Riki i drogi - Liwin Mark - ebook + książka

Riki i drogi ebook

Liwin Mark

4,3

Opis

Riki i drogi” to opowieść o czternastoletnim chłopcu, który ma zdiagnozowany zespół Aspergera (całościowe zaburzenie rozwoju, mieszczące się w spektrum autyzmu). Główny bohater ucieka do lasu, żeby znaleźć „siebie”. W 2019 roku książka została wyróżniona przez szwajcarską Międzynarodową Izbę ds. Książek dla Młodych jako jedna z najlepszych powieści o dzieciach o wyjątkowych potrzebach.

„Książka jest w dużej mierze biograficzna, musiałem wrócić do trudnych momentów w mojej relacji z matką i wybaczyć jej i sobie wiele trudnych rzeczy. Ta książka jest dedykowana jej”.

Mark Liwin (właśc. Wałerij Kateruszyn, ur. 1988 w Iwano-Frankiwsku) – współczesny pisarz ukraiński, dziennikarz. Były dyrektor ds. marketingu telewizji Hromadske.ua. Wydawca magazynów internetowych „The Village Ukraine” oraz „Inspired”. Uczestnik konferencji TED-x. Laureat konkursów literackich „Smołoskyp” i „Koronacja Słowa”. Autor powieści „Życie oraz inna chemia” oraz książek dla dzieci.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 138

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (7 ocen)
3
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiatylek

Dobrze spędzony czas

Warta przeczytania choćby z tego powodu, by poznać sposób myślenia i zachowania osób ze spektrum autyzmu. Dobrze spędzony czas.
00

Popularność




Po­roz­ma­wiaj­cie ze swoim psem

Ni­gdy nie pi­sa­łem przed­mów. To prze­raża. Naj­praw­do­po­dob­niej tak wła­śnie czuje się czło­wiek od­po­wie­dzialny i re­li­gijny, gdy zo­staje po­pro­szony o by­cie oj­cem chrzest­nym. Przed­mowę wy­my­ślono, aby uła­twić czy­tel­ni­kowi po­dróż przez książkę. Lub zro­bić uprzej­mość temu, kogo po­pro­szono o na­pi­sa­nie tej przed­mowy. W każ­dym ra­zie nie będę pró­bo­wał ni­czego wy­ja­śniać, po pro­stu będę dzie­lił się swo­imi prze­my­śle­niami.

Mu­szę od razu po­wie­dzieć: rzek i dróg w książce nie ma. Jest to opo­wieść o na­szych lę­kach oraz o tym, co po­maga nam te lęki po­ko­nać. Po prze­czy­ta­niu Riki i drogi nie prze­sta­nie­cie się bać. Zro­zu­mie­cie, że bać się – to nor­malne. Wszy­scy się bo­imy. Bli­skich, któ­rzy spra­wiają ból, po­nie­waż uwa­żają, że tak bę­dzie dla nas le­piej. Błę­dów, któ­rych nie da się nie po­peł­nić. Ro­dzi­ców, któ­rzy od­cho­dzą. Snów, które się nie śniły. Zruj­no­wa­nych żyć i gorz­kich roz­cza­ro­wań. Utra­co­nych wspo­mnień.

Prze­raża także za­sta­na­wia­nie się, które ze wspo­mnia­nych w książce wy­da­rzeń są fik­cją, a które są frag­men­tami bio­gra­fii Marka.

Tak, książka jest smutna. Lecz jed­no­cze­śnie ema­nuje do­brem i na­dzieją. Jest o dro­dze, którą idziemy, i o uczci­wo­ści wo­bec sie­bie.

Brak na­to­miast w tek­ście sen­ty­men­tów – są ukryte głę­boko pod po­wierzch­nią, wy­cho­dząc poza jego gra­nice. Czy też ra­czej są uta­jone w na­szych wspo­mnie­niach. We wspo­mnie­niach, któ­rych rów­nież bra­kuje w książce.

