Przygodowcy. Przeklęty zamek - Hatt Jemma - ebook

Przygodowcy. Przeklęty zamek ebook

Hatt Jemma

0,0
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tajemnicza klątwa nęka rodzinę Rufusa i Lary od pokoleń i ma związek z przywiezionym przez ich przodka olbrzymim egipskim skarbem. Siedziba rodu, monumentalny zamek, popada w ruinę i nikt nie wierzy, że uda się przywrócić mu dawną świetność. Czy młodzi poszukiwacze przygód odkryją dawne tajemnice? Czy odnajdą wskazówki pozostawione przez przodka? Dołącz do Przygodowców w ich pierwszej ekscytującej wyprawie, zanim nieproszeni goście z Muzeum Brytyjskiego pokrzyżują im plany.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 131

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział 1

Nareszcie wakacje

To do­praw­dy in­try­gu­jące, że ostat­ni dzień dru­gie­go se­me­stru za­wsze oka­zu­je się stra­tą cza­su i ener­gii dla ab­so­lut­nie ka­żde­go, kto jest w to za­an­ga­żo­wa­ny.

W ostat­nim dniu dru­gie­go se­me­stru nikt już nie prze­strze­ga za­sad – nie ma zna­cze­nia, że nie­bie­ski fla­ma­ster za­pla­mił ci bia­łą ko­szu­lę, a two­ja pra­ca do­mo­wa na te­mat Char­le­sa Dic­ken­sa i wik­to­ria­ńskie­go Lon­dy­nu przy­po­mi­na re­cen­zję ostat­nie­go od­cin­ka zna­nej te­le­no­we­li. Je­dy­ną obo­wi­ązu­jącą za­sa­dą jest to, że nikt się ni­cze­go nie uczy ani też nie jest cze­go­kol­wiek uczo­ny.

Lara Ja­cobs pod­nio­sła wzrok na ze­gar i mruk­nęła pod no­sem. Wy­da­wa­ło się jej, że pierw­szy rok w szko­le śred­niej Swin­dle­bro­ok ni­g­dy się nie sko­ńczy. Pó­łle­żąc na krze­słach, ogląda­li film do­ku­men­tal­ny o fa­bry­ce pa­pie­ru. Nie­któ­rzy nie­spo­koj­nie bęb­ni­li pal­ca­mi i po­tu­py­wa­li, inni zaś dali się po­chło­nąć nu­dzie i za­sy­pia­li z twa­rza­mi opar­ty­mi na ław­kach.

Za­nim ze­gar wska­zał wpół do trze­ciej, mi­nęła wiecz­no­ść.

– Lara, co będziesz ro­bi­ła la­tem? – za­py­ta­ła Da­isy Dun­ce­ly, pró­bu­jąc do­go­nić swo­ją przy­ja­ció­łkę.

– Jesz­cze nie wiem… Mama nie chcia­ła ni­cze­go zdra­dzić, ale wspo­mnia­ła, że ma dla nas nie­spo­dzian­kę. Dzi­siaj mam się do­wie­dzieć jaką.

– Moja mama po­wie­dzia­ła, że twój ku­zyn zo­sta­nie u was na dłu­żej.

Lara zwol­ni­ła i wes­tchnęła.

– Taaa… Miesz­ka z na­szą bab­cią i dziad­kiem. Wy­ru­sza­ją w rejs, więc nie mamy wy­jścia, mu­si­my go za­brać.

– Dla­cze­go nie pły­nie z nimi? – za­py­ta­ła Da­isy.

– Zro­zu­mia­ła­byś, gdy­byś go po­zna­ła.

Gdy Lara po­że­gna­ła się z Da­isy i ru­szy­ła ście­żką do drzwi, po­czu­ła na gło­wie ci­ężkie kro­ple.

– Ru­fus! – krzyk­nęła do ku­zy­na, któ­ry sie­dział na drze­wie i ra­do­śnie lał wodą z za­rdze­wia­łej ko­new­ki.

– Two­ja mama jest dziw­na – stwier­dził chło­pak, po czym ze­sko­czył z ga­łęzi i gło­śno tu­pi­ąc, wsze­dł za Larą do domu.

– I mówi to ktoś, kto sie­dzi na drze­wie i po­le­wa lu­dzi wodą. Dla­cze­go niby jest dziw­na?

