Ścieżka pradawnej magii - Crowley Vivianne - ebook + książka

Ścieżka pradawnej magii ebook

Crowley Vivianne

0,0
37,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jaka tajemna siła kryje się w Tobie?

W każdym z nas drzemie nieokiełznana dzikość. Gdy ją odnajdziemy i będziemy pielęgnować, poprowadzi ona do prawdziwej i bezgranicznej wolności, kreatywności i celu, a także do odkrycia najgłębszej wewnętrznej mądrości.

Vivianne Crowley – czarownica, arcykapłanka wicca, doktor psychologii – pokazuje, co może się zdarzyć, gdy ma się odwagę powrócić do praźródeł jestestwa i zanurzyć w głąb pierwotnej magii i prawdziwej duchowości. „Ścieżka pradawnej magii" to niezwykły i inspirujący pamiętnik o życiu w magiczny sposób, o przygodach, wyprawach w nieznane i o odnajdywaniu siebie poprzez ponowne połączenie się z przyrodą.

Jest to również sugestywna, skomplikowana relacja z ukrytego świata, oszałamiająca podróż po współczesnych praktykach magicznych, od medytacji po manifestację, od szamanizmu po pracę z czarami. Magia czeka na odkrycie. Jest tutaj, tuż pod powierzchnią, jeśli tylko wiesz, gdzie jej szukać...

Wszyscy mamy w sobie dziką magię; ta książka zainspiruje cię do jej odnalezienia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 358

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ścieżka pradawnej magii

Doktor Vivianne Crowley jest znaną na arenie międzynarodowej kapłanką wicca, światowym autorytetem w zakresie kultury wikańskiej, psycholożką i autorką licznych bestsellerów. Poprzednio wykładała psychologię religii w londyńskim King’s College, obecnie zaś jest profesorem na Wydziale Doradztwa Duszpasterskiego w Seminarium Cherry Hill w Karolinie Południowej. Wiele jej książek zostało przetłumaczonych na języki obce i opublikowanych w różnych krajach świata.

Spośród licznych książek autorstwa Vivianne Crowley po polsku ukazały się:

Magiczne życie

Twoja ciemna strona

Wicca. Stara religia w nowej erze

Zasady wicca: jedyne wprowadzenie, jakiego ci trzeba

Dla wszystkich, którzy podążają ukrytymi ścieżkami

Podziękowania

Książka ta jest rezultatem moich licznych podróży i interakcji z wieloma ludźmi na świecie. Niektórzy z moich przyjaciół otwarcie mówią o swoim zainteresowaniu mistyką i magią. U ludzi na co dzień obcujących ze sztuką zainteresowanie egzotyczną duchowością jest niemal obowiązkowe. Jeśli obracasz się w branży IT lub nawet w środowisku akademickim, niezwykłe zainteresowania duchowe wcale nie są aż takie niezwykłe. Ci zaś z moich znajomych, którzy pracują w świecie korporacji oraz którzy są lekarzami, księgowymi czy prawnikami, z reguły wolą oddzielać swoje życie zawodowe od duchowego. Tam, gdzie w tej książce odwołuję się do znanych autorów i postaci publicznych, wymieniam je z imienia i nazwiska. W przypadku osób, które nie chcą się upubliczniać, podałam jedynie imiona, a niektóre z nich zmieniłam.

Niektórzy czytelnicy tej książki rozpoznają opisane w niej doświadczenia, które razem dzieliliśmy. Ze względu na poszanowanie prywatności część szczegółów pominęłam, część zmodyfikowałam. Mam nadzieję, że w swoich opisach oddałam głęboką naturę owych wspólnych doświadczeń.

Nikt z nas nie podróżuje samotnie, a ci, których spotykamy po drodze i którzy dzielą z nami poszczególne etapy życiowej wędrówki, współuczestniczą w kształtowaniu nas i naszych ścieżek. Czasem nawet nie zauważamy, jak zabierają nas w kierunku odmieniającym nasze życie. Składam wyrazy najgłębszej wdzięczności tym, z którymi miałam zaszczyt podążać ścieżkami duchowości i magii. Niektórzy z nich wciąż są wśród nas. Wielu dołączyło do swoich przodków w zaświatach i to im pragnę podziękować najgoręcej, a są to: Alex Sanders, Arthur Eaglen, Barbara Somers, Ian Gordon-Brown, Ivy Northage, Joan and Reyn Swallow, Madge Worthington, Margaret Bain, Marjorie Aarons i Stein Jarving.

Serdecznie dziękuję żywym – tym, u boku których zapuszczałam się na nieznane obszary duchowości i w dzikie leśne ostępy, a zwłaszcza mojemu ukochanemu mężowi Chrisowi, bez którego mogłabym do tej pory nie wędrować mniej uczęszczanymi drogami.

Mojemu wydawcy Zennorowi Comptonowi i mojej agentce Laetitii Rutherford z Watson Little, którzy mnie zainspirowali do napisania tej książki, ślę najszczersze wyrazy wdzięczności za prowadzenie mnie w procesie twórczym podczas tej podróży przez krainę pradawnej magii.

Oby wszystkie wasze wędrówki duchowe były pełne miłości, radości i oświecenia.

Zaproszenie

Załóżmy, że w dzieciństwie miałabyś doświadczenia, które ludzie określiliby jako ponadnaturalne lub magiczne, a ty postanowiłabyś się trzymać takich doświadczeń i zostać z nimi, żeby sprawdzić, dokąd cię poprowadzą. Jak potoczyłoby się wówczas twoje życie, jakie by było? Ta książka jest właśnie o takiej podróży. O odzyskiwaniu dla siebie pierwotności i magii, ale przede wszystkim o dążeniu do łączności ze swoim głębszym, autentycznym ja. Może ty też do tego dążysz?

Moje dążenie wiodło mnie przez wiele różnych tradycji duchowych świata. W centrum mojej duchowości pozostaje wicca, czcząca Boginię i naturę, ale do swojej osobistej praktyki wplotłam też aspekty buddyzmu, kabały i licznych innych tradycji. Jednak za najważniejsze uznałam coś, co leży za tymi wszystkimi tradycjami; ponieważ największą tajemnicę znajdziemy nie w świątyniach, kościołach, meczetach ani kręgach czarownic. Tajemnicy i magii doświadczymy codziennie w każdym oddechu tuż po przebudzeniu i w każdym świcie nowego dnia. Tym, co kryje się w sercu wszelkiej prawdziwej duchowości, jest radość, która przychodzi, kiedy sobie uświadomimy, że w głębi swojego jestestwa mamy ze sobą wzajemne połączenia, połączenia z biosferą i jeszcze dalej: z całym żywym wszechświatem – a ta wzajemna łączność świadomości jednoczy nas wszystkich.