Kiedy Mark zwraca uwagę na naj­drob­niej­sze co­dzienne dro­bia­zgi, mi­mo­wol­nie zwra­casz się do wła­snej pa­mięci: w my­ślach prze­li­czasz na­czy­nia w domu mamy, wspól­nie z nią zmy­wasz ta­le­rze, ro­bisz po­rządki w pu­dełku z za­baw­kami, spa­dasz z ro­weru na go­rący as­falt lub ba­wisz się z psem na po­dwórku babci.

Ta­jem­nica tkwi w ob­ra­zach i od­czu­ciach, któ­rymi dzieli się Mark. Czę­sto wła­śnie w od­czu­ciach utrwa­lane są ważne wspo­mnie­nia. Naj­trud­niej je za­cho­wać w pa­mięci, lecz one są naj­cen­niej­sze. Dla­tego ich utrata tak prze­raża.

Ni­gdy nie po­sia­da­łem psa. Wiele razy pro­si­łem o psa ro­dzi­ców, ale za każ­dym ra­zem po roz­mo­wie z mamą re­zy­gno­wa­łem z tego po­my­słu. Nie ba­łem się smutku z po­wodu utraty ko­cha­nego zwie­rzaka, ani po­trzeby wsta­wa­nia wcze­śniej z rana. Ba­łem się od­po­wie­dzial­no­ści. Wi­dzi­cie? Ja też się przy­zna­łem.

W każ­dej przed­mo­wie po­wi­nien się zna­leźć nie­po­ważny mo­ment. Szcze­rze mó­wiąc, Mark nie umie żar­to­wać. Wszy­scy jego przy­ja­ciele wie­dzą o tym: trzy do­bre żarty na dzie­sięć. W książce jed­nak dow­cipy ba­wią. Pew­nie dla­tego, że są wy­po­wia­dane przez Ri­kiego.

Mark prze­ko­nuje, że Riki to są lęki. Niech na­dal tak my­śli. Od tej chwili jed­nak to nie jest książka Marka, ona na­leży do każ­dego z nas. Dla mnie Riki ozna­cza uczci­wość wo­bec sa­mego sie­bie. Jest to mo­ment, w któ­rym masz spoj­rzeć na sie­bie w lu­strze, uczci­wie zo­ba­czyć, kim je­steś i za­ak­cep­to­wać sie­bie.

Będę mu­siał za­ak­cep­to­wać strach przed nie­do­strze­że­niem cze­goś waż­nego. To cią­głe uczu­cie, że ro­bię nie to, co miał­bym ro­bić. Uczu­cie tego, że moje ży­cie omija mnie, ja na­to­miast żyję in­nym – zu­peł­nie cu­dzym. A co, jak nie za­uważę znaku, który wskaże mi wła­ściwy kie­ru­nek? Dla­tego Fa­ce­book na­leży cią­gle prze­glą­dać, Twit­ter ak­tu­ali­zo­wać co trzy mi­nuty, a po prze­bu­dze­niu spraw­dzać In­sta­gram. Ten strach to przy­czyna wszyst­kich mo­ich no­ta­tek, spi­sów oraz list rze­czy do zro­bie­nia w no­tat­niku.

Pró­bu­jąc po­li­czyć wszystko, trwo­nimy wła­sne ży­cie. Tylko po­przez two­rze­nie nie­koń­czą­cych się spi­sów udo­wad­niamy so­bie, że je­ste­śmy w sta­nie kon­tro­lo­wać przy­naj­mniej coś w swoim ży­ciu. Ale tyle czasu tra­cimy na for­mu­ło­wa­nie i za­pi­sy­wa­nie ce­lów, że nie zo­staje nam czasu na ich osią­gnię­cie.