– Cały dzień pro­wa­dzi ja­kieś taj­ne roz­mo­wy te­le­fo­nicz­ne w swo­im biu­rze. Ca­aały dzień.

– Nie są taj­ne. – Lara prze­wró­ci­ła ocza­mi. – Mama pra­cu­je w domu. Żeby się tobą opie­ko­wać, od­kąd wy­rzu­co­no cię ze szko­ły.

– Nie zo­sta­łem wy­rzu­co­ny – po­wie­dział Ru­fus. – Sam chcia­łem stam­tąd ode­jść, a oni po­zwo­li­li mi to zro­bić wcze­śniej.

– Sły­sza­łam, że po­przew­ra­ca­łeś wszyst­ko w kla­sie do góry no­ga­mi. Wszyst­kie krze­sła, biur­ka, ry­sun­ki i kom­pu­ter na­uczy­cie­la – do­da­ła Lara, krzy­żu­jąc ra­mio­na. – A po­tem sta­nąłeś na rękach po­środ­ku tego ba­ła­ga­nu.

– Cóż, na­uczy­cie­le ci­ągle po­wta­rza­li mi, że mu­szę coś zmie­nić w swo­im ży­ciu! – za­pro­te­sto­wał Ru­fus. – I tak też zro­bi­łem.

To była praw­da. Na­uczy­cie­le mie­li na te­mat Ru­fu­sa wie­le uwag.

„Pró­ba prze­ka­za­nia Ru­fu­so­wi wie­dzy jest jak bu­do­wa­nie zam­ku z pia­sku na pla­ży”, na­pi­sał je­den z nich w jego oce­nie opi­so­wej. „Robi pew­ne po­stępy, ale po chwi­li jak­by wszyst­ko zmy­wa­ła fala i osta­tecz­nie za­po­mi­na tego, cze­go się na­uczył”.

„Za­an­ga­żo­wa­ny, sku­pio­ny i pil­ny”, od­no­to­wał inny, „są to trzy sło­wa, któ­ry­mi z pew­no­ścią nie mo­żna opi­sać Ru­fu­sa”.

Tego wie­czo­ru pani Ja­cobs za­bra­ła Larę i Ru­fu­sa na piz­zę. Lara pa­trzy­ła z prze­ra­że­niem, jak jej wy­chu­dzo­ny ku­zyn w re­kor­do­wym tem­pie po­że­ra wszyst­ko, co zna­la­zło się na jego ta­le­rzu. Ka­wa­łek piz­zy pani Ja­cobs le­żał nie­tkni­ęty.

W ko­ńcu od­chrząk­nęła i za­częła mó­wić o tym, na co wszy­scy cze­ka­li.

– Cóż, chcę wam coś po­wie­dzieć. Tego lata mu­szę udać się do Egip­tu.

La­rze i Ru­fu­so­wi wy­pa­dły z dło­ni ka­wa­łki piz­zy i ude­rzy­ły gło­śno o ta­le­rze.

– Od­kry­to pew­ne bar­dzo wa­żne ar­te­fak­ty i trze­ba spo­rządzić do­ku­men­ta­cję – wy­ja­śni­ła pani Ja­cobs. – Wszy­scy wy­je­cha­li na let­nie pro­jek­ty, więc nikt inny z uni­wer­sy­te­tu nie może się tam wy­brać.

Lara otwo­rzy­ła usta i skrzy­wi­ła się z wy­ra­źnym nie­sma­kiem.

– A co z nami?

– Rety, prze­cież nic nam się nie sta­nie – rzu­cił Ru­fus.

Chłop­cu bar­dzo po­do­ba­ło się je­dze­nie w fast fo­odach ka­żde­go wie­czo­ru, bo do­dat­ko­wo umi­la­ło mu ogól­ny brak nad­zo­ru ro­dzi­ciel­skie­go w domu Lary w ci­ągu ostat­nich kil­ku dni. Z wiel­ką ulgą przy­jął in­for­ma­cję, że przez pięć ty­go­dni będzie miał bab­cię i dziad­ka z gło­wy, a to dla­te­go, że przez kil­ka ostat­nich mie­si­ęcy bab­cia nie­ustan­nie go besz­ta­ła. Brak opie­ku­nów przez całe lato był nie­ocze­ki­wa­ną i za­chwy­ca­jącą per­spek­ty­wą.

