej linii przekazu medytacji na świecie. Praktykowanie jej nie narzuca żadnej filozofii, zmiany stylu życia ani religii. Przez ponad pięć tysięcy lat technika TM była przekazywana z nauczyciela na ucznia – indywidualnie, nigdy w grupie, nigdy na piśmie. Pochodzi ona od starożytnej wysokiej kasty wojowników, którym działanie pod wpływem strachu czy gniewu groziło klęską i przegraną w bitwie. Dziś może służyć każdemu, kto dąży do bardziej zrównoważonego życia, większej kreatywności, poprawy zdrowia, redukcji stresu – i do szczęścia.

Na przestrzeni tych kilku tysięcy lat technika TM została udoskonalona i sprowadzona do dwudziestu minut dwa razy dziennie: rano, najlepiej przed śniadaniem, i późnym popołudniem albo wczesnym wieczorem, najlepiej przed kolacją. Medytacji nauczy cię specjalnie wykształcony nauczyciel, który podczas indywidualnej sesji udzieli ci instrukcji. Przydzieli ci mantrę – pozbawione znaczenia słowo lub dźwięk – i nauczy powtarzać ją w myślach prawidłowo, to znaczy łatwo, bez wysiłku i bezgłośnie. Dowiesz się, że nie musisz opędzać się od myśli, obserwować oddechu, wczuwać się w swoje ciało ani niczego wizualizować. Dowiesz się też, że nie musisz siedzieć w żadnej specjalnej pozycji. Wystarczy, że usiądziesz wygodnie na krześle w domu albo w pracy, na siedzeniu w pociągu, na fotelu w samolocie, na ławce w parku – po prostu wszędzie tam, gdzie można wygodnie usiąść. Poranna sesja obudzi twój umysł i da ci energię oraz odporność na stres wywoływany presją codziennych wyzwań i obowiązków. Potem będziesz medytował drugi raz – najlepiej późnym popołudniem lub wczesnym wieczorem, przed kolacją, żeby zregenerować się przed ostatnim odcinkiem dnia. Dwa razy w ciągu dnia TM pomoże ci się zrelaksować.

Uczyłem medytować tysiące osób. Wśród moich uczniów są dyrektorzy amerykańskich firm zaliczonych do stu najlepszych w rankingu „Fortune” i sprzedawcy z rodzinnych sklepików. Studenci prywatnych uniwersytetów i uczniowie szkół w ubogich dzielnicach. Chrześcijanie, żydzi, buddyści, muzułmanie, hindusi i ateiści. Pełen wachlarz: od zawodowych sportowców po mieszkańców schronisk dla bezdomnych. W oczach każdego, kto siada naprzeciwko mnie, żeby rozmawiać o medytacji – czy jest członkiem zarządu globalnej spółki finansowej, czy pracującą, samotną matką dwojga dzieci lub weteranem, który od miesięcy sypia po dwie godziny na dobę – tli się podobna iskra nadziei. Wszyscy liczą na poprawę swojej sytuacji.

Sam byłem kiedyś jednym z nich, tyle że miałem bardziej nieufne nastawienie. W 1969 roku, kiedy byłem na uniwersytecie, nie dawała mi spokoju myśl, że musi istnieć jakaś metoda, która pozwoli mi być zdrowszym, bardziej twórczym, szczęśliwszym. Spotkałem wiele osób, które z pozoru spełniały wszystkie warunki, żeby się tak czuć, tymczasem często robiły wrażenie zestresowanych, przygnębionych i nieszczęśliwych. Mój dobry kolega, widząc, jak regularnie ulegam stresowi moich studiów, zasugerował, żebym spróbował TM. Nastroszyłem się. W moim słowniku nie istniało nawet słowo medytacja. Byłem (i nadal jestem) zdecydowanym pragmatykiem i twardo stąpającym po ziemi realistą. Miałem jasno sprecyzowane plany życiowe: dostać się na prawo, żeby móc się ubiegać o jakiś urząd, z którego mógłbym kandydować na senatora. Chciałem budować lepszy świat. (Cóż, tak się wtedy myślało). Wysiadywanie w „medytacji” nie pasowało do mojej filozofii życiowej.