Bo­imy się po­gu­bić i stra­cić kon­trolę. Mark, po­dob­nie jak jego bo­ha­ter, stara się wszystko zro­zu­mieć i usys­te­ma­ty­zo­wać. Wy­ja­śnia róż­nicę po­mię­dzy sto­sun­kami a wię­ziami, daje ocenę prze­ży­tym przez sie­bie dniom…

W książce przed­sta­wione są po­wszech­nie znane prawdy. Po pro­stu bo­imy się je wy­po­wie­dzieć – po­nie­waż bę­dziemy mu­sieli się z nimi zgo­dzić.

Szu­kamy mi­ło­ści, ocze­ku­jemy jej od wszyst­kich wo­kół nas, ale bo­imy się przy­znać do tego przed sobą. Kiedy zaś jej nie otrzy­mu­jemy, bo­imy się przy­znać przed sobą do wła­snej zło­ści.

Bo­imy się wła­snej mi­ło­ści, wła­snych pra­gnień, nie­speł­nio­nych ocze­ki­wań. Bo­imy się nie ro­zu­mieć. Bo­imy się utraty kon­troli lub braku waż­nej po­zy­cji na li­ście rze­czy do zro­bie­nia. Bo­imy się żyć zbyt szybko lub zbyt wolno. Bo­imy się za­po­mi­nać i bo­imy się pa­mię­tać. Bo­imy się prze­mil­czeć i bo­imy się na­ga­dać głu­pot.

I jesz­cze jedno – bo­imy się tego, że je­ste­śmy w sta­nie wy­ba­czyć na­wet naj­gor­sze błędy. Bo­imy się utra­cić tę złość we­wnątrz sie­bie, za­po­mnieć i żyć da­lej. Bo­imy się znowu po­ko­chać lu­dzi, któ­rzy nas skrzyw­dzili.

Je­ste­śmy jed­nak ludźmi. I bez względu na to, jak straszne by­łyby błędy, bę­dziemy wy­ba­czać, za­po­mi­nać i ko­chać.

Ta jest książka o lę­kach, przed któ­rymi można ucie­kać przez całe ży­cie albo ob­ró­cić się i spoj­rzeć im w oczy. Nie po to, żeby je po­ko­nać, lecz aby za­ak­cep­to­wać. Po pro­stu uznać fakt nor­mal­no­ści ich ist­nie­nia.

Jest to książka dla osób, które będą po­peł­niać błędy, wiele błę­dów. Nie da się ich unik­nąć, na­leży po­go­dzić się z nimi, wy­ba­czyć in­nym, a co naj­trud­niej­sze – trzeba bę­dzie wy­ba­czyć je na­wet so­bie sa­memu.

Po­roz­ma­wiaj ze swoim psem.

5

4

3

2

1…

An­drij Basz­towy

Re­dak­tor na­czelny The Vil­lage Ukra­ine

0.

Mam na imię Ma­twij, mam czter­na­ście lat, choć lu­dzie, z któ­rymi cza­sami mam kon­takt, mó­wią, że za­cho­wuję się jak małe dziecko.

Dzieje się tak, po­nie­waż bar­dzo się smucę, gdy o czymś za­po­mi­nam albo gdy coś dzieje się nie tak, jak się przy­zwy­cza­iłem – cza­sami przez to tracę kon­trolę nad sobą i zda­rza mi się po­wie­dzieć to, czego mó­wić nie warto, albo usiąść i ki­wać się go­dzi­nami, albo po­ło­żyć się i tu­lić twa­rzą do ziemi, zu­peł­nie stra­ciw­szy po­czu­cie czasu.

By­łem na­wet kil­ka­krot­nie ba­dany pod ką­tem róż­nych cho­rób psy­chicz­nych, ale nic te ba­da­nia nie wy­ka­zały.

Te­raz stoję na czwo­raka po­środku wła­sno­ręcz­nie zbu­do­wa­nego w kształ­cie trój­kąta na­miotu z ga­łęzi i li­ści oraz pa­trzę na nie­zbyt równą po­ma­rań­czową li­nię, która wy­ła­nia się spod mo­jej ręki.

Ona wy­zna­cza czas mo­jego po­bytu w le­sie.