– Będzie­my mo­gli sami o sie­bie za­dbać, cio­ciu – do­dał.

– Oba­wiam się, że jest to ca­łko­wi­cie wy­klu­czo­ne – po­wie­dzia­ła pani Ja­cobs. – Będę poza kra­jem przez kil­ka ty­go­dni, a wy je­ste­ście za mło­dzi, aby się sobą za­opie­ko­wać. Co po­wie­cie na obóz dla dzie­ci Car­la Kri­stie­go?

– Miej­sca sko­ńczy­ły się kil­ka mie­si­ęcy temu, mamo – uprzy­tom­ni­ła jej Lara. – Da­isy też nie uda­ło się do­stać w tym roku. W ka­żdym ra­zie Ru­fus ma za­kaz po­now­ne­go po­ja­wia­nia się na tym obo­zie, pa­mi­ętasz?

– Ach, tak – wes­tchnęła pani Ja­cobs, marsz­cząc czo­ło.

Przy­po­mnia­ła so­bie, jak dwa lata temu za­dzwo­nił do niej sam Carl Kri­sti. Do­wie­dzia­ła się, że Ru­fus ukra­dł łódź i uda­wał, że do­wo­dzi stat­kiem pi­rac­kim. Woda wy­nio­sła go na śro­dek je­zio­ra, bez wio­seł. Wszyst­kie za­jęcia mu­sia­ły zo­stać prze­rwa­ne do cza­su, aż dwóch opie­ku­nów po­pły­nęło mo­to­rów­ką i spro­wa­dzi­ło go z po­wro­tem na brzeg. Na­wet po tym, jak pani Ja­cobs od­wio­zła go do domu dziad­ków, Ru­fus jesz­cze przez kil­ka dni mó­wił z pi­rac­kim ak­cen­tem.

– Ahoj, szczu­ry lądo­we! – za­wo­łał chło­piec, któ­re­mu na­gle przy­po­mnia­ło się całe zda­rze­nie.

Lara scho­wa­ła gło­wę w dło­niach.

– W ta­kim ra­zie plan B – oznaj­mi­ła pani Ja­cobs. – Za­miesz­ka­cie z wuj­kiem Her­bem.

Rozdział 2

Kim jest wujek Herb?

– Kim jest wu­jek Herb? No i co z Bar­ney­em? – za­py­ta­ła Lara, za­sta­na­wia­jąc się nad lo­sem swo­je­go czar­no-bia­ło-brązo­we­go psa rasy bor­der col­lie.

– Herb to brat dziad­ka – wy­ja­śni­ła pani Ja­cobs. – Ma wiel­ki, sta­ry dom na wy­brze­żu Korn­wa­lii. Spodo­ba ci się tam. Co­dzien­nie będziesz mo­gła pły­wać i ło­wić ryby. Bar­ney po­je­dzie z tobą.

– Ni­g­dy wcze­śniej o nim nie wspo­mi­na­łaś – od­pa­rła Lara, krzy­żu­jąc ręce i od­chy­la­jąc się w fo­te­lu. – Je­stem pew­na, że ni­g­dy od żad­ne­go wuj­ka Her­ba nie do­sta­łam na­wet kart­ki uro­dzi­no­wej.

– Ja też – do­dał Ru­fus z usta­mi pe­łny­mi piz­zy. – Uro­dzi­ny i świ­ęta Bo­że­go Na­ro­dze­nia, ka­żde po je­de­na­ście razy… To daje trzy­dzie­ści dwa pre­zen­ty, któ­re jest mi wi­nien – stwier­dził roz­ma­rzo­ny.

– Dwie je­de­nast­ki to dwa­dzie­ścia dwa – po­pra­wi­ła go pani Ja­cobs. – I na­wet nie pró­buj…

– Nie mogę uwie­rzyć, że zo­sta­wiasz nas zu­pe­łnie ob­cej oso­bie – po­ska­rży­ła się Lara.

– On nie jest obcy, to ro­dzi­na. Na­praw­dę, Laro, bar­dzo utrud­niasz całą sy­tu­ację. Na­wet Ru­fus nie robi ta­kie­go za­mie­sza­nia.