Ale nie sypiałem dobrze, moja pamięć osłabła, a że ceniłem sobie opinie wspomnianego kolegi, zdecydowałem się przynajmniej dać sobie szansę. Pomimo początkowej rezerwy i nieufności doświadczenie TM odebrałem jako znaczące i autentyczne. Praktyka okazała się nad wyraz łatwa, relaksująca i dodająca energii. Pierwszy raz miałem z czymś takim do czynienia. Od pierwszej chwili czułem, że chciałbym tego uczyć innych – zwłaszcza młodzież ze szkół w podupadłych dzielnicach. Trzy lata później, w styczniu 1972 roku, wziąłem na semestr urlop dziekański i zapisałem się na pięciomiesięczny kurs dla nauczycieli TM prowadzony przez Maharishiego Mahesh Yogi, który sam był absolwentem fizyki i wybitnym nauczycielem medytacji swojego pokolenia. Podczas kursu Maharishi z grupą naukowców z dziedziny neurobiologii, medycyny i psychologii omawiał starożytną i współczesną wiedzę na temat ludzkiej świadomości, jak również wpływ stresu i urazów psychicznych na mózg i układ nerwowy. Zapoznano nas z unikalnymi mechanizmami praktyki TM i potencjałem medytacji w wyzwalaniu nieprzebranych pokładów inteligencji i twórczości, które drzemią w umyśle ludzkim, jak również jej zasług w skutecznym zwalczaniu uporczywych bolączek społecznych. Przede wszystkim jednak Maharishi uczył nas prostej, choć ścisłe zdefiniowanej metody osobistego przekazywania uczniom umiejętności transcendowania – bezwysiłkowego dostępu do głębokiego spokoju, który istnieje w każdym z nas – w sposób specyficznie dostrojony do danej osoby.

Odkąd zaczął jeździć po świecie, ucząc TM, Maharishi stał się adwokatem naukowych badań nad nią i jej wyjaśniania. Zachęcał lekarzy z Harvardu, Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles i wydziałów medycyny innych uczelni do obserwacji zmian neurofizjologicznych zarówno w trakcie medytacji, jak i po niej. Wyniki wieloletnich badań są jednoznaczne. Ponad czterysta prac badawczych dowiodło wielostronnego pozytywnego wpływu techniki TM na funkcjonowanie mózgu i mechanizmów poznawczych, układ krążenia i równowagę emocjonalną. Badania te były publikowane w najlepszych recenzowanych czasopismach specjalistycznych, takich jak „JAMA Internal Medicine” Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego (poświęconego chorobom wewnętrznym) czy „Stroke” i „Hypertension” Amerykańskiego Towarzystwa Kardiologicznego. (Gwoli wyjaśnienia: fakt, iż są to czasopisma recenzowane, jest bardzo ważny. Oznacza to, że są one recenzowane przez specjalistów, którzy oceniają wiarygodność badań i profesjonalizm uczestniczących w nich lekarzy). Amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia wyasygnowały kilkadziesiąt milionów dolarów dotacji na badanie korzystnego wpływu TM na redukcję stresu i chorób serca, a Departament Obrony Stanów Zjednoczonych wyłożył kilka milionów dolarów na badanie wpływu TM na zespół stresu pourazowego u żołnierzy powracających z misji w Iraku i Afganistanie.

TM nie od razu została doceniona jako bardzo skuteczna terapia i środek profilaktyczny wielu współczesnych chorób związanych ze stresem – jak również jako zaskakująco prosta metoda poprawy zdrowia i kondycji. Podobnie jak w przypadku ćwiczeń fizycznych i zdrowego odżywiania, musiało trochę wody upłynąć, zanim ludzkość nauczyła się doceniać przełomowe znaczenie medytacji w ogóle, w tym TM.

Ten klimat zapanował stosunkowo niedawno. Kiedy zaczynałem pracować, często wystarczyło wspomnieć, że jestem nauczycielem medytacji i już było po rozmowie. Teraz, kiedy na pytanie, czym się zajmuję, odpowiadam, że kieruję organizacją pożytku publicznego poświęconą nauce TM, mój rozmówca nachyla się do mnie i mówi z błyskiem w oku: „Też by mi się coś takiego przydało”.