Dzi­siaj je­stem tu pierw­szy dzień i jak na ra­zie mam się do­brze.

Tak samo czuję się, gdy wdy­cham po­wie­trze po desz­czu albo kiedy po raz pierw­szy za­kła­dam wy­godne, świeżo ku­pione ubra­nia.

Przy­sze­dłem tu­taj, żeby zna­leźć się w in­nym oto­cze­niu, do­świad­czyć no­wych wra­żeń, po­nie­waż wszyst­kie moje za­sady zo­stały cał­ko­wi­cie na­ru­szone i prze­sta­łem od­róż­niać, co jest do­bre, a co złe i od­wrot­nie.

Kilka dni temu przy­da­rzyła mi się pewna sy­tu­acja, która przy­wio­dła mnie tu­taj. Naj­pierw jed­nak z jej po­wodu po­sta­no­wi­łem od­wie­dzić ko­legę miesz­ka­ją­cego po są­siedzku. Bab­cia po­wie­działa, że źle się czuł.

Wło­ży­łem więc do ple­caka cia­steczka, her­batę i tro­chę miodu, który moja bab­cia zo­sta­wiła na stole. Ale by­łoby kłam­stwem stwier­dze­nie, że stan zdro­wia ko­legi mar­twił mnie po­nad wszystko i chcia­łem tylko na­poić go her­batą. Mar­twiło mnie to do­piero w dru­giej ko­lej­no­ści. Tak na­prawdę po pro­stu mu­sia­łem z kimś po­roz­ma­wiać.

Prze­cież cza­sami mu­sisz wy­po­wie­dzieć wszystko, czego nie ro­zu­miesz, żeby to stało się nor­malne i wresz­cie prze­stało cię gryźć.

A jesz­cze na­ry­so­wa­łem dla przy­ja­ciela kartkę. Bar­dzo pro­stą. Po­my­śla­łem, że bę­dzie mu miło ją otrzy­mać. Cho­rych na­leży roz­we­se­lać ta­kimi rze­czami.

Kiedy przy­sze­dłem, on za­py­tał mnie, po co przy­la­złem. Po­wie­dzia­łem, że przy­nio­słem mu ciastka i her­batę, po­nie­waż je­ste­śmy przy­ja­ciółmi.

Po­wie­dział, że nie je­ste­śmy przy­ja­ciółmi – je­ste­śmy są­sia­dami.

Mil­cze­li­śmy przez około trzy­sta se­kund. Ale mogę się my­lić, po­nie­waż nie mia­łem sto­pera i po pro­stu li­czy­łem w my­ślach.

Te­le­wi­zor był włą­czony – mój przy­ja­ciel oglą­dał pro­gram te­le­wi­zyjny, w któ­rym dzieci roz­wią­zy­wały różne za­da­nia. Stwier­dził, że są cho­ler­nie sprytne.

I za­py­tał, czy nie je­stem za­zdro­sny.

A po­tem po­wie­dział, że ja ni­gdy taki nie będę, po­nie­waż nie po­tra­fię po­łą­czyć dwóch wy­ra­zów w zda­niu. I za­śmiał się.

Ale mnie to nie do­tknęło, przy­zwy­cza­iłem się sły­szeć ta­kie rze­czy, na­zywa się to „na­bi­ja­niem”. Ze mnie cały czas na­bi­jają się w szkole i na ulicy.

Po­tem po­wie­dział:

– Nic dziw­nego, że twoja mama tak długo nie po­trze­bo­wała syna.

I do­dał:

– Nic dziw­nego, że przy­je­chała do­piero wtedy, kiedy już nie miała wy­boru.

Ale nie je­stem przy­zwy­cza­jony do roz­mów o mo­jej ma­mie.