– Cóż, jest przy­zwy­cza­jo­ny do tego, że ci­ągle wci­ska­ją go ro­dzi­nie. – Gdy tyl­ko usły­sza­ła to, co wła­śnie wy­szło z jej ust, po­czu­ła gdzieś w żo­łąd­ku moc­ne ukłu­cie.

– Lara! – krzyk­nęła z za­że­no­wa­niem pani Ja­cobs.

– Prze­pra­szam, Ru­fus – mruk­nęła Lara po chwi­li.

– Ale to praw­da – ode­zwał się Ru­fus ci­cho. – Moja mama mnie nie chce, a bab­cia mówi, że prze­ze mnie jest strzęp­kiem ner­wów.

– Cóż… – Pani Ja­cobs bar­dzo chcia­ła temu wszyst­kie­mu ja­koś za­prze­czyć. – Za­wsze będziesz tu mile wi­dzia­ny, Ru­fu­sie, ale tego lata mu­szę po pro­stu pra­co­wać. Przy­kro mi, na­praw­dę mi przy­kro, ale nie ma in­ne­go wy­jścia.

Tego wie­czo­ru nie­wie­le wi­ęcej zo­sta­ło po­wie­dzia­ne. Na­stęp­ne­go ran­ka pani Ja­cobs była mil­cząca. Lara i Ru­fus sie­dzie­li w sa­lo­nie, a Bar­ney le­żał przy no­gach dziew­czyn­ki.

– Chcesz po­grać na moim kom­pu­te­rze? – za­pro­po­no­wa­ła Lara. Wci­ąż czu­ła się win­na z po­wo­du tego, co po­wie­dzia­ła po­przed­nie­go dnia.

– Je­stem za­jęty – rzu­cił Ru­fus, zry­wa­jąc się z krze­sła i ru­sza­jąc w stro­nę drzwi.

– Za­jęty? Czym?

– Two­ja mama po­za­my­ka­ła wszyst­kie drzwi na dole i idzie na górę do biu­ra, co ozna­cza, że za­mie­rza za­dzwo­nić i nie chce, aby­śmy to usły­sze­li.

– Nie po­win­no się pod­słu­chi­wać roz­mów in­nych lu­dzi – po­uczy­ła go Lara, po czym na­tych­miast się za­ru­mie­ni­ła, bo przy­po­mnia­ła so­bie, jak wie­le razy sama to ro­bi­ła. – Czy za­wsze wty­kasz nos w nie swo­je spra­wy?

– Tyl­ko wte­dy, gdy są in­te­re­su­jące lub do­ty­czą mnie. Albo jed­no i dru­gie – do­dał z uśmie­chem.

Obu­rze­nie Lary prze­gra­ło z cie­ka­wo­ścią, więc szyb­ko podąży­ła za ku­zy­nem po scho­dach i przy­kuc­nęła obok nie­go za drzwia­mi biu­ra mamy.

– Kie­dy ostat­nio z nim roz­ma­wia­łaś? – usły­sze­li głos pani Ja­cobs. – Na pew­no nie ma nic prze­ciw­ko temu, żeby dzie­ci do was przy­je­cha­ły? Tata je za­bie­rze? Ale tata nie­na­wi­dzi tego miej­sca i uwa­ża, że Herb jest głu­pi, bo wci­ąż wie­rzy w te wszyst­kie bzdu­ry o skar­bach i klątwach…

Lara już mia­ła wy­buch­nąć śmie­chem, ale Ru­fus szturch­nął ją w że­bra.

– Ju­tro? – rzu­ci­ła do słu­chaw­ki pani Ja­cobs.

– Cho­dź, za­nim nas zo­ba­czy – szep­nął Ru­fus do Lary i ru­szył w kie­run­ku scho­dów.

Wie­czo­rem pani Ja­cobs po­le­ci­ła dzie­ciom, by się spa­ko­wa­ły, po­nie­waż rano miał przy­je­chać po nie dzia­dek.

Lara we­szła do po­ko­ju Ru­fu­sa i za­sta­ła go ska­czące­go po prze­pe­łnio­nej wa­liz­ce.