Co się więc stało? Skąd ten wzrost zainteresowania medytacją? Myślę, że zadziałała kombinacja trzech czynników.

Po pierwsze, żyjemy w czasach epidemii stresu. Jak nigdy dotąd w historii jesteśmy narażeni na toksyczny stres. Osłabia to nasz układ immunologiczny, hamuje rozwój umysłowy i emocjonalny, podwyższa ciśnienie krwi, co u dziesiątek milionów osób zwiększa ryzyko wystąpienia chorób układu sercowo-naczyniowego – zabójcy numer jeden naszych czasów. Toksyczny stres sprzyja również całemu spektrum groźnych zaburzeń: odżywiania, snu, uczenia się, obsesyjno-kompulsywnych, afektywnych dwubiegunowych i innych. Przyspiesza proces starzenia się i skraca długość życia. Dzień po dniu stres przyprawia nas o tyle napięć i lęków, że często nie jesteśmy w stanie cieszyć się prostymi przyjemnościami, z których dawniej czerpaliśmy radość życia.

Podczas podróży związanych z moją pracą często obserwuję stres na twarzach moich rozmówców. Bez względu na to, kim są, co robią i skąd pochodzą, skarżą się na przesadne reakcje na uciążliwe drobiazgi, nie mówiąc o poważniejszych problemach. Trzęsą się na dźwięk komórki, rano na widok zapchanej skrzynki mailowej ogarnia ich paraliżujący lęk. To nie jest jakieś wydziwianie z ich strony: prawda – niestety – jest taka, że stres obniża próg wrażliwości na kolejne czynniki stresogenne. Powiem bez ogródek i bez przesady: stres jest mordercą.

W dodatku jesteśmy teraz non stop dostępni, dzień w dzień przez całą dobę skomunikowani ze światem, który pędzi bez wytchnienia. Żyjemy w zalewie informacji, pod nieustannym ciśnieniem, bombardowani wrażeniami. Nie potrafimy się wyrwać z zaklętego koła poleceń, żeby przeczytać, skomentować, zdecydować, zapisać, usunąć i przejść do następnego polecenia. Im wyżej stoimy na drabinie sukcesu, tym częściej musimy podejmować ryzyko.

Fakt, wielu ludzi ciężko haruje i wielu ludzi nie lubi swojej pracy. Jednak stale spotykam tych, którzy lubią swoją pracę i uznają napięcie z nią związane za motywujące. Doba jest dla nich za krótka, tyle mają do roboty. Ludzie sukcesu lubią wyzwania. Jednak bez względu na to, czy lubisz swoją pracę, czy jej nie znosisz, i tak ponosisz fizyczne i emocjonalne skutki stresu. Praca daje ci satysfakcję, ale jesteś mało wydajny, bo rano wstajesz zmęczony z powodu zżerającego cię non stop niepokoju. Albo rano tryskasz energią. ale ta energia ulatnia się wczesnym popołudniem i kolejne kawy nie są w stanie postawić cię na nogi. Pojawiają się problemy, których dawniej nie miałeś. Twoja pamięć zaczyna szwankować. Masz trudności z koncentracją. Dokuczają ci napięciowe bóle głowy albo nie możesz zasnąć bez proszków nasennych.

Zaczyna się równia pochyła. Masz diagnozę, znasz prognozy i nie wygląda to różowo. Amerykańska gospodarka traci rocznie trzysta miliardów dolarów wskutek tego, że przemęczeni pracownicy ulegają apatii, wyjałowieniu, roztargnieniu i wypaleniu1. W Wielkiej Brytanii stres należy do najczęstszych powodów korzystania ze zwolnień chorobowych – częstszym niż kontuzje, choroby serca i rak2. W Japonii rząd oficjalnie zakwalifikował toksyczny stres jako syndrom potencjalnie zabójczy, a tamtejsze Ministerstwo Zdrowia, Pracy i Opieki Społecznej od 1987 roku prowadzi statystyki dotyczące karoshi (śmierci z przepracowania) 3.