Za­po­mnia­łem, jak ona pach­nie, jaki ma głos, ja­kiej dłu­go­ści i ja­kiego ko­loru są jej włosy. Na­uczy­łem się ży­cia bez niej, zgod­nie z no­wymi za­sa­dami. Aż rap­tem po­ja­wiła się znowu i to było nieco dziwne, po­nie­waż zmarli lu­dzie nie po­winni oży­wać i od­wie­dzać cię, jakby nic się nie wy­da­rzyło. Jest to sprzeczne ze zdro­wym roz­sąd­kiem i wszyst­kimi za­sa­dami nor­mal­no­ści.

By­łem więc zdez­o­rien­to­wany i nie wie­dzia­łem, co od­po­wie­dzieć.

I po­wie­dzia­łem, że pójdę do kuchni i zro­bię her­batę.

Tam mo­głem zo­stać w sa­mot­no­ści i gło­śno wcią­gać no­sem po­wie­trze – to za­wsze po­maga mi się uspo­koić.

Po­my­śla­łem, że trzeba za­py­tać, jak on za­cho­ro­wał i jak się te­raz czuje. To na­zywa się „zmie­nić te­mat roz­mowy”.

Czaj­nik pod­grze­wał wodę, a ja pa­trzy­łem przez okno na je­rzyki, które la­tały tam i z po­wro­tem, gło­śno krzy­cząc. Za­nim woda się za­go­to­wała, na­li­czy­łem je­de­na­ście je­rzy­ków i dwa go­łę­bie. Po­tem wzią­łem ku­bek i rzu­ci­łem do niego sa­szetkę her­baty. Ukro­iłem pla­ste­rek cy­tryny, która le­żała na stole, i rów­nież wrzu­ci­łem go do kubka. Po­tem do­da­łem cztery ły­żeczki miodu i za­la­łem wszystko wrząt­kiem.

Wró­ci­łem do po­koju i po­da­łem ko­le­dze ku­bek.

On wziął go obiema rę­kami i za­czął dmu­chać, żeby ochło­dzić.

Chcia­łem prze­rwać ci­szę, po­nie­waż cza­sem przez nią można po­czuć się nie­zręcz­nie. Oczy­wi­ście cza­sami warto coś prze­mil­czeć, ale to nie był ten mo­ment. Ci­sza mię­dzy nami była tak na­pięta, aż wy­da­wało się, że za chwilę bo­le­śnie ude­rzy. Prze­cież przy­sze­dłem do niego nie po to, żeby mil­czeć. Chcia­łem z nim po­roz­ma­wiać. Chcia­łem, żeby mnie ktoś po­cie­szył lub wsparł, po­wie­dział, że w ży­ciu róż­nie bywa, że zło rów­nież jest po­trzebne – dla za­cho­wa­nia rów­no­wagi, i że po każ­dej przy­kro­ści na­stę­puje coś do­brego. I nie trzeba iść do lasu, żeby wszystko zmie­niło się na lep­sze.

Albo można po pro­stu po­roz­ma­wiać na ja­kiś zwy­kły te­mat. Po­roz­ma­wiać o piłce noż­nej lub o fil­mie, za­py­tać, co warto prze­czy­tać, lub coś w tym stylu. My­ślę, że by­łoby to na­wet lep­sze.

Za­py­ta­łem o co chcia­łem. Za­py­ta­łem, jak się czuje i czy jego sa­mo­po­czu­cie choć tro­chę się po­lep­szyło. Po­tem za­py­ta­łem, jak mu się udało za­cho­ro­wać w środku lata. Po­wie­dział, że naj­praw­do­po­dob­niej to przez prze­ciągi w domu, po­nie­waż nie mają kli­ma­ty­za­cji i on musi cią­gle ro­bić prze­ciągi, żeby się ochło­dzić. Przy­ja­ciel zro­bił du­żego łyka, ko­lejne dwa – mniej­sze, po­tem jesz­cze jed­nego, po­tem jed­nak od­sta­wił ku­bek na pod­łogę.

Wy­da­wało mi się, że te­raz jest od­po­wiedni mo­ment, aby dać mu w pre­zen­cie kartkę.

Lu­bię ry­so­wać. Zwy­kle są to szki­co­wane ob­razy, ciągi li­nii bądź fi­gur. Nie je­stem ma­la­rzem i szcze­rze to przy­znaję. Po pro­stu lu­bię pa­trzeć na kre­ski i kółka wy­cho­dzące spod ołówka – mnie to uspo­kaja.

Wy­cią­gną­łem ob­ra­zek z ple­caka, ale mój przy­ja­ciel z ja­kie­goś po­wodu zro­bił się bar­dzo czer­wony i za­kasz­lał, za­czął dłu­bać pal­cem w uszach jakby osza­lał.

Po­tem wy­char­czał, że­bym we­zwał po­go­to­wie.

Po­wie­dzia­łem mu, że ry­su­nek mógłby być ład­niej­szy, gdy­bym miał wię­cej czasu. Po pro­stu na­gle po­sta­no­wi­łem do niego przyjść, nie pla­no­wa­łem tego. Po­nie­waż zna­la­złem w sza­fie li­sty, cho­ciaż bab­cia mó­wiła do mi: „Ni­gdy, sły­szysz, ni­gdy nie szpe­raj w paw­la­czach i w ogóle ni­gdy nie do­ty­kaj ni­czego w domu”.

Przy­ja­ciel wciąż char­czał i char­czał, i to było bar­dzo gło­śne, i spadł z łóżka, i to było jesz­cze gło­śniej­sze, i ja­koś w pa­nice stra­ci­łem kon­trolę nad sy­tu­acją. Nie pa­mię­tam, co było da­lej. Cały świat wi­dzia­łem niby przez grube szkło, przez które nie prze­ni­kały dźwięki ze świata ze­wnętrz­nego, wszystko stało się roz­ma­zane i nie­zro­zu­miałe.

Ock­ną­łem się w kuchni, kiedy przy­je­chała ka­retka.

Przy­ja­ciel zo­stał pil­nie za­brany do szpi­tala.

Oka­zało się, że był uczu­lony na miód, i to bar­dzo.

Gdyby le­ka­rze przy­je­chali kilka mi­nut póź­niej, mógłby umrzeć.

Ostat­nie, co do mnie wy­char­czał, kiedy by­łem już w drzwiach, było coś ta­kiego: „Y-h-sz-sz-y-h-sz (char­cze­nie), ni­gdy wię­cej, y-h-sz-y-h-sz, nie przy­chodź, y-h-sz-y-h-sz”.

Zro­biło mi się wtedy jesz­cze bar­dziej przy­kro i smutno, po­nie­waż na­prawdę chcia­łem, żeby on wy­zdro­wiał. To zna­czy, za­miar mia­łem do­bry, ale stało się tak, że omal go nie za­bi­łem. I nie udało mi się z nim nor­mal­nie po­roz­ma­wiać.

Trzy­ma­łem w rę­kach zmiętą kartkę i my­śla­łem, czy będę mógł ją te­raz dać w pre­zen­cie i czy warto to ro­bić, kiedy przyjdę od­wie­dzić go w szpi­talu. Czy może nie warto tego ro­bić, bo tym spo­so­bem na pewno mogę go wy­koń­czyć?

Ale prze­cież on po­wie­dział mi, że „y-h-sz-sz-y-h-sz (char­cze­nie), ni­gdy wię­cej, y-h-sz-y-h-sz, nie przy­chodź, y-h-sz-y-h-sz”. Nie mogę nie speł­nić jego prośby, to rów­nież bę­dzie nie­do­bre. Cho­ciaż sy­tu­acja jest wręcz bez­na­dziejna, ta­kie rze­czy nie po­winny się zda­rzać, po­nie­waż gdy czy­nisz do­brze, po­winno do­brze się ukła­dać.

Oto wresz­cie je­stem w le­sie, a do­kład­niej w na­mio­cie z ga­łęzi i li­ści – sie­dzę z pod­wi­nię­tymi no­gami, od­dy­cham pełną pier­sią, pró­bu­jąc wraz z wy­de­chem po­zbyć się wszyst­kich złych i dziw­nych rze­czy, które spo­tkały mnie w ostat­nich dniach.

W le­sie jest do­brze, po­nie­waż wiesz, że z cza­sem znik­nie z cie­bie ktoś inny i po­ja­wisz się ty sam. Las temu sprzyja.

Po pro­stu chcę, aby wszystko było lo­giczne.

Po pro­stu chcę zro­zu­mieć, co jest ze mną nie tak.

***

Ry­suję jesz­cze jedną nie­równą po­ma­rań­czową li­nię i koń­czę ją strzałką, która cią­gnie ją do góry. Ona wska­zuje po­ziom mo­jego do­brego sa­mo­po­czu­cia – od jed­nego do dzie­się­ciu w górę i w dół. Chcę zro­zu­mieć, jak zmie­nia się mój na­strój w le­sie, czy po­maga mi prze­by­wa­nie tu­taj. Chcę ze­brać jak naj­wię­cej in­for­ma­cji o so­bie, a ten wy­kres po­wi­nien mi w tym po­móc.

Je­śli po pro­stu będę sie­dział i nie będę no­to­wał tego, nie pojmę, czy sta­łem się szczę­śliw­szy, nie zro­zu­miem, ja­kie przy­czyny na to wpły­nęły. Albo wprost prze­ciw­nie – nie będę wie­dział, co mnie mar­twi i spro­wa­dza mój na­strój po­ni­żej zera, więc przez całe ży­cie będę ude­rzał głową o te same kanty, któ­rych fak­tycz­nie można unik­nąć.

Co­dzien­nie wie­czo­rem będę ry­so­wał po­ma­rań­czo­wym ołów­kiem cy­frę z dużą kropką – bę­dzie wy­zna­czała, jaki był ten dzień.

Im wyż­sza ocena, tym lep­szy dzień.

Wąt­pię, że osią­gnę dzie­siątkę: nie są­dzę, aby mo­gło wy­da­rzyć się co naj­mniej jedno wy­da­rze­nie w moim ży­ciu, które za­służy na taką ocenę, po­nie­waż to by zna­czyło, że już wszystko osią­gną­łem i szcze­rze to przy­znaję.

Ale ży­cie za­wsze ofe­ruje nam coś no­wego i za­wsze nas za­dzi­wia, jak w tej sy­tu­acji z mamą, która naj­pierw umarła, a po­tem nie umarła.

Ale je­żeli uda mi się po­sta­wić so­bie co naj­mniej sió­demkę, to bę­dzie ozna­czać, że dzień był po pro­stu fan­ta­styczny i nie na marne po­la­złem do tego lasu i zbu­do­wa­łem z ga­łęzi i li­ści ten na­miot, który – mam na­dzieję – nie bę­dzie prze­cie­kał, je­śli bę­dzie pa­dało.

Za­cznę od czwórki. To wstępna ocena, która ozna­cza, że nie wy­da­rzyło się nic złego, nie je­stem głodny, nie jest mi zimno, ni­czego się nie boję i je­stem tro­chę pod­eks­cy­to­wany tym ca­łym po­my­słem.

Wiem, że z cza­sem mogę mieć pro­blem (na przy­kład nie będę wie­dział do­kład­nie, jaka jest war­tość tego dnia – na piątkę czy na szóstkę). Ale je­stem na to go­towy i my­ślę, że w trak­cie coś wy­my­ślę.

4.

Dla mnie ten uczy­nek jest nie­malże he­ro­iczny.

Jak do­tąd nie de­cy­do­wa­łem się na coś po­dob­nego.

Za­nim tu przy­by­łem, wy­my­śli­łem, co będę ro­bił, co w tym celu za­biorę ze sobą, z czego zbu­duję na­miot, o któ­rej po­rze będę za­sy­piał i bu­dził się, co będę jadł i pił, kiedy będę czy­tał książkę.

Gdy­bym nie mógł tak uczy­nić, to zo­stał­bym w domu, po­nie­waż nie lu­bię gwał­tow­nych zmian – one spra­wiają, że się nie­po­koję. Lu­dziom trudno to zro­zu­mieć i za­ak­cep­to­wać, dla­tego mó­wią, że­bym wy­do­ro­ślał i nie za­cho­wy­wał się jak dziecko. Ale tu nie cho­dzi o dzie­cin­ność, po­nie­waż kiedy je­steś dziec­kiem, to cie­bie po pro­stu nic nie ob­cho­dzi i po pro­stu cie­szysz się ży­ciem, a mnie wszystko mar­twi, i cie­szę się tylko wtedy, gdy wszystko dzieje się tak, jak się przy­zwy­cza­iłem, kiedy wszystko jest upo­rząd­ko­wane, kiedy wszystko jest lo­giczne. Ni­gdy z tego nie wy­ro­snę i nie zmie­nię tego, i to nie za­leży od wieku. Po pro­stu ciężko jest żyć w świe­cie, któ­rego nie znam, o któ­rym ni­gdy nie my­śla­łem.

Jest dużo rze­czy, któ­rych się boję, i dużo rze­czy, któ­rych nie wolno mi ro­bić, po­nie­waż wtedy wszystko wy­myka się spod kon­troli i to wy­daje się bar­dzo nie­ładne, a cza­sami na­wet prze­ra­ża­jące. Na przy­kład nie mogę słu­chać na­głych gło­śnych dźwię­ków, ale mogę za­czy­nać od słu­cha­nia ci­chych dźwię­ków i stop­niowo zwięk­szać gło­śność, albo nie można mnie od razu przy­tu­lać, tylko można ze mną tro­chę po­roz­ma­wiać, abym się do tego przy­zwy­czaił, i do­piero wtedy przy­tu­lić. Ale z przy­tu­la­niem jest tro­chę ina­czej. Po­nie­waż po­zwa­lam sie­bie przy­tu­lać tylko babci, wcze­śniej po­zwa­la­łem na to rów­nież ma­mie, a jesz­cze wcze­śniej – przy­tu­lał mnie też tata.

Od­zwy­cza­iłem się od taty zu­peł­nie, po­nie­waż nie wi­dzia­łem go od dwóch lat i na­wet za­po­mnia­łem, jaką ma fry­zurę, cho­ciaż wcze­śniej roz­po­zna­wa­łem go wła­śnie po niej, więc kiedy on znów po­ja­wił się kilka dni temu i pró­bo­wał mnie na­tych­miast przy­tu­lić – ode­pchną­łem go, i to było nie­ładne, wiem. Ale gdyby on przed tym tro­chę ze mną po­roz­ma­wiał, gdyby naj­pierw wy­ja­śnił mi, dla­czego chce to uczy­nić, a na­stęp­nie po­wie­dział: „Ma­twiju, przy­tulę cię te­raz”, po­zwo­lił­bym mu, i wtedy nie by­łoby ta­kiej nie­zręcz­nej sy­tu­acji.

Po­wie­dział jed­nak wtedy, że wkrótce się do tego przy­zwy­czaję i wszystko bę­dzie do­brze. A to ozna­cza, że wszystko bę­dzie tak, jak się przy­zwy­cza­iłem i jak mi się po­doba.

Ale wiem, że już ni­gdy tak nie bę­dzie.

***

Obu­dzi­łem się w środku nocy i było bar­dzo ci­cho i ciemno, i sły­sza­łem tylko swój od­dech. I wszystko było nie ta­kie jak za­wsze. To zna­czy, w domu za­miast wia­tru za­wsze sły­sza­łem ty­ka­nie ze­gara i jak chra­pie bab­cia w po­koju obok, i ogar­niał mnie przez to spo­kój, i znów za­sy­pia­łem.