– Za­po­mnia­łeś o tym – po­wie­dzia­ła, pod­no­sząc ksi­ążkę za­ty­tu­ło­wa­ną 101 naj­wspa­nial­szych pod­stępów i prak­tycz­nych żar­tów. – Mam na­dzie­ję, że nie za­mie­rzasz te­sto­wać tej ksi­ążki na mnie. – Wzdry­gnęła się na wi­dok okład­ki przed­sta­wia­jącej żaby, węże i krzy­czących lu­dzi.

Gdy pani Ja­cobs przy­szła, by po­móc Ru­fu­so­wi za­pi­ąć wa­liz­kę, Lara za­py­ta­ła:

– Mamo, o co cho­dzi z tym skar­bem i klątwą?

– Laro, ile razy po­wta­rza­łam, że­byś nie pod­słu­chi­wa­ła?!

– Mó­wi­łem jej, żeby tego nie ro­bi­ła, cio­ciu – do­dał Ru­fus, czym bar­dzo swo­ją ku­zyn­kę zi­ry­to­wał.

– Cóż, to są po pro­stu ja­kieś głu­po­ty – za­częła pani Ja­cobs. – W ro­dzi­nie krążą ró­żne opo­wie­ści o za­gi­nio­nym skar­bie… Oczy­wi­ście bzdur­ne. Gdy­by skarb ist­niał, już daw­no by go zna­le­zio­no. Herb przez lata wy­dał na po­szu­ki­wa­nia mnó­stwo pie­ni­ędzy, ale nic mu to nie dało. Bab­cia twier­dzi, że już chy­ba z tym sko­ńczył, dzi­ęki Bogu.

– A co z klątwą? – za­py­ta­ła Lara.

– Nie ma żad­nej klątwy, ta­kie rze­czy nie ist­nie­ją.

– Ale po­wie­dzia­łaś…

– Laro, pro­szę, już wy­star­czy – we­szła jej w sło­wo pani Ja­cobs i wes­tchnęła. – Nie wy­sy­ła­ła­bym cię do miej­sca, któ­re jest prze­klęte, ska­za­ne na za­gła­dę lub nie­bez­piecz­ne! Wu­jek Herb jest tro­chę eks­cen­trycz­ny, ale zu­pe­łnie nie­szko­dli­wy. Nie ma żad­ne­go skar­bu ani żad­nej klątwy.

Rozdział 3

Dom Kexleyów

Na­stęp­ne­go ran­ka nad­sze­dł czas, by wci­snąć się do sa­mo­cho­du dziad­ka i wy­ru­szyć do Korn­wa­lii. Pani Ja­cobs ode­tchnęła z ulgą, że Lara po­zby­ła się złe­go na­stro­ju z po­przed­nie­go dnia, i choć na­dal czu­ła się lek­ko zde­ner­wo­wa­na, za­mie­ni­ła z oj­cem kil­ka słów na osob­no­ści:

– Tato… Mam na­dzie­ję, że wszyst­ko będzie do­brze u wuj­ka Her­ba – po­wie­dzia­ła. – Dasz mi znać, je­śli coś się wy­da­rzy?

– Nic się nie wy­da­rzy, Saro – za­pew­nił ją oj­ciec. – Będziesz mo­gła roz­ma­wiać z nimi przez te­le­fon, a ja prze­cież nie zo­sta­wię ich tam, je­śli po­ja­wią się ja­kieś pro­ble­my. Poza tym jest tam pani Burt, go­spo­dy­ni, któ­ra ma dziec­ko w wie­ku Lary. Będzie się opie­ko­wać całą trój­ką.

Przez kil­ka go­dzin dzia­dek we­so­ło podśpie­wy­wał pio­sen­ki z se­ria­li. Lara uzna­ła, że jest to jesz­cze bar­dziej de­ner­wu­jące niż Ru­fus mó­wi­ący z dziw­nym ak­cen­tem, i za­to­pi­ła się w swo­jej ksi­ążce.

Ru­fus za­ba­wiał się wy­sy­ła­niem ukrad­kiem z te­le­fo­nu dziad­ka dow­cip­nych SMS-ów do nie­zna­jo­mych, a Bar­ney spał w swo­im ko­szy­ku obok ba­ga­ży.

Po kil­ku dłu­gich go­dzi­nach wje­cha­li do ma­łej korn­wa­lij­skiej wio­ski, na stro­me wzgó­rze, gdzie do­mów było co­raz mniej, a ze szczy­tu kli­fu roz­po­ście­rał się wi­dok na mie­ni­ące się mo­rze. Gdy do­tar­li do wy­so­kiej, sta­rej i bar­dzo za­rdze­wia­łej bra­my, sa­mo­chód w ko­ńcu zwol­nił. Na słup­ku po le­wej wid­niał na­pis „Dom Ke­xley­ów”.

– To two­je na­zwi­sko, dziad­ku – po­wie­dzia­ła Lara ze zdzi­wie­niem.

– I moje – do­dał Ru­fus.

– Tak, tu się wy­cho­wa­łem – przy­znał dzia­dek. – Na­sza ro­dzi­na miesz­ka tu od po­ko­leń.

Dzia­dek wy­sia­dł, aby otwo­rzyć sta­rą bra­mę, po czym wró­cił i ru­szy­li krętym, wąskim pod­jaz­dem. Za­raz za bra­mą, po le­wej stro­nie, mi­nęli schlud­nie wy­gląda­jący do­mek. Gdy skręci­li za róg, La­rze i Ru­fu­so­wi opa­dły szczęki.

– To nie jest dom, to za­mek – stwier­dził chło­piec, pod­ska­ku­jąc z pod­eks­cy­to­wa­nia. – Herb musi być mi­lio­ne­rem.

– Ani tro­chę – od­pa­rł dzia­dek z uśmie­chem. – To sta­re miej­sce, wy­ma­ga wie­le pra­cy, a Herb nie ma pie­ni­ędzy, po­dob­nie jak ja i two­ja bab­cia.

Sa­mo­chód pod­je­chał do du­że­go ka­mien­ne­go, oto­czo­ne­go fosą bu­dyn­ku z trze­ma za­okrąglo­ny­mi wie­ża­mi i czwar­tą – pra­wie w ru­inie. Za­miast mo­stu zwo­dzo­ne­go znaj­do­wał się tam roz­pa­da­jący się drew­nia­ny mo­stek.

– Uwa­żaj­cie na ście­żce pro­wa­dzącej z kli­fu do mo­rza – po­wie­dział dzia­dek. – Przy­pływ przy­cho­dzi szyb­ko, a prąd może być bar­dzo sil­ny.

Sa­mo­chód za­trzy­mał się przed mo­stem, a z bocz­nych drzwi wy­bie­gła do nich wy­so­ka, uśmiech­ni­ęta ko­bie­ta w pro­stej, nie­bie­skiej su­kien­ce.

– Wi­tam was w Domu Ke­xley­ów – ode­zwa­ła się z sil­nym korn­wa­lij­skim ak­cen­tem.

– Cze­ść, Pen­ny – po­wie­dział dzia­dek i przy­tu­lił ją ser­decz­nie. – Dzie­ci, to jest pani Burt, będzie się wami opie­ko­wać pod­czas wa­sze­go po­by­tu.

– Zga­dza się – po­twier­dzi­ła pani Burt z uśmie­chem. – Mój Tom na pew­no się ucie­szy, gdy was zo­ba­czy! Ma dwa­na­ście lat. Świet­nie, że tu je­ste­ście.

W tym mo­men­cie zza rogu wy­ło­nił się chło­piec pcha­jący tacz­kę, ubra­ny w brud­ny, po­dar­ty T-shirt i dżin­sy z dziu­ra­mi. Gdy tyl­ko zo­ba­czył sto­jących przed sa­mo­cho­dem go­ści, szyb­ko pod­sze­dł, aby po­móc z ba­ga­ża­mi.

– Cze­ść, je­stem Tom – przy­wi­tał ich, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko. Jego brązo­we oczy błysz­cza­ły.

Tym­cza­sem dzia­dek sta­nął nie­co z boku, aby po­roz­ma­wiać z pa­nią Burt.

– A gdzie mój brat? – za­py­tał, spo­gląda­jąc na ze­ga­rek.

– Wi­dzia­łam go dziś rano, jak sze­dł w stro­nę wrzo­so­wisk – od­pa­rła pani Burt. – W tym ty­go­dniu cho­dzi tam co­dzien­nie, po czym wra­ca z na­sio­na­mi i in­ny­mi zna­le­zi­ska­mi.

– Hmm – mruk­nął dzia­dek. Mi­nęło spo­ro cza­su, od kie­dy ostat­nio roz­ma­wiał z bra­tem, i bar­dzo się de­ner­wo­wał, że będzie mu­siał ru­szyć w dro­gę po­wrot­ną, nie za­mie­niw­szy z nim na­wet sło­wa. – Czas na mnie – stwier­dził. – Przede mną jesz­cze kil­ka go­dzin w sa­mo­cho­dzie, a je­śli wró­cę zbyt pó­źno, bab­cia da mi ostrą re­pry­men­dę. Ju­tro wy­je­żdża­my.

– Może zo­sta­niesz na szyb­ką her­ba­tę? – za­pro­po­no­wa­ła pani Burt.

Lara po­my­śla­ła, że dzia­dek dziw­nie się za­cho­wu­je. Ci­ągle zer­kał w stro­nę domu, ale nie chciał po­sta­wić sto­py na most­ku.

– Dzi­ęku­ję, Pen­ny, ale mu­szę już iść. Ru­fu­sie, Laro, obie­caj­cie mi, że nie będzie­cie wcho­dzić do po­łu­dnio­wo-za­chod­niej wie­ży. Kon­struk­cja nie jest so­lid­na, wy­gląda na bar­dzo nie­bez­piecz­ną, my­ślę, że…

Sło­wa dziad­ka prze­rwa­ło pi­ka­nie jego te­le­fo­nu ko­mór­ko­we­go.

– Kto mówi…? Halo?! Kogo na­zy­wasz obłąka­ną ła­si­cą…? – Dzia­dek od­czy­tał wia­do­mo­ść. – Cóż, to bar­dzo dziw­ne…

– Pew­nie ktoś po­my­lił nu­me­ry – stwier­dził Ru­fus, po­śpiesz­nie otwie­ra­jąc dziad­ko­wi drzwi sa­mo­cho­du. – Do zo­ba­cze­nia po rej­sie.

Dzia­dek wzru­szył ra­mio­na­mi, po­że­gnał się i wy­je­chał za bra­mę, ale jego te­le­fon nie prze­sta­wał brzęczeć. Pani Burt po­pro­wa­dzi­ła ich bocz­ny­mi drzwia­mi, za któ­ry­mi otwie­ra­ła się prze­stron­na kuch­nia.

– Pew­nie z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­cie, aż zo­ba­czy­cie swo­je po­ko­je – po­wie­dzia­ła. – Nie od­wie­dza nas zbyt wie­lu go­ści, a wi­ęk­szo­ść domu jest za­mkni­ęta. Tom, może po­ka­żesz La­rze i Ru­fu­so­wi, gdzie będą miesz­kać, a ja przy­go­tu­ję her­ba­tę? I dam temu pie­sko­wi coś do je­dze­nia.

Zo­sta­wiw­szy Bar­neya po­śród sma­ko­wi­tych za­pa­chów, Tom po­pro­wa­dził Larę i Ru­fu­sa wąski­mi scho­da­mi do głów­ne­go ko­ry­ta­rza. Wpa­da­jące przez okna pro­mie­nie sło­ńca oświe­tla­ły przed­sta­wia­jące egip­skie­go kró­la i kró­lo­wą po­sągi, po­nad­trzy­krot­nie wy­ższe na­wet od Toma. Lara po­dzi­wia­ła je, po­rów­nu­jąc w my­ślach z ob­ra­za­mi, któ­re mama po­ka­zy­wa­ła jej w pod­ręcz­ni­kach aka­de­mic­kich.

– W tym domu jest dużo wi­ęcej ta­kich dziw­nych rze­czy – oznaj­mił Tom, za­uwa­żyw­szy, że Lara przy­sta­nęła, aby przyj­rzeć się po­sągom.

Skręci­li w lewo na szczy­cie scho­dów i prze­szli przez ko­ry­tarz, w któ­rym znaj­do­wa­ło się mnó­stwo zdjęć lu­dzi w sta­ro­mod­nych ubra­niach. Wszy­scy mie­li czar­ne jak smo­ła wło­sy oraz ciem­ne oczy i byli ude­rza­jąco po­dob­ni do Lary i jej mat­ki. Dziew­czyn­ce prze­szły po ple­cach ciar­ki.

Tom wpro­wa­dził Ru­fu­sa do ma­łej sy­pial­ni z wi­do­kiem na mo­rze, w któ­rej znaj­do­wa­ło się za­le­d­wie kil­ka me­bli. Uwa­gę przy­ku­wał za­byt­ko­wy glo­bus na ko­mo­dzie.

Po­szli da­lej ko­ry­ta­rzem i skręci­li w pra­wo, do po­ko­ju Lary. Był o wie­le wi­ęk­szy niż po­kój Ru­fu­sa, z du­żym łó­żkiem z bal­da­chi­mem i ogrom­nym oknem wy­cho­dzącym na pla­żę, przy któ­rym znaj­do­wał się fo­tel. Ścia­nę na­prze­ciw­ko łó­żka po­kry­wał wiel­ki go­be­lin przed­sta­wia­jący egip­skie po­sta­cie i sym­bo­le.

Lara była za­chwy­co­na wiel­ko­ścią po­ko­ju i wi­do­kiem, jaki roz­ta­czał się z okna.

– To nie­spra­wie­dli­we – po­ska­rżył się Ru­fus.

– Ten po­kój na­le­żał do ka­pi­ta­na Joh­na Ke­xleya – oznaj­mił Tom. – Wy­je­chał on do Egip­tu po­nad sto lat temu. To wła­śnie tam wy­bie­ra się two­ja mama, praw­da?

– Tak – od­po­wie­dzia­ła Lara, za­sta­na­wia­jąc się, dla­cze­go jej mama ni­g­dy nie wspo­mi­na­ła, że mi­ędzy jej ka­rie­rą uni­wer­sy­tec­ką a hi­sto­rią ro­dzi­ny jest tak duży zwi­ązek.

– Tom, a może ty wiesz coś o klątwie? – za­py­tał Ru­fus.

Chło­piec po­ru­szył się nie­pew­nie.

– Kto ci po­wie­dział o klątwie?

– Moja mama roz­ma­wia­ła o tym z bab­cią – wy­ja­śni­ła Lara.

– Ach, ro­zu­miem. – od­pa­rł Tom. – Za kil­ka mi­nut wi­dzi­my się w kuch­ni na her­ba­cie – do­dał i wy­sze­dł, po­zo­sta­wia­jąc py­ta­nie Ru­fu­sa bez od­po­wie­dzi.

Rozdział 4

Dziwne początki

– Pani Burt, jak mo­że­my do­stać się do sta­rej wie­ży na ty­łach zam­ku? – za­py­tał Ru­fus, sie­dząc w kuch­ni i ra­cząc się pysz­nym, cie­płym pie­ro­giem korn­wa­lij­skim. Od chwi­li gdy dzia­dek przy­ka­zał im, żeby trzy­ma­li się od tej wie­ży z da­le­ka, chło­piec bar­dzo chciał ją zwie­dzić.

– Och, ta wie­ża nie jest bez­piecz­na, mój dro­gi, i dla­te­go zo­sta­ła za­mkni­ęta.

– Ech – wes­tchnął Ru­fus, roz­cza­ro­wa­ny, choć wci­ąż wie­rzył, że znaj­dzie spo­sób, aby się tam do­stać. – Kie­dy wra­ca wu­jek Herb? – za­py­tał, zmie­nia­jąc te­mat, na wy­pa­dek gdy­by pani Burt chcia­ła go po­pro­sić, żeby na­wet nie pró­bo­wał wcho­dzić do wie­ży.

– Po­wi­nien się zja­wić ja­koś o zmierz­chu – od­po­wie­dzia­ła pani Burt. – Lubi pó­źno jeść ko­la­cję, więc za­wsze zo­sta­wiam mu coś w pie­kar­ni­ku. Twój wu­jek jest… ra­czej dziw­nym czło­wie­kiem. Zwy­kle trzy­ma się na ubo­czu.

W tym mo­men­cie drzwi się otwo­rzy­ły i do kuch­ni wsze­dł bar­dzo wy­so­ki, zwa­li­sty mężczy­zna, po czym usia­dł ci­ężko. Miał czar­ne wło­sy z wy­ra­źny­mi plam­ka­mi si­wi­zny, a uśmiech taki sam jak uśmiech jego syna.