Ta sytuacja coraz wcześniej zaczyna dotyczyć również dzieci. Niedawno odwiedziłem drugoklasistów. Patrząc na ich twarzyczki, wyjaśniałem, na czym polega moja praca. Bez zbędnego dramatyzowania opowiadałem im o stresie u dorosłych. „Kto z was czuje się zestresowany?” – rzuciłem od niechcenia.

Las rąk wystrzelił w górę. W drugiej klasie! Byłem zaszokowany. Stres nie ogranicza się do dzieci z rodzin rozbitych, ubogich czy dotkniętych przemocą. Pediatrzy coraz częściej obserwują u dzieci z zamożnych domów objawy lękowe o podobnym jak u osób dorosłych nasileniu, wywołane nadmiernymi wobec nich oczekiwaniami rodziców.

Tak więc wiemy, że mamy problem, i wiemy, że potrzebujemy rozwiązania. Drugim powodem wzrostu zainteresowania medytacją jest brak cudownego leku. Przywykliśmy szukać ratunku w apteczce. Oczywiście mamy do dyspozycji idącą w miliardy dolarów baterię leków przeciwdziałających chorobom związanym ze stresem. Bierzemy od lekarza receptę na tabletkę na sen, pigułkę na uspokojenie lub na poprawę wydajności w pracy. Albo uciekamy się do tak zwanych „leków bez recepty”, żeby zatuszować objawy – pijąc kawę za kawą, żeby przebrnąć przez dzień. Potem, na przykład, parę kieliszków wina, żeby wyhamować na noc. A nasze dzieci, masowo chorujące na zaburzenia uwagi, faszerujemy coraz wcześniej środkami uspokajającymi, by je opanować.

Jednak koncerny farmaceutyczne nie mają nam wiele do zaoferowania pod względem profilaktyki czy leczenia toksycznego stresu. Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne wydało oświadczenie, że badania z roku 2014 „wykazały głęboko zakorzeniony w naszej kulturze wysoki poziom stresu i brak skutecznych metod profilaktyki, co utrwali niezdrowy styl życia i funkcjonowania przyszłych pokoleń 4. Farmaceutyki często są nieskuteczne – a te, które działają, wywołują groźne skutki uboczne. Ryzyko związane z przyjmowaniem lekarstw coraz częściej popycha wielu ludzi do poszukiwania innych rozwiązań.

Tu właśnie dochodzimy do trzeciej przyczyny gwałtownego wzrostu zainteresowania medytacją: jest nią nauka. Zgromadziliśmy już tyle dowodów na korzyści płynące z medytacji, że nawet najwięksi niedowiarkowie muszą (niechby i bez entuzjazmu) przyznać, że podczas medytacji zachodzi coś zupełnie wyjątkowego.

Ale co to znaczy „medytować”? Choć kultura masowa chętnie szermuje słowami „medytacja” i „uważność”, w sferze definicji nadal panuje wiele niejasności. Czym jest, ściśle rzecz biorąc, medytacja?

Opowiadając na to pytanie, chętnie posługuję się analogią. Mówię moim słuchaczom:

Wyobraźcie sobie, że siedzicie w łódce na środku Atlantyku, a wokół was, po horyzont, rozpościera się bezkres błękitu.

Nagle jednak woda zaczyna się burzyć i otaczają was potężne fale. Myślicie: „Cały ocean się burzy!”.

Cały ocean? Nic podobnego. Gdybyście mogli obejrzeć ocean w przekroju, przekonalibyście się, że tylko powierzchnia faluje. Atlantyk ma parę kilometrów głębokości, a w okolicach dna jest niezwykle spokojny. Pomimo burz i niepokojów na powierzchni, w głębi panuje niezmącony spokój i cisza.