Ścieżka pradawnej magii powstała jako owoc życia właśnie w obrębie świata magii – świata dla wielu osób intrygującego, tajemniczego, nieprzeniknionego i pełnego powabu. Jeżeli ten świat nie jest ci znany, możesz się dziwić, że w XXI wieku ludzie w ogóle praktykują czary. Praktyki te wielu osobom wydają się archaiczne i dziwne, lecz dla niektórych z nas są częścią życia, tak samo jak dla naszych przodków.

Magia jest znana, lecz nowa i nie da się jej łatwo ignorować czy stłamsić. Mamy ją w swoich komórkach, w naszym DNA, we krwi i w kościach. Ludzkie wspomnienia od tysiącleci opierają się na świecie magii. Jeśli podążymy jej ścieżką, zabierze nas w podróż do starszych, pierwotnych, bardziej prymitywnych obszarów ludzkiego mózgu, w ukryte głębie nieświadomości, na trakty i dróżki ducha, na obszary ludzkiej wyobraźni i marzeń, prowadzące do praźródeł naszego jestestwa.

Część z was podąża już własnymi duchowymi i magicznymi ścieżkami. Może dopiero stawiacie pierwsze kroki na swej drodze, a może – tak jak ja – kroczycie nią od kilkudziesięciu lat. Niektórzy z was może nie próbowali świadomie magii w swoim życiu, ale są jej ciekawi – interesuje ich, co przyciąga do niej ludzi i co ma ona do zaoferowania. Może twoje dzieci lub przyjaciele posługują się kryształami, czytają z kart tarota lub widują duchy. A może byłaś gościem na zarękowinach, czyli neopogańskim ślubie, i poruszył cię ten rytuał. Może twoi znajomi lub krewni praktykują wicca, druidyzm czy inne odmiany duchowości opartej na świecie natury, a ty chciałabyś dowiedzieć się o tym czegoś więcej.

Magiczna duchowość nie jest przeznaczona dla każdego, ale niektóre z jej zasadniczych aspektów owszem, tak. Są to: pielęgnowanie intuicji; uznanie, że mamy w sobie głębsze jestestwo połączone z Najwyższą Boskością; pełen czci szacunek dla naturalnego świata oraz miłość życia i daru świadomości. Podobnie dla każdego są przeznaczone ogólne przesłania: że wszyscy możemy przejść przez życie, jakbyśmy odbywali radosną podróż odkrywczą, oddającą cześć temu, co w ludzkim duchu jest dobre, zdrowe i prawdziwe, a także szukać przejawów tego w sobie i w świecie.

Zacznijmy więc. Pozwól, że cię zabiorę do miejsc pełnych pradawnej magii, abyś doświadczyła, jak to jest otworzyć się na wszechświat i na otaczające nas nieprzeliczone energie. Podróż ta jest zakorzeniona w prastarych archetypach oraz we współczesnych internetowych efektach wizualnych. Poprowadzi nas w głąb magii, którą mamy w sobie, magii, która podsuwa nam nowe sposoby patrzenia na świat. Naładowani świeżą energią, z nowym spojrzeniem na siebie, możemy znaleźć w magii stan istnienia oddający cześć temu, co mistyczne, niezwykłe i cudowne w otaczającym nas kosmosie. Ten radykalny światopogląd może się stać podstawą działania na gruncie osobistym, społecznym, politycznym, duchowym czy biznesowym. Inspiruje, by zmieniać świat. A świat potrzebuje tego, by go ułożono na nowo.

1

Zrzucenie kajdan

Zawsze jest mi trudno wypełnić tę rubryczkę w podaniu o pracę, w której proszą kandydata o podanie zainteresowań. Zazwyczaj pozostaję przy takich jak: „sztuka, muzyka klasyczna, medytacja i podróże”, a pomijam „tarot, tworzenie talizmanów i pradawna magia”. Medytacja przekroczyła granicę i znalazła sobie miejsce w świecie konwencjonalnej pracy, lecz inne praktyki ezoteryczne mają jeszcze przed sobą długą drogę. W moim CV figurują takie dotychczasowe zatrudnienia jak: psycholog, konsultant kadry zarządzającej, kierownik prac badawczych i wykładowca uniwersytecki. Tylko w liberalnym środowisku akademickim czułam się na tyle swobodnie, by wyjawić, kim jestem. Po części wynika to z mojego wieku. Dwudzieste stulecie było mniej otwarte na różnorodność i różnice niż obecna epoka.

Trzydzieści lat po opublikowaniu mojej książki Wicca1 magia dokonała coming outu i wyszła ze schowka na miotły. Zwróciłam na to uwagę pewnego śnieżnego lutowego dnia podczas panelu dyskusyjnego poświęconego współczesnej magii, w którym uczestniczyłam w charakterze eksperta wraz z Ronaldem Huttonem, profesorem historii na Uniwersytecie Bristolskim, oraz Philipem Carr-Gommem, przewodniczącym Zakonu Bardów, Wieszczów i Druidów. Panel odbywał się w auli wykładowej Biblioteki Brytyjskiej, bilety wyprzedano co do jednego. Zorganizowano go w ramach jednej z najbardziej udanych wystaw tej placówki – imprezy zatytułowanej Harry Potter: historia magii. Magia należy obecnie do mainstreamu, pytania publiczności były interesujące i głębokie.

Dla poszczególnych ludzi oznacza jednak co innego. Opowiadamy znajomemu o ekscytującym koncercie i mówimy, że był magiczny. Piłkarz nieoczekiwanie strzela gola – za sprawą magii. Dzieje się coś niezwykłego i kwitujemy, że to pewnie czary. Istnieje magia sceniczna, czarna, biała, zielona, pradawna. Co ja rozumiem przez magię? Dla mnie są to wszystkie rzeczy balansujące na krawędzi nauki: spełniające się życzenia i sprawdzające się przeczucia, przypadkowe spotkania, które zmieniają nasze życie, zaklęcia, które zadziałały, tarocista, który doskonale wie, o co go zamierzamy zapytać. Magia jest tym, co nieoczekiwane, co ekscytujące, co wyciąga nas z naszego zwykłego stanu świadomości i prowadzi w inne, starsze, głębsze, bardziej pierwotne miejsce. Magia zawiera w sobie pierwotność i cudowność; to, co archaiczne, tajemnicze i niewyjaśnione.

Synchroniczność zdarzeń, przeczucia, przebłyski intuicji, bliskie spotkania z istotami ponadnaturalnymi – takich i podobnych rzeczy niektórzy doświadczają stale, większość ludzi od czasu do czasu, a nieliczni, naprawdę nieliczni – nigdy. Można by pomyśleć, że te rzeczy wykraczają poza naukę, ale wykraczają tylko poza współczesne możliwości nauki. Magia zawiera w sobie wszystkie te doświadczenia „pomiędzy”, będące w trakcie przekraczania granicy między tym, co niewyjaśnione, a tym, co wyjaśnione. Większość tego, co dziś uważamy za naukę – od medycyny przez rolnictwo po kosmologię – kiedyś było zaliczane do magii. Co roku naukowy horyzont ludzkości poszerza się, ale poza nim wciąż pozostaje wiele, tak bardzo wiele do odkrycia. Mówiąc jednak, że magia ostatecznie zostanie wyjaśniona, choćby nie za naszego życia, bynajmniej nie chcę odrzeć jej z aury wspaniałości. Większość z nas skorzysta, dodając do swego życia odrobinę magii.

Magia zaczyna się w dzikich ostępach i w naszych prywatnych pokojach, kiedy rzucamy swe pierwsze zaklęcia. Jeśli podążamy ścieżką magii dalej i wyjdziemy poza proste czary, odkrywamy, że magia w mniejszym stopniu polega na bezpośrednim osiągnięciu materialnej zmiany, a bardziej na czymś subtelniejszym: takiej przemianie nas samych, abyśmy mogli zmieniać otaczający nas świat. Usuwa przeszkody i uwarunkowania, które sobie nieświadomie stawiamy, sabotując własne wysiłki. Magia działa na nas na tej samej zasadzie, co elegancki strój, makijaż czy perfumy – zmienia to, jak sami się z sobą czujemy i jak reagują na nas inni, co z kolei wpływa na nasze reakcje wobec nich. Pomaga nam stwarzać właściwe warunki, aby przyciągnąć to, czego potrzebujemy.

Ale magia jest również czymś bardziej dogłębnym. Jeśli pomyślimy o nastolatku, który rzuca zaklęcie przyciągające pieniądze, magia może się nam wydawać czysto materialna, lecz jednocześnie jest również praktyką duchową. Dion Fortune, najsławniejsza w XX wieku kobieta parająca się magią oraz pierwsza psychoanalityczka freudowska w Londynie, która nie była lekarzem medycyny, w 1934 roku w znanych słowach zdefiniowała magię jako „sztukę tworzenia zmian, które zachodzą w świadomości zgodnie z wolą”2. Wchodząc głębiej w magię, odkrywamy jej radykalne prawo: magia może zmienić sposób, w jaki doświadczamy świata. Staje się ścieżką samoprzemienienia; drogą do otwarcia naszej świadomości, rozszerzania granic tego, kim jesteśmy, wyzwalania ducha, aby się wznosił na nowe wyżyny tworzenia. Właśnie to utrzymuje ludzi na ścieżce magii, mimo że dawno już zgasło w nich zainteresowanie prostymi zaklęciami.

Myśląc o magii, nie odwracamy się plecami do nauki, ponieważ magia jest w równym stopniu sztuką twórczą, jak i nauką. Przez długi czas zachodnia nauka uważała ciało i umysł za odrębne rzeczy, mające z sobą zaledwie wątłe połączenie. Ale przyszła mechanika kwantowa i zburzyła stare modele umysłu, świadomości i materii.

Od lat dziewięćdziesiątych XX wieku rozwój nowszych dziedzin nauki podważa również inne od dawna uznane paradygmaty wiedzy. Nowe nauki kognitywne są ekscytujące, ponieważ otwierają drogę do odkryć, które uznają, że ciało, umysł i mózg są ze sobą nieodłącznie splątane, a przy tym wchodzą w interakcje z całą siecią innych ciał, umysłów i mózgów. Większość kognitywistów zatrzymuje się na poziomie ludzkich interakcji. Inni idą dalej i spekulują, że wszystkie biologiczne formy życia – a także materia nieorganiczna – wchodzą z sobą w interakcje i komunikują się w ramach rozległej sieci wzajemnie połączonych energii, zatem wracamy do oglądu rzeczywistości wspólnego dla ludów pierwotnych i tradycji magicznych. Ten pogląd pomógł osobom praktykującym magię łatwo zaadaptować techniczne postępy w zakresie łączności i sięgnąć po zdobycze komputeryzacji na wczesnym etapie jej rozwoju. Właśnie między innymi stąd bierze się ich nieproporcjonalnie duża obecność w internecie. W latach sześćdziesiątych XX wieku magowie Zachary Cox i John Kennedy założyli w Londynie jedną z pierwszych firm produkujących oprogramowanie komputerowe. Rozumowanie niezbędne do wynalezienia nowych sposobów kodowania i komunikowania informacji przychodzi łatwo tym, którzy są przyzwyczajeni do symbolicznego myślenia rodem ze świata magii.

Jednak na początku swojej podróży bynajmniej nie zaprzątałam sobie głowy skomplikowanymi pojęciami związanymi z ciałem, mózgiem i świadomością. Będąc nastolatką, starałam się jakoś określić tę tęsknotę, to usilne pragnienie, owo poczucie, że za otaczającym mnie codziennym światem znajduje się coś więcej. Miałam wrażenie, że ten świat jest jedynie zewnętrzną powłoką. Rzeczywistość kryła się gdzieś pod jego powierzchnią. Podobają się nam filmy fantastycznonaukowe poruszające tę tematykę, ponieważ na poziomie intuicyjnym wyczuwamy, że parametry czasoprzestrzeni zakorzeniające nas w codziennej rzeczywistości są jedynie właśnie tym – parametrami. Pomagają nam funkcjonować w codzienności, ale nie reprezentują wszystkiego, z czego składa się rzeczywistość. To, co widzimy wokół siebie, nie jest jej pełnym obrazem. Głębsza część naszego umysłu wyczuwa, że świat, o którym się nas uczy i do którego zgodnie z programem dostosowujemy się od najwcześniejszych dni, jest sztuczny, a nawet lekko szalony.

Nasze mózgi wykoślawiły się w procesie tworzenia wszystkich otaczających nas cudów techniki. To trochę tak, jak byśmy skakali na jednej nodze, ponieważ powiedziano nam, że druga jest niepotrzebna. Zatem skakanie – zamiast chodzenia, biegania czy wspinania się – stało się normą. Od samego początku rozwoju naszej psychiki uczy się nas, byśmy odcinali niektóre jej części, a rozwijali inne. Mamy więc przedkładać logikę nad intuicję i materializm nad pełną troski życzliwość. Podlegając od dzieciństwa socjalizacji, musimy ograniczać własne życie i dostosowywać się do parametrów nakreślonych dla nas przez patriarchalne autorytety i korporacyjny kapitalizm. A to stanowi problem, ponieważ po prostu nie działa. Świat, który tworzymy, żyjąc w ten sposób, zabija w nas ducha.

Czy chcemy poświęcić własne życie na produkowanie i konsumowanie bezużytecznych przedmiotów i niepotrzebnych usług, czy raczej jesteśmy ponad to? Czy możemy ze swoim życiem zrobić coś naprawdę znaczącego i wartościowego? Każdy z nas musi sam znaleźć odpowiedź na to pytanie, własną prawdę, własny sposób istnienia, ale musimy się wzajemnie inspirować do kroczenia naprzód, do żywienia nadziei i snucia marzeń, do tego, by ludzkość dostrzegła nową wizję.

I jest w nas coś, co protestuje. Protestuje przeciwko takiej socjalizacji, w ramach której spędzamy czas na oglądaniu cudzego życia w mediach społecznościowych po to, by reklamodawcy mogli nam wciskać swoje oferty. To coś chce odnaleźć głębsze własne ja – naturalne, twórcze, biologicznie pierwotne jestestwo. To jestestwo, które pozostaje w kontakcie ze światem wrażeń i odczuć, które znajdujemy, kiedy wsłuchamy się w mądrość ciała i wartości serca.

Znaczna część naszego głębszego ja jest schowana – spoczywa pod progiem codziennej czujności. W rzeczywistości jesteśmy pełni ukrytego potencjału. W każdym z nas tkwi dziksze, ceniące wolność, pełne wyobraźni, twórcze jestestwo ściśle połączone z nieujarzmioną dzikością, którą mamy w sobie. Ta cząstka nas upaja się radością i magią płynącą z tego, że jesteśmy świadomymi istotami w niezwykłym kosmosie. Aby odnaleźć tę wewnętrzną radość, musimy dopuścić do głosu całe nasze jestestwo – to głębsze, zwierzęce ja, które raduje się życiem w ciele, oraz nieujarzmionego ducha i śmiałą wyobraźnię, pozwalającą naszym wizjom wznosić się na największe wyżyny.

Na początek musimy się wyzwolić z więzienia społecznych oczekiwań i nie starać się być osobą, jaką chcą nas widzieć inni. Owszem, musimy umieć poruszać się wśród skomplikowanych żądań dzisiejszego świata, ale bynajmniej na tym nie kończymy. Każdy z nas powinien tworzyć własną historię, własną narrację o tym, co to znaczy być sobą. Taka opowieść zachęca do poszukiwania tego, co w nas najlepsze i co możemy dać z tego światu. Jak jednak znaleźć taką osobistą narrację? Dawniej czerpalibyśmy inspirację z opowieści i mitów swojego ludu snutych przy ognisku, którego migotliwe płomienie ożywiałyby i poruszały postacie zwierząt namalowane na ścianach domowej jaskini. Teraz nie mamy takich metanarracji; w naszych złożonych wielokulturowych miejskich społecznościach musimy wymyślać własne historie.

Do mnie szczególnie przemówiła w życiu opowieść o wewnętrznym duchowym poszukiwaniu. Mamy motywy do takich odkrywczych dążeń. W 1949 roku amerykański mitoznawca Joseph Campbell, zainspirowany dziełem Carla Junga o archetypach, wydał książkę Bohater o tysiącu twarzy3. W pracy tej przeanalizował tysiące światowych mitów, aby wyekstrapolować leżący u ich podstaw archetypowy wzorzec: tytułowy bohater – na ogół wbrew własnej woli – ma wypełnić misję, w ramach której zostaje poddany wielu próbom i udrękom, a celem jest uwolnienie jego ludu od wielkiego zagrożenia. Książka wywarła wielki wpływ na twórców filmowych z Hollywood – oparto na niej niezliczone scenariusze, między innymi George Lucas przyznaje, że tworzył wątki Gwiezdnych wojen, posiłkując się dziełem Campbella. Sam Campbell zaś, choć niewątpliwie błyskotliwy, pisał na miarę człowieka swych czasów. Godził się wprawdzie z tym, że kobiety mogą być bohaterkami, lecz jego mit herosa został opowiedziany z perspektywy mężczyzny. Powstała więc luka, której autor, jako mężczyzna, nie mógł uzupełnić.

Do luki tej odniosła się w 1992 roku doktor Clarissa Pinkola Estés, psychoanalityczka jungowska, baśniopisarka i poetka, gdy opublikowała swoją słynną książkę Biegnąca z wilkami4. Zanurzyła się w głębiny kultur całego świata, by przeanalizować mity, baśnie i podania ludowe z perspektywy feministycznej, i odkryła archetyp Dzikiej Kobiety – zakorzeniony w naturze i w czasach, gdy byliśmy jeszcze bliscy naszym najgłębszym instynktom i przedcywilizacyjnym jestestwom. Nieprzeliczone tysiące kobiet zidentyfikowały się z archetypem Dzikiej Kobiety, a Clarissa Pinkola Estés jako pierwsza autorka pochodzenia latynoskiego znalazła się ze swoim dziełem na liście bestsellerów „New York Timesa”. Przedstawiona przez nią idea znalazła szeroki oddźwięk, ponieważ zawierała ważne przesłanie – mówiące o łączności.

Bohater Josepha Campbella był samotnym indywidualistą. Natomiast Dzika Kobieta, którą w sobie mamy, rozkwita dzięki łączności z innymi: człowiekiem, zwierzęciem, rośliną, duchem – wszelką istotą czującą. Każdy z nas, bez względu na płeć, potrzebuje w swym życiu archetypu Dzikiej Kobiety – archetypu, który jest blisko powiązany z archetypem osoby parającej się czarami, Wiedźmy. Dzika Kobieta jest bliska naszemu zwierzęcemu jestestwu, ale takiemu, które zostało wzbogacone o dar ludzkiej świadomości, ma łączność z ciałem, emocjami, umysłem i duchem. Dzika Kobieta może nam pomóc w odzyskaniu naszych marzeń i wyobraźni, naszych odczuć i intuicji; tych części naszej psychiki, które komunikują się za pomocą symboli i obrazów, nie słów. Wskazuje nam drogę do dzikszej i pierwotniejszej, bardziej naturalnej, magicznej duchowości.

Duchowość oparta na przyrodzie jest prosta, podstawowa. Kieruje nas z powrotem do początków wizji ludzkiej duchowości. Nie potrzebuje organizacji, budowli, hierarchii ani wierzenia w patriarchalnego boga. Sami o sobie nieraz mówimy, że praktykujemy duchowość natury, duchowość zieloną, magiczną, pogaństwo. Coraz częściej jednak wolimy nie nadawać sobie etykiet. Uważamy się za uduchowionych, ale nie religijnych. Nie musimy wierzyć w nic innego poza światem natury – o ile rzecz jasna własne doświadczenie nie podpowiada nam czego innego. Potrzebujemy tylko otwartości na świat otaczający nas w najrozmaitszych formach, a także na to, co nieoczekiwane i niewyjaśnione, oraz gotowości przemierzania szerokich arterii i wąskich zaułków umysłu.

Nie oznacza to, że należy odrzucić racjonalność i naukę. Przeciwnie – trzeba je przyjąć z otwartymi ramionami, ale też z pewną rezerwą. Nauka daje nam wyjaśnienia rządzących wszechświatem zasad, które się na ogół sprawdzają, lecz nie zawsze. Pamiętajmy, że naukowe rozumienie świata nie jest statyczne, stale ewoluuje. Sensownie będzie zostawić przestrzeń, lukę, dla przejawów tego, co nieznane, dzikie, magiczne i nieujarzmione. Przestrzeń, w którą wpuścimy magię. A żeby znaleźć magię, musimy zacząć od dzikich ostępów.

1. Vivianne Crowley, Wicca. Stara religia w nowej erze, 2020.
2. Charles Richard Foster Seymour, The Forgotten Mage: The Magical Lectures of Colonel C.R.F. Seymour, red. Dolores Ashcroft-Nowicki, 1999, s. 24.
3. Joseph Campbell, Bohater o tysiącu twarzy, tłum. Andrzej Jankowski, 1997.
4. Clarissa Pinkola Estés, Biegnąca z wilkami, tłum. Agnieszka Cioch, 2001.

2

Urzeczona przez drzewa

W dzieciństwie mieszkałam w gospodarstwie na obrzeżu Parku Narodowego New Forest w Anglii. Tuż za ogrodzeniem zaczynał się zagajnik, który dla mnie był potężną puszczą; płynący przezeń strumień uważałam za wielką rzekę. Latem brodziłam boso w jego chłodnej wodzie i stawałam blisko gliniastego brzegu, grzęznąc nieraz w mule po uda. Ostrożnie wyciągałam z niego nogi i kładłam się na plecach, patrząc na żeglujące w górze obłoki, a moje błotne pończochy wysychały w słońcu. Rozgrzana jego promieniami, zapadałam się nieco w grząskim podłożu, oddychając w rytm bicia serca Ziemi, którą miałam pod sobą.

Potem podrosłam i nauczyłam się wspinać na drzewa. Drzewa pociągają ludzi od najdawniejszych czasów. Tkwią głęboko w naszej archetypowej pamięci. Pobudzają naszą wyobraźnię. Łączą niebiosa z ziemią – ich korzenie sięgają daleko w głąb gruntu, gałęzie wyciągają się ku niebu. Pod drzewami możemy się schronić, a zanim wyewoluowaliśmy w istoty ludzkie, ich korony były naszym domem. Kojarzą się z bezpieczeństwem, azylem. Dla mnie zaś stały się duchowym domem.

Na jedne drzewa można się wspiąć łatwo, z innymi jest nieco trudniej. Miałam swoich ulubieńców i zastanawiałam się, czy nie nadać im imion, lecz czułam, że byłby to brak szacunku. Imiona, które mi przychodziły do głowy, wydawały się zbyt trywialne dla drzew, a nie miałam pojęcia, jak nazywały się same między sobą.

Był taki wysoki kasztan, na który ja i moja przyjaciółka Marilyn o rudozłocistych lokach wspinałyśmy się ze śniadaniówkami i sadowiłyśmy się w miejscu, gdzie dwa splecione konary tworzyły wygodne siedzisko nad ścieżką. Jeśli zachowywałyśmy się cicho, nikt by nie przypuścił, że tam w górze przycupnęły dwie dziewczynki. A kiedy Marilyn nie mogła wyjść, żeby się ze mną bawić, udawałam driadę. Stroiłam się w girlandy z bluszczu i możliwie jak najwyżej właziłam na rozłupane piorunem drzewo. Wsuwałam stopę w szczelinę i z uwięzioną nogą wystawiałam się na wiatr tak długo, aż ten zmienił kierunek i uwolnił mnie. W tym zaufaniu do wiatru i drzewa, w tej pewności, że mnie uwolnią, widzę coś, co wydaje mi się ważne. Kiedy siedziałam na drzewie chwiejącym się pod naporem wiatru, czasem doznania wzrokowe zlewały mi się ze słuchowymi, jakby liście stawały się roziskrzonymi kryształami światła – światła, które śpiewa. A czasami moja świadomość zlewała się z drzewem, z jego spragnionymi wody korzeniami, z płynącym przez pień sokiem, z szeleszczącymi liśćmi. Moja krew nie była już czerwona, lecz zielona.

Czy miałaś kiedyś wrażenie, że szukasz czegoś, ale nie wiesz czego? Nie umiesz znaleźć słów, żeby to nazwać lub opisać, czujesz jednak, że jest to coś, czego przez krótki czas doświadczałaś, a potem straciłaś, niczym na wpół zapamiętany sen, pozostawiający nienazwaną tęsknotę za jakimś wewnętrznym stanem istnienia. Jeśli zapytamy ludzi, gdzie najczęściej doświadczają poczucia tajemniczości, nabożnej czci lub jedności z szerszym kosmosem, nie będą to miejsca kultu religijnego, lecz zakątki na łonie natury. Większość z nas doświadczyła chwil zjednoczenia się i bliskiego obcowania z naturą, ale czasami brakuje nam słów na opisanie tych przeżyć. Szczególnie starsi ludzie mogą mieć trudność z wyrażeniem owych głębszych odczuć jednoczenia z naturą, ponieważ nie nauczono ich, że takimi rzeczami można się dzielić. Nie oznacza to jednak, że ich nie doświadczają. Jeden z najpiękniejszych opisów takiego zjednoczenia i odczuwania jedności z naturą otrzymałam od pewnego londyńskiego taksówkarza, który wiózł mnie do domu po wieczornym seminarium ze studentami. Zagadnął, jak mi minął dzień, a ja zapytałam, od ilu godzin siedzi za kółkiem.

Odpowiedział, że lubi zaczynać wcześnie, żeby się dostać do centrum, póki nie ma dużego ruchu. Codziennie wstaje tuż przed wschodem słońca, robi sobie herbatę, słucha śpiewu ptaków i patrzy na świt.

– To niezwykłe uczucie – rzekł – gdy widzi się to wszystko w ten sposób. Jakby to było ode mnie większe, ale ja jestem tego częścią. To takie…

Zawiesił głos, nie mogąc znaleźć właściwego słowa, po czym się poddał.

– Święte? – podsunęłam ostrożnie.

– Tak, właśnie, święte! Nie chodzi o taką świętość jak w kościołach i takich tam. Ale faktycznie, to jakby… święte.

To jego codzienne poranne doświadczenie utrzymywało go w pionie przez cały stresujący dzień.

Nie musimy mieć mistycznego ani magicznego nastawienia, aby doświadczać głębokich stanów świadomości, które trudno nam opisać czy nazwać. Może na łonie natury przydarzył ci się jeden z tych momentów uniesienia albo spokoju, kiedy granice oddzielające nas od świata i otoczenia zacierają się i rozmywają? Jednoczymy się z ruchem wiatru, zapachem ziemi, ciepłem słońca, śpiewem ptaków. Nasze poczucie własnego ja wypływa z nas na zewnątrz, poza ciało, w strefę ponadczasowości; nasza świadomość faluje jak morze, przypływa ku nam i od nas odpływa, jakby między nami a światem była przepuszczalna błona. W takich stanach świadomości możemy wkroczyć w świat czystych doznań, niepodlegających analizie, osądowi ani kategoryzacji; zaczniemy postrzegać rzeczywistość jako ponadczasową, a wszystkie jej elementy jako połączone wzajemnie w całość. Możemy doświadczyć empatycznych więzi łączących nas z innymi ludźmi, z innymi gatunkami, z całą biosferą, a to może się przerodzić we wszechogarniające poczucie miłości, błogości i uniesienia.

Być może tak jak ja miałaś również chwile, w których zwyczajny podział na poszczególne doznania zmysłowe uległ zatarciu, kiedy dźwięk i światło – czyli to, co słyszymy i co widzimy – zlały się w jedno. Takie doświadczenia są czymś więcej niż zwykłą ciekawostką. Mogą przybrać postać niezwykle silnych objawień; przełomów we własnej świadomości, kiedy dociera do nas, w jakim stopniu nasze postrzeganie otoczenia jest uwarunkowane możliwościami ciała. Odkrywamy, że świat znany nam dzięki zmysłom jest sztuczny. Rzeczywistość to coś o wiele większego, niż nasz ograniczony aparat zmysłowy jest w stanie wykryć i przetworzyć.

Te chwile na łonie natury, gdy zacierają się granice własnego ja i nie ja, kiedy świadomość przepływa pomiędzy drzewem a mną, obecnie nazwałabym świętymi. Gdy byłam dzieckiem, świat natury stał się moją świątynią, moim kościołem, miejscem praktykowania religii. To, czego doznawałam na łonie przyrody, stało się księgami mojej wewnętrznej biblioteki, moimi punktami odniesienia, kluczami, wskazówkami, przebłyskami zrozumienia otaczającego mnie świata i prowadzącymi do tego furtkami. Minęło kilkadziesiąt lat, lecz to samo uczucie nigdy mnie nie opuszcza. Było dla mnie początkiem własnego postrzegania wszechświata, czymś, co – jak się później dowiedziałam – ma nazwy: pogaństwo, panteizm albo panenteizm. Kolejne spostrzeżenia przyszły do mnie nie z otoczenia, z natury, tylko z wewnętrznego świata snów.

Czy śniło ci się kiedyś, że latasz? Może miałaś doświadczenie pozacielesne: obudziłaś się w nocy i uświadomiłaś sobie, że unosisz się ponad swoim ciałem, patrząc na nie z góry? Może miewasz sny świadome? Budzisz się we śnie i wiesz, że to nadal sen? Albo masz za sobą ekstremalne przeżycie: uraz cielesny, wypadek bądź chorobę, które postawiły cię na skraju życia i śmierci? Takie doświadczenia podpowiadają nam, że nasza świadomość może istnieć poza ciałem. Kiedy przydarzy nam się coś takiego, zupełnie odmienia nam życie.

Tego rodzaju doznania trafiają się we wszystkich społeczeństwach i kulturach. To one ukształtowały u naszych przodków pojęcie pozaświata – innego, duchowego świata, który funkcjonuje poza naszym rozumieniem czasu i przestrzeni, poza cielesnymi wymiarami i działającymi w nich zasadami fizyki; miejsca, gdzie możemy spotkać przodków, bóstwa oraz duchy zwierząt. Ludzkie doświadczenia związane z pozaświatem stanowią podstawę szamanizmu, najgłębszej duchowej praktyki, z której wywodzą się późniejsze religie. To właśnie te doświadczenia przekonały naszych przodków, że istnieje życie po śmierci, że zgon nie jest końcem. Ostatecznie wszystkie dusze dążą do pozaświata, a granice pomiędzy tym światem a tamtym są płynne. Niektórzy z naszych przodków nauczyli się odwiedzać pozaświat według własnej woli oraz przemieszczać się w jego obrębie. Wspomnienia z takich podróży dały początek opisom pozaświata i mitom.

Jak większość ludzi, odkryłam pozaświat w snach. Kiedy miałam sześć lat, do przyczepy kempingowej na terenie gospodarstwa, w którym mieszkałam, wprowadził się irlandzki artysta imieniem Dominic. Przybył z materiałami malarskimi oraz małym zastępem kotów. Pozwalał mi się bawić z kotami, podczas gdy malował i mówił o sztuce. Rozumiałam tylko ułamek z tego, co opowiadał, ale jako jego słuchaczka czułam się bardzo dorosła. W jasne letnie wieczory wołał pod moim oknem, żebym zeszła i pomogła mu karmić koty. Ale czasami robił to o takiej porze, kiedy musiałam już leżeć w łóżku. Mama nie pozwalała mi wtedy wyjść. Sfrustrowana leżałam więc na posłaniu, marząc, że jestem na dole. Aż nagle pewnego dnia zrobiłam to. Wyszłam ze swego ciała, uniosłam się nad łóżkiem i wyleciałam przez okno, aby dołączyć do Dominica i kotów. Porozmawiałam z nim jakby nigdy nic i pobawiłam się z kotami. Potem wleciałam z powrotem przez okno, zawisłam na moment nad łóżkiem, spojrzałam na siebie z góry i wróciłam do swego ciała. To było objawienie. Moje ciało zostało w łóżku, lecz „ja”, czymkolwiek byłam, robiłam co innego. Okazało się, że mam jeszcze inne ciało – takie, które może wylecieć przez okno.

Następnego dnia rano wspięłam się na wysoki pień powalonego dębu i zeskoczyłam z niego, trzepocząc rękami, by wzlecieć. Cały ranek spędziłam na próbach, z całych sił machając ramionami, lecz oczywiście nic to nie dało. Wyrzuciłabym z pamięci to doświadczenie niczym przemijający sen, jednak było w nim coś, co zmieniło mój ogląd otaczającego mnie świata. Pod koniec poranka wiedziałam, że istnieje więcej niż jedna rzeczywistość. W tej jednej chodzimy po ziemi, a w drugiej ludzie umieją latać. Na tę drugą natknęłam się przypadkowo. Usiłowałam wrócić do niej samą siłą woli, lecz to nie zadziałało. Wtedy jeszcze nie znałam odpowiedzi, ale wyczułam, że wydarzyło się coś znaczącego.

Była to istotna wskazówka podpowiadająca, że w życiu jest coś więcej. Gdybym się wychowywała w kulturze szamańskiej, moje pozacielesne doświadczenie i inne, jakie nastąpiły potem, zostałyby zrozumiane i być może otaczający mnie dorośli wyszkoliliby mnie i udoskonalili moje możliwości, abym się stała przydatna dla swego ludu. Ale było inaczej, gromadziłam więc doświadczenia w pamięci, wiedząc, że pewnego dnia będę mogła na zawołanie wchodzić w świat, o którym później dowiedziałam się, że jest szamański; minęło jednak kilkadziesiąt lat, zanim spotkałam szamana. Niemniej pod innymi względami świat mojego dzieciństwa przypominał rzeczywistość szamańską – żyliśmy mianowicie w bliskiej łączności ze światem zwierząt.

Otaczały nas zewsząd: uganiające się po gospodarstwie kury; krowy, które prowadziłam z pastwiska do domu na dojenie; króliki mojej przyjaciółki, które znikały z klatki, po czym po kilku dniach pojawiały się z powrotem, tyle że na obiadowym talerzu; pracujące psy; zdziczałe koty oraz te obłaskawione u mojego znajomego malarza Dominica.

– Czy koty idą do nieba? – zapytałam w szkole.

Kiedy mi powiedziano, że nie, byłam zdruzgotana. Nie mogłam tego zrozumieć. Po co nam niebo, skoro nie ma w nim zwierząt? To w ogóle żadne niebo.

Choć uwielbiałam zwierzęta, moja przyjaciółka i ja byłyśmy typowymi wiejskimi dziećmi. Dumnymi z tego, że jesteśmy twarde. W domu często jadaliśmy to, co upolowali znajomi mojego ojca. Matka niechętnie oprawiała martwe ptaki, więc wzięłam na siebie skubanie i patroszenie. Pewnego dnia przyniesiono bażanta. Byłam przyzwyczajona do skubania martwego, zimnego ptactwa łownego, ale ten ptak był jeszcze ciepły. Wyrwałam mu pióra z ogona. Wyglądały pięknie, jednak o ileż by były piękniejsze, gdyby bażant wciąż żył. Wsunęłam rękę do środka i wyjęłam garść żołędzi. Właśnie zjadł swój ostatni posiłek. Po raz pierwszy przeszyła mnie ostra świadomość, że zniszczono życie.

Potem napisałam wiersz o polowaniu na zająca. Był parodią Wczasów1 Williama Henry’ego Daviesa:

Cóż warte nasze życie? Trosk tyle nas zmąca,

Że brakuje czasu, by upolować zająca.

Ścigać polem to biedne, nic niewinne zwierzę,

Które wiele nam ziaren z pola nie zabierze.

Przywdziać stroje wystawne, co się tak czerwienią

Jak ta zajęcza krew, gdy ją charty przeleją…

Zachowałam tamte sterówki z bażanciego ogona i mam je nadal. Czasami ozdabiam nimi swój jesienny ołtarzyk.

Skubanie jeszcze ciepłego ptaka jest chwilą, kiedy się określamy, lecz wtedy tego nie wiedziałam. Dopiero mając szesnaście lat, spotkałam osobę w swoim wieku, która była wegetarianką. Gdy tylko usłyszałam to słowo, utożsamiłam się z nim. Wiedziałam, że też jestem wegetarianką.

– Co jadasz? – zapytałam tamtą dziewczynę.

Odpowiedziała mi, a ja po powrocie do domu wyłuszczyłam to swojej mamie. Dała radę, codziennie przez dwa lata przyrządzając mi omlety, ale mnie nie zraziła monotonia. Zaczynałam określać samą siebie – czym jestem i czym nie jestem. W życiu nieraz dokonujemy wyborów – często natychmiastowo – które są niemal jak religijne nawrócenie. Wydaje się, że przychodzą znikąd, lecz tak naprawdę wcześniej nawarstwiają się w nieświadomości, niekiedy latami, zanim wyskoczą na poziom świadomy. Zrobiłam pierwszy krok ku swojej dorosłej tożsamości. To jak znalezienie jednego brakującego kawałka układanki. Musiałam jeszcze znaleźć resztę. Odkryć swoją Dziką Kobietę i jej czary.

1. William Henry Davies, Songs of Joy and Others, 1911, s. 15.

3

Odkrywanie czarów

Jeżeli jako nastolatka próbowałaś czarów, pamiętasz to przemieszanie śmiechu i nerwowości, gdy nie do końca wierzyłaś w magię, ale nie można też powiedzieć, że nie wierzyłaś; mały eksperyment w zabawie z pozaświatem. Moje eksperymenty zaczęły się jeszcze wcześniej, na podwórku szkolnym. A zaczęły się, ponieważ nie lubię marznąć.

W moich czasach brytyjskie szkoły z zapałem organizowały drużynowe rozgrywki sportowe pod gołym niebem. Dzieci grały więc w różne gry na otwartej, smaganej wiatrem przestrzeni bez względu na pogodę. Nauczycielom nigdy nie przyszło do głowy, by pozwolić nam na takie luksusy dla niewieściuchów jak dresy. Sine kolana trzęsły się nam z zimna, ale nikogo to nie obchodziło. Musieliśmy biegać po rozmokłym, błotnistym boisku, waląc hokejowymi kijami w bardzo twardą piłeczkę lub wymachując jeszcze bardziej przerażającymi rakietami do lacrosse. Mój tata uwielbiał filmy kowbojskie i to przypuszczalnie podczas jednego z naszych licznych wypadów do kina zobaczyłam na ekranie taniec deszczu rdzennych Amerykanów i wpadłam na pewien pomysł. Następnym razem, gdy z przyjaciółmi naprawdę nie chcieliśmy iść na boisko, zaproponowałam:

– Może sprawdzimy, czy uda się nam wywołać deszcz?

Spróbowaliśmy i udało się. Potem koledzy zaczęli mnie przezywać czarownicą. Nie było to miłe słowo i nie czułam się z tym dobrze. Przestałam wykonywać taniec deszczu, ale stopniowo czary zaczęły do mnie wracać.

Przybyły okrężną drogą, której początkiem był katolicyzm. Nie wychowano mnie w tej wierze. Nie miałam pojęcia, że jestem katoliczką, póki nie przyjechała w odwiedziny babcia z Irlandii i przeraził ją mój brak znajomości podstaw katolicyzmu. Rodzice ochrzcili mnie w niemowlęctwie, ale nie praktykowali religii. Babcia przedłużyła swoją wizytę, nauczyła mnie modlitw i powlokła nas wszystkich na mszę. Przyjęłam katolicyzm. Spodobała mi się łacina, kościelne zapachy i dźwięk dzwonów. Nie doświadczyłam takich uniesień jak podczas obcowania z przyrodą, lecz w pięknych rytuałach, śpiewach i posągach Maryi było coś potężnego, a poza tym deklarując w szkole katolicyzm, odniosłam wielkie korzyści. Znalazłam się w grupie tych „uprzywilejowanych” uczniów – katolików oraz członków nonkonformistycznych sekt – którzy nie musieli uczestniczyć w protestanckich lekcjach religii. Zamiast więc iść na religię, siedzieliśmy spokojnie w innej sali i czytaliśmy, nawiązując przy okazji więzi. Zapraszaliśmy się nawzajem na imprezy i dziwiliśmy się restrykcjom, jakie nakładały na wiernych nasze poszczególne religie. My nie jemy mięsa w piątki. Im nie wolno obchodzić Bożego Narodzenia, ale tańczą przy ognisku w pierwszy dzień lata. Coś mi w duchu podpowiadało, że wszystkie te zakazy i nakazy są w nieokreślony sposób niedorzeczne.

Moi nowi katoliccy przyjaciele byli Włochami. W pobliżu znajdowała się cała włoska społeczność, której mężczyźni kiedyś byli jeńcami wojennymi w Anglii. Zaczęłam chodzić z nimi na łacińskie msze. Rodzice temu przyklaskiwali; teraz podejrzewam, że odpowiadało im, gdy w niedzielę rano mieli mieszkanie dla siebie i mogli zostać w łóżku na seks. Powrót autobusem z kościoła do domu stał się dla mnie nowym duchowym terytorium. Przejazd trwał czterdzieści minut i potrzebowałam czegoś do czytania. Przystanek znajdował się koło sklepiku z gazetami, zaczęłam więc kupować amerykańskie komiksy fantastycznonaukowe. Pewnego razu zauważyłam półkę z niedzielnymi tabloidami i „Tit-Bits”, czymś pomiędzy tabloidem a magazynem „Hello!” dla ubogich. Tygodnik „Tit-Bits” i tabloidy najwyraźniej zdobywały sobie klientelę dzięki podniecającemu eksponowaniu czarownic, w każdym możliwym tych słów znaczeniu. Specjalizowały się w zdjęciach kobiet o nagich piersiach, z atrybutami wiedźm, wśród których królowały rytualne noże. Przykuły mnie te wizerunki – oprócz magazynów fantastycznonaukowych kupiłam wszystko, co ukazywało czarownice. Pojechałam na mszę, a potem do domu, wpatrując się w sugestywne portrety kobiet parających się czarami, takich jak Eleanor Bone. Może ja też jestem czarownicą? Nagle słowo to wydało mi się pełne powabu, mniej straszne. Zastanawiałam się, czy nie opisuje tego czegoś, co sprawia, że czuję się inna.

W tradycyjnym wyobrażeniu magia jest tajemna, ukryta, sekretna, praktykowana nocą pod osłoną mroku. Symbolika magii to niemal romans z ciemnością. Najważniejszy grymuar religii wicca nazywa się nawet Księgą Cieni, a uprawianie czarów w szczególności stanowi wyzwanie dla tego, co przyzwoite, religijne i „dobre”. Ludzie zajmują się magią z wielu najróżniejszych powodów, ale – choćbyśmy nie wiadomo jak to racjonalizowali – magia przemawia do człowieka przede wszystkim dlatego, że mimo jej obecnej popularności i normalizacji pozostaje dzika, wykracza poza dopuszczalne granice. Dotyka w nas czegoś, co wyprzedza cały blichtr ludzkiej cywilizacji. Wywodzi się z czasów, kiedy siedzieliśmy przy ognisku, a szamani snuli opowieści o pochodzeniu naszego ludu. Z czasów, kiedy świat nocy był tajemniczy, przerażający i potencjalnie zabójczy. Kto wie, jakie stworzenia – drapieżcy naturalni lub ponadnaturalni – czają się w ciemności, czyhając na tych z nas, którzy wyjdą poza ochronny krąg blasku ognia?

Magia jest radosna i zabawna; dzika, ekscytująca i dziwna. Dotyka w nas czegoś archaicznego, co odpowiada na wezwanie szamańskiego bębna. Czujemy jego wibracje, puls nam przyśpiesza, serce bije do rytmu; stopy chcą tańczyć wokół ogniska, pod księżycem i gwiazdami; ponieważ magia wiąże się z tym, co nieoczekiwane, fascynujące. Zabiera nas z naszego normalnego stanu świadomości w jakieś inne, starsze, głębsze, bardziej pierwotne miejsce. Ma w sobie dzikość i oczarowanie; to, co tajemnicze i niewyjaśnialne. Wzbudza dreszcz ekscytacji, a może też nieco strachu. Ten sam rodzaj przebiegającego po plecach mrowienia, jakiego doświadczamy, słuchając naprawdę dobrej opowieści o duchach snutej w ciemności przy blasku świecy w wietrzną noc lub oglądając dreszczowiec, w którym wbrew wszelkiemu rozsądkowi nowy właściciel domu idzie po schodach sam do piwnicy. Uwielbiamy ten rodzaj podniecenia i lekkiego strachu.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

4

Sny o Rogatym Bogu

Dostępne w wersji pełnej

5

Otwieranie się na wszechświat

Dostępne w wersji pełnej

6

Duch uleczania

Dostępne w wersji pełnej

7

Magia w umyśle

Dostępne w wersji pełnej

8

Dialogi z wyroczniami

Dostępne w wersji pełnej

9

Posługiwanie się magią

Dostępne w wersji pełnej

10

Magiczna uważność

Dostępne w wersji pełnej

11

Sięgnąć szczytów

Dostępne w wersji pełnej

12

Magiczne leczenie

Dostępne w wersji pełnej

13

Przywołanie przy księżycu

Dostępne w wersji pełnej

14

Przebudzenie dla ziemi i pamięci

Dostępne w wersji pełnej

15

Gdy magia naprawdę się liczy

Dostępne w wersji pełnej

16

Podróżowanie w pozaświat

Dostępne w wersji pełnej

17

Ponadnaturalni sprzymierzeńcy

Dostępne w wersji pełnej

18

Latanie z Feniksem

Dostępne w wersji pełnej

19

Pod zielonym sztandarem

Dostępne w wersji pełnej

20

Dotykając kamienia

Dostępne w wersji pełnej

21

Magiczna moc kobiety

Dostępne w wersji pełnej

22

Odkrycie kolejnych bogów

Dostępne w wersji pełnej

23

Dzikość raz jeszcze

Dostępne w wersji pełnej

Bibliografia

Dostępne w wersji pełnej

Indeks

Dostępne w wersji pełnej

https://www.wydawnictwokobiece.pl/

https://www.facebook.com/kobiece

https://www.instagram.com/wydawnictwo.kobiece/

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Wild Once

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz

Redakcja: Anna Brzezińska

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki: Marta Lisowska

Ilustracje na okładce: © Good Studio / Stock.Adobe.com

DTP: pagegraph.pl

Copyright © Vivianne Crowley 2022

First published as WILD ONCE in 2022 by Century, an imprint of Cornerstone.

Cornerstone is part of the Penguin Random House group of companies.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece sp. z o.o.

Copyright © for the Polish translation by Patrycja Zarawska, 2022

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I

Białystok 2022

ISBN 978-83-8321-084-1

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk