Ropa i krew. Walka o przywództwo w Arabii Saudyjskiej i wpływy na świecie - Bradley Hope, Justin Scheck - ebook

Ropa i krew. Walka o przywództwo w Arabii Saudyjskiej i wpływy na świecie ebook

Bradley Hope, Justin Scheck

4,6

Opis

Rekonstrukcja konfliktów na szczytach władzy w Arabii Saudyjskiej pokazuje, że polityka może być bardziej fascynująca niż Gra o Tron

Walka o sukcesję w Arabii Saudyjskiej wyłania charyzmatycznego księcia koronnego Muhammada ibn Salmana, znanego również jako MBS, który wydaje się przywódcą nowoczesnym i otwartym na reformy społeczno-gospodarcze. To jednak tylko pozory.

W rzeczywistości 35-letni Muhammad ibn Salman to brutalny, ekscentryczny i bajecznie bogaty człowiek, który z pomocą konsultantów i ekspertów od public relations pogrywa z całym światem.

Tłumiąc sprzeciw, nie waha się przed porwaniem i przetrzymywaniem przez kilka miesięcy w hotelu Ritz-Carlton trzystu osób (w tym prominentnych członków saudyjskiej rodziny królewskiej i biznesmenów). Nie dba o to, jak zareaguje świat na przejawy jego skrajnej brutalności czy ekscentryzmu. Za nic ma zarzuty o zlecenie zabójstwa dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego w Stambule. Liczy się tylko władza.

Muhammad ibn Salman w sposób konsekwentny i przemyślany buduje potęgę ekonomiczno-gospodarczą, wykorzystując ropę na rzecz ochrony wojskowej. Dzięki koneksjom z przywódcami politycznymi (miał bliskie relacje z Białym Domem za pośrednictwem zięcia prezydenta Trumpa Jareda Kushnera) i biznesowymi (think tankami z Doliny Krzemowej i ważnymi postaciami z Wall Street) zwiększa swoje wpływy na Bliskim Wschodzie, ale również na całym świecie.

Arabia Saudyjska – państwo upadające, magnes dla islamskich ekstremistów czy potęga ekonomiczno-gospodarcza dyktująca warunki przemysłu naftowego?

Wielokrotnie nagradzani reporterzy Wall Street Journal przedstawiają zupełnie nowe spojrzenie na kulisy funkcjonowania jednej z najpotężniejszych rodzin królewskich na świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 481

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (18 ocen)
11
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaNowak92

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, dobrze napisana, pozwala zapoznać się wstępnie z rodem Al Saudów.
00

Popularność




Spis treści

Okładka

Strony tytułowe

Od autorów

Osoby dramatu

Drzewo genealogiczne

Prolog

1. Umarł król

2. MBS

3. Impreza na Malediwach

4. To ja jestem mózgiem

5. Sprowadźcie mi tu ludzi z McKinseya

6. Kapitan Saud

7. Miliardy

8. Mała Sparta

9. Strzał w dziesiątkę

10. „Blokada”

11. Książęcy pocałunek

12. Sztuki tajemne

13. Davos na pustyni

14. Szejkdown

15. Porwanie premiera

16. Da Vinci

17. Człowiek roku

18. Z zimną krwią

19. Mister Bone Saw

20. Niepowstrzymany

Epilog. Decydująca burza

Podziękowania

Przypisy

Strona redakcyjna

Od autorów

Rozpoczęliśmy ten projekt, ponieważ Muhammad ibn Salman jest jedną z najważniejszych nowych postaci na arenie światowej polityki i biznesu, a mimo to pozostaje zagadką dla wszystkich tych, którzy odczuwają skutki podejmowanych przez niego decyzji. Nieważne, czy chodzi o przywódców państw bliskowschodnich, którzy muszą się przystosowywać do tego, jak obcesowo używa siły, czy o dyrektorów firm technologicznych, które zawdzięczają wzrost jego gigantycznym inwestycjom, czy o rodziny dysydentów i przeciwników reżimu, których życie zostało wywrócone do góry nogami, czy wreszcie o ludzi, którzy na początku 2020 roku odczuli skutki zainicjowanej przez Arabię Saudyjską wojny cenowej na rynku ropy – nikt tak naprawdę nie ma pojęcia, co się kryje za działaniami księcia i jakim sposobem tak szybko doszedł do władzy.

Jako dziennikarze śledczy skupiamy się przede wszystkim na pieniądzach: na tym, jak są wydawane, którędy przepływają i czemu służą. Z tego powodu podeszliśmy do niniejszego projektu z przekonaniem, że musimy zapomnieć o wszystkim, co – jak nam się zdawało – wiedzieliśmy o Muhammadzie i Arabii Saudyjskiej, i zacząć od zera, podążając tropem finansowym. A im dalej docieraliśmy, tym bardziej się cieszyliśmy, że przyjęliśmy taką właśnie postawę. Wiele rzeczy, które wcześniej słyszeliśmy o księciu, stanowiło jedynie karykaturę prawdy. Pewne cechy jego osobowości regularnie przerysowywano, aby się wydawał albo niepoczytalnym tyranem, albo wielkim herosem.

Oczywiście to naturalne, kiedy się pisze o nowym władcy dokonującym radykalnej transformacji kraju, który od dziesięcioleci nie zmieniał się prawie wcale. Łatwo jednak stracić z pola widzenia człowieka stojącego w oku cyklonu. Bez pełniejszego obrazu jego osobowości, więzi rodzinnych, motywów, strategii oraz szczegółów bitew, które musiał stoczyć, aby się stać tym, kim jest dzisiaj, przeciętny obserwator nie będzie w stanie wyrobić sobie o nim opinii.

Nie zamierzamy bynajmniej usprawiedliwiać czy pochwalać decyzji i działań podejmowanych przez Muhammada w ciągu ostatnich pięciu lat. Naszym celem jest jak najdokładniejsze przedstawienie jego drogi do władzy na podstawie informacji zbieranych przez nas od 2017 roku, kiedy to, siedząc w Londynie i okazjonalnie wyprawiając się do Arabii Saudyjskiej, opisywaliśmy plany gospodarcze księcia dla „The Wall Street Journal”.

Pozyskiwanie wiadomości o Muhammadzie ibn Salmanie to niełatwe zadanie. Paradoksalnie w docieraniu do tajemnic, których poszukiwaliśmy, bardzo pomogło nam to, że pracowaliśmy głównie z Londynu i Nowego Jorku. Niewiele wpływowych osób z regionu Zatoki Perskiej odważyłoby się swobodnie rozmawiać o księciu we własnym kraju – z obawy, że zostaną nagrane albo że ktoś zobaczy, jak rozmawiają z podejrzanymi obcokrajowcami. Ci sami ludzie, kiedy odwiedzają Londyn, Paryż albo Manhattan, czują się dużo bardziej komfortowo i częściej rozwiązują im się języki.

Wybór dwóch wielkich stolic finansowych na bazy wypadowe okazał się użyteczny również z innego względu. Historia Muhammada ibn Salmana od zawsze, od jego najwcześniejszych dni na królewskim dworze, była nierozerwalnie związana ze światem biznesu i finansjery. Niewielu przywódców z równym zaangażowaniem śledzi globalne trendy biznesowe. Rodzina Al Saudów sprawuje w Arabii Saudyjskiej władzę absolutną, codzienne zarządzanie krajem w ich wykonaniu przypomina zatem trochę prowadzenie rodzinnego biura inwestycyjnego, a księcia od młodego wieku fascynowały postacie wielkich przedsiębiorców i bezkompromisowych polityków. Aby go dobrze zrozumieć, należy sobie uświadomić, że nie jest wyłącznie liderem państwa – jest też prezesem spółki Al Saud.

Niniejsza książka stanowi wynik kilkuletniej pracy dziennikarskiej, gros materiałów zgromadziliśmy jednak w 2019 roku. Staraliśmy się przeprowadzić jak najwięcej wywiadów z ludźmi, którzy mieli styczność z Muhammadem. Podróżowaliśmy od kraju do kraju, wykopując starą dokumentację finansową i tajne raporty rządowe ukazujące wzrost jego osobistej i politycznej potęgi. Czytaliśmy też wszystkie dotychczasowe opracowania poświęcone Arabii Saudyjskiej i samemu księciu, do których udało nam się dotrzeć.

Większość osób, z którymi rozmawialiśmy, pragnęła zachować anonimowość. Z tego powodu musieliśmy zadbać o to, aby znaleźć przynajmniej kilku świadków każdego zdarzenia. Zawarte tu anegdoty opierają się zawsze na wypowiedziach z więcej niż jednego źródła. Gdzie to było możliwe, szukaliśmy też potwierdzenia w postaci maili, dokumentów prawnych, fotografii, filmów i tym podobnych. Przytaczane cytaty i rozmowy odtwarzaliśmy na podstawie notatek, nagrań oraz innych materiałów. Przeszukiwaliśmy też publicznie dostępne bazy danych, w których udało nam się znaleźć wiele zupełnie jawnych poszlak dotyczących osobistych koneksji biznesowych Muhammada.

Mamy nadzieję, że niniejsza książka pozwoli lepiej zrozumieć jednego z najambitniejszych młodych przywódców na świecie, człowieka, którego rządy mogą potrwać jeszcze całe dziesięciolecia.

Osoby dramatu

Rodzina Al Saud

Król Salman ibn Abd al-Aziz Al Saud, syn założyciela królestwa, ojciec Muhammada ibn Salmana

Książę koronny Muhammad ibn Salman Al Saud

Książę Chalid ibn Salman Al Saud, młodszy brat Muhammada, były ambasador w Stanach Zjednoczonych

Sultana bint Turki as-Sudajri, pierwsza żona króla Salmana

Fahda bint Falah al-Hislajn, trzecia żona króla Salmana, matka Muhammada ibn Salmana

Książę koronny Mukrin ibn Abd al-Aziz Al Saud, przyrodni brat króla Salmana, przez krótki czas następca tronu

Książę koronny Muhammad ibn Najif Al Saud, bratanek króla Salmana, przez wiele lat wiceminister do spraw bezpieczeństwa, współpracujący z rządem USA w kwestii działań antyterrorystycznych

Król Abd Allah ibn Abd al-Aziz, przyrodni brat i poprzednik króla Salmana

Książę Mutaib ibn Abd Allah Al Saud, syn króla Abd Allaha, były dowódca Gwardii Narodowej Arabii Saudyjskiej

Książę Turki ibn Abd Allah Al Saud, siódmy syn króla Abd Allaha

Książę Badr ibn Farhan Al Saud, książę z bocznej linii rodu, minister kultury, wieloletni przyjaciel Muhammada ibn Salmana

Książę Abd Allah ibn Bandar Al Saud, kolejny książę i wieloletni przyjaciel Muhammada ibn Salmana, dowódca Gwardii Narodowej

Książę Sultan ibn Turki Al Saud, syn jednego z braci króla Salmana; krytyka rządu sprawiła, że popadł w niełaskę potężniejszych członków rodu

Pałac

Chalid at-Tuwajdżri, marszałek dworu króla Abd Allaha

Muhammad at-Tubajszi, szef protokołu króla Abd Allaha

Rakan ibn Muhammad at-Tubajszi, szef protokołu Muhammada ibn Salmana, syn Muhammada at-Tubajszego

Książęca świta

Bader al-Asaker, wieloletni współpracownik Muhammada, prowa-dzi jego prywatną fundację

Saud al-Kahtani, doradca Muhammada specjalizujący się w zwalczaniu oporu wobec władzy

Turki asz-Szajch, wieloletni towarzysz Muhammada, sprowadził do Arabii Saudyjskiej zagraniczne imprezy i zawody sportowe

Region

Muhammad ibn Zajid Al Nahajjan, książę koronny Abu Zabi

Tahnun ibn Zajid, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Abu Zabi

Tamim ibn Hamad As-Sani, emir Kataru

Hamad ibn Chalifa As-Sani, były emir Kataru

Abd al-Fattah as-Sisi, prezydent Egiptu

Sad al-Hariri, premier Libanu

Recep Tayyip Erdoğan, prezydent Turcji

Rezydenci Ritza

Książę Al-Walid ibn Talal Al Saud, kuzyn Muhammada, najsłynniejszy saudyjski biznesmen działający na skalę międzynaro-dową

Adil Fakija, saudyjski biznesmen, który został ministrem gospodarki i planowania

Hani Chodża, saudyjski konsultant do spraw zarządzania

Muhammad Husajn Al Amudi, saudyjski biznesmen inwestujący w Etiopii

Ali al-Kahtani, generał

Bakr ibn Ladin, potomek rodziny ibn Ladinów, saudyjskich magnatów budowlanych

Krytycy

Dżamal Chaszukdżi, dziennikarz przez wiele lat pracujący dla saudyjskiego rządu i czasem go krytykujący

Omar Abd al-Aziz, przebywający w Kanadzie opozycjonista, który krytykuje saudyjskie władze w filmach internetowych

Ludżajn al-Hazlul, aktywistka walcząca o prawa kobiet, złamała saudyjskie prawo, próbując wjechać do królestwa samochodem, który sama prowadziła

Rząd USA

Prezydent Donald Trump

Jared Kushner, mąż Ivanki Trump, doradca prezydenta

Steve Bannon, były doradca Trumpa

Rex Tillerson, były prezes ExxonMobil, później sekretarz stanu USA

Środowisko biznesowe

Jeff Bezos, założyciel i prezes Amazon.com

David Pecker, prezes American Media, wydawcy tygodnika „National Enquirer”

Ari Emanuel, agent z branży filmowej, współzałożyciel agencji artystycznej Endeavor

Masayoshi Son, prezes SoftBanku, japońskiego banku inwestującego w spółki technologiczne

Rajeev Misra, szef Vision Fund, funduszu należącego do SoftBanku

Nizar ab-Bassam, saudyjski pośrednik i były bankier zajmujący się bankowością międzynarodową

Kacy Grine, niezależny bankier i zaufany współpracownik Al-Walida ibn Talala

Uwaga o imionach: W Arabii Saudyjskiej stosuje się nazwiska odojcowskie. Muhammad ibn Salman znaczy Muhammad syn Salmana. Ojciec Muhammada to z kolei Salman ibn Abd al-Aziz, jako że jego ojcem był Abd al-Aziz, znany jako Ibn Saud, założyciel obecnej dynastii Saudów. Al Saud to nazwisko rodowe.

Uwaga od tłumacza: Polskie normy transkrypcji arabskich imion i nazw własnych znacząco się różnią od anglosaskich, co może być dezorientujące, zwłaszcza że w polskojęzycznych artykułach internetowych i prasowych obie konwencje coraz częściej się ze sobą mieszają. W przekładzie tej książki starałem się trzymać rodzimej tradycji, z niewielkimi wyjątkami. Na przykład imię księcia Muhammada ibn Salmana w amerykańskiej wersji tekstu brzmi Mohammed bin Salman, jego ojciec zaś to nie Salman ibn Abd al-Aziz, lecz Salman bin Abdulaziz. Najpoważniejsze odstępstwo, na które sobie pozwoliłem, to nazwisko rodowe Al Saud, które po polsku poprawnie transkrybuje się jako Al Su’ud. Zapis Al Saud jest jednak dużo bardziej rozpowszechniony i lepiej rozpoznawalny.

Dynastia Al Saud

Uproszczone drzewo genealogiczne

Saudowie to jedna z największych rodzin królewskich na świecie, jej członkowie liczą się w tysiącach. Założyciel obecnej dynastii, Abd al-Aziz, miał dziesiątki synów i córek. Każdy król, który rządził Arabią Saudyjską od czasu śmierci wielkiego patriarchy w 1953 ro-ku, pochodził z tej właśnie puli potomków. Wielu z nich również doczekało się dziesiątek dzieci. Książę koronny Muhammad ibn Salman ma szansę zostać pierwszym władcą z trzeciego pokolenia.

Źródło: Michael Field, genealog specjalizujący się w regionie Zatoki Perskiej, i wywiady autorskie

Żadna dynastia nie trwa dłużej niż trzy pokolenia.

Ibn Chaldun, Al-Mukaddima

Chwytaj okazje, umykają bowiem jak chmury.

Ali ibn Abi Talib

Prolog

Wezwanie tuż przed 4.00 rano było pilne i niepokojące. Król chciał się widzieć ze swym bratankiem, księciem Al-Walidem ibn Talalem Al Saudem, tak szybko, jak to tylko możliwe.

– Proszę przyjść natychmiast – powiedział człowiek dzwoniący z pałacu.

Al-Walid od kilkudziesięciu lat cieszył się opinią najbardziej rozpoznawalnego saudyjskiego biznesmena na świecie. Ludzie garnęli się do niego, żeby choć przez chwilę zobaczyć, jak to jest żyć z pozornie nieskończonymi zasobami pieniędzy. Jego prywatny majątek szacowano na jakieś 18 miliardów dolarów. W oczach wielu Amerykanów i Europejczyków Al-Walid stanowił ucieleśnienie stereotypowego Saudyjczyka: bajecznie bogatego, czarującego i skorego do ekscesów. Posiadał własną flotę powietrzną – w tym boeinga 747 wyposażonego w tron – a także warty 90 milionów dolarów jacht, który mógł komfortowo pomieścić 22 gości i 30 członków załogi. Kiedy coś wpadło mu w oko, od razu kupował tego 10 lub 20 sztuk, po jednej do każdego domu, apartamentu czy pustynnego obozu – nawet jeśli chodziło o drogą i zajmującą dużo miejsca maszynę do ćwiczeń.

Księciu wizerunek ekscentrycznego bogacza nie przeszkadzał, przeciwnie, sam chętnie go pielęgnował. Przed gośćmi odwiedzającymi biura w Rijadzie, Paryżu i Nowym Jorku z lubością przechwalał się okładkami gazet, na które trafił, i długimi wywiadami, jakich udzielał. W swoich rezydencjach trzymał liczne zdjęcia i obrazy przedstawiające jego samego w różnym wieku. Nawet herbatę lubił pić z kubka z własną podobizną.

Al-Walid stanowił istny żywioł w świecie amerykańskiego biznesu. Posiadał udziały w Citibanku, Apple’u i Twitterze. We współpracy z Billem Gatesem należąca do niego firma Kingdom Holding Company wkupiła się w sieć luksusowych hoteli Four Seasons. Ilekroć wyruszał w podróż, zabierał ze sobą liczącą przeszło 20 osób świtę, do której należeli kucharze, sprzątaczki, lokaje i doradcy biznesowi.

A jednak tej chłodnej listopadowej nocy 2017 roku, gdy szykował się do opuszczenia swej pustynnej rezydencji i spotkania z królem, ciarki przechodziły mu po plecach. W Arabii Saudyjskiej nastał czas wielkich zmian. Po dziesięcioleciach absolutnego zakazu wszystkiego, co mogłoby wieść na pokuszenie, z ulic zniknęli funkcjonariusze policji religijnej, a w kawiarniach rozbrzmiała muzyka. Kraj tak długo był bastionem ultrakonserwatywnej odmiany islamu – przez krytyków zwanej wahabizmem – że tempo reform przyprawiało obywateli o zawrót głowy. W miastach budowano kina, kobiety chodziły po ulicach wolne jak nigdy dotąd, mówiło się też o trwałym uniezależnieniu gospodarki od produkcji ropy naftowej.

Najbogatsi i najbardziej wpływowi ludzie w królestwie widzieli jednak co innego. Ich pełne przepychu pałace zdawały się chwiać w posadach. Nie miało znaczenia, że Al-Walid przyjaźnił się z głowami państw i największymi bogaczami na świecie. Jego nietykalność jako miliardera i księcia odchodziła w niepamięć.

Przez dwa lata panowania stryja Salmana ibn Abd al-Aziza Al Sauda słynny biznesmen nieraz słyszał historie o członkach rodziny królewskiej wzywanych nocą do pałacu albo wabionych na pokłady samolotów, którymi odlatywali z powrotem do kraju, gdzie czekało ich więzienie. Odpowiedzialny za te działania był młody kuzyn Al-Walida, królewski syn – Muhammad ibn Salman Al Saud, który, choć liczył sobie dopiero 32 lata, zasłynął już wybuchowym temperamentem i agresywną działalnością reformatorską.

Muhammad stanowił przeciwieństwo swych stryjów, byłych królów, którzy władzę opierali na wewnątrzrodowym kompromisie i zwracali się ku ekstremalnemu konserwatyzmowi z obawy o stabilność dynastii. Tron obejmowali już jako zasuszeni starcy niemający ani dość odwagi, ani dość energii, by wprowadzać zmiany. Książę był za to młody i tryskał życiem. Mierzył dobrze ponad metr osiemdziesiąt, a w trakcie spotkania lubił utrzymywać niewielki dystans wobec rozmówcy i nie stronił od kontaktu fizycznego, co sprawiało, że wydawał się zarazem groźny i serdeczny. Miał duży nos i uśmiechał się tak szeroko, że aż musiał mrużyć oczy. Nigdy nie brakowało mu sił, pytania i rozkazy potrafił wysyłać podwładnym o każdej porze dnia i nocy. W krótkim czasie wypowiedział wojnę Jemenowi, przeprowadził bojkot sąsiedniego państwa i zgromadził w swych rękach większą władzę niż jakikolwiek inny Saud od czasu założenia królestwa.

Al-Walid próbował dodawać sobie otuchy. Aresztowani wcześniej książęta byli mało ważnymi członkami rodziny, w większości dysydentami krytykującymi saudyjską władzę z willi we Francji czy Wielkiej Brytanii. On sam ledwie kilka miesięcy wcześniej opowiadał pewnemu gościowi z zagranicy, jak wielkie wrażenie zrobił na nim program polityczny Muhammada, jak bardzo się cieszy, że Arabia Saudyjska z bastionu konserwatywnego islamu przeradza się w nowoczesne arabskie mocarstwo o zdywersyfikowanej gospodarce i większym równouprawnieniu kobiet i mężczyzn. Młody kuzyn przyjął nawet kilka bardzo postępowych pomysłów słynnego biznesmena dotyczących reform finansowych.

– To zmiana, na którą czekałem całe życie – oświadczył Al-Walid w rozmowie z Robertem Jordanem, byłym ambasadorem USA w Arabii Saudyjskiej, w kwietniu 2017 roku.

Prezesi firm, bankierzy i politycy z całego świata odwiedzali go wówczas w pustynnej rezydencji pod Rijadem: obozie pełnym wielkich namiotów, w których goście mogli posmakować wyidealizowanej wersji beduińskiego stylu życia prowadzonego przez przodków księcia jeszcze do połowy XX wieku.

Biznesmen nie szczędził wydatków. Wyprawiał dla towarzystwa uczty tak wielkie, że każda mogłaby wyżywić niedużą wioskę – z pieczoną jagnięciną, masami ryżu i szerokim wyborem soków. Sam karmił się przy tym wyłącznie specjalnie przyrządzanymi wegańskimi potrawami, miał obsesję na punkcie zdrowego żywienia i zawsze otaczał się lekarzami. Gdy zaś wszyscy już się najedli, czyniąc jedynie niewielki ubytek w podanych potrawach, zapraszał biedniejszych Saudyjczyków z okolicy, aby je dokończyli. Później zabierał gości na spacer po wydmach albo siadał z nimi przy ogniu i patrzył w gwiazdy.

Warunki nie były całkowicie rustykalne. Kiedy książę i reszta towarzystwa wracali do namiotów, mogli oglądać telewizję na wielkich płaskich ekranach. Mieli też do dyspozycji przyczepy z elegancko wyposażonymi łazienkami i gorącą wodą.

Niedługo po wezwaniu Al-Walid opuścił pustynny obóz i udał się własnym samochodem do Rijadu. Gdy przeszło godzinę później dotarł na dwór, jeden z doradców króla wyszedł powiedzieć mu, że spotkanie odbywa się w pobliskim hotelu Ritz-Carlton. Biznesmen został zaprowadzony do obcego pojazdu należącego do dużej kolumny.

– Muszę wziąć walizkę i telefon – powiedział z rosnącym niepokojem Al-Walid. – Zostały w samochodzie.

– Tak, przywieziemy je – usłyszał w odpowiedzi.

Księcia ogarnął lęk, był teraz odcięty od świata. Jego ochroniarzy, asystenta i szofera wsadzono do innych aut.

Podróż zajęła zaledwie kilka minut. Wreszcie samochody przetoczyły się imponującym, pięciusetmetrowym podjazdem dzielącym bramki bezpieczeństwa od drzwi hotelu.

Al-Walid miał później opowiedzieć swoim przyjaciołom, że kiedy wchodził do Ritza w obstawie pracowników bezpieczeństwa królewskiego dworu, ogarnęło go dziwne wrażenie, jakby budynek był pusty. Ochroniarze zaprowadzili go do windy, a potem do apartamentu, w którym kazali mu czekać. Zmartwiony i odrobinę znudzony włączył telewizor. W wiadomościach mówiono właśnie, że dziesiątki przedsiębiorców, członków rodziny królewskiej i urzędników zostało aresztowanych pod zarzutem korupcji. Książę po prostu dotarł na miejsce jako pierwszy. Ritz przestał być hotelem, a stał się więzieniem.

***

Remont zarządzono zaledwie kilka godzin wcześniej. Późnym wieczorem w piątek, 3 listopada 2017 roku, zespół inżynierów rozszedł się po wszystkich dziewięciu piętrach Ritza i przystąpił do wymiany zamków w drzwiach 200 pokojów. Usunięto zasłony z okien i wymontowano drzwi do łazienek. Kilka dużych apartamentów zarezerwowanych zwykle dla biznesmenów i książąt zostało przebudowanych na sale przesłuchań.

Do hotelu Ritz-Carlton, oryginalnie zaplanowanego jako kwatera dla odwiedzających Arabię Saudyjską dygnitarzy, prowadzi aleja palm. Jadąc nią, premierzy i prezydenci obcych krajów mogą podziwiać imponującą pałacową fasadę. Teren, na którym stoi budynek, należy w całości do dworu królewskiego. To 21 hektarów przepychu ze starannie utrzymanymi trawnikami i zacienionym dziedzińcem otoczonym sześćsetletnimi drzewami oliwnymi sprowadzonymi z Libanu. Gości wkraczających do bogato wyposażonego, lśniącego marmurami lobby witają piękne kompozycje kwiatowe, rzeźby dramatycznie upozowanych ogierów i ledwo uchwytna woń kadzidełek z żywicy drzewa agarowego, tlących się przy stołach, przy których Saudyjczycy perfumują swe tradycyjne nakrycia głowy zwane szemagami. Prezydent Barack Obama zatrzymał się tu na pewien czas w 2014 roku, a prezydent Donald Trump spędził nieopodal dwa dni, podczas pełnej blichtru wizyty, tuż po objęciu urzędu.

Wieczorem 3 listopada hotel przejęła jednak grupa oficerów wywiadu i pracowników kancelarii dworu królewskiego. Ochroniarze zajęli stanowiska na każdym piętrze i przy wszystkich wyjściach. Obsłudze hotelu polecono wyprosić dotychczasowych rezydentów i odwołać przyszłe rezerwacje.

– W związku z nieprzewidzianą wizytą przedstawicieli miejscowych władz i potrzebą wprowadzenia podwyższonego stopnia bezpieczeństwa nie jesteśmy w stanie przyjmować nowych gości, do odwołania – wyjaśnił recepcjonista pewnemu przedsiębiorcy, który miał zabukowany pokój na termin odległy o zaledwie kilka dni.

Przed świtem do Ritza zaczęli zjeżdżać goście zupełnie innego rodzaju.

Wielu spośród internowanych kilka pierwszych nocy spędziło w salce konferencyjnej, z której byli od czasu do czasu wyprowadzani pod zbrojną eskortą do łazienki. Ponieważ ochroniarze na ogół kończyli przeszukiwanie po skonfiskowaniu jednego telefonu komórkowego, niektórzy więźniowie zdołali przemycić zapasowe aparaty ukryte w zawojach tradycyjnych szat zwanych thobami. Zdjęcia zrobione potajemnie pierwszego dnia po przybyciu do hotelu ukazują zrezygnowanych mężczyzn leżących na cienkich materacach pod tanimi kolorowymi kocami. Patrząc na nich, mało kto domyśliłby się, że byli to jedni z najpotężniejszych ludzi w świecie arabskim: niedoszli następcy tronu, miliarderzy, ministrowie, książęta. Część z nich skrywała sekrety, które należało siłą wydobyć na światło dzienne. Niemal wszyscy posiadali ogromne majątki, według nowych władz Królestwa Arabii Saudyjskiej zdobyte przez dziesięciolecia działań korupcyjnych.

W to, kto trafił na listę aresztowanych, trudno było uwierzyć. Znalazł się na niej nawet Mutaib ibn Abd Allah Al Saud, syn poprzedniego króla i dowódca saudyjskiej Gwardii Narodowej – specjalnego odłamu sił zbrojnych, liczącego 125 tysięcy żołnierzy, których zadaniem jest ochrona rodziny królewskiej. Gwardię stworzono między innymi z myślą o uniemożliwieniu przeprowadzenia przez wojsko zamachu stanu, a oto jej naczelnik, niegdyś uważany za potencjalnego następcę tronu, trafił do niewoli.

Przez kilka pierwszych dni aresztowano przeszło 50 osób. W kolejnych tygodniach w Ritzu i innych podobnych miejscach w Rijadzie „zameldowało się” kolejne 300.

Za zatrzymania odpowiadała tajna dotąd komisja antykorupcyjna powołana do życia królewskim dekretem. Saudyjski prokurator generalny oświadczył, że pragnie odzyskać 100 miliardów dolarów wyprowadzonych ze skarbu państwa w ciągu kilkudziesięciu lat na drodze korupcji i kradzieży.

Choć aresztowania najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w kraju przeprowadzano w imieniu króla Salmana, stał za nimi szósty syn władcy, Muhammad. Jeszcze trzy lata wcześniej nie słyszeli o nim nawet najpilniejsi obserwatorzy Bliskiego Wschodu. Teraz świeżo upieczony książę koronny przebojem zdobywał nie tylko Arabię Saudyjską, ale i świat.

Wewnętrzny zespół krawców przygotował dla każdego więźnia identyczne białe szaty. Zatrzymani mogli oglądać telewizję, a raz w tygodniu przysługiwała im nadzorowana rozmowa telefoniczna. Pozwalano im także pływać w basenie, pod kopułą imitującą błękitne niebo i chmury, ale jedynie po dwóch naraz. Rozmowy były wzbronione.

Przesłuchania przeprowadzano o najróżniejszych porach. Nieraz budzono więźniów o drugiej nad ranem. Dla wielu z nich najgorsze było poczucie odosobnienia i poniżające, wielogodzinne maglowanie przez agentów królewskiego dworu.

Niektórzy z internowanych uważali, że oddali królestwu niemałe usługi. Poza magnatami budowlanymi do Ritza trafił między innymi właściciel pewnej firmy przewozowej, który pomógł tysiącom saudyjski studentów zdobyć wykształcenie w Stanach Zjednoczonych i Europie, a także minister, który przyczynił się do modernizacji krajowej służby zdrowia i systemu finansowego. Jasne, może i na tym się dorobili – nie zawsze zgodnie z literą prawa – ale nikt ich wcześniej nie nazywał przestępcami. Wiele spośród umów, które Muhammad uważał za wykroczenia, zostało zawartych za wiedzą i pozwoleniem najbliższych doradców byłego króla, a niekiedy jego samego. W tamtym czasie działania tych ludzi uznawano za dopuszczalne. Teraz jednak zasady się zmieniły.

W kwestii warunków przetrzymywania więźniów pojawiły się zarzuty przemocy fizycznej i tortur. Generał Ali al-Kahtani, szef ochrony Turkiego ibn Abd Allaha Al Sauda – byłego gubernatora Rijadu, a przy okazji syna poprzedniego króla – napluł na prowadzących przesłuchanie oficerów, kwestionując ich autorytet. Tylko nieliczni wiedzą, co dokładnie go spotkało, ale umarł w niewoli. Władze Arabii Saudyjskiej zdecydowanie zaprzeczyły jednak wszelkim podejrzeniom o niewłaściwe traktowanie internowanych.

Większość uwięzionych nie stawiała zresztą oporu. Bez pieniędzy i władzy byli tylko zwykłymi ludźmi stojącymi w obliczu gróźb, jakie wcześniej nawet im się nie śniły. Aby wywrzeć jeszcze większą presję na Al-Walida, Muhammad wsadził do więzienia jego młodszego brata, Chalida ibn Talala. Zarzuty korupcji nigdy nie stały się obiektem publicznej dyskusji, żaden z zatrzymanych oficjalnie nie przyznał się też do winy. Ugody załatwiono po cichu.

***

Zamknięcie aresztowanych w Ritzu było tym bardziej wstrząsające, że zaledwie kilka dni wcześniej w hotelu i sąsiadującej z nim sali konferencyjnej czołowe postacie światowego biznesu, polityki i finansjery zjawiły się na trzydniowe wydarzenie określone przez organizatorów mianem „Davos na pustyni”. Spotkanie to miało stanowić jak gdyby uroczyste otwarcie zupełnie nowej Arabii Saudyjskiej, sygnał, że zacofany dotąd kraj dołącza do grona nowoczesnych graczy biznesowych.

Jeszcze 30 października w jednym rogu imponującego hotelowego lobby interesantów przyjmował Stephen Schwarzman – założyciel funduszu Blackstone i największy doradca inwestycyjny na świecie – podczas gdy w drugim Tony Blair opowiadał grupie bankierów o planach Muhammada. Tom Barrack, założyciel funduszu Colony Capital i doradca Donalda Trumpa do spraw Bliskiego Wschodu, wymieniał się wizytówkami z napływającymi szeroką rzeką gośćmi. Steven Mnuchin, ówczesny sekretarz skarbu w rządzie USA, wraz z żoną jadł kolację w należącej do Ritza eks-kluzywnej chińskiej restauracji Hong. Masayoshi Son, założyciel japońskiego SoftBanku, zajmował apartament, w którym wkrótce miał zostać uwięziony pewien arabski książę.

Niesamowity kontrast pomiędzy „Davos na pustyni” a przekształceniem hotelu w więzienie, a także nagły upadek tak wielu bogatych ludzi sprawiają, że przeprowadzona przez Saudyjczyków czystka jawi się jako zdarzenie absolutnie unikatowe w najnowszej politycznej i biznesowej historii świata. Nigdy wcześniej w sposób tak gwałtowny nie utraciło fortun tylu miliarderów, tytanów finansjery, którzy – jak się zdawało – byli w stanie swym bogactwem poruszyć niebo i ziemię.

Patrząc z perspektywy roku 2020, gdy większość zatrzymanych została już uwolniona, a do skarbca Arabii Saudyjskiej napłynęły aktywa warte dziesiątki miliardów dolarów, jasne się wydaje, że był to oficjalny debiut Muhammada ibn Salmana.

Aresztowania pokazały, że poza ambicjami reformatorskimi i planami przebudowy gospodarki książę skrywa coś jeszcze, coś, czego obserwatorzy, dyplomaci i członkowie jego własnej rodziny dotąd nie widzieli: przebiegłość, zamiłowanie do widowiskowych gestów, apetyt na ryzyko i bezwzględność. Do tamtej chwili Muhammad mógł się jeszcze wydawać umiarkowanym reformatorem podążającym śladami pięciu królów poprzedzających jego ojca. Każdy z nich miał własny styl przywództwa, ale żadnemu nawet nie przyszłoby do głowy całkowite rozsadzenie dotychczasowego establishmentu, aby zmienić ścieżkę, którą zdąża kraj. Zsyłka do Ritza, którą na Zachodzie nazywa się czasem humorystycznie szejk-downem, była jak wiązka dynamitu podłożona w samym sercu wieloletniego status quo.

Nim opadł pył, książę trzymał już w ręce wszystkie odłamy sił zbrojnych, policję, wywiad i ministerstwa. Poprzez rządowe spółki holdingowe zagarnął też kontrolne pakiety udziałów w najważniejszych firmach Arabii Saudyjskiej. Nie był może królem, stał się jednak jednym z najpotężniejszych ludzi na świecie.

Rozdział 1

Umarł król

grudzień 2014 – styczeń 2015 roku

Wszyscy czekali na śmierć króla. Był grudzień 2014 roku, a Abd Allah ibn Abd al-Aziz, szósty władca z trzeciej dynastii Saudów, powoli gasł w szpitalnym łóżku na pustyni pod Rijadem.

Abd Allah zawsze kochał pustynię. Uciekał na nią, gdy chciał pomyśleć albo odpocząć od zgiełku stolicy, od długich kolejek petentów proszących o przysługi i frustracji prowadzenia dysfunkcyjnego rządu, którego żadnym sposobem nie mógł zmusić do wejścia w nowoczesność. W bezksiężycowe zimowe noce, pośród piaszczystych wydm, wspominał historie o ojcu, założycielu królestwa Abd al-Azizie, który o władzę w kraju walczył z grzbietu wielbłąda. Czasy były wtedy prostsze.

Państwo Arabii Saudyjskiej liczyło zaledwie 83 lata – a zatem mniej niż sam król, który urodził się przed 90 laty. W młodzieńczych czasach monarchy kraj był słabo zaludniony i nie utrzymywał za bardzo kontaktów ze światem zewnętrznym, nie licząc może podejmowania pielgrzymów przybywających do Mekki i Medyny. Niemal jedna czwarta wszystkich ludzi na świecie przy modlitwie zwraca się twarzą ku świątyni Al-Kaba, znajdującej się w pierwszym z tych dwóch świętych miast, i marzy o tym, aby przynajmniej raz w życiu ujrzeć ją na własne oczy.

Kiedy Abd Allah przekroczył czterdziestkę, w królestwie nadszedł czas gwałtownych przemian. Odkrycie istnego morza ropy naftowej pod piaskami pustyni sprawiło, że osady domów o krytych gliną ścianach przeistoczyły się w nowoczesne metropolie, pełne drapaczy chmur i centrów handlowych. A jednak codzienne życie mieszkańców pozostało podporządkowane przykazaniom surowego odłamu islamu zwanego wahabizmem – na pamiątkę osiemnastowiecznego teologa Muhammada ibn Abd al-Wahhaba. Przestępców wciąż ścinano na rynkach, a ponurzy oficerowie Komisji do spraw Szerzenia Cnoty i Zapobiegania Występkowi, znanej jako haja, patrolowali ulice, wypatrując przewinień, takich jak niedokładne zakrycie ciała bądź włosów przez kobiety. W ciągu następnych kilkudziesięciu lat infrastruktura kraju została w pełni zmodernizowana, lecz w kwestiach politycznych i społecznych pozostawał on tak uparcie konserwatywny, że przybysze z zewnątrz często odnosili wrażenie, jakby cofali się w czasie.

Jednocześnie u progu XXI wieku Saudyjczycy znaleźli się w gronie ludzi z najlepszym dostępem do internetu na świecie. Młodzież – stanowiąca ciągle rosnącą część populacji – miała dość pieniędzy, aby kupować smartfony, co przy ubogich możliwościach socjalizacji sprawiało, że całe godziny spędzała na Twitterze, Facebooku i YouTubie. Młodzi znali zachodnią kulturę na wylot, mimo że sami nie mogli w niej aktywnie uczestniczyć. W Arabii Saudyjskiej dawno już zabroniono organizowania koncertów, projekcji filmowych oraz publicznych zgromadzeń nieżonatych mężczyzn i niezamężnych kobiet.

Dla Abd Allaha, który objął tron w 2005 roku, władza okazała się niemałym ciężarem; jego codzienny grafik przypominał ceremoniał dworski rodem ze średniowiecza. Saudyjscy królowie udzielają audiencji, zasiadając na ławach w przepastnych, ociekających złotem salach swoich pałaców. Przyjmują tam ludzi z gminu, ministrów i doradców, chyba że akurat pozują do zdjęć z premierami czy prezydentami odwiedzającymi kraj. Królewscy urzędnicy, członkowie rządu i krewni każdego roku rozmawiają z dziesiątkami tysięcy petentów pragnących otrzymać pomoc w sporach sądowych, leczeniu lub w spłacie długów.

Abd Allah, który przez całe życie dużo palił i nie stronił od wystawnych posiłków, przez co zmagał się z chorobami serca, cukrzycą i bólami pleców, w swych ostatnich latach nie mógł już spędzać wieczorów, tak jak lubił, rozłożony na poduszkach w pustynnym namiocie, w którym służący podłączali mu wielkoekranowy telewizor. Od 2010 roku, kiedy przeszedł serię operacji, stan jego zdrowia już tylko się pogarszał. W listopadzie 2014 roku jeden z najbliższych współpracowników króla, jego bratanek, książę Muhammad ibn Najif Al Saud, poprosił zaprzyjaźnionego amerykańskiego lekarza o opinię:

– Jakie są prognozy w przypadku raka płuc?

Doktor zapytał, które stadium osiągnęła choroba. Książę odpowiedział, że nikt nie poinformował o tym Abd Allaha, ale to nowotwór czwartego stopnia.

– Nie więcej niż trzy miesiące – zawyrokował lekarz.

***

Niespełna osiem tygodni później król siedział już w namiocie szpitalnym na pustyni, podłączony do monitorów funkcji życiowych i kroplówek, podczas gdy jego dworzanie i liczni synowie – w większości przekupni mężczyźni w średnim wieku – w panice próbowali wykombinować, co dalej.

Ludzie ci dobrze wiedzieli, że śmierć saudyjskiego monarchy zawsze oznacza wstrząsy w rozkładzie majątku i wpływów. Każda zmiana władzy prowadziła do zburzenia dotychczasowej równowagi sił między konkurującymi ze sobą gałęziami dynastii wywodzącej się od Abd al-Aziza Al Sauda, znanego na Zachodzie jako Ibn Saud. Był on pierwszy królem dzisiejszej Arabii Saudyjskiej, a wszyscy kolejni władcy pochodzili z grona jego synów.

Każdy z tych monarchów czynił swych własnych potomków niemal nietykalnymi. Zapewniał im gigantyczne dochody, które w połączeniu z innymi przywilejami rodziły majątki warte miliardy dolarów. W parze z pieniędzmi często szły też wysokie stanowiska rządowe i wojskowe.

Abd Allah odciął jednak synów od części tradycyjnych źródeł bogactwa, a także – przez większość ich życia – od funkcji państwowych. Dostawali miesięczne pensje, w skali roku składające się na miliony dolarów, i mogli korzystać z prywatnych odrzutowców, ale nie opływali w takie luksusy jak niektórzy ich kuzyni. Król, czując, że finanse rodziny wymykają się spod kontroli, postanowił ukrócić ekscesy Al Saudów, zaczynając od własnych dzieci.

Synowie władcy odnosili wrażenie, że ojciec jest z nich wiecznie niezadowolony. W ostatnich latach życia Abd Allah rozważał włączenie jednego z nich w linię sukcesji, ale nawet na łożu śmierci nie był pewien, czy którykolwiek nadaje się do objęcia tronu. Mutaib, którego król uczynił dowódcą Gwardii Narodowej, zdawał się więcej uwagi poświęcać hodowli koni wyścigowych niż pracy, a większość obowiązków zrzucał na zastępców. Kiedy z kolei Turki ibn Abd Allah, były pilot myśliwski i przez krótki czas gubernator Rijadu, przyszedł odwiedzić ojca w szpitalu, władca zwrócił się do otaczających go pracowników medycznych, najlepszych pielęgniarek i lekarzy ze Stanów Zjednoczonych:

– Popatrzcie tylko na tego mojego syna, pilota F-15 – powiedział, przerywając co chwila, aby złapać oddech. – Zobaczcie, jaki jest gruby. Sądzicie, że wcisnąłby się do F-15?

Potomkowie Abd Allaha obawiali się, że zmiana władzy może zagrozić ich ambicjom. Nie mieli dotąd szansy porządnie się wzbogacić. Gdyby tron objąłby niewłaściwy członek rodziny, musieliby się pogodzić z faktem, że okazja przepadła.

Wiedzieli, że w Arabii Saudyjskiej po sukcesji strumienie pieniędzy zawsze zmieniają bieg na korzyść rodziny nowego króla, dzieci jego poprzednika zaś z czasem tracą zarówno wpływy, jak i dochody. Synowie Abd Allaha nieraz byli świadkami takiego scenariusza. Weźmy choćby Ibn Chalidów, spadkobierców króla Chalida, który rządził w latach 1975–1982. Czy ktokolwiek jeszcze o nich pamiętał?

***

Przepychanki o władzę pomiędzy braćmi, bratankami i kuzynami stanowiły nieodłączny element systemu rządów stworzonego przez założyciela królestwa. Ibn Saud doczekał się przeszło 30 synów z gromady żon i konkubin. Spadkobiercy ci osiągali pełnoletniość w ciągu dziesięcioleci, wskutek czego powstała naturalna linia poziomej sukcesji. Mogło to zadziałać, ponieważ różnice wieku były tak duże, że prowadziły do swego rodzaju pozornej wymiany pokoleniowej. Najstarszy dziedzic urodził się około 1900 roku, najmłodszy – około 1947.

Ibn Saud zmarł na atak serca we śnie w 1953 roku, a tron przejął po nim najstarszy z żyjących synów, Saud. 11 lat później bracia zmusili tego rozpustnego władcę, aby abdykował na rzecz jednego z nich. Od tego czasu korona przechodziła z brata na brata, a potomkowie założyciela rodu wspólnie mianowali kolejnych następców, wybierając zawsze najstarszego spośród tych, których zgodnie uważali za nadających się do sprawowania władzy. Szczególnie silną pozycją cieszyli się bracia zwani Siedmioma Sudajrami, synowie pierwszego króla i jego ulubionej żony, Hasy as-Sudajri. Ale w ciągu tych przeszło 60 lat, które minęły od śmierci Ibn Sauda, nie było chyba takiego księcia, który w zaciszu swego pałacu bądź jachtu, pośród lojalnych zauszników, nie marzyłby, że kiedyś nadejdzie jego kolej, aby zasiąść na tronie.

W 2015 roku większość synów starego monarchy już nie żyła, a z tej garstki, która się ostała, wszyscy byli po siedemdziesiątce. Perspektywa przejścia korony w ręce trzeciego pokolenia stała się wresz-cie realna. Sęk w tym, że nie istniał żaden mechanizm wskazania tego, który z setek wnuków najlepiej się nada na nowego króla. Prawo starszeństwa mogło zadziałać w przypadku oryginalnych spadkobierców, ale byłoby niepraktycznym rozwiązaniem przy puli kilkuset kandydatów.

Abd Allah próbował rozwiązać ten problem. Po objęciu władzy stworzył radę, do której należeli wszyscy żyjący synowie Ibn Sauda oraz potomkowie zmarłych. Gremium to, zwane Radą Wierności, miało wskazać następcę tronu, czyli księcia koronnego, a także wice-następcę, który będzie drugi w linii sukcesji. Taki system miał chronić kraj przed gwałtowną zmianą równowagi sił. Pod koniec życia Abd Allaha król i jego synowie znaleźli jednak inne zastosowanie dla Rady Wierności: pragnęli ją wykorzystać do ograniczenia wpływów księcia koronnego Salmana.

Umierający władca i jego potomkowie wiedzieli, że Salman – najpotężniejszy z żyjących jeszcze Sudajrów i weteran wielu pałacowych intryg – będzie chciał wprowadzić do linii sukcesji ambitnego milenialsa Muhammada. Wiedzieli też, że dla ich gałęzi rodu może to oznaczał katastrofę. Młody książę od lat ścierał się z Ibn Abd Allahami i ich najbliższymi współpracownikami. Raz napluł nawet w twarz wpływowemu oficerowi wywiadu. Zyskawszy władzę, mógł odciąć synów starego króla od pieniędzy i stanowisk – w najlepszym razie. W najgorszym mógł pozbawić ich całego majątku, a nawet wolności.

Nadzieje na odsunięcie buntowniczego księcia od tronu bracia pokładali w Chalidzie at-Tuwajdżrim, marszałku królewskiego dworu.

***

Tuwajdżri – poważny mężczyzna z wąsem, noszący okulary w cienkich oprawkach i sygnet wysadzany diamentami – był najpotężniejszym człowiekiem w całym kraju spoza rodziny królewskiej. Urząd należał mu się praktycznie z urodzenia. Jego ojciec walczył u boku Ibn Sauda o podbój Arabii Saudyjskiej, później zaś pomógł Abd Allahowi przekształcić Gwardię Narodową w znaczącą siłę militarną.

W miarę jak król się starzał, pozycja Tuwajdżriego rosła. W imieniu Abd Allaha podpisywał nowe ustawy, a dzięki sprytnym wybiegom zyskał stanowisko sekretarza generalnego Rady Wierności. Był jedynym uczestnikiem jej tajnych obrad, który nie należał do rodziny Al Saudów, a także wyłącznym strażnikiem protokołów posiedzeń.

Marszałek sprawował również kontrolę nad tym, kto ma dostęp do władcy, w czym bardzo pomagał mu fakt, że monarcha nie znosił rozmawiać przez telefon – komfortowo czuł się jedynie podczas konwersacji twarzą w twarz. Nawet ambasador królestwa w Stanach Zjednoczonych musiał specjalnie latać z Waszyngtonu do Rijadu na dwugodzinne spotkania. Nieważne, czy chodziło o biznesmena, członka rządu czy któregoś z królewskich braci – jeśli ktoś chciał się spotkać z Abd Allahem, musiał przejść przez Tuwajdżriego. Osoby związane z dworem i obserwatorzy przezywali go „królem Chalidem”.

To, że ktoś spoza rodziny królewskiej dysponuje tak ogromną władzą, doprowadzało księcia koronnego Salmana i jego syna Muhammada do pasji. Marszałek w pełni zdawał sobie sprawę, że jeśli nie ograniczy jakoś wpływów następcy tronu, czeka go los taki sam jak królewskich synów albo i jeszcze gorszy.

Z perspektywy Salmana i Muhammada Tuwajdżri uosabiał wszystko, co było nie tak z Arabią Saudyjską. Kupował wille, jachty i dziesiątki – jeżeli nie setki – luksusowych samochodów. Potrafił spędzać całe tygodnie w hotelu Ritz-Carlton w Nowym Jorku wraz z liczącą 25 osób świtą, wydając miliony dolarów i robiąc sobie zdjęcia z miejscowymi ludźmi, jakby sam był królem.

– Myślałem, że to jakiś książę czy ktoś – mówi Rahul Bhasin, który wciąż trzyma zdjęcie Tuwajdżriego w Parkview Electronics, maleńkim sklepiku nieopodal nowojorskiego Ritza, w którym marszałek zwykł garściami kupować iPhone’y.

Niewiele rzeczy złościło następcę tronu bardziej niż zwykły śmiertelnik zgrywający księcia.

Jednym z najważniejszych sprzymierzeńców Tuwajdżriego był Muhammad at-Tubajszi, szef protokołu – czyli zasadniczo osobisty sekretarz – króla Abd Allaha. Tubajszi, jeśli nie przebywał akurat w jednej ze swych luksusowych zagranicznych rezydencji, mieszkał w dziewięćdziesięciopokojowej willi w Rijadzie, znanej jako Samarra. Obaj ci ludzie, choć kryli się pod pozornie służalczymi tytułami, byli w istocie potężnymi biznesowymi mediatorami. Dorobili się miliardów dolarów, przyjmując łapówki za ułatwianie kontaktu z najważniejszymi osobami w królestwie (żaden z nich nie przyznał się później do winy ani nie został formalnie oskarżony o popełnienie przestępstwa, ale państwo skonfiskowało ich majątki). W oczach Salmana i jego syna stanowili zagrożenie dla dynastii i przykład nieopanowanej korupcji.

Muhammad ibn Salman doświadczył wpływu Tuwajdżriego na własnej skórze, gdy w wieku dwudziestu kilku lat zaczynał karierę rządową. Marszałek odgrywał wówczas rolę dobrego wujka, okazał się jednak dwulicowy. Udając, że popiera młodego księcia, w rzeczywistości dążył do podkopania jego pozycji w rodzinie.

– Zastawiał na mnie pułapki – opowiadał przyjaciołom Muhammad, opisując, jak potężny dworzanin próbował zniechęcić go do pracy rządowej, a kiedy to się nie udało, urobić go przekupstwem.

Książę żywił też urazę do Tuwajdżriego o to, że kilka lat wcześniej, z rozkazu króla, marszałek ukarał go za poniżenie wysoko postawionych przedstawicieli wojska.

W obliczu zbliżającej się śmierci Abd Allaha Tuwajdżri i jego sprzymierzeńcy szansę na zablokowanie awansu młodego Muhammada dostrzegli w osobie Mukrina ibn Adb al-Aziza Al Sauda, najmłodszego z żyjących synów Ibn Sauda. Jeżeli nie byli w stanie wygryźć Salmana z linii sukcesji, mogli przynajmniej wepchnąć do niej jego brata.

***

Liczący sobie 79 lat Salman – postawny mężczyzna z ufarbowaną na czarno bródką – przez pół wieku pełnił funkcję rodowego policjanta i strażnika tajemnic. Młodsi członkowie rodziny szeptali między sobą, że z pewnością miał ukryte kamery w sypialniach wszystkich ważniejszych Al Saudów.

Trzy pokolenia książąt i ich zauszników dzieliły się anegdotami o tym, jak to poczuli na policzku złoty, zdobiony szmaragdami sygnet budzącego postrach krewniaka – jako karę za picie alkoholu, wyścigi samochodowe na obrzeżach stolicy albo gdy dali się przyłapać na przekrętach.

Na królewskim dworze krążyły legendy o jego wybuchowym temperamencie. Często był cichy, skłonny do zadumy, przy wieczornej grze w karty zdarzało mu się cytować islamską poezję. W obliczu zniewagi – prawdziwej bądź urojonej – potrafił jednak wpaść w furię.

Kiedy pewnego dnia na początku lat 90. szedł odwiedzić swego brata Fahda, ówczesnego króla, w pałacu w Dżuddzie, z niedowierzaniem ujrzał, że drogę zastępuje mu strażnik. Król był zajęty. Salman spoliczkował nieszczęsnego gwardzistę tak mocno, że aż sygnet spadł mu z palca.

– Jestem księciem! A ty kim?! – krzyczał, podczas gdy służący i młodzi dworzanie pełzali po posadzce, szukając zagubionego pierścienia.

Później, usłyszawszy z ust starszego brata naganę, zostawił dla spoliczkowanego strażnika kopertę ze 100 tysiącami riali, czyli przeszło 20 tysiącami dolarów.

– Przekażcie to temu idiocie – mruknął, wychodząc.

(Trzeba zaznaczyć, że jeden z członków rodziny królewskiej podaje powyższą historię w wątpliwość).

***

W odróżnieniu od pozostałych synów Ibn Sauda, którzy dorobili się, wykorzystując swoją pozycję do wyłudzania pieniędzy od firm prowadzących interesy w królestwie, Salman nigdy nie był szczególnie pazerny. Książęcą pensję wydawał na utrzymanie pałaców, żon i dzieci, energię poświęcał zaś głównie na zarządzanie Rijadem, historyczną kolebką władzy Al Saudów.

Jako gubernator prowincji przez 48 lat kontrolował miliony hektarów ziemi, która zyskiwała na wartości, w miarę jak Rijad przekształcał się z pustynnej wioski w nowoczesne miasto zamieszkane przez przeszło 5 milionów ludzi. Odpowiadał też za relacje z wahabickimi duchownymi, których przymierze z królami Arabii Saudyjskiej sięgało czasów samego Al-Wahhaba – i których poparcie pomagało rodzinie królewskiej utrzymać władzę od pierwszych dni istnienia królestwa.

Salman chętnie przyjmował w swoim pałacu ludzi o różnorodnych poglądach, zachęcając do dialogu, na który nie pozwoliliby inni książęta. Dwie największe arabskojęzyczne gazety na Bliskim Wschodzie należały do jego grupy kapitałowej Saudi Research and Marketing. I nie były to wyłącznie rządowe propagandówki – zbierały opinie z całego regionu na temat najważniejszych zdarzeń tamtych czasów, szczególnie kwestii palestyńskiej. Z drugiej strony trzeba przyznać, że nigdy nie odważyły się kwestionować decyzji monarchii ani krytykować saudyjskiej polityki zagranicznej.

Przyszły władca urządzał cotygodniowe obiady dla pisarzy, naukowców i dyplomatów odwiedzających kraj. Pewnemu znajomemu Amerykaninowi powiedział, że czyta każdą książkę opublikowaną przez saudyjskiego autora.

Ze starszymi synami Salman utrzymywał chłodne stosunki. Jako młody ojciec (miał zaledwie 19 lat, kiedy doczekał się pierwszego potomka) był surowym wychowawcą skupiającym się przede wszystkim na odpowiednim wykształceniu dla chłopców. Pragnął, aby wiedzieli, że cały świat nie kręci się wyłącznie wokół bliźniaczych filarów, na których zbudowano Arabię Saudyjską – ropy naftowej i wahabizmu. W życiu istniały też poezja, literatura i wielkie idee. Salman, syn człowieka, który wywalczył sobie królestwo z grzbietu wielbłąda, chciał, aby jego synowie zdobywali wiedzę potrzebną mężom stanu.

Dzięki regularnym wizytom w Hiszpanii i we Francji do saloniku przyszłego króla przybywali intelektualiści i biznesmeni. Często odwiedzali go członkowie syryjsko-hiszpańskiej rodziny Kayalich, bogatych kupców, a także rządzący Syrią Assadowie. W Paryżu zapraszał znajomych prawników i polityków na rozmaite debaty – często dotyczące napiętej sytuacji na Bliskim Wschodzie.

Lekcje te, trwające od lat 50., uformowały synów Salmana z pierwszej żony, Sultany bint Turki as-Sudajri. Kształcili się oni w zagranicznych szkołach i nauczyli po kilka języków. Fahd i Ahmad odnieśli sukces w biznesie, zarządzając Saudi Research and Marketing, hodując światowej klasy konie wyścigowe i prowadząc lukratywną współpracę z UPS. Sultan został pierwszym obywatelem Arabii Saudyjskiej, który opuścił Ziemię – na pokładzie amerykańskiego promu Discovery. Abd al-Aziz stał się specjalistą od wydobycia ropy naftowej, dbającym o zachowanie dobrych stosunków z innymi petromocarstwami. Najmłodszy, Fajsal, zrobił z kolei karierę akademicką. Ukończył politologię na Uniwersytecie Oksfordzkim, gdzie obronił doktorat poświęcony relacjom państw Zatoki Perskiej z Iranem w latach 1968–1971. Wszyscy oni mieli licznych znajomych w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii i często spotykali się z zagranicznymi politykami. Byli imponującymi kosmopolitami o zdecydowanie zachodnim sposobie myślenia. Zdaniem niektórych niewiele w sobie mieli z Saudyjczyków. Sprzeciwili się nawet, kiedy ojciec – zgodnie ze starą saudyjską tradycją – postanowił wziąć kolejną żonę, nie rozstając się z poprzednią.

Zdarzyło się to w roku 1983. Matka młodych książąt, Sultana as-Sudajri, przebywała właśnie w szpitalu w Stanach Zjednoczonych, gdzie czekał ją przeszczep nerki. Była to kobieta ciesząca się wielkim szacunkiem w całej rodzinie królewskiej, a darzona niemal boską czcią przez swych pięciu synów i córkę. W podróży do Pittsburgha, w którym miała przejść operację, towarzyszyły jej dziesiątki krewnych i służących. Każdego ranka wszyscy ci ludzie pędzili do Presbyterian-University Hospital, aby oczekiwać tam na przybycie swego pana. Później zjawiał się Salman i w obstawie dwóch ochroniarzy kręcił się po budynku.

Jeszcze przed podróżą do Ameryki najstarsi synowie księcia, Fahd, Sultan i Ahmad, dowiedzieli się, że ojciec zamierza poślubić znacznie młodszą kobietę. W kraju, w którym mężczyzna może mieć cztery żony naraz, nie było to nic nadzwyczajnego. Wykształceni na Zachodzie młodzieńcy uważali jednak poligamię za zwyczaj nie tylko przestarzały, ale wręcz uwłaczający czci ich matki, zwłaszcza w chwili gdy walczyła z chorobą zagrażającą życiu.

Salman nie przejął się protestami synów. Już w Pittsburghu w Fahdzie coś pękło – pognał ze szpitala na pobliskie lotnisko i wskoczył do prywatnego samolotu. Z pokładu napisał do ojca list, który powierzył posłańcowi. Nie żeń się z tą kobietą, przekonywał. To zniewaga dla twojej żony.

Stary książę i tak się ożenił.

Jego wybranka, Fahda bint Falah al-Hislajn, była córką przywódcy plemienia Adżman, którego wojownicy od wieków walczyli u boku Saudów, a czasem i przeciwko nim. Dwa lata później kobieta urodziła pierwszego syna, Muhammada ibn Salmana. Na świat miało przyjść jeszcze pięciu kolejnych.

Tych sześciu chłopców dorastało w zupełnie innych warunkach niż ich znacznie starsi przyrodni bracia. Wkroczywszy w wiek średni, Salman utracił surowość, z którą wychowywał pierwszych potomków. Pewien dworzanin wspomina, że podczas nocnej gry w karty w Dżuddzie, w domu jednego z synów króla Fahda, pięcioletni Muhammad wbiegł nagle do pokoju i zaczął ściągać wszystkim mężczyznom nakrycia głowy. Chłopiec zdążył przewrócić kubek z herbatą i rozsypać karty na podłodze, zanim ojciec przyzwał go do siebie i ze śmiechem uściskał.

– Zaprowadź Muhammada do pokoju – rozkazał książę jednemu z opiekunów malucha.

Chłopiec bezzwłocznie kopnął nieszczęsnego sługę między nogi.

Muhammad i jego rodzeni bracia, w odróżnieniu od przyrodniego rodzeństwa, nie nasiąknęli zamiłowaniem do nauki i zagranicznego stylu życia. Podczas gdy starsi Ibn Salmanowie robili karierę, nastoletni książę zdawał się nie mieć w życiu żadnego celu. W czasie rodzinnych posiedzeń zdarzało mu się myśleć o niebieskich migdałach, co niektórzy błędnie odczytywali jako oznakę roztargnienia. W czasie wakacyjnych wypadów do Marbelli i innych kurortów zwykł nurkować ze swoim młodszym bratem Chalidem albo zabierać go na rozmaite eskapady. Potrafił całymi godzinami grać w gry komputerowe, w tym w serię Age of Empires, w której tworzy się armie i podbija wrogie mocarstwa. Miał słabość do fast foodów. Ojciec co prawda wciąż sprowadzał do domu pisarzy i uczonych, urządzał też cotygodniowe seminaria, ale kiedy prosił syna, aby się zajął nauką albo czytaniem książek, zamiast siedzieć przed komputerem, brzmiało to bardziej jak zwykłe rodzicielskie zrzędzenie niż surowe rozkazy, które zapamiętali z dzieciństwa starsi bracia.

Któregoś popołudnia do Salmana zadzwonił zdenerwowany służący: przebrany w wojskowy strój Muhammad – zbliżający się dopiero do okresu dojrzewania – urządził awanturę w miejscowym supermarkecie, a kiedy chciała go stamtąd zabrać policja, odpowiedział, że im nie wolno, bo jest bratankiem króla i synem gubernatora Rijadu. Stary książę załatwił sprawę po cichu, jasne jednak się stało, jak wielką ma słabość do syna, który – biorąc pod uwagę niemal pięćdziesięcioletnią różnicę wieku – mógłby być jego wnukiem.

Podczas rodzinnej wyprawy do Cannes w 2000 roku Salman zaprosił w odwiedziny niejakiego Eliego Hatema, paryskiego prawnika, który, pracując dla różnych ugrupowań monarchistycznych, poznał członków saudyjskiej rodziny królewskiej i często się z nimi spotykał, gdy przybywali do Francji.

– Zamiast grać na komputerze, idź poczytaj – powiedział stary książę do piętnastoletniego wówczas Muhammada, kiedy Hatem wpadł któregoś dnia na lunch.

Gdy obaj mężczyźni rozsiedli się przy stole suto zastawionym bliskowschodnimi daniami, chłopak wcinał jedzenie z McDonalda.

– Okej, tato – odburknął.

Innym razem Salman poprosił Hatema, aby zajrzał do Muhammada i upewnił się, że ten zajmuje się czymś pożytecznym.

– Namów go, aby coś przeczytał, choćby gazetę, i przestał wreszcie grać w te gry – powiedział prawnikowi.

Chłopak zamiast tego postanowił oglądać telewizję.

Niedługo po tamtej wycieczce do Francji życie nastoletniego księcia zaczęło się zmieniać. Zdał sobie sprawę z czegoś, co miało wywrócić do góry nogami jego spojrzenie na pieniądze i władzę. Obserwatorzy tacy jak Hatem widzieli w nim zagubionego młodzieńca żyjącego w cieniu niezwykłych braci. Nie rozumieli, jaką wiedzę chłonął, trzymając się na uboczu. Podczas gdy starsi Ibn Salmanowie od rozmaitych pedagogów nauczyli się, czym jest wyrafinowanie, Muhammad pilnie obserwował ojca i uczył się, czym jest władza.

***

Kiedy Abd Allah spoczął na łożu śmierci, Muhammad liczył sobie już prawie 30 lat. Dla synów i dworzan starego króla stał się groźnym przeciwnikiem – bardziej energicznym, pomysłowym i bezwzględnym, niż ktokolwiek się spodziewał. Miał wizję i absolutne przekonanie, że wie, czego kraj potrzebuje, by nie tylko przetrwać, ale rozkwitnąć. Trzymając się ojca, zamiast wyjeżdżać do zagranicznych szkół, doskonale poznał słabe strony swoich konkurentów.

Rola Salmana jako rodzinnego policjanta stawała się coraz trudniejsza, w miarę jak ród się rozrastał. Każdy książę mógł pojąć do czterech żon, z których każda rodziła po trzech czy czterech synów i drugie tyle córek. Tym sposobem, przez 48 lat gubernatury Salmana w Rijadzie, zebrało się z tego co najmniej 7 tysięcy książąt i zbliżona liczba księżniczek, a wszyscy oni dorastali w przekonaniu, że mają prawo do udziału w naftowym bogactwie królestwa. Wielu prowadziło wygodne, lecz poza tym w miarę normalne życie, niektórzy zostali filantropami bądź inwestorami, inni ulegli pokusom nieróbstwa, hazardu i pijaństwa. Była też wśród nich spora grupa cechująca się niewyobrażalną wręcz pazernością, wydająca horrendalne sumy na kolekcje bugatti albo zegarków Patek Philippe – do tego stopnia, że w niektórych miastach Zachodu słowo „Saudyjczyk” stało się synonimem rozpustnego konsumpcjonizmu.

Z perspektywy władzy życie w luksusie stwarzało poważny problem. Ibn Saud i ci spośród jego synów, którzy zostali potem królami, spędzili przynajmniej część dzieciństwa na pustyni, wśród popierających ich beduińskich wojowników i konserwatywnych duchownych. Dla nich bogactwo oznaczało nowego cadillaca, polowanie z sokołem i nadwyżki jedzenia. Nowe pokolenie kształciło się jednak za granicą, mieszkało obok uprzywilejowanych bogaczy w 16. dzielnicy Paryża czy londyńskiej Mayfair. Wielu z tych ludzi zatraciło saudyjskie korzenie. Sprawy świata islamu, nierozerwalnie powiązane z losem rodu Al Saudów, stały się im obce.

Na początku XXI wieku wielu najzdolniejszych członków rodziny królewskiej miało już w sobie zbyt mało z Saudyjczyków, by rozumieć potrzeby i problemy młodego, szybko rosnącego społeczeństwa swego kraju. Dzięki smartfonom i mediom społecznościowym obywatele Arabii Saudyjskiej stawali się coraz bardziej świadomi tego, jak wygląda życie poza granicami królestwa, i coraz bardziej niezadowoleni ze sztywnych norm, w których sami musieli egzystować. Ale młodzi książęta nic o tym nie wiedzieli, bo ich uwagę pochłaniały wakacyjne podróże i kariery akademickie.

Salman przyjął na siebie rolę obrońcy tożsamości narodowej, karcąc młodszych krewniaków za „zachodnie” zachowania. Wielu wydawał się ekscentrykiem, człowiekiem, który może i ma duże wpływy zarówno wewnątrz rodu, jak i w całym państwie, ale nigdy nie stanie się nikim więcej niż gubernatorem Rijadu. Na jego niekorzyść przemawiała prosta matematyka.

W roku 2010 – czyli piątym roku panowania Abd Allaha – Salman był już po siedemdziesiątce, a pomiędzy nim i tronem stało jeszcze dwóch równie poważanych starszych braci. Z perspektywy Tuwajdżriego, marszałka królewskiego dworu, nie stanowił jeszcze wówczas zagrożenia. Wybuchowy Al Saud i jego potomkowie znajdowali się zbyt daleko w linii sukcesji, aby należało się nimi przejmować.

Tyle że obaj starsi bracia zmarli – jeden w 2011 roku, drugi w 2012. Król zaś osobiście wskazał nowych książąt koronnych, zamiast zwrócić się do Rady Wierności, choć stworzył ją właśnie w celu rozwiązywania problemów dynastycznych. Tym sposobem następcą tronu został Salman, a wicenastępcą Mukrin, były szef wywiadu i najmłodszy z synów założyciela dynastii.

W miarę jak Abd Allah coraz bardziej podupadał na zdrowiu, Tuwajdżri próbował doprowadzić do rozłamu pomiędzy nim a nowo mianowanym księciem koronnym. Wciąż łudził się, że król może zechcieć odsunąć Salmana od tronu. Zdarzało się, że odmawiał wybuchowemu Al Saudowi i jego synom dostępu do królewskich samolotów. Gdy Salman dzwonił, aby się umówić na rozmowę z bratem, marszałek odpowiadał, że władca jest zbyt zajęty. Sprawa się wydała po kilku miesiącach, kiedy bracia spotkali się na rodzinnej imprezie.

– Dlaczego już mnie nie odwiedzasz? – zapytał wówczas król. – Jesteś jednym z moich ulubionych braci.

Salman zrozumiał, że Tuwajdżri próbuje go zepchnąć na margines.

Pragnąc przyspieszyć plany sukcesyjne, marszałek zaczął po cichu rozpuszczać plotkę, że książę koronny cierpi na demencję. Szukał też poparcia wśród wpływowych członków rodziny Al Saudów, aby wprowadzić ostatnią wielką reformę postępowego Abd Allaha: przekazanie korony kolejnemu pokoleniu. Może jeden z królewskich synów – Mutaib lub Turki – mógłby zostać mianowany wicenastępcą tronu, aby pewnego dnia objąć władzę? Albo może udałoby się wprowadzić do linii sukcesji Muhammada ibn Najifa – szefa bezpieczeństwa wewnętrznego znanego z koneksji w CIA i amerykańskim Departamencie Stanu – żeby zyskać poparcie USA? Ibn Najif miał pod sobą potężne Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, podczas gdy Ibn Abd Allahowie kontrolowali beduińskie oddziały Gwardii Narodowej. Przymierze między nimi dałoby niemal zupełną kontrolę nad armią.

Aby plan zadziałał, Tuwajdżri musiał sfinalizować układ pomiędzy członkami rodziny panującej, zanim Salman zdąży zainterweniować. Najpewniejszym sposobem na osiągnięcie celu było zaaranżowanie wszystkiego tak, aby król zmarł na pustyni, z dala od reszty rodziny. Dałoby to marszałkowi czas – bezcenne godziny, a może i dni – na zebranie poparcia i upewnienie się, że książę koronny nie powierzy żadnego kluczowego stanowiska któremuś ze swoich synów. Podczas gdy Abd Allah walczył w pustynnym namiocie o ostatnie tchnienia, Tuwajdżri wydał rozkaz:

– Nie mówcie Salmanowi.

Synowie monarchy nie czuli się wcale pewnie, ale poparli machinacje potężnego dworzanina. Sądzili, że władza im się należy. Mutaib ibn Abd Allah powiedział nawet Joemu Westphalowi, ambasadorowi Stanów Zjednoczonych, że spodziewa się zostać jednym z kandydatów do tronu.

Problem z całą tą intrygą, jak miał się wkrótce przekonać Tuwajdżri, polegał na tym, że jego stronnictwo nie było wolne od przecieków. Z dala od oczu Ibn Abd Allahów Muhammad ibn Salman zebrał grupę lojalnych i kompetentnych ludzi, którym powierzył zadanie gromadzenia informacji – w obrębie rodu i poza nim. Agenci ci zawiadomili młodego księcia o stanie zdrowia króla, on zaś przekazał wiadomość innym wysoko postawionym Al Saudom.

Dalsi członkowie rodziny byli wstrząśnięci tym, jak daleko zaszła choroba. Nawet ci, którzy znali diagnozę, nie zdawali sobie sprawy, że władca może być tak bliski śmierci. Pod ich naciskiem marszałek zgodził się przenieść Abd Allaha z namiotu na pustyni do szpitala w Rijadzie należącego do Gwardii Narodowej. Monarchę przetransportowano pod osłoną nocy, a wszyscy, którzy mogliby ujawnić informacje o jego stanie, zostali wyrzuceni ze szpitala. Jeden z lekarzy opowiadał później znajomym, że musiał przejść przez ogrodzenie i zakraść się tylnymi drzwiami, aby się zająć swoimi pacjentami. Dyskrecja ma kluczowe znaczenie dla sukcesji, ponieważ dzięki niej poddani odnoszą wrażenie, że zmiana władzy zachodzi w sposób płynny, naturalny i nieunikniony.

Ibn Abd Allahowie i Tuwajdżri musieli się pogodzić z myślą, że nie zdołają zatrzymać korony. Jedyne, co mogli jeszcze zrobić, to upewnić się, że gdy Salman obejmie tron, następny po nim będzie ktoś, kto nie żywi urazy do synów poprzedniego króla. A już najważniejsze było, aby w kolejce do władzy nie stanął młody Muhammad. Zaczęli więc rozpuszczać plotki o jego braku doświadczenia, brutalnym sposobie działania i pazerności.

***

Stan niepewności utrzymywał się całymi dniami. Członkowie dworu kazali rozstawić przed szpitalem namiot, w którym przyjmowali przyjaciół i krewnych umierającego króla. Kilka tysięcy Saudyjczyków – w tym wielu ubogich – zgromadziło się na całonocne czuwanie. Do pracowników ambasady Stanów Zjednoczonych w Rijadzie co chwilę docierały pogłoski, że rada książąt zbierze się lada moment, aby wyznaczyć następcę Abd Allaha, ale nikt nie potrafił ustalić, kiedy dokładnie to się stanie.

Większość przybywających gości zatrzymywała się w namiocie, gdzie mogli porozmawiać z Mutaibem albo Turkim lub z którymś innym królewskim synem. Dalej wpuszczano już tylko osoby najbliższe władcy. Odwiedzający musieli przejść stumetrowym korytarzem na pierwszym piętrze, mijając sale innych pacjentów. W końcu docierali do dwumetrowego szklanego okna, za którym leżał Abd Allah.

Kilka dni po przeniesieniu króla do szpitala Muhammad zadzwonił, aby zapytać, jak się miewa stryj. Tuwajdżri odpowiedział, żeby się nie martwił, stan pacjenta jest stabilny. Brzmiało to niewiarygodnie. Zaledwie dzień czy dwa wcześniej jedna ze starszych córek monarchy widziała go przez szybę – twarz miał okrytą zieloną płachtą i wyglądał, jakby nie oddychał. Wydał się księżniczce bardzo mały, a pewnej towarzyszącej jej osobie – martwy.

Niewiele później Muhammad dostał telefon, że Abd Allah zmarł. Wsadził ojca do limuzyny i wraz z całą kolumną samochodów pojechali do szpitala. W holu spotkali Tuwajdżriego. Salmanowi puściły nerwy. Spoliczkował marszałka tak mocno, że echo uderzenia dało się usłyszeć za ścianą w poczekalni. W tamtej chwili Tuwajdżri zrozumiał, że w grze przeciwko potężnemu Al Saudowi stawka była ogromna, a on właśnie przegrał. Policzek wymierzony skorumpowanemu dworzaninowi wyznaczał początek nowej władzy – władzy, jakiej królestwo nie zaznało od czasu, gdy było tylko zbieraniną plemiennych państewek najeżdżających się nawzajem, aby kraść wielbłądy, jedzenie i złoto.

***

Potrzeba było kilku dni, aby wieść o śmierci króla Abd Allaha się rozeszła. Częściowo wynikało to z opieszałości dziennikarzy, spełniających życzenia rodziny królewskiej. Z dala od wścibskich oczu Salman mógł spokojnie usunąć Tuwajdżriego z Rady Wierności i dworu, jednocześnie zostawiając na stanowiskach wielu innych urzędników. Objąwszy funkcję marszałka, Muhammad znalazł się w samym sercu dalszych narad i planów. Ilekroć ojciec musiał odpocząć, młody książę pracował do późna w nocy, uczestnicząc w spotkaniach i telekonferencjach. Bez wątpienia była to dla niego chwila równie wielka co dla jego starzejącego się rodzica.

Kiedy wreszcie przyszedł czas na oficjalne ogłoszenie sukcesji, Salman mianował księciem koronnym swego przyrodniego brata Mukrina, wicenastępcą tronu zaś swojego bratanka Muhammada ibn Najifa. Ruch ten wydawał się swego rodzaju zapewnieniem dla innych członków rodu i wodzów poszczególny saudyjskich plemion, że status quo będzie zachowane. Podczas koronacji Muhammad ibn Salman, który został mianowany ministrem obrony, ale nie należał do bezpośredniej linii sukcesji, z pokorą ustępował miejsca starszym krewnym, choć po cichu wprowadzał już w życie ambitne plany.

Co bardziej liberalni Al Saudowie obawiali się, że kraj czeka kolejna era stagnacji. Dyplomaci zwykli mawiać, że zmiany w Arabii Saudyjskiej zachodzą z szybkością godną cofającego się lodowca. Nie podejrzewali nawet, że w królestwie lada moment zacznie się trzęsienie ziemi.

Rozdział 2

MBS

23 stycznia – 1 maja 2015 roku

Generałowie zebrani w sali narad saudyjskiego Ministerstwa Obrony sądzili, że wiedzą, jak się sprawy potoczą. Od dziesięcioleci przewodzili siłom zbrojnym królestwa i byli pewni, że nowy minister obrony nie będzie się wiele różnił od poprzedniego. W obliczu niebezpieczeństwa Arabia Saudyjska zawsze polegała na swym wieloletnim protektorze – Stanach Zjednoczonych. Wojskowi po długich naradach podejmowali decyzję, że konieczne są dalsze dyskusje nazajutrz albo w następnym tygodniu, aż Waszyngton postanowi, co zrobić.

Kiedy jednak Muhammad ibn Salman – dwudziestodziewięcioletni młodzieniec z ledwie ośmiotygodniowym doświadczeniem w dowodzeniu wojskiem – zasiadł przy stole w kształcie litery V i wydał bezprecedensowy rozkaz „Wysłać F-15”, zaniemówili z wrażenia. Królestwo szło na wojnę. Więcej: królestwo w tej wojnie przewodziło.

Rebelianci z ruchu Huti maszerowali właśnie przez sąsiadujący z Arabią Saudyjską Jemen, zdobywając miasto za miastem. Obecność śmiałych, cieszących się irańskim wsparciem partyzantów przy południowej granicy stanowiła poważne zagrożenie dla kraju.

Saudyjczycy nikogo się nie obawiają tak bardzo jak Iranu, którego ajatollahowie uważają cały Bliski Wschód za swą domenę strategiczną. To właśnie dzięki dostarczanym przez Irańczyków rakietom i innemu uzbrojeniu buntownicy z taką śmiałością stawiali czoła większej i lepiej wyposażonej armii saudyjskiej. Zaledwie dzień wcześniej jeden z przywódców powstania oświadczył, że jeśli Arabia Saudyjska zacznie się mieszać, to Huti nie skończą swojej „ekspansji na Mekce, a raczej na Rijadzie”.

Muhammad nie zamierzał tolerować takich pogróżek. Był marzec 2015 roku, a młody książę właśnie rozpoczynał największą kampanię wojenną w historii królestwa. Jego decyzja zaskoczyła nie tylko miejscowych generałów, ale i Amerykanów. Pewien pracownik Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA wspomina, że kiedy Saudyjczycy zapytali Biały Dom, czy chce się włączyć w bombardowania, „obudziliśmy się z ręką w nocniku”.

Podczas prywatnych narad z królem i jego doradcami w tygodniu poprzedzającym atak młody książę poprzysiągł, że starcie okaże się krótkie i krwawe.

– Za kilka miesięcy będzie po wszystkim – zapewniał zarówno saudyjskich decydentów, jak i przedstawicieli amerykańskiego Departamentu Stanu.

Zaniepokojeni byli i Amerykanie, i podlegający Muhammadowi generałowie. Choć Stany Zjednoczone od lat zachęcały Arabię Saudyjską, aby wzięła sprawy bezpieczeństwa krajowego we własne ręce, władze królestwa nigdy dotąd nie przewodziły w starciu, które miało stanowić sprawdzian dla jego armii, a jednocześnie stwarzało realne zagrożenie dla ludności cywilnej. W odróżnieniu od agresywnego młodego księcia, który nie przeszedł żadnego szkolenia wojskowego, wielu spośród saudyjskich dowódców ukończyło akademie wojskowe w West Point w Stanach Zjednoczonych i w brytyjskim Sandhurst. Obawiali się pustego pokazu siły i dobrze wiedzieli, że górzysty, zamieszkany przez wojowniczą ludność Jemen stanowił koszmar dla wszystkich obcych mocarstw, które w ciągu ostatnich 100 lat próbowały prowadzić tam wojnę.

Amerykańscy pracownicy bezpieczeństwa, przyzwyczajeni do współpracy z zachowawczymi i posłusznymi książętami, nagle zdali sobie sprawę, że mają do czynienia z przywódcą zupełnie innego rodzaju, przywódcą, który nie zawaha się zarządzić bombardowania – ze wsparciem USA albo i bez niego. Biały Dom odmówił bezpośredniego zaangażowania się w konflikt, ale wskazywał Saudyjczykom cele i dzielił się informacjami wywiadowczymi.

Saudyjskie samoloty, w towarzystwie myśliwców ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich i innych sprzymierzonych państw arabskich, przeleciały nad granicą, szykując się do zrzucenia naprowadzanych laserowo pocisków na twierdze Huti. Komplikacje pojawiły się natychmiast. Saudyjczycy może i posiadali zaawansowane technologicznie uzbrojenie, ale często brakowało im odpowiedniego przeszkolenia, aby z niego korzystać.