Jeśli dokonalibyśmy podobnego przekroju funkcjonowania umysłu w górnej jego warstwie, podobnie jak na powierzchni oceanu, stale panuje ruch – często bywa ona wzburzona czy wręcz zgiełkliwa. Niektórzy ten powierzchniowy poziom umysłu nazywają „małpim umysłem”, czyli niespokojnym. Sam często używam określenia umysł „muszę-muszę-muszę”. Nadaktywny umysł, charakterystyczny dla osobowości typu A, myśli bez przerwy: „Muszę zrobić to. Muszę zrobić tamto. Muszę do niego zadzwonić. Muszę do niej zadzwonić. Potem muszę sporządzić listę. Potem muszę ją znaleźć. Potem muszę zrobić nową listę. Muszę wyhamować. Muszę biec. Muszę pójść spać, muszę wstać”.

Skądś to znasz?

Niemal wszyscy doświadczamy tego stanu. I prawie każdy z nas w jakimś punkcie swojego życia pomyślał: „Muszę się uwolnić od tego mentalnego zgiełku; od tej paplaniny w głowie. Brakuje mi wewnętrznej jasności, wewnętrznej kreatywności”.

Kluczowe jest tutaj słowo wewnętrzny. Pytanie tylko, czy istnieje coś takiego jak wewnętrzność? A jeśli tak, to jak tam dotrzeć?

Jak tam dotrzeć? To właśnie jest pytanie, na które od tysięcy lat odpowiada medytacja. Medytacja zawsze była kojarzona ze spokojem wewnętrznym, jasnością umysłu, koncentracją, twórczym myśleniem, mocą. Istnieje jednak wiele różnych metod medytacji. Czy wszystkie działają tak samo? Czy wszystkie są skuteczne?

Medytuję i uczę medytacji od bardzo dawna. W latach, gdy zaczynałem, kiedy ktoś mówił – i brano go poważnie – „medytuję” mogło znaczyć równie dobrze „uprawiam jogging”, jak i „słucham muzyki relaksacyjnej”, „przyglądam się, jak moje myśli przychodzą i odchodzą”, „oddycham głęboko” czy „powtarzam w myślach sylabę”. To wszystko było wrzucane do wspólnego worka „medytacji”.

Ten brak rozgraniczeń to już przeszłość. Neurobiologia określiła trzy odmienne podejścia do medytacji. To dlatego, że na każde odrębne doświadczenie mózg reaguje w inny sposób; inaczej, kiedy słuchasz muzyki klasycznej, inaczej, kiedy elektronicznej, inaczej, gdy oglądasz komedię romantyczną, a jeszcze inaczej, gdy oglądasz horror. Naukowcy zaobserwowali wyraźne, znaczące różnice w pracy mózgu przy trzech typach praktyk medytacyjnych. Podobnie układ krążenia, układ oddechowy i układ nerwowy odmiennie reagują na różne typy medytacji.

Warto zrozumieć, na czym polega każdy z trzech typów medytacji, ponieważ różnią się od siebie poziomem wkładanego wysiłku i poziomem trudności; różnie oddziałują na mózg; niosą specyficzne korzyści dla zdrowia ciała i umysłu.

Te trzy metody to koncentracja, swobodna obserwacja i automatyczna samotranscendencja5.

W naszej kulturze istotę techniki jednopunktowej koncentracji symbolizuje obraz adepta: wyprostowana postać ze skrzyżowanymi nogami, głęboko zatopiona w sobie, siedzi z zamkniętymi oczami na poduszce albo na ziemi. Jeśli kiedykolwiek uczestniczyliście w zajęciach jogi, prawdopodobnie zetknęliście się z tym podejściem. Myśli uchodzą za przeszkodę, w związku z czym zaleca się redukowanie – a jeszcze lepiej: całkowite wygaszenie – niespokojnego, „małpiego” umysłu, który jest barierą w doświadczeniu głębokiego wewnętrznego spokoju.

Wracając do analogii z oceanem: próba oczyszczenia umysłu z myśli przypomina próbę zatrzymania każdej pojedynczej fali na powierzchni oceanu i wymaga niesłabnącej czujności, z czym wiele osób ma poważne trudności. Część się poddaje i stwierdza: „Nie potrafię. Medytacja nie jest dla mnie”.

Jak techniki koncentracji wpływają na mózg? Próbowano odpowiedzieć na to, między innymi, za pomocą encefalogramu (EEG), który mierzy aktywność elektryczną mózgu. Odczyty EEG osób praktykujących koncentrację wykazały, że metoda ta ożywia fale gamma w lewej części kory przedczołowej, odpowiedzialnej za podejmowanie decyzji. Znaczy to, że aktywność elektryczna mózgu osiąga częstotliwość około 20–50 Hz (cykli na sekundę). Podobne parametry odnotowano u uczniów rozwiązujących zadania matematyczne. Nic dziwnego – fale gamma wzbudzają się, kiedy wykonujemy trudne zadania.

W odróżnieniu od technik koncentracji, skierowanych na oczyszczenie umysłu z myśli, swobodna obserwacja zwana po angielsku mind­fulness czy po polsku „uważnością” polega na uczeniu się biernej, nieoceniającej obserwacji przepływu myśli. W metodzie tej myśli jako takie nie są uważane za potencjalne zakłócenie; tym, co burzy nasz spokój, jest raczej ich treść bądź znaczenie, jakie im przypisujemy. Uczysz się więc zachowania spokoju, równowagi i poczucia „tu i teraz”, mimo że twój umysł wrze od myśli o kłopotach w pracy albo problemach w związku.

Wróćmy do analogii z oceanem. Siedzisz więc w łódeczce i zamiast próbować zatrzymać fale, przyglądasz się bez emocji, jak wznoszą się i opadają. W procesie tym uaktywniasz w mózgu fale theta, częstotliwość spada do 6–8 Hz, czyli częstotliwości poprzedzającej wystąpienie marzeń sennych. Fale theta kojarzone są z kreatywnością, marzeniami, operacjami pamięciowymi. Badania EEG wykonywane w trakcie praktyk uważności – zaliczanych najczęściej do kategorii swobodnej obserwacji – wykazują również w tylnej części mózgu aktywność fal alfa-2 (10–12 Hz), generalnie odpowiedzialnych za wygaszanie pewnych partii mózgu – w tym przypadku układu wzrokowego – oraz fal beta (16–20 Hz), co świadczyłoby o aktywnym sterowaniu uwagą. Co więcej, neuroobrazowanie mózgu wskazuje na to, że praktyki uważności pobudzają przedni zakręt kory obręczy mózgu, który uczestniczy w procesach emocji, uczenia się i zapamiętywania.

Swobodna obserwacja w sytuacjach stresowych sprzyja zintegrowaniu i ugruntowaniu w bieżącej chwili. Uspokaja też ciało migdałowate – obszar mózgu rządzący emocjami i zachowaniem – dzięki czemu reakcje nie wymykają się spod kontroli. Wystarczy pooddychać głęboko przez parę minut, przyjrzeć się swoim odczuciom, wyciszyć się, a potem wrócić do trudnej sytuacji. Dla wielu ludzi jest to przystępna i skuteczna metoda redukcji stresu.

Obserwacja, podobnie jak koncentracja jest procesem poznawczym. Uwaga w tej metodzie skupia się na chwili bieżącej – na poziomie powierzchniowym umysłu.

Miałem szczęście uczyć się koncentracji i obserwacji od znakomitych nauczycieli, co pozwoliło mi poznać wartość obu metod. Jednak od prawie pięćdziesięciu lat regularnie stosuję technikę trzeciego typu – według mnie najłatwiejszą i najszybciej przynoszącą zarówno natychmiastowe, jak i długotrwałe korzyści dla umysłu i organizmu – automatyczną samotranscendencję.

TM mieści się właśnie w tej kategorii. Jeszcze raz wróćmy do analogii z oceanem: pofalowana, czasem wręcz burzliwa powierzchnia oraz cisza w głębinach. Załóżmy, że pomimo aktywności na powierzchni umysłu, w jego głębi rozpościera się przestrzeń ciszy i spokoju – ten poziom czuwa i jest przebudzony. Pradawne teksty poświęcone medytacji nazywają ten obszar „źródłem myśli” i „czystą świadomością” – polem niewyczerpanej twórczości, inteligencji i wewnętrznej energii. Naukowcy nadają mu bardziej medyczne określenie „zrelaksowanej czujności”. To tam jest. Głęboko wewnątrz. Teraz i zawsze. Czy w to wierzysz, czy nie. Sęk w tym, że utraciliśmy z tym łączność.

Celem TM jest otwarcie drzwi do tego nieograniczonego obszaru. Nie stosuje się koncentracji ani kontroli umysłu; nie ma żadnego prowadzenia; żadnych sugestii ani biernej obserwacji. TM po prostu pomaga aktywnie myślącemu umysłowi wyciszyć się do swego naturalnego stanu bezruchu na najgłębszym poziomie świadomości, tym, który transcenduje, czyli wychodzi poza myśli i uczucia. To jest twoje spokojne, wewnętrzne ja, zanim zaczniesz myśleć, tworzyć, planować, katalogować, decydować, martwić się i cieszyć. Zawsze w tobie było. Po prostu łatwo się gdzieś zapodziewa albo zostaje zagłuszone przez nieustanny zgiełk i rozproszenie codzienności.

Wracając do przenośni z oceanem: w TM nie próbujemy okiełznać burzliwych fal na powierzchni ani beznamiętnie ich obserwować. Po prostu łatwo docieramy do głębi oceanu.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

* W dalszej części publikacji nazwa ta zostanie skrócona do TM (przyp. red.).

1. Jean-Pierre Brun, „Work-Related Stress: Scientific Evidence-Base of Risk Factors, Prevention and Costs” (prezentacja dla WHO, marzec 2007); Judy Martin, Stress at Work Is Bunk for Business, „Forbes” online, data ostatniej modyfikacji: 02.08.2012.

2. Katie Allen, „Stress Now Commonest Cause of LongTerm Sick Leave – Report”, „Guardian” online, data ostatniej modyfikacji: 04.10.2011.

3. Etsuro Totsuka, Toshio Ueyanag, „Prevention of Death from Overwork and Remedies for Its Victims”, National Defense Counsel for Victims of Karoshi, http://karoshi.jp/english/overwork1.html; „Case Study – Karoshi: Death from Overwork”, International Labour Organisation online, data ostatniej modyfikacji: 23.04.2013, www.ilo.org/safework/info/publications/WCMS 211571/lang-en/index.htm.

4.Stress in America: Are Teens Adopting Adults’ Stress Habits? (Washington, DC: American Psychological Association, 11.02.2014), 7, www.apa.org/news/press/releases/stress/2013/stress-report.pdf.

5. Frederick Travis, Jonathan Shear, Focused attention, open monitoring and automatic self-transcending: Categories to organize meditations from Vedic, Buddhist and Chinese traditions, „Consciousness and Cognition” 19 (grudzień 2010), s. 1110-19.

FILAR PIERWSZY

DEFINICJA ROBOCZA

Dostępne w wersji pełnej

FILAR DRUGI

DZIEŃ PIERWSZY

Początek procesu

Dostępne w wersji pełnej

DZIEŃ DRUGI

Elementy prawidłowej praktyki

Dostępne w wersji pełnej

DZIEŃ TRZECI

Sukces bez stresu

Dostępne w wersji pełnej

DZIEŃ CZWARTY

Kumulacja korzyści

Dostępne w wersji pełnej

FILAR TRZECI

ZMIANA ZACZYNA SIĘ OD WEWNĄTRZ

Dostępne w wersji pełnej

MOJA HISTORIA

Dostępne w wersji pełnej

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Strength in Stillness

Przełożyła: Teresa Tyszowiecka

Redaktor prowadząca: Aneta Bujno

Redakcja: Juliusz Poznański

Konsultacja merytoryczna: Jolanta Terlega

Korekta: Marta Akuszewska

Projekt okładki: designpartners.pl

Zdjęcie na okładce: © gevko93 (Depositphotos.com)

DTP: Maciej Grycz

Copyright © 2018 by David Lynch Foundation for Consciousness- Based Education and World Peace

Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Teresa Tyszowiecka, 2018

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2018

ISBN 978-83-66134-77-5

E-mail: [email protected]

Dział handlowy: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna

na stronie www.illuminatio.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka